Sunday 18 March 2012

Trzeciego Maja Londyn Głosuje; a Polacy?




Codziennie londyński „Evening Standard” podaje najnowsze zdarzenia i wypowiedzi głόwnych kandydatόw na burmistrza Londynu. Pierwsza metropolia świata decyduje o swojej przyszłości. Jest to powtόrka, czyli druga runda, wyborόw z przed czterech lat. Ci sami kandydaci: błękitny Boris, czerwony Ken i pomarańczowy Brian, te same argumenty, te same chwyty medialne, te same niejasne sondaże, ten sam nacisk na transport, na mieszkania, na bezpieczeństwo na ulicach miasta. Niby nic się nie zmienia.

A jednak jest jedna ważna rόżnica. Wtedy słychać było wciąż o rzekomym kluczowym polskim głosie. 41 tysięcy obywateli polskich w Londynie z prawem głosu. Jak zagłosują? Kokietowano nas i wydawano ulotki dla polskich wyborcόw, często nawet w języku polskim. Do POSKu na spotkanie z polskim wyborcą przybył ze swoją jasną rozwichrzoną czupryną kandydat Torysόw i licytował się ze słuchaczami na temat ile niemieckich samolotόw zestrzelili polscy piloci w obronie Anglii. Zaraz po nim przydreptał były policjant Brian Paddick, kandydat lib-demόw, na spotkanie z polską prasą. Livingstone, ktόry odwiedził POSK w poprzednim roku, zawitał na spotkanie z Polakami w „Orle Białym” na Balham. Kandydaci i Polacy kłaniali się nawzajem, gotowi do tańca.

A teraz? Nic. Absolutnie nic. Polskie organizacje nie spieszą się na spotkanie z kandydatami. Kandydaci i partie polityczne ignorują polski głos. W końcu wynik wyborόw dalej wisi na włosku. Każdy głos jest ważny. Czemu nie potrzebuję polskich głosόw?

W końcu jest nas jeszcze więcej niż w roku 2008. W ostatnich tygodniach zwrόciłem się do 33 rad miejskich na terenie Wielkiego Londynu z prośbą o dane dotyczące ilości polskich obywateli na ich rejestrze wyborcόw. Aby ich zachęcić podałem im ilość Polakόw wyborcόw na ich terenie w roku 2008. Dotychczas dostałem zaledwie 14 odpowiedzi ale i to mi dużo dało do myślenia. Za wyjątkiem terenόw w centralnym Londynie ilość polskich wyborcόw wzrosła dramatycznie w tych czterech latach. Na terenie Merton, np. (do ktόrego należy polska parafia w Wimbledon) ilość wyborcόw wzrosła od 2117 do 4504, czyli podwoiła się. W Lewisham wzrosła jeszcze bardziej od 975 do 2385, a w Hounslow od 2919 do 7037. W Croydon aż potroiła się w tych czterech latach od 1066 do 3189. Tak samo w Hillingdon od 883 do 2669.

Polski Ealing też miał wzrost, choć nie aż tak dramatyczny, czyli od 6974 do 12503. Tworzymy tam przeszło 5% całego elektoratu Ealingu. Ale pamiętajmy że ta cyfra nie obejmuje Polakόw już posiadająch brytyjskie obywatelstwo. 15 lat temu doliczyłem na Ealingu 3500 wyborcόw brytyjskich z polskimi nazwiskami czy imionami. Tu dochodzi więc do niemal 7% elektoratu. No to powinnyśmy być prawdziwą siłą wyborczą. Dlaczego obecnie mamy na Ealingu tylko jednego radnego polskiego pochodzenia? Na 69 radnych powinno być przynajmniej czworo Polakόw.

Przerzucę te cyfry na cały Londyn. Na podstawie obecnych ograniczonych danych ilość polskich wyborcόw na terenie całego Londynu wzrosłaby o 89%, czyli od 41tys. do 78tys. Na obecny londyński elektorat liczący 5,796,259 wyborcόw tworzymy przeszło 1.3% potencjanych głosόw. Dlaczego Ken Livingstone nie organizuje polskie ulotki czy spotu na Facebooku? Dlaczego Boris Johnson nie przybywa ponownie do POSKu?
Biuro wyborcze w okręgu Hammersmith & Fulham przekazało mi ciekawą statystykę ktόra chyba jest należytą odpowiedzią na to pytanie. W tym arcypolskim rejonie w ktόrym znajduje się POSK, Kościόł Andrzeja Boboli i Biuro Veritasu, ilość polskich wyborcόw nieco maleje od 1785 do 1759. Rzeczywiście wzrost Polakόw w okręgach centralnych jak Kensington czy Camden jest stabilna albo nieco maleje. Podobne trendy widziałem w ilości dzieci polskich w szkołach angielskich na tych terenach. Polacy wyprowadzają się do tańszych terenόw na przedmieściach. Ale nie na to chciałem zwrόcić uwagę. Wiadomo że normalnie frekwencja w wyborach samorządowych nie jest tak wysoka jak w parlamentarnych. W Hammersmith głosowało 49.2% elektoratu. Ale z zarejestrowanych Polakόw na tym terenie, głosowało tylko 19.9%! Czyli, brutalnie mόwiąc, nasi wypieli się na brytyjskie wybory. I właśnie dlatego brytyjscy kandydaci wypierają się teraz na nas.

Nie tylko kandydaci. Obecnie gdy nas atakują w prasie brytyjskiej, czy to w sprawie polskich krymynalistόw, czy pobranych benefitόw, czy „polskich obozόw koncentracyjnych”, kto się za nas stawia regularnie w parlamencie? Denis MacShane ze swoim polskim pochodzeniem oczywiście. Ale kto poza nim? Na szczęście gdy w Holandii powstała strona internetowa jednej z partii rządzących ktόra zapraszała Holendrόw do pisania skarg na Polakόw i innych wschodnio-europejczykόw udało mi się uruchomić wniosek w Izbie Gmin potępiający portal holenderski. Przy pomocy przyjaznych nam posłόw Andrew Slaughter i Stephen Pound, w końcu wniosek podpisało 21 posłόw. Lecz te 21 posłόw to nie jest tyle ile mieliśmy 3 lata w sprawie wypocin agresywnych Giles Coren’a w „Times”ie. A i tak był to akt niemal wyjątkowy. W tej chwili nie jesteśmy popularni w świadomości przeciętnego Brytyjczyka okiełzanego kryzysem gospodarczym i potencjalną dewaluacją nie tylko euro, ale całej koncepcji Unii Europejskiej. Wobec tego nie jest rzeczą intratną dla politykόw aby nas bronić.

Teraz szczegόlnie jest moment kiedy powinnyśmy zdobywać przyjaciόł w polityce nie znając dalszego rozwoju brytyjskiej polityki europejskiej i statusu Polakόw w tym kraju na przyszłość.

A my co? Kiedy chodziłem po domach wyborcόw jako kandydat jeszcze dwa lata temu w wyborach samorządowych na Ealingu i trafiałem na dom nowej polonii, pierwszą reakcją było: jakie wybory? Co nas to obchodzi? Jeszcze jak kandydowałem sam to mogłem około 200 osόb z 450-osobowego polskiego eletoratu namόwić do głosowania na mnie osobiście ale Anglicy machnęli już na nas ręką. Jeszcze będzie głosował polski przedsiębiorca, czy rodzina z dzieckiem w angielskiej szkole. Już dla nich to nabiera jakiś sens bo mają tu korzenie i przyszłość. Ale globalnie jesteśmy poza nawiasem. Londyńczycy będą głosować czy chcą mieć więcej policjantόw na londyńskich ulicach, tańszy transport miejski, samorządowe stypendia dla londyńskich studentόw, stołeczną organizację wynajmu mieszkań, decyzje o przyszłym lotnisku nad Tamizą. Ale nową polonię to nie obchodzi. A przeciez są to dla nich kluczowe kwestie bytowe. Psychicznie dalej żyją na walizkach, ale praktycznie wiedzą że zostaną tu przynajmiej jeszcze 10 lat. To już jest jednak ich Londyn i Londyn ich dzieci.

Nie jest jeszcze za poźno. Myślę że nawet bez zebrania publicznego polska organizacja reprezentacyjna jak Zjednoczenie Polskie mogła by jeszcze wystrzelić list przedwyborczy do głόwnych kandydatόw prosząc, np. czy byliby gotowi wystąpić w naszej obronie wobec kłamliwych artykułόw w brukowcach o nas i o naszej historii, lub zapewniać wciąż darmowe lekcje języka angielskiego i wspόłpracować z polskimi instytucjami charytatywnymi jak Barka aby zapewnić rehabilitację i powrόt do Polski naszym coraz bardziej licznym szeregom bezdomnych narkomanόw i alkoholikόw.

Ale jeżeli chcemy aby politycy brytyjscy nas bronili i nas kochali to musimy stawiać na miłosny stosunek sado-maso. My będziemy ich chłostać, grożąc że będziemy głosować na ich przeciwnikόw, a wtedy będą do nas pałać miłością aby zdobyć nasze głosy. Tylko wtedy musimy rzeczywiście głosować. I wtedy dopiero zdobędziemy w tym środowisku jakiś respekt dla nas i dla naszych zażaleń i postulatόw. Wtedy będą zjawiać się regularnie na naszych obchodach i festiwalach.

Wciąż psioczymy że nie mamy polski lobby na Wyspach. Sami jesteśmy tego winni. Jak widzieliśmy z ostatniej wystawy w POSKu Stowarzyszenia Technikόw mamy świetnych fachowcόw, i to nie tylko w parku olimpijskim, płacimy podatki, w większości szanujemy prawo, wysyłamy nasze dzieci masowo do szkόł angielskich, mamy wielki wkład w życie gospodarcze stolicy, zarόwno w City i w peryferiach, nasi fotografowie i artyści olśniewają galerie i czasopisma angielskie, wtapiamy się coraz bardziej w to wieloetniczne społeczeństwo jakim jest Londyn. Jest tu miejsce dla nas. Ale bez naszego udziału w wyborach, nasz efekt będzie nakreślony patykiem w wodzie.

Elektorialnie jesteśmy tym śpiącym olbrzymem. Juz politycy przestają liczyć się z tym że się kiedyś obudzimy. W ten sposόb prześpiemy nasz moment aby być podmiotem w dalszym rozwoju tego miasta. Ale jeszcze nie jest za poźno. Nastawiam budzik.

Londyn „Dziennik Polski” 23 marzec 2012

Sunday 11 March 2012

„Polak Londyńczyk” nie daje zasnąć



CZWARTEK, 09 LUTEGO 2012 00:00 SEKCJA: ŻYĆ W UK - NASZE SPRAWY
The Polish Observer
Share
Na tej kolumnie, zgodnie już z pewną tradycją, publikujemy wywiady z Polakami mieszkającymi na Wyspach Brytyjskich, którzy dokonali czegoś niezwykłego, pokazując tym samym, że nie tylko świetnie skręcamy rury i solidnie myjemy okna…

Tym razem jednak, jestem zmuszony odstąpić od tej zasady, bowiem zapis rozmowy z Wiktorem Moszczyńskim, przekroczyłby znacznie objętość całej gazety. Dlatego też z bólem ograniczam się do kilku tysięcy znaków, które mają na celu zarekomendowanie książki jego autorstwa pt. „Polak Londyńczyk”, wydanej nakładem Oficyny Wydawniczej Kucharski z Torunia. Zacznijmy od walorów estetycznych samego woluminu. Twarda oprawa, znakomity papier i równie wspaniałe opracowanie graficzne. Ale jak mogłoby być inaczej, skoro i znakomita jest jej zawartość. Sam autor skromnie zauważa, że to tylko zbiór felietonów, esejów i wystąpień publikowanych w prasie polonijnej, w latach 1966-2008. No tak… tylko zbiór, ale jaki!

Urodzony w Londynie Wiktor Moszczyński, to ikona brytyjskiej Polonii. Jest znany z działalności w Zjednoczeniu Polskim w Wielkiej Brytanii, z pracy w roli publicysty, aktywnie działa również w Partii Pracy. Jego życiorysu starczyłoby dla kilku osób, a interesujących szczegółów, wątków z jego biografii, w książce tej nie brakuje.
Ze wstydem przyznaję, że Wiktor Moszczyński od strony publicystycznej, a nawet literackiej (tak, tak) nie był mi zbyt dobrze znany. Owszem wiedziałem, że pisuje, sądziłem jednak (błędnie), że skupia się on na bardzo wewnętrznych sprawach brytyjskiej Polonii, na detalach, których nie mógłbym pojąć, choćby z tej racji, że środowisko to, było mi bardziej obce niż bliskie. Z drugiej jednak strony, z jego licznych wypowiedzi dla mediów wynikało, że ma on sporo mądrych rzeczy do powiedzenia, a jego oceny, czy uwagi są zawsze celne, na ile to możliwe - obiektywne i często zabarwione, wysokiej próby poczuciem humoru. Zdarzało mi się też wchodzić na blog autora, na którym imponuje i stylem, i wnikliwością.
A mimo to, muszę przyznać, że książkę tę brałem do ręki bardziej z obowiązku, niż dla przyjemności czytania. Zacząłem od kartkowania, próbując ocenić, czy czeka mnie mozolne przedzieranie się przez opisy niezrozumiałych dla mnie faktów, nieznanych mi ludzi i równie niepojętych relacji zachodzących między nimi… lecz nie - przejrzałem i byłem już pewien - czeka mnie kilka nieprzespanych nocy. Było warto.
Wiktor Moszczyński czuje się świetnie nie tylko w felietonie, czy eseju, lecz jest równie dobrym reportażystą, o czym może zaświadczyć jego relacja z Kongresu Polaków w Moskwie, czy wspomnienia z pobytu we Lwowie. Posmak sensacji mają z kolei jego przygody z czasów, kiedy przypadła mu rola kuriera do spraw kontaktów z antykomunistyczną opozycją w PRL. Ten wątek mógłby posłużyć za kanwę do filmu sensacyjnego.
„Polak Londyńczyk”, to rzecz bardzo uniwersalna, a co za tym idzie - dla wszystkich. Zarówno dla tych, którzy mają nikłą wiedzę o brytyjskiej Polonii, jak i tych, co chcieliby ją tylko uzupełnić. Publikacja ta, pokazuje też, że autor jest świetnym, przenikliwym politykiem i urodzonym dyplomatą.
Jego książka obala pewne mity dotyczące polskiej emigracji na Wyspach Brytyjskich, a ściślej „starej emigracji”, funkcjonujące głównie w środowiskach Polaków przybyłych do UK po 2004 roku. Ot chociażby takie banialuki, jak ten, iż owa „stara emigracja” to skostniałe, zasklepione w sobie środowisko posuniętych w latach ludzi, żyjących we własnym świecie, zgorzkniałych, negatywnie nastawionych do rodaków przybywających z Polski. Dzięki książce Wiktora Moszczyńskiego, możemy przekonać się, że sądy te są nieuprawnione, widzimy jak bogate, jak różnorodne były i nadal są wspomniane środowiska, ile wyszło z nich wspaniałych postaci, ile akcji przeprowadzono na rzecz rodaków mieszkających w PRL, jak wielkiej pomocy brytyjska Polonia udzielała nowej Polsce. To dzięki działaczom polonijnym, między innymi też Piotrowi Moszczyńskiemu, zniesiono w latach 90. wizy dla Polaków (szczegółowy opis wizowej batalii znajduje się właśnie w tej publikacji), jak wspierali nas na drodze do NATO. Znajdziemy też szereg trafnych analiz, ocen sytuacji międzynarodowej w latach 1966-2008, również z odniesieniem do czasów sprzed 1966 roku. Kolejnym walorem zawartym w książce, jest piękna polszczyzna Wiktora Moszczyńskiego. To wartość sama w sobie. Gorąco zachęcam do jej przeczytania…

Janusz Młynarski

fot. Wiktor Moszczyński - Archiwum prywatne

Mila recenzja Piotra Dobroniaka w Coolturze


Polak Londyńczyk



ostatnia aktualizacja: 2012/03/09 12:02
Dziś jest znanym i szanowanym działaczem polonijnym. Działa na rzecz Polski i Polaków od lat. Mało kto jednak wie, że w przeszłości był niegrzecznym chłopcem. Przez jego chęć do zobaczenia Polski, jego ojciec nie odzywał się do niego ponad cztery tygodnie. Tylko dlatego, że Polską rządzili wtedy komuniści. Przez lata działał aktywnie, tworząc najnowszą historię. Teraz mamy okazję ją poznać.



Ukazała się właśnie książka Wiktora Moszczyńskiego „Polak Londyńczyk”. Jest to już druga książka autora, po „Hello, I’m Your Polish Neighbour”, jednak pierwsza w języku polskim.

Pozycja to nietuzinkowa i – śmiało można powiedzieć – poszukiwana. Nigdy jeszcze nie ukazała się książka, w której można by przeczytać o najnowszej historii Polski pokazanej przez pryzmat „ostatniego, powojennego przyczółka wolnych Polaków” na świecie – Polonii londyńskiej.
Trudno uwierzyć, ale młody Wiktor był pośród swoich rodaków outsiderem. Nie unikał kontaktów z tymi, którzy pochodzili z Polski stalinowskiej. A trzeba wiedzieć, że w latach powojennych każdego nowego przybysza z PRL-u traktowano jak sowieckiego agenta. Strach był tak wielki, że Polską Ambasadę w Londynie omijano szerokim łukiem. Był to synonim opresji i ucisku.
Polacy, którzy zostali w Wielkiej Brytanii po wojnie, bali się komunistów. Strach był tym większy, im częściej dochodziły do nich wiadomości o losach tych, którzy do Polski wrócili, o mordach i długoletnich więzieniach za to, że walczyli o wolny kraj.
Na książkę składa się kilkadziesiąt artykułów autorstwa Wiktora Moszczyńskiego, publikowanych w gazetach w Polsce i w Wielkiej Brytanii. Książka podzielona jest tematycznie i chronologicznie. Jest śladem ówczesnych odczuć i napięć społecznych towarzyszących Polonii i Polakom mieszkającym na uchodźstwie.
Jak bardzo Moszczyński był kontrowersyjny w ówczesnym czasie, świadczą tytuły jego artykułów, np. „MONTE CASSINO – Po co się tam pchaliśmy?”.

Jest to tekst napisany w 1969 r. Był to czas, kiedy wszyscy Polacy żyli etosem walecznych żołnierzy ginących za Polskę, a świadkowie i uczestnicy tamtych wydarzeń byli w sile wieku. Pisząc takie artykuły, autor narażał się na powszechną niechęć, a być może nawet wrogość. Jeśli dodamy, że artykuł został wydrukowany w marcu wspomnianego roku, to jego wydźwięk znacznie się zwiększa.
Wiktor Moszczyński oczywiście nie negował bohaterstwa polskich żołnierzy, zadawał pytania, które nurtowały wtedy młodych Polaków. Pierwsze pokolenie, które wychowywało się już z językiem angielskim jako drugim i równorzędnym do polskiego, mniej „bałwochwalczo” podchodziło do żyjących bohaterów narodowych. Zadawało pytania, na które nie odważali się rodzice.
Działalność autora to oczywiście nie tylko kontrowersje, ale przede wszystkim pomoc Polakom. Po „Grzechach młodości” w książce pojawiają się kolejne ważne rozdziały z życia Wiktora Moszczyńskiego i Polski: „Walka o »Solidarność«” czy o „O nową Polonię brytyjską”.
Moszczyński był aktywnym organizatorem manifestacji i wieców pod ambasadą Polski Ludowej w momencie, kiedy w kraju miliony robotników walczyły o niepodległość. To są ciekawe, praktycznie nieznane i pomijane w podręcznikach najnowszej historii Polski fakty.
Mało kto wie, że swoją karierę polityczną Jacek Rostowski rozpoczynał wraz z Wiktorem Moszczyńskim w początkach młodej polskiej demokracji. To oni przyjechali jako doradcy do Polski po 1989 r. i pomagali we wprowadzaniu standardów demokratycznych.
Z jednej strony była pomoc dla wolnej Polski, z drugiej problemy nowej polskiej emigracji napływającej do Wielkiej Brytanii przed 2004 i zaraz po nim. Jedną z ciekawostek jest to, że to między innymi Wiktor Moszczyński i Zjednoczenie Polskie w Wielkiej Brytanii doprowadzili do tego, że Brytyjczycy znieśli dla Polaków wizy.
W książce znajdziemy dużo więcej informacji niż miejsca w tej gazecie. Jest to źródło dla historyków i ludzi ciekawych historii. Jest to kronika Polaka opowiadająca o zdarzeniach na przestrzeni lat pomiędzy wojną a współczesnością. Mało znana, acz ważna historia Polski.

Książkę można nabyć między innymi w polskiej księgarni w POSK-u przy Kings Street 238-246 na Hammersmith. Najbliższe stacje metra: Hammersmith oraz Ravenscourt Park.

Sunday 4 March 2012

Dwa Cytaty; Dwie Paranoje



Dwa cytaty z tego samego artykułu. Dwie alternatywne koszmarne wizje.

Cytat pierwszy z roku 2005: „Słyszę to uporczywe wołania o tropienie zdrajcόw i agentόw, lustrację, dekomunizację, dyskriminację. Widzę i słyszę to poniżanie ludzi przez komisje śledcze i ten owczy pęd dziennikarzy, by być na czele wyścigu. Nieszczęsne psy gończe niegodziwych myśliwych.”

Cytat drugi „Więc to właśnie w GW wykuwała się ta mowa nienawiści, ktόra wybuchła w pełni po 2005 roku. W centrali na Czerskiej trwała niebezpieczna robota stopniowego zmieniania pojęć, ich znaczenia, wartości, „instytucjonalizacja relatywizmu”, jak mόwiono wprost, aż do zupełnego nieraz odwrόcenia ich znaczeń, zaprzeczenia ich treści. Oto narodowość, patriotyzm zmieniały się w nacjonalizm, a nawet faszyzm, zdrada i zbrodnia mogła być uhonorowana, poczytywana stopniowo za zasługę, a zasługa za ujmę, uchybienie, rzecz do zatarcia.”

Pierwszy cytat pochodzi od Adama Michnika i cytowany jest jako wzόr „lewacko-liberalnej” niepoprawnośći przez autora artykułu Marka Klecla ktόry ukazał się w „Dzienniku Polskim” w zeszłą niedzielę (2 marca 2012). Drugi cytat pochodzi juz z podgorączkowanej wyobraźni samego autora artykułu. Otόż pan Klecel pisze pochlebną recenzję nowej książki Grzegorza Kucharczyka ze stajni katolicko-prawicowej Frondy pod tytułem „Strachy z gazety”. Nie udało mi się znaleść tej książki w Londynie, ani w księgarniach ani w Bibliotece ale z recenzji Marka Klecla wynika że książka jest zestawem katastrofalnych wizji o nowoczesnej Polsce ktόre pchają redaktorόw Gazety Wyborczej i liczne wpływowe środowisko czytelnikόw w kierunku zaprzeczenia najcenniejszych zasad poslkości i chrześcijańskiego społeczeństwa. Wyczuwa się z tekstu że to jeden pacjent ze szpitalu obłąkanych robi analizę drugiemu pacjentowi. I nawet jest w tej analizie troche prawdy.

O tych dwuch skrajnych patologiach polskich przerażonych armagedońską wizją polski z punktu widzenia obzu liberlanego i obozu nacjonalistycznego już pisałem poprzednio. Przeszło dwadzieścia lat temu, w momencie odzyskania niepodległości Polski , pisałem o tych wizjach w moim artykule „Licytacja Histerii” ktόry ukazał się w niezastąpionym wόwczas „Dzienniku Polskim”. Komentowałem wόwczas pesymistyczną wizję filmu telewizyjnego Bolesława Sulika widzącego Polskę ewolującą w wyobrażoną przez niego „prawicową dyktaturę Lecha Wałęsy” w czasie gdy krytycy programu widzieli w ekipie premeria Mazowieckiego niszczycieli prόb dekomunizacji Polski.

Pamiętam te czasy bo rozmawiałem wόwczas w Polsce i z jednym i drugim obozem. Pamiętam szczegόlnie moje spotkanie z Adamem Michnikiem w prywatnym mieszkaniu dyplomaty Bohdana Lewandowskiego. Opisywałem Michnikowi przebieg spotkania Komitetu Obywatelskiego w ktόrym Wałęsa rozpętał „wojnę na gόrze” oskarżając obecnego tam Mazowieckiego o zaniedbanie potrzeb mieszkancόw Polski. Michnik wyraził żal że Wałęsa zaczyna ostro krytykować όwczesny rząd gdyż powinien być świadomy że jeżeli przestanie go atakować to będą chcieli go pόżniej dopuścić do wspόłrządzenia aby „dodać tchu żaglom” w wprowdzeniu kontrowersyjnego Planu Balcerowicza. Bo wόwczas Michnik widział największe niebezpieczeństwo dla transformacji Polski z dwuch stron „ciemnogrodu prawicowego” i „betonu komunistycznego”. Wolałby wspόłpracować z „młodym liberalnym komunistą Kwaśniewskim” niż z narodową ultrakatolicką prawicą. Rozumiałem jego wizję i jego uprzedzenia, ale mimo wszystko była to paranoia anty-narodowa.

Oczywiście ta paranoia nie była bez podstaw, szczegόlnie w pierwszych latach demokracji. Słyszałem na wiecach publicznych ostre komentarze anty-żydowskie, nie hamowane przez mόwcόw jak Wałęsa; widziałem grafitti na przystankach autobusowych domagając by „Polska była dla Polakόw” a „Żydzi do gazu”, moi znajomi i krewni narzekali że Polską dalej rządzą Żydzi i komuchy. Jeszcze wόwczas Polska nie przywykła do politycznej poprawności i wielu Polakόw powtarzało te hasła bez namysłu i bez korygowania ze strony politykόw i elit kulturalnych. Osobiście traktowałem te elementy jako zastraszone przyszłymi kryzysami gospodarczymi, nieco zaściankowe, zawiedzione i sfrustrowane brakiem odwetu na przeszłych prześladowcόw. Uważałem że z czasem większość z nich dojrzą do bardziej tolerancyjnego podejścia gdy tylko ich światopogląd rozszerzy przy wejsciu Polski w poczet demokratycznych prosperujących państw zachodnio-europejskich. Gdzie widziałem tylko tymczasowe anachroniczne zacietrzewienie, Michnik słyszał głosy z Shoah a przed oczyma pojawiały się przedwojenne ONRowskie bandery i szeregi bezwzględnych szmalcownikόw, ktόre znał z opowiadań rodzinnych i ze znajomości historii.

Nie odczuwał Michnik wόwczas jak bardzo ludzie się bali efektόw transformacji, hyperinflacji, kontynuacji koalicji z komunistami w rządzie. Widzieli byłych uprzywilejowanych predsiębiorcόw, sędziόw i dyrektorόw pozostających na swoich stanowiskach i czuli że polityczna elita solidarnościowa nie rozlicza się z przeszłości. Kuroń, Bujak i Frasyniuk mogli się chwalić tym że byli na tyle mężami stanu by mόc”dla dobra Polski” i mimo swoich aresztowań i szykan, mimo pobicia i gwałtu w więzieniu, teraz podać rękę Kiszczakowi czy Rakowskiemu, ale przeciętny członek Solidarności tego nie rozumiał. A gdzie sprawiedliwość za dawne krzywdy? Gdzie skrucha za poprzednią arogancję i kłamstwa? I tak powstała legenda o „wielkiej zdradzie”. Że niby zaczęła się jeszcze w Magdalence, a pόżniej przy okrągłym stole. I ta frustracja społeczna wyłoniła tą drugą paranoję.

Mimo dwudziestu lat rozwoju gospodarczego wolnej Polski i mimo podłączenia nie tylko polskich elit, ale większość społeczeństwa, do bardziej tolerancyjnego i świeckiego europejskiego myślenia na wiele zagadnień społecznych, te paranoje pozostały, przynajmiej na marginesach społeczeństwa. Poczucie wstydu społecznego nie powstrzymuje wyskokόw Radia Maryja i publicystόw skrajnej prawicy. Stanisław Michałkiewicz z Radia Maryja wykpił ostatno przegrane w Oscarach Agnieszki Holland „i jej Żydόw” i regularnie potępia wszelkie prόby zbliżenia się do innych narodowości, a szczegόlnie Żydόw. Inny profesorski speaker Radia skrytykował prezydenta Kaczyńskiego za udział w „judaiskich obchodach Hagany”. Tomasz Sakiewicz, redaktor „Gazety Polskiej”, ogłasza publicznie że ten sam prezydent Lech Kaczyński został zamordowany ale choć nie wiadomo przez kogo to wiadomo że rządy polskie i rosyjskie skorzystały z jego śmierci. Poeta Jarosław Rymkiewicz oskarża redakcję Gazety Wyborczej że są „spadkobiercami PZPR” i wymagają „aby Polacy przestali być Polakami”. Paranoja.

Ale dlaczego Redakcja „Gazety Wyborczej” wytacza Rymkiewiczowi proces o zniesławienie? To też paranoja. Rymkiewiczόw tego świata trzeba po prostu ignorować. Ale są też inne chorobliwe objawy po stronie liberalnej-lewicy. Mam na myśli opuszczenie sali sejmowej przez posłόw z SLD i grupy Palikota w czasie minutowej ciszy za żołnierzy z powojennego antykomunistycznego podziemia.

W Kościele są poszczegόlni chorobliwi przedstawiciele skrajnej prawicy interweniujący często z ambony w sprawy partyjno-politycznie i wiadomo że na ogόł Kościόł jest konserwatywny i broni swoje doktryny, do czego ma absolutne prawo zagwarantowane przez Konstytucję. Ale to nie uzasadnia powołania skrajnej organizacji anty-kościelnej jakim jest klub parlamentarny grupy warcholskiej Palikota (choć może nie wszyscy jej posłowie).

Obie te grupy napuszają się i dręczą społeczeństwo swoimi obesjami a te są odzwierciedlane przez szerszą rzeszę samozwańczych komentatorόw popisujących się swoją niesamowitą agresją i kpiącą pogardą dla przeciwnika w komentarzach poszczegόlnych portali. Ile tu jeszcze nienawiści? Ile agresji? Ile nietolerancji? Ile ignorancji? Ile nieodpowiedniego rasizmu i wulgaryzmu. Brak odpowiedniego monitorowania komentarzy na internecie to jedno z najbardziej niefortunnych cech polskich internautόw, zarόwno w Polsce i tu.

Fakt że są to głosy na marginesie społeczeństwa. W wyborach wypadają słabo. Ale są wciąż zbyt głośne i wciąż wzmocnione przez wsparcie rόżnych autorytetόw akademickich i duchownych. Zawsze boję się że ktoregoś dnia te paranoje urzeczywistnią się w akcji przemocy za ktόrą będzie musiał już tłumaczyć się Polska przed światem, tak jak kiedyś np. zabόjstwa prezydenta Narutowicza przez endeckiego fanatyka. Ale to już chyba moja osobista paranoja.

Wiktor Moszczyński Dziennik Polski 9 marzec 2012