Cykl felietonow wydrukowanych w londynskim "Dzienniku Polskim" i "Tygodniu Polskim"
Tuesday, 23 August 2011
Jak Ja Zazdroszczę Jackowi Rostowskiemu!
Jak ja zazdroszczę Jackowi Rostowskiemu. Wszystko mu się w życiu układa. Satysfakcja z zawodu, lew medialny, decydent w gospodarce na skali europejskiej, dobry ojciec i mąż, służy wolnej Polsce.
Sztubak wychowany był tak jak ja w duchu patriotycznym, dumny ze swojego polskiego pochodzenia na tle swojego brytyjskiego otoczenia. Jego ojciec był sekretarzem Tomasza Arciszewskiego, premiera polskiego rządu który odrzucił umowę jałtańską, a dziadek rektorem Polskiej Akademii Medycznej w Edynburgu. Jacek służył razem ze mną jako powiernik Information Centre for Polish Affairs (UK) i we władzach Polish Solidarity Campaign. Organizowaliśmy razem demonstracje, razem poszliśmy na spotkanie z redakcją „Guardian’a” i przekonaliśmy ich do zmiany polityki wobec Solidarności. Wydał wraz z żoną Wandą i nowozelandczykiem John Taylor popularną z wielotysięcznym nakładem broszurę o podziemnym ruchu Solidarności. U Jacka i Wandy w ich słynnym mieszkaniu niedaleko stacji Earl’s Court, powstała nowa organizacja członków krajowej „Solidarności” przebywających w Wielkiej Brytanii. Ich dom stał się legendarną ambasadą londyńską solidarnościowej Polski i tak był uznany nie tylko przez brytyjską centralę związków zawodowych ale i przez tajną policję brytyjską (telefon byl na podsluchu).
Jacek zawsze wiedział co chciał. Należał do tych którzy pilnowali aby Polish Solidarity Campaign nie stała się tubą biurokratycznej polityki brytyjskich związków zawodowych i mimo swoich wolnorynkowych poglądów wspierał bardziej radykalne inicjatywy pro-solidarnościowe zarówno z prawicy jak i z lewicy. Ktoregoś dnia dopadł się do moich bogatych zbiorów angielskich wycinków prasowych na tematy gospodarcze które trzymałem w domu i „skonfiskował” je. Na moje protesty, odpowiedział bez cienia wstydu, „Wiktorze, przecież nie znasz się na ekonomii. Ja te materiały lepiej wykorzystam od Ciebie!” No i miał rację.
Lecz w odpowiednim momencie swojej kariery gdy zagrała trąbka wzywająca patriotycznych synów Polski do pomocy w tworzeniu nowej polskiej demokratycznej państwowości, on mogł poświęcić całe swoje doświadczenie, nabyte w Zachodnich uczelniach jako wykładowca ekonomii, na korzyść kraju marzeń swojego dzieciństwa. Mimo że byłem uznawany wówczas jako polsko-języczny ekspert od samorządów nie wstawiłem się do tego apelu. I tu nasze drogi rozeszły się. Jacek zaczął swoją pracę skromnie jako doradca ministra finansów Leszka Balcerowicza i zakończył sam na funkcki ministra finansów i w ramach tej funkcji przewodniczy obecnie na oficjalnych zebraniach Ecofin, czyli unijnych ministrów finansów, gdzie podejmowane są ostateczne decyzje unijne o obecnym kryzysie finansowym Europy. Czuje się świetnie wśród tych fachowców na europejskim wierzchołku gdzie posługuje się biegle pięcioma językami europejskimi. Czy przypuszczał jeszcze jako 21 letni student spraw międzynarodowych w University College London, że będzie taką wybitną rolę spełniać w swoim kraju ojczystym i że będzie nawet służyl w pewnym okresie jako doradca rządu Federacji Rosyjskiej w sprawach polityki makroekonomicznej? A więc zazdroszczę mu, i tyle!
A teraz minister Jacek zwraca się ponownie do swojego środowiska polskiego w Londynie i Dublinie aby przedstawić siebie jako ich przedstawiciela w polskim Sejmie. Z początku byłem nieco zdziwiony. Dlaczego osoba która z taką śmiałością piastuje rolę ministra finansów w rządzie Donalda Tuska od roku 2007, która poskramia bezceremonialne opozycję w debatach na temat gospodarki zarówno w Sejmie jak i na ekranach telewizyjnych, która jest postrachem kolegów ministrów trzymających się kurczowo swoich napęczniałych budżetów, która obwołana jest dwukrotnie przez międzynarodowy miesięcznik „The Banker” jako najlepszy europejski minister finansów, która piękną przemową w imieniu wszystkich Polaków pożegnała trumnę z zwłokami b. prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego po katastrofie smoleńskiej i która nawet swojego starego druha, Balcerowicza, wzywa na publiczny poejdynek przed telewidzami na temat zmian w systemie emerytalnym, dlaczego właśnie taka osoba nagle przekształca się w petenta i prosi o głos Polaków za granicą aby ich reprezentować godnie w Sejmie.
„Po co Tobie taki dodatkowy kłopot,” pytam go przez telefon. „Nie mało masz obowiązków?”
„Po prostu,” odpowiedzał mi , „wierzę w demokrację”. Jego brytyjskie wychowanie uczy go że każdy minister powinien nabyć autorytet i respekt w społeczeństwie przez uzyskanie własnego mandatu społecznego. Nie wystarcza być tylko mianowanym przez premiera na tą funkcję. W Westminsterze, każdy minister jest również członkiem parlamentu, albo z Izby Gmin albo Izby Lordów. W Polsce nie ma takiej praktyki. Minister nie musi być posłem i są tacy którzy uważają że nie powinien być. Te argumenty nie przekonywują go. Minister powinien być również parlamentarzystą i służyć swoim wyborcom, a nie tylko rozporządzać pieniędzmi podatników.
Ponad to Rostowski uważa że właśnie on ma dużo do zaofiarowania polskim wyborcom za granicą, a szczególnie na Wyspach Brytyjskich. Szybko doprowadził na przykład do zniesienia podwójnego opodatkowania Polaków w Unii Europejskiej, co szczególnie urągało młodym Polakom pracującym legalnie i płacących podatki w Wielkiej Brytanii. Zna również świetnie środowisko emigracyjne. Wraz z żoną Wandą Kością, producentem filmu o „Powstaniu Warszawskim” który ukazał się w Discovery Channel i BBC2, należy do tego pokolenia spadkobierców emigracji niepodległościowej które hołdują jeszcze tradycjom przedwojennej Polski. Udało mu się, na prykład, uzyskać ostatnio fundusze w trybie nagłym na założenie Muzeum im. Józefa Piłsudskiego w Sulejówku.
Ale najbardziej mu zależy na przyszłości młodych Polaków w Wielkiej Brytanii. Jest świadomy efektów polskiej bomby demograficznej na tych wyspach. Ponad 130,000 dzieci z polskich rodzin krzątających się na granicy dwuch kultur w tym kraju, mówiących po angielsku w szkole, a z rodzicami w domu po polsku. Popyt na polskie szkoły sobotnie w coraz to nowych środowiskach rośnie; polskie kluby sportowe i harcerstwo nie podążają za wielkim wyzwaniem przekazywania tym nowym polskim pokoleniom dostępu do polskiego języka literackiego , polskiej kultury i polskich tradycji.
Szeczgólnie mocno czuje tą sprawę Jacek Rostowski. „Chcemy aby czuli dumę, a nie wstyd, ze swojego polskiego pochodzenia w brytyjskim środowisku”. I już ma na to praktyczne rozwiązanie. Z tegorocznego budżetu państwowego jeden milion złotych przeznaczył za zgodą ministra Sikorskiego, na wsparcie polskich szkół sobotnich. Fundusze te będą rozprowadzone na zasadzie konkursów w porozumiemiu z organizacjami tutejszymi jak Polska Macierz Szkolna. „Jest to zaledwie pierwszy milion,” zapewnił mnie. Na przyszły rok ma z zamiar przeznaczyć dalsze 5 milionów złotych dla polskich instytucji młodzieżowych za granicą, ale przedewszystkiem w Unii Europejskiej. Liczy się z tym że przez następne lata ten zapis w rocznym budżecie państwa przynajmniej potroi się. „Zależy mi i zależy przyszłej Polsce, aby ta młodzież wychowana w Wielkiej Brytanii i w innych krajach unijnych czuła się wszędzie jakby była u siebie w domu i że w ten sposób najbardziej służyć będzie ich własnej karierze i również Polsce.”
Choć Jacek Rostowski jest trzeci na warszawskiej liście wyborczej Platformy Obywatelskiej (pierwszy jest Tusk) to według mnie zasługuje na wsparcie osobiste polskich obywateli w Londynie i na terenie brytyjskim, zarówno ze starszego pokolenia i młodego. Mam nadzieję że ilość głosów osobistych oddanych 8 pażdziernika na Jacka Rostowskiego przekroczy wszystkich innych kandydatów.
I wtedy już na prawdę mu zazdroszczę!
Wiktor Moszczyński „Dziennik Polski” 26 sierpień 2011
Tuesday, 9 August 2011
Kiedy Imigranci nie są Imigrantami?
Wielka Brytania ma za dużo imigrantów. Tak twierdzi 7 na 10 Brytyjczyków. To nagłówek w znanej nam gazecie „Daily Mail” 5 sierpnia. Nie tylko nasz stały wróg „Daily Mail” tak komentuje. Podobne nagłówki ukazały się w bratnich brukowcach „Daily Express” i „Daily Star” i nawet poważniejsza londyńska gazeta wieczorna – „Evening Standard” umieściła artykuł o podobnej treści.
Cyfry te nie były wyssane z palca. Są wynikiem międzynarodowego sondażu przeprowadzonego w 23 krajach przez znaną agencję IPSOS Mori. Brytyjczycy byli jednym z najbradziej zafrasowanych kwestią ilości imigrantów w swoim kraju. Tylko Rosjanie i Belgowie byli jeszcze bardziej swoimi cyframi przejęci niż Brytyjczycy. A więc 71% Brytyjczyków twierdziło że ich kraj ma za dużo imigrantów; 76% uważało że za bardzo obciążają usługi państwowe jak np, służbę zdrowia, czy szkolnictwo, i przez to 62% uważa że trudniej jest teraz Brytyjczykom znaleść pracę.
Chyba nie wszystkich te cyfry zaskakują. Obawiam się że wielu czytelników „Dziennika” myśli podobnie. Za dużo cudzoziemców, innych kultur, mniejszości narodowych, itp. Opowiadała mi ostatnio koleżanka której rodzina pochodzi od Azjatów osiedlonych przez brytyjskich kolonizatorów w Ugandzie a pózniej wypędzonych przez Amina, że najbardziej agresywne podejście do imigrantów ma społeczeństwo hinduskie które osiedlało się tutaj w latach 60-ych. Szczególnie mają za złe Nigeryjczykom, Somalijczykom, wschodnio-europejczykom.... Natomiast komik telewizyjny Gina Yashere, która pochodzi z Nigerii, opowiadała o swojej matce która narzekała na przyjazd Polaków do Anglii a gdy córka przypomniała jej żeby była bardziej tolerancyjna i pamiętała swoje własne doświadczenie jako imigrant w tym kraju, odpowiedziała tryumfalnie, „Tak, ale teraz to ja mam brytyjski paszport”.
Był okres, tylko 10 lat temu, kiedy społeczeństwo brytyjskie było bardziej pozytywnie nastawione do przyjazdu imigrantów. Brakowało rąk do pracy. W okresie rozkwitu brytyjskiej gospodarki pod rządami Tony Blair dowierzano argumentom polityków i ekonomistów źe ten kraj potrzebuje nowej młodej krwi która wniesie nową energię i przedsiębiorczość w gospodarkę i odmłodzi kraj demograficznie. Byleby płacili podatki, to nowi przybysze byli nawet mile widziani.
Ale teraz na odwrót brakuje etatów do pracy, a nie rąk. Jest recesja. Ludzie są w depresji. Boją się o o przyszłość. Szukają winnych.
Politycy brytyjscy są świadomi że to teren czuły dla ich wyborców. Oczywiście najbardziej pod obstrzałem są muzułmanie z bliskiego wschodu i somalijczycy. Home Office podkreśla potrzebę zaciśnienia pasa wobec imigrantów. A więc zakazy ślubów za granicą z osobami nieznającymi język angielski, większe ograniczenia wobec studentów z zagranicy, roczny limit na ilość przyjeżdzających za pracą. „Nasi poprzednicy nie mieli kontroli nad imigracją,” tłumaczy obecny minister od spraw imigracji, Damian Green, „a my podejmujemy kroki aby obniżyć bilans migracji aby nie przekraczał pareset tysięcy rocznie.”
Pic i fotomontaż. Tak uważa większość Brytyjczków słuchając ministra. Politycy nic podobnego nie osiągnął jak długo nie wyjaśnią przejrzyście pewnych spraw. Mówią tylko o imigracji z poza Unii Europejskiej. Społeczeństo myśli zaś o wszelkiej imigracji z za granicy. Dla polityków jest to temat tabu. Wiedzą że Polacy i inni obywatele Unii Europejskiej nie są w ścisłym znaczeniu imigrantami. Ale dla wielu Brytyjczyków właśnie Polacy są widziani jako najwięksi konkurenci w uzyskaniu pracy dla siebie i dla swoich dzieci.
Indiwidualni Polacy i Polki są wciąż cenieny za swój osobisty wkład do pracy na poszczególnych stanowiskach, istnieją liczne przykłady przyjaźni polsko-brytyjskiej i sukcesów akademickich i zawodowych naszych rodaków, ale jako pół-milionowa diaspora, widziani jesteśmy w innym świetle. Nie pomaga nam też obecność rodaków kryminalistów, pijaków i darmozjadów którzy zaśmiecają tą rzeszę nowoprzybyłych. Dla tubylców bez pracy, bez mieszkania, bez większej nadziei, nasza obecność, nasze sukcesy i nasze wady stoją im w gardle.
Litania napadów na Polaków w Wielkiej Brytanii jest długa. W tym tylko roku podpalono np. sklep polski w Bradfordzie, atakowano dom polski w Goole, Polaków bito i upokarzano w Yeovil, Hove, Norwich, Sheffield, Manchesterze, Bristolu. Ostatnio śmiertelnymi ofiarami takich napadów byli, między innymi, polski kucharz zasztyletowany w czerwcu w dzielnicy londyńskiej Fulham i drugi Polak zamordowany przez pięcio-osobowy gang w Derby. Nie mówię już o licznych napadach na polskie rodziny w Północnej Irlandii. Najczęściej te napady wykonane są przez margines społeczny albo przez inne mniejszości ale ta nienawiść wobec Polaków jest symptomem szerszej niechęci wobec naszej obecności na Wyspach.
Politycy brytyjscy muszą objąć temat Polaków i innych narodowości z centralnej Europy w swoim dialogu ze społeczeństwem i jasno przejrzyście przedstawić nas jako osoby które mają prawo tu mieszkać i pracować i którzy są brytyjskimi podatnikami („British taxpayers”) mającym prawo do brytyjskich usług zgodnie z międzynarodowymi zobowiązeniami unijnymi. Ostatecznie może to być gorzka prawda dla tubylców ale gdy ją przełkną ich stosunek wobec nas może ustabilizuje się.
Ale czy to zrobią politycy? Obawiam sę że nie. Choćby dlatego że jeszcze bardziej wówczas wzrośnie antypatia Brytyjczyków wobec Uniii Europejskiej. Jeżeli kryzys gospodarczy potrwa dłużej wzmocni to naciski na polityków aby w ogóle zerwać stosunki z Unią. Krok szaleńczy, ale nie zawsze polityką rządzi rozsądek.
Wobec tego krótkie memorandum do Polaków którzy tu przybyli w ostatnich 8 lat, nadal pracują i zakładają rodziny. Złóżcie podanie na stały pobyt („permanent residence”) w Wielkiej Brytanii. Jak najszybciej. Tak na wszelki wypadek.
"Dziennik Polski" 12 sierpien 2011
Subscribe to:
Posts (Atom)