Friday 27 November 2020

Krajobraz po Bitwie

 



W środę wieczorem 4 listopada zamarłem z przerażenia. Mimo poprzednich sondaży Floryda zagłosowała za Trumpem. Trump prowadzi w wynikach głosowania w Pensylwanii, a nawet w Wisconsin, gdzie sondaże zapewniały że Trump ma przegrać. Czułem się tak fatalnie jak kiedyś na wieść o stanie wojennym, czy po usłyszeniu wyniku brytyjskiego referendum o Brexicie. Czekałem z napięciem już na ten „Dzień Wyzwolenia” który zapowiadałem w poprzednich felietonach i zapowiadały wszystkie czołowe sondaże amerykańskie. Miało być druzgocące zwycięstwo Demokratów i Joe Bidena. Przecież drugi raz nie pomylą się jak cztery lata temu. Miałem nadzieję na pełne przebudzenie Ameryki z koszmaru ostatnich czterech lat kiedy grubiański „Potus” (1) deptał po demokratycznych ideałach elit naukowych i mniejszości narodowych i podważał światowy układ amerykańskich sojuszy. 

Rozum ostrzegał mnie że te sondaże mogą się mylić i że mimo wielkiej przewagi Demokratów na zachodnim i północno-wschodnim wybrzeżu Ameryki, wielkie połacie Ameryki w wiejskich stanach zachodnio-centralnych i południowych, nie obdarzyły zaufaniem miejskich elit, i utożsamiały się z populistycznymi hasłami Trumpa. Wiedziałem że często sondaże mają trudności dostępu do tych wyborców i że zawsze pewien procent głosów anty instytucyjnych umknie uwadze ankieterom. Pamiętałem też wiadomość z przed dwóch tygodni że Republikanie masowo rejestrowali się z dwa razy większą częstotliwością niż Demokraci w Pensylwanii i Arizonie. Ale tego pierwszego wieczoru po wyborach zaskoczyło mnie że sondaże myliły się aż do tego stopnia.

Przy tej paraliżującej niepewności Donald Trump ogłosił się zwycięzcą i nawoływał aby komisje  jeszcze liczące głosy zaprzestały dalsze liczenia. Ogłaszał że wszystkie głosy załatwiane korespondencyjne są podejrzane, a więc a priori sfałszowane. Tablice stanów z zaliczonymi głosami wskazywały wówczas 214 punktów dla Trumpa a 243 dla Bidena, ale do magicznej cyfry 270, wskazującej zwycięstwo jednej czy drugiej strony, było jeszcze zbyt daleko. Temperatura wypowiedzi obydwu stron rosła przy tej niepewności a zwolennicy obydwu stron gotowi byli uwierzyć w cokolwiek sprzyjające im media, podcasty czy portale społeczne podpowiedzą. Wszelkie opinie wygłaszane na ulicy czy w prywatnych stronach internetowych w tym okresie powyborczym tworzyły mglistą zasłonę w którym słychać było tylko odgłosy przedwyborczych starć. 

Administracje na szczeblu stanów odpowiedzialne były za liczenie głosów w każdym okręgu wyborczym i nie słuchały nawoływań szalejącego prezydenta nawet jeżeli były to stany republikańskie. Lecz naciski na nich były ogromne. Najbardziej zagorzały zwolennik prezydenta, Rudy Giuliani, wręcz z wściekłą pianą na ustach, przypominał że w Pensylawnii zostało już tylko 15% nie policzonych głosów a wyniki policzonych głosów wykazywały wciąż większość dla Trumpa. Domagał się natychmiastowego przerwania w liczeniu. Zresztą w Pensylwanii zarządzono już wcześniej że komisje wyborcze przyjmą nawet spóźnione listowne głosy o ile znaczki będą ostemplowane datą z przed 3 listopada, ale to już samo w sobie było nie do przyjęcia dla Giuliani który nanosił już poprzednio skargę w tej sprawie do Sądu Najwyższego. Sąd już dwukrotnie tę skargę odrzucił ale nie było wykluczone że po trzecim złożeniu wniosku Sąd, wzbogacony dostępem jeszcze jednego nowowybranego (przez Trumpa) sędziego, mógłby ewentualnie zmienić decyzję i wszelkie głosy wysłane pocztą w tym stanie mogłyby być unieważnione. Republikanie chełpili się w podcasie bajeczką że wszystkie karty do głosowania w Pensylawnii uzyskały specjalny znak wodny, tak że przy ponownym sprawdzeniu wszystkich głosów okażałoby się ile będzie fałszywych głosów podłożonych przez Demokratów. Była to już paranoia a nie polityka.

Joe Biden zwołał publiczne zebranie swoich zwolenników aby spokojnie oświadczyć że każdy głos ma być liczony, nawet jeżeli ma to potrwać jeszcze tydzień. Przed budynkami zajętymi dalszym liczeniem głosów zjawiały się zorganizowane już grupy demonstrantów z transparentami. Jedni wołali o zaprzestania głosowania, a drudzy o kontynuację. Komentarze w mediach zmonopolizowali teraz specjaliści od prawa wyborczego i konstytucji. A losy najpotężniejszego narodu, i tym samym losy świata, wisiały na włosku. Wielu amerykańskich zwolenników Bidena i symaptyków za granicą obawiało się przegranej i przestało oglądać telewizję.

W następnym tygodniu  gdy rozejrzałem się przezornie po polu bitwy sytuacja znacznie się poprawiła. Według  mediów mainstreamowych, łącznie z pro republikańskim Fox News, Joe Biden przekroczył już magiczną barierę 270 głosów, bo uzyskał 279 głosów (wciąż tylko 214 głosów dla Trumpa). A więc zdobył strategicznie kluczową Pensylwanię i również Nevadę, a wcześniej Wisconsin i Michigan. Zapowiada się że w całym państwie Biden prowadzi mając niemal 75 mln głosów do 71 mln dla Trumpa. Jest to największa ilość głosujących w historii USA. Joe Biden, już jako prezydent-elekt, przemówił w swoim małym miasteczku Wilmington „urbi et orbi”, informując Amerykanów, jak i cały świat, że przyjmuje przekazany mu mandat, że będzie szukał wszędzie zgody i współpracy bilateralnej z opozycją aby pogodzić i uspokoić naród i że zabierze się w pierwszej kolejności do systematycznego planu pokonania Covidu. Przy jego boku wystąpiła pierwsza w historii kobieta wiceprezydent elekt, prawniczka Kamala Harris, córka hinduskiego profesora i jamajskiej nauczycielki.

Biden uzyskał już gratulacyjne przesłania od większości liderów demokratycznego świata, jak Kanady, Wielkiej Brytanii, Izraela, Niemiec, Francji, Japonii czy Indii. Ale wcześniejsi autokratyczni współpracownicy Trumpa jak Putin, Bolsonaro, Orban, Erdogan, król saudyjski czy Kim Dżong Un nie pokwapili się z gratulacjami. Prezydent Chin też milczał. Najwyższy przywódca Iranu, Ali Chamenei, potępił obydwu kandydatów jako symbol upadku skorumpowanej Ameryki. A po środku wsunął się nasz prezydent Andrzej Duda który przysłał gratulacje, ale tylko „za udaną kampanię wyborczą”. Państwowe media państw autorytarnych wykpiwały stan paraliżu w wyborach amerykańskich powtarzając za wspólnikami Trumpa że nastąpiły poznaki masowej defraudacji w liczeniu głosów. Tym szyderczym opisom wtórowała też Kurskiego TVP, cytująca propagandowe organy rosyjskie i skwapliwie tylko podająca dotychczasowe wyniki jako prowizoryczne.

Co prawda Trump nie poddaje się, zapowiada wciąż wprowadzenie pozwań przeciw wynikom przed ośmioma sądami stanowymi. Oscyluje między Białym Domem a polem golfowym na Florydzie.  Rzeczywiście jedna trzecia elektoratu nie przyjmuje jeszcze wyników wyborów. „Biden to nie mój prezydent,” powtarza wiele napotkanych republikańskich demonstrantów. Wierzą w zupełnie inny schemat informacji zgoła nie podobny do rzeczywistości. Odrzucają uporczywie wszystko co masowe media głoszą, słuchając wciąż głosu osaczonego prezydenta. Nie jest wykluczone że prezydent wytrzyma tak aż do spotkania Kolegium Elektorów 16 grudnia, bo ich orzeczenie powinno być ostateczne. Będzie liczył na skuteczne wyniki odwoływań sądowych, a ostatecznie skargę do Sądu Najwyższego gdzie ma przewagę. I nie można odrzucić możliwości że ten stan niepewności może wymagać ponownego liczenia głosów w pewnych stanach. W stanie Georgia to już ma miejsce. Ta nieufność do wypowiedzi mediów jest głęboko zakorzeniona. Jest wykorzystana, ale nie stworzona, przez Donalda Trumpa, i wynika z głębokiego przeświadczenia zdemoralizowanych mas że, przy obecnych nierównościach społecznych, elity finansowe okradły ludzi prostych z pieniędzy, a elity intelektualne z wolności wyrażania swoich poglądów.


Wiadomo że przy tak dużej różnicy głosów między kandydatami ewentualne ponowne przeliczenie nie zmieniłoby wyniku. Świat demokratyczny, większość elektoratu amerykańskiego, a nawet ważni Republikanie jak były prezydent George Bush, przyjmują wyniki wyborów. Prezydent elekt Biden przygotowuje się do objęcia prezydentury 20 stycznia. Wyznacza swój team i szykuje swoje plany na przyszłość. Prawdopodobnie będzie musiał współpracować z początku z Senatem zdominowanym przez wrogą mu większość Republikanów która przez ostatnie cztery lata identyfikowała się z chaotyczną polityką jego poprzednika i zawetowała impeachment prezydenta. Dlatego Biden będzie musiał zrezygnować ze swoich bardziej radykalnych przyrzeczeń wyborczych.

Bidenowi będzie zależało na pokonaniu na pierwszym planie wirusa który dotychczas uśmiercił przeszło 270tys. mieszkańców i zakaża 100tys. mieszkańców dziennie. Chce udostępnić wszystkim obywatelom darmowe testowanie i wymagać powszechnego noszenia masek publicznie. Planuje przeprowadzić ambitny pakiet projektów do stymulacji przemysłu i usług zamrożonych przez lokalne lockdown.

Niestety te plany będzie musiał przygotować z prywatnych źródeł finansowych bo szef urzędu od administracji przejściowej nie uznał jeszcze jego zwycięstwa. Atmosfera nie jest w tej chwili łatwa dla niego bo Melania Trump też odmówiła współpracę ze swoją następczynią, Jill Biden., a były sekretarz stanu Mike Pompeo twierdzi nawet że gotów jest wciiąż służyć Trumpowi na następne cztery lata. Po wprowadzeniu nowych bardziej fanatycznych współpracowniow na wyższe szczeble w Pentagonie i służbach bezpieczeństwa, Trump jakby udawał że nie tylko neguje wynik wyborów ale mógłby też wykonać konstytucyjny zamach.

Biden ignoruje to. W polityce zagranicznej chce przywrócić członkostwo Międzynarodowej Organizacji Zdrowia, przyłączyć się znów do paryskiej umowy w walce ze zmianami klimatycznymi, zatwierdzić stabilność NATO, powrócić do współpracy z Unią Europejską i ponownie przejąć amerykańską tradycyjną rolę czempiona swobód obywatelskich w wolnym świecie. Zapowiada powrót do umowy z Iranem mimo prób Trumpa do sprowokowania Iranu w ostatniej chwili przez nowe sankcje do złamania umowy o zbrojeniach nuklearnych.

Mimo obecnego tymczasowego chaosu w Stanach Zjednoczonych wyraźnie wyłania się nowy porządek. Zarówno rząd brytyjski, borykający się w daremnym konflikcie z Unią Europejską, i rząd polski, zachłystujący się swoim radykalnym antyliberalnym programem, będą musieli się dostosować do nowej rzeczywistości bez Trumpa która nie będzie sprzyjać ich obecnym zamiarom.

(1)   ”Potus” amer. potocznie: President Of The United states

Wiktor Moszczyński    13 listopad 2020     Tydzień Polski

 

Wednesday 25 November 2020

Polexit za Bramą

 



Czołowe zderzenie nastąpiło w Brukseli w poniedziałek 16 listopada.

Po wielu latach przygotowania i po maratońskich negocjacjach 27 państw członkowskich Unii Europejskiej uzgodniło wreszcie kształt swojego siedmioletniego budżetu na €1.1 bilion(1) na lata 2021-2027. Te państwa uzgodniły również niezwykle skomplikowany Fundusz Rozbudowy na ratunek gospodarki europejskiej po Covidzie wynoszący €750 mld zaciągnięte z rynkowych pożyczek. Ma być rozprowadzone częściowo na zasadzie dotacji i częściowo przez pożyczki dla wszystkich krajów unijnych. Rozmiar funduszu był w skali porównawczej do powojennego Planu Marshalla. Wyniki negocjacji tego budżetu były wyjątkowo korzystne  dla Polski która miała uzyskać blisko €160 mld, czyli 700 mld złotych. Komisja Europejska zaplanowała aby ten projekt, zatwierdzony później po pewnych poprawkach przez Parlament Europejski, został przegłosowany jednogłośnie na listopadowym szczycie Unii który odbył się w zeszłym tygodniu.

Ten gigantyczny pakiet zawierał w sobie klauzulę o uzależnieniu rozprowadzenia funduszy od poszanowania „dla praworządności”. Tą prawdorządność oceniałaby Rada Europejska dopiero w momencie, gdy poszczególne kraje przedstawią swoje podania i decyzje oparte byłyby już nie na zasadzie jednomyślności, ale większością głosów tylko 15 państw wobec 27, o ile te 15 państw reprezentują co najmniej 65% ludności Unii. Na razie chodziło tylko o jednomyślne przegłosowanie funduszów z tą klauzulą. Liczono że Węgry mogą sprzeciwić się ale już bez weta Polski. Poważniejsze media europejskie (jak np. Economist) nie spodziewały się że do weta węgierskiego dołączy się  premier Mateusz Morawiecki w imieniu kraju który najwięcej miał do stracenia w wypadku utrącenia budżetu i Funduszu Rozbudowy. Ale instrukcje dla premiera od jego „podwładnego” wicepremiera, Jarosława Kaczyńskiego, były nieubłagane. Ma złożyć weto i koniec.

Powody znamy. Od roku 2015, gdy Prawo i Sprawiedliwość powróciło do władzy, polski Sejm, a z początku też i Senat, prowadzą zdeterminowaną politykę przekształcenia Polski na kraj szanujący na pierwszym miejscu własne tradycje narodowe i katolickie i dążący do przekreślenia rzekomo ugodowych kompromisów z międzynarodową finansjerą, z poprzednim układem post-PRLowskim i z liberalną polityką obyczajową Unii Europejskiej. PiS przekonał do tego programu znaczną część społeczeństwa na terenach wiejskich i w wielkich zakładach przemysłowych, wprowadzając poprzez 500plus i podobne radykalne rozprowadzenie funduszy państwowych bezpośrednio do rąk osób którzy w poprzednich latach do tych funduszy mieli tylko dostęp pośredni albo go w ogóle nie mieli.

Rząd Zjednoczonej Prawicy rzetelnie trzymał się swojego programu. Aby wprowadzić dawno potrzebne reformy w sądownictwie wprowadził system koncentrujący kontrolę nad sądownictwem w rękach ministra sprawiedliwości, który objął również funkcję prokuratora generalnego. W ten sposób łamał zasady trójpodziału władzy polegające na niezależnym sądownictwie który obowiązuje w każdym państwie demokratycznym i był wpisany do polskiej konstytucji. 

Aby regulować działalność kapitału zagranicznego w Polsce ten sam rząd wprowadził ostrzejsze podatki na supermarkety i niezależne banki, ingeruje coraz więcej w zagraniczne konta w polskich bankach i stara się ograniczyć zasięg zagranicznego wsparcia dla niezależnych mediów w Polsce. Tym samym rząd wchodzi w coraz większy konflikt z unijną polityką wolnego przepływu kapitału wewnątrz wspólnego rynku unijnego. Co ważniejsze, dąży do zmonopolizowania prasy i telewizji w Polsce, w momencie kiedy opozycja i osoby o poglądach liberalnych praktycznie nie mają już dostępu do mediów państwowych, a media kościelne są coraz szerzej subsydiowane przez budżet państwa.

Te reformy rządowe są przeprowadzone w atmosferze wielkiego pośpiechu i napięcia, bez szukania dialogu z opozycją czy konsultacji szerzej ze społeczeństwem. Ustawy regularnie przeprowadzono nagle nocami bez odpowiedniego przygotowania przez komisje sejmowe i często wymagały  poważnych poprawek już w czasie ich wdrożenia w życie. Decydenci rządowi często zachłystywali się swoją wrogością do tradycyjnych wartości liberalnych, wyrażając się wrogo lub pogardliwie wobec zasady równouprawnienia wszystkich obywateli, niezależnie od pochodzenia narodowego, płci czy orientacji seksualnej. Patrzą bezkrytycznie na różne wypowiedzi antysemickie czy deklaracje organizacji młodzieżowych czy zarządów miejskich, wyrażających potępienie czy ostracyzm czegoś, co nazywają „ideologią LGBT”. Ignorowali opinię europejską szukając wsparcia tylko od Ameryki prezydenta Trumpa.

Prawo rządu polskiego do prowadzenia polityki konserwatywnej i antyliberalnej, połączonej z dalszym zaspokojeniem rozszerzonych roszczeń w formie ulg podatkowych i hojnych świadczeń społecznych,  zatwierdziły ostatnie wybory parlamentarne w roku 2019 i prezydenckie w roku 2020. Ale prowadziły do coraz szerszego pola konfliktu z polityką legislacyjną, społeczną i gospodarczą Unii Europejskiej. Trzeba pamiętać że po referendum w roku 2004, gdy Polska zdecydowała się na członkostwo wówczas Wspólnoty Europejskiej, przekształciła swoją własną suwerenność na udział we wspólnej suwerenności europejskiej zatwierdzonej 3 lata później przez podpisanie traktatu lizbońskiego. Dlatego Komisja Europejska od szeregu lat starała się przywołać rząd Polski do poszanowania norm europejskich, uzgodnionych na zebraniach zarówno Rady Europy i Parlamentu Europejskiego. Na pierwszym planie były sprawa objęcia przez Ministra Sprawiedliwości kontroli nad Sądem Najwyższym i uruchomienia nowej Izby Dyscyplinarnej do karania niezależnych sędziów. Ziobro wniósł wniosek do kontrolowanego przez niego Trybunału Konstytucyjnego aby zdelegalizować prawo unijne które zezwalało polskim sądom zwracać się z pytaniem do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Gdy krytyczne uwagi i wyrazy oficjalnej dezaprobaty członków Komisji i europosłów nie wystarczały, Komisja wszczęła procedury z artykułu 7go dotyczącej naruszenia zasad praworządności. To okazało się mało skuteczne. Również orzeczenia w tej sprawie Trybunału Sprawiedliwości pozostały bez skutków, z tym tylko że Minister Ziobro nie odważył się jeszcze przeprowadzić masowej czystki Sądu Najwyższego. Robi to natomiast fragmentarycznie, zwalniając pojedynczych sędziów przez naciski prawne Izby Dyscyplinarnej i nękanie napastliwymi atakami w państwowych mediach. 

Wtedy Komisja Europejska poszła o krok dalej. Postanowiła uzależnić dostęp do przyszłych unijnych pieniędzy od zgody na  przestrzeganie europejskiej praworządności. Nie było to wymierzone tylko wobec Polski. Oparte było na zasadzie że jeżeli istnieje ryzyko że zostaną złamane zasady praworządności w którymś kraju to będzie to miało wpływ na warunki prowadzenia inwestycji i wydania funduszów unijnych. Oczywiście nie definiowano w tej umowie o które przekroczenia praworządności tu chodziło bo to rozpatrzyła by później Rada Europy. Wszystkie kraje zgodziły i podpisały umowę, łącznie z Polską i Węgrami.

Wywołało to burzę w Polsce bo minister Ziobro wyczuł że to może zagrozić w jego zrozumieniu prawa do ostatecznej konsolidacji swojej władzy nad sądownictwem. Oskarżył premiera Morawieckiego o poddanie się Brukseli. Prezes Kaczyński zdecydował wówczas poprzeć Morawieckiego którego przewidywał jako swojego następcę, a w Ziobrze widział osobę przyspieszającą zbyt pochopnie rewolucję narodową. Jednak w ostatnich dwóch miesiącach sytuacja w Polsce znacznie się pogorszyła. Kaczyński stracił cierpliwość widząc że Morawiecki nie daje sobie rady ani z pogarszającą się pandemią, ani z agresywną niesubordynacją Ziobry. Wywołał konflikt z Ziobrą wprowadzając nagłą ustawę zakazującą ubój i handel norkami ale bez adekwatnej kompensacji dla handlarzy i farmerów. Sam wprowadził się do rządu, po raz pierwszy od roku 2015, w randze wicepremiera odpowiedzialnego za bezpieczeństwo. Osaczony Ziobro posunął się jednak dalej kierując do Trybunału Konstytucyjnego wniosek o jeszcze większe zaostrzenie przepisów aborcyjnych które wywołały masowe protesty uliczne i potępienie przez każdy kraj demokratyczny.

W atmosferze tego zagorzałego konfliktu o władzę między frakcjami prawicy, rząd stracił rozeznanie  nie tylko w przeprowadzeniu swojej dotychczasowej skutecznej strategii narodowego odrodzenia, ale pozbawił się również wszelkiego samo opanowania i zdrowego rozsądku. Gdy nastąpił w tym momencie kluczowy termin ostatecznego zatwierdzenia budżetu i Funduszu Rozbudowy w Radzie Europy, Kaczyński, zamiast negocjacji i roztropnego przemyślenia swoich opcji, zawołał „non possumus” i narzucił premierowi składanie weta wraz z Orbanem. Czyli stracony budżet bilionowy dla krajów europejskich, przekreślone 160 mld euro dla Polski, ale fałszywa pseudo-suwerenność polska zabezpieczona.

Co dalej? Autorytet rządu w Polsce stacza się po równej pochyłej. Nie jest w stanie podjąć mądrego rozwiązania aby uratować się od chaosu który wywołał dla własnego kraju i dla Unii Europejskiej. Morawiecki stara się ratować grając na dumie narodowej i porównując Unię Europejską do bloku sowieckiego. Tynczasem Europa, której Polska przez tyle lat była rzekomo przedmurzem, czuje że dostała od Polski zdradziecki nóż w plecy. Unia umie przetrwać niejeden kryzys i w najbliższych miesiącach znajdzie wyjście aby znów przeprowadzić budżet i fundusz ratunkowy. Jak podkreślił prezes Rady Europy, Charles Michel, “magia Unii Europejskiej polega na tym że umie znaleść rozwiązanie nawet kiedy wydaje się to niemożliwe.” Ale rząd niemiecki, który najdłużej bronił interesy swojego niewdzięcznego sąsiada, zupełnie teraz stracił cierpliwość do Polski i jej rządu. Tak jak inne kraje, nie zrobi nic aby Polsce pomóc. Nowy prezydent-elekt USA też nie. A w Komisji Europejskiej zacznie się prowizoryczne planowanie nad ostatecznym usunięciem tych kłopotliwych wschodnich członków, najpierw z różnych instytucji unijnych, a ostatecznie nawet z członkostwa samej Unii, czyli tzw. Polexit. Z tego może się cieszyć minister Ziobro, ale oryginalnie wcale nie było to zamierzeniem Jarosława Kaczyńskiego, i na pewno nie premiera Morawieckiego. Mimo tego Polska gra bezkompromisowo kartą nacjonalistyczną i podąża w tym kierunku.

Polexit byłby klęską dla Polski. Kto ją może od tego teraz uratować?

Wiktor Moszczyński      Tydzień Polski                     27 listopad 2020

(1)    Bilion – ang. trillion