Wednesday 22 January 2020

Żegnaj Ziemio

Gdy widzę naszych seniorów weteranów uczestniczących w obchodach czy przy opłatku mam poczucie wielkiej pokory i wdzięczności na myśl że tyle zawdzięczamy im i ich pokoleniu. Ale przychodzi mi wtedy również inna myśl. Przypominam sobie że gdy nasi weterani zjawili się na tym świecie jej ludność wynosiła poniżej dwȯch miliardów mieszkańców. Teraz niemal 100 lat później ilość mieszkańców wynosi 7,7 miliardów. A więc jest nas, na tej jednej biednej planecie, niemal cztery razy więcej!
Biadujemy nad zmianami klimatycznymi, nad zatruciem powietrza, nad rosnącym uzależnieniem naszego życia codziennego od smartfonów i internetu, nad eksploatacją naszej ziemi, nad zanieczyszczeniem oceanów plastykiem, nad niszczeniem naszych lasów. I słusznie. Ale rzadko mówimy o innej nadchodzącej potencjalnej katastrofie jakim jest przeludnienie naszej planety. ONZ zapowiada że przy obecnym wzroście do roku 2050, nasza ziemia będzie musiała utrzymać 10 miliardów ludzkości, czyli tego gatunku który najbardziej niszczy ten świat. Będziemy chcieli zająć jeszcze więcej miejsca dla siebie. Będziemy wymagać coraz więcej żywności, a więc jeszcze więcej wody, więcej ziemi agrarnej kosztem terenów obecnie zalesionych lub więcej gleby wyzbytej już soków pożywienia. Więcej będziemy też wykorzystywać źródła energii zarówno od paliw pochodzenia ziemskiego (węgiel, nafta), jak i ze źródeł odnawialnych (morskie fale, wiatr).
Mamy tu destrukcyjną spiralę składającą się z trzech zagrażających elementów: postępujący zanik aż połowy gatunków roślinnych i zwierzęcych, potencjalnie nieodwracalne zmiany klimatyczne i wzrost populacji w świecie. O pierwszych dwóch mówimy często, i coraz częściej młodzi aktywiści demonstrują za potrzebą wstrzymania tych kierunków. Ale o trzeciej części tego niszczycielskiego trójkąta, czyli o kryzysie demograficznym, mówi się rzadko. Jakby nie odpowiadałoby młodym entuzjastom ekologii poruszać temat rosnącej ilości porodów na świecie. W końcu prawo do rodzenia dziecka jest jedno ze zasadniczych praw w każdym społeczeństwie. Wiadomo kogo winić za zanieczyszczie atmosfery, za zatrucie wody w rzekach i jeziorach, za ścinianie lub podpalenie puszczy, za połów wielorybów, za odrzucenie konkluzji naukowców o ludzkim wkładzie do postępującego ocieplenia planety. Ale przeciwko komu mają demonstrować desperaci ekologii aby zaprzestać niepohamowany rozrost ludności? Przeciwko własnym matkom?
Przez wiele wieków ilość mieszkańców naszego globu była stała. W okresie Cezara, Michała Anioła czy Ludwika XIV ta cyfra globalna była ta sama, czyli około pȯłtora miliarda. Rodziny rodziły dzieci aby one później mogły przejąć po nich gospodarstwo i opiekować się starszymi, ale potomstwa trzeba było rodzić jak najwięcej bo duża część tych dzieci i tak wymierała z głodu czy z licznych chorób lub epidemii. Rodzenie maksymalnej ilości dzieci to był wynik nie przyjemności ale walki o przetrwanie gatunku. Wyścig polegał na tym że trzeba była przegonić ilość zgonów ilością porodów.
Jednak w latach od 1500 do 1800 ludność na świecie wzrosła o 24%, od 1800 do 1850 o 29%, od 1850 do 1900 o 37%, od 1900 do 1950 o 53%, a od 1950 do 2000 o 96%. Lecz ten zwyż demograficzny nie był wszędzie równomierny. W XIX wieku zaskakujący wzrost ludności nastąpił w bogatej Europie gdzie był największy postęp cywilizacyjny, Dlaczego? Bo Europa miała wtedy zasoby i wiedzę aby pokonać najgroźniejsze zakaźne choroby. Z czasem dzieci nie umierały z tą samą częstotliwością co wcześniej a ludzie żyli dłużej i w lepszych warunkach materialnych. Wobec tego ilość wczesnych zgonów zmalała ale ilość porodów pozostała ta sama. W tym czasie najmniejszy wzrost ludności nastąpił w Afryce gdzie dalej panowały głód, wojny i epidemie a rodziny płodziły świadome że tylko mały procent ich potomstwa przeżyje.
W XX wieku było na odwrót. Ludność Afryki i Ameryki Południowej wzrosła dramatycznie i dalej jeszcze rośnie a ilość ludności Europy, a częściowo i Ameryki Pólnocnej, ustabilizowała się. Ten trend w państwach północnych wynikał z rosnącej świadomości u rodzin, a specjalnie u kobiet, że jeżeli dzieci będą żyły dlużej i przetrwają swoich rodziców to nie trzeba już rodzić ich aż tyle. Rodziny odczuwały że im więcej mają dzieci tym większe będą koszta utrzymania i wykształcenia ich, tym dłuższy pobyt kobiet poza rynkiem pracy, tym większa szansa bezrobocia dla następnych pokoleń. Był to już okres wyemancypowanych kobiet, posiadających prawo głosu, które nie życzyły dla siebie życia obarczonego częstotliwością licznych porodów. No i jeszcze dochodzi do tego łatwiejszy dostęp do środków antykoncepcyjnych i wprowadzenie systemów emerytalnych które zwalniały potomsta od potrzeby całościowej opieki nad swoimi rodzicami w starszym wieku. Dlatego w Wielkiej Brytanii rodzi się około tylko 1,7 dzieci na każdą kobietę. W Polsce zaledwie 1,4. W takich krajach jak Niemcy czy Japonia ilość ludności zaczęła już nawet maleć. Dlatego w Polsce wprowadzono zachętę do nowych porodów przez program 500plus, z początku za każde drugie czy następne kolejne dziecko, a ostatnio nawet już za każde dziecko. Ten projekt rozruszył konsumpcję na polskim rynku, ale po czterech latach zaczyna już być obciążeniem dla polskiego budżetu a jego efekt na powiększenie ilości porodów był niemal żaden. Obecnie podobną politykę pronatalistyczną uprawiają równieź w Niemczech, Francji i Szwecji, ale subtelniej, przez udostępnienie darmowych żłobków albo ochronę miejsca pracy kobiet w ciąży i to odwraca powoli trend zniżkowy w układzie demograficznym tych państw.
Natomiast w krajach trzeciego świata, a szczególnie w Afryce, mamy wciąż dramatyczny wzrost ludności wynikający z dalszego utrzymania wysokiej liczby porodów (w Nigerii na przykład przeciętnie rodzi się pięcioro dzieci na każdą kobietę) przy względnej poprawie w poziomie życia i w opanowaniu tradycyjnych chorób śmiertelnych jak malaria, dżuma czy trąd które przedtem kontrolowały tam przyrost naturalny. W wielu państwach afrykańskich niemal połowę mieszkańców tworzą dzieci poniżej czternastu lat i ci też będą w najbliższym czasie rodzić swoje dzieci pomnażając raz jeszcze ilość mieszkańców. Ta liczebność doprowadza do konfliktów i do niskiego poziomu życia które zmuszają wielu młodych bezrobotnych mieszkańców do opuszczania swojego kraju.
W latach 70-ych ubiegłego wieku nastąpiła panika demograficzna w krajach jak Meksyk, Indonezja czy Bangladesz, do tego stopnia źe zaczęły drastycznie wymuszać obniżenie płodności kobiet przez masowe programy sterylizacji. W Indiach szczególnie, w samym tylko roku 1975, sterylizowano przymusowo przeszło 8 milionów mieszkańców. W Chinach wprowadzono ustawę zakazującą kobietom rodzenia więcej niż jednego dziecka, a ze względu na chęć uzyskania męskiego potomka wiele nowo narodzonych dziewczynek po prostu uśmiercano. Poza samym okrucieństwem ten program wypaczył demografię Chin przez wprowadzenie nadmiaru męskich potomków i brakiem kobiet. W zeszłym roku program ten złagodzono aby zezwolić na rodzenie drugiego z kolei potomka. W Iranie i w Tajlandii programy antynatalistyczne były mniej drastyczne pchane rosnącą świadomością o potrzebie ograniczenia rodziny.
Optymiści cieszą się tym że przy względnej ale rosnącej świadomości wśród kobiet, nawet w krajach trzeciego świata, i przy wzroście względnego dobrobytu, eksplozja demograficzna w tych państwach w końcu zaniknie jeszcze przed rokiem 2050. Przez następne 30 lat, o ile nie będzie większych wojen, środkowy wiek w Afryce powinien podnieść się od obecnego 18 (np w Nigerii) do normy europejskiej, czyli około 45. Drastyczne środki zapobiegania rodzenia nie byłyby nawet potrzebne.
Piękna wizja na przyszłość ale pytanie jest co teraz? Na razie ilość mieszkańców w tych krajach rośnie, masowo przenoszą się do miast gigantów gdzie głód, nędza, życie w strefie bezprawia, zatrucie spalinami czy emisja gazów cieplarnianych przeplatane są z rosnącą konsumpcją. Według 20tys. naukowców z całego świata, w opublikowanym przez nich w roku 2017 raporcie “Ostrzeżenie dla Ludzkości”, już teraz konsumujemy 170% tego co nasza ziemia może ponieść. Zaczynają się masowe migracje głodujących lecz uzbrojonych w komórki uchodźców do zamożniejszych krajów. Te z kolei ich potrzebują z powodów gospodarczych, ale boją się ich przyjąć z powodów kulturalnych, a więc i politycznych. Te napięcia wzmacniają siły nacjonalistyczne w krajach gdzie rozsądek gospodarczy i humanitaryzm radziłyby uchodźców przyjmować a nie odprawiać z powrotem.
W międzyczasie, aby przyspieszyć to obniżenie porodów w trzecim świecie trzeba byłoby przyjąć powszechny ONZowski program masowego uświadamiania każdej matki o potrzebie ograniczenia ilości swoich porodów, choćby już tylko do jednego dziecka. Dlaczego tylko jednego? Bo, według “Ostrzeżenia” naukowców, jeżeli chcemy aby obecne 7 kilka miliardów społeczeństwa żyło względnie wygodnie na podobnym poziomie dobrobytu, konsumpcji i eksploatacji naszej ziemi, co obecnie panuje w krajach północnych, to przy średnim porodzie dwójki dzieci przez każdą matkę nasza planeta nie wytrzymałaby upostoszenia gleby, wzrostu dwutlenku węgla w powietrzu ani nieuniknionych permanentnych zmian klimatycznych, łącznie z masowymi powodziami które zaleją obecnie przeludnione tereny nadmorskie. Twierdzą że jeżeli większość kobiet będzie rodzić tylko jedno dziecko, albo statystycznie pozwolimy najwyżej na 1,5 porodu dla każdej kobiety, to obecny świat jeszcze to wytrzyma. Oczywiście porada naukowców pozostaje decyzją woluntarystyczną. Nikogo nie można zmuszać. Można tylko przekonywać. Choć obawiam się że dla wielu kobiet, a szczególnie dla osób religijnych, będzie to argument nie do przyjęcia.
Inaczej co nam jeszcze zostaje? Może w ogóle opuścić tą wycieńczoną planetę? Już miliarder Jeff Bezos planuje zbudować do roku 2050 miasto z milionem mieszkańców na planecie Mars. Ale to wciąż jeszcze będzie za mało. Szukajmy następne planety.
Wiktor Moszczyński

Wednesday 8 January 2020

Powstaniec na Opłatku


Nadszedł sezon świąteczny. A u nas sezon świąteczny to sezon opłatków. Co roku dla długosdystansowych “opłatkowiczów” polskiego Londynu sezon zaczyna się już w pierwszej połowie grudnia w okazałym POSKu, potem w Ambasadzie, a na początku stycznia następują obchody Zjednoczenia Polskiego, polskich środowisk kombatanckich (Studium Spraw Polskich, Karpatczycy, Lotnicy, również na terenie POSKu), i indywiduanych parafii, organizacji katolickich i szkół sobotnich. Sezon zamyka się tradycyjnie na Opłatku Rektorskim na Devonia Road.
Mimo szarej pogody, natrętnego zimna i sporadycznej pluchy, zasłużeni społecznicy ciągną sznurkiem na jak najwięcej uroczystości na które dostali zaproszenie aby jeszcze raz, przy łamanym opłatku i mocnym uścisku, życzyć swoim znajomym i współpracownikom zdrowia, sukcesów, pomyślności, “a przed wszystkiem (powtarzają) zdrowia”. Gdy krążymy od sąsiada do sąsiada, od stołu do stołu, witając i ściskająć w szczerym objęciu wszystkich z którymi wspólpracowaliśmy czy użeraliśmy się przez resztę roku, wszelkie pozostające animozje toną we fali wylewnej serdeczności i dobrego samopoczucia. Piękna tradycja chrześcijańska i narodowa. Przy każdej okazji na terenie POSKu obecny będzie Ambasador lub Konsul i przelotna wizyta gospodarza domu, czyli prezesa Joanny Młudzińskiej, następnie modlitwa i poświęcenie opłatka a przy uniwersalnych uściskach konieczne przytulenie naszych “national treasures” jak Marzenny Schejbal, Ireny Delmar, Bożeny Laskiewicz czy Lili Pohlmann, poczym następuje występ artystyczny lub naukowy, a na koniec kolędujemy rozegrzani winkiem i ciepłym obiadkiem (u Rektora to nawet nie obiad, raczej uczta).
W tym roku co prawda Ambasada wyskoczyła z mety pierwsza wcześniejszym opłatkiem, ale sezon już jest w pełnym toku. W POSKowej uroczystości na przykład nacieszyliśmy się występem roześmianych małoletnich aktorów obchodzących 60-lecie Teatru dla Dzieci Syrena, obecnie pod egidą wieloletniego kierownika Krystyny Bell.
Ciekawa niespodzianka czekała nas też w tradycyjnym opłatku Studium Polski Podziemnej gdzie w pełniutkej Sali Malinowej nasza niesłychanie energiczna pani Marzenna rozsadzała gości przy stołach a jej koleżanka Eugenia Maresch zaprezentowała nam fanty z loterii i najnowszy skarb Studium, czyli młodego zapalonego historyka, dr Karolinę Trzeskowską, autora monografii o szefie propagandy Powstania, Tadeuszu Żeńczykowskim-Zawadzkim.
Znałem jego dobrze z widzenia. Miał donośny głos, a poza tym był postawnym wysokim mężczyzną trzymającym się prosto mimo swego wieku. Nawet współpracowałem z nim w Radzie Powierników Polskiej Fundacji Kulturalnej nim jego nie wygryzł przewodniczący Stefan Soboniewski. Widać że go to bardzo zabolało, że już był niepotrzebny i bardzo było mi go wtedy żal. Niedługo potem, zmorzony chorobą, zmarł. Wiedziałem też że był we władzach Armii Krajowej w czasie Powstania, że zbiegł z kraju w następnym roku i że był wieloletnim pracownikiem Radia Wolnej Europy. Wiedziałem ponadto że był jednym z założycieli Stowarzyszenia Polskich Kombatantów w Wielkiej Brytanii. I nie wiele więcej.
Z biografii Karoliny Trzeskowskiej dowiedziałem się szereg rewelacji. Słyszałem teraz o jego działalnośći wydawniczej i propagandowej w OZONie, czyli w obozie piłsudczyków, w latach 30-ych. Był nawet najmłodszym posłem w ostaniej kadencji Sejmu w latach 1938-1939, i pełnił funkcję sekretarza ostatnich ustaw Drugiej Rzeczpospolityej. Autorka ze zgorszeniem zacytowała uchwałę Sejmu o “konieczności radykalnego zmniejszenia żydów w Polsce drogą masowej emigracji,” którą bohater jej książki pomagał uchwalić. Autorka uważa że te poglądy Żeńczykowski promował z powodu swojej obiecującej kariery mimo że kontrastowały dramatycznie z jego poglądami z lat 20ych kiedy jako uczeń szkolny występował przeciw bojówkarzom endeckim blokującym dostęp przezydenta Narutowicza do Sejmu czy później jako założyciel Związku Młodych Prawników i członek Związku Polskiej Młodzieży Demokratycznej. Ta negatywna ewolucja poglądów wynikała z jego bezgranicznej wiary w gwiazdę Józefa Piłsudskiego którego zachowanie też przechodziło ewolucję w wyniku kontaktu z realiami problemów Drugiej Rzeczpospolitej. Z drugiej strony uchwały Sejmu w roku 1938 nastąpiły w cztery lata po śmierci Marszałka kiedy jego spadkobiercy zachowali wierność jego tradycji patriotycznej ale nie odziedziczyli jego rozsądku.
W okresie przedwojennym Żeńczykowski też był znany jako redaktor naczelny “Podchorążaka”, a potem jako wydawca poczytnego “Strzelca”, który był oficjalnym tygodnikiem Związku Strzeleckiego. Wykazywał w tych funkcjach błyskotliwość w redagowaniu i rozszerzeniu nakładu (dziś mówiono by o “marketingu”) tych pism, ale również posiadał zdolności organizacyjne. Umiał kierować dużymi zespołami i dbał aby pisma były dochodowe i nie potrzebowały dotacji. Nawet gdy publikował już pisma odgrywające rolę tuby obozu rządzącego, jak “Wieś Polska” czy “Robotnik Polski”, tworzył z nich poradniki zawierające bardzo praktyczne informacje zawodowe czy prawne przez które mógł łatwiej przekazywać wątki polityczne. W ogóle Żeńczykowski był wyjątkowo wyczulony na interesy robotników i chłopów organizując dla nich dla przykładu rejsy po Bałtyku czy specjalne nagrody pieniężne, zwięksając w ten sposób elektorat sanacji. Stanisław Mackiewicz nawet nazwał go po wojnie “Goebbelsem” OZONu co spowodowało sprawę w brytyjskim sądzie o szkalenie jego nazwiska. Sprawę wygrał Żeńczykowski.
Żeńczykowski miał dwie szczególnie zaszczytne role. Pierwszą to jako oficjalny propagandzista polskiego podziemia. Po czynnym udziale w obronie Warszawy Żeńczykowski przeszedł do konspiracji. Przy AKowskim Biurze Informacji i Propagandy był odpowidzialny za akcję “N” w której szerzył czarną propagandę dla żołnierzy Wehrmachtu w języku niemieckim. Wprowadzał zamęt dezinfornacyjny w ich szeregach, zapowiadając pucz wojskowy przeciw Nazistom i grożąc imiennie specyficznym zbrodniarzom egzekucją. Dokumenty miałyby niby pochodzić od tajemniczej niemieckiej organizacji oporu. Ta akcja trzymana była w głębokiej tajemnicy, nawet przed pozostałymi organizacjami podziemnymi. Był chyba polskim prekursorem modnego dzisiaj “false news”, ale w dobrej sprawie. Na pewno byłby teraz mistrzem Twittera. Gdy już było widać że Niemcy przegrywają wojnę, wprowadził podobny projekt, zwany Akcją R, w której wysyłano dezinformacje w języku rosyjskim dla czerwonoarmistów A w czasie Powstania był odpowiedzialny za ulotki, plakaty, programy radiowe i za ekipy fotoreportarskie które utrzymywały na duchu osaczonych powstańców i przekazywały informacje i depesze AK szerszemu otoczeniu, łącznie z polskim Londynem.
Pod okupacją a pózniej już na emigracji powrócił znów do postępowych bardziej liberalnych poglądów swojej młodości, nigdy jednak nie tracąc swojej lojalności wobec kultu Piłsudskiego. W Londynie był aktywnym członkiem liberalnego stronnictwa Niepodległość i Demokracja która była krytycznie nastawiona do rządu emigracyjnego. Przez szereg lat po wojnie był stałym korespondentem krajowym “Dziennika Polskiego” a później przez przeszło 20 lat pełnił funkcję kierownika polskiej sekcji Radia Wolnej Europy w Monachium. Był to jakby dalszy ciąg podziemnej działalności Akcji R. Zajmował się walką z indoktrynacją komunistyczną I podtrzymaniem duchu oporu w społeczeństwie. Dlatego był, jak pisała autorka, “na celownikiu władz komunistycznych”. Obliczono że na rozpracowywanie Żeńczykowskiego wywiad komunistyczny wydał “ogółem 1047,90 franków francuskich, 2268 franków belgijskich oraz 950 złotych”. Pieniądze wyrzucone w błoto. Żeńczykowski należał do tych niezłomnych u których żadna pokusa czy groźba nie mogła ściągnąć z drogi walki z dyktaturą komunistyczną.
Była to świetna biografia pokazująca blaski, i niektóre cienie, tej wyjątkowej postaci, nadawającej charakterystyczną postawę i działalność żołnierskiej emigracji powojennej. Mam nadzieję że jej praca o Żeńczykowskim będzie dopiero pierwszą z wielu równie ciekawych monografii o tych skuteczniejszych działaczach niepodległościowych. Liczę na to źe Studium ze swojej czytelni otoczonej przeciężonymi półkami i pożółkłymi archiwami wykluje jeszcze niejednego tak cennego młodego adepta historii.
A mnie już ciągnie do następnej okazji dzielenia się opłatkiem. Bo wiem że czeka mnie nie tylko piękna tradycja, nie tylko szansa spotkania starych znajomych, a zarazem nowych, w tak ciepłej przyjaznej atmosferze, ale też możliwość zaznania jakiegoś nowego emocjonalnego przeżycia podobnego do naszych dzieci z Teatru Syrena czy sympatycznych nowych talentów historycznych i literackich jak dr Karolina Trzeskowska. Tym samym życzę wszystkim czytelnikom, a szczególnie tym którym nie spotkam w tym miesiącu na opłatku, dużo zdrowia, energii i pozytywnych myśli w nadchodzącym roku. Będziemy je potrzebować.
Wiktor Moszczyński Tydzień Polski 9 styczeń 2020