Wednesday 30 December 2015

Kto winien popierać Jana Żylińskiego?

Rozkręciła się w ostatnich miesiącach kampania wyborcza Jana Żylińskiego na mera Londynu. Wybory mają miejsce dopiero 5 maja ale Żyliński nie stracił dotychczas żadnej okazji aby pojawić się w polskich placówkach w Londynie przedstawiając swój program i wymachując swoją pozłacaną szablą ułańską. Wizyty jego na polskich festiwalach, jak np. we wrześniowym festynie “Gońca Polskiego” na Ealing Common, czy w parafiach i w polskich szkołach sobotnich, robią swoje wrażenie zarówno na dorosłych jak i na dzieciach. Ludzie garną się aby mieć wspólne zdjęcie z nim i z jego ikoniczną szablą lub przed jego Bialym Domem. O czym mówi na tych spotkaniach? O tym żeby być dumnym ze swojego pochodzenia; szanować polskie tradycje; szerzyć swoją kulturę wśród brytyjczyków jak i innych mniejszościach narodowych; walczyć o swoje prawa jako lokatorzy, pracownicy, przedsiębiorcy; naciskać na media brytyjskie o uzyskanie szacunku dla Polaków; stawiać czoło wszelkiej dyskryminacji przeciw Polakom. Ostatnio w szkole sobotniej na Willesden Green nawiązał do udziału żony premiera Camerona w stroju hinduskim podczas okolicznościowego święta hinduskiego i pytał dlaczego pani Samantha Cameron nie może wystąpić w polskiej szkole w polskim stroju ludowym. Już pojawiło się szereg entuzjastycznych artykułów i listów o nim, nawet w Tygodniu Polskim. Bo Jan Żyliński umie wykorzystywać media, nawet brytyjskie, eksponując swoje arystokratyczne tytuły i udział swojego ojca w szarży kawalerii w Kampanii Wrześniowej. Ostatnio zafundował w Polsce pozłacany pomnik ułana na terenie zwycięskiej szarży jego ojca pod Kałuszynem czemu dał wyraz w specjalnym numerze “Dziennika Polskiego” w zeszłym roku. Chwali się swoim ekscentrycznym wyzwaniem Nigela Farage’a na pojedynek. Cóż z tego że Farage to zignorował? Ale media brytyjskie tego nie zignorowały. I do tego jeszcze wrócą gdy jego kandydatura stanie się bardziej widoczna. Wiem że w polskich środowiskach intelektualnych w Londynie, wśród “poważnych” działaczy polonijnych, ton jego kampanii i żywiołowa reakcja potencjalnych polskich wyborców, wydają się bezsensowne i kiczowate, a nawet, dla niektórych, infantylne. Przypominają jego zażyłą współpracę z Pawłem Kukizem, który w wyborach prezydenckich i parlamentarnych wydawał się być wyłącznie kandydatem protestu, raczej niż osobą z konkretnym programem gospodarczym czy społecznym. Lecz w obecnym okresie kampanii wyborczych w całej Europie, opartych bardziej na emocjach i subiektywnej percepcji, niż na logicznych gospodarczych realiach, przypomnijmy sobie że w wyborach przezydenckich w październiku Kukiz zdobył trzecie miejsce w Polsce uzyskując 3 miliony głosów a w Wielkiej Brytanii zdobył wówczas 53% głosów polskich wyborców. W wyborach do Sejmu w listopadzie jego niby efemeralne ugrupowanie zdobyło w Polsce niemal 9% głosów wyborcczych. Natomiast w największym wówczas zagranicznym obwodzie którym była Wielka Brytania, gdzie zagłosowało aż 64,4 tys. wyborców zwyciężył tu również komitet Kukiz'15 z 24 proc. poparcia, przed PiSem (22,89%), Korwinem (20%) a co dopiero przed, faworyzowanym przez tradycyjną starszyznę polonijną w Londynie, PO, które zdobyło zaledwie 14,95%. W roku 2014 zarejestrowano aż 104,155 polskich obywateli do udziału w wyborach lokalnych w Londynie, czyli więcej niż półtora procenta wszystkich wyborców Londynu. To poważna suma, bo polonia londyńska posiada niemal tyle wyborców co magistrat Hammersmith and Fulham. Obecnie oczekuję najnowszej statystyki o rejestrowanych wyborcach polskich ale mam duże obawy że przy nowych metodach rejestrowania wyborców przez lokalne samorządy, oparte na indywidualnym zgłoszeniu każdego wyborcy, a nie jak dotychczas na zbiorowym zgłoszeniu gospodarza domu, stały wzrost naszych wyborców może być wstrzymany. Greenwich wykazuje tylko 26 nowych wyborców polskich a w Croydon ilość polskich wyborców spadła od 4117 dwa lata temu do 3941. Wielu Polaków żyje w świecie odciętym od realiów brytyjskiego otoczenia, bazując swoją świadomość o życiu w Londynie poprzez telewizję polską, ploteczki tygodników i internet. Wciąż boleje nad tym jak mało jesteśmy widoczni w prasie brytyjskiej, w londyńskich radach szkolnych gdzie są nasze dzieci, w samorządach gdzie są nasi wyborcy. Ostatnio uzyskałem od Dominki Potkańskiej dane o arcysłabym “uzwiązkowaniu” Polaków w UK podane na seminarium w listopadze w naszej Ambasadzie londyńskiej. Przeciętnie 25% brytyjskich robotników należy do związków zawodowych, ale tylko 8.2% Polaków zapisało się do tych związków, do organizacji które najbardziej pomogłyby im w postępach zawodowych i ochronie swoich praw. To tak jakby panował szeroki pęd wśród społeczeństwa polskiego do anonimowości w tym kraju, aby koniecznie być nie podmiotem, ale tylko ofiarą swojego wizerunku w tym kraju. Bo nic nie da się zrobiC, prawda? Kto tu ma trafić do tak biernego elektoratu? Proszę wytłumaczyć mi który obecny działacz w POSKu, Zjednoczeniu, Macierzy Szkolnej, w elitarnych klubach nowej polonii, czy który obecny polski biznesman, mógłby pomarzyć o rozbudzeniu tej masy polonijnej do ponownego rejestrowania się i głosowania w wyborach brytyjskich? Dotyczhczasowa droga dla niektórych kandydatów polskiego pochodzenia polegała na udzielaniu w brytyjskich partiach politycznych, zarówno w mainstreamie, jak i w partiach bardziej marginalnych, ale polskie środowisko nie ma do tych partii zaufania i nie identyfikuje się z ich celami. Myślę że kandydatura Żylińskiego jest jedyna która może rozbudzić tego polskiego olbrzyma i pokierować polski elektorat do odegrania jakiejś roli znaczącej w nadchodzących wyborach londyńskich. Może Jan Żyliński wydawać się kandydatem ekscentrycznym, ale nie jest szaleńcem czy szowinistą polskim, ma konkretne projekty w swoim programie, szczególnie w zakresie tańszego transportu i pokonaniu braku mieszkań w Londynie, pobudza do zwiększenia tożsamości obywatelsiej, zarówno polskiej i brytyjskiej, ma charyzmę i poczucie humoru. Nie jest on tylko głosem protestu jak jego kolega Kukiz który mu zapewnił pełne poparcie w koncertach. Bardziej niż ktokolwiek inny Żyliński może ściągnąć do rejestrowania się i do urn wyborczych nie tylko Polaków, ale i Rumunów, Litwinów, Węgrów. Może też zdobyć posłuch u Irlandczyków i u innych wpływowych mniejszościach narodowych, np. hinduskich i żydowskich. A gdy Polacy wejdą do tych pomieszczeń wyborczych, zakreślą ołówkiem krzyżyk w pierwszej kolumnie przy nazwisku Żylińskiego, to co im potem zostaje na kartce do głosowania? Druga pusta kolumna przy liście kandydatów z poszczególnych partii czekających na uzupełniające poparcie od wyborców Żylińskiego. I tu nagle autentyczna treść kandydatury Żylińskiego ujawnia się jako katalizator polskich głosów na pełnej arenie londyńskiej. Na kogo Polacy zagłosują na drugim miejscu? Na Labour czy na konserwę? Możemy być pewni że nawet jeżeli Żyliński uzyska tylko 2% głosów w pierwszej turze (czyli około 40 tys. głosów) to już w rozgrywającej fazie wyborów zarówno pan Sadiq Khan (Labour) jak i pan Zac Goldsmith (Conservative) będą ubiegać się o każdy polski głos, traktując go jako decydujący. W tej sytuacji sprawa poparcia i głosowania na Żylińskiego przestaje być fanaberią poszczególnych Polaków i staje się obowiązkiem całego polskiego społeczeństwa w Londynie. Wiktor Moszczyński Tydzień Polski 8 styczeń 2016

Sunday 13 December 2015

Ostatnia Deska Ratunku dla Europy

W swojej dość optymistycznej ocenie “Polskie 10 lat w Unii” MSZ wskazało że, mimo dodatniego efektu transferów z zagranicy i krótkotrwałego zmniejszenia bezrobocia w Polsce, efekty masowych wyjazdów mają i swoje ciemne strony: drenaż mózgów (czyli odpływ z państwa wysoko wykwalifikowanej kadry), brak rąk do pracy, np. w sferze budowlanej, zwiększenie ilości rozwodów i tzw. “eurosierodztwa” dzieci pochodzącez rozbitych małżeństw. Ale najbardziej negatywny dłogotrwały aspekt wysokiej skali wyjazdów wynika z pogorszenia się struktury demograficznej. Polska już należy do jednej z najbardziej starzejących się państw w Europie a ze względu na to że 70% wyjeżdzających to osoby poniżej 40 lat, zmniejsza się ilość dzieci rodzonych w Polsce. Polsce grozi co raz bardziej katastrofa demograficzna, czyli zahamowanie wzrostu gospodarczego, bo jest co raz mniej ludzi pracujących, często na śmieciowych kontraktach, dla utrzymania rosnącej ilości emerytów. Już pomijam fakt że obecny rząd chce jeszcze powiększyć ilość ekonomicznie nieczynnych emerytów przez obniżenie wieku emerytalnego, co tylko problem pogorszy. Czy myślała o tym Beata Szydło gdy odprawiła z kwitkiem Davida Camerona na zeszłotygodniowym spotkaniu w Warszawie? Oczywiście deklaracje wydawały się pozytywne, i rzeczywiście przy pewnych postulatach zdesperowanego premiera brytyjskiego, zarówno Beata Szydło w imieniu Polski i Donald Tusk w imieniu Unii, mogą wyjść na przeciw. W sprawie wzmocnienia konkurencyjności , zabezpieczenia interesów państw poza strefą euro, wzmocnienia roli parlamentów narodowych i działania aby “UE nie kojarzyła się tylko z biurokracją”, byłyby zgodne z programem wyborczym PiSu. W końcu Torysi i PiS należą do tej samej grupy parlamentarnej w Strasburgu. Pozatem, co podkreślano mocno w czasie spotkania, Polska i Wielka Brytania są mocnymi partnerami w NATO, gdyż obydwa państwa wydają 2 procent PKB na obronę narodową i brytyjscy piloci też strzegą wschodniej granicy Unii. Problem leży w ostatnim, lecz najbardziej kontrowersyjnym, postulacie Camerona, bez uzyskania którego ma on poważne obawy że nie przekona społeczeństwa brytyjskiego do pozostania w Unii Europejskiej gdy odbędzie się referendum w tej sprawie w następnych dwuch latach. Cameron żąda (a może już tylko prosi) aby imigranci z UE, jak na przykład Polacy, mogli ubiegać się o zasiłki i mieszkania socjalne dopiero po czterech latach życia i pracy na Wyspach. Chce również zaprzestać dalszych wypłat zasiłków (“child credits”) dla dzieci imigrantów gdy mieszkają wciąż w kraju pochodzenia. Najpierw Tusk w Brukseli, a potem pani Szydło w Warszawie, podkreślili że wolny przepływ obywateli unijnych przez grancie wewnętrzne jest jednym z filarów członkostwa Unii I wszelka dyskryminacja wobec pracowników z innych państw jest niedopuszczalna. Mówiła jeszcze pani Szydło że może znajdzie się “stanowisko, które będzie możliwe do zaakceptowania dla Wielkiej Brytanii i jednocześnie będzie szanować zasadę swobodnego przepływu osób “ ale to jest tylko urojone marzenie. Pewni eksperci twierdzą że prawo europejskie zakłada możliwość tymczasowego zawieszenia wypłat świadczeń na terenach lokalnych gdzie zagrożone są zasługi społeczne czy dostęp do szkół , ale i to będzie uzależnione od pozwolenia Brukseli, co na pewno nie zadowoli brytyjskich wyborców w czasie emocjonalnego referendum. Gdyby premier Cameron, chcąc ominąć oskarżenia o dyskryminacje zmuszony by został do upowszechnienia takiego zakazu wypłaty wszystkim aplikantom, ląćznie z Brytyjczykami, elektorat brytyjski by tego nie przyjął. Przegrane referendum brytyjskie oznaczałoby koniec integracji europejskiej. Myślę że w pewnych fazach negocjacji wydawało się brytyjskiej stronie że uzyska zastopowanie świadczeń choćby na okres krótszy niż cztery lata, na przykład na dwa lata. Teraz widzi że to jest nie możliwe bo europejskie kraje nie zgodzą się na wszelkie ograniczenia w prawach obywateli innych krajów. W sprawie proponowanego wstrymania świadczeń dla dzieci rodzica płacącego podatki w UK gdy dziecko przebywa jeszcze w Polsce byłoby to już jaskrawą dyskrimiacją a również ekonomicznym nonsensem. Drożej dla Londymu wynosi utrzymanie dziecka polskiego w Anglii (zasiłek, szkoła, służba zdrowia), niż w Polsce (tylko zasiłek). Lecz nadchodzący kryzys demograficzny w Polsce ze swoim ujemnym efektem na przyszłą gospodarkę Polski powinien wymagać jakiegoś rozwiązania ze strony rządu polskiego gdzie wyjazdy z Polski są spowodowane łatwością uzyskania świadczeń brytyjskich bez wkładu jakiegokolwiek do brytyjskiej gospodarki. Choć cyfry są przesadzone ale przykłady tzw “benefit tourists” z krajów unijnych, nie tylko polskich, wprowadzają zgrzyty w stosunku Brytyjczyków do swoich polskich sąsiedzi, zgrzyty na które rząd polski też powinien być uczulony. Czy jest tu jakieś wyjście? Proponuje rządom brytyjskim i polskim, jak również Donaldowi Tuskowi, następujące rozwiązanie. Brytyjczycy powinni domagać się nie przepisów ograniczających na cztery lata, ale na dwa, i zamiast “powstrzymywać” wypłaty świadczeń, “zamrażać” je. Zasada byłaby następująca: unijny przyjezdny może przyjechać i zarabiać legalnie z niską stawką ale gdyby złożył w pierwszych dwuch latach podanie na uzupełniającą zapomogę, podanie jego byłoby zatrzymane w teczce oczekując sprawdzenia dochodów danej osobie w kraju pochodzenia i w innych krajach unijnych. Po dwuch latach, jeżeli się okaże że rzeczywiście nie ma innych żródeł dochodu, to odpowiednia zapomoga będzie mu przyznana, łącznie z przyznaniem zapomogi na poprzedni okres “zamrożony”. Oczywiście to wszystko będzie polegało na z góry uzgodnionej współpracy wszystkich departamentów związanych z zapomagami i podatkami w pozostałych krajach unijnych. Pamiętajmy że dotychczas w Wielkiej Brytanii była właściwie dyskryminacja pracownika brytyjskiego który mógłby być od razu sprawdzony przez odpowiednie instytucje, a unijny pracownik nie był sprawdzony. Atrakcja tego projektu leży w tym że 1/ Nie ma w zasadzie już dyskryminacji bo wszyscy są sprawdzeni przez odpowiednie instytucje a osoby którym te zapomogi przysługują w końcu je dostają, nawet na okres pierwszych dwuch lat. Wobec tego, nie ma potrzeby nowego traktatu unijnego. 2/ Odbiera się bodźca osobom gotowym wyjechać z Polski i przyjechać na Wyspy tylko ze względu na zapomogi, 3/ Zwiększa szanse na tropienie fałszywych podań w każdym kraju unijnym i byłoby ważnym krokiem w zwalczaniu przestępczości krajowej i międzynarodowej w UE. (Choć nie życzyłbym zamrożenia podań na zapomogi dla dzieci zamieszkałych za granicą ale podobny system współpracy międzyrządowej zapewniłby próby defraudacji i w tym zakresie.) 4/ Skarb brytyjski zaoszczędziłby wydatki na “benefitach” 5/ Brytyjski elektorat mógłby wówczas mieć zaufanie do elit pro-unijnych że istnieje jednak jakaś prawdziwa kontrola nad wypłatą świadczeń I nad przyjazdem imigrantów unijnych i zagłosowałaby za pozostaniem w Europie. Wydaje mi się że zawet gdyby w końcu eksperci w prawie unijnym traktowaliby to jako projekt dyskryminujący unijnych pracowników, upowszechnienie jego dla wszystkich brytyjskich obywateli nie byłoby politycznie tak trudne jak byłoby upowszechnienie oryginalnej propozycji Camerona. Uważam że jest to ostatnia możliwa szansa która uchroni Wielką Brytanię, Polskę i całą Europę przed katastrofą Brexit. Wiktor Moszczyński Londyn Tydzien Polski 18/12/2015

Sunday 6 December 2015

Kalifat Śmieje się z nas.

Nie wiem do jakiego stopnia humor jest dozwolony w ramach ponurego państwa islamskiego. Mimo że parokrotnie prorok Mohamet wykazywał poczucie humour, nawet w Koranie, wyczuwam że nie można sobie pozwalać za bardzo na śmiech w takim kraju. Gdy nowy kalif Al Bagdadi wygłosił kazanie w czasie tegorocznego Ramadanu w Wielkim Meczecie w Mosulu, popisując się mimochodem zegarkiem Omegą na ręku wartości przeszło 5,000 dolarów, rzekomo żartowano że szkoda tylko że wciąż myli się w czasie bo nie wie w którym żyje tysiącleciu. Ale widząc często w internecie uśmiechnięte gęby zadufanych w sobie zamachowców islamskich wyobrażam sobie że kpienie z innowierców na Zachodzie jest jak najbardziej dozwolone. A kpić mają z czego. Mają prawo kpić nie tylko z chaosu które oni sami stworzyli, ale równięż chaos który my sami sobie doprawiamy na skutek ich propagandy i ich zbrodni. Wiecznie nas zaskakują swoją śmiałością i swoją bezczelnością. Zakończyły się czasy kiedy prymitywni talibowie afgańscy niszczyli słupy telegraficzne i telewizje jako dzieła szatana. Dziś islamiści z pod znaku kalifatu zachłystują się nowoczesnymi mediami, niczym luteranie nowym wynalazkiem Gutenberga, aby szerzyć swoją przewrotną ideologię na świecie. Ich celem jest wywołanie świętej wojny która połączy wszystkich prawomyślnych sunitów w ostatecznym zwycięstwie nad innowiercami, Żydami i heretykami szyickimi a główną metodą walki jest teror i kontakt, najpierw przez meczety, ale teraz głównie przez internet, trafiający do zrażonej młodzieży muzułmańskiej porozsianej po całym świecie. W ten sam sposób przedwojenna agitacja bolszewicka wykorzystywała przedewszystkiem młodzież żydowską wyobcowaną zarówno ze społeczeństwa lokalnych gojów jak i własnych wspólnot. Pozatem istnienie państwa islamskiego ze swoimi złożami nafty w północnym Iraku zapewnia stały dopływ środków finansowych i najnowoczesniejszej broni i materiałów wybuchowych dla swoich wyznawców w terenie. A tegoroczny nawał uchodźców z Syrii doprowadził do stałego chaosu w Europie i do wzrastającego rozkładu solidarnośći europejskiej która była jednym z podstaw stabilnego układu gospodarczego i kulturalnego świata po zakończeniu zimnej wojny. W tej sytuacji liberalne państwa europejskie, błądzą we mgle niedołężności swoich reakcji na te pzerażające zjawiska. W ostatnich tylko pięciu tygodniach 224 pasażerów rosyjskich zginęło na skutek zamachu w samolocie na Półwyspie Synajskim, 43 osoby zginęły w zamachu w Bejrucie, 26 tego samego dnia zginęło w Bagdadzie. 13 listopada, jak wiemy aż za dobrze, 130 ginie w Paryżu. Ścięto publicznie 2 zakładników z państw neutralnych w Rakka, jednego Norwega, drugiego Chińczyka. Dalsze 21 osób z zagranicy ginie zmasakrowanych w hotelu Radisson w Bamako, stolicy Mali. Są to ofiary komórki ISiSu na północną Afrykę. 13 żołnierzy ginie w zamachu samobójcy w Tunezji, dalsze 7 osób w egipskim hotelu. Ofiary takie są najczęściej kompletnie bezbronne jak też poprzednio turyści brytyjscy w Tunezji a wykonawcy żyją zakamuflowani swoim obywatelstwem kraju zamieszkania już od urodzenia, lub swoim statusem nowoprzybyłego uchodźcy. W swojej bezradności kraje europejskie zmuszone są walczyć na dwuch frontach. Jedna to walka ideologiczna, przedewszystkiem w mediach internetowych, w szkołach i meczetach. Czują potrzebę podkreślenia wartości europejskich, lub krajów zamieszkania, szczególnie w zakresie tolerancji religijnej, wolności osobistej, kultury opartej na zamiłowaniu do życia doczesnego. “Oni mają śmierć, a my miłość,” przemawia prezydent Hollande. Podkreślają w szkołach pozytywne aspekty historii i osiągnięć kulturalnych i naukowych. Szczególnie robi to Francja ze swoim kultem państwa świeckiego wprowadzonego jeszcze sto lat temu po rozstrzygnięciu tzw. afery Dreyfusa. We Włoszech premier Renzi ogłosił ze każdy 18-latek dostanie 500 euro na “kartę kultury” którą będzie mógł użyć na pójście do teatru czy muzeów, “bo oni chcą teror a my na to odpowiadamy że kultura przezwycięży ignorancję”. Ale wszędzie ta konfrontacja ideologiczna jest wspierana przez służby specjalne danego kraju kierujące daleko posuniętą inwigilacją naszych telefonów i laptopów. Strach przed dalszą falą uchodźców wypieranych przez wojnę w Syrii i Iraku, a szczególnie przez machinacje rządu tureckiego, grozi zaciesnieniem zewnętznych i wewnętrznych granic Europy, tymczasowym zawieszeniem umowy Schengen i blokady w przyjmowaniu jakichkolwiek uchodźców muzułmańskich, nie tylko w krajach jak Polska czy Węgry, ale nawet w Holandii czy w Szwecji. Umowa niedzielna Tuska z rządem tureckim jest już ostatnią deską ratunku. Rosną wszędzie odruchy islamofobii i nasilenie w ruchach nacjonalistycznych. Widać że liberalne podbrzusze zjednoczonej Europy chwieje się pod ciosami zadanymi pośrednio i bezpośrednio przez islamistów. Już pojawiają się artykuły porównujące obecny kryzys w Europie do powolnego upadku imperium rzymskiego. Drugi front to militarny. Obiekty wojenne i gospodarcze na terenach okupowanych przez kalifat bombardowane są wciąż, choć mało skutecznie, przez samoloty amerykańskie, rosyjskie, tureckie, francuskie, saudyjskie, jordańskie, irańskie, do niedawna australijskie. Nawet pokojowe Niemcy przyłączyły się ofiarowując 5 Tornadów posiłkowych. Kanada wycofała swoje samoloty po zmianie rządu, czego nikt nawet nie zauważył. Cameron niecierpliwie walczy jeszcze o indywidualne głosy posłów gramolącej się lewicy aby dołączyć do akcji sojuszników w Syrii. Czasem naloty osłaniają bardziej skutecznie natarcia kurdijskiej peszmergi i regularnych wojski irackich (przez USA), szyitów irackich (przez Iran), wojsk syryjskich (przez Rosjan). Czasem jest to tylko bezskuteczne bombardowanie odwetowe, jak w wypadku Francji. Ale w swoich tunelach podziemnych mołojcy kalifatu mogą dalej śmiać się z tego ataku bo wiedzą że większość bombardujących napastników wcale nie traktuje ISiS jako głownego wroga. Rosja wciąż głównie atakowała wrogów Assada wśród Turkmenów którzy z kolei byli popierani przez Turków w walce z reżymem Assada. Turcy również bombardowali Kurdów syryjskich bojąc się że zamkną dalszą drogę dla zatajnionego eksportu nafty kalifatu przez Turcję. Ten konflkt zaprowadził do zestrzelenia przez Turków myśliwca rosyjskiego na pograniczu Turcji i Syrii. Saudyjczycy bardziej boją się Iranu i Szyitów z Hezbolii w Libanie niż ISiSu i, tak jak USA, woleliby obalić reżym Assada. Iran za żadne skarby nie chce dopuścić do upadku Assada i wspiera irackich sziitów których USA nie chce poprzeć. Ale wszyscy na Zachodzie unikają użycia wojsk lądowych po doświadczeniach Iraku i Afganistanu. Możliwe że, pod naciskiem moralnym prezydenta Hollande, Putin skoncentruje się tymczasowo na nalotach przeciw ISiSowi, ale tak jak Stalin w czasie wojny, walczący nie tylko z Hitlerem, ale również ubocznie z Armią Krajową, ostatecznie Putin wrogom Assada nie popuści. A przezydent Obama, rozumiejący beznadziejność położenia Zachodu, nie jest w stanie połączyć te zwaśnione strony we wspólnej akcji przeciw jednemu wrogowi, i może tylko liczyć na dobra wolę poróżnionych negocjatorów we Wiedniu. W końcu nawet gdyby kalifat został obalony to co potem stanie się z Syrią? A teror w miastach Europy pozostałby tyle że bez gigantycznych finansowych środków. Ten rechot który teraz słyszę to albo następny atak z kalasznikowem na bezbronne miasto zachodnie albo pogardliwy śmiech kalifatu. Wiktor Moszczyński Tydzien Polski 4 grudzień 2015