Tuesday 26 May 2020

Kto ratuje Unię Europejską?


Gdy ponury cień coronavirusa zawisł nad Europą nikt nie był gotowy. Ani Komisja Europejska, ani parlament, ani indywidualne rządy. Przyjmowano przyjezdnych z Chin i innych państw azjatyckich bez żadnych kontroli a europejski establishment zajmował się innymi sprawami, choćby ostatecznym głosowaniem w Londynie nad Brexitem czy groźbą rozbicia nowej koalicji we Włoszech. Europejski moloch przetrwał w ostatnich latach całą serię niby nierozwiązalnych problemów. Przeminął kryzys finansowy, opadły fale uchodźców, konflikt z Polską był zawieszony a Wielka Brytania wybrała ostatecznie pełną suwerenność i wypuściła się sama na szerokie wody.
Przez cały luty rządy europejskie traciły czas ignorując nowe wskazówki ze strony Światowej Organizacji Zdrowia ale Komisja Europejska prowizorycznie założyła ambitny plan zakupienia masek, kitel i rękawiczek dla unijnych służb zdrowia, kosztujący 1.5 mld euro. Tylko Wielka Brytania nie skorzystała z udziału w tym zakupie. Już w pierwszym tygodniu marca Włochy, zaszokowane nagłym rozpowszechnieniem śmiertelnej zarazy, wprowadziły kwarantannę lokalną w miastach Lombardii. W następnych tygodniach poszczególne rządy przejęły inicjatywę ratując własnych mieszkańców własnymi zarządzeniami nie zawsze zgodnymi z decyzjami swoich sąsiadów. Każdy kraj zaczął również wprowadzać swój budżet antykryzysowy inwestując bajońskie sumy aby ustabilizować własną gospodarkę, gwarantować zawieszone etaty i zamrażać długi i niespłacone pożyczki komercyjne i indywidualne.
W czasie tych panicznych zarządzeń państw unijnych, kierownictwo Unii Europejskiej mogło z początku tylko obserwować bezradnie narzucony zastój gospodarczy obejmujący każdy z kolei kraj. A każdy kraj, za wyjątkiem Szwecji, wstrzymując działalność gospodarczą, stanął przed groźbą rychłego bankructwa wielu swoich przedsiębiorstw, a na długą metę oczekiwał cofnięcia się na stałe całych sektorów starej ekonomii jak np. przemysłu samochodowego czy turystyki. Choć każdy kraj przechodził swoje piekło to właściwie niemal wszędzie to piekło było identyczne. Każdy kraj oblicza swoje indywidualne straty ale według ekspertów gospodarczych gospodarce europejskiej jako całość grozi skurczenie w tym roku o 7,5%.
Ale dla Unii pandemia przestawała już być tylko kryzysem gospodarczym; przekształca się w kryzys polityczny i konstytucyjny. A więc groził kryzys egzystencjonalny. Przy rozpaczliwej walce sam na sam każdego kraju członkowskiego o przetrwanie kryzysu, komentatorzy w każdym kraju pytali po co w ogóle jest nam potrzebna Unia Europejska? To retoryczne pytanie słychać było w każdym eurosceptycznym komentarzu medialnym w każdym kraju a rządowe środki komunikacyjne tak były zajęte walką z wirusem na swoim podwórku że nie reagowały na takie zarzuty, tylko je pogłębiając.
Sytuację pogarsza to że wiele krajów wprowadzało środki walki z wirusem i z kryzysem gospodarczym które nie były zgodne z unijnymi wymogami. Unia zagrożona była na trzech poziomach.
Po pierwsze, kluczową zasadą unijnego jednolitego rynku są ograniczenia w wsparciu finansowym ze strony rządu dla własnego rynku. Tymczasem każdy rząd wprowadził masowy przekaz funduszy, jak np. polską tarczę antykryzysową, aby ratować swój rynek przed zarówno natychmiastowym, jak i przyszłym, masowym bezrobociem. Oblicza się że rządy unijne wydały w sumie około €2trl aby ratować swoje przedsiębiorstwa przed upadkiem, a połowę tej sumy wydano w tradycyjnie pro-unijnych Niemczech.
Innym ciosem, tym razem dla strefy euro, był nieograniczony wzrost zadłużenia w tej walucie u poszczególnych państw członkowskich Tu najgorszym, ale nie jedynym, przestępcą były Włochy, których dług publiczny przekraczał 135% własnego pkb.
Jeszcze innym zagrożeniem, tym razem dla nadrzędności prawa unijnego, była decyzja niemieckiego sądu konstytucyjnego w Karlsruhe kwestionująca kompetencję Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w upoważnianiu emitowania waluty euro przez Europejski Bank Centralny do pokrycia długów poszczególnych państw unijnych. Ten precedens niemiecki komplikował dla Unii niezałatwiony jeszcze spór z rządem polskim o legitymizację podległych sądów polskich.
Gwarancja za spłatę powyższych długów leżała ostatecznie w zasobach Europejskiego Banku Centralnego i to było wspólnym mianownikiem dla każdego kraju ze strefy euro. Ale wiadomo było że wierzytelność Banku oparta była na długotrwałym zaufaniu do przyszłego rozwoju głównie państw północnych, które w ten sposób biorą na siebie odpowiedzialność zarówno za długi własne i zadłużenia państw śródziemnomorskich. Problem istniał już wcześniej ale dopiero teraz nabrał tak dramatycznego rozmiaru. Opinia publiczna w Niemczesch, Holandii, Danii czy Szwecji obracała się już co raz bardziej przeciw utrzymanu długów południa. Od szeregu lat Europejski Bank Centralny był pośmiewiskiem codziennym w prasie niemieckiej, nawet tej liberalnej, a politykę i gospodarkę włoską czy grecką oceniano jako będącej w stanie zupełnej anarchii. Wyraźnie Europa dryfowała w kierunku politycznego rozkładu, osłabiona szczególnie secesją brytyjską która tworzyła jakby kierunkowskaz dla najbardziej zagorzałych anty-unijnych ruchów nacjonalistycznych jak włoska Liga czy niemiecka AfD. Potrzebna była inicjatywa europejska aby opanować ten bezwład i wpowadzić dyscyplinę w emitowaniu dalszych koniecznych funduszów w walucie euro.
Zaproponowano wówczas na szczycie Rady Europejskiej 26 marca aby uruchomić tzw. europejskie coronabondy które pokrywałyby długi publiczne 19 państw w strefie euro spowodowane przez środki walki z gospodarczym efektem wirusa. Dziewięć państw wsparło ten projekt, w tym Włochy, Francja i Hiszpania. Propozycja zapewniała by dalsze pożyczki ale przy niższym wspólnym procencie. Jednak Niemcy i ich pólnocni sąsiedzi odrzucili ten projekt dość brutalnie, świadomi że ich podatnicy nie będą chcieli w tak oczywisty sposób wspierać długi bardziej rozrzutnych sąsiadów. Holenderski minister finansów Wopke Hoekstra dość wyraźnie orzekł że państwa południowe same są winne że są tak zadłużone i sprzeciwił się powstawaniu nowych ponadnarodowych funduszy unijnych do spłacenia długów narodowych. Premier portugalski Antonio Costa, ocenił te uwagi jako „wstrętne”, co było wyjątkowo niedyplomatycznym określeniem w salonach unijnych. W tej atmosferze groził Unii prawdziwy polityczny rozłam.
Swiadomi potrzeby wspólnej walki z nadchodzącą europejską recesją, kanclerz Angela Merkel i prezydent Emmanuel Macron zgłosili 18 maja dramatyczną wręcz propozycję założenia tymczasowego funduszu sięgającego €500mld, zaciągniętego wspólnie ze światowych rynków finansowych, aby dotować rekonstrukcję najsłabszej części gospodarki europejskiej wymagającej największych inwestycji. Częścią pakietu miała również być „wspólna strategia zdrowotna” oparta o wspólny bank leków i współpracę w odkryciu szczepionki. Ofiarowano też reformy w cyfryzacji i polityce klimatycznej. Projekt ten powstał w świadomości że była to ostatnia deska ratunku aby zachować działalność jednolitego rynku i ratować Unię. Oparty był na preświadczeniu że państwa europejskie powinny wspólnie przetrwać nadchodzącą recesję wobec zapowiedzianych konfliktów handlowych i konkurencji w kurczącym się rynku światowym. Indywidualne państwa nie wytrzymałyby same wobec dalszego protekcjonizmu amerykańskiego i drapieżnej konkurencji Chin. Aby to przeprowadzić trzeba mieć wizję która sięga dalej niż widnokrąg narodowy i przetrwa doczesne ambicje polityczne i gospodarcze w poszczególnych krajach. Lecz czy elektoraty państw zamożniejszych będą gotowe na takie poświęcenie dla państw do których nie mieli już ani zaufania, ani nawet szacunku?
Ten solidarnościowy projekt może zadowolić państwa południowe ale Parlament Europejski już pierwszy go skrytykował proponując aby fundusz ten pomnożyć czterokrotnie do €2trl. Poza tym Parlament proponował aby kosztami tego funduszu obarczyć gigantów informatyki i innych firm które unikają płacenia podatków czy zanieczyszczają środowisko. Tymczasem kanclerz austriacki Sebatian Kurz ogłosił gotowość wsparcie takiego funduszu ale ofiarującego tylko pożyczki, ale nie dotacje. Inny pytają jak i przez kogo będą spłacone obligacje.
Problem z operowaniem takiego funduszu leży nie tylko w przekonywaniu opinii publicznej sceptycznych już elektoratów, ale i w potrzebie adekwatnej ponadnarodowej niezależnej kontroli administracyjnej.
Czy ten śmiały projekt uzyska zatwierdzenie wszystkich 27 państw? Przeszkód jest mnóstwo. Wrogowie zewnętrzni i sceptycy wewnętrzni liczą na to że Unia Europejska nie zdobędzie się na tak odważny krok. Obawiam się że projekt nie będzie przyjęty od razu w całości na następnym szczycie, ale po refleksji zręby tego śmiałego planu przetrwają i szansa uratowania Unii pozostanie.
Wiktor Moszczyński 29 maj 2020

Wednesday 20 May 2020

Covid wygrywa, Johnson przegrywa

Jest to ciekawa zagadka. W końcu Wielka Brytania przeżywa pandemię koronawirusa Covid-19 z większym przypadkiem śmiertelności niż jakikolwiek inny kraj europejski. Jak dotychczas naliczono już przeszło 34 tysięcy śmiertelnych ofiar wirusa. Wciąż są braki w dostarczeniu adekwatnego ubioru ochronnego dla pracowników w służbie zdrowia i w domach starców. Ilość osób testowanych dziennie wciąż nie przekracza 70,000 dziennie, mimo że minister zdrowia zapowiadał 100,000 na koniec kwietnia i 200,000 na koniec maja. Co gorsze te testowania nie są jeszcze wystarczająco wykorzystywane do sprawdzenia źródeł zakarzeń wynikających z testów. Najostrzej krytykuje się teraz zaniedbanie zdrowia pracowników i mieszkańców domów starców. Przeszło 7 tysięcy ofiar choroby zginęło w tych domach mimo zapewnień rządu jeszcze w marcu że życie tych mieszkańców nie będzie zagrożone wirusem. Przez niemal cały kwiecień, gdy ogłaszano codziennie ilośći zmarłych, zupełnie nie brano pod uwagę statystyki ofiar śmiertelnych w domach opieki. Liczono tylko zgony w szpitalach.
Rząd stara się nadrobić poprzednie błędy. Powodem były opóźnienia wynikające z wcześniejszego zaniedbania masowego testowania gdy rząd poddał się, na szczęście tylko tymczasowo, iluzji uzyskania stadnego imunitetu przeciwko zarazie zamiast podjęcia próby ograniczenia jej zasięgu. Premier Johnson przez cały luty zaniedbyeał ostrzeżenia ze strony Międzynarodowej Służby Zdrowia o nadchodzącej epidemii z Chin i nie przybył na żadne zebranie specjalnego komitetu od bezpieczeństwa, zwanego Cobra, zwołanego parokrotnie do monitorowania możliwości zagrożenia. Z tego powodu w marcu nastąpiło dwutygodniowe opóźnienie w wprowadzeniu regulaminów izolacyjnych gdy już zachorowania we Wloszech wskazywały co grozi Brytyjczykom. Konsekwencje tej zwłoki dla mieszkańców tych wysp były fatalne.
Obiektywny obserwator mógł stwierdzić już wówczas, na podstawie powyższych błędów i ngatywnych statystyk że Wielka Brytania przeżywa kłęskę żywiołową. Mógł też przypuszczać że panikujące społeczeństwo brytyjskie straciło zaufanie do tak niedołężnego rządu.
Tymczasem nic podobnego. W czasie najcięższej kwarantanny Brytyjczycy darzyli Johnsonowi pełnym zaufaniem. W sondażach, rząd cieszył się ogromnym poparciem, “konstruktywnie krytyczna” opozycja traciła na popularności, a społeczeństwo tak się przyzwyczaiło do reżymu pozostania w domu że wcale nie spieszyło się by ten stan rzeczy zmienić. Mimo lęku panowała nawet atmosfera optymizmu. Dzieci zatrzymane w domach rysowały tęcze, pielęgnarki śpiewały po salach a cały naród klaskał. Nudę samoizolacji we własnych murach mieszkańcy zwalczali wyczynami sportowymi, psychiczne stresy łagodzili jogą i puzlami, indywidualną bezsilność zastępowali zbiorowymi dotacjami a strach przed wirusem opanowywali nostalgią za okresem jeszcze większego strachu, czyli Drugiej Wojny Światowej. Poranny dziennik BBC ograniczał podawanie wiadomości ze świata i preferował prezentację istngo karnawału dobrych uczynków, zebranych inicjatyw na cele charytatywne i aktów hołdu dla ofiar wirusa, szczególnie w służbie zdrowia. Mimo ciężkich strat i cierpienia i mimo nieobliczalnych strat materialnych, Brytyjczycy zachowywalli się jakby mieli wychodzić z obecnego kryzysu pogodniejsi, mocniejszi, niemal zwycięzcy. Właściwie to oni nakłaniali rząd do wprowadzenia kwarantanny w kwietniu a nie na odwrót. To mieszkańcy dobrowolnie poddawali się rygorom zamknięcia bez potrzeby nagany czy patroli policyjnych na ulicy. .
A mimo swoich wyraźnych niedociągnięć premier, zarówno przed jak i po swojej chorobie, tryskał optymizmem. Z kipiącą energią budowano improwizowane szpitale i nakłaniano społeczeństwo najprostszymi hasłami do samoizolacji aby w ten sposób ochronic służbę zdrowia przed lawiną zakarzonych pacjentów. Trzeba przyznać że wówczas instrukcja rządowa była wyjątkowo wyrazista.. „Jeżeli siedzisz w domu, ratujesz życie swoje i cudze, i chronisz służbę zdrowia”. Rząd brytyjski rzeczywiście miał dar w przekazywaniu prostych klarownych haseł. Przedtem było „Kończmy z Brexitem”. A teraz „Zostań w domu. Chronisz NHS”. Aż szkoda że na tym haśle głównie kończy się ich zasługa w obecnym kryzysie.
Pomogła rządowi w tym 94 letnia Królowa Elżbieta w swoim nagranym orędziu 5 kwietnia. Przy rytualnym podziękowaniu pracownikom służby zdrowia i służbom opiekuńczym Królowa mówiła o narodowej dumie wynikającej z przetrwania i o tym jak następne pokolenia Brytyjczyków będą wspominać obecne czasy jako bohaterskie, tak jak obecnie wspomina się pokolenia wojenne jako bohaterskie. Kończąc powiedziała „Pocieszajmy się myślą że choć będziemy musieli jeszcze wiele wytrwać, lepsze dni powrócą; będziemy znów z naszymi przyjaciółmi; będziemy znów z naszymi rodzinami:; spotkamy się jeszcze.” Te ostatnie słowa nadziei ze szlagiera z czasu wojny popularnej pieśnarki Vera Lynn były jakby tym zaklęciem który uruchomił tą rezerwę wytrwałości Brytyjczyków do zwalczania i przetrwania konfrontacji z wirusem. Wszystko co odtwarzało tamte czasy stało się modne, łącznie ze szlagierami, plakatami, filmami dokumetacyjnymi i występem nowych bohaterów 99-letnch jak weteran wojenny kapitan Tom Moore, który zebrał przeszło 33 miliony funtów na charytatywne cele wspierające służbę zdrowia.
Jadąc na tym korowodzie nostalgii Johnson wstrzymał swoje oświadczenia o złagodzeniu obecnych przepisów antywirusowych aż po uczczeniu 75-ej rocznicy zakończenia wojny dnia 8 maja. Przy tak skutecznym zakamuflowaniu swoich dotychczasowych niepowodzeń w walce z wirusem Johnson czuł się na siłach aby ogłosić że, w wyniku obniżenia ilośći nowych zakarzeń i zgonów, a zwiększenia w ilośći osób testowanych, gotów był dopuścić do złagodzenia przepisów. Odrzucono w końcu klarowne hasła „Zostań w Domu. Chroń NHS”. Zastąpiono je bardziej ambiwalentnym hasłem „Bądz czujny. Kontroluj Wirusa.”
I wtedy dopiero zaczęły się jego klopoty. Złagodzenie przepisów dotyczących kontaktów rodzinnych stworzyło cały węzeł nieporozumień. Na przykład dlaczego można było spotkać rodzica w parku, ale nie we własnym ogrodzie? Dlaczego dziadek nie mógł przebywać z wnuczką ale mogła to zrobić płatna opiekunka? Nie konsultował zmiany ze związkami czy samorządami. Premier zachęcał nauczycieli i rodziców do ponownego otwarcia szkół na 1go czerwca a pracowników nie mogących pracować do natychmiastowego powrotu do miejsca pracy. Lecz powrót do pracy czy do szkół wymagał większej ilości podróży które nie można było zadowolić publicznym transportem ze względu na potrzebę społecznego dystansowania. Zachęcano użycia rowerów i prywatnych samochodów. Potrzebne byłe nowe przepisy mogące zapewnić pracownikom poczucie bezpieczeństwa w miejscach pracy. Przy tym przygotowano cały szereg nowych przepisów które często były sprzeczne ze sobą. Johnson nazwał je „mapą drogową”, ale media przezwały je „spaghetti junction”, czyli „makaranowym węzłem”.
Opozycja rozwinęła już bardziej wymierzoną krytykę rządowych błędów i niedociągnięć, związki nauczycielskie i szkoły zaczęły się buntować, zarządzenia rządowe stały się powodem drwin i nieporozumień, a Szkocja, Walia i Północna Irlandia ogłosiły swoją niezależność kontynuując wciąż poprzednie restrykcje rządowe. Publiczne media, dotychczas przychylne, zaczęły częściej pytać, czy na prawdę musiało być aż tyle ofiar. Rząd ma kłopoty polityczne nie tylko z Partią Pracy i nie tylko z administracją Szkocji i Walii, ale również z własnymi posłami, którzy dotychczas nie byli konsultowani.
Wiele z tych kotrowersyjnych nieścisłości wynikało z próby powiązania dwóch kontrastujących celów. Z jednej strony chronić zdrowie mieszkańców, a z drugiej, próbować ożywić gospodarkę. Gospodarka brytyjska skurczyła się o 2% w pierwszym kwartale, a istnieje obawa że z powodu wprowadzenia kwietniowych środków samoizolacji skurczy się o dalsze 25% w drugim kwartale. Rząd zmuszony jest też wprowadzić zabezpieczenie obecnych etatów i pożyczek bankowych i przejąć odpowiedzialność za węzłowe kanały gosodarki jak koleje. Dług w budżecie państwowym ma wynosić £516 mld w tym roku. Wobec tego gospodarce grozi recesja którą specjaliści uważają jako najgorszą w historii tego kraju od 300 lat. Dlatego te pierwsze kontrowersyjne kroki, „baby steps” jak je określa Johnson, są konieczne.
Największe trudności wynikają obecnie w zapowiedzianym otwarciu szkół. Rząd chce aby dzieci mogły znowu obcować z innymi dziećmi i mieć bezpośredni kontakt ze swoimi nauczycielami, a w ten sposób umożliwić ich rodzicom powrotu do miejsca pracy. Ale nauczyciele i odzuce boją się. Spóźnione konsultacje z nauczycielami i samorządami nie tak łatwo osiągnął cel.
W sondażach z 11 maja rząd wciąż posiadał poparcie 51% społeczeństwa, ale ten kapitał zaufania może teraz być roztrwoniony przez obecne błędy w prezentacji i brakiem wczesnej konsultacji. Tylko 36% godzi się na złagodzenie lockdown’u. Zapomniane grzechy przeszłości mogą powrócić na porządek dzienny. A jeżeli premier i rząd straciliby teraz autorytet to tym trudniej będzie przeprowadzić nowe zarządzenia rozluźniające przepisy antywirusowe i tym trudniej zjednoczyć podzielone obecnie społeczeństwo.

Wiktor Moszczyński 22 maj 2020

Tuesday 12 May 2020

Zbrodnia Chatyńska

Nie, nie to jest błąd drukarski. Nie Katyń, tylko Chatyń. Była taka nazwa. Była taka wieś. Była taka zbrodnia. I było jak najbardziej perfidne kłamstwo chatyńskie. Historyk Timothy Snyder opisał teren centralno-wschodniej Europy w drugim kwartale pierwszej połowie XX wieku jako „Ziemie Krwi”, po angielsku „Bloodlands”. Teren ten obejmował Polskę, Ukrainę, Białoruś, Zachodnią Rosję i kraje bałtyckie. Jedną z najbardziej spokrzywdzonych terenów już w latach 30-ch była sowiecka Białoruś. Przeszło 17,000 Polaków np. aresztowano w różnych wioskach i miasteczkach centralnej Białorusi i rozstrzelano w lasach znanych jako Kuropaty, zaledwie 12 kilometrów na północ od Mińska.
Białoruś stało się znowu terenem masowych mordów pod okupacją niemiecką. W trakcie likwidacji ludności żydowskiej teren przesiąknięty był działalnością partyzantki radzieckiej. Za tą działalność Niemcy brali okrutny odwet paląc, niszcząc, gwałcąc i mordując w setkach małych wiosek które znajdowały się blisko terenów akcji sowieckiej partyzantki. Niemcy opierali się co raz bardziej na Rosjanach i Ukraińcach w wykonaniu wypraw pacyfikacyjnych. Organizacje jak Rosyjska Ludowa Armia Wyzwolenia (RONA) czy Komandosi SS Oskara Dirlewangera z zadowoleniem rekrutowały sadystów i zboczeńców wśród których znajdowali się również byli działacze partii komunistycznej. Po stronie partyzantów sowieckich natomiast było wielu byłych funkcjonariuszy okupacji hitlerowskiej którzy uciekli od służby niemieckiej po klęsce pod Stalingradem. Komunista, hitlerowiec, potem znów komunista? Co za rożnica dopóki istniała okazja do zemsty i łupu. W kontraście do podziemia polskiego, sowieccy partyzanci prowokowali nie licząc się z efektem ich działalności na lokalną ludność nad którą znęcały się władze niemieckie. Mieszkańcy lokalnych wsi byli wystawieni jako kozły ofiarne bezwględnej walki obu stron. Wiele wiosek w tym rejonie było etnicznie polskie.
22 marca 1943 roku niemiecki Schutzmannschaft Batalion 118 wkroczył do wioski Chatyn. Batalion składał się nie tylko z Niemców, ale również z ukraińskich kolaborantów i dezerterów z Armii Czerwonej. Wspierał go oddział z grupy Dirlewangera. Celem wyprawy na Chatyn była zemsta za zabójstwo przywódcy batalionu, niemieckiego olimpijczyka, kapitana Hans Woellke. Ślady zamachowców Woellkego prowadziły do wioski Chatyn, ale zawiadomieni o nadchodzącym odwecie, partyzanci schowali się w lesie. Zostali na miejscu bezbronni mieszkańcy wsi.
Mieszkańców powyciągano z mieszkań i zapędzono do stodoły zakrytej słomianym dachem. Stałą metodą Dirlewangera podpalono stodołę a gdy zdesperowani mieszkańcy starali sie wybiec ostrzeliwano ich karabinem maszynowym. Nazajutrz doliczono 149 ofiar, z czego połowę stanowiły dzieci. Było to jedne z wielu setek wsi białoruskich które zaznały podobne masakry.
Mimo braku prawnej dokumentacji znamy jeszcze parę szczegółów. Masakrę przeżyło tylko 6 osób, głównie dzieci którym udało się pochować w czasie obławy. Przeżył też jeden mężczyzna, Jusif (Józef?) Kaminski, który znalazł się w stodole ale po rozpoczęciu strzelaniny udawał zmarłego. Stracił troje dzieci i żonę. Kiedy żołnierze opusćili wioskę usłyszał wołanie Adama, jednego z synów. Doczołgał się do 15 letniego syna który miał ciężkie poparzenia i był przeszyty kulami. Niestety umarł ojcu na rękach.
Wiemy że przeżył 12-letni Antoni Baranowski, też posztrzelony w obu nogach. 12 letni Aleksandr Zhelobowicz uciekł na koniu w momencie wejścia wojsk po ostrzeżeniu ze strony matki która zginęła. 13 letni Władimir Jaskiewicz schował sie w polu od ziemniaków, a jego 9 letnia siostra Sofia została niezauważona w piwnicy. A 7-letni Wiktor Zhelobowicz schował się pod martwym ciałem swojej matki. Można się domyślić z tych nazwisk że większość ofiar masakry było jednak polskiego pochodzenia.
Lecz ta polsko-białoruska tragedia była tylko kroplą w morzu krwi która przelało się w tym okresie przez Białoruś. W trzyletnim okresie okupacji 5295 białoruskich osiedli spalono i zniszczono, w 627 wypadkach przy całostkowym wytępieniu mieszkańców. Oblicza się że te akcje pochłonęly 1500 ofiar. Wiele wiosek w terenach Mińska i Witebska spalono dwu czy trzykrotnie. W sumie w tym okresie 2,7 miliony mieszkańców zginęło, czyli niemal jedną czwartą ludności Białorusi. W czasie tych akcji Niemcy i ich kolaboranci konfiskowali tysiące sztuk bydła, świń, koni i owiec, ludność nadającą się do pracy wywozili do Niemiec, a starszych i najmłodszych mordowali. Niemcy dokumentowali swoje zbrodnie. Celem nie zawsze nawet był odwet. Chodziło o tworzenie „terenów martwych” w których ani partyzanci, ani nadchodząca Armia Czerwona nie mogliby się wyżywić.
Nastąpił powrót władz sowieckich. Wielu z kolaborantów hitlerowskich wtopiło się w nową rzeczywistość. Sowieckie prokuratury wojskowe powoli tropiły zbrodniarzy odpowiedzialnych za te masowe mordy. Odkryto w końcu porucznika Gregorego Wasiury, który był szefem sztabu Batalionu 118, a po wojnie kamuflował się jako bohater pracy socjalistycznej i jako wzorowy sowiecki patriota. Również przyłapano plutonowego batalionu, porucznika Wasyla Meleszko. W końcu skazano jednego i drugiego na śmierć, lecz Chatyn nawet nie widniał w ich akcie oskarżenia. Chatyn był za małą mieściną której likwidacja nie zasługiwała nawet na wspomnienie. Po wojnie na zgliszczach miał stanąć niewielki pomnik, ale to zaniedbano, bo było za dużo innych bardziej liczebnych tragedii. Pozostałych paru młodych mieszkańców którzy cudem uratowali się przeniesiono do innych ocalałych wsi. Nazwa Chatyn znikła nawet z lokalnych map.
W połowie lat 60-ych Chatyn pojawił się znowu, najpierw w sowieckich podręcznikach, a potem jako miejsce dramatycznego nowego pomnika wspominającego zbrodnie u wszystkich wiosek Białorusi. Nazwano go narodowym pomnikiem wojennym. Zdominowany jest potężnym 6 metrowym posągiem „nieugiętego mężczyzny” noszącego zwłoki martwego chłopca. W ten sposob uwieczniono tragedię Jusufa Kaminskiego i jego syna. Opodal jest ściana z wnękami reprezentującymi obozy koncentracyjne i kamienna budowa w kształcie stodoły. Rosną trzy brzozy przy wiecznym płomeniu zastępującym czwarte drzewo symbolizujące co czwartego Białorusina który padł ofiarą zbrodni. Ćo 30 sekund odzywają się dzwony by upamiętnić częstotliwość śmierci ofiar w czasie okupacji. Na tyłach są „cmentarzem wiosek” w formie 186 grobów, każdy reprezentujący imiennie którąś z niszczonych sąsiednich wsi. Całość tworzy dramatyczny niezapomniany obraz ludzkiego okrucieństwa wobec niewinnej ludności białoruskiej i (nieoficjalnie) polskiej. Kompleks pomnikowy odrestaurował ponownie w roku 2004 prezydent Lukaszenka i pozostaje do dziś jedną z dziesięciu rozreklamowanych atrakcji turystycznych w Białorusi.
Dlaczego tak nagle uwypuklono tą zbrodnią w zapomnianej dotychczas małej wiosce Chatyn? Właśnie w latach 60-ych rosło na Zachodzie, a przede wszystkim w Wielkiej Brytanii, zainteresowanie prawdą o zbrodni katyńskiej. Od czasu gdy groby odkryli Niemcy w kwietniu 1943, a więc o jeden miesiąc po masakrze w Chatyniu, sprawę okryto wstydliwym milczeniem narzuconym przez władze sowieckie nie tylko na Wschodzie, ale i na Zachodzie. Co prawda Komisja Senacka w Stanach Zjednoczonych orzekła jeszcze w roku 1953 że autorzy zbrodni w Katyniu byli Sowieci, ale o tym już dyplomatycznie zapomniano. Lecz w roku 1965 Polska Fundacja Kulturalna wydała w języku angielskim świetnie odokumentowaną książkę „The Crime of Katyn”, z przedmową generała Andersa. Powoli nikła zmowa milczenia. Już politycy brytyjscy omawiali z polską emigracją możność postawienia pomnika w Londynie.
Propagandystom kremlowskim zaświeciła wówczas cyniczna myśl zapobiegania rosnącemu poparciu dla koncepcji pomnika w Londynie. Perfidia pomysłu była nawet na krótką metę skuteczna. W roku 1969, postawiono ten pomnik w Chatynie (po angielsku Khatyn). W roku 1974 Prezydent Nixon na zaproszenie Breżniewa z wielką pompą złożył kwiaty przed pomnikiem ofiar zbrodni niemieckiej właśnie w Chatynie. Nie był on sam. Składały w Chatyniu wieńce inne sprzyjające notable jak Fidel Castro czy Jaser Arafat. Złośliwi krytycy projektu pomnika katyńskiego w Londynie pytali po co budować w Londynie jakiś pomnik o Katyniu, kiedy pomnik już istnieje we właściwym miejscu zbrodni, czyli w Chatynie (Khatyn).
Lecz pomnik w Londynie powstał. Odsłonięto go na cmentarzu w Gunnersbury w roku 1976 wciąż z w bardzo kotrowersyjnych okolicznościach gdzie jedynie rok „1940” świadczył o prawdziwym autorstwie zbrodni. Ale stoi i służy. A pomnik w Chatynie też stoi, w wyniku aktu bezgranicznego cynizmu wobec ofiar zarówno Katynia i Chatynia. Na szczęście już nie odgrywa teraz skutecznej roli „anty-Katynia”. Pozostaje godnym pomnikiem autentycznych zbrodni popełnionych w kraju naszego najbliższego sąsiada, w którym również i Polacy też byli ofiarami.
Wiktor Moszczyński 15 maj 2020

Friday 8 May 2020

Jutro Będzie Lepiej

A więc siedzimy w mieszkaniu. Zaczyna się nasza podróż. Rząd brytyjski zapowiedział, jak zawsze spóźniony, że mamy się wszyscy pozamykać w naszych domach czy mieszkaniach i nie komunikować się z naszymi najbliższymi inaczej niż przez telefon czy internet. Byliśmy na to gotowi i byliśmy spakowani. Kupowaliśmy prowiant na cały miesiąc, łacznie z maskami i rękawiczkami i z tym niezawodnym symbolem każdego kryzysu – papierem toaletowym. Tak jak te piękne żaglowce zapakowane skrzętnie do butelek które można kupić w wielu sklepach nadmorskich, byliśmy „zabutelkowani”. Łatwo było nas tam wprowadzić. Nie tak łatwo wyciągnąć.
Dziwna to podróż. Fizycznie oczywiście stoimy w miejscu. Tydzień w tydzień mamy przez okno ten sam widok. Najwyżej pogoda się zmienia. Natomiast jest to podróż w czasie. Podróż od jednej rzeczywistości do drugiej. Podróż w której dostowujemy się do nowych porządków. Sami się zmienami. Rosną nam włosy, co raz więcej książek przeczytanych, nosimy przez parę dni te same ubrania. Telewizyjne dzienniki poranne zmieniają się w charakterze od zbioru światowych wiadomości do terapii dla pocieszenia samoizolantów. Natomiast w tematyce wcale nie zmieniają się. Wiecznie tylko ten sam temat. Koronawirus. Koronawirus w różnych postaciach. Koronawirus jako wróg gatunku ludzkiego; jako fenomen biologiczny (choć specjaliści twierdzą że jest martwy); jako katalizator zmian w informatyce; jako twórca nowej rzeczywistości (maski, mycie, dwumetrowe odstępy); jako czynnik w śwatowym zastoju gospodarczym; jako niszczyciel narodów. Podróż nasza z początku rusza powoli ale z czasem nabiera rozpędu.
Oczywiście nie wszyscy mają to samo doświadczenie. Dużo osób musiało jeszcze iść do pracy. Szkoły jeszcze na krótko nie zamykali. Pociągi i autobusy są wciąż dostępne. Apteki i supermarkety pracują całą parą. Szpitale stają się pobojowiskiem. Ale instrukcja rządowa jest wyjątkowo wyrazista. Jeżeli nie masz powodu wychodzić, a szczególnie jeżeli jesteś wiekowym emerytem powyżwj 70 lat, lub chory na cukrzycę, astmę czy inne poważne choroby, to masz siedzić w domu. Nawet wprowadzono hasło dość oryginalne, mimo że proste. Jeżeli siedzisz w domu, ratujesz życie swoje i cudze, i chronisz służbę zdrowia, bo Twoja nieobecność na ulicy zmniejsza grożbę dalszego rozszerzenia epidemii. Rząd brytyjski rzeczywiście ma dar w przekazywaniu prostych klarownych haseł. Przedtem było „Kończmy z Brexitem”. A teraz „Zostań w domu. Chronisz NHS”. Szkoda że na tym głównie kończy się ich zasługa w obecnym kryzysie.
Wielka Brytania przeżywa pandemię koronawirusa Covid-19 z większymi przypadkami śmiertelnymi niż jakikolwiek inny kraj europejski. Jak dotychczas (8 maja) padło już przeszło 32 tysięcy śmiertelnych ofiar wirusa, gospodarka skurczyła się o jedną trzecią, 950 tysięcy pracowników straciło pracę, jest już 2 milionów bezrobotnych, brakuje wciąż adekwatnego ubioru ochronnego dla pracowników służby zdrowia i w domach starców, a ilóść osób testowanych nie przekracza 75,000 dziennie. Niezależne media i opozycja oskarżają rząd o spowodowaniw dwutygodniowego opóźnienia w wprowadzeniu regulaminów izolacyjnych z fatalnymi kosekwencjami dla mieszkańców tych wysp. Zastępca premiera nie przyznawał się niemal przez tydzień że premier leży ciężko chory w szpitalnej izolatce, a minister zdrowia podaje fałszywe cyfry na ilość osób testowanych na wirusa. Gdy chwalił się że pewnego dnia osiągnięto przeszło 120,000 testów okazało się że do tej cyfry zaliczono rozesłanie pakiet testowania domowego. To coś tak jak ten lowelas który się chwalił że ma 50 kochanek, bo rozesłał do 50 kobiet list miłosny. Czyli Wielka Brytania przeżywa kłęskę żywiołową i możnaby przypuszczać że panikujące społeczeństwo brytyjskie straciło zaufanie do tak mętnego rządu.
Tymczasem, nic podobnego. W sondażach, rząd cieszy się ogromnym poparciem, “konstruktywnie krytyczna” opozycja traci na popularności, a społeczeństwo tak się przyzwyczaiło do reżymu pozostania w domu że wcale nie spieszy się by ten stan rzeczy zmienić. Emeryci maszerują po ogrodzie, dzieci rysują tęcze, pielęgnarki śpiewają po salach a cały naród klaszcze w wdzięczności. Nudę samoizolacji we własnych murach mieszkańcy zwalczają wyczynami sportowymi, psychiczne stresy łagodzą jogą, indywidualną bezsilność zastępują zbiorowymi dotacjami a strach przed wirusem opanowują nostalgią za okresem jeszcze większego strachu, czyli Drugiej Wojny Światowej. Poranny dziennik BBC ogranicza podawanie wiadomości ze świata zamieniając się w istny karnawał dobrych uczynków, zebranych inicjatyw na cele charytatywne i aktów hołdu dla ofiar wirusa. Mimo ciężkich strat i cierpienia, szczególnie u biedniejszych rodzin pochodzących z mniejszości narodowych bardziej podatnych na tą chorobę, mimo nieobliczalnych strat materialnych, Brytyjczycy mają poczucie że wychodzą z obecnego kryzysu pogodniejsi, mocniejszi, niemal zwycięzcy. Właściwie to oni nakłaniali rząd do wprowadzenia kwarantanny a nie na odwrót. To mieszkańcy dobrowolnie poddają się rygorom zamknięcia się bez potrzeby nagań i patroli policyjnych na ulicy. A mimo swoich wyraźnych niedociągnięć premier, zarówno przed i po swojej chorobie, tryska optymizmem. Z kipiącą energią budowano improwizowane szpitale i nakłaniano społeczeństwo najprostszymi hasłami do samoizolacji aby w ten sposób ochronic służbę zdrowia przed lawiną zakarzonych pacjentów.
Pomogła mu w tym 94 letnia Królowa Elżbieta w swoim nagranym orędziu 5 kwietnia. W 523 słowach przekazała młodszym swoim poddanym wszystko to co rząd chciał przekazać a naród wysłuchać. Przy rytualnym podziękowaniu pracownikom służby zdrowia i służbom opiekuńczym Królowa mówiła o narodowej dumie wynikającej z przetrwania i o tym jak następne pokolenia Brytyjczyków będą wspominać obecne czasy jako bohaterskie, tak jak obecnie wspomina się pokolenia wojenne jako bohaterskie. Kończąc powiedziała „Pocieszajmy się myślą że choć będziemy musieli jeszcze wiele wytrwać, lepsze dni powrócą; będziemy znów z naszymi przyjaciółmi; będziemy znów z naszymi rodzinami:; spotkamy się jeszcze.”
„Spotkamy się jeszcze (we’ll meet again)” Te słowa ze szlagiera z czasu wojny popularnej pieśnarki Vera Lynn były jakby tym zaklęciem „otwórz sezamie” który odkrywa dostęp do tajemniczej komnaty. A komnata zawiera wszelkie środki odżywcze, zapakowane jeszcze i nie ruszane od 1945 roku, które mają dać Brytyjczykom, nawet tym których dziadkowie nie mieszkali na tej wyspie, tą rezerwę siły i wytrwałości do zwalczania i przetrwania konfrontacji z wirusem. Jak śpiący rycerze w tajemniczej jaskinie tatrzańskiej czy płomienia palące nad głowami apostołów, te zjawy przeszłości wyzwoliły się zaklęciem słownym Królowej. Wszystko co odtwarzało tamte czasy stało się modne, łącznie ze szlagierami, plakatami i filmami dokumetacyjnymi. Ale najpopularniejszym symbolem tamtych czasów byli ci wiekowi emeryci którzy tamten okres przetrwali a teraz muszą przetrwać wśród nas obecny kryzys.
Na pierwszy plan wysunął się 10 kwietnia 99-letni weteran wojenny Albert Chambers który wyszedł triumfalnie ze szpitala po pokonaniu wirusa. Ta wiadomość napawała nadzieją bo widziano dotychczas koronęwirusa jako mściwego i nieprzejednanego wroga wszystkich emerytów, szczególnie tych powyżej 70 lat. Służba szpitalna zorganizowała panu Chambers szpaler klaszczących pracowników odprowadzających jego do drzwi wyjściowych szpitala.
Ale tego samego dnia ukazał się nowy wiekowy 99-letni bohater. Był nim kapitan Tom Moore, weteran wojny w Birmie. Już cztery dni wcześniej podjął decyzję zebrania skromnej sumy tysiąca funtów dla pracowników NHS po stukrotnym przekroczeniu odległości 25 metrów wzdłuż i wszerz swojego ogrodu. Oczywiście pan kapitan nie był już atletą. Po przeżyciu operacji na biodro, posuwał się tylko żółwim krokiem pchając mozolnie przed sobą swój balkonik. Ale posiadał wystarczająco zaparcia by swój mozolny wyczyn doprowadziić do skutku. Przy pomocy córki Hanny i wnuków, z którymi mieszkał po śmierci swojej żony, opublikował oświadczenie prasowe o swoim zamiarze które podchwycone zostało przez lokalne media w miejscowości Bedford. Założył konto wpłat w programie JustGiving. Powolutku, przy pomocy lokalnych dotacji, suma uzbierana przekroczyła tysiąc funtów, przekroczyła dziesięć tysięcy, a potem sto tysięcy funtów i nagle wskoczyła w stratosferę milionów.
BBC Breakfast Show podało właśnie informacje o wyzdrowieniu Alberta Chambers a był to Wielki Piątek i nadchodził żmudnie zapowiadający się okres świąteczny, zwiastujący piękną pogodą którą skazani byliśmy oglądać przez okna naszych mieszkań. BBC szukało nowych rozrywek powiązanych z nutą wojennej nostalgii. Wyłapało filmik z poprzedniego dnia o dzielnym kapitanie i zdecydowało na wstępny wywiad z nim. Pan kapitan przerwał na krótko swój maratoński spacerek, usiadł przy swojej nieodłącznej córce i wsłuchał się słowom spikerki BBC Nagi Munchetty.
„Już Pan długo żyje,” mówi Naga. Kapitan przytaknął skromnie. No cóż, nie da się ukryć.„I przeżył Pan ciężke czasy w tym kraju.” Znów Pan Kapitan skinął grzecznie na znak zgody. Po czym spytała, „czy może Pan dać otuchy ludziom przyglądającym się Panu teraz, i zapewnić im, że będzie dobrze?”
Córka powtórzyła słowa dziennikarki posępnemu starcowi ze spuszczoną twarzą, siedzącemu przy niej na ogrodowej ławeczce. Bez podnoszenia głowy, ale już patrząc w kierunku nastawionej kamery, nasz weteran odrzekł „Pamiętajcie, jutrzejszy dzień będzie dobrym dniem. Może jutro odkryjecie że wszystko będzie o wiele lepiej niż dziś.”
I znów te słowa zaklęcia. Jutro. Jutro będzie lepiej. Wie to bo sam przeżył Wojnę. Jest jeszcze starszy niż Królowa. Tymi słowami Kapitan Tom przemienił się ze zwykłego dziarskiego weterana w wyrocznię delfińską kraju. I nie tylko to. W czasie tej krótkiej rozmowy ilość dotacji na jego cel wzrosła do trzech milionów funtów.
Przez następne pare dni BBC objął jakby patronat nad nim a dzielny kapitan maszerował dalej, owdziany w niebieski blazer z odznaczeniami jak Burma Star i Defence Medal. Już nazbierał £5ml. Szybko wkroczyły inne media. Najpierw Good Morning Britain na kanale ITV wtargnął w akcję poparcia. Ich buńczuczny i często cyniczny prezenter Piers Morgan sam zaofiarował £10,000 od siebie. Potem inne stacje jak Sky News, gazety brytyjskie, media społeczne, a w końcu media z całego świata. W dniu w którym miał zakończyć swoje sto zapowiedzianych obrotów po ogrodzie, zjawiła się warta honorowa z pierwszego batalionu Pułku Yorkshire i ustawiła się w dwumetrowych odstępach wzdłuż jego trasy. Był to pułk do którego kiedyś wcielono Pułk Księcia Wellingtonu w którym służył jeszcze porucznik, a potem kapitan, Tom Moore w ostatnich latach wojny. Był to trafny wybór dla warty honorowej bo kapitan Moore urodził się w miasteczku Keighley, w samym sercu hrabstwa Yorkshire, i był traktowany jako godny reprezentant tej dumnej prowincji. Uparty trwały „Yorkshireman” ma ten sam wyraz dla Anglika co twardy zawzięty Mazur dla Polaka.
Gdy nasz dzielny wojak w końcu dopiął mety 16 kwietnia zebrał już £10mln. Niebywały wyczyn. Celebryci brytyjscy i zagraniczni przysyłali gratulacje. Śpiewak Michael Ball zaśpiewał mu popularny niemal hymn drużyny Liverpoolu, „You’ll Never Walk Alone” (Nigdy nie Idziesz Sam), choć pieśń pochodziła od powojennego musicalu „Carousel”. Pieśń ta symbolizowała dumę zbiorową skierowaną na małego skromnego człowieka którego nie opuszcza się w okresie napięcia. Gdy Ball wcielił się w tą pieśń całą gamą widać było jak nasz weteran z łzami w oczach powtarzał z nim znane mu słowa. Powstało wspólne nagranie które z kolei zaczęło windować w górę wśród prebojów muzyki popularnej.
Choć Kapitan Tom zapowiedzianą trasę wykonał, pięniądze wciąż wpływały jak fale z nabrzmiałej rzeki. Przeszło milion darczyńców pchało cyfrę co raz wyżej w kierunku dwudziestu milionów. Kapitan zapowiedzial że jak długo nadchodzą pieniądze dla pracowników NHS, tak długo będzie maszerował. Wdział znowu swój wojskowy blazer z medalami i uzbrojony w balkonik, kapelusz i parasolkę, maszerował dalej aż dobił 30 kwietnia do swoich setnich urodzin. Rząd wykorzystał to i przez następne dwa tygodnie upoważnił pocztę do ostemplowania każdego listu datownikiem pocztowym z życzeniami urodzinowymi dla kapitana. Lokalną skrzynkę pocztową, którą używała rodzina kapitana Toma, Poczta Królewska przemalowała niebieską farbą, czyli barwami służby zdrowia, i ukoronowała ją złotym balonem.
A honory sypały się dalej. Był zdalnie obecny jako gość honorowy przy otwarciu nowego szpitala antywirusowego w Harrogate. Uzyskał miano honorowego obywatela City of London i rodzinnego miasteczka Keighley. Malowano wielokrotnie jego portrety zarówno na obrazach jak i w malowidłach ściennych. Jego nazwiskiem nazwano łodzie ratunkowe, lokomotywy i autobusy w różnych częściach Anglii. Stał się jakby maskotką wszelkich przedsięwzięć szukających społecznej aprobaty.
Lecz przegląd jego życia wykazał że ten grzeczny pogodny dżentelman żadną maskotką nie był. Zawodowo był inżynierem. Przy wybuchu wojny zaciągnął się do Pułku Księcia Wellingtona w Kornwalii, i szybko wyznaczono go na kadeta do szkoły oficerskiej. Już jako podporucznik służył w Królewskim Korpusie Pancernym gdy przeniesiono go do Indii gdzie doczekał się promocji na kapitana w wojnie z Japończykami. To była najstraszniejsza wojna. Służył w piekle dżungli birmeńskiej. Brał udzial w zaciekłej 6-tygodniowej bitwie o wyspę Ramree na wybrzeżu Birmy. Bitwa ta otoczona była horendalną legendą o setkach osaczonych japońskich żołnierzach przekradających się przez namorzynowe bagna, którzy, nie godząc się na poddanie się brytyjskiej armii, pożarci zostali przez krokodyle. Po zakończeniu wojny na wschodzie służył w Sumatrze a póżniej przeniósł się do Anglii jako instruktor w Szkole Wozów Pancernych. Przez 64 lata organizował coroczne pułkowe zjazdy.
Już jako cywil pracował w firmie produkującej beton. Po przeszło 30 latach pracy wykupił sobie firmę a potem po czterech latach jako jej dyrektor naczelny przeszedł na emeryturę sprzedając firmę z dużym zyskiem dla siebie. Ale kochał jezdzić motocyklem, zdobył szereg pucharów, a był przede wszystkim fanem Formuły Jeden. Nic dziwnego więc że przy jego celebracjach urodzinowych zaproszony został do zdalnego udziału w podcascie Sky Sports F1 rozmawiając z bohaterami swoich młodszych lat. W czasie wywiadu pamiętał i komentował każdy szczegół w historii tego sportu. Okazało się był szczególnym fanem brytyjskiej stajni samochodów wyścigowych Mc Laren. „Nigdy mnie nie znudziło słyszeć brytyjski hymn po każdym zwycięstwie” powiedzial wspominając obecnych asów brytyjskich jak Hamilton i Button. Dla szerszej publiczności trudno nie docenić jego rosnącą popularność, nie tylko jako człowiek, ale jako Brytyjczyk.
”Cieszę się nezmiernie z tych wszytkich honorów którymi mnie opsypujecie. To jest na prawdę zdumiewające. Ale,” Kapitan dodał, ”cokolwiek ludzie powiedzą, ja jestem dalej tylko ten sam Tom Moore”.
Na dzień jego urodzin świat oszalał. Któreś dziecko zaproponowało jeszcze tydzień wcześniej w Facebooku aby wysyłać jemu kartki urodzinowe. Doręczono ich 160 tysięcy. Tylko najważniejsze, jak telegam od Królowej czy specjalna karta od 103-letniej weteranki pieśnarki Vera Lynn, dotarły do jubilata. Resztę kartek jego wnuk wyłożył skrupulatnie na podłodze sali gimnastycznej swojej szkoły. Pozdrowienia telefoniczne i wirtualne wpłynęly od wszytkich możliwych światowych celebrytów, poczynając od Księcia Karola i sekretarza generalnego ONZu. Był tak popularny że sam premier Boris Johnson, który nazwał go „promieniem światła w naszych życiach”, nie mógł się nawet do niego dodzwonić. Rano nad jego domem przeleciały myśliwce Spitfire i Hurricane, a popołudniu dwa helikoptery wojskowe. BBC poświęciło mu cały jednogodzinny poranny program BBC, a przybył do niego osobiście Michael Ball aby zaśpiewać mu „Happy Birthday”. A jubilat przestał już być kapitanem bo nagle uzyskał awans wojskowy na pułkownika. (Wyobrażam że przeskoczył od razu dwa stopnie omijając tytuł majora, bo inaczej kojarzono by go z wykpiwanym astronautą Major Tom kreowanym przez Davida Bowie.) 800,000 osób podpisało petycje domagającą się uszlachetnienia naszego bohatera tytułem „Sir”.
Jakby tego było mało jego wspólne nagranie piosenki z Michaelem Ball przeskoczyło na pierwsze miejsce w liście przebojów akurat na dzień jego urodzin. Guinessowa Księga Rekordów Światowych przyznała mu dwa wyczyny. Po pierwsze, był najstarszym artystą który zdobył miejsce numer jeden w liście przebojów i, po drugie, zebrał więcej na cel charytatywny niż jakakolwiek inna pojedyncza osoba (ostatecznie przeszło £32 miliony).
Ten całogodzinny koktail laudacji wymierzony został w biednego jubilata jak w otwartą tarczę. Lecial cios po ciosie. Aż się w końcu nasilił apetyt medialny. A tą lawinę pochwał i życzeń nasz wojak przyjmował godnie, stojąc wśród udekorowanych tortów w kształcie samolotów i czołgów, wsłuchując się cierpliwie córce gdy powtarzała słowa wińszujących notabli które już nie dosłyszał. I powtarzał wciąż że, tak, że dziękuje, za wszystko i wszystkich, ale że to robił nie dla siebie, ale dla służby zdrowia walczącej z zarazą na pierwszej linii frontu, że Brytyjczycy przeżyli już podobne kryzysy w przeszłości i przetrwali, i że teraz też wszyscy przetrwamy, bo „usuną się ciemne chmury i znowu nam słoneczko zaświeci”.
Była to już nawet nie uczta jubileuszowa dla przemęczonego stulatka, ale wręcz orgia. Do tej pory nie wiem jak w swej naturalnej skromności nie mógł powiedzieć „Stop. Mam dość”. Lecz do końca został na posterunku. Poczekał aż ostatni biesadnik i ostatni natrętny zwiastun medialny wnikający w jego życie i uzbrojony w długodystansową kamerę, zaspokoił swój apetyt na zdjęcia, i wreszcie odszedł.
Po tak przesadnej uczcie pochwał rzeczywiście nastąpiły wymioty. Wkroczyły na arenę mediów społecznych trolle z owłosiałymi nogami. Nagle rodzina musiała się bronić przed oskarżeniem że korzysta materialnie z zebranych funduszy charytatywnych na służbę zdrowia. Również ich pośrednik w zbieraniu funduszy, JustGiving, oskarżony został o przetrzymanie przeszło dwuch milionów funtów. Trolle zwróciły się też w innym kierunku. Zaczęły atakować polityków chwalących Kapitana Toma którzy poprzednio żałowali wsparcia finansowego dla tej służby zdrowia którą teraz Kapitan starał się ratować. Albo wykpiwali załamanych artystów narzekających na swoją samoizolację, porównując ich z dzielnym kapitanem który zdobywa tyle funduszy na NHS i nie poddaje się osobistym kłopotom. Szczególnie brutalnie hejterzy na Twitterze zaatakowali tu popularnego młodego śpiewaka Sam Smith który ujawnił się cały zapłakany na zdjęciu medialnym. Jest to niesmaczny objaw obecnego konfliktu pokoleń. Z jednej strony puszy się twardsza generacja powojenna ze sztywną górną wargą nie zdradzająca emocji w okół problemów osobistych, a po drugiej błądzi generacja „mileniaków” pławiąca się w litości nad sobą i swoim nieuporządkowanym bagażem psychicznym. Niestety spokojny nimb Kapitana otoczony został nagle wirem pokoleniowego hejtu. Przecież w obliczu epidemii to konflikt zupełnie zbyteczny.
No i wkroczyła również opozycja. „Cieszymy się wspaniałymi osiągnięciami Kapitan Toma,” woła labourzystowsi rzecznik od obrony, „ale dostęp do emerytur i kompensacji dla jego 126,000 kolegów weteranów powyżej 90 lat został wstrzymany na okres walki z wirusem.” Głośniej jeszcze lider Partii Pracy przypomniał że przesło 6 tysięcy rowieśników Kapitana Toma zmarło w domach opieki w których zabrakło odpowiednich ochronnych strojów i testów dla mieszkańców i służby. Ozłocony wirtualny posąg wspaniałego kapitana zamienia się tu w maczugę w konfrontacji politycznej.
Przykład skromnego żołnierza podchwytują jednak inni naśladujący jego wyczyny. 90 letnia Margaret Payne, prabacia czwórki dzieci, zebrała dla służby zdrowia £45,000 wchodząc na swoje schody 282 razy. Miał to być odpowiednik zdobycia góry mającej 750 metrów wysokości. Przyznała się że inspirował ją Kapitan Tom. 91-letni walijski farmer Rhythwyn Evans, też zainspirowany przez Kapitana, chciał zebrać £1000 powtarzając 91 razy spacer w około własnego domu. W końcu zebrał £35,000.
Najwięcej naśladują go jednak dzieci. 6-letni chłopak z rozszczepem kręgosłupa który ledwo co nauczył się chodzić zdecydował zdobyć £99 od rodziny i znajomych jeżeli przejdzie 10 metrów. W końcu powtarzał ten wyczyn wielokrotnie i zdobył £195,000. 9-letni chłopczyk z porażeniem mózgowym który nie mógł normalnie przejść więcej niż 50 metrów, przy pomocy balkonika zdobył się na pokonanie 750 metów dziennie. Zdobył £12,000. 10-letnia dziewczynka, pozbawiona obu nóg jako niemowlę, postanowiła przejść cały maraton po swoim ogrodzie. Przy tych herkulesowych wyczynach najmłodszych i najstarszych bohaterów, społeczeństwo „zabutelkowane” w swoich mieszkanach mogło conajmniej ich naśladować w ramach swoich możliwości albo rozkoszować się rozpowszechionym świadectwem brytyjskiej odwagi i poświęcenia którymi można było osłodzić codzienną dietę biuletynów o rosnącej ilości zakarzeń i śmierci.
Sława Kapitana Toma nie była wcale monopolem brytyjskim. Obiegła świat zarówno w mediach społecznych i publicznych. Już w maju ukazał się filmik z Moskwy. „Zdrastwuj Tom”, wita go Zena, 95-letnia bohaterka z wojennej sowieckiej baterii przeciwlotniczej. Ze względu na niedawną operację na biodro nie może wykonać żadnych marszów ale wszczęła na internecie kółko Moskali na kwarantannie którzy opowiadają sobie bajki z dawnych lat, łącznie ze wspomnieniamy wojennymi, szyjąć w międzyczasie maseczki i ubiory dla głodujących rodzin. Na dowód swojego hołdu dla kapitana Toma Zena wysyła mu ciepłe wełniane skarpetki aby mógł łatwiej maszerować po ogródku. „From Russia with Love”.
Przy 75ej rocznicy zakończenia wojny dnia 8 maja obsypano nas całą lawiną wojennych wspomnień, oczywiście nie tych przykrych, ale tych świadczących o społecznej solidarności, samopomocy i samodyscypliny. I znów na naszych ekranach pojawia się Królowa, znów czarno-białe propagandówki wojenne z prrzemawiającym Churchillem z którym premier Johnson identyfikuje się. Widać bombardowany Londyn, tańczące tłumy z końca wojny a na koniec powtórzony koncert w którym Vera Lynn swoim dzwięcznym trelem mami zaczarowanych brytyjskich żołnierzy. Premier wykorzystał okazję rocznicy przemówieniem gdzie powoływał się na wskrzeszenie w nowej walce z koronawirusem „tego samego ducha narodowego wysiłku” którym kierowało się społeczeństwo w walce z reżymem Hitlera 75 lat temu.
No i oczywiście było miejsce dla Pułkownika Toma. W swoich wypowiedziach przypomniał że choć sam przebywał 8 maja w Anglii jako instruktor to wiele jego kolegów żołnierzy brytyjskich walczyło na Wschodzie z Japonią. Pokój nastąpił dopiero w sierpniu tego roku. Przypomniał że Wielka Brytania była częścią wielkiego sojuszu który zwyciężył. „Ale nam się dobrze udało!” zakończył. Kanał telewizyjny ITV przygotował półgodzinny program „Captain Tom’s War” o jego karierze wojskowej. I znów pułkownik wyciągnięty jest z lamusa aby przyjmować honory i podziękowania jako ten wzorowy siebie lekceważący Yorkshireman gotowy wykonać swój obowiązek w pokonaniu wirusowego smoka. I znów pułkownik Tom przytakuje i znów dziękuje i znów zapowiada że złe czasy przeminą.
Tymczasem nasz premier zapowiada że już nie długo zacznie łagodzić regulaminy antywirusowe. Może otworzą niedługo szkoły, udostępnią sklepy odzieżowe, pozwolą emerytom wyjść na spacery. Wcale nie wszystkim to dogadza. Tak jak po długiej podróży pociągiem transyberyjskim pasażerowie przyzwyczajają się do tej dłużyzny i do tego bezpieczeństwa. Nie chcą zmiany. Wróg wirus czycha na zewnątrz ale w naszym domku jesteśmy pod ochroną. Przywykliśmy. Nie tak łatwo odkorkujemy się z butelki. Trzeba dopasować się do nowej rzeczywistości gdzie znów trzeba podróżować w niebezpiecznym, niewygodnym tłumie z innymi potencjalnymi nosicielami zarazku jak my. Tylko że będziemy w maseczkach, gumowych rękawiczkach, otoczeni przestrzenią dwumetrową która ma nam gwarantować ten sam pancerz ochrony co nasze obecne domowe mury. Do naszych komórek mamy jeszcze dostarczyć aplikacje przez którą będą śledzić nasz każdy ruch i każde spotkanie. Nie wiem czy nawet nasz Kapitan Tom będzie chciał się poddać takiej dyscyplinie.
Ale Kapitanowi Tom, i jemu podobnych, którzy nam towarzyszyli w podróży i którzy w swoim skromnym bohaterstwie kamuflowali nas przed ochydą otaczającej nas klęski żywiołowej, zawdzięczamy to że przetrwaliśmy ją bez kompletnego stracenia naszych zmysłów. A teraz czeka nas wszystkich zupełnie nowa przygoda. I może nawet będzie lepiej.

Wiktor Moszczyński Londyn 8 maj 2020

Tuesday 5 May 2020

Odroczyć Wybory Prezydenckie


Szanowny Panie Redaktorze!
W związku z nadchodzącymi wyborami prezydenckimi które mają mieć miejsce w tym miesiącu, stawiani jesteśmy w Wielkiej Brytanii w sytuacji zupełnie absurdalnej, zarówno z powodów konstytucyjnych jak i z powodu osobistego bezpieczeństwa wyborców, komisji wyborczych i mężów zaufania poszczególnych kandydatów. Tryb wprowadzenia tych wyborów w momencie pandemii uniemożliwiał również odpowiednie przedstawienie programów kandydatów a większa część zarejestrowanych wyborców nawet nie posiada jeszcze pełnej listy kandydatów.
Upór władz aby przeprowadzić te wybory na dawno zapowiedziany już termin 10 maja, niezależnie czy przez osobisty udział czy drogą korespondencyjną, kompletnie uniemożliwia logistykę przeprowadzenia wyborów na naszym terenie tego dnia. Jak dotychczas (w momencie pisania tego listu czyli 5 maja) konsulaty RP nie uzyskały instrukcji o odwołaniu czy odłożeniu daty wyborów. Pozostanie przy terminie 10 maja świadczyłoby o zupełnym zlekceważeniu przez rząd opinii Polaków za granicą, a szczególnie Polaków w Wielkiej Brytanii gdzie w ubiegłym roku była największa liczba wyborców polskich za granicą. Zaznaczam że we wszelkich moich uwagach nie mam zamiaru krytykowania Ambasady czy Konsulatów RP w Zjednoczonym Królestwie którzy wykonują po prostu instrukcje rządu RP.
Odłożenie tych wyborów w ostatniej chwili na późniejszy termin, np. 23 maja, i wprowadzenie głosowania wyłącznie metodą korespondencyjną, choć logistycznie możliwe i zgodne z terminem przewidzianym w konstytucji, dalej nie odpowiadałoby demokratycznym standardom i wymogom konstytucji o powszechności wyborów, bo dalej dyskryminowałoby przeciw emerytom i dalej stwarzałoby potencjalne zagrożenie dla zdrowia a nawet życia zarejestrowanym uczestnikom wyborów.
W wypadku wyborów 23 maja nie namawiam do zorganizowanego bojkotu ani do zorganizowanego udziału w tych kontrowersyjnych wyborach. Uważam że każdy wyborca zgodnie ze swoim sumieniem ma prawo albo nie głosować na znak protesu albo użyć swój głos jako głos ważny do wyrażenia swojego poparcia, lub nie, dla istniejącego układu. Osobiście miałbym zamiar głosować.
Natomiast jakikolwiek wynik majowych wyborów będzie zakwestionowany w licznych odwołaniach do polskich i europejskich instancji prawnych. Wynik utrudniałby w oczach poważnej części społeczeństwa legitymizację zwycięskiego kandydata na funkcji prezydenta RP. Byłoby to zagrożeniem dla utrzymania ładu społecznego, dla sprawności naszej demokracji a zarazem symbolem osłabienia naszego prestiżu wśród rodzin państw demokratycznych.
Jestem przekonany że dla dobra naszej demokracji rząd powinien ogłosić teraz stan klęski żywiołowej a wybory prezydenckie powinien odłożyć na najbliższy termin kiedy zelżenie groźby pandemii umożliwi przeprowadzenie tradycjnych wyborów osobistych z dodatkową opcją wyborów drogą korespondencyjną.

Łączę wyrazy poważania
Wiktor Moszczyński