Tuesday 25 March 2014

Z Otchłani Polskiego Autyzmu

Arkadiusz Rybicki z Zona i Synkiem Dlaczego dzieci autystyczne zadają w kółko te same pytania? “Jaki jest dzisiaj dzień?” “Czy jutro idę do szkoły?” Proste pytania. I są proste odpowiedzi. A jednak dziecko z autyzmem może powtorzyć to samo pytanie w ciągu jednej godziny parokrotenie. Dlaczego? Zanik pamięci? Brak uszeregowania w pamięci właściwych faktów? Niewątpliwie tak. Pamięć normalnego dziecka ułożone jest na ciągłej linii chronologicznej; pamięć dziecka z autyzmem raczej przypomina skomplikowane rozrzucone pole kropek. Ale jest i drugi powód. Dziecko z autyzmem lubi bawić się słowami prostszymi bo wie jak je wymawiać i wie co one znaczą. Wyczuwa że te jego proste pytania będą zrozumiałe dla rozmówcy. Zachłystuje się powtarzając wciąż te proste pytania które już zadał poprzednio. Taka to frajda! Zadawać pytania na które wie że otrzyma tą samą odpowiedź to tak jakłby odrzucał piłkę; to zabawa z własnym głosem i rytmem. Te charakterystyki dzieci z autyzmem opisuje 13-letni uczeń japoński Naoki Higasida w swojej książce “Powód dlaczego skaczę” “The Reason I Jump”, przetłumaczonej już na język angielski. Książka daje okno na świat w którym żyje dziecko autystyczne. Naoki ma poważną odmianę tego stanu, mówi mało a czasem bełkotem, ma niekontrolowane odgłosy z ust i nieopanowane ruchy każdej części ciała. Ale przy pomocy terapeuty udało mu się wyłożyć znaki z alfabetu japońskiego na tabeli z kratkami po czym wskazuje palcem znak bo znaku aby jego terapeuta mogła je wycisnąć na klawiaturze komputeru. W ten sposób tworzą się całe słowa, potem całe zdania, akapity, a wreszcie artkuły i rozdziały książki. W ten cudowny lecz żmudny sposób powstała książeczka która otwiera okno na otchłań otaczającą oddzielną planetę na której żyje Naoki starając komunikować się ze swoim najbliższym otoczeniem. Książka zawiera wiersze, opowiadania, autobiografię ale lwia część składa się z krótkich rozdziałów w którym Naoki stara się odpowiadać na desperackie pytania swoich rodziców, wychowawców i ogólnie czytelników. Pisze to w imieniu własnym i innych autystycznych dzieci. Dlaczego tak długo odpowiadasz na pytania? Bo mówicie tak szybko; nasze mózgi nie są w stanie tak szybko jak wy ułożyć istotę naszych myśli w słowach. Wobec czego myśli ulatniają się z głowy bez słów gdy nadchodzi nasza kolej na odpowiedź. Te myśli nie wrócą i trzeba zacząć od nowa. Gdy pytanie jest powtórzone Naoki czuje że “topi się w morzu słów”. Dlaczego nie możemy prowadzić normalnej rozmowy? Bo nie możemy często wypowiedzieć naszych myśli; nie kontrolujemy własnego ciała. “To tak jakbyśmy zaktywizowali niedoskonałego robota”. Strasznie to frustrujące. Dlaczego nie może patrzeć w oczy rozmówcy w czasie rozmowy? Bo koncentrowanie się na twarzy rozmówcy jest tak skomplikowane że odbiera możność zrozumienia sensu jego wypowiedzi. Gdzie więc patrzy? “Patrzymy drugiej osobie na ich głos”, tłumaczy Naoki. Główne zmysły: słuch, wzrok, węch, skierowane są niżej i tworzą całą połać wrażeń które mózg musi zinterpretować nim będzie mógł zrozumieć słowa. Natomiast patrzenie w oczy rozmówcy po prostu przeładowuje te zmysły. Dlaczego nie wykonujesz od razu to co kazano ci zrobić? Bo to wymaga trzy fazy: pomyśleć jak tą czynność wykonać, uwidnoczić sobie jak to ma wygladąć, wreszcie nakłonić siebie aby to wykonać. Ale nawet wtedy takie dziecko nie panuje nad własnym ciałem i nie wie z góry czy to wykona. Książeczka roi się od podobnych pytań. Często jego wypowiedzi są jakby wzruszeniem ramion nad beznadziejnością ich stanu. Książka nie ma prostych rozwiąń dla wychowawców. Ale Naoki jest przecież tylko dzieckiem. Daje przynajmiej obraz istnienia takiego dziecka od wewnątrz. Wykazuje przerażającą frustrację tej młodzieży. Kiedykolwiek zrobią coś złego, są skarceni lub wyśmiani, ale nie mają nawet szansy same przeprosić za swój błąd. I wtedy dopiero nienawidzą siebie i wpadają w czarną rozpacz. Najwiekszą przykrością dla nich wynika z ich poczucia że ich opiekunowie też przechodzą podobną rozpacz z ich powodu. Ale na ich czarnym wyobcowanym padole mają swoje momenty szczęścia. Gdy już opanują wreszcie czytanie i liczenie to otwiera się nowy świat słów pisanych i cyfr; kochają je układać w różne wzory i kolejności. Cieszą się bogactwem swoich nieokrzesanych zmysłów. Mają bardziej przenikiwe poczucie zapachów i kolorów, kochają przyrodę bo ich nie zdradza nawet wtedy gdy jest dla nich przykra. I lubią skakać i klaszczeć. Dlaczego? “Bo jak skaczę to tak jakby moje uczucia leciały w górę do nieba. To jakłbym chciał być wchłonięty przez niebo co stwarza trzepotanie w moim sercu”. Ale podaje i drugi powód. Czasem przeżywa ogromne emocje smutku lub uciechy. Ale żeby to wyrazić cielesnie musi uwolnić swoje ciało i kończyny z pętli i drgawek które go wiążą na co dzień “a to mogę zrobić tylko przez podrzucenie swojego ciała w górę, ku niebu, aby zamienić się w ptaka i polecić gdzieś hen daleko”. Stowarzyszenie Pomocy Osobom Autystycznym “Dalej Razem” podaje że w Polsce około 30 tys. osób cierpi na autyzm ( w tym 20 tys. dzieci) i że ta liczba rośnie dramatycznie. Istnieją braki specjalistów, spóźnione diagnozy, a w dodatku krępują bariery społeczne które często utrudniają dostęp tych dzieci do normalnych szkół gdzie prawnie powinni mieć zapewnione miejsca. Lecz prawdziwy dramat tylko wzrasta gdy osoby z autyzmem kończą szkoły i starają znaleść dla siebie miejsce w życiu społecznym i na rynku prac. Uprzedzenia i ignorancja środowiska często prowadzi albo do dalszego uzależnienia się od przemęczonych opiekunów w rodzinie albo do społecznej izolacji. Tracą powoli umiejętności zdobyte w szkole i stają sie uzależnieni od opieki społecznej i często przekazani do zakładów psychiatrycznych. W Sejmie szczególnie zajął się ich losem poseł gdański Arkadiusz Rybicki. Sam ojcem syna, Antoniego, który cierpi na ciężki autyzm, założył Stowarzyszenie Pomocy Osobom Autystycznym które zapoczątkowało i rozwinęło po raz pierwszy w Polsce sieć pomocy wszechstronnej dla osób z autyzmem. Na skutek jego trwałej pracy nad ich losem udało się w zeszłym roku uchwalić ustawę zakładającą Kartę Praw Osób z Autyzmem. Niestety pośmiertnie. Bo 10 kwietnia 2010 Arkadiusz Rybicki zginął wraz z 95 innymi wybitnymi osobistościami na pokładzie samolotu prezydenckiego pod Smoleńskiem. Osobiście nie doczekał się ukazania nowej ustawy o Karcie Praw. Nie on jeden w tym samolocie zginął przedwcześnie. Nie on jeden miał jeszcze nie dokonane zamiary i ambicje dla swojego środowiska. W pierwszych dniach po katastrofie społeczeństwo polskie wzbudziło podziw świata swoją godnością i spokojem z jakim przyjęto wiadomość o katastrofie która objęła tylu najwspanialszych osób w państwie polskim. Ale po czasie dotychczasowe głęboko zakorzenione urazy w tkaninie społecznej i politycznej Polski nie pozwalały na zagojenie rany. Jątrzy nadal jak gangrena. Po czterech latach każdy nowy aspekt katastrofy staje się powodem do rozbudzenia demonów narodowych i do powtarzania pytań i zarzutów na które już były odpowiedzi. Dialog elit politycznych przypomina “bełkot” autyzmu pełen niepohamowanych nieprzemyślanych emocji. Czas powrócić do tego momentu zadumy i jedności w żałobie którą odczuto zaraz po katastrofie. Trzeba budować coś co będzie Polaków łączyć i co zostanie jako stały monument niespełnionych nadziei z osiągnięć ofiar katastrofy smoleńskiej. Nie chodzi o stawianie jakiś pomników osobistych. Lepiej te ofiary zapamiętać przez budowę szkół, szpitali, muzeów, ogrodów noszących ich nazwiska, szczególnie w miastach ich pochodzenia. Dobrym przykładem takiego pozytywnego pomnika po tej tragedii jest dom który ma powstać w Gdańsku dla dorosłych osób z autyzmem pod nazwą Wspólnota Domowa im. Arama Rybickiego. Patronat nad inicjatywą jej budowy objęła Anna Komorowska, małżonka Prezydenta RP. Dlatego w tym roku, z myślą o obchodzie rocznicy katastrofy, Ambasada RP w Londynie zaprasza na uroczysty koncert 3 kwietnia z którego dochód będzie przeznaczony na budowę tego domu. Oby pamięć o katastrofie zaowocowała w tym roku w podobnych pozytywnych inicjatywach społecznych po całym kraju. Wiktor Moszczyński Dziennik Polski 28 marzec 2014

Saturday 15 March 2014

Wyklęci czy Niezłomni?

Wyklęci czy Niezłomni? Pierwszego marca wypadła kolejna rocznica pamięci tzw. Żołnierzy Wyklętych, ustanowiona 3 lata temu przez prezydenta Kaczyńskiego. Ta szydercza nazwa żołnierzy podziemia anty-komunistycznego, pełna goryczy i wyzwania, powstała stosunkowo niedawno. Na początku nazwę zpopularyzował AKowiec Jerzy Ślaski w książce pod tytułem “Żołnierze Wyklęci” w którym żołnierze ci określani zostali jako dowódcy i żołnierze “AK, którzy mimo tak beznadziejnego położenia, nie poddali się, nie uciekli ze swej ziemi na drugi kraniec Polski, nie wkupili się w łaski nowej władzy zdradą swych ideałów i swych towarzyszy broni, lecz raz jeszcze podnieśli się do walki. Już tylko w imię obrony własnej żołnierskiej godności”. W Londynie bogaty program uczczenia tych zaniedbanych bohaterów podjęli na własną inicjatywę Janusz Wajda i Anna Gonta. Zorganizowano w POSKu wystawę w Galerii, wykłady i pamiętny koncert w Sali Teatralnej w którym uczestniczyli aktorzy, piosenkarze, chór i dzieci ze szkół polskich na Ealingu i przy Ambasadzie RP. Wśród gości przybył z Warszawy Marian Pawełczak, który służył w oddziale jednego z najbardziej odważnych przywódców walczącego podziemia Hieronima “Zapory” Dekutowskiego. Szczególnie emocjonalnie odbierano na Sali piosenki partyzantów w wykonaniu Piotra Kordasa grającego na gitarze. Były pełne dumy, liryzmu, utęsknienia za najbliższą rodziną i głębokiego żalu wobec społeczeństwa które ich porzuciło,. Również wysłuchiwano w pełnym napięciu tekst ostatniego listu 17-letniej harcerki “Inki” przed jej rozstrzelaniem za udział jako sanitariuszka w oddziale partyzanckim “Łupaszki.” Epopeja partyzantki anty-komunistycznej pozostała zupełną tajemnicą w okresie PRLu. Jeszcze Katyń, wywózki na Syberię i zdrada Powstania Warszawskiego były nieco znane jako wielkie tajemice poliszynela które tym szybciej wypłynęły już w pierwszym okresie Solidarności bo istniała bogata dokumentacja na ten temat wśród emigracji niepodległościowej. Dla nas, uczniów szkół sobotnich w Anglii, ta tematyka była chlebem powszednim. Byliśmy na tych tragicznych prawdach wychowani. W odróżnieniu od Kraju więcej wiedzieliśmy o Syberii i zbrodniach Stalina niż o Oświęcimiu i Palmirach. Śmiało o tych zbrodniach opowiadałem członkom rodziny w Polsce. Informacje te były dla nich elektryzujące. Były to tajemnice o których coś słyszeli i chcieli znać prawdę. Natomiast tragedia partyzantki anty-komunistycznej była tajemnicą o której w ogóle nie słyszeli. A to częściowo dlatego że my na Zachodzie też mało o tym wiedzieliśmy. Niektóre pamiętniki wojenne ciągnęły się jeszcze do roku 1946, czasem jeszcze do ucieczki Mikołajczyka, poczym wszyscy świadkowie znależli się na Zachodzie a Żelazna Kurtyna zapadła ostatecznie blokując również łatwo uchwycone informacje. Wiadomo było że ludzie jeszcze w Polsce walczą, wiadomo było że bezpieka aresztowała, torturowała i likwidowała grupy partyzanckie określane przez reżym PRL jako bandyci i reakcjoniści, ale do ogólnej naszej świadomości szczegóły tych walk nie dochodziły. Nieco więcej o tym mówiono w Radiu Wolnej Europy ale myśmy tego nie słuchali. Prawdę o tym strasznym okresie powojennym, w którym zginęło około 15 tysięcy Polaków, młodzi historycy polscy i potomkowie ofiar tamtych walk musieli odkrywać sami, albo z głęboko zakorzenionych tajemnicą tradycji rodzinnych, albo z dokumentacji która dopiero ujrzała światło dzienne w latch 90-ych. Zresztą używam tu słowo “odkryte” w dosłownym znaczeniu. Entuzjastyczni młodzi archeolodzy polscy zaczęli właśnie specjalne badania szczątków anonimowych straceńców w nowo odkopanych zbiorowych grobach więziennych. Dramaty te nie były pokryte patyną familiarności jak Monte Cassino, czy nawet Katyń. Były to świeżo odkryte rany o zbrodniach komunistycznych popełnianych w Polsce często przez zbrodniarzy jeszcze żyjących w tym kraju, zaklajstrowane fałszywymi mitami i kłamliwymi świadectwami w które nawet wielu z przywódców opozycji korowskiej i solidarnościowej też częsciowo wierzyło. Tragizm położenia tych żołnierzy leżał w tym że po objęciu kontroli nad Polską przez władze komunistyczne trudno było obliczyć w normalnym rozliczeniu praktycznej polityki co dalsza walka partyzancka mogła jeszcze osiągnąć, szczególnie po wyborach w styczniu 1947. Liczono na początku że wróci do Polski rząd na emigracji wsparty przez aliantów zachodnich w wyniku Trzeciej Wojny Światowej która Polskę oswobodzi w swoich starych przedwojennych granicach. Inni liczyli na zwycięstwo wyborcze PSLu i Mikołajczyka, świadomi jego tymczasowej popularności. Ale najprzytomniejsi wiedzieli że to mrzonki i że walczą bo gdyby się poddali to i tak czekały na nich więzienia i tortury, tak jak czekały na tych AKowców którzy się do Ruchu Oporu po roku 1945 wcale nie zapisali. Trzeba pamiętać że przywódcy orgnizacji jak Wolność i Niezawisłość nie łapali się od razu za broń i z początku szerzyli kampanię informacyjną. Ale tworzyli strukturę po-AKowską i posiadali oddziały zbrojne w lasach Mazowsza i Lubelszczyzny. Gdy było już jasne po roku 1947 że wszelkie próby pokojowych zmian na lepsze były niemożliwe WiN przeistoczył się na walkę partyzancką rozbijając więzienia i posterunki policji, likwidując UBowców znęcających się nad opozycją i napadając na spółdzielnie aby zasilać fundusze po zamrożeniu funduszy zagranicznych. Pewne oddziały współpracowały z Ukraincami. Narodowe Siły Zbrojne też utrzymały swoje oddziały walcząc z zaciętością o swoją wizję rdzennej Polski. Wśród ofiar akcji odwetowych NSZ ginęli nie tylko kaci Polski Ludowej ale również Białorusini, Ukraińcy i Żydzi. Pewne ugrupowania pod czapką walki z komunistami kryły zamiary czysto kryminalne. Inne oddziały działały na Wileńszczyznie i w około Grodna i Nowogródka na terenach gdzie większość ludności nie była rdzennie polska. Walki z nimi trwały aż do lat 50-ych. Walczyli z oddaniem i niezwykłą odwagą, choćby dlatego że nie mieli wyboru. Dwukrotnie ofiarywano partyzantom powszechne amnestie. Każdym razem , po ujawnieniu się i złożeniu broni, aresztowano ich masowo. Mimo ciężkich strat wśród władz ludowych beznadziejna walka partyzantów była na rękę nowego reżymu. Cementowała i uzasadniała zaostrzenie reżymu. Większość społeczeństwa myślała tylko o tym aby spokojnie przeżyć po sześciu latach katastrofalnej wojny która zdziesiątkowała Polskę, zrównała wiele jej miast z ziemią, zniszczyła gospodarkę i zdemoralizowała społeczeństwo do tego stopnia że było podatne na wszelką kłamliwą propagandę władz o bandyckim charakterze podziemia. Chłopi zajęci byłi rozparcelowaniem większych majątków, ludność wiejską zachęcano do przeniesienia się do nowych miast przemysłowych, nauczyciele zabierali się do walki z analfabetyzmem, przesiedleńcy z Kresów zaczynali nowe życie na Ziemiach Odzyskanych, Warszawiacy odbudowywali własnymi rękoma swoją stolicę, cegłę po cegle. Ich zwierchnicy w polskim Londynie bawili się kontredansem stronnictw i przesilieniami gabinetowymi w swoim odizolowanym świecie. Nawet Episkopat odciął się w roku 1950 od partyzantów potępiając “zbrodniczą działalność band podziemia” i “piętnował i karał konsekwencjami kanonicznymi duchownych, winnych udziału w jakiejkolwiek akcji podziemnej i antypaństwowej”. Akurat w tym okresie natężała się najbardziej zagorzała walka zdesperowanych oddziałów leśnych, nieświadomych tego (czego domyślali sie biskupi) że najnowsze kierownictwo WiNu było już tylko agenturą ubecką wciągającą w swoją pajeczynę nie tylko naiwną młodzież anty-komunistyczną ale również agentury zagraniczne CIA i organizacje emigracyjne w ramach tzw. afery Berga. A osaczonych zaszczutych żołnierzy podziemia, wiernych swojej przysiędze wojskowej, czekała już zdrada i śmierć z tą świadomością że ginęli ostatecznie w osamotnieniu. Pełni ideałów, młodzi marnowali życie w lasach i więzieniach a powinni byli być lekarzami, naukowcami, przedsiębiorcami w nowej odrodzonej powojennej Polsce. W PRLu dla nich miejsca nie było. Teraz niemal każde polskie miasto ma ulicę “Żołnierzy Wyklętych”. Rozumiem użycie tej nazwy jednorazowo jako literacką metaforę o podziale społeczeństwa powojennego. Dziś w podręcznikach szkolnych bardziej odpowiednia nazwa byłaby “Żołnierze Niezłomni” i dotyczyłaby tych bohaterów AK i ich młodych następców którzy rzeczywiście walczyli o wolną demokratyczną Polskę. Nie objęłaby koniecznie tych wszystkich obecnie określanych jako “Wyklęci”. Obawiam się że za obecnym niemal kultem “Żołnierzy Wyklętych” kryje się program ideologiczny skierowany znów na dzielenie społeczeństwa na “my” i “oni”. Ideolog tego kultu, Tadeusz Płużański , nawołuje aby, pod natchnieniem Żołnierzy Wyklętych, młodzież podjęla kroki do “zmiany ekipy rządzącej i całkowitej przebudowy państwa polskiego” co określa jako “opcja zerowa dla komuny i postkomuny”. Dla niego obecny demokratycznie wybrany rząd to “stalinowcy”. Nie wierzę że dla takich celów złożyli swoje życie w ofierze Pilecki, Fieldorf, Niepokólczycki i tysiące innych. Wiktor Moszczyński Dziennik Polski 14 marzec 2014

Saturday 1 March 2014

Demonstracja na Downing Street

Poniedziałek był piękny, niemal wiosenny, choc wciąż jeszcze luty panuje oficjalnie nad naszym kalendarzem. Około 400 młodych Polaków wykorzystało słoneczną pogodę aby wziąść udział w demonstracji w samym sercu Londynu, na ulicy rządowej Whitehall, na przeciw żelaznych bram Downing Street. Zjawili się w małych grupkach z różnych części południowej Anglii aby dać wyraz oburzeniu na lekceważące, a nawet w oczach wielu Polaków obraźliwe, uwagi premiera brytyjskiego kojarzące Polaków nowej fali z nadużywaniem świadczeń społecznych w tym kraju. Takie uwagi publiczne polityków, często wydające się bezmyślne, podgrzewają mimochodem temperature nastrojów społecznych w Wielkiej Brytanii. A nastroje w tej chwili są wybitnie anty-imigracyjne. W takich okolicznościach mają miejsce incydenty jak dotkliwe pobicie 15 stycznia br. polskiego bikera we wschodnim Londynie noszącego barwy polskie na swoim hełmie. Apel o udziale w demonstracji wyraźnie miał swoje odbicie na społeczeństwie młodych tutejszych Polaków mających pewne poczucia niepokoju i zagrożenia. Dotarły do nich słowa Camerona i otworzyły oczy na rosnącą kruchość ich położenia w tym kraju w wypadku nastania referendum. Bardziej wymowna niż liczba demonstrantów była liczba przeszło 4000 naciśniętych haseł “like” w związku z ogłoszeniem demonstracji na Facebooku przez organizatorów, czyli przez Stowarzyszenie Młodzieżowe Patriae Fidelis i Forum Polskich Motocyklistów w Wielkiej Brytanii. Wystosowano list do premiera który organizatorzy zamierzali dostarczyć bezpośrednio do jego biura.. List podkreślał na ogól pozytywne przyjęcie Polaków w tym kraju przez ostatnie lata ale oskarżył premiera o zaognienie sytuacj swoimi komentarzami o Polakach nadużywających świadczenia dla dzieci (Child Credit) szczególnie w wypadku dzieci zamieszkałych jeszcze w Polsce. List podkreślał niesprawiedliwość takich komentarzy kiedy Polacy mają pozytywny wkład w gospodarkę brytyjską i są już integralną częścią społeczeństwa brytyjskiego jako “studenci, prawnicy, budowniczy, doktorzy, buchalterzy, nauczyciele…” i płacą podatki. List domaga aby premier jasno oświadczył że podatnicy brytyjscy polskiego pochodzenia mają prawo do zasiłków tak jak inni mieszkańcy tego kraju, że Polacy powinni być traktowani na równi z innymi, i żeby premier nawoływał publicznie do zaniechania ataków rasistowskich na Polaków. List przypomniał że i inni politycy wyrażali się negatywnie o pobycie Polaków w tym kraju (Ed Miliband, Nigel Farage) ale wyraził podziękowanie tym posłom którzy współpracowali z Labour Friends of Poland, Conservative Friends of Poland i Friends of Poland in UKIP. List podpisali nie tylko organizatorzy ale również i inni przedstawiciele organizacji starej i nowej polonii, między innymi przez mnie jako prezesa Stowarzyszenia Polskich Kombatantów Limited . Właściwie taki list o podobnej treści mógłby i powinien by być wysłany przez inne bardziej reprezentatywne organizacje polonijne, choć o ile wiem, takiego listu od nich nie było. A list był na czasie i potrzebny niezależnie od tego jak byłby skuteczny. W końcu tematykę podjął nawet rząd polski i również politycy z opozycji. Z braku laku list od samego społeczeństwa polskiego w końcu powstał z inicjatywy organizacji młodzieżowej o wyraźnym odcieniu prawicowym i trudno członkom Patriae Fidelis mieć za złe że tą inicjatywę podjęli. Demonstracja była sprawnie prowadzona bez żadnych ekscesów. Skandowane hasła po polsku i po angielsku przygotowane przez organizatorów ale podchwycone spontanicznie przez przeważnie młodych uczestników nie mogły nikogo obrazić. (“Say it boldly, say it loud, I am Polish and I’m proud”; “We expect your respect”). Transparenty wołały o poszanowanie dla Polaków, o udział w wyborach, o poparcie dla szkół polskich. Całość miało charakter ogólno-polski a nie partyjno-polityczny. Nie było żadnych rac czy petard. Co prawda, osobiście drażni mnie główny transparent Stowarzyszenia Patriae Fidelis ze swoim logo przypominającym nieco Mieczyki Chrobrego, które przed i po wojnie kojarzy się z anty-semityzmem, ale trudno gospodarzom odmawiać prawa do własnej symboliki kiedy innych organizatorów nie było. Delegacja sześcio-osobowa była dopuszczona z listem do frontowych drzwi Number 10 (siedziby premiera). Przemówienie głównego organizatora Jerzego Byczyńskiego było dobitne, podkreślające potrzebę podmiotowości a nie bierności polskiego społeczeństwa na Wyspach, ale pozbyte wszelkiej partyjnej propagandy. Dopisali mu Jan Niechwiadowicz który opisywał rolę swojej organizacji na straży dobrego imienia Polski i dał uczestnikom dłuzszy wykład o stosunkach polsko-brytyjskich. Drugi mówca, radny z Hackney Simche Steinberger, nawoływał do sprawniejszego samo-organizowania się polskiego społeczeństwa. Przyjęcie owacyjne dla tego ortodoksyjnego polskiego Żyda w jarmułce mogłoby zaksztusić z apopleksii niejednego uczestnika z Młodzieży Wszechpolskiej gdyby to miało miejsce w Polsce. Ale tu jest Wielka Brytania. Tu się robi inaczej. Oczywiście pewnych rzeczy brakowało. Nie udało się zwerbować brytyjskich polityków do udziału w demonstracji i echa w mediach brytyjskich były nikłe. Może gdyby demonstrację organizowały bardziej znane struktury polonijne miałyby większy oddźwięk. Ale zostawiono inicjatywę innym i taki był skutek. Wiele działaczy starszej emigracji, jak i wielu młodszych działaczy oświatowych, podchodzi podejrzliwie do organizacji Patriae Fidelis. Boją się podobnych wybryków z petardami jakie miały miejsce na obchodach katyńskich w zeszłym roku. Nie chcieli uczestniczyć na demonstracji i podpisywać wspólnego listu z organizacją prawicową. Oskarżają ich przywódców że mają swoją własną ukrytą agendę. Ale kto tu nie ma własnej agendy? Ważne jest tylko czy działalność jest pozytywna i czy ta ukryta agenda jest szkodliwa. Zresztą w wypadku Jerzego Byczyńskiego trudno mówić o ukrytej agendzie. Wszystko wyjaśniał w swoim przemówieniu na Zjeździe zeszłorocznym Ruchu Narodowego w Polsce. Patriae Fidelis ma być “jedną małą cegiełką” w pracy od podstaw czyli w wychowaniu młodzieży polskiej w Wielkiej Brytanii aby nie wstydziła się swojego polskiego pochodzenia. Liczy na to że z tej młodzieży powstaną nowe elity które będą “oddane sprawie Ojczyzny” i miały swój wpływ na polskie społeczeństwo tu i w Polsce. Chce też uruchomić sprawniejsze oddziaływanie na świadomość Brytyjczyków o roli Polski w obronie wartości chreścijańskich i demokratycznych. Szczególnie chce uświadamiać ich o “żołnierzach wyklętych” i opisywał marsz który zorganizował dla ich pamięci . Wspomniał że członkowie organizacji “spotykają się tygodniowo wymieniając myśli i książki” o Polsce i tworzą koła poza Londynem w Bristolu, Manchesterze i Southampton. Członkowie chcą zajmować się szczególnie pielęgnowaniem wspomnień kombatantów, nagrywaniem ich preżyć i przybliżaniem ich do młodzieży i dzieci w szkołach sobotnich, gdzie dzieci będą uczyć się historii Polski i będą wiedzieć “kto był bohaterem i kto katem”. A gdy “przyjdzie czas”, i tu cel polityczny ujawnia się w końcu , ci młodzi działacze I ich dzieci za granicą będą wspierać skutecznie Ruch Narodowy w “odrodzeniu Ojczyzny”. Jak udany będzie ten program zależy do pewnego stopnia od skuteczności obecnego uczenia i wychowywania w polskich szkołach sobotnich i w harcerstwie. Z tego co obserwowałem w polskiej szkole na Putney gdzie dzieci namawia się do nagrywania opowieści swoich dziadków na wideo nawiązywanie kontaktu z kombatantami i patriotyczne wychowanie poprzez obcą organizację jak Fidelis byłoby zbyteczne, ale w innych nowszych szkołach bez tych tradycji, Patriae Fidelis rzeczywiście odgrywa taka rolę łącznika. Wpływy tej organizacji uzależnione będą od braku alternatywy z innych środowisk na rzeczywiste potrzeby młodych rodzin Polskich w Anglii, nieco zakompleksionym, z dala od swoich rodzin w Polsce i tego co Anglicy nazywają swojego “comfort zone”. Z drugiej strony indywidualni członkowie Patriae Fidelis mający swój zjazd w Balham w tą niedzielę też uświadomią sobie szybko że na gruncie angielskim tradycyjne hasła skrajniejszej prawicy polskiej są marginalizowane i że jako osoby indywidualne skuteczniej będą działać w społeczeństwie jeżeli pozbędą się roli misjonarzy “odrodzenia Polski”. Wiktor Moszczyński Dziennik Polski 28 luty 2014