Kończymy wyjątkowy rok. Rok w którym i ja i czytelnicy
Tygodnia poczuli ten niespodziewany niepokój o jutro i ten brak gruntu
podnogami które nasi przodkowie ostatni raz czuli w czasie wojny światowej. Przedtem
mieliśmy życie wymierzone w czasie i przestrzeni nam znajomej. Mieliśmy
sposobność spotkania się z rodziną czy przyjaciółmi, kiedy sobie tego
życzyliśmy. Większość z nas miało stałe zatrudnienie, albo dobrze już wydeptaną
ścieżkę kariery aż do wieku emerytalnego. Wiedzieliśmy że nasze dzieci i wnuki
były w szkole, znajomi w pracy albo na wakacjach, kibice na stadionie, wierni w
kościele, a z zamaskowaną twarzą chodziły tylko muzułmanki. Mieliśmy nasze
życiowe upadki i wzloty, lepsze dni w pracy i gorsze, ze zdrowiem było lepiej
lub gorzej, ale kierunek życia był jasno wyznaczony. Widzieliśmy stały rozwój
gospodarki, niezależnie od podrygów giełdowych ze zeszłej dekady. Można było
snuć plany na przyszłość licząc na to że po studiach będzie praca, że ceny
domów ostatecznie zawsze rosną, że nadmiar jedzenia leczymy dietą czy sportem,
że z rodzinami spotykamy się na Świętach, i że w odpowiednim sezonie wyjeżdżamy
albo na słońce, albo na śnieg. Najwyżej od czasu do czasu nasz spokój podważał
jakiś wybryk amerykańskiego prezydenta, czy wygłup brytyjskiego premiera, czy
wypowiedź polskiego ministra, ale nawet i z tym mogliśmy dojść ewentualnie do
porządku dziennego.
Ten rok ostatni temu zaprzeczył. To skryte najście
koronawirusa, któremu mogliśmy się przyglądać z dala jeszcze w styczniu jako
curiosum na terenie Chin, gdy całe wielomilionowe miasto zamknięto na klucz,
rozpętało się w lutym i w marcu na kontynencie europejskim i na wyspach
brytyjskich. I ogarnął nas wszystkich wielki lęk, bo już w marcu wiedzieliśmy
że już nie możemy go uniknąć. Jeszcze optymiści mówili że to tylko taka nowa
wersja grypy, i że zamykanie wszelkich usług i produkcji to przesada, ale nawet
rząd brytyjski musiał dostosować sie do praktyki swoich sąsiadów i zarządzić
narodowy lockdown.
Ten uniwersalny lęk upokorzył nas i całą naszą cywilizację
komfortową. Okazało się że na wszystko byliśmy przygotowani, ale nie na
pandemię. Normalne codzienne czynności trzeba było odwołać a siebie z rodziną
zakluczyć w domu. I czekać. Karmiliśmy się tym strachem słuchając regularnych
wiadomości w telewizji, albo coraz bardziej dramatyczne i nie zawsze prawdziwe
nowości na mediach społecznych. Poddawani jesteśmy jeszcze koktajlom
ignoranckich, a nawet czasem umyślnie złośliwych, konspiracyjnych teorii o
powstaniu i rozpowszechnieniu zarazy. Poranne wiadomości w telewizji
przemienione zostały w ośrodki porad i pocieszenia dla widzów, przeplatane
przerażającymi biuletynami o wielo-tysięcznych stratach „na froncie”. Szpitale
dają sobie radę z zakażeniami, ale nie przyjmują pacjentów chorych na raka czy
serca. Coraz więcej przypadków zaburzeń psychicznych, depresji, wyboru aborcji,
samobójstw i śmierci w samotności. A w osamotnionych domach starców podąża
pożoga śmierci nie dostrzegana przez szereg miesięcy. Ruch drogowy na ulicach
zamilkł; centra miast opustoszałe. Trzeba było chodzić do sklepuspożywczego w
maseczkach, stawać w kolejkach oddzieleni od siebie 2 metrową odległością, i
poruszać się po sklepie wyznaczoną trasą, jak to praktykowano poprzednio w muzeach
czy w Ikei. Przy zamknięciu tylu biur i fabryk powstała niespotykana dotychczas
groźba utraty pracy. Opanowało nas zmęczenie psychiczne, spotęgowane poczuciem
beznadziejności, i świadomością że nawet rząd nie panuje nad sytuacją i nie wie
co będzie dalej.
Wielu z nas siedziało cały czas w mieszkaniach, nie mogąc
nigdzie jechać. Więc odbywaliśmy podróże w naszej wyobraźni i podróże w czasie.
Podróżowaliśmy od sezonu zimowego do sezonu wiosennego, aż nawet do wczesnego
lata, nie ruszając się z miejsca, i oglądając zmiany klimatyczne przez nasze
okna. Ale nie wiedzieliśmy wciąż gdzie i kiedy kończy się nasza podróż.Ten stan
nie mógł trwać bezustannie. Jak na wojnie, jak w innych okresach powszechnego
stresu, którego w większości mało z nas przeżyło poprzednio w swoim życiu,
nastał okres ponownego rozbudzenia naszej podmiotowości. Sam lęk był bodźcem
wymagającym reakcję obronną. Na pierwszym planie odczuwaliśmy ogromne uznanie
dla tych którzy musieli pracować abyśmy mogli przetrwać pandemię. Na pierwszym miejscu
podziwialiśmy pracowników w szpitalach. To byli nasi nowi bohaterzy narodowi.
To oni byli na pierwszej linii frontu, to oni asystowali przy pacjentach
umierających w agonii skamieniałych płuc, to oni narażali własne życie aby nas
chronić. Wypadł nawet taki pomysł aby regularnie co czwartek wieczorem stać
przed swoim mieszkaniem i publicznie im przyklaskiwać. I to w imieniu ratowania
służby zdrowia, apelował rząd, tym razem nawet skutecznie, abyśmy trzymali się
nowych przepisów. Następni tacy bohaterowie narażający swoje życie, choć nie aż
do tego stopnia, byli pracownicy supermarketów i załogi zajęte wywożeniem
śmieci.
Powstawały koła samopomocy, we wioskach i miejskich
osiedlach mieszkaniowych. Można było organizować pomoc w zakupach czy
dostarczeniu gazet czy leków dla osób starszych czy niepełnosprawnych. Na
miejscu bezradności i osamotnienia społecznego powstawały przykłady inicjatyw
które rozpalały wyobraźnię pod przykrywką zbierania funduszy na konkretne cele
charytatywne. Towarzyszyło temu nowe zjawisko gospodarcze, gdy rząd brytyjski
(jak i w niemal każdym innym państwie objętym pandemią) wprowadzał system
gwarantowanego dochodu pracownikom i ich rodzinom którzy stracili etat, i
przedsiębiorstwom zmuszonym do zawieszenia czynności gospodarczej. Było to
zupełnie nowe pojęcie odpowiedzialności państwa za zdrowie i życie swoich
mieszkańców i dawało szersze zrozumienie pozytywnej roli zapomóg społecznych,
które przedtem kojarzono tylko z jałmużną. Poza tym pracownicy przyzwyczaili
się do nowej rzeczywistości prowadzenia pracy zdalnie, poza biurem i poza
hałaśliwym środowiskiem miejsca pracy, bez potrzeby codziennej udręki
dojeżdżania do pracy zatłoczonymi środkami komunikacji
miejskiej. Przypominam sobie wyczyny 99-letniego kapitana Toma Moore,
który spacerem po ogrodzie zdobył przeszło £30mln dla służby zdrowia.
Naśladowali go inni, zarówno emeryci i niepełnosprawne dzieci. Do tego
dochodziły zwykłe rodziny które prezentowały wesołe kompozycje z życia
„zadżumionych”, lub chóry przedstawiające klasyczne koncerty muzyczne
wyreżyserowane i wykonywane zdalnie. Ostatnio, na wykładzie zorganizowanym
przez Stowarzyszenie Techników Polskich, usłyszałem określenie tych zjawisk
jako symptomy „wspólnotowości”, a wszelkie inicjatywy w pokonania lęku i
rozweselenia nas, jako „prospołecznościowe”.
W lecie nastąpił okres odwilży, gdy już przyzwyczailiśmy się
do nowej rzeczywistości. Otwierano już bary, kościoły i szkoły. Rząd namawiał
pracowników do powrotu do pracy. Lęk był tymczasowo przytłumiony, ale na
horyzoncie widniały wciąż przestrogi o powracającej fali. Do końca roku zaczął
się okres przykręcania i odkręcania śruby regulaminów gdy odzywały się już
bardziej stanowczo głosy domagające się ratowania gospodarki, raczej niż
kontrolowania zachorowań. Rząd brytyjski nie ma już tego autorytetu
nieomylności, bo szersze społeczeństwo dostrzegło ilość błędów i niedociągnięć
administracyjnych, spotęgowanych jeszcze błędnym prowadzeniem negocjacji
brexitowych. Nastąpił na koniec roku chaos pojęciowy, gdy społeczeństwo, zostawione
na pastwę losu przy sprzecznych poradach, musiało samo ocenić ile członków
rodziny może spotykać się na Święta. Na wiosnę zapowiada się dostęp
doszczepienia, więc panuje już pewne zobojętnienie na rządowe odezwy,
chyba że doznaje się osobistą tragedię w wyniku śmierci osoby
bliskiej.
-----
...... --------- .....
Ale przyszły rok zapowiada się o dużo lepszy. Po wielkich
klęskach żywiołowych ostatniego milenium, jak czarna ospa w średniowieczu,
poprzednie epidemie cholery, dżumy, grypy czy światowe wojny dwudziestego
wieku, społeczeństwo odbudowuje się fizycznie, psychicznie, materialnie. To
samo mamy teraz. Przede wszystkim możemy korzystać zwielorakiego wyboru
szczepionek, wypracowanych w gorączce zapotrzebowania społecznego, wskazujących
jeszcze jeden przykład pomysłowości naszego gatunku ludzkiego, wobec
największych wyzwań naszej ery.
Wychodzimy z tego roku zahartowani wobec nieszczęść i
niepowodzeń. Możemy bazować nasze decyzje codzienne w świadomości że nawet w
wyniku najsurowszego Brexitu, gospodarka będzie się systematycznie poprawiać,
bo odbijać się będzie od dna. Odżyje ta „wspólnotowość” i nastąpią inicjatywy
„prospołeczniościowe” które tak ludzi łączyły i wspierały w potrzebie.
Zwiastuje wprowadzenie bardziej egalitarnego podejścia do reorganizacji państwa
i gospodarki. Szczególnie będziemy bardziej dbali o zabezpieczenie rozwoju
służby zdrowia w każdym kraju. Dzieci wrócą do szkoły, wzbogaceni
doświadczeniem okresu samonauki. Coraz więcej pracowników będzie
pracowało zdalnie w domu, a my, nawet w starszym pokoleniu, będziemy
bardziej biegli w zdalnym komunikowaniu się. Zaczniemy znowu podróżować za
granicą dla przyjemności, ale prawdopodobnie mniej biznesów będzie korzystało z
lotów miezynarodowych gdy tak łatwo przychodziły im podejmować decyzje w
czasie pandemii na na podstawie spotkań zdalnych. Zwiększy się optymizm
społeczny i opadnie ilość chorób psychicznych; powrócimy do rodzenia dzieci,
może nawet powtarzając powojenny boom demograficzny. Przy zmniejszeniu
zapotrzebowania na międzynarodowy transport i zmniejszaniu naszego uzależnienia
od węgla inafty, możemy podejmować pewniejsze kroki do kontroli zmian
klimatycznych. Opanowując chaos internetowej dezyinformacji (tzw. Infokalipsy)
lepiej poradzimy sobie w ratowaniu zasad demokracji.
Możemy śmielej budować ten nowy świat post-covidowy.
Ale pewne pytania jeszcze pozostają. Kiedy znów nauczymy się
zbliżać się do siebie fizycznie, przytulać, całować?
Wiktor
Moszczyński Tydzień Polski 31
grudzień 2020.
W