Równo sto lat temu, 16 grudnia 1922, miała miejsce najbardziej
hańbiąca dla Polski zbrodnia w jej dziejach nowoczesnych.
Po odzyskaniu niepodległości i po wywalczeniu swoich granic,
Polska przygotowywała się na okres pokojowego rozwoju w strukturze
demokratycznej określonej w nowej tzw. marcowej konstytucji z roku 1921. Ale ta
konstytucja zawierała kompromis oparty na osłabieniu władzy wykonawczej, a
szczególnie w ograniczeniu uprawnień prezydenta, i na uzależnieniu kierunku
państwa od Sejmu i umów jego stronnictw. Konstytucja była wymierzona przeciw
jednej mocnej osobowości jakim był Józef Piłsudski, który jako dotychczasowy
Naczelnik państwa posiadał mocniejsze uprawnienia z których korzystał. Wrogom
Piłsudskiego nie chodziło tylko o obawy personalne potencjalnej dyktatury
Piłsudskiego, ale również o ideologiczną
konfrontację dwóch konkurujących ze sobą koncepcji państwa polskiego.
Koncepcja Piłsudskiego oparta była na odtworzeniu Polski
przedrozbiorowej, wielonarodowej, skupiającej mniejszości które, pod patronatem
polskim, mogą się bronić skutecznie przed imperializmem rosyjskim, niezależnie
czy carskim czy bolszewickim. Było to pojęcie federacyjne w której znalazło by
się miejsce dla Ukraińców, Białorusinów, Niemców, Żydów, Litwinów i innych
mniejszości na zasadzie pełnego równouprawnienia. Piłsudski, może nieco
naiwnie, liczył na to że taki układ narodowościowy zabezpieczy zewnętrzne
bezpieczeństwo i wewnętrzny spokój na tle narodowościowym, religijnym i
kulturalnym. Była to koncepcja nieco
archaiczna, która była mylnie odczytana przez państwa zachodnie jako forma
polskiego imperializmu. W praktyce nie była strawna też dla wielu tych
narodowości które znalazły się w ostatecznych granicach Polski po podpisaniu
traktatu ryskiego, lub zdecydowały na pełną suwerenność, jak akurat Litwini. Po
traktacie ryskim, musiały zmagać się z potencjalną polonizacją w Polsce i
rusyfikacją w Rosji Sowieckiej. Dlatego jego koncepcja stała się z czasem coraz
mniej realistyczna.
Ta koncepcja była również nie do przyjęcia dla obozu
narodowościowego, zwanego wówczas pod nazwą Narodowej Demokracji (endecy). Ich
główny ideolog, Roman Dmowski, miał inną o dużo bardziej nowoczesną na te czasy
koncepcję polskiego państwa narodowego, w której inne mniejszości poddane
byłyby ewentualnej asymilacji, albo wyparcia. W ówczesnych granicach ilość
etnicznych Polaków wynosiło zaledwie 70%. Istnienie około 6 milionów Ukraińców
i 1,5 miliona Białorusinów żyjących na wschodnich terenach, i około 3 miliony Żydów
i 1 milion Niemców rozproszonych po całym kraju, było dla endeków powodem
niepokoju, a nie dumy. Wrogość tego obozu politycznego wobec tych mniejszości
narodowych, a przede wszystkim wobec Żydom, zapowiadało stałe wewnętrzny
konflikty na tle narodowościowym i politycznym. Antysemityzm był stałym wątkiem
dużej części Polaków w tym czasie, podżegany na tle religijnym, kulturalnym i
gospodarczym, szczególnie w bardziej prymitywnych terenach wiejskich i małych
miasteczkach. Właśnie ta obawa że naród polski zostanie w jakiś sposób
wynarodowiony przez te mniejszości narodowe był powodem dlaczego negocjatorzy
polscy traktatu ryskiego, chcieli nawet zmniejszyć ilość terenów ukraińskich i
białoruskich na wschodzie znajdujących się pod władzą polską. Na tej zasadzie
delegacja polska odmówiła przyjęcia wewnątrz granic Polski Mińska, okupowanego
już przez wojsko polskie.
Roman Dmowski pisał wówczas „Państwo może stworzyć tylko
naród zdrowy, silny, liczny, spójny i silnie do swej odrębności przywiązany.
Państwo polskie stworzy przede wszystkim naród polski, z rdzennej polskiej
ludności złożony, polską żyjący kulturą.” Dla wielu narodowców Piłsudski i
partie lewicowe były widziane jako wrogowie takiego spójnego jednonarodowego
państwa, gotowi rzekomo poddać Polskę interesom obcych mocarstw i zmyślonym
konspiracjom masońskim i żydowskim. Ten zasadniczy konflikt o przyszłość Polski
stał się podłożem dramatu wyborów prezydenckich i zamordowania prezydenta w
grudniu 1922.
Były to wybory na pierwszego prezydenta nowej Rzeczpospolitej
Polski. Ogólnie przyjęto że kandydatem z największą szansą wygrania wyborów był
sam Józef Piłsudski. Endecja wystawiła przeciwko niemu demonstracyjną
kandydaturę ziemianina Maurycego Zamoyskiego, który był oponentem proponowanych
wówczas reform rolnym. Wiedziała że kandydaturę Piłsudskiego Zamoyski nie
pokona. Dwa główne stronnictwa ludowe też nie mogły poprzeć Zamoyskiego. PSL
„Piast” zgłosiło na kandydata, Stanisława Wojciechowskiego, a PSL „Wyzwolenie”,
Gabriela Narutowicza. Ale marcowa konstytucja przeznaczała prezydentowi rolę
niemal tylko ceremonialną, podobną do roli króla Wielkiej Brytanii. Piłsudski
wycofał więc swoją kandydaturę i poparł kandydaturę Wojciechowskiego, który
został wówczas faworytem na wygranie wyborów.
9 grudnia doszło do głosowania w Zgromadzeniu
Narodowym. W pierwszych trzech
głosowaniach odpadli kandydaci z mniejszą ilością głosów. W głosowaniu czwartym
głosy mniejszości i socjalistów skierowane zostały do Narutowicza, na skutek
którego odpadła kandydatura faworyta Wojciechowskiego. Ku ogólnemu zdumieniu
społeczeństwa, a szczególnie endecji, w ostatecznym piątym głosowaniu Zamoyski
uzyskał 227, a Narutowicz 289. Narutowicz, liberał, wybitny inżynier żyjący
wiele lat w Szwajcarii, a ostatnio polski minister spraw zagranicznych, został
ogłoszony prezydentem. Piłsudski, choć zaskoczony tym wynikiem, przyjął go
pozytywnie, bojąc się jednak o rozwścieczone nastroje społeczne.
Natomiast prawica nie chciała przyjąć do wiadomości
niespodziewany wynik wyborów i wpadła w histeryczny szał nienawiści i negacji,
podobnej do reakcji Donalda Trumpa na wyniki wyborów w roku 2020. Gazety
prawicowe oskarżały Narutowicza że jest wrogiem polskiego narodu, kosmopolitą,
masonem, „sprzyjającym międzynarodowemu żydostwu”, a jego wybór głosami mniejszości
był, w słowach redaktora Stanisława Strońskiego, „wyzwaniem rzuconym narodowi
polskiemu” i „zaporą”. Zapowiadano że „popłyną rzeki krwi”. 10 grudnia
wszystkie gazety endeckie opublikowały oświadczenie podpisane przez przywódców
obozów prawicowych, m. inn. przez Wojciecha Korfantego, przywódcy trzeciego
powstania śląskiego, byłego posła do sejmu austriackiego i wybitnego
parlamentarzysty, Stanisława Głąbińskiego, negocjatora traktatu ryskiego,
Stanisława Grabskiego, członka wojennego Komitetu Narodowego w Paryżu, Mariana
Seydy, i innych polityków prawicy, domagające się rezygnacji Narutowicza. To
tak jakby pewna część założycieli wolnej Polski, w frustracji i poniesionym
gniewie, chciała teraz tą Polskę pogrzebać. Zaskaujące jak łatwo takie autorytety
moralne zamieniły się w naganiaczy nienawistnych tłumów i prawicowych bojówek.
11 grudnia miało odbyć się zaprzysiężenie nowego prezydenta
w Sejmie. W ostaniej chwili premier Julian Nowak wycofał się z akomponowania
prezydentowi w podróży. Prawicowe tłumy, wzburzone propagandą prawicową i
chęcią zniszczenia tej „zapory”, starały się powstrzymać przyjazd nowego
prezydenta do Sejmu, obrzucając jego otwartą karocę błotem i brudnym śniegiem,
blokując nawet w pewnym momencie jego drogę barykadą. Policja stała szpalerem
salutując ale w ogóle nie ruszając się aby obronić prezydenta. Prezydent
wykazał wielką odwagę i zimną krew. Prawicowa opozycja zbojkotowała sesję
przysięgi, a bojówki prawicowe starały nie dopuścić posłów centrum i lewicy do
sejmu. Na pomoc tym ostatnim przybyły demonstracje i bojówki PPS. Na Placu
Trzech Krzyży odbyła się strzelanina na skutek którego zginął jeden robotnik. W
końcu Narutowicz złożył przysięgę zgodnie z konstytucją. Na ulicach Warszawy i
innych miast, demonstracje odbywały się dalej, domagające jego ustąpienia z
urzędu. W demonstracji protestacyjnej gen Józef Haller, bohater Armii
Błękitnej, przemawiał z własnego balkonu o „sponiewieranej Polsce” i nawoływał
do kontynuowania protestów. „Odruch wasz jest wskaźnikiem, iż oburzenie narodu,
którego jesteście rzecznikiem, rośnie i wzbiera jak fala! O ile obecny odruch
stolicy nie będzie słomianym ogniem – zwyciężymy!” Prezydent dostawał liczne
anonimy grożące śmiercią. Wydawało się że wojna domowa wisiała na włosku.
12 grudnia Narutowicz postarał powołać nowy rząd w
porozumieniu ze wszystkimi partiami w Sejmie, ale Głąbiński, w imieniu
narodowców, odmówił udziału i domagał się dalej jego rezygnacji. Trwały więc
rozmowy do powołania rządu pozaparlamentarnego. Tekę spraw zagranicznych Narutowicz
ofiarował byłemu konkurentowi Zamoyskiemu.
16 grudnia prezydent Narutowicz otwierał wystawę w
warszawskim Towarzystwie Zachęty Sztuk Pięknych. W czasie wizyty w galerii
obrazów prezydent został postrzelony trzy razy przez malarza Eligiusza Niewiadomskiego.
Rany okazały się śmiertelne. W popłochu, gdy spanikowany tłum opuścił budynek,
butny zamachowiec stanął w miejscu dumnie oczekując aresztowania przez służby
bezpieczeństwa. Gdy do niego architekt
Witkiewicz zawołał „Jak mógł Pan podnieść rękę na pierwszego obywatela
Polski?”, krzyknął „Za pieniądze żydowskie wybranego!”. Obecny na Zachęcie,
gen. Haller zareagował obojętnie, ale poseł socjalistyczny zawołał do niego
„Krew ta spada na Twoją głowę.” Pojedynkowali się potem.
Okazało się że Niewiadomski działał samowolnie, bez
niczyjego nakazu. Widział siebie, nie jako zbrodniarza, ale oswobodziciela.
Działał w nienawiści pobudzonej przez polemistów prasy narodowej, jak Stanisław
Stroński i ks. Kazimierz Lutosławski. Na krótko ucichło w prasie prawicowej i
odsunięto się od czynu Niewiadomskiego. „Ciszej nad tą trumną,” nawoływał
Stroński, obawiając się moralnego odwetu, a nawet fizycznego, ze strony lewicy
i piłsudczyków. Faktycznie, warszawska PPS, w porozumieniu z grupą piłsudczyków
i byłych działaczy POW, szykowała sie na wielki odwet, który pogłębiłby dalszy
rozlew krwi, a nawet stworzył możliwy pucz.
Na szczęście, Ignacy Daszyński, przywódca krajowy PPS, w
płomiennym przemówieniu namówił socjalistów do powstrzymania się od odwetu, a
marszałek sejmu Maciej Rataj, w porozumieniu z Piłsudskim, powołał nowy rząd z
premierem generałem Władysławem Sikorskim, który wprowadził stan wyjątkowy,
obsadzając wojskiem ulice i główne obiekty państwowe. Zagroził użyciem wojska
„nie rozróżniając niewinnych od winnych.” Nastąpił tymczasowy spokój. Cztery
dni po śmierci jednego prezydenta, wybrano jego następcę, Stanisława
Wojciechowskiego, i to tą samą różnicą głosów co poprzednio. Wynik przyjęto tym
razem bez dalszych ekscesów.
Ale skutki tej zbrodni, obciążające polskie elity, były dla
Polski bardzo niekorzystne. Po pierwsze, Piłsudski był tak roztrzięsiony
zamachem na Narutowicza, że stracił ostatecznie zaufanie do ustroju
politycznego w którym stronnictwa polityczne mogły w tak nieodpowiedzialny
sposób zarządzać krajem i paraliżować skuteczność władzy wykonawczej. Nienawiść
jego szczególnie było skierowana wobec działaczy endeckich. Najpierw osunął się
od władzy, a potem siłą ją odebrał, organizując udany zamach majowy w roku
1926. Zarówno zabójstwo pierwszego prezydenta, jak i zamach majowy, obniżyły
prestiż Polski w szeregach państw demokratycznych i uzależniały ją coraz
bardziej od współpracy z państwami rządów bardziej autorytarnych. Było to
dodatkowym przyczynkiem do osamotnienia Polski w roku 1939.
Drugim ujemnym skutkiem zbrodni był brak obywatelskiej
odpowiedzialności za ten czyn. Sam zamachowiec Niewiadomski, postawiony przed
sądem, skazany został na rozstrzelanie, ale po jego płomiennej mowie na sali
sądowej, okrzyczany został w prasie prawicowej jako męczennik i bohater
narodowy. Biskupi apelowali aby jednak kościoły nie organizowały mszy żałobne
za zbrodniarza. Daremnie. Mogiła
Niewiadomskiego na Powązkach przez wiele lat zasypywana była kwiatami. Poza
Niewiadomskim, nikt inny z przywódców prawicowych nie poniósł żadnych
konsekwencji prawnych. Korfanty, Głąbiński, Stroński, Haller, Seyda nie
stracili poszanowanie w swoich szeregach partyjnych, a nawet, z czasem, w
szerszym społeczeństwie. Stroński, Haller i Seyda służyli w rządzie
emigracyjnym generała Sikorskiego. Na emigracji Stroński był przez wiele
prezesem Związku Pisarzy Polskich; Hallera pamiętam otoczonego nimbem
legendarnego bohatera, modlącego się każdej niedieli w pierwszej ławce w
kościele na Ealingu. Ich autentyczne zasługi dla Polski zaćmiły w pamięci
Polaków ich rolę w najbardziej haniebnej zbrodni Drugiej Rzeczypospolitej.
A ta nienawiść wobec przeciwników politycznych i ślepy
nacjonalizm wciąż ujawniają się jak upiór przeszłości w dzisiejszej Polsce, a w
postaci Pawła Adamowicza, prezydenta miasta Gdańsk, widzieliśmy już pierwsze
ofiary. Oby nie było ich więcej.
Wiktor
Moszczyński
Tydzien Polski 16.12.2022