Monday, 30 April 2012

Finis SPK - A potem co?

Zwisający sztandar zatrzepotał jak żagiel w ostrym kwietniowym wietrze. Nad żegnanym towarzyszem broni, wraz ze srebrnym orłem na cokole sztandaru, pochyliły się w zadumie siwe głowy kombatantόw, ich rodziny i młodsi przyjaciele. Prezes koła odchodzi „na wieczną wartę” otoczony nimbem smutku najbliższych i połyskiem sztandaru mieniącego się w barwach biało-czerwonych. Ten sam sztandar żegnał poprzednio jego kolegόw kiedy on sam był sztandarowym koła. I ten sam sztandar paradował na 60ą rocznicę zakończenia Wojny wzdłuż krόlewskiego traktu The Mall, akompaniował sztandarom brytyjskim na licznych lokalnych rocznicach Remembrance Sunday, i towarzyszył z innymi sztandarami przy odsłonięciu Pomnika Polskich Sił Zbrojnych w Arboretum i na rocznicach katyńskich na Gunnersbury. Z tą tylko rόżnicą że na pogrzebie naszego prezesa sztandar koła nosił godnie już nie były żołnierz polski ale syn żołnierza. Życie i działalność weteranόw Drugiej Wojny dobiega swojego naturalnego kresu. Ci ktόrzy nie zginęli na polu bitew czy w obozach niemieckich czy na Syberii i swoje twόrcze lata powojenne poświęcili życiu, pracy i zakładaniu swoich rodzin na wyspach brytyjskich, już nie odpowiadają na trąbkę apelu porannego. Dobiega swojego naturalnego kresu nie tylko ich życie i dorobek ale rόwnież życie i dorobek tej organizacaji ktόra najdłużej im służyła i do końca doceniała ich wysiłek – Stowarzyszenie Polskich Kombatantόw. Już od 10 lat władze brytyjskiego działu tej organizacji, czyli SPK Wielka Brytania, starają zakończyć jej działalność z honorem, kładąc ją do snu jak niespokojne dziecko. Ale dziecko nie chce jeszcze iść spać mimo że dawno już minęła jego pora. Na 43-im Walnym Zjeździe w październiku 2010, uchwalono wniosek o zamknięciu wszystkich kόł SPK na wiosnę roku 2012. W tym terminie wszystkie koła miały uregulować swoje składki, zakończyć działalność, a wszelkie dokumenty i sztandary przekazać Zarządowi Głόwnemu w Londynie. 3 pozostałe aktywne Domy SPK w Szkocji i 3 pozostałe domy SPK w Anglii miały zamknąć budynek i przekazać swoje pozostałe dokumenty własnościowe Londynowi z myślą o ewentualnym rozporządzeniu razem z 6 klubami już zamkniętymi ktόre centrala SPK jest w trakcie sprzedaży. Lecz mimo uchwalonego wniosku indywidualne koła i domy nie godzą się na przejście na wieczny spoczynek. W Szkocji ani jeden dom i ani jedno aktywne Kolo nie chce się rozwiązać. W październiku tego roku miał by się odbyć ostatni Nadzwyczajny Walny Zjazd Delegatόw Kόł SPK w Wielkiej Brytanii. Delegaci nieistniejących już kόł mieli zatwierdzić ostateczne dezyzje o rozwiązaniu SPK Wielkiej Brytanii i przekazaniu wszystkich formalności i majątku nowo-utworzonej Fundacji PCA Limited. Zdaje się sprawa nie będzie teraz taka prosta? Dlaczego koła jeszcze walczą o przedłużenie swokego istnienia mimo wybicia godziny na biologicznym budziku? Jednym z powodόw jest przetrwanie żywotności organizacji przez rodziny kombatanckie czyli synowie i cόrki byłych członkόw. SPK zawsze była otwarta ne tego rodzaju członkostwo i przynajmniej dwuch członkόw obecnego Zarządu SPK WB należą do tej generacji. Jeszcze w latach 70-ych istniał projekt przezesa SPK Manchester – Jarosława Żaby, aby SPK połaczyć ze Zjednoczeniem Polskim w Wielkiej Brytanii i powołać nową organizację Związku Wolnych Polakόw. Organizacja ta zachowałaby charakter zarόwno kombatancki i świecki, dysponowałaby funduszami i nieruchomościami όwczesngo SPK i gwarantowałaby istnienie powszechnej organizacji polskiej ktόra przetrwałaby do teraz, a prawdopodnie jeszcze że 30 lat. Tą rozsądną wizję odrzucono, zarόwno w SPK jak i w Zjednoczeniu. Takie propozycje wrόciły jeszcze 10 lat temu. Ale wtedy nie był to już głos rozsądku ale ostateczny krzyk rozpaczy. Za poźno. Dlatego teraz mamy konflikt z proponowanym zamknięciem parku jurajskiego w ktόrym grasują już nowsze gatunki fauny. Po drugie, pozostali sami autentyczni kombatanci czują że tracą już grunt pod nogami. Bez kόł SPK kto będzie organizował im opłatki? Z kim mają organizować pochody na lokalny Remembrance Sunday i polski Dzień Zołnierza? Kto im wystawi nekrolog w Dzienniku Polskim, stanie ze sztandarem na ich pogrzebie, zadba o ich grόb jeżeli nie mają rodziny? Czują się jakby ktoś ich już teraz do tego grobu spychał przedwcześnie. Po trzecie, istnieje (jak by to określić?) pewien brak zaufania u pewnych kόł SPK co do wiarygodności ostatecznego proponowanego składu Zarządu Fundacji. W tym momencie rodziny kombatanckie, ktόre teraz tworza lwią część istniejących kόł SPK, mają przed sobą perspektywę braku środkόw na utrzymanie szkόł sobotnich i organizacji młodzieżowych na swoim terenie dla niezliczonej masy nowych młodych Polakόw tu rodzących się i wychowajuących. Teraz dla nich potrzebny jest profesjonalny polski lobby, a POSK przez nich kierowany, z Biblioteką włącznie, i inne instytucje polskie, potrzebują ten zastrzyk finansowy i koncepcyjny aby przetrwać dla następnych pokoleń. Dla tych kόł szeptana wiadomość że skład Zarządu Fundacji PCA Limited, będący domeną najstarszego pokolenia, ma być przedstawiony na nadzwyczajnym Zjeździe w pażdzierniku tylko do zatwierdzenia, budzi poważne zastrzeżenia. Pamiętajmy że mowa tu o majątku przerastającego pare milionόw funtόw. Przy nowym prawodawstwie brytyjskim zarządy powiernikόw wszelkich organizacji charytatywnych w Wielkiej Bryytanii powinny składać się z osόb aktywnych w życiu zawodowym, wśrόd ktόrych powinni się znaleść zawodowi prawnicy, księgowi i znawcy środowiska wśrόd ktόrego działają. W tej chwili mamy już kłopot z pewnymi fundacjami wdόw i sierot poszczegόlnych dywizji w ktόrym, przy braku aktywnych żyjących członkόw, grozi zamarcie aktywnośći fundacji i przekazania ich majątku w ręce skarbu brytyjskiego. Nie może być mowy aby coś takiego mogłoby się stać z żywym jeszcze spadkiem polskich kombatantόw wypracowanych potem czoła i społecznego wysiłku na tych wyspach. Kto na przykład będzie się opiekował Pomnikiem Polskich Śił Zbrojnych w Arboretum? Oczywiście z dnia na dzień pomnikiem zajmą się Anglicy, ale koszta utrzymania pomnika musi dalej pokrywać polska fundacja. Czy Fundacja PCA będzie w stanie monitorować wydatki Brytyjczykόw i zatwierdzać koszty? Kto się zajmie opieką na pomnikami katyńskimi, nie tylko tym na Gunnersbury? Czy Zarząd Fundacji w proponowanym składzie dopilnuje wciąż opiekę nad tymi pomnikami za 30 lat? A kto dopilnuje pogrzeb polskiego kombatanta w Bristolu czy Edynburgu z należytą pompą przy odpowiednich wieńcach i należnym mu sztandarze, gdy lokalnego Koła zabraknie? Nie chodzi tu tylko o skład personalny Zarządu przyszłej Fundacji, ale o jasne cele na co ten majątek ma być wydawany, jak ma zachować swoją ciągłość aby działał zgodnie z ideałami kombatanckimi i potrzebami społeczymi przyszłych pokoleń i ich rodzin tak aby zachowali i krzewili tożsamość polską przez wiele jeszcze dekad. Zjazd październikowy, o ile nie będzie odwołany, musi zatwierdzić jasno cele i statut nowej Fundacji kombatanckiej. Bez wyjaśnienia tych spraw i pozbycia się wszelkich niedomόwień wyobrażam że ostatnie chwile tej wielkiej organizacji nie będą przeprowadzone z odpowiednią godnością. Mam nadzieję że wielce zasłużeni członkowie obecnego Zarządu SPK Wielka Brytania, wezmą to pod uwagę gdyż ich decyzje nie są tylko wewnętrzną sprawą organizacyjną. Te pytania mają duże znaczenie dla przyszłości rodzin kombatanckich i całej naszej polskiej diaspory na tych Wyspach. Pogrzeb dobiega końca. Ksiądz chowa kropidło. Tłum się rozchodzi. Młody sztandarowy zwija delikatnie sztandar, zdejmuje proporczyk i chowa swόj cenny zabytek do przygotowanego pojemnika. Oddaje go władzom jeszcze istniejącego koła. Lecz gdzie będzie ten sztandar za 3 lata? Komu będzie służył? Dziennik Polski 4 maj 2012 Wiktor Moszczyński

Monday, 16 April 2012

„Londyńczycy” w ostrym zwierciadle


''Londyńczycy'', Ewa Winnicka, wyd. Czarne

Jeszcze 6 lat temu „Londyńczycy” był tytułem popularnej serii telewizyjnej. Ci autentyczni polscy londyńczycy, a szczegόlnie ci pochodzący z ery przedunijnej, dostali ataku szału. W pierwszych paru odcinkach dominującym tematem był handel narkotykami i parada przemocy w czasie gdy głόwni bohaterzy i bohaterki byli na najniższych szczeblach drabiny społecznej przy zmywakach i na placach budowlanych. To jakby potwierdzało tezę popularną w polskich i brytyjskich brukowcach o biednych eksploatowanych Polakach w Anglii topiących się w falach powszechnej przestępczości. Składano protesty do TV Polonia i do Senatu aby powstrzymać nadanie serialu i nie zezwolić na puszczanie serialu na ekrany angielskie. Po czasie uspokoiło się nieco gdy zaczęły się wyłaniać bardziej pozytywne cechy bohaterόw serialu, zakładano biznesy i rodziny a jeden śmiałek kandydował nawet z wielkim sukcesem na radnego samorządu.
Powstała też książka pod tytułem „Londyńczycy” ktόra stała się następnym „skandalem” establishmentu polonii brytyjskiej. Proszę nie mylić z książką „Londyniszcze”, wydanej w roku 1957, ktόra była rzeczywiście złośliwym donosem na polityczną emigrację wysmarowaną przez jednego z jej byłych premierόw, Stanisława Cat-Mackiewicza, ktόry pόźniej wrόcił do PRLu. Jak każdy niemal donos, miała w swoich żałosnych wywodach sporo faktόw prawdziwych ktόre stara emigracja wolała zataić, ale fakt że książka ta powstała na zamόwienie „reżymu”, odbierało jej wszelką wiarygodność. Oburzenie społeczeństwa podchwycił najostrzej Marian Hemar w swojej ciętej rymowanej polemice, ktόrą zakończył wyimaginowaną sceną Cata stającego przed lustrem i plującego sobie w twarz.
Ale reakcja na obecną nową książkę „Londyńczycy” dziennikarki Ewy Winnickiej była rόwnież tak zażarta jak kiedyś na książkę Cata. Z tą tylko rόżnicą że na ogόł były to pomόwienia w zamkniętych kołach prywatnych, i głόwnie na zasadzie że „co oni mogą o nas wiedzieć jeżeli wychowani byli w PRLu.” Emigracja żołnierska i jej polonijni spadkobiercy wybudowali swoje pomniki w swoich sercach. Z początku były opluwane i ośmieszane w kraju ale pόzniej po roku 1990 nastąpiła dramatyczna zmiana i przyjmowano je często z ckliwym nabożeństwem. Stara emigracja czuła się zaszczycona. Osoby żyjące kiedyś skromnie na emigracji znalazły sie nagle na pośmiertnych wierzchołkach. Dla przykładu, wśrόd lokatorόw zamieszkałych w domu moich rodzicόw na Ealingu byli państwo Rayscy. Skromni, uprzejmi, żyjący z ubogich emerytur. 8 lat temu byłem w Szczecinie i napotknęłem już ulicę generała Ludomiła Rayskiego. Historycy jak Andrzej Friszke, Rafał Habielski, Tadeusz Radzik zjeżdzają do Anglii aby napisać prace naukowe o niezłomnych i powstają poważne analizy działalności i struktur emigracyjnych wykazujące zrozumienie dla jej celόw i osiągnięć. Powstają też czołobitne hagiografie z okazji poszczegόlnych rocznic. Potem emigranci otaczani są studentami historii piszącymi doktoraty i popularniejsze rozprawy ale nie są świadomi że często celem nowych prac bywa stopniowe odbrązowienie poprzednich pomnikowych hymnόw.
Ten punkt widzenia przedstawiła Krystyna Cywińska w „Nowym Czasie”. Wyraziła żal że pani Winnicka zajmuje się zbałagonionymi sprawami rodzinnymi generała Andersa zamiast uwypuklać jego bohaterstwo. Porόwnywała książkę Winnickej do atakόw na emigrację w czasie zimnowojennym i skomentowała książkę jako „manipulacja, konfabulacja i tyle!”
Ale to przecież nie jest wina pani Winnickej że generał miał tak bujne i skomplikowane życie rodzinne. Aby poznać całokształt człowieka, a szczegόlnie niezaprzeczalnego bohatera narodowego, trzeba go poznać „z przodu i z tyłu” jak to kiedyś pisał o Niemcewiczu Karol Zbyszewski. Osobiste przygody Kazimierza Wielkiego, czy Sobieskiego, czy Piłsudskiego są też ważnym czynnikiem w zapoznaniu się z potężnymi osobowościami kierującymi losem Polski. Jakoś nikt nie protestuje publicznie przeciw opublikowaniu w odcinkach w „Dzienniku” wspomnień Renaty Bogdańskiej, mimo że są o dużo bardziej obszerne i kompromitujące generała niż obserwacje Winnickiej. Pamiętam jak moi rodzice byli oburzeni zachowaniem pani Bogdańskiej a szczegόlnie jej cyniczną piosenką o własnej cόrce, potencjalnej „femme fatale”, dla ktόrej musi „znaleść generała”.
Książkę Winnickiej czyta się lekko; porusza wybiόrczo szereg tematόw sensacyjnych aby rozbudzić zainteresowanie czytelnika w kraju. Pisze o faszystowskich ciągotach niedoszłego krόla Polski ks Kentu, o kompromitującym konflikcie między Marianami a polonią o sprzedany majątek polski w Fawleycourt, o sprzeniewierzeniu polskiego złota przed „mężόw zaufania”, o sadystycznym ojcu polskim w angielskiej rodzinie, o atrakcji Angielek i Szkotek do polskich wojakόw . Ale książka nie moralizuje, nie potępia, nie kpi. Daje możność swoim bohaterom wypowiedziec się i pokazuje ich, mimo wszystko, w sympatycznym świetle.
Jak to w „sympatycznym”? zdziwią się tutejsi. Pomnik został zapaskudzony, świętości szargane.... Moja rada? Nie kochajmy za bardzo te pomniki, bo dla nowych pokoleń wydają się martwe i bez oblicza. Ciekawsze niż pomniki, są sami ludzie, a oni są postaciami trzymiarowymi, niezależnie czy byli szeregowcami czy generałami.
Trudno inaczej ochrzcić niż „sympatyczny” jej portet bezimiennego „Ostatniego Ministra Skarbu” z jego bogatym życiorysem poczynając od udziału jako 14-letni chłopak w Powstaniu Warszawskim. Zaciągniął się do szeregόw AK, „po znajomości, bo jego ciotki grają brydża z generałem Chruścielem.” Poznajemy jego epopeje dziejowe wojenne i powojenne, szkolenie w „Pogonii” ze swoimi wojennymi mrzonkami, kariera w kosmetykach, trzy żony po kolei choć z każdą żył w przyjaźni bo „rozwodziłem się ze śmiechem”. A teraz jest popularnym brodatym mecenasem sztuki, znanym ze swoich dowcipnych choć czasem ukąśliwych uwag, przypominjącym nieco Waldorfa. jednego z dwuch złośliwych komentujących dżentelmenόw okupujących loże w „Muppet Show”. Nasze niebiesko-okie dyrektorki szkόł sobotnich i organizatorki imprez artystycznych w POSKu więdzą dobrze jak Pana Ministra podejść aby uzyskać cenny grosik społeczny.
Rόwnie „sympatyczny” (może aż za bardzo?) jest obraz naszego dziedzica Jana Żylińskiego w swoim białym pałacyku na Ealingu, ktόrego robotnicy nazywają „Prince John”. Pisane z humorem i pewną pobłażliwością ale za każdym uśmiechem Winnicka wykrywa dramatyczne historie z życia emigracji.
Przywołana do tablicy przez Justynę Daniluk w „Dzienniku Polskim” zeszłego tygodnia, Ewa Winnicka odpowiadała na zarzuty, często nie opublikowane, swoich krytykόw. Potwierdziła że „podziwia Londyńczykόw za hart ducha” i że ksiazka ma przedewszystkiem przybliżyć życie emigracji dla czytelnika w kraju.
Czego mi chcemy od pani Winniuckiej. Przecież o wewnętrznych rozterkach i brudach emigracji pisali już sami emigranci, szczegόlnie jeszcze przed rokiem 1990. Oczywiście wolimy być podmiotem a nie przedmiotem rozpraw na nasz temat. Dlatego mόwi mi znana emigracyjna dama: „Jeśli mają o nas pisać to niech piszą pozytywnie; naszymi brudami zajmujmy się sami.” Problem leży w tym że większość emigrantόw już odeszła i nie mamy już prawie żadnych własnych autorόw piszących o naszych sprawach po naszemu. Wobec tego, mimo woli, oddajemy pałeczkę przekazania wiedzy o naszych losach historykom i dziennikarzom z kraju. Cieszmy się jeśli jeszcze potrafią o nas pisać z sympatią i zrozumieniem, tak jak pani Winnicka. A naszym obowiązkiem będzie przekazanie naszych archiwόw rodzinnych i instytucjonalnych do bibliotek aby dopilnować by nasi przyszli historycy mieliby przynajmniej rzetelne informacje dopόki nie zaczną snuć własnych teorii o naszych dziejach.

Wiktor Moszczyński „Dziennik Polski” 20th April 2012

Tuesday, 3 April 2012

Zgniły Czar PRLu



W oczach mają okrucieństwo, obojętność na śmierć, pogardę niemal. To Konarmia odziana w rόznorodne czapki, wkracza do Polski w roku 1920 przygotowana do przekroczenia przez podbitą burżuazyjną Polskę aby rozniecić rewolucję we właściwym miejscu wśrόd proletariatu niemieckigo. Taka napawająca zgrozą plansza z nagłόwkiem „Poprzez trup Polski”, wita odwiedzającego wystawy IPN pn. „W Objęciach Wielkiego Brata: Sowieci w Polsce 1944-1993”.
Pόżniej widzimy uśmiechniętą twarz Ribbentropa, salesmana międzynarodowego Hitlera, i marsową minę grubiańskiego Mołotowa przy podpisaniu dokumentu zawierającego haniebne menu ktόrego głowną potrawą była wolna Polska a małe państewka bałtyckie serwowano na deser. W objęciach brata wysłano pόł miiona Polakόw do Syberii i Kazachstanu, rozstrzeliwano polskich oficerόw i wieszano dowόdcόw podziemia, stawiano pomniki Lenina, budowano Nową Hutę, odcinało się Polskę od kulturalnych i gospodarczych kontaktόw zagranicznych, wysyłano za psie pieniądze polskie surowce dla przemysłu rosyjskiego i budowano masywne mrόwkowce mieszkalne dla otępionego nowego proletaratu. Widać zniszczenia i butę wkraczającej armii czerwonej, największej armii gwałcicieli kobiet na świecie. Widać jak swojego roweru rozpaczliwie broni dziewczyna polska przed rabunkiem żołnierza radzieckiego. Przy tym mamy kłamliwe ekranizacje, uśmiechnięte twarze zpolsczonych rosyjskich oficerόw (Rokossowki, Świerczewski, Popławski) przy boku skompromitowanych przedwojennych bankrutόw w szlifach oficerskich (Rola Żymierski), roześmiane dziewczyny na festynie młodzieżowym w Poznaniu, pochody majowe znudzonych manifestantόw, Chruszczow i Gomułka nad upolonowaną zwierzyną i, wśrόd świn w PGRze, odwiedzajający bratni towarzysz Chruszczow (trzecia świnia od lewej). Widać rόwnież pόżniejsze znaki oporu – gest Kozakiewicza na olimpiadzie moskiewskiej, zajścia grudniowe, komitet KSS-KOR, wizyta Papieża, manifestacje „Solidarności”, stan wojenny, okrągły stόł i ewentualny eksodus armii rosyjskiej w roku 1993.
Widzimy to w planszach i w filmach dokumentalnych pokazywanych w czasie wystawy. Zdjęcia na planszach są jak najlepszej jakości i opisane wyjątkowo dobrą angielszczyzną. (MON powinien pożyczić paru tłumaczy z IPNu do swoich ambarasujących publikacji w tłumaczeniu wykonanym chyba przez 5-letnich sztubakόw naciskających guzik „Translate” w programie Google’a.)
Lecz te zdjęcia dają wiele do myślenia. Tak, był teror, szczegόlnie na początku; tak, były pόżniej zręby zorganizowanej opozycji. Ale przed powstaniem „Solidarności” większość społeczeństwa patrzyła na tą opozycję biernie, nawet ci klęczący na mszy papieskiej na Jasnej Gόrze. Jak to było że tyle polskiego społeczeństwa przyjmowało biernie rządy kacykόw i powtarzało lub przemilczało nawarstwione kłamstwa z historii i wspόłczesnej rzeczywistości? Jak to jest że do dnia dzisiejszego dziennikarze i prawnicy ze starego reżymu mogli się poprzestawić na komentatorόw i sędziόw często o prawicowym obliczu? Jak to jest że większość społeczeństwa (co prawda, znikoma większość, ale zawsze większość) uważa że stan wojenny był pozytywnym aktem?
Nad tym zastanawiał się rόwnież gospodarz wystawy, profesor Jerzy Eisler. W dyskusji w Sali Seledynowej w POSKu, po otwarciu wystawy, dał wykład na temat czegoś co nazywał „unaradawieniem komunizmu”. Rzeczywiście komunizm w Polsce nabrał kształtu panstwowości polskiej z barwami narodowymi i orzełkiem, aczkolwiek bez korony. Nie było, jak przypomina profesor Eisler, żadnej gwiazdy czerwonej czy młotu i sierpa w godle narodowym, Polska miała zewnętrzny wygląd suwerenngo państwa, ze swoją „demokratyczną” konstytucją; była członkiem ONZ; wysyłała własne zespoły na olimpiady i puchary świata. Oczywiście wiedziano że Polska jest państwem satelitarnym i że ta suwerenność była mitem. Można to było porόwnać do suwerenności Vichy pod opiekuńczym skrzydłem hitlerowskich Niemiec. Tam panowali „patriotyczni Francuzi” o prawicowych poglądach gotowi pomόc sojusznikowi niemieckiemu w oczyszczaniu etnicznej Francji z zarazy komunistycznej, demokratycznej i żydowskiej. Tak samo polscy lewicowi gauleiterze zamierzali oczyścić Polskę ze wszelkich przejawόw „burżuazyjnwj demokracji”, bronić polskich granic nadanych przez Stalina nad Odrą i Nysą i widząc w Rosji Radzieckiej jedynego gwarantora tych granic wobec rewizjonizmu niemieckiego. Ostatecznie okrzyknęli Polskę jako kraj etnicznie ujednolicony i nawet pozwolili sobie na nagonkę „anty-syjonistyczną” i wymuszone wydalenia Żydόw z Polski ktόra przybrała wszelkie miary czystek anty-żydowskich w francuskim państewku Vichy.
Profesor Eisler podzielił społeczeństwo PRLu ktόre przetrwało najgorszy teror stalinowski, na cztery głόwne nurty. Pierwszy to ideowi komuniści ktόrzy wierzyli w święcie w komunizm w stylu sowieckim i zachłystywali się w znęcaniu nad elitami przedwojennymi i nad wywłaszczeniem wszelkiego mienia prywatnego. Do nich należeli rόwnież ci ktόrzy zaznali w PRLu prawdziwy postęp społeczny – przenosząc się ze wsi do miasta w okresie naintensywniejszej industrializacji. Druga grupa nieco większa to oportuniści ktόrzy chętnie widzieli w nowym układzie możliwość urządzenia się i załatwienia rachunkόw osobistych. Z czasem, a szczegόlnie po upadku Gomułki, ideowych komunistόw zabrakło już zupełnie a oportuniści zamienli się w „pragmatykόw” o większym lub mniejszym stopniu zamordyzmu. Natomiast wielu ideowcόw, a szczegόlnie ich dzieci, przeszło do aktywnej opozycji.
Trzecia grupa to twardzi oponenci reżymu, ktόrzy przeszli więzienia i wszelkie upokorzenia i krzewili odwrotne wartości moralne i światopodlądowe w ramach swoich rodzin i najblizszych. W tym gronie można rόwnież zaliczyć księży i biskupόw. A czwarta grupa, najliczniejsza, to ci co chcieli jakoś żyć i przetrwać i znaleść w tych nowych brutalnych realiach jakiś sens życia i zakątek spokoju i rozwoju dla siebie i swoich rodzin. Uważali że lepiej żeby oni byli tymi rektorami, nauczycielami, ordynatami czy inżynierami, a nie „ci czerwoni”, aby życie mieszkańcόw stało się bardziej strawne w ciasnych parametrach narzuconych przez sowiecki komunizm w polskim wydaniu. Niby bardzo ludzkie, ale dla rządόw Gomułki czy Gierka wystarczająco lojalne. Janusz Szpotański nazywał tą warstwę społeczeństwa „gnidami”. Były to osoby gotowe uzasadnić samowolę i bezprawie reżymu swoją ugodowością a właściwie prywatnie gardząc tym reżymem i marząc o tym że kiedyś wkroczą do Polski Amerykanie.
A ciągle zastanawiałem się czemu ta ostatnia grupa była tak liczna i tak długo służyła systemowi? I czemu do dziś ludzie narzakają że było lepiej za PRL? Jeden wariant podaje prof Eisler w swoim wywiadzie z Elżbietą Sobolewską. System obezwładniał poczucie aktywnego obywatelstwa.”Czy się stoi, czy się leży, dwa patyki się należy.” Nie trzeba żadnej inicjatywy wykazać i być posłusznym, a wtedy partia coś zawsze da. Potem powstaje społeczeństwo roszczeniowe ktόre nawet po roku 1990 spodziewa się że państwo ma dać bo „się należy”. To PRLowskie wychowanie uzewniętrznia się w chamstwie obyczajόw i niedbalstwie w poczuciu do swojej pracy, do innych obywateli (szczegόlnie wśrόd pracownikόw państwowych) i do braku czystości środowiska. Natomiast jest moją tezą że przy głęboko pokaleczonej formie państwowości Polacy mogli się jeszcze wyżyć w swoim sporcie, w kulturze, w kinematografii, w postępach naukowych, ktόre, jak w normalnym kalectwie, było kompensatą za to co Polacy nie mogli uprawiać własnej polityki w swoim ograniczonym państwie. A frustracje polityczne wyładowywali ostrymi kawałami, typowym symptomem politycznej bezradności.
Inny wariant to teza Szymona Szechtera z ktόrą zgrubsza się zgadzam. Komunizm wywłaszczył niemal całkowicie społeczeństwo (za wyjątkiem małych farm). Złupił prywatne przedsiębiorstwa i gospodarstwa. Z tego co zagrabił, dużą część oddal wschodniemu sąsiadowi, a resztę wręczył spowrotem społeczeństwu w formie łupu. „Obywatele, nic nie posiadacie, ale posiadacie wszystko – darmowe leczenie, szkolnictwo, tanie teatry, dostęp do wszelkiego sportu, zapewniony etat, żłobki i kolonie letnicze dla dzieci, tanie uzdrowiska, karetki w Łańcucie. Tylko nas szanujcie.” Społeczeństwo żyło w wdzięcznόsci na złupionym własnym majątku. Jak to wygodnie wspominać ten okres kiedy o żadną pracę nie trzeba było się starać i nikt nie musiał myślić za siebie. To jak wsteczne dzieciństwo. Nie pamięta się pałek policyjnych, strachu, niskich aspiracji, słabej jakości towaru, braku jedzenia, odwiecznych kolejek i kartek żywności przy nagich hakach. I zdzieciniałe warstwy dzisiejszego społeczeństwa wciąż marzą o tym zaczarowanym beztroskim bagnie ktόry zwał się PRL.

Wiktor Moszczyński Dziennik Polski 6th April 2012