Cykl felietonow wydrukowanych w londynskim "Dzienniku Polskim" i "Tygodniu Polskim"
Wednesday, 30 October 2013
Czy dzieci polskie są dyskryminowane w angielskich szkołach?
Parę dni temu byłem jednym z uprzywilejowanych działaczy polonijnych którzy otrzymali email od autorki artykułu w ostatnim Tygodniu Polskim proszący o dodatkowe przykłady dyskryminacji wobec dzieci Polskich w angielskich szkołach. W tytule i we wstępie do artykułu autorka pisze o “imigrantach” ale lwia częśċ artykułu dotyczy wyłącznie poslkie dzieci których rzekomo smutny los w angielskich szkołach opisują zestresowane polskie matki. (Zauważcie że nikt nigdy nie pyta polskich ojców o ich komentarz). Zrozumiałem z emailu że autorka chce do tej sprawy powrócic już w pełni uzbrojona pełnym rynsztunkiem przykładów znęcania się nad polskimi dzieċmi.
Normalnie staję pierwszy w szeregu jeżeli chodzi o prawa pokrzywdonych polskich rodzin w tym kraju. Tym razem jednak nie czułem potrzeby stawiċ się na apel. Nie zaprzeczam że czasem jakieś dziecko polskie może czuċ się nieszczęśliwe czy zestresowane w angielskiej szkole i że polscy rodzice mogą na to byċ szczególnie uczuleni, ale moje doświadczenie z angielskimi szkołami i mój kontakt z różnymi polskimi dzieċmi i rodzicami nie potwierdza tezy o powszechnej dyskryminacji naszych pociech w angielskim środowisku – w każdym razie nie w Londynie.
W artykule autorka cytuje wypowiedzi matek zgorszonych traktowaniem ich dzieci. Jest zrozumiałe że wielu z nich żałuje że nie staċ ich wysyłaċ swoje dzieci do prywatnych przedszkoli i szkół powszechnych. Jest to zrozumiały żal ale w praktyce państwowe szkoły w Londynu w ostatnich dziesięciu latach należą do najlepszych w Anglii, posiadają najnowocześniejsze metody nauczania i to szczególnie w przygotowaniu dzieci nie mówiących po angielsku w domu do partycypowania w pełni w regularnych lekcjach szkolnych. Przeciętnie w szkołach londyńskich około 50% dzieci mówi innym językiem w domu – pundżabi, gudżerati, somali, tamil, farsi, turecki, grecki. Język polski jest tylko jednym z wielu takich języków. To dzieci anglo-saskiego pochodzenia są już prawdziwą mniejszością w wielu szkołach i to oni szybciej by mogli czuċ się dyskryminowani i upośledzeni, bo jedynie oni znają tylko jeden język i jedynie oni posiadają tylko kulturę jednego kraju.Nauzyciele zaś zajmują się przedewszystkiem udoskonaleniem angielszczyzny dzieci z rodzin imigranckich, a w tym I dzieci polskich.
Jestem świadkiem jak dzieci z zagranicznych domów przyciągane są raz w tygodniu na specjalne jednogodzinne klasy składające się z pięciu czy sześciu uczni na dodatkowe lekcje a ich postępy są indywidualnie monitorowane w programach komputerowych. W normalnych klasach dzieci są wprowadzone do poznania i szanowania kultury i religii innych dzieci ze swojego środowiska. Nie chodzi tu tylko aby wiedziały czym jest Boże Narodzenie dla brytyjczyków czy Haloween, czy Diwali czy Eid i Ramadan. Sam byłem zaproszony do takiej szkoły aby daċ wszystkim uczniom w wieku od 5 do 10 lat pogadankę o Trzecim Maja i w ogóle o Polsce. Czułem się jakby przemawiał przed dzieciecą sesją plenarową ONZ. W rozmowach z polskimi dzieċmi nie spotkałem jeszcze żadnych który czuły się specjalnie neszczęśliwe z powodu swojego pochodzenia. Dotyczyły to zarówno dzieci polskich w szkołach gdzie tworzą znaczny procent uczniów (na przykład 10%) i tych którzy uczęszczają do klas gdzie są jedynym polskim dzieckiem. Jedynie dzieci w szkołach katolickich czasem stresują się gdy księża pytają ich czy ich rodziców dlaczego uczęszczają w mszach polskich zamiast lokalnych mszach w regularnych kościołach katolickich. W tych samych rozmowach zauważyłem że te dzieci polskie bez wyjątku widzą swoją przyszłośċ w Anglii. Gdyby byli w Polsce siedzieli by w klasie z samymi tylko polskimi dzieċmi, a tu mają różnorodnośċ i przyjaźnie przekraczają nie tylko narodowości ale i kontynenty. Nie siedzą koło Jasia czy Bożenki, ale koło Kevina, Ajashy, Mahmuda czy Tahiro. Nawet jeżeli te dzieci nie korzystają z nauki w prywatnych szkołach to i tak wygrały los na loterii jeżeli znajdują sie w szkole w Londynie.
Z artykułu dowiaduję się że rodzice mają za złe dyrektorom szkół bo nie zezwalają na zabieranie dzieci ze szkoły w czasie semestru. Ale to nie jest żadna dyskryminacja wobec dzieci polskich, ale ostro przstrzegana powszecha zasada że dzieci mają korzystaċ z nauki w szkole przez cały semestr. Ci rodzice którzy chcą wyciągaċ swoje dzieci w okresie semestru wykazują słabe zainteresowanie rozwojem swoich dzieci w szkole. Powody takich proponowanych wyjazdów są preśmieszne. Na przykład jedna matka chciała koniecznie wziąśċ dziecko do Polski na pierwszą komunię. Jeżeli matce zależało na tym aby jej córeczka miała pierwszą komunię w białym fartuszku zgodnie z polską tradycją to może to łatwo zorganizowaċ z polskim kościołem czy szkołą sobotnią w Londynie, zamiast pchaċ dziecko do rodziny w Polsce. Babcia, dziadek i reszta rodziny mogą przecież przybyċ wtedy do Anglii na tą ceremonię. Trudno też tłumaczyċ że tylko w Polsce można leczyċ dziecko na astmę. Pamiętam jak jedna matka narzekała że szkoła nie pozwoliła jej dziecku wyjazdu do Polski aby sprawdziċ zęby bo tam taniej. Przecież w Anglii wizyta dziecka u dentysty jest za darmo.
Oczywiście nauczycielka która doradzała rodzicom aby mówili w domu z dzieckiem po angielsku była w błędzie. Mam nadzieję że była wyjątkiem. Na szczęście nie znam żadnej nauczycielki w szkole angielskiej która by coś takiego proponowała jeżeli angielszczyzna rodziców byłaby słaba. Lepiej żeby dzieci nauczyły się płynnej angielszczyzny bez akcentów obcych w szkole niż żeby wchłaniały wady językowe rodziców. Nasze pokolenia urodzone w Wielkiej Brytanii po wojnie znają to dobrze. W szkole mówiliśmy bezbłędnie po angielsku, w domu i szkole sobotniej po polsku. Myślę że dobrześmy na tym wyszli. Właściwie jesteśmy żywym wzorem dla tych dzieci z nowo przybyłych rodzin jak będą ich dzieci wyglądaċ gdy dorosną. Uważam że jest obowiązkiem naszego pokolenia abyśmy zainteresowali się losem tych dzieci I bylyśmy świadomym wzorem dla nich. Natomiast jest rzeczą ważną aby rodzice polscy posiadali w domu książki zarówno polskie i angielskie. Powinni też mieċ dostęp do naukowych programów w telewizji angielskojęzycznej. Z przyjemnością natomiast muszę stwierdziċ że nauczyciele angielscy chwalą polskie matki (znowu tylko matki?) bo częściej interesują się programem szkolnym i postępem swojego dziecka niż inne narodowości.
Mam dużo sympatii dla rodziców dziecka otyłego wymienionego w tym artykule ale znęcanie się nad fizycznie niesprawnym dzieckiem jest zjawiskiem powszechnym raczej niż związanym z jego polskością. Oczywiście rodzice powinni natychmiast przedyskutowaċ tą sprawę z dyrektorem szkoły czy nawet radą szkolną jeżeli sprawa się przewleka. W każdym razie nie jest to przykład dyskryminacji wobec polskich dzieci.
Najbardziej zestresowane są dzieci polskie które mają stresującą sytuację w domu i wstydzą się zachowania własnych rodziców. Alkohol i przemoc mogą byċ w domu, a nie w szkole. Szkoły szybko podchwytują takie sytuacje i są pod obowiązkiem prawnym monitorowaċ zachowanie nie tylko dziecka ale i jego środowiska domowego. Równie stresujące są momenty kiedy młode dzieci są wzywane przez rodziców do roli tłumaczy w szpitalach czy urzędach podatkowychi i zmuszone są do zapoznania się z problemami nie zawsze odpowiednimi dla dzieci w tym wieku.
Wiadomo że zawsze pierwsze tygodnie w szkole gdzie się nie zna języka mogą byċ stresujące, ale szkoły londyńskie są przygotowane na to. Takie stresy przeszło już paredziesiąt tysięcy polskich dzieci przez ostatnie 60 lat. Wówczas nauczyciele i uczniowe angielscy wyśmiewali się z naszych nazwisk i tradycji, co nie byłoby dziś dozwolone przez polityczną poprawnośċ. Samo życie. Trzeba było to przegryśċ i iśċ dalej.
Na początku mogą byċ łzy ale po paru miesiącach dzieci o tym już nie pamiętają, a za dwa lata mówią często lepszą angielszczyzną niż tubylcy. Natomiast łzy pamiętają i przeżywają rodzice świadomi że to ich decyzją pozostania w Anglii było powodem wysyłania dziecka do obcej szkoły. Stres nie jest winą dziecka i nie jest winą angielskiej szkoły, szybciej rodziców i badaczy naukowych szukających zjawisk potwierdzających tezy o nieszczęśliwych polskich dzieciach na obcej ziemi.
Wiktor Moszczyński Londyn Dziennik Polski 1 listopad 2013
Tuesday, 15 October 2013
Życiorys Polskiej Damy
Te same bujne kasztanowe włosy; ten sam rząd perlistych zębów zdobiący dobrze znany mi promieniujący uśmiech; ten sam podniejący, pełen tajemnic, jedwabny głos jakby zakropiony winkiem czy kłębiącym dymkiem papierosa. Tyle że w ciemniejszym świetle jeszcze w pełni nie odrestaurowanej sali balowej w “Ognisku” nasza dama czuła się zmuszona założyċ okulary aby przeczytaċ pierwszy rozdział swojej autobiografii “Rula – My Colourful Life”. Poza okularami wszystko było niemal tak jak to przypominałem sobie na moich 21 urodzinach które obchodziłem w mieszkaniu Stefana Przedrzymirskiego i na którym Rula też była obecna, razem z siostrą Gabą.
Czytając w końcu o jej życiu w jej gorzko-słodkich wspomnieniach dopiero teraz uświadomiłem sobie jaki różnorodny był jej los, i jak daleko ambicja, czar, talent i apetyt na przygody ją zaprowadziły. Okazuje się że już w swoim dzieciństwie i latach młodzieńczych miała tyle sekretów i smutków rodzinnych o których ani ja, ani moi koledzy i koleżanki, nie byli świadomi. Jej wesołośċ kamuflowała dramaty rodzinne, łącznie z chorobą jej matki, rozwodem rodziców i nieszczęśliwym pobytem w internacie. Widziało się wówczas obie siostry Łubieńskie, Rulę i Gabę, jako atrakcyjne, hoże nawet, dziewczyny, pełne werwy i posiadające autentyczną klasę, ale bez snobizmu czy pruderii. Chwaliły się jeszcze wówczas swoimi występami jako śpiewaczki w Radiu Wolna Europa. Rula była wtedy widziana jako dziewczyna jednego z moich bliższych kumpli. Uważałem że on jej w niczym nie dorównywał i nie mogłem się dopatrzyċ co ona takiego w nim widziała, tymbardziej że najwierniejszym kochankiem pewno też nie był. Najwyżej chyba spodobała się Ruli jego wesoła łobuzowatośċ.
W najbliższym czasie jej życiorys i życiorys naszej paczki się rozdzieliły. Wiem tylko że od czasu do czasu występowała w “Ognisku” na scenie. Wtedy też miałem moje występy na scenie w “Ognisku” w warsztacie teatralnym prowadzonym przez Barbarę Reńską i Janinę Jakubówną ale niestety nie w tym czasie co Rula. W tym okresie musiała się odbyċ jej szokująca przygoda we Włoszech, na skutek której spędziła 5 miesięcy w więzeniu w Sardinii, pomówiona o współudział w szajce handlującej narkotykami, po czym została zwolniona po umorzonym śledztwie. Nic a nic o tym sensacyjnym wydarzeniu nie wiedziałem, ani ja, ani moi koledzy, ani moje rodzice którzy normalnie wiedzieli o wszystkim co się dzieje w zamkniętym gecie polskiego świata emigracyjnego. Potem i tak już straciłem kontakt.
Rula wypłynęła ponownie na powierczhnię mojej świadomości gdy zagrała w popularnym, a nawet można by powiedzieċ, awangardowym serialu telewizyjnym “Rock Follies”. Była częścią 3-osobowego żeńskiego zespołu rockowego, co samo w sobie było jeszcze wówczas niecodzienne. Czar jej występu polegał na tym że w charakterze i wyglądzie nie pasowała jako tradycyjna “rock chick”, a jednak jej uroda i psotliwy tumiwisizm pchały ją do sukcesu w tym środowisku. W moich oczach jej rola jako Q w tym serialu była tylko jakby dalszym odźwierciedleniem jej prawdziwej osobowości. Praktycznie grała siebie. Przy każdym pozytywnym zakręcie w jej karierze rockowej myślałem, “Brawo, Rula!” I rzeczywiście w swojej autbiografii Rula przyznaje się że postaċ Q była “tym czym myślałem że ja byłem w tym czasie”.
Książka nie tylko jest porywająca ale pełna zarówno wzniosłych, jak i gorzkich, scen z jej życia które nie każdy chciał by ujawniċ. Czytamy o jej działalności charytatywnej, szczególnie dla dzieci i zwierząt, o jej przygodach w Tybecie, w Kenii, w Peru. Jest wspaniały opis jej uczestnictwa na wyprawie z naukowcami w Nepalu w poszukiwaniu zaginionych słoni gigantów. Przy sukcesach w karierze i szczęścia zaznanego z życia swojego rodzeństwa pokazany jest też cały dramat jej współżycia z popularnym aktorem telewizyjnym Dennis Waterman. Inteligentny czaruś i wesoły kumpel, ale nie stroniący od alkoholu, a raczej obojętny na tradycyjne wartości rodzinne które Rula wyniosła z domu. Dennis stał się jej Nemezys na skutek jej słabości dla namiętnych lecz łobuzerskich chłopców. Nikt nie przeczy że wzbogacił jej życie i razem tworzyli jedną z najbardziej wówczas znanych partnerstw w świecie celebrytów brytyjskich. Występowali razem w teatrze, wspierali się zawodowo, mieli piękny dom na wsi, stworzyli wspólne skupisko rodzinne dla swoich córek, wytrwali wiele lat razem. W końcu wszystko się rozbiło o jego ciągłe zdrady małżeńskie, jego pijanśtwo i ostatecznie, niestety, jego rękoczyny wobec jej osoby. W końcu wyprowadziła się z ich wspólnego mieszkania i zamieszkała sama z córką. Ciężko przeżyła to rozstanie, tym gorsze że zwaliły się jej na głowę krętactwa brukowców pogarszających jej cierpienia.
Dużo szczegółów nie mogłem tu znaleśċ. Mało pisała o swoich sukcesach ze serialem “Take a Letter, Mr Jones” w której odgrywała główną rolę jako wymagający szef w biurze eksploatujący swojego męskiego lecz zniewieściałego sekretarza. Tą rolę zagrał niezapomniany aktor komiczny John Inman. Nie wymienia też swojej cudownej konfrontacji z australijskim przebierańcem Dame Edna Everage, który pochwalił “jej przecudny układ kostny”. Natomiast pisze aż trzy rozdziały o incydencie z komunizującym posłem George Galloway przebranym za kotka którego karmiła mlekiem z miseczki. Po tej scenie, w czasie programu “Celebrity Big Brother”, Rula ukazała się na pierwszej stronie niemal każdej brytyjskiej gazety. Żałuję natomiast braku w książce skorowidza nazwisk.
Polscy czytelnicy mieliby duzą satysfakcję z tej książki bo jej polskośċ wybijała się na każdej stronie, nie tylko w pierwszych rozdziałach o jej dzieciństwie. Pisze o swoim arystokratycznym lecz, mimo wszystko, materialnie skromnym pochodzeniu, o szkole sobotniej, o generale Andersie, o występach w teatrze z Hemarem, opisuje przeżycia wojenne swojej matki w Ravensbrucku, wymienia swoją przyjaźn z polskim kuzynem, z którym planuje w pewnym momencie przeprowadziċ się do Polski, nim zmieniła zdanie. Jej duma narodowa jest wyraźna a jednak nigdy nie zmusza ją do wyrażania pogardy dla innych narodowości i innych relgii, a szczególnie nie do buddyzmu, do którego czuła wyraźny pociąg. Pamiętam że polskie organizacje charytatywne zawsze mogły liczyċ na jej pomoc i przypominam sobie jak występowałem z nią wspólnie na spotkaniu publicznym o “Solidarności”.
W grudniu 1989 miałem zaszczyt załatwiċ przyjazd Lecha Wałęsy,wtedy u szczytu swojej popularności, do ratuszu na Ealingu. Z wielką satysfakcją załatwiłem również zaproszenie dla Ruli. Przybyła z uradowaną matką. Wspólne zdjęcie Ruli z Lechem ukazało się w wielu gazetach. Było to rzeczywiste spotkanie dwuch Polskich celebrytów. Nie wiem które z tych dwuch, Rula czy Wałęsa, było największym punktem zainteresowania moich brytyjskich kolegów radnych.
Pare dni po wieczorze z Rulą Lenską w Ognisku byłem obecny na szumnych uroczystościach w POSKu w związku z 60-leciem Polskiej Macierzy Szkolnej Zagranicą. Rzeczywiście była to wspaniała okazja wzbogacona między innymi obecnością ministra spraw zagranicznych i cudownymi występami chórów z Balham i z Ealingu.
Nad dorobkiem Macierzy i polskiego społeczeństwa w Wielkiej Brytanii, którą Macierz do wielkiego stopnia wykreowała, zastanowił się w swoim występie historyk Adam Zamoyski, też wychowanek szkoły sobotniej na Willesden Green. Przypomniał że wielkie i małe cywilizacje kruszą się gdy braknie im spoiwa wspólnej kultury. Przy wielkich migracjach ludności brak wspólnej kultury wśród przyjezdnych prowadzi albo do zacofanego kulturalnego getta pełnego zakompleksionych mniejszości negujących wartości krajów zamieszkania, albo do asymilującego rozmycia się w nowym środowisku do którego nie dokłada już żadnych wartości z własnego kraju pochodzenia. Przy takich naciskach spójnośċ kultury kraju zamieszkania z czasem zanika i kruszą się węzły stabilizujące w życiu codziennym. Rośnie anarchia i wspólna nienawiśċ; zapadają narody i cywilizacje.
Zamoyski uważa że właśnie tutejsze polskie społeczeństwo wskazuje odpowiednią drogę integracji bez asymilacji. Powinno byċ wzorem dla innych. Jest to społeczeństwo które zjawiło się w Wielkiej Brytanii ze swoim bogatym dorobkiem kulturalnym z którego dokłada i wzbogaca spoistośċ kulturalną tubylców. Adam Zamoyski sam jest przykładem tego fenomenu który wnosi pozytywny element polskości do swojego brytyjskiego środowiska; równie dobrym przykładem jest Rula Leńska.
Rula Lenska – “Rula My Colourful Life” – cena £20 The Robson Press.
Wiktor Moszczyński Dziennik Polski 18 październik 2013
Subscribe to:
Posts (Atom)