Cykl felietonow wydrukowanych w londynskim "Dzienniku Polskim" i "Tygodniu Polskim"
Tuesday, 3 December 2013
Super-Senator z Okręgu “Zagranica”
Na spotkaniu 22 listopada w Senacie z absolwentami Szkoły Liderów Polonijnych pojawiła się koncepcja senackiego okręgu wyborczego “Zagranica”. Okręg ten byłby terytorialnie nieco większy niż typowy okręg wyborczy w Polsce. Sięgał by od Szczecina do Lublina ale poprzez Amerykę, Azję I wszystkie pozostałe kontynenty i składałby się z mieszkańców polskiego pochodzenia na całym świecie zarejestrowanych przez lokalne konsulaty polskie do udziału w głosowaniu w wyborach do Sejmu i Senatu polskiego. Reprezentowałby ich jeden “super-senator”.
Podobne debaty nad udostępnieniem Polakom prawa do głosowania trwają od 1990 roku, od momentu kiedy Polska odzyskała niespodziewanie niepodległośċ. Wtedy debata dotyczyła byłych żołnierzy polskich za granicą którzy narażali swoje życie w walce o wolną Polskę i uważali siebie za Polaków chodź byli przeważnie pozbawieni polskich dokumentów tożsamości. Nagle nastąpił moment w którym Polska odzyskała tą wolnośċ a tu nagle urzędnicy polscy, hołdujący fetyszowi przepisów prawnych, nie dopuszczali zasłużonym kombatantom do głosowania bo nie posiadali polskich paszportów czy dowodów osobistych. Dwa tygodnie przed wyborami Ambasador de Virion zorientował się że główni przedstawiciele polskiej emigracji żołnierskiej z Ryszardem Kaczorowskim na czele nie posiadali żadnego polskiego paszportu. Nastąpiła panika. Jak można było nie dopuściċ ich do głosowania w pierwszych w pełni demokratycznych wyborach na prezydenta Polski? Załatwiano jak pamiętam jakieś tymczasowe dowody. Ale nie mogły one objąċ szerokie jeszcze wtedy rzesze polskich żołnierzy i wywiezionych Sybiraków w Wielkiej Brytanii. Ten lament o potrzebie uzyskania polskiego paszportu dla osób którze całe życie poświęcili dla wolnej niepodległej Polski był nie gojącą się raną przez następne dziesięċ lat i pojawiał się na każdym zjeździe polonijnym. Najczęściej wysocy urzędnicy państwowi tłumaczyli jak prosta jest procedura uregulowania obywatelstwa polskiego a działacze polonijni wciąż domagali się aby państwo polskie zatwierdziło to obywatelstwo i prawo do głosowania kombatantom automatycznie.
Dawne czasy ale pamiętam jeszcze jak zadzwonił wówczas do mnie arcy-sympatyczny konsul Marek Pędzich i powiedział “Słuchaj, Wiktorze! Wszystko jest już załatwione i ostatecznie mam na to zgodę Ambasadora de Viriona. A więc nie możesz już znaleśċ argumentów żeby mi odmówiċ.” “Co takiego?” “Masz byċ przewodniczącym komisji wyborczej w nadchodzących wyborach parlamentarnych”. Była to duża odpowiedzialnośċ szczególnie dlatego że wtedy był tylko jeden punkt wyborczy na całą Anglię, Walię i Północną Irlandię, mianowicie w Ambasadzie. Westchnąłem, podziękowałem za zaufanie jego i Ambasadora, ale ze szczerym smutkiem powiadomiłem go że jednak muszę odmówiċ tego zasczytnego obowiązku. Dlaczego? “Bo nie jestem obywatelem polskim.” Zaskoczony konsul nawet nie przewidział takiej okoliczności. Procedura zatwierdzenia czy przyznania obywatelstwa wydała mu się taka prosta,I nie pojmował jak tej nieco skomplikowanej czynności obywatelskiej nie mogłem jeszcze wykonaċ. Ewentualnie miejsce moje zajął Ryszard Gabrielczyk, prezes Polskiej Macierzy Szkolnej.
Z czasem rozrosła ilośċ punktów wyborczych i konsulat londyński zadbał o to aby można było głosowaċ praktycznie w każdym poważniejszym ośrodku polonijnym w tym kraju. Drugie wybory do sejmu po akcesie Polski do Unii, a więc w roku 2007, były szczególnie dramatyczne. Nowo przyjezdna polonia zdecydowaną większością chciała odrzuciċ rząd braci Kaczyńskich, który w realiach brytyjskiego środowiska wydawał im się staroświecki, nawet groteskowy. Zdjęcia sznurów młodych obywateli polskich stojących w dwugodzinnych ogonkach wokół konsulatu czy POSKu były szczególnie wymowne. Nie obowiązala tu już żadna cisza wyborcza. Atmosfera była wręcz karnawałowa i sypały się anegdoty i piosenki o niefortunnych braciach. Zarówno telewizja polska i brytyjska nagrywały te sceny z podziwem i zrobiło ogromne wrażenie na następny rząd polski. Zdecydowano wyjśċ na przeciw żądaniom polonii. Jeszcze bardziej powiększono ilośċ punktów wyborczych. Zespół Kontroli Kampanii Wyborczych Krajowego Biura Wyborczego wprowadził ostatnio możliwośċ kandydowania za granicą korespondencyjnie i zaproponował zmianę w tworzeniu rejestru wyborców tak aby osoby przebywające za granicą nie musiały przed każdymi wyborami zabiegaċ o umieszczenie w spisie wyborców. Politycy polscy i brytyjscy oczekiwali dramatycznego ożywienia polskich wyborców w następnych wyborach, co się jednak nie stało. Zrażeni do polskiej polityki i z poczuciem wyobcowania od polityki brytyjskiej nowi wyborcy polscy stracili nieco zapał do udziału we wszelkich wyborach.
Wydaje mi się że w wypadku wyborów polskich wchodzi tu w grę jeszcze jeden element – poczucie że właściwie jakim prawem (moralnym) głosują tu w wyborach do Sejmu i Senatu obywatele polscy którzy nie płacą podatków i nie odczuwają na co dzień efektów polskiej polityki gospodarczej na szkoły, szpitale, emerytury, przepisy drogowe, itd. Teraz co raz więcej warszawiaków chce wiedzieċ dlaczego głos Polaków za granicą ma ważyċ na wybór posłów i senatorów z warszawskiego okręgu wyborczego. Nikt nie kwestionuje prawa wyborczego pracownikom państwowym na służbie za granicą, żołnierzom w koszarach czy marynarzom na statkach polskich. Polski Instytut Turystyki poruszył nawet możliwośċ turystów polskich porozsianych po świecie mających prawo do głosowania ze swojego hotelu o ile załatwili z góry prawo do głosowania z lokalnym biurem wojewódzkim przed wyjazdem. Lecz dlaczego mają mieċ prawo głosu osoby które wyjechały z Polski 10 lat temu, kreują sobie nowe życie za granicą, nie myślą jeszcze o powrocie i nawet nie znają nazwisk i poglądów kandydatów w Warszawie na których mają głosowaċ? Ċzy mają potwierdziċ przed rejestracją że do Polski wrócą? Co raz więcej odsuwa się od udziału w polskiej scenie politycznej. Jak w takim wypadku konsul za granicą ma rostrzygnąċ kto będzie miał prawo głosu bez poważniej interwencji administracyjnej w życie codzienne polskiej rodziny w tym kraju? Debata się komplikuje.
Nawet na spotkaniu młodych liderów polonijnych w Senacie nastąpił moment olśniewający dla senatorów. Przewodniczący zebrania zapytał obecnych ilu z uczestników brało lub chciało by braċ udział w życiu politycznym kraju zamieszkania. Prawie wszyscy podniesli rękę. A ilu chciałoby odgrywaċ role w polityce polskiej? Tylko dwie osoby podniosły palce do gory. Dla organizatorów spotkania było to szokiem.
Nikt nie chce aby polonie wyobcowaċ zupełnie od uczestnictwa w życiu politycznym w Polsce. Jedno rozwiązanie to zatrzymaċ prawo obywateli polskich za granicą do udziału w wyborach na Prezydenta. To są wybory związane z wizerunkiem Polski w kraju i za granicą. Nie ma to bezpośredniego wpływu na płacenie podatków w Polsce. Jest to prosta decyzja dla wyborców za granicą. Ze względu na to że wybory prezydenckie odbywają się normalnie co pięċ lat nie byłaby to procedura administracyjna która przekraczałaby racjonalny budżet MSZ nawet gdyby odbywała się w dwuch turach. Głosowanie korespondencyjne też byłoby dozwolone. Pozatem ze względu na charakter całokrajowy tych wyborów warszawiacy nie musieli by mieċ pretensji do polonii za ingerencję w ich mandacie wyborczym.
Lecz teraz padła jeszcze druga propozycja w Senacie poruszana na spotkaniu z młodymi liderami polonijnymi. Ma rzekomo powstaċ jeden okręg wyborczy zwany “Zagranica” z którego zarejestrowani wyborcy wybierają jednego super-senatora do reprezentowania ich za granicą. Obecny na spotkaniu w Senacie poseł Adam Kwiatkowski zaproponował od razu że kandydatami na to stanowisko będą politycy z Polski. Czy nie przewidywał aby jacyś polonijni kandydaci mogliby reprezentowaċ za jednym zamachem polonie amerykańską, brytyjską, ukraińską, brazylijską, australijską, południowo-afrykańską? Może miałby tu rację ale jeszcze gorzej byłoby mieċ jakiegoś polityka wybranego z klucza partyjnego. Potrzeby i aspiracje poszczególnych polonii są za bardzo zróżnicowane aby reprezentowała ich jedna osoba, z kraju czy z zagranicy. Zapomnijmy o tym super-senatorze. Lepiej mieċ przedstawicieli wybranych z różnych polonii z bezpośrednim dostępem do kancelarii prezydenta i do specjalnych sesji plenarnych Senatu. Wtedy będzie wiadomo że autentyczny głos poszczególnych polonii dociera do najwyższych szczebli władz wykonawczych w Polsce.
Wiktor Moszczyński Dziennik Polski 06/12/2013
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment