Cykl felietonow wydrukowanych w londynskim "Dzienniku Polskim" i "Tygodniu Polskim"
Tuesday, 22 July 2014
A Potem Był Peterborough
Pozwalam sobie na cytat z jubileuszowej Historii Stowarzyszenia Polskich Kombatantów w Wielkej Brytanii wydanej w roku 1996, czyli zaledwie 18 lat temu:
“Z inicjatywy Zarządu Koła SPK (dopis mój: nr. 274 w Peterborough) i przy pomocy bratnich organizacji kombatanckich zkupiono w 1969 roku budynek na Dom Kombatanta. 83 osoby złożyły dary, po £25 każda, oraz zaciągnięto prywatną pożyczkę w wysokości £5000, a wielu włożyło swój bezpłatny wysiłek przy dostosowaniu budynku do wymogów licencyjnych i klubowych. Dom położony jest na własnej parceli z dużym placem do parkowania samochodów i ogrodem. Posiada na parterze piękną salę taneczno-rozrywkową, 2 bary i kuchnię. Na pierwszym piętrze znajduje się 5 pokoi – często używanych przez poską szkołę sobotnią orzaz kuchnię, a na drugim mieszczą się dalsze pokoje włącznie z biblioteką. ……..Dom Kombatanta w Peterborough jest jedną z najbardziej dochodowych i dobrze prowadzonych placówek SPK w Wielkiej Brytanii.”
Oczywiście to nie wszystko co można o tym ciekawym obiekcie powiedzieć. Według lokalnej prasy angielskiej budynek pochodzi z XIV wieku, choć frontowa fasada z białym portykiem, pochodzi chyba z XVIII wieku. Lokalne społeczeństwo emigracyjne nie tylko zakupiło ten zabytek za własne fundusze, ale również wyłożyło na spłatę pożyczki z banku na dobudowanie sali rekreacyjnej. Ramię gospodarcze SPK, czyli PCA Ltd było gwarantorem pożyczki, ale innego wkładu finansowego w zakup i wstępną rozbudowę tego budynku nie miało.
W budynku tym przez wiele dekad istniała szkoła polska i odbywały się msze co niedzielę. W sali rekreacyjnej odbywały się akademie, bale, przyjęcia prywatne, karaoke itp. Trwały do dzisiaj, nawet w obecności już nowej polonii w Peterborough, której nie zawsze pasowało wnętrze i atmosfera starego budynku. Wśród ostatnich dużych sukcesów był koncert Orkiestry Świątecznej Pomocy w Peterborough na którym zebrano £4021,07. Poprzednio oglądano tu mecze futbolowe w czasie rozgrywek europejskich w Polsce. Atmosfera była wspaniała. Z czasem, gdy rozrosła się ilość dzieci od 45 uczniów do przeszło 400 lokalna szkoła sobotnia musiała się wyprowadzić, a parafia na potrzeby szkoły wypożyczyła kościół od diecezji katolickiej w Peterborough. Lecz Dom nie był pusty. Choć Dom był niedoinwestowany dalej działał jako ośrodek zorganizowanego życia Polonii. Istniały dalsze plany rozwoju jak np. wynajęcie części pomieszczenia zakładowi stomatologicznemu. Niestety dalsze plany wstrzymał zarząd starego SPK w Londynie. Nie wolno już było nikogo zatrudniać, żadnych nowych umów niewolno było wprowadzać, ani też wciągać żadnych nowych członków. To tak jakby Londyn skazał budynek na powolne wymarcie.
Okazało się że nie chodziło o wymarcie, ale tak jak w wielu innych ośrodkach chodziło o wysprzedaż. Dwa tygodnie temu ten piękny dom, zakupiony wysiłkiem lokalnej emigracji wojennej został bezceremonialnie sprzedany za £375.000, choć wystawiony został na rynku oryginalnie za £800.000. O zapowiedzianej sprzedaży wiadomo już było od roku. I oto nagle zjawili się członkowie Fundacji SPK z Londynu z ciężarówką lokalnego domu aukcyjnego Harrisons, wyprosili lokalny zarząd SPK, wśród których są weterani wojenni w wieku przekraczającym 90 lat i zaczęli wynosić z Domu meble, zawartość baru, księgi i memorabilia. Na protest weteranów i zarządu którzy dbali o ten gmach przez ostatnie dekady, kierowniczka Fundacji SPK ofuknęła ich za robienie przeszkód i głośno zaprotestowała na obecność młodego fotografa z lokalnej polonii. Kierownika budynku zwolniono bez uprzedniego zawiadomienia. Kazano lokalnym polskim przedsiębiorcom aby wzięli z powrotem żywność dostarczoną w ostatnich miesiącach i nawet chcieli domagać się zwrotu pieniędzy za ten towar, choć lokalni dostawcy to zignorowali. Wiele cennych pamiątek , jak np. strój lajkonika, wyrzucono na szmelc, a inne towary trafiły na aukcję. Natomiast w poprzednią niedzielę w domu aukcyjnym poszły pod młotek krzesła (po £2 sztuka), stoły, szafy, a nawet pulpit który służył księdzu w czasie mszy za ambonę. Najwięcej rozgłosu zdobyła sprzedaż tablicy SPK z głównej Sali, którą wystawiono na sprzedaż za £12. Na szczęście uratowano sztandar i archiwa gospodarcze z baru. Inne sztandary kół które zostały oddane leżą już jak mówi ostatnio w Bradford dyrektor PCA Ltd “spakowane i nie są do wypożyczania”.
Co prawda to jeszcze nie koniec sprawy. Budynek nie jest od razu zaplombowany, bo lokalny zarząd nie chce oddać ostatecznie kluczy i nie zgodzi się na wyprowadzenie dopóki Zarząd nie przyniesie kopii dokumentu wykazującego jasno kto jest właścicielem budynku. Odpowiedni dokument doniosła pani dyrektor PCA Ltd dopiero w ubiegły czwartek. Przez wiele lat PCA Limited zdobywała po kolei tytuły własnościowe (“deeds”) do wszystkich Domów Kombatanta, bo stare SPK nie było w ogóle rejestrowane I nie było podmiotem prawnym. PCA Ltd opierała się na tym, że kiedy każdy z tych 36 domów, zakupionych czy wydzierżawionych przez lokalnych kombatantów i społeczeństwo polskie, zaczęto sprzedawać (nie rozumiem tego zdania !!!). W ostatnich latach - szczególnie po przyjeździe nowej polonii w ostatniej dekadzie, szanse na ożywienie pozostałych obiektów w oparciu o nowe społeczeństwo zaniedbano. Nawet sprzedaż domów przyspieszono przy wyraźnym oporze lokalnych władz SPK i ku zdziwieniu Brytyjczyków w momencie kiedy powstał demograficzny rozkwit Polaków niemal w każdym mieście brytyjskim. Na przykład sam Lider rady miejskiej przybył na spotkanie w sprawie przyszłości Domu Kombatanta w Sheffield łącznie z licznym udziałem społeczeństwa polskiego, ale wiceprezeska SPK wyprosiła wszystkich jako intruzów stwierdzając że to jest sprawa wewnętrzna organizacji a nie temat do publicznej dyskusji. W ten sam burzliwy sposób zamykano w ostatnich dwóch latach Domy w Leicester, Kidderminster, Glasgow, a teraz Peterborough. Parokrotnie wzywano policję, ale atutem starego Zarządu SPK i PCA Ltd (te same osoby) i powierników Fundacji SPK (wciąż te same osoby) było posiadanie papierów własnościowych. Dramatyczną konfrontacją zainteresowały się lokalne media (szczególnie “Peterborough Telegraph” gdzie ukazał się reportaż i list Krzysztofa Lusa z Bristolu) i lokalny poseł.
Oficjalnie ”Office for National Statistics” podaje że według spisu ludności z roku 2011, że w Peterborough mieszka 7221 osób polskiej narodowości. Lokalni Polacy są przekonani, że jest ich więcej. Według trzech portali lokalnych: PeterborughPL, PoloniaPeterborough i Nasze Strony szacuje się ilość Polaków w Peterborough na 20,000. Choć jest kilkadziesiąt polskich przedsiębiorstw to co raz większa ilość ustabilizowanych rodzin z dziećmi i wielu indywidualnych Polaków żyje w opłakanych warunkach, pracując na pobliskich farmach i zakładach rolniczych i są zupełnie nie dostosowani do życia w Anglii. W grudniu ub. roku “Guardian” naświetlił stosunki między imigrantami (nie tylko Polakami) a lokalnym społeczeństwem i ich poczuciem zagrożenia mimo ożywienia gospodarczego miasta. Lider miasta Marco Celeste zachwycał się dynamiką rozwoju miasta szczególnie w okolicy Lincoln Road gdzie roi się od polskich supermarketów , włoskich delikatesów, cudzoziemskich kawiarni i tureckich zakładów krawieckich. Natomiast anty-imigracyjny poseł Stewart Jackson określił ten teren jako “drunken slum”.
Istnieją polskie organizacje społeczne takie jak Polish Community Organization in Peterborough promujące polskie sprawy w mediach i urzędach lokalnych, czy polski chór, Polish Arts and Culture Association, zespół muzyczny “Antidotum”, polsko-angielskie przedszkole i wiele innych cennych inicjatyw. Niestety polonia nie ma oddzielnego polskiego ośrodka w tym mieście poza Domem Kombatanta. Polska parafia działa co prawda w wydzierżawionym kościele katolickim pw. Św. Jana Chrzciciela w którym odbywają się cztery msze w języku polskim każdej niedzieli, gdzie niemal 100 dzieci przyjmowało pierwszą komunię w tym roku, a podobna ilość starszej młodzieży była bierzmowana przez angielskiego biskupa w zeszłym roku. Parafia co roku organizuje polski festyn zwany ”Parafiadą” na terenie lokalnego parku co przynosi liczne dochody. Ale ośrodka na spotkania nie posiadają. Polska Szkoła Polska im M. Kopernika ledwo mieści swoje 400 dzieci na terenie szkoły katolickiej St John Fisher. W zeszłym roku na Dzień Niepodległości zaprosili przedstawicieli SPK aby opisali dzieciom swoje przeżycia wojenne i wczesną historię polskiej emigracji w Peterborough. Widać jak kwitnie życie społeczne i dojrzewa rosnąca świadomość nowej Polonii w Peterborough o swojej tożsamości narodowej. Ale jest ona ”bezdomna”.
Zamknięcie Domu Kombatanta w takim momencie było wielkim szokiem nie tylko dla Kombatantów, ale też dla bardziej uświadomionych członków tutejszej nowej polonii. Przyzwyczajeni do istnienia Domu nie kojarzyli sobie możliwości aby ten gmach, służący jeżeli nie codziennie to w każdym razie okazyjnie na różne wydarzenia społeczne i prywatne tak nagle im zniknie. Proponowane z tego środowiska business plany Londyn odrzucił w ostatniej chwili. Tylko ma być sprzedaż i koniec.
Pozostaje więc pytanie: Jeżeli Domy nie mają służyć ani oryginalnym kombatantom ani nowej Polonii to na jakie cele mają być wydane pieniądze ze sprzedaży tych obiektów? Może londyńscy zwolennicy obecnej Fundacji (mówię londyńscy bo poza Londynem zwolenników praktycznie nie ma) zapytają powierników Fundacji zagarniających swój kilkumilionowy skarbiec w tak bezwzględny sposób kosztem lokalnych środowisk, jaka jest ich wizja przyszłości polskiej wspólnoty w tym kraju. Jak chcą im służyć? Czy w ogóle taką wizję posiadają?
Wiktor Moszczyński Dziennik Polski 25 lipiec 2014
Saturday, 5 July 2014
Taśmagate
Belka Sienkiewicz Sikorski
Jak tylko usłyszałem pierwsze wiadomości z Polski na temat nagrań poskich polityków uśmiechęłem się w duszy i pomyślałem: no wreszcie Polska wkracza do XXI wieku. Podsłuchy rozmów są niemal powszechne w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, w Rosji, w Chinach. Afera Snowdena wykazała że wywiad amerykański jest jak Bóg, “wszędzie”, i poza kontrolą nawet Prezydenta. Najczęściej podsłuchują rozmowy telefoniczne bardziej niż rozmowy w barach czy restauracjach, częściowo dlatego że ich politycy są nieco mniej naiwni niż nasi.
Ale Polska też jest zaawansowana w tej sferze. Bo wygląda na to że służby podsłuchowe są sprywatyzowane a głównymi wykonawcami, zamaiast NSA, GCHQ czy rosyjski SWR, są zwykli kelnerzy. Może wyszkoleni przez byłych członków służb specjalnych, ale bodzieć do działania był finansowy. W końcu zysk z napiwek nie zawsze wystarcza na te dodatkowe wakacje zagranicą, szczególnie gdy ten napiwek pochodzi od politycznych VIPów z zaszytymi kieszieniami, którzy szukają tylko zniżek za to że swoją obecnością dają rozgłos poszczególnemu lokalowi. A w Polsce tradycja podsłuchów istniała dłużej niż na kiedyś względnie wolnym Zachodzie bo ustroje komunistyczne miały szczególny talent w inwigilacji swoich obywateli. Ten talent pozostał w rękach służb specjalnych post-PRLowskich jak WSI, rozwiązany przez Macierewicza, czy BOR, opiekujący się ochroną osobistą polskich VIPów ale zapoznający się potem z ich sekretami osobistymi. Jak długo ten element I ich specyficzne talenty pozostawały na służbie państwa to wszystko było bezpiecznie ale po zwolnieniu ich z pracy, masowo czy indywidualnie, zmieniał się kierunek ich zainteresowań. Używając znany idiom amerykański, zamiast susiając z państwowego namiotu na zewnątrz, susiają teraz z zewnątrz do wnętrza.
Taśmy zostały ujawnione na łamach tygodnika “Wprost” który od lat miał reputację jako brzęczący ul byłych asów służb specjalnych. i od lat to pismo reklamuje sensacyjne tezy i szczegóły kuchenne z życia polityki i gospodarki które pochodzą ze źródeł niedostępnych dla normalnych dziennikarzy. Jej obecny redaktor Sylwester Łatkowski jest byłym uwięzionym aferzystą z dłuższym stażem pobytu w Rosji który zachłystuje się plotkami z życia polityków aby powstrzymać malejące czytelnictwo pisma. Giełdowa spółka Media Point Group która jest właścicielem pisma, notowała ostanio ciężke straty i spadek wartości udziałów co musiało zachęcić obecnego redaktora do bardziej ryzykownych prób odzyskania czytelników i uzyskania reklam.
Prasa brukowa zachłystywała się brutalnym językiem i dziecinnym plotkarstwem tych obnażonych cesarzy salonów politycznych. Powtarzano wszystkie sprośne kawały choćby szefa MSZu, które na papierze wydają się zbyt wulgarne, a na wieczór w prywatnym gronie przy kieliszku mogły rzeczywiście wydawać się zabawne. Do tej pory uważam kawał Jacka Rostowskiego o panience z obrożą na szyi jako dość fikuśny, a nawet w dobrym guście,który można powtórzyć w kulturalnym mieszanym towarzystwie.
Rozmowy niestety potwierdziły rosnący cynizm społeczeństwa wobec polityków, a szczególnie z partii rządzącej, bo najbardziej ich nagrano. Nie chodzi już o różne manewry o uzyskanie lepszego stanowiska czy zawarcia jakiejs umowy bo to należy do codziennego życia w świecie polityki. Nie wygląda to sympatycznie ale jest konieczną czynnością w kuchni politycznej i zarówno nieciekawe jako spektakl dla szarego obywatela oczekującego skutecznych decyzji od swoich posłów I ministrów jak ubój w rzeźni dla konsumenta normalnej potrawy z mięsem. Pozatem każdy psycholog potwierdzi że samo zwykłe plotkarstwo polityków czy brutalność językowa jest zdrowym objawem relaksu w intensywnej codziennej gorączce w wykonaniu każeego odpowiedzialnego zawodu. Tylko że z daleka to nie za ciekawie wygląda. W końcu okazuje się że uczestnicy naszych elit politycznych nie są bogami czy aniołami ale zwykłymi ludźmi z zwykłymi ludzkimi słabościami szukającymi rozwiązań w kreowaniu polityki czy zaspokojeniu swoich ambicji. I całe szczęście że tacy są.
Dowiadujemy się jednak wśród przeklęstw normalnie bardzo ztonowanego prezesa Narodowego Banku, Mariana Belki, że gotów jest nielegalnie pomóc rządowi w wydrukowaniu pieniędzy aby zapobiec rozszerzeniu długu publiczego na czas wyborczy, o ile Tusk usunie ministra finansów Rostowskiego i zastąpi go miększym kandydatem. Wiemy teraz że Belka ma w głębokim poważaniu Radę Polityki Pieniężnej mimo że konstytucyjnie musi liczyż się z ich zdaniem. Wykryliśmy z tej samej rozmowy że minister spraw wewnętrznych, elegancki Bartłomiej Sienkiewicz, mówi równie szorstko o potrzebie dotowania zagranicznych firm lotniczych aby zapewnić dłuższe życie dogorywającym lotniskom w terenie, że chce wywłaszczyć obecnego właściciela Mennicy Polskiej i że ocenia rządową inicjatywę gospodarczą - Polskie Inwestycje Rozwojowe - jako bezwartościową.
W innej rozmowie były minister Sławomir Nowak radzi się byłego generalnego inspektora informacji finansowej Andrzeja Parafianowicza czy uda się ochronić przedsiębiorstwo jego żony przed inwigilacją podatkową i uzyskał zapewnienie tego drugiego że już jego żona jest zabezpieczona, tak jak wielu innych VIPów dla których personalnie interweniował. Parafianowicz wyjaśnił również że strategiczny terminal gazu w Świnoujściu, zapewniający Polsce alternatywny dostęp do paliwa niezależnego od ropy rosyjskiej, będzie opoźniony o szereg lat ze względu na niekorystną umowę z włoskim inwestorem.
Zaskakujące jest też twierdzenie szefa MSZ ,Radka Sikorskiego, że nie zgadza się z polityką zagraniczną własnego rządu, za którego on sam odpowiada, podkreślając przedewszystkiem szkodliwość i rzekomą bezcelowość sojuszu amerykańskiego króry pcha Polskę w niepotrzebny konflikt z Rosją i Niemcami. Jego uwagi o samobójczej polityceeuropejskiej brytyjskiego premiera komentowano nawet w prasie brytyjskiej, często nawet z aprobatą, mimo soczystych nie dyplomatycznych przymiotników. A Jacek Krawiec, szef Orlenu, chce organizować spektakl sportowy tuż przed wyborami samorządowymi aby wzmocnić szanse wyborcze partii rządowych i chwali współpracę z Agencją Bezpieczeństwa Wewnętrznego które pod nowym kierownictwem już nie szuka u niego potencjalnych nadużyć. Jego rozmówca, rzecznik rządowy Paweł Graś, zwraca krytyczną uwagę spółkom państwowym jeśli dają ogłoszenia do gazet opozycyjnych. Jeszcze lepszy numer to komentarz wiceministra środowiska Stanisława Gawłowskiego gdy potwierdza że za 30 lat wszyscy będą otrzymywać bezwartościowe emerytury, z których nie będzie można wyżyć.
Po pierwszym szoku rząd zareagował dramatycznie. Określił ujawniony system podsłuchów jako “zamach stanu na państwo”, zarządził dochodzenia policyjne i zapowiedział że żadnych dymisji nie będzie choć nie wykluczał że pewne osoby będą chciały osobiście wyjaśnić sprawy zgodnie z własnym sumieniem. To jeszcze było pośmiewiskiem. Obwiniano obce wywiady, a szczególnie rosyjski, o maczanie palców w tej aferze i udział tzw. Mafii Węglowej która rzekomo fałszowała dokumenty klasyfijacyjne określające niższej kategorii węgiel polski jako import rosyjski. Już poważniejszą sprawą była próba konfiskaty taśm i monitorów w dramatycznym rajdzie policji na redakcję “Wprost”, co wywołało ogromne oburzenie w świecie dziennikarskim, nawet wśród gazet prorządowych, i aresztowanie kelnerów z dwuch restauracji gdzie miały miejsce podsłuchy plus ich domniemanego zleceniodawcy milionera Marka Falenty, właściciela firmy węglowej, który miał przekazać wykupione taśmy miesięcznikowi “Wprost”. Rząd jeszce bardziej się ośmieszył gdy Minister Sprawiedliwości potępił rajd prokuratury na Redakcję “Wprost” a potem przeprosiło Prokuraturę Warszawską za to potępienie.
W Sejmie koalicja rządowa wymusiła dla siebie wotum zaufania ale trudno uwierzyć aby to wystarczało na długo. Raczej spodziewać się można niebawem szereg dymisji, z tym że premier zwleka z tymi decyzjami aż zapozna się z zawartością wszystkich taśm w posiadaniu redakcji. W końcu dalszych rewelacji jeszcze będzie wiele. Pozatem premier na pewno przypomniał wszystkim członkom rządu że czas aby zebrania prywatne organizowali w ministerstwach albo prywatnie w domu a nie pałętali się po drogich restauracjach, które, dla przykładu, sam premier unikał (i dlatego nie był nagrywany). Mimo tych skandali, Tusk wciąż liczy na to że obawy społeczeństwa wobec przeciwników rządu w PiSie i SLD zagwarantuje mu ostateczne zwycięstwo wyborcze, nawet jeżeli przyśpieszy wybory. Ale Jarosław Kaczyński na pewno dyskretnie już z zadowoleniem zaciera ręce.
Wiktor Mosczyński Dziennik Polski 04/07/2014
Subscribe to:
Posts (Atom)