Tuesday, 2 September 2014

Z Indyjskiej Meli na Polski Festyn

Niedziela była cudna. Słoneczna letnia pogoda zapowiada tradycjny pogodny londyński wrzesień. Ulewne zimne deszcze z poprzedniej niedzieli przeszły już w zapomnienie. Nadchodzi ostatnia niedziela przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego. Czas dla polskich rodzin w Zachodnim Londynie aby wybrać się na ostatni letni festyn. Ale na który? Polski czy hinduski? Obydwa są na Ealingu i obydwa odbywają się w tym samym terminie. Wiem już z doświadczenia że wiele młodych małżeństw polskich przyzwyczaiło się do międzynarodowej kuchni, a szczególnie do kuchni wschodnich. Już można kupować w polskich sklepach polskie potrawy w stylu tajskim czy chińskim, jak również torebki z polskim curry. Pozatem koloryt strojów, egzotyczna muzyka i tanie wdzianka też przyciągają tu Polaków a dla małych dzieci jest wesołe miasteczko. Mimo tego rodziny z dziećmi wolą jednak być na swoim swoim własnym polskim podwórku. Tam będą ich koledzy ze szkoły polskiej. Tam będą polskie produkty, polscy śpiewacy, polscy artyści zabawiający polskie dzieci poskimi bajkami i polskimi zagadkami. Niech choć raz w roku można rozkoszować się polskim środowiskiem tak jakby się znów znalazło na rynku miasta rodzinnego w lubelskiem czy białostockiem. A pozatem można tu sprowadzić angielsich przyjaciół I pokazać im – jak Polacy się bawią gdy są u siebie. Tak więc już po raz piąty podejmuje się tej inicjatywy pismo “Goniec Polski” ze swoim partnerem strategicznym “Sami Swoi”. Mimo że podejmują tu inicjatywę komercyjną, są świadomi że istnieje wielka potrzeba na taki wesoły spęd naszych rodaków i rodaczek i że powinna być kartą wizytową naszego społeczeństwa w tym kraju. Już od dziesięciu lat Zjednoczenie Polskie w Wielkiej Brytanii starało się podjąć podobną inicjatywę.Planowano przemarsze i targi na Trafalgar Square ale zabrakło funduszy i zabrakło odwagi. Już nie ma polskiego festiwalu corocznego w Fawleycourt. Pałeczkę organizowania masowych zlotów na terenie okolic Londynu przejęły od organizacji społecznych i kościelnych organizacje komercyjne. I po raz piąty festiwal odbywa się na zielonym skwerku na przeciw węzłowej stacji Ealing Broadway i przy głównym terminalu autobusowym . Z punktu widzenia komunikacji miejskiej jest to teren rzeczywiście przystępny dla polskich rodzin z Ealingu, Brent i Hounslow. Rozstawiono około 40 małych pawilonów na kształt trójkąta a atrakcje dla dzieci zostawiono na terenie ogrodzonym poza pawilonami. Lokatorzy pawilonów głównie reprezentowały świat polskiego biznesu i płatnych usług. Adwokaci I buchalterzy sąsiadowali z biurami podróży, zakładami meblarskimi i informatycznymi. Wśród nich znależli się też główni sponsorzy festiwalu Tesco I sieć telefoniczna O2, co świadczy o rosnącej wadze Polaka jako konsumenta w tym kraju. Za wyjątkiem Polish Psychologists Association nie było żadnych organizacji społecznych. Gdzie był pawilon POSKu? ZHP? Macierzy Szkolnej? Polskiej YMCI? Instytutu Sikorskiego? Polskiej Misji Katolickiej? Za to był reprezentowany Polski Kościół Zielonoświątkowy. Było za mało pawilonów z napojami czy jedzeniem. Na skutek czego ustawiały się długie kolejki. Na dobrą polska kiełbaskę trzeba było czekać z pół godziny. Wielu korzystało z napojów z poza terenu festynu. Irlandzki bar przy polskim sklepie “Parada” został całkowicie okupowany przez polskie rodziny. W tym ścisku i upale łatwiej było przejść się do stacji aby kupić sobie wodę. Dostęp do toalet też był utrudniony. Przed 5-cioma budkami stał długi, na szczęście cierpliwy, tasiemiec polskich rodzin przekraczający cały teren poza pawilonami. Program artystyczny był odpowiednio zareklamowany a szczególnie popularne były koncerty Majki Jeżowskiej i zespołu Donatana i Cleo. Ci ostatni wcześniej w tym roku byli polską reprezentacją na konkursie Eurowizji śpiewając rubaszną piosenką ludową o słowiańskich kobietach które potrząsają “tym co im mamy dały”. Bardzo popularna była też zumba dla dzieci i maszyna wydmuchującą bańki mydlane w ponadnormalnych kształtach. Przedstawiono też brytyjsiego “Top Male Model” Tomka Wiśniewskiego. Na skutek takich atrakcji organizatorzy doczekali się w ciągu dnia około 10,000 odwiedzających. To był niebywały sukces Ale przy wstępie wolnym na tak małym terenie ogrodzonym ciasnym trójkątem pawilonów uczestnicy zmuszeni byli wchodzić do nabitego tłumu widzów przeplatanych zastygłymi kolejkami klientów na polskie przysmaki. Wszelkie poruszanie się w tym tłumie wymagało dużego wysiłku, szczególnie dla rodzin z dziećmi i trudno było gdziekolwiek usiąść. Co parę minut ogłaszano imiona dzieci zagubionych. Duża część rodzin rozsiadła się i piknikowała pod drzewami sąsiedniego trawnika opodal kolei. W tym tłumie można było tylko pomarzyć o większej przestrzeni. Spod stacji złapałem specjalny autobus 65X który zawiózł mnie na teren Gunnersbury Park gdzie odbywała się Mela Indyjska. Tu przedewszystkiem czuło się przestrzeń. Jeszcze większe tłumy ale wcale nie przytłaczające. Przy 5 razy więcej ilości uczestników, Mela odbywała się na terenie 20 razy większym. Gdzie Polacy mieli jedną scene na występy, tu były aż trzy w którym odbywały się kontrastujące koncerty nowoczesnej i klasycznej muzyki indyjskiej. Posiłki hinduskie sprzedawano przy szerokich łatwo dostępnych konkurujących stoiskach wśród których były nawet posiłki tureckie i tajskie. Przy sympatycznych lecz ograniczonyych atrakcjach dla dzieci polskich na Ealingu, Mela Indyjska posiadała wielkie wesołe miasteczko - roller coastery, autorodeo, trzypiętrowe domy z przeszkodami i ruszającymi podłogami, karuzele i rakiety wybijające się aż 20 metrów w górę. Wśród szerokich gościńców między pawilonami przewijały się od czasu do czasu parady dzieci i młodzieży z bębnami i piszczałkami odziane w pięknych karnawałowych strojach. A wśród wystaw było wiele lokalnych orgnizacji społecznych i charytatywnych. Najwięcej imponowała wystawa organizacji “Care Pakistan” która nakłaniała przechodniów aby drobnymi sumami wspierać edukację dla nieuprzywilejowanych dzieci tego kraju. “Proszę pomyśleć,” tłumaczy mi młoda entuzjastka tej akcji, “może w mózgu takiego dziecka w Pakistanie, tkwi klucz do odkrycia lekarstwa na raka, który nie dojdzie do skutku bo dziecko nie miało dostępu do szkoły.” Obecni byli burmistrzowie Ealingu i Hounslow, lokalni posłowie, radni i wybitni działacze społeczni udzielający wywiadów mediom lokalnym i międzynarodowym. Na polskim festiwalu przybył tylko jeden radny z Ealingu i jeden z Hackney (niezastąpiony nasz przyjaciel Simche Steinberger).
Najbardziej rzuczały się w oczy kontrasty sanitarne. Było przeszło 30 budek WC co zapewniało uczestnikom szybki dostęp bez kolejek. Natomiast ogromne kosze I torby plastykowe które były regularnie zmieniane również dopilnowywały czysty I zadbany wygląd festiwalu indyjskiego. Niestety na polskim festiwalu sprawa śmieci już pod koniec dnia wyglądała koszmarnie. Brak pojemników o odpowiednich rozmiarach doprowadził do tego że po godzinie 4ej teren przypominał krajobraz po bitwie. Na szcęście te stosy puszek, butelek, niedokończonego jedzenia zostały całkowicie zebrane na następny dzień, ale ich widok poprzedniego dnia mógł zniechęcić niejednego Brytyjczyka do wejścia na teren naszego fesiwalu i dawał negatywną reklamą naszym rodakom. Nie używam tego kontrastu aby ubliżyć organizatorom poskiego festiwalu. Bo, po pierwsze, polskie festiwale odbywją się od 5 lat, a indyjskie już od 12 lat. Organizacje indyjsksie w tym kraju są tu dłużej; ich społeczeństwo jest liczniejsze i bogatsze i dobrze rozumie mechanizmy samoreklamy wobec brytyjskiego otoczenia. Nowi Polacy dopiero powoli uczą się tego, a wczesniejsze pokolenia polonijne nie są w stanie im tego przekazać. Wobec tego daję organizatorom wielkie brawa za wielki wysiłek organizacyjny i finansowy zainwestowany w organizowaniu tego festiwalu. Ale sukcesy indyjskiej Meli dają nie tylko polskim komercyjnym organizatorom ale i nam wszystkim odpowiednie wskazówki na przyszłość. Nie chodzi tu tylko oto aby w przyszłości wynając dwa razy większy teren na Ealingu i lepiej przygotować stronę sanitarną, choc to będzie konieczne. Każdy taki festyn powinien być bodźcem dla całego polskiego społeczeństwa ze stoiskami dla organizacji społecznych, kulturalnych, młodzieżowych, charytatywnych. Powinno to być okazja do zaproszenie VIPów, zaczynając od Ambasadora ale uzyskająć patronaty lokalnych burmistrzów i posłów, nie wyłączając też mera lub wicemera Londynu. Również wyobrażam markizy z rozrywkami komputerowymi i wystawą fotografiki czy sztuki. Nasza polska diaspora londyńska jest dynamiczna z szerokim wachlarzem talentów i co raz bogatszych przedsiębiorców. Nieco starsze pokolenia nie jest jeszcze na tyle ospałe any nie mogło być wchłonięte w to żywe tętno tej nowej polonii. Jej doświadczenia i kontakty winne być wykorzystane aby objawić prawdziwe oblicze naszej kultury i naszego potencjału brytyjskim mediom i brytyjskiemu społeczeństwu . Wiktor Moszczyński Dziennik Polski 5 września 2014

No comments:

Post a Comment