Tuesday, 26 April 2016

Czy Brexit grozi Polakom w UK?

Jak dotychczas Brexit, czyli mozliwość opuszczenia Unii Europejskiej przez Zjednoczone Królestwo, wydawała się groźna dla Polaków przybywających dopiero teraz do Wielkiej Brytanii. Ale rośnie przedświadczenie że, tak właściwie, Polakom tu zamieszkałym już nic nie grozi. Parokrotnie politycy i przedsięborcy wspierający Brexit, jak np. John Longworth na zebraniu o Brexit organizowanym przez United Poles 21 kwietnia w Ognisku, zapewniają Polaków tu zamieszkałych i pracujących, że im, i ich rodzinom, “tu nic nie grozi”. Wrong! Oczywiście w pierwszych latach po negatywnym wyniku referendum teoretycznie nic nie powinno się zmienić. Premier Cameron musiałby w pewnym okresie powołać się na Artykuł 50 Traktatu Lizbońskiego aby oficjalnie rozpocząć negocjacje z Unią co do przyszłych relacji prawnych unijno-brytyjskich. Te negocjacje powinny oficjalnie trwać mniej więcej dwa lata. Najbardziej przychylne dla nas rozwiązania bazowane byłyby na wzorach statusu Norwegii czy Szwajcarii gdzie dalej Wielka Brytania miała by pełny dostęp do bezcłowej stefy rynku unijnego ale w takim wypadku, Wielka Brytania musiałaby dalej być otwarta na wolny przepływ nie tylo kapitału, ale również pracowników. Na to prawdopodobnie nowi anty-unijni brytyjscy decydenci po zwycięskim referendum by się nie zgodzili, świadomi że to głównie wrogość brytyjskiego elektoratu do wszelkich nowych imigrantów zaważyła nad zwycięstwem zwolenników Brexit. Ograniczenia przeciw nowym imigrantom mogłyby wejść w życie dopiero po zakończeniu negocjacji, choć gorączkowa debata narodowa na ten temat rozpoczęłaby by się już zaraz po referendum. Prelicytowaliby się nawzajem w histerii konserwatywna partia z UKIPem. Każdy by szukał ostrzejszego rozwiązania dla imigrantów. Byliby świadomi że taka umowa z Unią dla byłego członka UE jest bez precedensu. Tak że atmosfera w brukowcach i w rządzie byłaby dla Polaków od początku dość napięta i dyskriminacyjne decyzje już by się rozpoczęły. Wiemy co już czekałoby na nowych przyjezdnych z Polski po tym wstępnym dwuletnim okresie. Prawo wjazdu byłoby tylko dla turystów i dla studentów z zapewnionym miejscu na uczelni, ale już nie dla tych poszukujących pracy. Dla tych którzy mieliby z góry uzgodnione kontrakty pracy potrzebne byłyby wizy wjazdowe z pozwoleniem pracy (obecnie £575 za kontrakt pracy poniżej trzech lat a £1151 jeśli przzekracza trzy lata). Ponadto płaciliby £200 rocznie za ubezpieczenie zdrowia. Pozatem czesne dla polskich studentów byłoby podwyższone do poziomu zwykłych studentów z zagranicy. Ale co z Polakami już zamieszkałymi w Wielkiej Brytanii, tym którym rzekomo “nic nie grozi”? Jeżeli przebywają tu mniej niż 5 lat i nie mają jeszcze załatwionego stałego pobytu (“permanent residence”) to gdyby pracę stracili nie mieliby już dostępu do żadnych zasiłków; nawet dla zasiłku dla dziecka nie byłoby gwarancji. Oczywiście o zasiłku dla dziecka zamieszkałego w Polsce już nie ma o czym mówić. Jeżeli dziecko nie było tu urodzone nie byłoby nawet pewności czy miałoby tu zagwarantowane miejsce w szkole. Pozatem Polacy tracą prawo do głosowania w lokalnych wyborach mimo że płacą podatek miejski, a wszelkie podróże między Polską a Wielką Brytanią, nawet na Święta czy dla zabiegów dentystycznych, będzie można odbywać tylko przy użyciu polskiego paszportu, a nie dowodu osobistego. Jeżeli osoba tu zamieszkała miałaby nawet jakieś drobne przewinienia prawne na swoim sumieniu w Polsce przed swoim przyjazdem, mogłoby to grozić zatrzymaniem na granicy, a nawet permanentną deportację, niezależnie od tego czy ma już tu pracę i rodzinę, czy nie. Wszelkie pozwolenia na nową pracę w Wielkiej Brytanii trzeba będzie już załatwiać przez Home Office a koszty nowej wizy na 3 letni kontrakt wynosiłby £664. Mogłoby obowiązywać już też wyżej wymienione ubezpieczenie na zdrowie £200 rocznie, nie zależnie od płacenia istniejącego National Insurance w tym kraju. Pozatem trzeba być świadomym że obecnie pracownicy z krajów poza unijnych uzyskują prawo pracy tylko jeżeli ich zarobek wynosi przynajmniej £18,600 rocznie. W tym miesiącu kwotę tę podniesiono aż do £35,000. Mogłoby to zobowiązywać Polaków tutejszych bez permanent residence. Ile Polaków mogłoby się pochwalić że dostają taką stawkę? Może dla Polaków tu przebywających będą jakieś specjalnie złagodzenia w tych przepisach, ale wszystko będzie podlegać temu co Brytyjczycy wynegocjują z Unią. A czy nie będą tu działać uzgodnienia bilaterlane. Czy na przykład Francuzi czy Niemcy byliby traktowani inaczej niż Polacy i Rumuni? Tu dużo będzie zależało od efektywności polskiej dyplomacji, ale i tak konsulaty polskie będą miały urwanie głowy broniąc podeptanych praw poszczególnych polskich rodzin. Ale nawet dla tych posiadających już stały pobyt po pięciu latach, czy nawet obywatelstwo brytyjskie po sześciu latach pobytu, nie byliby wolni od kłopotów wynikających z Brexit. Ta wyżej wymieniona kwota £35,000 dotyczyłaby na przykład najniższego pułapu dochodu obywatela brytyjskiego ściągającego tu z Polski żonę czy syna na stały pobyt. Żeby zaprosić babcię do zaopiekowania się dziećmi na dłuższy okres obowiązywałoby zaproszenie pisemne zatwierdzone przez Home Office. W wypadku dostępu do świadczeń społecznych, byłyby cofnięte jeżeli, z powodów rodzinnych, wróciłoby się do Polski na pewien okres. Pozatem dla tych, nawet z tej powojennej emigracji, którzy chcieliby swoje ostatnie lata przeżyć w Polsce poziom emerytur brytyjskich nie podlegał by już corocznej podwyżce i byłby zamrożony na stałe. Czy maluję ten obraz w zbyt czarnych kolorach? Oczywiście może jednak Brytyjczycy zagłosują w czerwcu aby zostać. Może interwencja Prezydenta Obamy da wyspiarzom troche do myślenia. Może jednak, nawet w wypadku zwycięstwa zwolenników Brexit, Brytyjczycy pozostali by w jednolitym rynku trzymając się przykładu Norwegii, choć ten wariant byłby o dużo mniej prawdopodobny. Mądrzejsi Polacy wyraźnie zgadzają się ze mną bo składają masowo podania na obywatelstwo brytyjskie; według Home Office ich liczba wzrosła o 40% w ostatnich dwunastu miesiącach. Wydawcy podręcznika “brytyjskości”, Red Squirrel, przygotowującego kandydatów na egzamin potrzebny do nabycia obywatelstwa, twierdzą że ostatnio ilość sprzedanych egzemplarzy wzrosła od 550 do 2250 miesięcznie. Pozatem obywatele brytyjscy zaczynają składać podania na obywatelstwa unijne, np. irlandzkie czy francuskie, aby dalej móc się poruszać po Unii w wypadku Brexit. Może też Polacy tu urodzeni z pokoleń powojennych będą składali podania na paszporty polskie z tych samych powodów? Dlatego wciąż nie mogę zrozumieć że tak wielu Polaków tu zamieszkałych z obywatelstwem brytyjskim myślą o głosowaniu za Brexit? Widocznie interes Polski i los ich rodaków w Anglii jest im obojętny. Zaś polscy obywatele bez obywatelstwa brytyjskiego nie mają już prawa głosu w referendum 23go czerwca. Ale przynajmniej te 9744 polskich londyńczyków bez brytyjskiego obywatelstwa tworzących 1.5% elektoratu londyńskiego mogą zrobić sobie i Polsce jedną przysługę. Dotychczas Londyn jest reprezentowany przez głόwnego apologetyka Brexitu, Borisa Johnsona. 5 maja są wybory na mera Londynu. Główny kandydat konserwatywny Zac Goldsmith jest niestety znόw zwolennikiem Brexit. Wobec tego patriotyczny Polak ma jasne zadanie w tych wyborach. Pierwszy głos można oddać na naszego Jana Żylińskiego; drugi na kandydata który popiera pozostanie w Unii, a więc np. na liberała Caroline Pidgeon, zieloną Sian Berry czy labourzysty Sadiq Khan (choć według sondaży ten ostatni ma najlepsze szanse pokonania Goldsmitha). Wreszcie przy naszych polskich głosach pro-europejski Londyn odzyskał by swojego pro-europejskiego rzecznika, polepszył szansę pokonania projektu Brexit i uratowania prawnego statusu Polaków i innych obywateli unijnych w tym kraju. Wiktor Moszczyński Tydzień Polski 29 kwiecień 2016

Tuesday, 12 April 2016

Holenderski sztylet w plecy Ukrainy

6 kwietnia wyborcy holenderscy zagłosowali w referendum za uchyleniem ustawy ratyfikującej umowę handlową Unii Europejskiej z Ukrainą. 61 procent głosowało przeciw ustawie a 38 procent za ustawą. Lecz frekwencja wyniosła tylko 32 procent, czyli ledwo, ledwo wystarczająco, aby pokonać próg 30%, konieczny do uznania ważności plebiscytu. Można by argumentować że zwyciężyła społeczna obojętność i że decyzja ma charakter tylko konsultacyjny, ale wyraźne zwycięstwo zdeterminowanej mniejszości (te 61 procent głosujących ZA tworzy tylko 20 procent wszystkich uprawnionych do głosowania) wprowadza rząd holenderski w kłopot konstytucyjny. A więc czy mają zerwać ratyfikację umowy z Ukrainą, już poprzednio przegłosowaną przez Stany Generalne Niderlandów, czy nie? A temu przygląda się z niedowierzeniem każdy inny rząd Unii Europejskiej który już ratyfikował umowę z Ukrainą w zeszłym roku. Tymbardziej przygląda się temu z rozpaczą rząd na Ukrainie. W końcu umowa już jest wprowadzona w życie. Już od stycznia, na przykład, osobiście aprobuję w Londyńskiej Izbie Handlowej certyfikaty EUR1 pokrywające towary wysyłane bezcłowo z portów brytyjskich do Ukrainy. Decyzja Holendrów teoretycznie grozi przekreśleniem wszytkiego co Ukraina starała się osiągniąć w pocie czoła i potoku krwi jeszcze od roku 2013 kiedy prezydent Janukowicz zawetował uzgodnioną już ustawę handlową z Unią Europejską i sprowokwał w ten sposób wyjście mieskańców Kijowa na Majdan. Od tego czasu Ukraina przeżyła okupację i rozruchy w miastach ukraińskich, obalenie rządu Janukowicza, inwazję Krymu i zażartą wojnę o Donbas aby zatwierdzić swoją przynależność do Europy, a nie do Rosji. W międzyczasie zginęlo przeszło 9 tysięcy Ukraińców a również 193 pasażerów holenderskich na pokładzie malezyjskiego samolotu zestrzelonego przez pro-rosyjskich secesjonistów z rosyjskim pociskiem. A teraz nagle, mimo tragedii tego lotu, Ukraina otrzymała cios nożem w plecy ze strony holenderskiego wyborcy wypierającego się tej umowy. W sondażach 72% Ukraińców życzyło aby referendum holenderskie poparło umowę handlową, a tylko 13% było przeciwne, a więc byli bardzo zawiedzeni. Szanse na odwołanie umowy handlowej są nikłe ale możliwe jest że premier holenderski Mark Rutte będzie chcial zadowolić opinię publiczną w Holandii stwierdzeniem oficjalnym że ratyfikacja umowy handlowej nie jest krokiem do akcesji. Może również zawetować nadchodzącą decyzję unijną o zniesieniu wiz dla obywateli ukraińskich. Ukraińscy dziennikarze komentują z gorzką ironią jak bohaterstwo młodych demokratów ukraińskich zostało zaprzepaszczone. Nadal trwa okupacja rosyjska na Krymie i w Donbasie, nadal trwa korupcja rządzących oligarchów (ostatnio okazuje sie że obecny prezydent Poroszeńko przechowywał lwią część swojego majątku na kontach bezcłowych w Panamie) a teraz ta Europa, do której większość Ukraińców chciała przylgnąć, właściwie ich odrzuca. A właściwie pcha w ręce Rosji. Jest prawdą że istniały obawy w Holandii że, w toku nawału uchodźców i migrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki, może też równie grozić Europie nawał przyjezdych legalnie migrantów z Ukrainy. Ale tak właściwie wcale inicjatorom i zwolennikom referendum nie zależało na Ukrainie. Przyznawali się do tego że byli zupełnie obojętni na sytuację na Ukrainie. Celem referendum był protest przeciw obecnej polityce scaleniowej eurokratów brukselskich, przeciw powszechej europejskiej polityce ograniczeń w wydatkach społecznych i przeciw bałaganowi w reakcji przywódców europejskich, a szczególnie Pani Merkel, na masowe przypływy migrantów z poza Europy. Krótko mówiąc było to kopnięcie w tyłek elitom europejskim. Ukraina była tylko po prostu instrumentem tego kopnięcia. Były dwa główne nurty pchające do tego referendum w Holandii: mocno antyeuropejska prawicowa partia Geert Wildersa i również eurosceptyczna Partia Socjalistyczna która oskarża Brukselę o nadmiar rygoru budżetowego aby ochronić upadającą walutę euro. Wspierały ich ruchy antyeuropejskie z państw sąsiednich, między innymi brytyjski Nigel Farage, którzy są na ogół apologetykami prezydenta Putina i obecnego ustroju rosyjskiego. Trudno o słodsze poczucie zwycięsta dla Putina kiedy obserwuje w plebiscycie holenderskim zarówno klęskę znienawidzonych przez niego liberalnych elit europejskich i gaszenie nadzieji Ukraińców na skuteczną ochronę z Europy przed agresją rosyjską. Komentator niemiecki Andreas Umland nazwał tą decyzję “triumfem propagandowym dla Putina, krępującą na zawsze decyzję dla narodu holenderskiego i publicznym upokorzeneiem dla milionów Ukraińców którzy przez ostatnie lata walczyli zarówno pokojowo, jak i militarnie na wschodnich pobojowiskach Ukrainy, o narodowe wyzwolenie i europejską integrację.” Po usłyszeniu wyniku wyborów Geert Wilders skomentował w Twitterze “Wygląda na że to lud holenderski powiedział NIE europejskim elitom i NIE traktatowi z Ukrainą. Początek końca UE!” Rzeczywiście można ten wynik ocenić jako jeszcze jeden gwóźdź do trumny dogorywującej Europy. A ta Europa dogorywa od czasu krachu gospodarczego w roku 2008 i mylnej potem polityki w obronie euro która doprowadziła do kolejnego niemal bankructwa Grecji, Hiszpanii, Portugalii, Irlandii, Cypru i Włoch. Obecny kryzys w podejmowaniu decyzji z związku z migracją ludów tylko przyspiesza to dogorywanie, którego dalszym symptomem jest obecny pęd dużej ilości wyborców brytyjskich do opuszczenia Unii. Decyzja holenderska wzmocni anty-europejskie argumenty w brytyjskim referendum z czego specjalnie cieszy się Nigel Farage. Czy coś może jeszcze zbawić pro-europejską orientację Ukrainy? Jeszcze ważniejsze, czy elektoraty europejskie ockną się z obecnego marazmu przyglądając się obojętnie energicznym radykalnym anty-europejskim ruchom z prawicy i lewicy? Zdaje mi się że główni politycy europejscy powinni porzucić na razie dalsze próby scalenia gospodarki państw Eurolandu, zdjąć klątwę rygorystycznych ograniczeń w gospodarkach państw śródziemnomorskich, zawiesić tymczasowo strefę Schengen i dojść do porozumienia w sprawie wstrzymania przypływu uchodźców. Nawet gdyby zdawałoby się to niesprawiedliwe dało by to potrzebny oddech aby społeczeństwa europejskie mogły ponownie zawierzyć skuteczności elit politycznych swojego kraju. Będzie to szczególnie dotyczyć Wielkiej Brytanii gdzie wynik referendum w czerwcu rzeczywiście zaważy na przyszłości Europy. Jeżeli Wielka Brytania zostanie w Unii będzie można znowu dać nadzieję Ukrainie że leży w jej interesie zbliżyć się do Europy i przyjąć demokratyczny rynkowy model europejski jako wzór ich przyszłego ustroju. Będzie to rewanż za policzek z Holandii. Wiktor Moszczyński Tydzień Polski 15 kwiecień 2016