Monday, 30 April 2018

EU citizens? Nie, my Polacy!

Jak już wielu cierpliwych czytelnikόw Tygodnia Polskiego domyśliło się z lektury moich felietonόw jestem aktywnym członkiem onkiem
onkiem organizacji the3million ktόra jest głosem medialnym przeszło trzech milionόw obywateli unijnych w tym kraju. Przez swόj partnerski związek z organizacją British in Europe broni też interesόw miliona obywateli brytyjskich żyjących w krajach Unii, głόwnie we Francji i Hiszpanii. The3million ma przeszło 30,000 odbiorcόw ze swojej strony internetowej, ma stały kontakt z Home Office, z ministerstwem do spraw opuszczenia Unii (DExEU), z posłami i członkami Izby Lordόw, i z europosłami w Brukseli. Ostatnio miała spotkania z decydentami na najwyższym szczeblu, łącznie z negocjatorem unijnym Michel Barnier, z byłym premierem Guy Verhofstedt (ktόry jest głόwnym “strażnikiem” sprawy Brexit w Parlamencie Europejskim), z kolejnymi brytyjskimi ministrami do spraw imigracji, z ambasadorami londyńskimi 27 państw unijnych, jak rόwnież z organizacjami reprezentującymi samorządy angielskie i walijskie.
Organizacja ma już od roku osobiste zaproszenie od premiera Theresy May aby utrzymywać kontakt z ministerstwami. Świadoma niedociągnięć w działaniu Home Office starała się, przy poparciu europosłόw, o utrwalenie istniejących praw obywateli unijnych, co spowodowało poprawioną brytyjską ofertę “settled status” Dwukrotnie zmobilizowała skuteczne masowe lobby w parlamencie, organizowała wiec na Trafalgar Square, a ostatnio zasypała Home Office 127 pytaniami na jednym dokumencie do wyjaśnienia obecnego uzgodnionego statusu, na ktόre obecna minister imigracji Caroline Nokes przyrzekła że the3million otrzyma 127 odpowiedzi. The3million walczy o prawa obywateli unijnych jak lew.
Biorąc pod uwagę że jedną trzecią obywateli unijnych w tym kraju stanowią Polacy pomyślał by ktoś że Polacy masowo garną sie do wsparcia tej organizacji. I rzeczywiście jest mała garstka bardzo aktywnych Polakόw ktόrzy odgrywają w niej rolę. Ale jest to rzeczywiście garstka. W małych ilościach przybywali na lobbying i tylko mała grupka podniosła rękę na wiecu na Trafalgar Square gdy zapytano ilu było obecnych Polakόw. Na ostatnim masowym zlocie osόb protestującym przeciw Brexitowi widziałem tylko jedną flagę polska, a i ta należala do Komitetu Obrony Demokracji. Dlaczego nas tak mało?
Gdy rozdawałem ostatnio przed kościołem polskim na Ealingu ulotki the3million o potrzebie rejestrowania obywateli unijnych przed wyborami samorządowymi na ogόł spotykała mnie zupełna obojętność. Co to ma ze mną wspόlnego? Gdy rozdawaliśmy podobne ulotki na terenie Balham ulotki nasze chętnie przechwytywali Francuzi, Włosi, Litwini, Węgrzy. Lecz gdy moi koledzy podeszli do obywateli polskich na oczach ich były wyrazy zdumienia. “Are you EU citizens?” zapytano ich. “No no!” odpowiedzieli łamaną angielsczyzną, “We Polish” . Taką odpowiedź uzyskaliśmy dwukrotnie.
Czy na prawdę świadomość obywatelska masy Polakόw na Wyspie jest tak płytka? Gdy przypomina się obywatelom unijnym tu osiadłym że w ciągu następnych trzech lat, a więc do czerwca 2021, wszyscy obywatele unijni nie posiadający obywatelstwa brytyjskiego muszą się zarejestrować w Home Office lub być zdani na deportację razem ze swoją rodziną, czy Polacy nie są świadomi że tu chodzi o nich właśnie? Może rzeczywiście trafiliśmy w Balham na przypadki znudzonych Polakόw zaskoczonych przez nieznajome osoby na ulicy i ze słabą znajomością języka angielskiego. Lecz wielu jest takich ktόrzy wciąż nie pojmują co się dzieje w “polityce” i ktόrzy nie widzą powodu dlaczego mają tu głosować na kogokolwiek. To tak jakby proszono ich o głosowanie na innej planecie.
Inicjatywa the3million i innych podobnych organizacji nacisku powstała w środowiskach obywateli zachodniej Europy, często pochodzących z mieszanych małżeństw i posiadających brytyjskie dzieci, ktόrzy czują że ich pobyt w tym kraju jest oparty o podstawowy fundament prawny i że tu jest ich dom. Natomiast wielu Polakόw czuje że są tu intruzami, nawet jeżeli ich dzieci widzą swoją przyszłość w Wielkiej Brytanii. Myslą że co będzie, to będzie, ale to nie od nas zależy. Faktycznie co raz bardziej jestem przekonany że do szerokich mas Polakόw w Wielkiej Brytanii możemy dotrzeć tylko przez społeczne media polskie, przez telewizję polską lub co najwyżej przez ulotki z organizacji jak the3million skierowane wyłącznie w języku polskim do Polakόw.
I to dobrze pojął Jan Żyliński ze swoją akcją wyborczą z 48 polskimi kandydatami ktόry wie że przeciętny wyborca polskiego pochodzenia nie reaguje aż do jego drzwi zastuka Polak czy Polka. To potwierdza zresztą i moje doświadczenie że polski kandydat z ramienia brytyjskiej partii politycznej może trafić do polskiego wyborcy i uzyskać pojedynczy głos tylko jak się jemu osobiście przedstawi. Trzeba wtedy przejrzeć listę wyborcόw, spisać sobie wszystkie polskie nazwiska i imiona (tzn imiona polskich kobiet z nie polskimi nazwiskami) i odwiedzić ich wszystkich osobiście. Lecz jest to rόwnież głos rozpaczy, potwierdzający gettoizację znacznej części polskiego społeczeństwa ktόra nie jest w stanie czy nie ma chęci integrowania się z brytyjskim otoczeniem.
Czytając to wielu czytelnikόw Tygodnia Polskiego oburzy się. Jak to? Przecież stara emigracja gdy w końcu uzyskała obywatelstwa brytyjskie, a szczegόlnie ich potomstwo, jak najbardziej zintegrowała się, brała udział w wyborach i wystarczały im informacje czy hasła w prasie brytyjskiej skierowane ogόlnie do brytyjskich wyborcόw aby wiedzieć na kogo głosować. Tak samo oburzą się na to młodsi Polacy ktόrzy przybyli tu w ostatnim dwudziestoleciu, pracują w biurach angielskich, czy w bankach w City, czy zakładają własne przedsiębiorstwa, są lekarzami, księgowymi, nauczycielami, czy pracują w firmach gdzie istnieją dobrze zorganizowane związki zawodowe. Tak samo oburzonych byłoby sporo rodzicόw, a szczegόlnie matek polskich, ktόre żywo interesują się życiem swojego dziecka w angielskiej szkole. Z czasem doszedłem jednak do przekonania że te osoby tworzą tylko jak by pewną elitę życia polskiego na Wyspach i słabo orientują się życiem Polakόw kόrzy nawet teraz, 14 lat po wejściu Polski do Unii Europejskiej, nie znają ani języka ani zasad życia w tym kraju.
Cztery lata temu Polish City Club podjął inicjatywę zorganizowania spotkania z lokalnymi przywόdcami partii politycznych dla polskich wyborcόw żyjących w podlondyńskich przedmieściach Greenford i Perivale, gdzie 12% wyborcόw stanowią obywatele polscy. Reklamowano spotkanie masą ulotek rozdawanych pod lokalnym kościołem polskim i przy szkołach sobotnich na Northolt i na Ealingu. I rzeczywiście stawili się lokalni liderzy partii politycznych na Ealingu, telewizja i prasa polska, przedstawiciel Ambasady, no i oczywiście pełni zapału młodzi organizatorzy. A ilu przybyło lokalnych polskich wyborcόw? Tylko jedna osoba. Nie było właściwie żadnego dialogu czy żadnego wspόlnego języka, między elitą nowej fali a masą.
W tym roku proponowałem podobną inicjatywę ze wszystkimi partiami brytyjskimi, łącznie z Polską Dumą, ale już w ramach lokalnej parafii czy szkoły sobotniej. Od parafii nie było żadnej odpowiedzi. Prezes rady z jednej z polskich szkόł sobotnich wyraził wielkie zainteresowanie. Powiedział że postara się przekonać do tego rodzicόw w Radzie Szkolnej. Niestety prawie nikt go nie poparł. Wytłumaczył mi że jako Polak długo zamieszkały w Londynie, z dobrą pracą, pochodzący zresztą z Warszawy, bardzo popiera inicjatywy ktόre umożliwiają bliższą integrację polskich rodzin z środowiskiem brytyjskim. Lecz nie jest to pogląd innych członkόw rady szkolnej, szczegόlnie że w większości przybyli tu z terenόw wiejskich gdzie nastawienie do wszelkiej polityki jest negatywne. Pozatem za mało z nich znało wystarczająco język angielski aby uczestniczyć z pożytkiem w takim spotkaniu.
Nie można dać za wygraną. Polacy na ogόł są zintegrowani z życiem gospodarczym, pracują i płacą podatki a dzieci wysyłają do szkόl angielskich gdzie czują się młodymi Brytyjczykami. Świadomość obywatelska może pojawić się w końcu tak jak po wielu latach dla Polakόw powojennych. Lecz po drodze leży kryzys Brexitu na ktόry muszą w końcu zareagować czynnie, a nie biernie. Każdy obywatel polski tu żyjący a nie posiadający brytyjskiego obywatelstwa będzie musiał sie zarejestrować aby miał tu prawo pobytu do pracy, nauki i służby zdrowia dla siebie i dla swoich dzieci. Konsulat, polskie i brytyjskie organizacje charytatywne a prawdopodobnie wreszcie też i samorządy brytyjskie będą musiały stać na wysokości zadania aby jednemu milionowi Polakόw przypominać o przygotowaniu odpowiednich dokumentόw a potem informować i pomagać w tej koniecznej rejestracji. Ale każdy Polak czy Polka muszą obudzić się ze swojego obywatelskiego letargu i sami zadeklarować “Składam podanie o pozostanie, bo mam prawo jako obywatel unijny tu pozostać”.
Wiktor Moszczyński

Tuesday, 17 April 2018

Bukiety Agresji


W ostatnich dwuch tygodniach rozpętała się dziwna i zatrważająca w skutkach burza na ulicach dzielnicy londyńskiej Hither Green.
W nocy 4 kwietnia odbył się dramat. Do domu 70-letnich emerytόw wtargnęło dwuch włamywaczy. Wiemy że jeden z nich był uzbrojony w duży śrubokręt. Obudzili i nastraszyli niepełnosprawną właścicielkę domu a jej męża wyciągneli z sypialni i przeprowadzili do kuchni. Tu właściciel domu, 78-letni pan Richard Osborn-Brooks, zaczął szamotać się z jednym z napastnikόw i udało mu sie go zranić tym właśnie śrubokrętem. Skaleczonego 37-letniego złodzieja, Henry Vincent, wyprowadził z domu jego wspόlnik 28-letni Billy Jeeves i poprowadził do swojej ciężarόwki zaparkowanej na ulicy. Lecz Vincent był tak osłabiony że opadł na ziemię. Speszony tym, Jeeves czuł się zmuszony zostawić swojego kolegę leżącego na ulicy i odjechać. Rana okazała się być zbyt ciężka. Vincent leżał nieprzytomny na ulicy, w kałuży swojej własnej krwi. Tam go znalazła policja i służba zdrowia i zawieziono go do szpitala. Ciężarόwkę Jeeves’a znaleziono pόźniej spaloną w sąsiedniej dzielnicy a po Jeevesie znikł wszelki ślad.
Policję oczywiście wezwali domownicy. Gdy pan Osborne-Brooks opisał cały incydent policja, zamiast go pochwalić za odwagę, oskarżyła go wpierw o prόbę zabόjstwa napastnika, a potem prόbę zamordowania go. Po paru godzinach doszła wiadomość że Vincent umarł jednak w szpitalu ze swoich ran. Zmienono ponownie stan oskarżenia z prόby morderstwa na morderstwo. Zakutego w kajdanki stroskanego emeryta policja zawiozła do komisariatu i zamknęła w celi. Brytyjskie media, a przy tym duża część społeczeństwa brytyjskiego, była wręcz oburzona. Gazety opisywały pana Osborne-Brooks jako bohatera ktόry bronił własnego mienia i sparaliżowanej żony przed napaścią. Okazało się że Henry Vincent był zawodowym złodziejem, parokrotnie aresztowanym ktόry przesiedział szereg lat za kratami za oszustwa. Poza włamywaniem się do domόw specjalizował się w oszukiwaniu naiwnych emerytόw, wykonując niepotrzebne prace domowe za bajońskie sumy. Dla przykładu jednemu emerytowi zmienił jeden kafel na dachu za przeszło £10 tys. Szajka rodzinna skazana razem z nim 15 lat temu nabrała emerytόw na przeszło £440tys. Pod naciskiem mediόw i widocznym sygnałem z Home Office oskarżenie cofnięto i gospodarza domu odesłano spowrotem do chorej żony.
Niestety, pod wpływem opublikowanych gróźb na jego życie, biedny właściciel domu zmuszony został do opuszczenia własnego mieszkania wraz z małżonką. Policja obawiała się że ktoś z zamożnej rodziny zmarłego będzie chciał wziąść odwet za śmierć swojego kuzyna. Na razie mieszka pod chronionym adresem pod opieką policji ale czuł się zmuszony wystawić swόj dom na sprzedaż.
Okazało się że ucieczka starszego bohatera ktόry obronił własny dom nie wystarczyła. Od pierwszego dnia zaczęły ukazywać się bukiety kwiatόw i wspominkόw w kształcie misiόw i balonikόw przyczepionych do prywatnych płotόw na przeciwko domu pana Osborne-Brooks. Dolepiono na płotach listy od rodziny, a nawet list do “ukochanego Tatusia” rzekomo pochodzący od nieletnich dzieci zmarłego. Zarόwno sąsiedzi, jak i media, byli oburzeni. Jeden starszy brodaty, lecz energiczny, sąsiad zaczął zrywać i deptać kwiaty. Zapytany przez dziennikarzy dlaczego niszczy tą “tymczasową kapliczkę” orzekł że te symbole “ubliżają” mieszkańcom ulicy South Park Crescent, że są “aktem agresji” wobec nich, i że Vincent nie jest człowiekiem, a tylko “zerem”. Zwrόcił uwagę też na to że Vincent i jego rodzina rzekomo opływają w luksusach w czasie gdy jego własny ojciec ktόry “był ranny pod Monte Cassino” potem żył z nędznej groszowej tylko emerytury.
Następnego dnia kwiaty wrόciły. Kobiety ktόre je składały prosiły o “tolerancję dla rodziny” aby mogli godnie uczcić pamięć zmarłego na miejscu gdzie zmarł a zrywanie kwiatόw nazywały “aktem barbarzyństwa". Nie wyrażały żadnej skruchy. Tego samego popłudnia inny lokalny mieszkaniec przybył i niemal w milczeniu, ale na oczach kamer, zerwał ponownie bukiety kwiatόw.
Anarchia na ulicach Londynu! To była rzecz niesłychana. Prasa krajowa, a szczegόlnie brukowce, była oszołomiona kompletnym brakiem jakiegokolwiek porządku mimo nadejścia od czasu do czasu patrolόw policyjnych. W większości prasa, nawet ta liberalna, uważała że mieszkańcy ulicy mają prawo mieszkać bez potrzeby oglądania tych kwiatόw na cześć osoby krόra ich dotychczas prześladowała. Ale każdy liczył się z tym że w końcu policja i lokalne władze (czyli Lewisham Council) wkroczą w akcję i kwiaty usuną. Przecież to jest Wielka Brytania, gdzie zawsze panuje ład i bezpieczeństwo. Sondaż publiczny wykazał że 82% osόb pytanych uważało że kwiaty powinne być usunięte a na Facebooku przeszło pareset osόb natychmiast wyraziło poparcie na nowej stronie ktόrą założono w obronie mieszkańcόw.
I przyszła interwencja. Lokalny komisarz policji, Sir Craig Mackey, podkreślił w wywiadzie dla lokalnego radia LBC, że jest to przedwszystkiem tragedia dla rodziny zmarłego i lokalni mieszkańcy powinni uznać prawo rodziny do publicznej żałoby. W końcu “kładzenie kwiatόw nie jest zbrodnią” a ci co kwiaty zrywają mogą być aresztowani. Kontrowersyjny polemista w Daily Mail, Richard Littlejohn, napisał artykuł na całą stronę atakujący policję za ich polityczną poprawność z dopiskiem “a teraz będą stawiać pomniczki z kwiatόw dla zamachowcόw-samobόjcόw”.
Przedewszystkiem, poza niefortunną interwencją policji, daje się odczuć zupełne milczenie ze strony oficjalnych rzecznikόw lokalnych. Gdzie są lokalni radni? Gdzie jest lokalny poseł? (Czyli Heidi Alexander, MP for Lewisham East). Gdzie są lokalni duchowni? Kto występuje na miejscu w imieniu obrony prawa i załagodzenia konfliktu?. Kto stara się doprowadzić do jakiegoś porozumienia między potrzebami mieszkańcόw a życzeniami rodziny zmarłego? Wydaje się że anarchia rządzi dalej. Przez cztery dni kwiaty wracają; a przez cztery noce, mimo gróźb policji, kwiaty znikają
Dlaczego policja wydaje się być tak przychylna rodzinie zmarłego? Dlaczego inni nie spieszą się z interwencją, mimo że w innych okolicznościach, byliby pierwszymi do chwycenia za mikrofon, I do spotkania publicznego z mieszkańcami. Otόż, rodzina pana Vincent jest dość znana policji, a szczegόlnie w sąsiednim hrabstwie Kent, jako “crime family”, czyli jako rodzina przestępcza. Okazuje się że jego liczna rodzina mieszka w eleganckich okolicach podlondyńskich jak Orpington i St Mary’s Cray. Ponadto członkowie rodziny identyfikują się jako Romowie co nadaje ich statusowi element charyzmatycznej legendy gdzie ich codzienne poczynania osnute są w świecie fantazji i zbiorowej legendy. Posiadają swoje rodowe rytuały i wewnętrzne lojalności niekoniecznie zgadzające się z wymogami codziennego prawa. Ze względu na to że są traktowani jako mniejszość narodowa. Powołują się na bogatą historię tradycyjnego ucisku ich narodu I nietolerancji wobec ich stylu życia. Posiadają znamię “obcości”, ktόrych tradycje powinno się szanować. Policja londyńska jest nieco opętana takimi względami i przy innych grupach mniejszościowych, ale w wypadku Romόw ich obcość jest często uwypuklona przez nich samych na swoją własną korzyść. Policja zapowiedziała też że będzie chroniła orszak pogrzebowy, kosztujący przeszło £100,000, gdy będzie przechodził przez ulicę na ktόrej umarł Vincent. Poszczegόlni mieszkańcy grozili że orszaku nie dopuszczą do swojej ulicy.
Dopiero po 10 dniach kontrowersji, w ostatni poniedziałek, w porozumienu z policją zainterweniowała lokalna rada miejska i kwiaty usunięto już oficjalnie i przeniesiono gdzie indziej. To powinno było być wykonane natychmiast, w dzień po pierwszym ukazaniu sie bukietόw. Wiadomo że Romowie są przeważnie katolikami. Mόgł więc w porozumieniu z radą miejską, zainterweniować ktόryś ksiądz katlicki i zaproponować należyte miejsce dla składania kwiatόw przy jednym z kościołόw czy przy kaplicy na pobliskim cmentarzu Hither Green. Oczywiście zmarły zawsze ma prawo aby go rodzina żegnała czule i w tym wypadku z tradycyjnym cygańskim rozmachem, ale nie w takim miejscu, czy w taki sposόb, ktόry byłby wyzywający dla mieszkańcόw uchodzących jako ofiary czy potencjalne ofiary jego przestępstw.
Od razu zaznaczam że doceniam i szanuje potrzebę politycznej poprawności w zdrowym rozsądnym społeczeństwie. Polacy nie zawsze ją doceniają mimo że chroni ona też polskie społeczeństwo, a szczegόlnie polskie dzieci. Lecz musi to być poprawność prowadzona z umiarem i z poszanowaniem dla wszystkich środowisk w społeczeństwie. Nie można zezwalać na sytuację gdzie ludzie szanujący prawo czują się bezsilni i bez odpowiedniego przedstawiciela ktόry przemόwi w ich obronie. Inaczej przyjdą inni bardziej podejrzani “obrońcy” ktόrzy tak samo będą igrać z prawdą i z prawem, jak ci ktόrzy celebrowali bezprawną przestępczość Zmarłego i jego rodziny.
Wiktor Moszczyński

Monday, 2 April 2018

Ostatnia Rejestracja?


Tegoroczny Trzeci Maj to nie tylko “u Polakόw błogi raj” ale może też stać się ostatnią okazją dla obywateli polskich do zagłosowania w wyborach lokalnych w Wielkiej Brytanii. Zarόwno rząd brytyjski, jak i opinia publiczna, sympatyzują z poglądem że obywatele unijni po Brexicie powinni dalej mieć prawo udziału w głosowaniu. Niestety sprawa ta wypada poza nawias negocjacji z Unią gdyż każdy kraj unijny ma swoje własne prawa wyborcze i negocjatorzy UE umywają ręce od zajęcia stanowiska w tej sprawie. Ze względu na to że niemal wszystkie decyzje w tych negocjacjach podejmowane są na zasadzie wzajemności, a nie każdy rząd unijny gwarantuje Brytyjczykom za granicą prawo do udziału w wyborach, nie mamy żadnej gwarancji że obywatele unijni, a w tym Polacy bez obywatelstwa brytyjskiego, będą mieli prawo głosu od następnego roku.
A więc trzeba wykorzystać jak najbardziej tegoroczne wybory aby podkreślić naszą obecność i nasze prawa w tym kraju, bo może to być ostatnia nasza szansa. Jak dotychczas nasz udział w wyborach wypadał słabo w porόwnaniu z innymi miejszościami. Nie mieliśmy własnych postulatόw, nie mieliśmy własnych zebrań wyborczych, nie mieliśmy własnych kandydatόw. Po prostu nie istnieliśmy.
Według ostatnich szacunkόw jest nas przeszło million w tym kraju, z czego można wnioskować że jest około 600,000 upoważnionych do głosowania. W samym tylko Londynie mamy 110,189 polskich obywateli oficjalnie zarejestrowanych do głosowania, a więc mimo Brexitu, jeszcze więcej niż kiedykolwiek od czasu wejścia Polski do Unii Europejskiej. Tworzymy niemal 2% wyborcόw całego Londynu. W samym tylko Ealingu mamy 14,861 wyborcόw, nie licząc oczywiście dalsze parę tysięcy Polakόw, czy osόb pochodzących z polskich rodzin, ktόrzy posiadają obywatelstwo brytyjskie. Tu rzeczywiście jesteśmy potencjalną siłą wyborczą, posiadając około 5% głosόw całego elektoratu. W podokręgach Ealingu, jak Perivale i Greenford Green, tworzymy około 12% elektoratu.
Jak już mόwiłem w wywiadzie dla Cooltury “powinnyśmy być wyborczym gigantem w nadchodzących wyborach lokalnych …… i każda partia polityczna powinna zabiegać o nasze głosy. Niestety jesteśmy elektoralnym pigmejem”. Za dużo z nas uważa że te wybory ich nie dotyczą i nawet nie przyglądają się programom poszczegόlnych partii i poszczegόlnych kandydatόw. Ulotki wyborcze od razu idą do kosza. Nawet kiedy od czasu do czasu ujawni się ulotka w języku polskim to też jest ignorowana.
Nawet bez naszego polskiego pochodzenia powinniśmy myślić o obywatelskim obowiązku głosowania. Wiemy że samorządy (councils) zajmują się zbieraniem śmieci i że żądają od nas podatku corocznego za nasze mieszkanie, ale nie wiele więcej. Lecz ich praca dotyczy niemal każdego aspektu naszego życia codziennego. Czy mamy dzieci? W ratuszu rejestruje się porόd dziecka, samorządy odpowiedzialne są za znalezienie miejsca dla dziecka w żłobku czy w szkole, utrzymanie parkόw i plac zabaw. Mamy w rodzinie osoby starsze? Opieka społeczna utrzymana jest przez samorządy, w tym domy starcόw czy bilety darmowe dla emerytόw. Mamy samochόd? Samorządy są odpowiedzialne za utrzymanie stanu ulic i kontrolę parkowania. Wynajmujemy mieszkanie? Samorządy zarządzają mieszkaniami komunalnymi i mogą interweniować w wypadku zaniedbań ze strony prywatnego landlorda. Pozatem samorządy odpowiedzialne są za ochronę praw konsumenta, biblioteki, cmentarze, zezwolenia na festiwale. Mają duży wpływ też na lokalne służby zdrowia i na wspόłpracę z policją.
Polscy wyborcy powinni wspierać tych kadydatόw ktόrzy wyrażają gotowość wspόłpracy z polskim społeczeństwem i zadeklarują swoje poparcie dla polskich inicjatyw, a szczegόlnie dla potrzeb polskich szkόł sobotnich. Jeżeli polskie parafie będą potrzebowały zezwolenia z działu planowania na rozszerzenie domu parafialnego, czy polskie szkoły chciały przedłużyć godziny wynajmu angielskiej szkoły, czy polskie zespoły taneczne lub polskie organizacje opiekuńcze chciały złożyć podanie na dotacje od Rady, warto już w czasie wyborόw znaleść tych kandyddatόw ktόrzy będą czuli że jest w ich interesie nasze inicjatywy poprzeć. Na przykład, kiedy starałem się o pozwolenie na postawienie na terenie Ravenscourt Park płyty z granitu upamiętniającej tragiczną śmierć działacza pro-solidarnościowego, Giles Harta, na pierwszym miejscu zwrόciłem się do lokalnych radnych w tym podokręgu Hammersmithu o poparcie, tymbardziej że byli już wcześniej zadeklarowanymi sympatykami POSKu, a sam nasz projekt był dość kontrowersyjny.
Oczywiście w tych sytuacjach najlepiej znaleść kandydatόw pochodzenia polskiego czy mających polskich partnerόw. Niestety nie wyrobiliśmy sobie za wielu kandydatόw polskiego pochodzenia w głόwnych partiach politycznych. Obecnie wiem tylko że na Ealingu będzie przynajmniej dwuch kandydatόw Polakόw z ramienia partii konserwatywnej – Joanna Dąbrowska w podokręgu Ealing Common i Mariusz Woźniak na Greenford Green, a w dzielnicy Sutton kandyduje Hanna Żuchowska jako Lib-Dem. Kandydaci polscy ofiarują szansę opiekowania się polskimi sprawami i przyjęcia polskich petentόw w swoich przychodniach w języku polskim.
Książe Jan Żyliński, przedsiębiorczy jak zawsze, zarejestrował specyficznie polskie stronnictwo, czyli Duma Polska, ktόre ma wystawić do dwustu kandydatόw w tych wyborach. Jak dotychczas ich nazwiska i miejsca kandydowania jeszcze nie zostały ujawnione. W Londynie każdy podokręg najczęściej reprzezentowany jest przez trzech radnych, a więc występuje aż trzech kandydatόw z każdej głόwnej partii. W tej sytuacji jeden dobry kandydat polski mόgłby uzyskać choć jeden głos każdego z polskich wyborcόw w tym podokręgu, a pozostałe głosy możnaby przekazać kandydatom brytyjskim lub w ogόle nikomu. Ale obawiam się że bez szerszego poparcia poza ścisłym kręgiem samych polskich tylko wyborcόw, szanse wygrania miałby tylko kandydat polski występujący z ramienia istniejącej partii brytyjskiej. Arytmetyka wyborcza robi swoje, i to mimo dotychczasowej niskiej frekwencji wyborczej w lokalnych wyborach. Przynajmniej, jak w czasie wyborόw Żylińskiego na mera Londynu, inicjatywa jego pobudzi pewną ilość Polakόw do udziału w wyborach, a i to będzie widoczne dla Brytyjczykόw.
Największym mankamentem dla nas jest brak potencjalnej listy postulatόw ktόre wyborcy polscy powinni wystawić kandydatom, a nawet tym polskim kandydatom. Daje przykład takiej listy:
1/ Wsparcie nauki języka angielskiego dla cudzoziemcόw, tzw. ESOL, aby było jak najszerzej dostępne
2/ Udostępnienie informacji i porady darmowej w związku z nadchodzącą przymusową rejestracją wszystkich obywateli unijnych w ciągu następnych dwuch lat
3/ Założenie lokalnej skrzynki pocztowej dla wysyłki i zwrotu unijnych paszportόw w czasie tej rejestracji
4/ Zapewnienie poparcia dla zachowania prawa głosu w wyborach lokalnych dla obywateli unijnych po Brexicie
4/ Stała konsultacja z polskimi organizacjami przynajmniej dwa razy w roku
5/ Umożliwienie przyjmowania korespondencji do Rady Miejskiej od mieszkańcόw w języku polskim
6/ Utrzymanie stałego dostępu dla polskich książek i taśm w bibliotekach miejskich

Takie właśnie programy wyborcze powinne być uzgodnionie wewnątrz polskich organizacji lokalnych a potem powinne być udostępnione publicznie przedstawicielom głόwnych partii politycznych. Jestem przekonany że przedstawiciele partii chętnie uczestniczyliby w takim wspόlnym spotkaniu bo szukają dialogu nie tylko z Polakami, ale rόwnież z innymi obywatelami unijnymi. W końcu nie jesteśmy sami.

Ale jeszcze przed kampanią wyborczą i ewentualnym głosowaniem w czwartek 3 maja, wszyscy obywatele polscy powinni się zarejestrować. Ostatecznym terminem do rejestracji jest już 17 kwiecień. Trzeba wejść na portal www.gov.uk/get-on-electoral-register, podać swόj kod pocztowy, a potem adres w Wielkiej Brytanii, datę urodzenia i numer ubezpieczenia społecznego, tzw. National Insurance Number. Bez rejestracji polskie nazwiska nie ukażą się na liście wyborczej.

Pamiętajmy że w około Brexitu, Brytyjczycy będą podejmować decyzje o nas Polakach zarόwno na rządowym szczeblu centralnym jak I na szczeblu lokalnym. Lecz w tym drugim przypadku każdy polski wyborca będzie miał szansę udziału w tych decyzjach przez oddanie swojego głosu. Nic o nas bez nas. Ale może już ostatni raz.

Wiktor Moszczyński