„Religia stała się skansenem, parkiem krajobrazowym, muzeum
etnograficznym,” tak główny ekspert Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego, dr
Marcin Kędzierski, elokwentnie lamentuje powolny zmierzch obyczajów
chrześcijańskich w społeczeństwie polskim. Z wielkim żalem Kędzierski uznaje
pełną klęskę czegoś co nazywa „chrześcijańsko-katolickim imaginarium”, które
tworzyło kiedyś tkankę wartości składających się na moralność i obyczaje w
prawodawstwie, w pracach naukowych i w mediach, nie tylko Polski, ale
wszystkich krajów europejskich. Chodziło mu przede wszystkiem o dość
powszechnie uznawaną wiarę w Boga i w stabilność społeczeństwa opartego o
tradycyjną rodzinę. Ubolewa, na przykład, że zamiast pojęcia altruistycznej
miłości bliźniego jako motoru sklejającego społeczny ład, nastąpiło pojęcie
miłości siebie. To ujawnia się zarówno w pogoni za dorobkiem materialnym gdzie
prawa rynku uzasadniają wszystko, jak i zadowoleniem własnych przyjemności „bo
mi się to należy”. Według niego emocjonalny stan jednostki staje się nowym
bogiem, co ostatecznie może unicestwić wszelkie normy stabilnego społeczeństwa.
Proces dekompozycji „chrześcijańsko-katolickiego
imaginarum”, który rozpoczął się w okresie Oświecenia w XVII wieku, został,
według niego, dramatycznie przyspieszony w latach 60-ych ubiegłego wieku kiedy
umożliwiono antykoncepcję płodu, a potem wprowadzono prawo do aborcji,
tolerowano związki pozamałżeńskie, uszanowano relacje homoseksualne i praktykowano
eutanazję wobec osób cierpiących na nieuleczalne choroby. Choć do końca kościół
katolicki nie przyjął tych nowych wartości, ale w praktyce kościół dostosował
się do dialogu i zrozumienia tych, zarówno wierzących jak i niewierzących,
którzy te wartości propagowali, naśladując ich humanitarne słownictwo które te
nowoczesne normy społeczne uzasadniały. Wobec tego kościół, mimo swoich
obiekcji, dopuścił do upowszechnienia tych wartości w świeckim imaginarium i
stał się intelektualnie bezbronny i skazany na pozycję krytykowaną jako
fundamentalistyczną. „Patrzę i dostrzegam walec,” pisze Kędzierski, „który
zaczyna po nas przejeżdzać. Jestem kompletnie bezradny wobec tak zdefiniowanych
pojęć.”
Do jakiego stopnia Kędzierski ma rację gdy mówi że katolicy
w Polsce są pod pręgierzem nowych świeckich wartości? Trochę przesadza. On sam,
jako uczony konserwatysta, obraca się oczywiście w kręgach akademickich zarówno
konserwatywnych i liberalnych, więc tak jak większość ludzi z wyższym
wykształeceniem zamieszkałych w wielkich miastach, ociera się wciąż o kulturę i
światopogląd zachodniej Europy. A ta oparta jest na poszanowaniu praw
człowieka, i to nie tylko w pierwszych trzech pokoleniach tego prawa, ale
również w czwartym pokoleniu również. Świadectwem tego było 10 milionów Polaków
głosujących w lipcu na liberalnego kandydata Rafała Trzaskowskiego. Ale byli
wciąż tylko mniejszością.
Przypominam że pierwsze pokolenie praw człowieka pochodzi
jeszcze z czasów XVIII wiecznego Oświecenia. Oparte było na uznaniu prawa do
życia, bezpieczeństwa osobistego, wolności słowa, równości wobec prawa i prawa
do posiadania własności. Amerykańska
Deklaracja Niepodległości uważała „następujące prawdy za oczywiste: że wszyscy
ludzie stworzeni są równymi, że Stwórca obdarzył ich pewnymi nienaruszalnymi
prawami, że w skład tych praw wchodzi prawo do życia, wolność i dążenia do
szczęścia.” Chrześcijaństwo nie przewidywało poprzednio pojęcia automatycznego
„dążenia do szczęścia” na tym padole, gdyż nagrodą za prowadzenia czcigodnego
życia miało być szczęście wieczne w niebie. Z czasem dostosowało się do tych
pojęć, co było już w opinii Kędzierskiego pierwszym kompromisem.
Drugie pokolenie praw człowieka
nastąpiło już w XIX wieku i dotyczyło praw ekonomicznych, a więc prawa do
pracy, prawo opieki społecznej, ochrony przed wyzyskiem. Ekstremalnym
przypadkiem tych praw był Manifest Komunistyczny ale już w Niemczech Bismarcka
szanowano prawo pracy. Teraz powszechnie szanujemy prawa do żywności,
mieszkania i opieki zdrowotnej, jak również do zabezpieczenia społecznego i do
płatnego bezrobocia. Kościół też dostosował się do tych praw w encyklice
Papieża Leona XIII „Rerum Novarum”, która promowała uznanie powszechnego prawa
do głosowania, do tworzenia wolnych związków zawodowych i do uszanowania godności
człowieka. Kapitalistyczne demokracje zachodnie oparte o prawa człowieka
pierwszego pokolenia nie zawsze chciały uznać te gospodarcze prawa drugiego
pokolenia. Tymczasem państwa komunistyczne opierały swoje rządy totalitarne
właśnie o prawa człowieka drugiego pokolenia dla którego były gotowe stłumić
poprzednie „burżuazyjne” prawa pierwszego pokolenia. Już w okresie powojennym
znaczna część państw kierowała się konstytucjami świeckimi obejmującymi zarówno
pierwsze i drugie pokolenie praw człowieka, i Kościół Katolicki dostosowywał
się do tego, szczególnie gdy podobnie reagowały konkurencyjne religie.
Trzecim pokoleniem praw człowieka
są prawa grupowe czy zbiorowe, dotyczące albo całych narodów, albo
poszczególnych warstw społecznych. Do nich należały na przykład prawa do
samostanowienia, do rozwoju gospodarczego i społecznego, do zdrowego
środowiska, do zasobów naturalnych, do komunikowania się czy do uczestnictwa w
dziedzictwie kulturowym. Prawa te są szerzone przez wiele postępowych
organizacji międzynarodowych, jak ONZ czy Unia Europejska, i są również
szanowane przez organizacje kościelne.
Bardziej kontrowersyjne jest
czwarte pokolenie praw człowieka oparte na prawach już nie uniwersalnych, lecz
na prawach kobiet i dyskryminowanych mniejszości, a więc praw dla ochrony niepełnosprawnych, mniejszości narodowych,
homoseksualistów. W większości państw zachodnio-europejskich ich prawodawstwo
uwzględnia większość tych praw. Ustawy te odgrywają dla tych mniejszości coś w rodzaju
wyzwolenia z opresji patriarchalnej dotychczasowej rodziny tradycyjnej. Niemal
z każdym rokiem przybywa nowa grupa szukająca równouprawnienia na zasadzie
poszanowania równości każdego obywatela. Coraz więcej krajów uznaje prawa do
małżeństwa i do adoptowania dzieci przez osoby tej samej płci, czy do uznania
prawa do samookreślenia własnej płci przez transwestytę. Nie wszyscy na
Zachodzie podążają za tymi zmianami, a wiele z nich kościół katolicki wciąż
odpiera.
Jeszcze mniej podążają za tym w
Polsce i to właśnie wśród elektoratu wiejskiego głosującego z wyraźną przewagą
na Andrzeja Dudę który prowokacyjnie równał ideologię LGBT z ideologią
bolszewizmu. Napięcia emocjonalne wokół tych i innych obyczajów zachodnich z
ostatnich dwóch dekad są jednak dużo szerzej odrzucane przez Polaków niż się,
zarówno Kędzierskiemu, jak i miejskim elitom kulturalnym, wydaje. Kędzierski ma
rację że w sferach intelektualnych dominują już świeckie i bardziej materialne
reguły w codziennej rozmowie, ale duża część elektoratu nie podziela tych
poglądów a kręgi rządowe starają się tym praktykom i poglądom oprzeć nie
dialogiem publicznym lecz drogą przyspieszonego prawodawstwa, uzasadnionego
argumentami opartymi najczęściej na katolickim fundamentalizmie.
Jest to bardzo niebezpieczna droga
bo pozbawia polityków krajowych możliwości dialogu i prowadzi do otwartej
konfrontacji ideologicznej dwóch stron narodu którą naukowcy i pisarze
liberalni i konserwatywni nie są w stanie przeskoczyć. Przy tak bardzo
czarno-białym podziale społecznym bardziej skrajne elementy w obecnej partii
rządzącej gotowe są ograniczyć najbardziej fundamentalne prawa człowieka, jak
możliwość głoszenia różnorodnych poglądów w mediach państwowych, czy niezależne
sądownictwo. Coraz bardziej utożsamiają prawo polskie z tradycyjną nauką
kościelną w zakresie płodu in vitro, edukacji seksualnej czy aborcji, zgodnie
ze stalinowską koncepcją „Katolicyzmu w
Jednym Państwie”. Nawet Kędzierski jest przerażony tym kierunkiem który
właściwie unaocznia tylko obecne ubóstwo intelektualne dzisiejszej polskiej
hierarchii kościelnej a jednocześnie z każdym krokiem oddala Polskę od głównego
nurtu cywilizacyjnego dzisiejszej Europy i dzisiejszego kościoła powszechnego.
Andrzej Duda argumentuje że nie
jest negatywnie nastawiony do homoseksualistów, lecz tylko wobec jakiejś
zmyślonej „ideologii LGBT”. Może nawet w to wierzy. Ale nie robi nic aby
powstrzymać ostatnie posunięcia ziobrystów do tzw. „repolonizacji” mediów
(tylko za PRLu były media „zpolonizowane”), subsydiowania samorządów
deklarujących się jako „wolnych od LGBT”, czy groźbie zdelegalizowania
Reformowanego Kościoła Katolickiego. Nic nie robi aby apelować przeciw coraz
częstszym fizycznym atakom na cudzoziemców czy gejów. Nic nie robi aby
powstrzymać stek homofobicznych czy antysemickich wypowiedzi w audycjach Radia
Maryja czy wśród kiboli Legii. Nie wypowiada się przeciw próbie odrzucenia
konwencji stambulskiej dotyczącej ochrony przed przemocą domową. Nie wstrzymuje
pędu do powrotu do średniowiecznych przepisów w sprawie przerywania ciąży
kiedy, już teraz, Polska posiada najbardziej regresywne prawodawstwo w tym
zakresie.
Nie jestem osobiście zwolennikiem dość powszechnego dostępu do aborcji jaki istniał jeszcze w PRLu ale uważam że trzeba ten drażliwy temat poddać szerokiej społecznej i medycznej, a nie tylko wyznaniowej, debacie wśród (przede wszystkiem!) kobiet. Bo sprawa dotyczy nie tylko poczęcia embrionu ale również ingerencji w ciało kobiety. Jeżeli prezydent Duda chce uratować Polskę przed niszczącą wojną światopoglądową i przed wycofaniem się z głównego nurtu myśli i prawodawstwa europejskiego, i jeśli chce uratować polski kościół katolicki przed intelektualnym samobójstwem, powinien jasno przeciwstawić się głosom fanatyzmu i zaproponować autentyczną debatą nad aborcją, i innymi aspektami życia społecznego. Powinno to doprowadzić do odpowiedniego kompromisu między tym co należy do Boga, a tym co nakeży do Cesarza.
Wiktor Moszczyński Tydzień Polski 4 wrzesień 2020