Zaczęło się 1 października w północnym mieście przemysłowym
Middlesbrough. Zaraz po ogłoszeniu przez Premiera nowych nagłych przepisów
zaostrzających zarządzenia przeciwko Covid-owi dla spotkań towarzyskich w barach i restauracjach miast północnych,
burmistrz miasta Middlesbrough zawetował nowe restrykcje. W podkaście na
Facebooku Andy Preston orzekł że nowe rządowe przepisy oparte są na
„nieścisłych informacjach, na monstrualnym i przerażającym braku komunikacji, i
ignorancji”. Stwierdził że tych zarządzeń nie przyjmuje i że rząd powinien
wpierw komunikować się z lokalnymi władzami posiadającymi własną ekspertyzę,
zaradność i troskę o utrzymanie miejsc pracy na swoim terenie.
Powyższe oświadczenie wywołało falę oburzenia w Londynie,
zarówno w mediach, jak i w rządzie i
nawet w kierownictwie opozycyjnej Partii Pracy do której należał kiedyś
Burmistrz Preston. Ale na północy jego wypowiedź odnalazła automatyczne
zrozumienie, mimo że każdy odpowiedzialny polityk lokalny był świadomy że
przepisy będą musiały być wprowadzone w życie. Nawet sam Pan Burmistrz przyznał
się wieczorem tego samego dnia że miasto jego dostosuje się do nowych przepisów
„w stu procentach”. Chodziło mu o wyrażeniu przeświadczenia mieszkańców
Północnej Anglii i East Midlandów że elity polityczne na południu dostrzegają
ich tereny tylko jako pole do eksperymentalnych zabiegów wprowadzonych odgórnie
bez konsultacji. Jest to jakby dalszy ciąg tego poczucia frustracji wynikającej
z aroganckiej oceny potrzeb ludzi północy przez „brytyjską Warszawkę”, czyli
przez Londyn, który doprowadził poprzednio do odrzucenia członkostwa Unii w
referendum 2016 roku i usunięcia pro-unijnych posłów labourzystowskich w
wyborach 2019 roku .
Nikt nie kwestionował, że stan pandemii na północy był
gorszy i wymagał nowych restrykcji. Druga faza pandemii szerzy się
dramatycznie. W całym Zjednoczonym Królestwie mamy do tej pory 634 tys. zakażeń
i 43 tys. śmierci. Codziennie przybywa około 15 tysięcy nowych zakażeń, i 80
wypadków śmiertelnych (we wtorek zmarło 143), z tą różnicą że w północnej
Anglii jest 7 razy więcej zakażeń dziennie na głowę mieszkańca niż w
południowej Anglii, i to mimo tamtejszych dodatkowych restrykcji.
Gdy w połowie marca wprowadzono pierwsze obostrzenia,
poparcie społeczne i polityczne dla tych środków było niemal powszechne. W
sondażach 70% aprobowało pierwsze zarządzenia lockdownu. Popularność premiera
Johnsona wzrosła, mimo że były poważne słowa krytyki na temat spóźnionych
środków zaradczych. Objęty był cały kraj. Nowy lider opozycji, Sir Keir
Starmer, czuł się zmuszony oznajmić, że będzie „lojalnie” popierał rząd w
każdej następnej restrykcji, o ile jest uzasadniona przez naukowców.
Ale Boris Johnson miał idée fixe że tylko on i jego ekipa mogą koordynować walkę z
wirusem. Lubił wielkie gesty i sprytne hasła. Wciąż chwalił się że cokolwiek
wprowadza będzie podziwiane przez cały świat. A właściwie, świat mógł
ewentualnie tylko podziwiać że jego zabiegi antywirusowe były tak chaotyczne że doprowadziły do rekordowej
ilości ofiar. Z czasem popularność Premiera i zaufanie do poczynań jego rządu
zaczęły maleć. Widać to było, gdy jego początkowo skuteczne próby ratowania
służby zdrowia przed zatonięciem pod falą infekcji, doprowadziły jednak do zaniedbania leczenia innych chorób. Na
przykład, aż 3 miliony pacjentów musiało zrezygnować z badań na raka.
Ponadto zwalnianie pacjentów ze szpitali
bezpośrednio do domów starców bez sprawdzania ich zdrowia doprowadziło do
wielotysięcznego żniwa początkowo kamuflowanych zgonów w tych domach. Konieczne
testowanie i następnie śledzenie tych wyników, prowadzone centralnie przez
monopolizującą firmę Serco, poważnie szwankowało. Można dodać do tych przeszkód
jego bezradne próby otwarcia szkół przed, a potem i po, wakacjach letnich, i
bezczelne łamanie przepisów o własnej samoizolacji przez chorego wówczas
głównego doradcę premiera Dominic’a Cummings. Tak zwana „lojalna” opozycja
coraz częściej i coraz bardziej skutecznie krytykuje teraz rząd za swoje niedociągnięcia. Kurczenie się
gospodarki i groźba masowego bezrobocia po zamknięciu popularnego programu
furlough na koniec października zaostrza atmosferę strachu i społecznej
niestabilności. Mimo szerszego uznania dalszej potrzeby do kontrolowania wirusa
aprobata dla polityki antywirusowej rządu spadła poniżej 40%.
W połowie września, ku wielkiemu zaskoczeniu społeczeństwa,
ograniczono nagle w całej Anglii możliwość spotkań towarzyskich, czy
społecznych, tylko do 6 osób, i to pod groźbą wprowadzenia surowych kar.
Ministrowie nawet zachęcali do donosicielstwa za naruszenie przepisów. Mimo
szoku przy nagłości wprowadzeniu nowych przepisów, media i opozycja przyjęły
konieczność tych zmian. Raczej krytykowano że tak długo zwlekał rząd z
ostrzeganiem społeczeństwa o potrzebie tych ograniczeń. Wcześniej jeszcze
wprowadzono ostre przepisy w miejscowościach lokalnych gdzie ilość zakażeń
wzrastała powyżej normy, czyli w
miastach jak Liverpool, Manchester czy Newcastle. Też wprowadzono je nagle i
bez konsultacji, ale wciąż przy ewentualnej akceptacji że były jednak
potrzebne. Wyczuwało się braku przemyślanej strategii.
Natomiast równie nagła i niespodziewana decyzja rządu pod
koniec września aby zamknąć wszystkie
bary i restauracje w Anglii po godzinie 10ej, okazała się już katastrofą
dla właścicieli barów ale i dla PRu samego rządu. Oparta była na deklarowanej
zasadzie że im szybciej zamknie się pub, tym prędzej ludzie przestaną obcować
ze sobą przy słabnącej dyscyplinie utrzymania 2-metrowej przestrzeni między klientami.
Lecz argumentowano że, skutkiem zamknięcia o 10ej, klienci będą dalej
biesiadować ale już bez żadnej kontroli, po ulicach miasta czy na prywatkach.
Rząd nie mógł uzasadnić to zarządzenie inaczej niż jako „zdrowy rozsądek”, ale
bez wyjaśnień naukowych ze strony swoich doradzających epidemiologów. W pewnym
momencie groziło odrzucenie tego zarządzenia w parlamencie po krytycznym
komentarzu Speakera o braku poszanowania dla roli parlamentu, i po groźbie
Partii Labour, w zmowie z konserwatywnymi rebeliantami, że ustawę nie przyjmą.
W ostatniej chwili Labour ostrzegawczo tylko wstrzymało się od głosu.
Teraz okazuje się że mimo tych ustaw i grożącej ilości kar
finansowych (np. za organizowanie nielegalnego spotkania grozi kara 10,000
funtów), ilość ofiar poważnej infekcji wymagającej leczenia w szpitalu wciąż
rośnie, i to szczególnie w północnych miastach. Zrozpaczeni doradcy proponowali
ostre restrykcje na cały kraj. Rząd jednak ogłosił nowsze lokalne restrykcje,
określane w trzech poziomach, które chciał narzucić odgórnie jako strefy w
poszczególnych obszarach w Anglii. Już pod koniec ubiegłego tygodnia telewizja
i dzienniki krajowe podawały nieoficjalnie szczegóły do publicznej wiadomości.
Strefa pierwsza (zielona) oparta byłaby na istniejących
ograniczeniach, a pracownicy byliby zachęcani ponownie do pracy zdalnej we
własnych mieszkaniach. Strefa druga (żółta) obejmująca Londyn i Birmingham, nie
pozwalałaby na żadne prywatne spotkania towarzyskie osób z innych domostw, ani
w pomieszczeniach, ani nawet we własnych ogrodach. W najostrzejszej strefie
trzeciej (czerwonej), obejmującej miasta północy i hrabstwo Nottinghamshire,
zakazano by wszelkich spotkań towarzyskich gdziekolwiek z osobami obcymi, a
wszystkie restauracje, bary i kluby musiałyby być zamknięte. Jedynie szkoły,
uniwersytety, miejsca pracy i sklepy mogłyby pozostać otwarte. Osoby w trzeciej
strefie nie mogłyby podróżować do innych stref.
Okres tych restrykcji byłby utrzymany do końca wiosny, kiedy miało być
udostępnione zbawienne szczepienie na Covid. Aby złagodzić efekt gospodarczy
tych drastycznych zmian lokalnych minister skarbu zapowiedział możliwość
rozszerzenia ilości zapomóg, ale tylko w wysokości 67% ich oryginalnego
dochodu, i to tylko dla osób w firmach zmuszonych do zamknięcia w trzeciej
strefie.
Władze wielkich miast były oburzone. Prasa ogłaszała
publicznie przepisy lokalne które nie były nawet z nimi konsultowane. W sobotę
burmistrzowie zagrożonych miast północnych, a szczególnie Liverpoolu,
Manchesteru i Sheffield, złożyli wspólne oświadczenie o wniesieniu pozwu do
sądu przeciw rządowi. Określili proponowany stan czerwonej strefy jako „otwarte
więzienie”. Zażądali większej konsultacji, przekazania w ręce samorządów
kontroli nad testowaniem i śledzeniem
kontaktów z potencjalnymi ofiarami infekcji, zwiększenie świadczeń dla ofiar
bezrobocia aż do 80% i rozszerzenia odbiorców tej pomocy do pracowników
zwolnionych w firmach nie podlegających statutowemu zamknięciu.
Johnson miał ogłosić swoje nowe przepisy na konferencji
prasowej w poniedziałek. Po groźbie ze strony merów, musiał zmiękczyć przepisy
i kontynuować dalsze negocjacje, ku zgrozie własnych naukowców. Ostatecznie
jedyny teren objęty na razie czerwoną strefą było miasto Liverpool gdzie
szpitale były przepełnione, ale nawet tam restauracjom pozwolono jeszcze
funkcjonować a przepowiedziany zakaz poruszania się poza strefą był tylko
zalecony, a nie wymagany prawnie. Nowy reżym obowiązywał już tylko 28 dni. Inne
miasta jak Manchester, Newcastle i Nottingham objęte są tylko restrykcjami
drugiej strefy ale nie dostają za to żadnego gospodarczego wsparcia od rządu.
Może jeszcze Londyn dołączy do tej grupy. Cały pakiet uchwalono we wtorek w
parlamencie. Za późno.
Teraz dowiadujemy się że ta cała szarada rywalizacji
dzielnicowych była zbędna bo doradcy naukowi rządu już od trzech tygodni
twierdzą że wymagany jest „wyłącznik elektryczny” w którym, nie tylko gorzej
zarażone dzielnice, ale cała Wielka Brytania, powinna być objęta dwutygodniowym
zamknięciem wszystkich miejsc spotkań, a jak najwięcej zatrudnionych powinno
pracować tylko w domu. Lansuje już takie drastyczne rozwiązanie Keir Starmer i
również główni ministrowie w Szkocji i Walii. Północzna Irlandia wprowadza
czterotygodniowy „wyłącznik” w którym również zamknięte będą szkoły.
Rząd Johnsona musi teraz docenić że okres zarządzania
przepisami odgórnie bez konsultacji z opozycją i z samorządami zakończył się.
Tym ostatnim powinien przekazać kontrolowanie rozszerzenia wirusa poprzez
lokalne testowanie i monitorowanie. Ale również rząd Johnsona musi słuchać
swoich własnych doradców. Żeby uratować gospodarkę, musi wpierw pokonać
rozszerzenie pandemii i odzyskać publiczne zaufanie. W dodatku osiodłany jest
wciąż swoją samobójczą konfrontacją z Europą o warunki Brexitu. Johnson musi
zmienić kierunek i metodę działania aby, nie tylko Anglia, ale cała Wielka
Brytania, pokonała zarówno pandemię jak i recesję. Wiara w dotychczasową
strategię „byle jakoś do wiosny” już nie wystarcza.
Wiktor Moszczyński
16 październik 2020
Tydzień Polski
No comments:
Post a Comment