Monday, 15 February 2021

Dręczący Gazociąg



 

Prezydent Niemiec Franz-Walter Steinmeier zbulwersował ostatnio opinię publiczną w Polsce swoim niespodziewanym usprawiedliwieniem decyzji wsparcia zakończenia budowy Gazociągu Północy, tzw. Nord Stream-2. Otóż,  oświadczył, że popiera ten kontrowersyjny projekt dalszego uzależnienia gospodarki niemieckiej od dostaw rosyjskiego gazu, jako zadośćuczynienie za niemieckie zbrodnie wojenne wobec państwa rosyjskiego.

 

Niemcy otworzyli tu puszkę Pandory. Po pierwsze, oficjalnie, już w umowie poczdamskiej w roku 1947, ZSRR dostało odszkodowania wojenne. Teraz prezydent Niemiec oficjalnie, i dobrowolnie,  daje do zrozumienia, że jeszcze odczuwa dalsze poczucie długu moralnego, a więc Rosja mogłaby spodziewać się dalszych ustępstw w tym zakresie. Po drugie, gdyby nawet Niemcy w końcu zdecydowały się wycofać z tej decyzji pod naciskiem sąsiadów czy USA, Rosja mogłaby już zaszantazować Niemcy moralnym argumentem zadeklarowanego niespłaconego długu. A po trzecie, Niemcy powinni czuć się wobec Polski i jej sąsiadów tak samo dłużni za zbrodnie wojenne jak wobec Rosji, mimo że sami traktowali te długi jako oficjalnie spłacone. Obecny rząd polski parokrotnie już poruszał powojenne odszkodowania niemieckie jako sprawę niezałatwioną. Teraz Niemcy sami otworzyli tę furtkę.

 

Uzasadanienie Steinmeiera było jakby moralnym wsparciem dla płochych dotychczasowych argumentów za projektem budowy gazociągu, który ma dostarczać rosyjski gaz bezpośrednio z Wyborga do niemieckiego portu Greiswald. Projekt ten dręczy Polskę już od 15 lat. Mimo obiekcji polskich, ukraińskich i europejskich parlamentarzystów, pierwszy gazociąg zwany Nord Stream-1 zakończono i oddano do użytku w roku 2011. Ma 1224 km długości i ciągnie się pod wodą wzdłuż basenu Morza Bałtyckiego. Właściciel większości udziałów, rosyjski Gazprom, zapewnił sobie promesy wsparcia z 24 banków zachodnich. W ten sposób zapewniając sobie udział inwestorów zachodnich Rosjanie mogli śmiało postąpić z budową. W sumie, bezpośrednio czy pośrednio, aż 10 państw było zaangażowanych w finansowanie, konstrukcję i zarządzanie pierwszego gazociągu. Wszyscy, ale nie Polska.

 

Po zakończeniu tzw. pierwszej „nitki” już w roku 2012, uruchomiono pracę nad drugą „nitką”, równoległą do pierwszej. Ale koniunktura polityczna zmieniła się nieco, gdy nastąpiła inwazja Krymu. Rosja została obarczona wówczas sankcjami finansowymi. Po należytej przerwie, pracę wszczęto ponownie i konstrukcja dobiega już końca. Jest już w 94% gotowa.

 

Głównym motorem gospodarczym budowy tego gazociągu był rosnący popyt w Europie na gaz z trudno dostępnych, ale tanich złóż rosyjskich. Nie kwestionowano potrzeby utrwalenia dostaw tego gazu, dopóki nie znalazły by się równie cenne dostawy z innych żródeł mniej politycznie kompromitujących. Natomiast naukowcy zachodni wspólnie twierdzili, że projekt Nord Stream powinien był być zaniechany i to z dwóch powodów . Projekt okazał się szkodliwy z punktu widzenia zarówno ochrony środowiska, jak i braku ekonomicznego uzasadnienia, z powodu istniejącej tańszej alternatywy gazociągu prowadzonego drogą lądową przez Polskę i Ukrainę.

 

Trudno nie rozpoznać tu elementu geopolitycznego przy podjęciu decyzji o budowie obydwu faz gazociągu. Tym elementem jest światopogląd rosyjski widzący państwa słowiańskie we wschodniej i centralnej Europie jako tereny które powinny podlegać wpływom i interesom rosyjskim, a nie zachodnim. Szczególnie dotyczy to Ukrainy, Białorusi i państw bałtyckich, które historycznie należały przez trzysta lat do imperium rosyjskiego (a później jej czerwonego sowieckiego spadkobiercy). Kompleks paliwowo-energetyczny zawsze był ważnym narządziem rosyjskiej polityki zagranicznej. Świadczy o tym rola rosyjskiej Floty Bałtyckiej w budowie instalacji i ochrony całości rurociągu po jej zakończeniu, co zagraża bezpieczeństwu wszystkich państw bałtyckich. Już parokrotnie Rosja wykorzystała uzależnienie Ukrainy od surowców rosyjskich szantażując jej rząd przez groźby odcięcia dostawy. Wówczas, w roku 2008, problem leżał w tym że, czyniąc to, Rosja mimochodem odcinała te same dostawy Niemcom i Europie Zachodniej, stwarzając Rosji niepotrzebne dodatkowe konflikty gospodarcze i kryzysy dyplomatyczne.

 

Omijając więc trasę lądową poprzez Ukrainę i Polskę przy konstrukcji podwodnego gazociągu, Rosja dokonuje trzech strategicznych celów: pierwszy, odizolowanie od Zachodniej Europy tych dwóch państw w wypadku przyszłych konfliktów z Rosją; drugi, zmniejszenie dochodu, szczególnie Ukrainy, z pobranych dopłat tranzytowych; trzeci, bezpośrednie uzależnienie Niemiec od dostaw ropy i gazu rosyjskiego; izolując je z kolei od innych państw europejskich i od USA, które są gotowe dostarczyć Niemcom alternatywny gaz płynny.     

 

Z punktu widzenia strategicznego Niemcy widzą to inaczej. Po katastrofie nuklearnej w Fukuszima w Japonii w roku 2011, rząd niemiecki podjął dramatyczną decyzję wycofania się z energetyki jądrowej. Nie mógł tego braku  zrekompensować przez modną teraz energetykę odnawialną. Wobec poprzedniego uzależnienia od dostaw z Bliskiego Wschodu, Niemcy zmuszone były dywersyfikować źródła energii, i oprzeć się o dostawy rosyjskie. Również chodzi tu w grę tradycja niemieckiej polityki zbliżenia do Rosji, która powtarza się, od XVIII wieku przy współpracy Fryderyka Wielkiego i Katarzyny Wielkiej, a potem Bismarcka i carskiej Rosji i polityki zagranicznej Weimaru z traktatem w Rapallo, a która przede wszystkim skierowana była przeciw Polsce i jej aspiracjom o niepodległość. Odziedziczył tę tradycję Hitler ze swoim paktem Ribbentrop-Mołotow. Oczywiście po roku 1990 zjednoczone Niemcy oficjalnie traktowały Polskę jako sprzymierzeńca i partnera, obecnie nieco trudnego do współżycia, ale nie widziały tu żadnego konfliktu z ich chęcią współpracy z Rosją. Uważają nawet za swoją obecną misją dziejową szukać dialogu z Rosją, aby przybliżyć ją bardziej do współpracy z Zachodem i zachęcić w ten sposób do odstąpienia od agresywnej polityki wobec sąsiadów.

 

Polska widzi projekt gazociągu jako próbę osłabienia politycznego i gospodarczego Polski i jej sąsiadów. Ukraiński wiceminister gospodarki, Taras Kachka, ocenia go znowu jako „100 procent anty-ukraiński”. Wobec takich posunięć polska dyplomacja była niezręczna, bo odczytywano ją jako jednowymiarową w swoim negatywnym stosunku do Rosji. Paraliżowana była też sytuacją gdzie cele geopolityczne Rosji i Niemiec kamuflowane były wystąpieniem, nie polityków czy dyplomatów, ale czynników gospodarczych, w formie „niezależnych” przedsiębiorstw energetycznych. A komercyjnie, Polska nie miała nic do zaoferowania w zamian. Była osłabiona pod tym względem, bo odrzuciła poprzednio (za rządów SLD) alternatywę dostaw norweskiego gazu, a dopiero teraz stara się odzyskać to źrodło przez wspólny z Danią projekt gazociągu Baltic Pipe. Również zaniechano wydobycia gazu łupkowego w Polsce, koncentrując się na wyeksploatowaniu metanu i rozbudowie gazoportu w Świnoujściu.  

 

Gdzie nie sięgnęła polska ofensywa dyplomatyczna, sięgnął w końcu mimochodem przywódca opozycji rosyjskiej, Aleksiej Nawalny. Pod koniec roku 2020, po próbie otrucia Nawalnego i po jego wyleczeniu w klinice niemieckiej, wzburzona opinia publiczna w Niemczech zaczęła oceniać  projekt Nord Stream bardziej negatywnie, Norbert Rὂttgen, przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych Bundestagu, orzekł: „Po zatruciu Nawalnego, potrzebujemy mocnego  europejskiego stanowiska, które Putin powinien zrozumieć, że Unia Europejska wspólnie podejmuje decyzję odrzucenia Nord Stream-2”. Sprawa jeszcze bardziej zaostrzyła się po powrocie Nawalnego do Rosji i ponownym jego aresztowaniu. Projekt Nord Stream-2 potępiony został w uchwale Parlamentu Europejskiego z powodów ekologicznych i humanitarnych. Rosyjski rząd nie przebiera w ostrych ripostach na wszelką krytykę, czego doświadczył rzecznik unijnej polityki zagranicznej, Josep Borrell, na spotkaniu w Moskwie w zeszłym tygodniu. Rosja nawet prowokacyjnie, w czasie tej wizyty, wydaliła trzech dyplomatów (z Niemiec, Polski i Szwecji) za rzekome uczestnictwo w protestach przeciw aresztowaniu Nawalnego. Po takim kompromitującym policzku,  wydawało się, że rząd niemiecki i komisja europejska wreszcie odwołają projekt. Nowy rząd Bidena też kontynuował politykę Trumpa w sprawie Nord Stream i sankcje amerykańskie objęły teraz rosyjską firmę armatorską, która właśnie kładła następne części do gazociągu. W styczniu, dyrektorzy Gazpromu przyznali, że liczą się z możliwością zaniechania ukończenia projektu.

 

I w tym newralgicznym momencie prezydent niemiecki wyciągnął swojego „emocjonalnego” asa. Stwierdził, że Niemcy są moralnie dłużne wobec Rosji. Nie mogą się teraz wycofać. Po takiej deklaracji rzeczywiście trudno widzieć jak mogliby to zrobić. Premier Morawiecki ostro potępił komentarz Steinmeiera przypominając, że Niemcy są również dłużni innym państwom. Warto dodać,  że argumentem Polski i Ukrainy powinno tu być przypomnienie o niemieckim długu wojennym wobec państw które, w odróżnieniu od Rosji, NIE grożą bezpieczeństwu Niemiec. Powinni inwestować na prykład w polskim gazoporcie czy w Baltic Pipe. Obawiam się jednak, że ten argument roszczeniowy pozostanie bezskuteczny. Tylko wzburzony elektorat niemiecki mógłby powstrzymać dokończenie projektu, ale po oświadczeniu ich prezydenta jest to teraz mało prawdopodobne. W ostatni czwartek oświadczenie dyrektorów Gazpromu potwierdziło, że projekt na pewno będzie teraz realizowany i to już w tym roku.

 

Wiktor Moszczyński    Tydzień Polski     19 luty 2021

 

 


Tuesday, 2 February 2021

Czy Morawiecki odejdzie?

Źle się dzieje w państwie polskim. Wiadomo. Pandemia. Do 1 lutego 2021 odnotowano 1 515 889 przypadków zakażenia; z czego zmarły 37 222 osoby. Polska zbliża się do granicy 1 tys. zgonów na 1 mln mieszkańców z powodu COVID-19 – powiedział w ubiegły piątek specjalista chorób zakaźnych dr Paweł Grzesiowski, a nowym poważnym zagrożeniem są kolejne warianty koronawirusa, jakie wciąż pojawiają się na świecie. Konsekwencją tego jest lockdown do 14 lutego, zastój gospodarczy, i, po raz pierwszy od roku 1990, spadek PKB. Restrykcje antywirusowe jeszcze trwają. Zrozpaczeni przedsiębiorcy buntują się. A zbawczy Narodowy Program Szczepień postępuje dotychczas dość nieudolnie. Częściowo jest to z winy Unii i jej dostawców, Pfizer i Astrazenica, bo ich dostawy są opóźnione. Ale w kluczowym dniu zgłoszenia osób na szczepionkę, zarówno państwowa strona internetowa, jak i oficjalna infolinia 989, były niedostępne, a osoby zgłaszające się osobiście na punkcie szczepień, czasem nawet o 4-tej rano, najczęściej znaleźli budynek zamknięty z wieścią że lista zgłoszeń jest zamknięta na parę tygodni naprzód. Nic dziwnego że panuje nastrój paniki i przygnębienia społecznego. 
Dodatkowym powodem przygnębienia, szczególnie w szeregach opinii niezależnej, pozostają wybryki słowne, a nawet ustawodawcze, rządzącej Zjednoczonej Prawicy i ich liderów. Dalej głównym decydentem pozostaje Jarosław Kaczyński, prezes i wicepremier, który systematycznie prowadzi polityką państwa w kierunku rozebrania liberalnej nadbudowy w prawodawstwie, edukacji i obyczajach Trzeciej Rzeczpospolitej, istniejącej od roku 1990, pozostawiając na miejscu tylko surowe namiastki demokracji, i zastępując to jakimś wyidealizowanym wzorem państwa konserwatywnego, narodowego i katolickiego. Polska ma też pozostać w strukturach Unii, wykonując zarazem ideologiczny Polexit. Nie można odmówić mu mandatu społecznego do wykonania takiego programu po dwukrotnych zwycięstwach w wyborach parlamentarnych, i dwukrotnych w wyborach prezydenckich. Ogólna strategia, wymagająca zasadnicze zmiany nie tylko w praworządności, ale i w kontroli opinii publicznej przez monopolizującą kontrolę nad mediami, postępuje powoli, ale skutecznie, mimo oporu znaczącej części (lecz nie większości) społeczeństwa. Lecz główną przeszkodą w systematycznym realizowaniu tego programu są wewnętrzne walki Kaczyńskiego i jego akolitów które powodują nagłe wstrząsy czy dramatyczne zmiany kierunku. Wynika to z taktyki wzajemnego zaskoczenia swoich partyjnych rywali, kosztem społeczeństwa, budżetu państwa i wizerunku naszego kraju w świecie. To ostatnie jest czymś co my na Zachodzie bardziej boleśnie odczuwamy niż zajęci swoją walką wewnętrzną decydenci w Polsce. 
Na tym tle można zrozumieć te ciągłe wewnętrzne konflikty spowodowane próbami prezesa Kaczyńskiego, premiera Morawieckiego i ministra sprawiedliwości Ziobry aby oskrydzlić rywali z prawej strony jeszcze ostrzejszą interpretacją swojej narodowo-katolickiej rewolucji pojęć. Na tym tle można zrozumieć te zaskakujące decyzje ostatnich miesięcy. Mamy więc nagłe wprowadzenie ustawy futerkowej, wynikającej częściowo z sympatii osobistych Prezesa wobec zwierząt, ale też częściowo z próby przywrócenia dyscypliny partyjnej w szeregach poselskich PiSu, lecz kosztem wielu protestujących przedsiębiorstw rolniczych, pozbawionych adekwatnej kompensacji. 
Następnie, decyzja Trybunału Konstytucyjnego zaostrzająca przepisy dotyczące możliwości aborcji w wypadku rodzenia nieuleczalnie chorego dziecka. To z kolei wywołało masowe i dramatyczne wielotysięczne manifestacje uliczne kobiet i powszechne potępienie w mediach na Zachodzie. Reakcja policji była brutalna. Nie pomógł tu komentarz prezydenta Dudy po wysłuchaniu skarg o zachowaniu policji. „Policję mamy dobrą, bo nikogo nie zabiła.....” i „gdzie drwa rąbią, tam drzazgi lecą.” Jest to o tyle logiczna odpowiedz, że w oczach rządu te pienące ze złości kobiety są tylko częścią przeszkody w wprowadzeniu „dobrej zmiany”. W oczach obecnego rządu, opozycję ”gorszego sortu” wcale nie trzeba przekonać, a tylko pokonać. 
Są następne dziwaczne przykłady. Obecnie krąży instrukcja MSZ aby nie przyjmować dokumentȯw unijnych zawierających słowo „gender”. Wszelkie mandaty drogowe mają teraz być płacone z góry, a tylko potem można odwoływać się do sądu, aby sprawę zakwestionować. Prokurator krajowy Bogdan Święczkowski degraduje niezależnie myślących prokuratorów, odsyłając ich do służby w prokuraturach rejonowych o kilkaset kilometrów od ich mieszkań i dotychczasowego miejsca pracy. I znów mamy cyniczny komentarz prezydenta Dudy, „Jeśli państwu prokuratorom jest tak źle, jest wiele innych zawodów prawniczych.” 
To znowu Ministerstwo Sprawiedliwości chce wprowadzić tzw. ustawę wolności słowa według ktȯrej upolityczniona Rada Wolności Słowa będzie mogła zastosować karę serwisom społecznościowym jak Facebook, które nie zastosują się jej nakazom aby przywrócić popzednio usunięte wpisy zawierające kłamliwe czy tendencyjne informacje. Ten projekt ustawy spowodowany był reakcją rządu na usunięcie wpisów byłego prezydenta Trumpa w Twitterze, YouTube i innych mediach społecznych. Kontruje to z kolei premier Morawiecki, proponując aby minister cyfryzacji (czyli on sam) miał prawo w momentach zagrożenia po prostu „wyłączyć” internet dla całego kraju. 
Każde powyższe posunięcie, zaskakujące kolejno społeczeństwo, wywołuje protesty naukowców, prawników, przedsiębiorców, niezależnych mediów polskich czy zagranicznych. Często te środki i propozycje wprowadzane są specyficznie po to aby prowokować oponentów, a zarazem podkreśłić że partia rządząca wszystko może przeprowadzić, zachłystując się gniewem i frustracją opozycji. Ale każdy taki krok ma swój koszt w stopniowym podważaniu zaufania społecznego. Z jednej strony mamy gospodarcze trzęsienie ziemi, z drugiej efekty pandemii, a z trzeciej, te zygzaki ustawodawcze. Mają ostatecznie swój ujemny efekt. Dla przykładu, według agencji IBRIS dnia 15 stycznia br., popularność rządu spada dramatycznie, a szczególnie notowania Dudy, Kaczyńskiego i Ziobry. Szefowie opozycji jak Hołownia czy Trzaskowski rosną, choć wciąż nieznacznie. 
Natomiast premier Mateusz Morawiecki cieszy się największym zaufaniem bo ma poparcie 43.7% Polaków (ale aż 49% przeciw). Nikt z opozycji jemu nie dorównuje. Elokwentny i zdolny w obracaniu się na spotkaniach międzynarodowych, a zarazem pobożny katolik, Morawiecki jest najlepszym atutem Kaczyńskiego, który do niedawna był zachwycony jego osiągnięciami i przewidywał go na swojego następce. Są osoby w opozycji które miały cichą nadzieję że po odejściu Kaczyńskiego zagra rolę podobną do króla Hiszpanii po śmierci Franc’a, i przywróci demokrację pluralistyczną. To gruszki na wierzbie. 
Morawiecki tłumaczy że sytuacja gospodarcza i walka z pandemią niewiele lepiej wygląda u europejskich sąsiadów Polski. Ekonomiści zagraniczni mówią o Polsce jako o kraju, który na tle innych krajów i gospodarek stosunkowo nieźle sobie radzi z tym kryzysem gospodarczym i ma szansę powrócić do stanu sprzed pandemii w około dwa lata. Niezależne prognozy w Money.pl przewidują przeszło 4% odbicia gospodarki. Co prawda OECD obawia się że walka rządu z niezależnym sądownictwem może pogorszyć przyszłe inwestycje zagraniczne w Polsce. W międzyczasie faktyczna skala deficytu w finansach państwa została wreszcie ujawniona i obecna ustawa budżetowa to uwzględnia, zakładając deficyt na koniec roku w wysokości 82,3 miliardów złotych. Zdobycze „dobrej zmiany”, z programem 500 plus i trzynastą emeryturą na czele , którymi PiS kupował poparcie polityczne od roku 2015 i które dotychczas chroniły społeczeństwo przed najgorszym zubożeniem w wyniku pandemii, są w budżecie zabezpieczone, ale mogą być w niedalekiej przyszłości zagrożone. Wobec czego zarówno premier Mateusz Morawiecki, jak i wicepremier Jarosław Gowin, szef koalicyjnego Porozumienia, odpowiedzialny teraz za departament rozwoju, pracy i technologii, chcą już teraz przekonać Jarosława Kaczyńskiego o potrzebie przygotowania społeczeństwa do tych drastycznych surowszych zmian. Szykuje się jego zapowiedziany „Nowy Ład”. 

Nie jest jednak jasne czy Kaczyński odbiera taki kierunek pozytywnie. Jeszcze w połowie grudnia, zapytany czy przewiduje wciąż kontynuację Morawieckiego jako szefa rządu do końca kadencji, Jarosław Kaczyński wyraził nadzieję, że tak się stanie. Brzmiało to pozytywnie, ale nie za bardzo przekonywująco. Tak samo wyrażał się kiedyś o premierze „matce sukcesów” Beacie Szydło, jeszcze wręczając jej bukiet kwiatów, zaledwie parę dni przed jej zdymisjowaniem. A bez poparcia Kaczyńskiego pozycja Morawieckiego w partii rządzącej, która wciąż widzi w nim kapitalistycznego bankiera, jest wyjątkowo krucha. Jest on w końcu kreacją Kaczyńskiego. 
Ale w minionym tygodniu Jarosław Kaczyński udzielił pasjonującego wywiadu o stanie Polski w którym ani razu nie wymienił Morawieckiego. Kaczyński mówił że Daniel Obajtek, prezes PKN Orlen, to "zupełnie niezwykły człowiek" oraz nadzieja "nie naszego obozu politycznego, nie jakiejś grupy partykularnej, tylko po prostu Polski, wszystkich Polaków, którzy chcą po prostu dobra naszego narodu, którzy chcą żyć w kraju silnym.” Obajtek to następna kreacja Kaczyńskiego, tym razem od samego początku. Wyróżniony jako wójt miasteczka Pcim, mianowany został na szefa Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Następnie jako szef największego upaństwowionego przedsiębiorstwa naftowego PKN Orlen, kupił dostawcę benzyny i właściciela rafinerii gdańskiej, Grupę Lotos, również sieć sklepów i wydawnictw Ruch, a ostatecznie, na gorącą prośbę Kaczyńskiego, Polska Press, który jest wydawcą 20 lokalnych dzienników, ponad stu regionalnych tygodników i 500 serwisów internetowych. Jest to sprytny prostak, nie znający żadnych języków obcych. Tak nadaje się na premiera jak kiedyś Nikodem Dyzma. 
 Opozycja i media spekulują że dni Morawieckiego są policzone, a Ziobro uważałby zastąpienie Morawieckiego Obajtkiem za swoje zwycięstwo. Osobiście myślę że Kaczyński aż takiej głupoty by nie popełnił.
 Wiktor Moszczyński Tydzień Polski 5 luty 2021