Prezydent Niemiec Franz-Walter Steinmeier zbulwersował
ostatnio opinię publiczną w Polsce swoim niespodziewanym usprawiedliwieniem
decyzji wsparcia zakończenia budowy Gazociągu Północy, tzw. Nord Stream-2.
Otóż, oświadczył, że popiera ten
kontrowersyjny projekt dalszego uzależnienia gospodarki niemieckiej od dostaw
rosyjskiego gazu, jako zadośćuczynienie za niemieckie zbrodnie wojenne wobec
państwa rosyjskiego.
Niemcy otworzyli tu puszkę Pandory. Po pierwsze, oficjalnie,
już w umowie poczdamskiej w roku 1947, ZSRR dostało odszkodowania wojenne.
Teraz prezydent Niemiec oficjalnie, i dobrowolnie, daje do zrozumienia, że jeszcze odczuwa
dalsze poczucie długu moralnego, a więc Rosja mogłaby spodziewać się dalszych ustępstw
w tym zakresie. Po drugie, gdyby nawet Niemcy w końcu zdecydowały się wycofać z
tej decyzji pod naciskiem sąsiadów czy USA, Rosja mogłaby już zaszantazować
Niemcy moralnym argumentem zadeklarowanego niespłaconego długu. A po trzecie,
Niemcy powinni czuć się wobec Polski i jej sąsiadów tak samo dłużni za zbrodnie
wojenne jak wobec Rosji, mimo że sami traktowali te długi jako oficjalnie
spłacone. Obecny rząd polski parokrotnie już poruszał powojenne odszkodowania
niemieckie jako sprawę niezałatwioną. Teraz Niemcy sami otworzyli tę furtkę.
Uzasadanienie Steinmeiera było jakby moralnym wsparciem dla
płochych dotychczasowych argumentów za projektem budowy gazociągu, który ma
dostarczać rosyjski gaz bezpośrednio z Wyborga do niemieckiego portu Greiswald.
Projekt ten dręczy Polskę już od 15 lat. Mimo obiekcji polskich, ukraińskich i
europejskich parlamentarzystów, pierwszy gazociąg zwany Nord Stream-1
zakończono i oddano do użytku w roku 2011. Ma 1224 km długości i ciągnie się
pod wodą wzdłuż basenu Morza Bałtyckiego. Właściciel większości udziałów,
rosyjski Gazprom, zapewnił sobie promesy wsparcia z 24 banków zachodnich. W ten
sposób zapewniając sobie udział inwestorów zachodnich Rosjanie mogli śmiało
postąpić z budową. W sumie, bezpośrednio czy pośrednio, aż 10 państw było
zaangażowanych w finansowanie, konstrukcję i zarządzanie pierwszego gazociągu.
Wszyscy, ale nie Polska.
Po zakończeniu tzw. pierwszej „nitki” już w roku 2012,
uruchomiono pracę nad drugą „nitką”, równoległą do pierwszej. Ale koniunktura
polityczna zmieniła się nieco, gdy nastąpiła inwazja Krymu. Rosja została
obarczona wówczas sankcjami finansowymi. Po należytej przerwie, pracę wszczęto
ponownie i konstrukcja dobiega już końca. Jest już w 94% gotowa.
Głównym motorem gospodarczym budowy tego gazociągu był
rosnący popyt w Europie na gaz z trudno dostępnych, ale tanich złóż rosyjskich.
Nie kwestionowano potrzeby utrwalenia dostaw tego gazu, dopóki nie znalazły by
się równie cenne dostawy z innych żródeł mniej politycznie kompromitujących.
Natomiast naukowcy zachodni wspólnie twierdzili, że projekt Nord Stream
powinien był być zaniechany i to z dwóch powodów . Projekt okazał się szkodliwy
z punktu widzenia zarówno ochrony środowiska, jak i braku ekonomicznego
uzasadnienia, z powodu istniejącej tańszej alternatywy gazociągu prowadzonego
drogą lądową przez Polskę i Ukrainę.
Trudno nie rozpoznać tu elementu geopolitycznego przy
podjęciu decyzji o budowie obydwu faz gazociągu. Tym elementem jest
światopogląd rosyjski widzący państwa słowiańskie we wschodniej i centralnej
Europie jako tereny które powinny podlegać wpływom i interesom rosyjskim, a nie
zachodnim. Szczególnie dotyczy to Ukrainy, Białorusi i państw bałtyckich, które
historycznie należały przez trzysta lat do imperium rosyjskiego (a później jej
czerwonego sowieckiego spadkobiercy). Kompleks paliwowo-energetyczny zawsze był
ważnym narządziem rosyjskiej polityki zagranicznej. Świadczy o tym rola
rosyjskiej Floty Bałtyckiej w budowie instalacji i ochrony całości rurociągu po
jej zakończeniu, co zagraża bezpieczeństwu wszystkich państw bałtyckich. Już
parokrotnie Rosja wykorzystała uzależnienie Ukrainy od surowców rosyjskich
szantażując jej rząd przez groźby odcięcia dostawy. Wówczas, w roku 2008,
problem leżał w tym że, czyniąc to, Rosja mimochodem odcinała te same dostawy
Niemcom i Europie Zachodniej, stwarzając Rosji niepotrzebne dodatkowe konflikty
gospodarcze i kryzysy dyplomatyczne.
Omijając więc trasę lądową poprzez Ukrainę i Polskę przy
konstrukcji podwodnego gazociągu, Rosja dokonuje trzech strategicznych celów:
pierwszy, odizolowanie od Zachodniej Europy tych dwóch państw w wypadku
przyszłych konfliktów z Rosją; drugi, zmniejszenie dochodu, szczególnie
Ukrainy, z pobranych dopłat tranzytowych; trzeci, bezpośrednie uzależnienie Niemiec
od dostaw ropy i gazu rosyjskiego; izolując je z kolei od innych państw
europejskich i od USA, które są gotowe dostarczyć Niemcom alternatywny gaz
płynny.
Z punktu widzenia strategicznego Niemcy widzą to inaczej. Po
katastrofie nuklearnej w Fukuszima w Japonii w roku 2011, rząd niemiecki podjął
dramatyczną decyzję wycofania się z energetyki jądrowej. Nie mógł tego
braku zrekompensować przez modną teraz
energetykę odnawialną. Wobec poprzedniego uzależnienia od dostaw z Bliskiego Wschodu,
Niemcy zmuszone były dywersyfikować źródła energii, i oprzeć się o dostawy
rosyjskie. Również chodzi tu w grę tradycja niemieckiej polityki zbliżenia do
Rosji, która powtarza się, od XVIII wieku przy współpracy Fryderyka Wielkiego i
Katarzyny Wielkiej, a potem Bismarcka i carskiej Rosji i polityki zagranicznej
Weimaru z traktatem w Rapallo, a która przede wszystkim skierowana była przeciw
Polsce i jej aspiracjom o niepodległość. Odziedziczył tę tradycję Hitler ze
swoim paktem Ribbentrop-Mołotow. Oczywiście po roku 1990 zjednoczone Niemcy
oficjalnie traktowały Polskę jako sprzymierzeńca i partnera, obecnie nieco
trudnego do współżycia, ale nie widziały tu żadnego konfliktu z ich chęcią
współpracy z Rosją. Uważają nawet za swoją obecną misją dziejową szukać dialogu
z Rosją, aby przybliżyć ją bardziej do współpracy z Zachodem i zachęcić w ten
sposób do odstąpienia od agresywnej polityki wobec sąsiadów.
Polska widzi projekt gazociągu jako próbę osłabienia
politycznego i gospodarczego Polski i jej sąsiadów. Ukraiński wiceminister
gospodarki, Taras Kachka, ocenia go znowu jako „100 procent anty-ukraiński”.
Wobec takich posunięć polska dyplomacja była niezręczna, bo odczytywano ją jako
jednowymiarową w swoim negatywnym stosunku do Rosji. Paraliżowana była też
sytuacją gdzie cele geopolityczne Rosji i Niemiec kamuflowane były
wystąpieniem, nie polityków czy dyplomatów, ale czynników gospodarczych, w
formie „niezależnych” przedsiębiorstw energetycznych. A komercyjnie, Polska nie
miała nic do zaoferowania w zamian. Była osłabiona pod tym względem, bo
odrzuciła poprzednio (za rządów SLD) alternatywę dostaw norweskiego gazu, a
dopiero teraz stara się odzyskać to źrodło przez wspólny z Danią projekt
gazociągu Baltic Pipe. Również zaniechano wydobycia gazu łupkowego w Polsce,
koncentrując się na wyeksploatowaniu metanu i rozbudowie gazoportu w
Świnoujściu.
Gdzie nie sięgnęła polska ofensywa dyplomatyczna, sięgnął w
końcu mimochodem przywódca opozycji rosyjskiej, Aleksiej Nawalny. Pod koniec
roku 2020, po próbie otrucia Nawalnego i po jego wyleczeniu w klinice
niemieckiej, wzburzona opinia publiczna w Niemczech zaczęła oceniać projekt Nord Stream bardziej negatywnie,
Norbert Rὂttgen, przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych Bundestagu, orzekł:
„Po zatruciu Nawalnego, potrzebujemy mocnego
europejskiego stanowiska, które Putin powinien zrozumieć, że Unia
Europejska wspólnie podejmuje decyzję odrzucenia Nord Stream-2”. Sprawa jeszcze
bardziej zaostrzyła się po powrocie Nawalnego do Rosji i ponownym jego
aresztowaniu. Projekt Nord Stream-2 potępiony został w uchwale Parlamentu
Europejskiego z powodów ekologicznych i humanitarnych. Rosyjski rząd nie
przebiera w ostrych ripostach na wszelką krytykę, czego doświadczył rzecznik
unijnej polityki zagranicznej, Josep Borrell, na spotkaniu w Moskwie w zeszłym
tygodniu. Rosja nawet prowokacyjnie, w czasie tej wizyty, wydaliła trzech
dyplomatów (z Niemiec, Polski i Szwecji) za rzekome uczestnictwo w protestach
przeciw aresztowaniu Nawalnego. Po takim kompromitującym policzku, wydawało się, że rząd niemiecki i komisja
europejska wreszcie odwołają projekt. Nowy rząd Bidena też kontynuował politykę
Trumpa w sprawie Nord Stream i sankcje amerykańskie objęły teraz rosyjską firmę
armatorską, która właśnie kładła następne części do gazociągu. W styczniu,
dyrektorzy Gazpromu przyznali, że liczą się z możliwością zaniechania
ukończenia projektu.
I w tym newralgicznym momencie prezydent niemiecki wyciągnął
swojego „emocjonalnego” asa. Stwierdził, że Niemcy są moralnie dłużne wobec
Rosji. Nie mogą się teraz wycofać. Po takiej deklaracji rzeczywiście trudno
widzieć jak mogliby to zrobić. Premier Morawiecki ostro potępił komentarz
Steinmeiera przypominając, że Niemcy są również dłużni innym państwom. Warto
dodać, że argumentem Polski i Ukrainy
powinno tu być przypomnienie o niemieckim długu wojennym wobec państw które, w
odróżnieniu od Rosji, NIE grożą bezpieczeństwu Niemiec. Powinni inwestować na
prykład w polskim gazoporcie czy w Baltic Pipe. Obawiam się jednak, że ten
argument roszczeniowy pozostanie bezskuteczny. Tylko wzburzony elektorat
niemiecki mógłby powstrzymać dokończenie projektu, ale po oświadczeniu ich
prezydenta jest to teraz mało prawdopodobne. W ostatni czwartek oświadczenie
dyrektorów Gazpromu potwierdziło, że projekt na pewno będzie teraz realizowany
i to już w tym roku.
Wiktor Moszczyński
Tydzień Polski 19 luty 2021