Rzeczpospolita Polska jest w niebezpieczeństwie. Już każdy
Polak czy Polka, zorientowany w nawet minimalnym stopniu z sytuacją
międzynarodową, może rozeznać znaki nadchodzącego potencjalnego konfliktu
światowego, w którym Polska może z czasem zastąpić Ukrainę jako przedpole
walki. Szczególnie jeśli wojska rosyjskie dojdą do granicy Polski.
Nie łudźmy się że Putinowi chodzi tylko o Ukrainę. Już od
dwudziestu lat prezydent Putin wyrażał swój głęboki żal z powodu rozpadu
Związku Sowieckiego. Oczywiście nie chodziło mu o samą ideologię komunistyczną,
ale o potrzebę mocnej centralnej władzy na Kremlu która odbuduje ponownie układ
sił i sfer interesów rosyjskich
istniejący przed rokiem 1990.Prezydent Duda, cytując prezydenta Lecha
Kaczyńskiego w wywiadzie dla telewizji BBC w ubiegłą niedzielę, podkreślił że
od czasu konfliktu w Gruzji, ideologia mocarstwowa Putina będzie prowadzić do
ataków na Ukrainę, potem kraje bałtyckie, i wreszcie Polskę, z jej aktywnym
członkostwem NATO i Unii Europejskiej.
O frustracji Putina w sprawie odrestaurowania należytego
miejsca w świecie dla Rosji, i obsesji na temat okrążenia Rosji przez państwa
NATOwskie i przez Unię Europejską, wiedziano już dawno. Dał temu głos na
monachijskiej konferencji bezpieczeństwa w roku 2007 gdy określał ekspansję
NATO jako „prowokację”. Wiedziano też o jego historycznej tezie o Rosji i
Ukrainie jako częścią, wraz z Białorusią, jednego wielkiego narodu rosyjskiego
pochodzącego jeszcze z czasów wczesnego średniowiecza. Ale nie uświadomiono
sobie w pełni na Zachodzie jak daleko był gotowy posunąć się z tą obsesją, aż
do stopnia zbrojnego wkroczenia na teren obcego państwa. Poprzednie sankcje
zachodnie, np. po wkroczeniu do Krymu w roku 2014, były zarazem za słabe aby go
zastraszyć, ale wystarczająco groźne aby nakłonić go do przygotowania
gospodarki rosyjskiej na stan oblężenia w momencie jego następnej interwencji,
w terminie bardziej dla niego dogodnym. Dalsze próby zbliżenia się Ukrainy do
możliwości członkostwa Unii Europejskiej było już dla Putina wystarczającym
uzasadnieniem groźby inwazji.
Obecny układ sił był jeszcze lepszy dla Putina niż w roku
2014. Rosja posiada już mocniejsze zaplecze walut zagranicznych, a, w wypadku bojkotu
rosyjskiego gazu przez kraje zachodnie, ma zaplecze zbytu na gaz i naftę w
Chinach i Iranu, z którymi nawiązuje coraz bliższą współpracę przeciwko
Zachodowi. Stany Zjednoczone mają bałagan
w swojej polityce zagranicznej po szkodliwych próbach demontażu paktu
atlantyckiego przez Trumpa, a potem przez demoralizującą ucieczkę w wielkim
popłochu z Afganistanu. Zarówno Trump i Biden chcieli koncentrować swoją
politykę przede wszystkim na konflikcie gospodarczym i militarnym z Chinami, a
bezpieczeństwo Europy odkładano na drugi plan. Niemcy postawili się w sytuacji
uległości gospodarczej wobec Rosji po zgodzie na wybudowanie zastępczego
gazociągu Nord Stream 2. A Unia Europejska chwiała się pod kolejnymi ciosami
Brexitu, pandemii i jawnego buntu Polski i jej prorosyjskiego partnera
węgierskiego przed liberalnym ustrojem państw europejskich. A więc potencjalny
chaos. Putin już liczył na to że sama koncentracja wojsk rosyjskich na granicy
ukraińskiej doprowadzi do uległego poddania się szantażowi zarówno przez
rozbitą koalicję państw zachodnich i przez ich „marionetkę prezydenta@ w Kijowie.
Gdy ani Zachód, ani Ukraina, nie ugięły się przed tymi
groźbami, Putin me mógł się wycofać bez utraty twarzy, a więc i władzy. Putin
może teraz tylko brnąć naprzód. Czuje się zmuszony wykonać inwazję, pod
kamuflażem „specjalnej operacji wojskowej” o ograniczonym zasięgu. Prawda o
inwazji jest niewygodna, więc musi okłamywać własne społeczeństwo zaciskając
śrubę, zamykając pozostałe niezależne media i grożąc więzieniem protestującym
przeciw wojnie. Odcinając własny naród od realiów, sam odcina się od tych
realiów, karząc dymisją tym którzy przynoszą mu niewygodne wieści. Ukraińcy się
bronią i paraliżują ruchy wojskowe, więc Putin niszczy miasta ukraińskie
bombami próżniowymi i terroryzuje cywilów, domagając się rezygnacji rządu.
Grozi nawet bronią chemiczną i biologiczną. Jest to jego strategia
systematycznej eskalacji militarnej. Ostatnim przykładem była
krwawa napaść na poligon
wojskowy w Jaworowie, opodal granicy polskiej.
Natężenie gospodarczych sankcji zachodnich, spoistość ich
reakcji politycznej i kontynuacja pomocy militarnej dla obrony ukraińskiej,
zaskoczyła Putina i jego generałów. Nie mogąc się cofnąć Putin grozi
konfrontacją nuklearną, mimo że logika wojenna wskazuje że taki konflikt
zniszczy Rosję również. W desperacji Putin grozi państwom graniczącym z Ukrainą
odwetem, o dużo szybciej niż to przewidywał. A więc Polska jest w
niebezpieczeństwie w trybie bardziej przyspieszonym niż się tego ktokolwiek
spodziewał. Nie chodzi już o obronę przesmyku suwalskiego między obwodem kaliningradzkim a
rosyjskim wojskiem w Białorusi,
w wypadku wojny konwencjonalnej. NATO było akurat na to przygotowane. Tu chodzi
o groźbę odwetu bronią masowego rażenia na teren Polski. Czy to blef? Nie
wiemy. Nawet chyba sam Putin nie wie.
W roku 1939, gdy Polska była
zagrożona przez inwazję niemiecką, po odrzuceniu żądań niemieckich w sprawie
Gdańska i korytarza pomorskiego, cała Polska już czuła zagrożenie.
Czechosłowacja była już w rękach niemieckich, Litwa zmuszona była oddać Niemcom
Kłajpedę, propaganda antypolska w Niemczech i w Gdańsku szalała.
Polsce groziło oskrzydlenie z trzech stron. Nastąpiły propozycje w Polsce aby
rozszerzyć udział opozycyjnych partii w rządzie; ale marszałek Rydz-Śmigły i
premier Składkowski odrzucili pomysł rządu koalicyjnego. Jeszcze 2 go września
przywódcy partii opozycyjnych, Arciszewski i Mikołajczyk, apelowali o tworzenie
rządu jedności narodowej. Na co wicemarszałek Sejmu, Zygmunt Wenda, oświadczył
im, "My rozpoczęliśmy walkę i nie mamy zamiaru z nikim dzielić się owocami
zwycięstwa!". Oczywiście taka koalicja nie uratowałaby Polskę od
katastrofy. Na to było już za późno. Ale całe odium za klęskę wrześniową spadła
w całości na piłsudczyków. Czołowych władz przedwojennych zostawiono na pastwę
losu w Rumunii, oficerów sanacyjnych więziono w Szkocji na Wyspie Wężów,
szczuto ich w Armii Krajowej i w tworzeniu Armii w Rosji. A poeta Słonimski
pisał w Paryżu o byłym rządzie złośliwie:
„A nam potrzebny las, który śpiewa, szumiący bór,konar prawdziwy twardego drzewa i mocny sznur.”
Obecnie Polska stoi zagrożona, podobnie jak w roku 1939. Niby nie jest samotna, bo jest częścią NATO, chroniona słynnym artykułem 5-ym, zapewniającym wszystkim członkom pomoc militarną w wypadku napadu na jednego członka sojuszu. Ale wówczas Polska też miała sojuszników, którzy obrzucili miasta niemieckie ulotkami. Polsce to nic nie pomogło. Została sama, tak jak dziś Ukraina.
Przy tym zagrożeniu, odpowiedzialność za państwo powinny wziąć na siebie wszystkie kierunki polityczne. Czas już zakończyć święte wojny z „gorszymi sortami”, czy, z kolei, kpiny z „ciemnogrodu”, i połączyć zwaśnione szczepy ideologiczne dzielącą nasze społeczeństwo. W razie katastrofy chwiejna już obecna koalicja rządząca nie powinna brać na siebie monopol nad odpowiedzialnością, mimo tymczasowego wzrostu poparcia w sondażach. Potrzebny jest wysiłek ogólnonarodowy aby zmobilizować wojsko, zakupić najbardziej nowoczesne uzbrojenia, zapewnić obecność wojsk alianckich w stałych bazach w kraju, i wynegocjować wreszcie zakończenie drażliwego i upokarzającego sporu z Unią o prawodawstwo, aby udostępnić wreszcie dla Polski fundusze odbudowy post-covidowej. Potrzebne jest prawidłowe zagospodarowanie pomocy dla niekończącego się przypływu uchodźców z Ukrainy, dla których społeczeństwo ofiarowało od razu wszystko, a rząd nie przygotował nic. Dopiero w drugim tygodniu wojny, przy aktywnym udziale opozycji, sejm przyznał Ukraińcom, jako obywatelom innego państwa, de facto prawa równe obywatelom Polski. I to dzięki opozycji odrzucono podsunięty podstępnie przez rząd przepis o bezkarności w zarządzaniu pomocy. Wciąż nie przygotowano żadnych obozów dla osiedlenia dalszych uchodźców, mimo nalegań opozycji.
Taki rząd koalicyjny musi rozważnie unikać nieprzemyślanych posunięć, jak ten z MiGami, które w końcu nie wydano sfrustrowanym Ukraińcom, po niezręcznym wciśnięciu Amerykanom odpowiedzialności za przekaz samolotów. To uzewnętrzniło spór między sojusznikami i mogło było zostawić Polskę osamotnioną wobec rosyjskiego odwetu. I to właśnie przywódcy opozycji mogą mieć odpowiedni autorytet w Washingtonie i Berlinie aby zapewnić śmielszą strategię pomocy Ukrainie, i nakłonić Generalne Zgromadzenie ONZ do inaugurowania korytarzy humanitarnych, a nawet strefę zakazu lotów, w zachodniej Ukrainie.
W ostatnich tygodniach rosnącego zagrożenia, prezydent Andrzej Duda jakby urósł do wysokości swojego urzędu, głosząc elokwentnie obawy i determinacje społeczeństwa w obronie Ukrainy i Polski. Stał się też głównym orędownikiem na Zachodzie bohaterskiego prezydenta Żeleńskiego. Konsultuje się z opozycją i szerzej ze społeczeństwem. Objeżdża stolice państw sąsiednich nalegając, tłumacząc, przypominając polską rację stanu. Wtoruje mu premier Morawiecki. Lecz prezydent i premier obciążeni są wciąż członkami rządu którzy nie cieszą się zaufaniem, ani naszych sojuszników, ani polskiego społeczeństwa. Czas rozszerzyć koalicję aby odrzucić monopol jednej partii i odzwierciedlić szeroki wachlarz poglądów reprezentowany w Sejmie i w Senacie. A elementy przeciwstawiające się szerszej zgody narodowej, czyli spadkobiercy Składkowskiego i Wendy, powinni się pożegnać ze swoimi resortami. Organizacje polonijne w Europie od szeregu lat oczekują ujednolicenia stałej polityki zagranicznej naszego kraju i utrzymania trójpodziału władzy zgodnie ze standardami europejskimi.
Przed Polską stoi okres wielkiej
próby wymagający zarówno odwagi jak i rozwagi, abyśmy mogli jak najskuteczniej
zabezpieczyć przyszłość naszą, przyszłość Ukrainy i trwałość naszego udziału w
pakcie atlantyckim i w Unii Europejskiej, ale bez narażania naszego terytorium
na katastrofę wojenną przy której kampania wrześniowa byłaby tylko zapomnianym
koszmarem.
Wiktor Moszczyński Tydzień Polski, Londyn 18 marzec 2022