Byliśmy świadkami wyjątkowo dużej ilości polskich nazwisk
biorących czynny udział w wyborach samorządowych w Londynie 5 maja. Lista 55
kandydatów, ogłoszona przez Zjednoczenie Polskie w Wielkiej Brytanii, była
ilościowo zaskakująca i niespodziewana.
Ta cyfra wyraźnie przekraczała ilość 16 kandydatów pod
szyldem Polskiej Dumy, zgłoszonych przez Jana Żylińskiego 5 lat temu. Jako jednorazowa inicjatywa, miała rozbudzić
świadomość obywatelską Polaków w Londynie, ale wysiłek ten, roztrąbiony
przesadną reklamą o rychłym zwycięstwie, kończył się słabym wynikiem, gdzie
każdy kandydat uzyskał przeciętnie zaledwie 300 parę głosów, niemal wyłącznie
polskich . Zawiedzeni kandydaci odeszli od tej przygody rozczarowani, nie
skłonni już do przyszłych wystąpień jako kandydatów niezależnych. Natomiast
kandydaci należący do istniejących partii brytyjskich, jak Stefan Krawczyk w
Islington, czy Joanna Dąbrowska na Ealingu, uzyskiwali odpowiednią ilość paru
tysięcy głosów aby zdobyć mandaty radnego, świadomi że zawdzięczają to
przedewszystkim głosom ogólnych wyborców głosujących na etykietę partyjną.
Oczywiście te polskie głosy mogą od czasu do czasu odegrać
rolę dostarczenia uzupełniającej garstki oddanych kartek, które zapewnią
przejście polskich kandydatów przy okręgach marginalnych. Dlatego warto wciąż
namawiać Polaków do głosowania. Ale trzon głosów dla zwycięskiego kandydata nie
pochodzi od naszych rodaków. Ich poparcie mogłoby być tylko lukrem z
roztopionego cukru polanym aby uatrakcyjnić pączek dla konsumenta.
Polacy rzadko kiedy głosują w wyborach lokalnych,
indywidualnie czy jako zdyscyplinowana grupa wyborców. Nic dziwnego, bo
właściwie nie mają żadnych polskich
postulatów. Jeszcze dwadzieścia lat temu, pojawiały się brytyjskie ulotki
wyborcze w języku polskim. Była wtedy mowa o poparciu dla polskich szkół czy
organizacji charytatywnych, lub segregowaniu odosobnionych pięter dla polskich
emerytów w domach starców, czy zapewnieniu usług czy porad mieszkańcom w języku
polskim. Ale dziś nikt już takich postulatów nie stawia w imieniu Polaków, ani
je nie ofiaruje. Jak na razie, polskie głosy tylko wtedy się ożywiają, i to
marginalnie, gdy występują kandydaci polskiego pochodzenia w szeregach głównych
partii. Dlatego można było się nacieszyć gdy w tym roku pojawiło się aż 55
kandydatów.
Jak się oni dostają na te listy kandydatów? Tylko przy
pełnym poświęceniu swojego czasu i energii w popieraniu swojej partii, nie
tylko w czasie wyborów, ale również w działalności w okresach między wyborami.
Członkowie partii, jeżeli chcą być skuteczni, odbywają regularne zebrania co
miesiąc, od czasu do czasu obchodzą domy wyborców nowymi ulotkami, i prowadzą
działalność informacyjną przy ulicznych straganach. Praca ta intensywnieje w
czasie wyborów do rad miejskich i do parlamentu. Członkowie podlegają też
pewnej dyscyplinie wewnętrznej aby nie podważać filozofię życiową partii, czy
jej linię partyjną. Natomiast, ani taka dyscyplina, ani poświęcenie tyle czasu
na sprawy, na pewno ważne, ale z dala od codziennych trosk Polaków, nie są
atrakcyjną opcją dla Polaków czynnych społecznie w polskich organizacjach, jak
parafie, czy szkoły sobotnie, gdzie obowiązuje neutralność, a nawet obojętność,
wobec brytyjskich partii politycznych.
Skutek jest taki że czynny Polak, czy Polka, który chce w
polskim środowisku zadziałać, albo Polakom pomóc, musi wybrać. Albo działalność
polonijna, albo udział czynny w brytyjskiej polityce. Znam to z własnego
doświadczenia. Przechodziłem wciąż alternatywne fazy działalności w moim życiu.
To byłem radnym w Ipswich, to potem działaczem prosolidarnościowym, to
kandydowałem do parlamentu, to byłem znowu radnym na Ealingu, a to znów
wiceprezesem Zjednoczenia, to ponownie kandydowałem do rady miejskiej, to wracałem
do polskiej działalności, i tak w kółko. Aby zostać posłem czy burmistrzem,
trzeba w całości poświęcić się jednemu nurtowi. Ale z drugiej strony, w okresie
gdy byłem już radnym na Ealingu, mogłem poświęcić wiele czasu na pomoc polskim
instytucjom, czy załatwić dotacje dla polskich organizacji społecznych czy
kulturalnych, a nawet dla kombatantów polskich podróżujących do Włoch na
rocznicę bitwy o Monte Cassino. Mogłem w pewnym okresie załatwić darmowe
wynajęcie budynku szkolnego dla szkoły sobotniej (gdy to było jeszcze w gestii
rady miejskiej), albo zainicjować przyjęcie w ratuszu dla Lecha Wałęsy w czasie
jego pierwszej wizyty do Londynu. Natomiast potem, jako działacz w Zjednoczeniu
Polskim, mogłem użyć moje znajomości polityczne do nakłonienia posłów do
zniesienia wiz dla Polaków czy ratowania polskich egzaminów.
Ale wracając do naszych kandydujących 55 ciu, wybranych
zostało tylko 6iu Polaków, i to z jednej tylko partii, czyli Partii Pracy
(Labour). Dlaczego? Przecież Polacy kandydowali, jak przystoi, z różnych
partii. Było 7 kandydatów laburzystów, 8 liberalnych demokratów, 11 zielonych,
i aż 27 konserwatystów. Niestety nie wystarczy przyłączyć się w rydwan
brytyjskiej partii politycznej. Trzeba też mieć nosa politycznego, aby wybrać
nie tylko swoją partię, ale również miejsce gdzie chce się głosować. Trzeba
swoją działalnością partyjną zasłużyć się lokalnej komórce partyjnej w rejonie
gdzie ma się najlepszą szansę przebicia. Wymaga to gotowości na początku do
kandydowania tam gdzie nie ma szansy wygrania, po prostu aby zaistnieć, zarówno
w świadomości swojej partii, jak i lokalnych rodaków. Rzadko kiedy dostaje się
od razu okręg potencjalnie zwycięski. W Ipswich kandydowałem trzy razy
bezskutecznie, aby potem dwa razy być wybranym w odpowiednim okręgu. Na Ealingu
w sumie kandydowałem cztery razy, a wygrałem tylko raz. Nie miałem szczęścia,
bo nawet gdy kandydowałem w lepiej zapowiadającym się podokręgu (ward), w tym
momencie Labour wpadło w sidła niepopularności w skali krajowej. A więc nie
tylko liczy się odpowiedni okręg, ale również odpowiedni termin. Do tych klęsk
osobistych trzeba się przyzwyczajać aby ewentualnie zatryumfować. Mogę też
dodać że nawet wyżej wymienieni radni, Krawczyk i Dąbrowska, nie mogli by już
teraz kandydować skutecznie w swoich starych okręgach, bo tamtejsi wyborcy
głosowali teraz na inne partie.
A więc dla polskich kandydatów z Labour był to odpowiedni
okręg, i jeszcze bardziej, odpowiedni rok. Trudności polityczne partii
konserwatywnej dały się we znaki i stracili przeszło 400 mandatów na skali
krajowej, a w Londynie stracili kontrolę nad tradycyjnie konserwatywnymi
samorządami w Westminster, Barnet i Wandsworth, choć pokonali Labour w Harrow.
Z tej zwycięskiej „czerwonej” fali skorzystali polscy laburzyści, jak radny Richard
Olszewski, w Fortune Green Ward w dzielnicy Camden (1387 głosów), nowy kandydat
Liam Jarnecki w Vauxhall Ward w dzielnicy Lambeth (896 głosów), radna Eva
Stamirowski w Catford South Ward w dzielnicy Lewisham (1648 głosów), radna
Louise Krupski w Rushey Green Ward, też w dzielnicy Lewisham (2421 głosów),
Sławek Szczepański w Lavender Fields Ward w dzielnicy Merton (1390 głosów) i
radna Renata Jolanta Hamvas w Peckham Rye Ward, w dzielnicy Southwark (1802
głosów). Szczepański dla przykładu jest działaczem społecznym pomagającym
Polakom w ramach organizacji Polish Family Association, a Richard Olszewski
współpracował z organizacją POMOC, która starała się uaktywnić głosy polskich
wyborców, szczególnie żeńskich, w Londynie i Birmingham, ale ich środowisko działania
jest dalej brytyjskie, a nie polskie.
Konserwatywni kandydaci polscy nie mieli ani odpowiedniego
okręgu, ani odpowiedniego roku. Aż 18 polskich kandydatów, a szczególnie
kandydatek, występowało w lewicowej dzielnicy Hackney, gdzie uzyskiwali
przeciętnie około tylko 180 głosów na osobę. Dostali nawet mniej głosów niż
zielony kandydat w Hackney, Stefan Liberadzki, który zdobył przynajmniej 519
głosów, choć też przegrał. Nie lepiej wypadło czterem polskim konserwatystom i
jednemu liberałowi w równie lewicowej dzielnicy Haringey, gdzie również zdobyli
przeciętnie po tylko 220 głosów. Konserwatysta Theodore Karpiński kandydował
akurat w dzielnicy konserwatywnej Kensington, ale niestety wciąż w
laburzystowski podokręgu, Dalgarno Ward, więc też przegrał (uzyskał 316
głosów).
Aby kandydować skutecznie jako liberał w Londynie trzeba
występować w dzielnicach Kingston albo Sutton, a nasi polscy liberałowie
znaleźli się na nieszczęśliwym gruncie lewicowych czy prawicowych dzielnic,
gdzie wszyscy po kolei przegrywali. Liberał John Paul Gorski zdobył aż 581
głosów w konserwatywnej dzielnicy Bromley, Też nie wystarczyło.
Chylę czapkę przed naszymi ideowymi kandydatami polskimi
występującymi w barwach Partii Zielonej. Ale wiadomo że, na razie, ich starania
były równie bezskutecznie. Trzeba pamiętać jednak że w polityce wiatry opinii
publicznej zmieniają kierunek, i ci wytrwali polscy liberałowie czy zieloni
będą z czasem jeszcze wygrywać w niespodziewanych okręgach w niedalekiej
przyszłości. Życzę im, i właściwie wszystkim polskim kandydatom, tej
wytrwałości.
Może jako społeczeństwo wrócimy jeszcze do myśli
wprowadzenia treningu dla potencjalnych polskich kandydatów w całej Wielkiej
Brytanii, niezależnie od ich opcji politycznych. Ten brak polskich nazwisk i
twarzy w parlamencie i w samorządach źle świadczy o obywatelskiej dojrzałości
licznego polskiego społeczeństwa w Wielkiej Brytanii.
Wiktor Moszczyński
Tydzień Polski 13 maj 2022
Posłowie
11 maja wieczorem
otrzymałem telefon od Councillor Simche Steinberger w Hackney ze Springfield
Ward który przypomniał ze poza 17 polskimi kandydatami konserwatywni w Hackney
których wyliczyłem w oświadczeniu prasowym i którzy nie byli wybrani, jest
jeszcze więcej kandydatów.z polskimi korzeniami.
Na pierwszym miejscu wyliczył siebie. Został ponownie
wybrany do rady miejskiej w Hackney w Springfield Ward, uzyskując 2273 głosów,
a uwaza sie za Polaka, bo pochodzi z Wrocławia.. Poza tym powiedział ze trzech
innych zwycięskich konserwatywnych kandydatów w Hackney tez mialo polsko
żydowskie pochodzenie, a mianowicie Benzon Papier z Stamford Hill Ward, wybrany
z 1872 glosami, a również ze Springfield Ward, Michael Levy pochodzący z
Warszawy (2012 głosów) i Shaul Krantwirt (2144 głosów).
Zaznaczył ze przynajmniej 5 innych konserwatywnych
kandydatów w Hackney, a więc Yaakov Lauer, Yeshoam Leibowitz, Pauline Levy,
Leijia Softic i Yisroel Cik, sa polsko-żydowskiego pochodzenia. Nie zostali
jednak wybrani.
Steinberger zwierzył mi sie ze "tylko czterech
konserwatywnych kandydatów w Hackney nie było polskiego czy polsko-żydowskiego
pochodzenia" Zrekrutowal znaczna
grupe Polakow do organizacji Polish Friends of Conservatives, którzy aktywnie
organizują pomoc dla uchodźców ukraińskich i planują spotkanie z Polskim
Ambasadorem.
Na podstawie tych nowych wiadomości muszę zmienić moje
statystyki. Było 63 kandydatów polskiego pochodzenia w Londynie, w tym aż 35
konserwatystów. W ostatecznym wyniku wygrało
w Londynie 6 laburzystów i 5 konserwatystów.
Nie wiem czy udaloby sie te informacje zmieścić do artykułu.
Może jako posłowie. .
Z uszanowaniem
Wiktor Moszczynski
No comments:
Post a Comment