Cykl felietonow wydrukowanych w londynskim "Dzienniku Polskim" i "Tygodniu Polskim"
Sunday, 30 October 2011
Ogłaszam alarm dla polskiego Londynu
Ogłaszam alarm dla Polaków w Anglii. Po debacie parlamentarnej 24go pażdziernika o nowy referendum europejski Wielka Brytania dryfuje bezwładnie w kierunku renegocjacji stosunkow z Unia a moze nawet opuszczenia Unii. W obliczu możliwości nadchodzącej secesji czas najwyższy aby obywatele polscy załatwiali dla siebie i swoich rodzin prawo do stałego pobytu na Wyspach, czyli Permanent Residence.
Jeszcze 2 lata temu nie wierzyłbym że ten kraj potoczy się w takim kierunku. Wiadomo było że dla wielu starszych Brytyjczyków, pamiętających zwycięską Wielką Brytanię powojenną, co prawda klepającą biedę lecz dumną, tradycyjną, podejrzliwą wobec Europy i wobec cudzoziemców, członkostwo Unii Europejskiej było przez wiele lat irytującą zadrą. Denerwowały ich ciągłe nowe zarządzenia z Brukseli. A to wprowadzenie systemu metrowego zamiast funtów wagi (lbs) czy stóp (feet); a to jakość mięsa; a to znowu obowiązkowe ograniczenia godzin pracy czy ostrzejsze przepisy dotyczące bezpieczeństwa w zakładach czy biurach. Nagle w polityce zagranicznej czy monetarnej Brytyjczycy musieli liczyć się z opinią tradycyjnych wrogów - Francji lub Niemiec. Wszędzie słychać było cudze języki; dzieci w szkołach pochodzące z różnych kultur; brak chłosty w szkole. Teraz jeszcze dochodzili do tego jacyś Polacy i inni ze Wschodniej Europy, niby grzeczni i pracowici ale było ich zbyt dużo i wielu z nich nie znało języka a pracy zawsze umieli znaleść nawet kiedy zaczęła się recesja. Najgorsze że Wyspiarze nie mogli już przewozić tradycyjnie z zagranicy tanie papierosy czy alkohol bez akcyzy. Wszystko co złe moża było zwalić na tą zakałę - Europę.
Młodzi Brytyjczycy patrzyli na to nieco inaczej. Dziewczyny poznawały wcześniej języki europejskie i je praktykowały; wyjazdy bezwizowe do Hiszpanii czy Grecji mogły być zarówno wyjazdami dla przyjemności jak i dla zarobku, a nawet kariery; tanie pałacyki do zakupu we Francji czy place budowlane do inwestycji w Bułgarii; jednorazowa wymiana pieniędzy na niemal całą Europę; życie kawiarniane zarówno w Lisbonie co Manchesterze; w każdym kraju europejskim młodzi Anglicy i Szkoci czuli się jak u siebie. Wszystko co najlepsze – to Europa.
I po stronie młodych byli biznesmeni i pracodawcy, zakładający swoje filie i przerzucający swoje inwestycje z jednego kraju europejskiego do drugiego. Mogli się cieszyć brakiem kontroli celnej wewnątrz unii i korzystać z tańszej i często lepiej wyszkolonej i lepiej usposobionej siły roboczej ze wschodniej czy południowej Europy. Udział w wielkim rynku europejskim był również atrakcją dla inwestycji z innych krajów pozaeuropejskich, z Chin, z Indii, z Korei, z Ameryki. Pro-europejskość brytyjskich przedsiębiorców odzwierciedlały brytyjskie związki zawodowe zadowolone z europejskiej ochrony praw brytyjskich pracowników. Szczególnym atutem była stabilność waluty euro obejmująca większość kontynentu europejskiego z którym Wielka Brytania otrzymuje połowę swojego zagranicznego obrotu handlowego.
Lecz partia konserwatywna objęta jest obsesją anty-europejską którą ich przywódcy starali się w przeszłości kamuflować wiedząc że większość społeczeństwa może podzielać te poglądy lecz nie do tego stopnia aby zrywać z Europą. Wiedziano też że zaplecze gospodarcze Torysów chciałoby utrzymać jeden rynek europejski i tanią siłę roboczą na Wyspach. Nowy przywódca David Cameron chciał przedstawić swoją partię jako nowoczesną i uczuloną na nowy zeitgeist młodej Europy – a więc na uszanowaniu dla mniejszości narodowych, równouprawnieniu kobiet i gejów i szacunku dla ochrony środowiska. Ale żeby zaskarbić sobie lojalność swoich prawicowych partyjnych oszołomów i tych brukowców anty-europejskich jak Daily Express i Daily Mail, Cameron zerwał z pro-europejskimi partiami chadeckimi w parlamencie europejskim i zapowiedział że jakakolwiek nowa zmiana w konstytucji Unii Europejskiej będzie musiała być zatwierdzona przez referendum.
Ostatnie referendum w sprawie uczestnictwa Wielkiej Brytanii w Wspólnocie Europejskiej miało miejsce jeszcze w roku 1975. Społeczeństwo zostało wówczas przekonane przez establishment polityczny i gospodarczy że współudział w projekcie europejskim jest konieczny dla rozwoju gospodarki ale że to w żaden sposób nie zagraża suwerenności brytyjskiej. Później cząstki tej suwerenności znikały kawałeczek po kawałeczku. W każdym aspekcie życia Wyspiarzy pojawiały się zmiany które dręczyły starszych Brytyjczyków, np. w szkolnictwie, w rolnictwie, w rybołóstwie, w górnictwie, w zatrudnieniu obcokrajowców, w sądownictwie, w rozdiale zamówień przez urzędy państwowe i lokalne. W roku 2009 sondaże publiczne wykazały że 55% jest za odejściem od Unii Europejskiej i że 84% uważa że winien być referendum nim podejmie się następną decyzję o przekazaniu dalszych kompetencji Brukseli. Tą frustrację społeczeństwa podsycały z początku organizacje skrajne jak BNP i UKIP, i medialne tzw. „redtopy”, ale przenikała ona w końcu do wszystkich głównych partii, najpierw w latach 80-ych na lewicy, a w następnych dwuch dekadach na prawicy.
Cameron był przekonany ze swoimi gestami mógł okiełzać te szownistyczne tendencje i zjednać w okół swojej osoby zmodernizowaną partię konserwatywną w momencie kiedy zdobyła najwięcej mandatów w parlamencie i założyła koalicyjny rząd z pro-europejskimi liberalnymi demokratami. Ale piłkę którą dotychczas Cameron tak zręcznie podbijał wypadła mu z ręki gdy nastąpiło gospodarcze trzęsienie ziemi. W zeszłym roku, wobec napęczniałych długów Grecji, Portugalii, Hiszpanii i Irlandii stabilność euro stanęła pod znakiem zapytania akurat w momencie kiedy Europa wychodziła powoli z recesji. Przy obecnym nikłym wzroście gospodarczym w Europie i Ameryce i przy dodatkowym zagrożeniu bankructwa Włoch rządy niemieckie i francuskie zawahały się przed dalszym podpisywaniem się pod długami południowych sąsiadów. Przyszłość euro stała się ofiarą spekulacji bankowych i groziła krachem większości banków europejskich, włacznie z brytyjskimi. Uśpiona anty-europejskość społeczeństwa brytyjskiego wyskoczyła z inkubatora a konserwatywni „backbenchers” (posłowie konserwatywni bez tek ministerialnych) podchwycili jej duch.
I w tym momencie, gdy cały świat zachodni zachodził w głowę jak ugasić ten pożar dewizowy w Europie, rząd Camerona chwycił za lirę nerońską i podrzucił lwom w parlamencie do pożarcia scenograf secesji. Chodziło mu o zaspokojenie ostrego apetytu tych jednostek w partii rządzącej które rwały do opuszczenia Europy tak aby zostawić Cameronowi inicjatywę negocjacji z Unią w sprawie kryzysu. Okazało się jednak że debata nad społecznym wnioskiem o referendum w sprawie Europy pożarła nie jednostki, ale aż połowę jego „backbenchers”. Nie ważne że przy pomocy opozycji rząd przeprowadził wniosek nie zwołania referendum. Ważny był szeroki wachlarz zagorzałych buntowników. To oni odzyskali wiatr w żaglach. Nagle cugle wypadły Cameronowi z ręki i chyba na stałe.
Teraz aby zaspokoić apetyty własnej partii i panikującego społeczeństwa zmuszony jest podejmować kroki powolnego odejścia od różnych uzgodnień jako np. dyrektywa europejska o godzinach pracy czy prawa pracowników z agencji. Minister spraw zagranicznych William Hague przyznał się że Foreign Office już przygotowuje prowizoryczny harmonogram odejścia od Europy. A wiemy że w okresie obecnego zastoju jednym z najbardziej niepopularnych w Anglii ustaw unijnych dotyczy wolnego poruszania się pracowników europejskich (czyli my) w granicach Unii, rzekomo zmuszających tubylców do tracenia pracy. Juz partie konserwatywne i labourzystowskie dały do zrozumienia że wpuszczenie nas do Wysp Brytyjsich w roku 2004 było błędem. W tej chwili przyjaciół w parlamencie nie mamy. Częściowo to nasz wina bo za mało Polaków tu głosuje w wyborach samorządowych. Mamy tu pełne prawo mieszkać, pracować i głosować. Ale, w obecnym krytycznym stanie panicznych anty-europejskich nastrojów politycznych, na jak długo?
Bieg kryzysu walutowego na pewno wymusi na członków Unii wprowadzenie wspólnej polityki gospodarczej i dopasowanie tego do obecnej konstytucji unijnej. A więc, prędzej czy pózniej, zmiany w konstytucji nastąpiął. Chcąc nie chcąc obecny brytyjski rząd koalicyjny jest zobowiązany własnymi deklaracjami do zwołania referendum aby wszelkie nowe zmiany konstytucyjne zatwierdzić. Mimo swoich niedzielnych protestów w „Observerze” liberalny wicepremier Nick Clegg nie będzie w stanie tego pędu powstrzymać. Wreszcie społeczeństwo brytyjskie będzie dopuszczone do głosu. Jest duże prawdopodobieństwo że to referendum zakończy się fatalnie dla stosunków europejsko-brytyjskich. Nasza obecność na Wyspach może wtedy nie mieć żadnych podstaw prawnych. Rodziny polskie mogłyby być zmuszone opuścić ten kraj.
Chyba że ......
Chyba że w międzyczasie, Polacy załatwiłiby dla siebie i swoich dzieci prawo stałego pobytu. To prawo należy się wszystkim Polakom którzy żyją i pracują tu prawnie zarejestrowani przez okres 5-iu lat. Nie jest to tania opcja ale stanowczo całym sercem polecam ją naszym rodakom. Czas wypełnić podanie i przyjąć status Permanent Resident. Dla siebie i dla swoich dzieci. Tak na wszelki wypadek.
Alarm na polski Londyn wciaz trwa.....
Wiktor Moszczyński 4 listopad 2011 - „Dziennik Polski”
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment