Cykl felietonow wydrukowanych w londynskim "Dzienniku Polskim" i "Tygodniu Polskim"
Tuesday, 4 October 2011
CIEMNE CHMURY ZAWISŁY NAD ULICAMI YEOVIL
Po długiej podróży przez malowniczy jesienny krajobraz angielski pociąg dotarł z lekkim opóźnieniem na stację Yeovil Junction. Miasteczko Yeovil znajduje się w południowo-zachodnim hrabstwie Somerset. Na peronie spotkał mnie młody Rafał Skarbek, przewodniczący lokalnej organizacji polsko-wschodnioeuropejskiej MECA. Są to inicjały organizacji o ambitnej nazwie Midwest European Communities Association, choć cele i założenia tej organizacji są nie mniej ambitne.
Rafał Skarbek i jego współpracowniczka Agata Klimas założyli organizację która służy nie tylko Polakom w terenie ale również innym przyjezdnym z Europy Środkowej a nawet innym narodowościom, jak filipińczykom i portugalczykom. Podobne założenie organizacyjne pojawia się co raz częściej. Na przykład po rozwiązaniu polskiej organizacji w Sunderland założono bardzo sprężną organizację International Community Organisation of Sunderland (ICOS) która w praktyce obejmuje nie tylko przyjezdnych o różnych narodowościach ale rozciąga się geograficznie na szerszym terenie, łącznie z miastami Newcastle i Gateshead.
MECA zajmuje się przedewszystkiem poradami w sprawie opieki społecznej i bezpieczensństwa osobistego i grupowego. Agata specjalizuje się w sprawach dotyczących przysposobienia dzieci polskich do potrzeb i wymagań angielskich szkół ale obydwoje co raz częściej muszą zajmować się ochroną Polaków i innych cudzoziemców przed eksploatacją i przed atakami fizycznym na tle etnicznym. I właśnie ten aspekt na pierwszym miejscu skierował mnie do Yeovil.
Yeovil to teren gdzie przeważająca większość mieszkańców stanowią Anglicy, najczęściej pochodzący z hrabstwa Somerset. Jest to teren rolniczy ale posiadający też duże fabryki przemysłu rolniczego i militarnego (British Aerospace, Westland Helicopters). Dla nich nawet Londyńczyk jest coś w rodzaju cudzoziemca. Jest to więc teren gdzie do niedawna większość społeczenstwa nie musiało się dostosowywać do współistenienia z innymi grupami etnicznymi. I tu właśnie najbardziej widoczni są nowi przybysze z Polski i krajów sąsiednich którzy również dotychczas nie musieli doszkalać się w sztuce życia w środowisku wieloetnicznym. Z początku egzotyka dwuch izolowanych od siebie kultur mogła spodobać się wielu mieszkańcom; Anglicy wykazali swoją tradycyjną tolerancyjną nieco obojętną gościnność (trudno mieszkańców z „West Country” oskarżać o nadmiar wylewności w stosunkach z intruzami) a pracodawcy w firmach jak Dorset Cereals nie mogli się wystarczająco nacieszyć że znależli wreszczie chętnych pracowników do wykonywania żmudnej pracy za psie pieniądze.
Ale to nastało w okresie boomu gospodarczego. Teraz mamy praktycznie recesję, i to wtórną. Tubylcy są przygnębieni, boją się o swoją pracę, a tu widzą że wielu Polaków dalej pracuje na tych swoich minimalnych stawkach. To ci sami Polacy którzy czasem wieczorami buszują hałaśliwie po ulicach miasta i prowadzą samochody ze swoją zwykłą samobójczą brawurą zaniedbując przepisy anty-alkoholowe. Polacy nie są już teraz faworytami policji która wydaje fortunę na tłumaczy dla Polaków często wyraźnie udających że nie znają języka angielskiego kiedy coś przeskrobali. Pare miesięcy temu pewien tubylca został pobity do nieprzytomności pod latarnią w centrum miasta przez trzech drabów w kapturach a wszystko zostało wyłowione na monitorach telewizyjnych i nagrane bezustannie na You Tube. Policja stwierdziła że pobicie wykonali Polacy, zatrzymali nawet trzech młodzieńców polskich ale po czasie ich wypuścili. Oskarżonych osób już nie ma, pozostaje tylko oskarżona narodowość; przynajmiej w świadomości mieszkańców.
Nic dziwnego że frustracja Brytyjczyków wyładowuje się wówczas zbyt jaskrawie. Ujemne komentarze z odpowiednymi przymiotnikami na „f” dochodzą do uszu nie tylko Polaków na ulicy ale nawet dzieci w drodze do szkoły. Jednego Polaka poturbował przy mieszkaniu sąsiad z odpowiednymi wyzwyskami. Polak zawezwał policję i przeszło godzinę czekał na nich na ulicy przed domem. Policja nie zjawiła się, ale zjawiła się banda młodzeniaszków z synem napastnika na czele. Pobili Polaka do nieprzytomności, miał pęknięcie czaszki i leżał przez 3 tygodnie w szpitalu. Policja zjawiła się na wezwanie zaalarmowanych sąsiadów ale aresztowań sprawców nie było. Inna rodzina polska zamieszkała w wiosce opodal Yeovil też miała sąsiada pełnego szowinistycznej agresji który krzyczał na małe dzieci, oskarżał ojca rodziny o różne bezpodstawne przewinienia za które raz nawet był aresztowany na oczach własnych dzieci przez policję wezwaną przez złośliwca. Pewny siebie agresor zapewniał wszystkich że zmusi polską rodzinę do opuszczenia wioski. Akcja dopiero została zaprzestana kiedy wykryto że zbite okno tylne z niedoszłego włamania w domu polskim, było zabarwione krwią „włamywacza” którym okazał się właśnie tym sąsiadem-prześladowcą. Skończyło się tym że to Anglik musiał się wyprowadzić na żądanie lokalnego magistratu, ale policja nie uważała wskazane za przeproszenie prześladowanej rodziny polskiej.
Lecz kiedykolwiek pobity czy prześladowany Polak czy Polka zgłaszają w czasie rozmowy z policją że byli ofiarami przestępstwa o charakterze nienawiści rasowej („racial hate crime”) lokalna policja nie klasyfikuje w ten sposób tego stwierdzenia. Potwierdziła to na spotkaniu jedna tłumaczka, pochodzenia rosyjskiego. Policja w Somerset nie przyjmuje epitety o naturze etnicznym pomiędzy Polakiem a Anglikiem jako rasizm *bo są tego samego koloru skóry”. Nie jest to definicja przyjęta przez Equality Commission. Gdy Rafał i Agata zwołali w zeszłym tygodniu konferencję lokalnych decydentów i doradców w sprawach dobrego sąsiedztwa poszczególnych wspólnot lokalnych, na które przybył burmistrz Yeovil, dyrektorka lokalnej szkoły, przedstawiciele służby zdrowia, mieszkań komunalnych, i równouprawnienia rasowego, to lokalna policja zbojkotowała zebranie.
Nie pomogło też że wlaśnie w czasie tej konferencji, którą zagaiłem na prośbę organizatorów, odbywała się konferencja Partii Pracy w Liverpoolu. Tu szereg mówców i komentatorów z czołówki partyjnej zwalało ujemne skutki swojej decyzji otwarcia granic dla wschodnio-europejczyków w roku 2004 na samych Polaków bo „zbyt licznie przybyli” ale teraz postarają się ich „przyjazdy i zatrudnienie przykrócić”. Jak?! Były to umyślne niedomówienia skierowane na natychmiastowy poklask ale które wprowadzają jeszcze więcej zamieszania i stresu bo zostawiają sprawę Polaków w zawieszeniu. Staje się wtedy dalszym potencjalnym punktem zapalnym, bo natrętnii szowinyści czują że ich anty-polskie uprzedzenia mają powszechną aprobatę nawet na najwyższym szczeblu. A na zjeździe Torysów zakwestionowano z kolei zapomogi dla wschodnioeuropejczyków. Minister od opieki społecznej , niby sw Jerzy wyprawiający się na ścieżkę wojenną wobec tradycyjnego smoka brukselskiego, potępia uzgodnienia unijne dotyczące cudzoziemców (czytaj Polaków). Stajemy się znów chłopcem do bicia w zatargach londyńsko-unijnych. Lecz tym razem rzeczywiście naszych biją.
Sprawa tzw.”hate crimes” winna wchodzić co raz bardziej teraz na porządek dzienny polskich organizacji. Wciąż nie mamy cyfr bo poszczególne komisarjaty policyjne nie trzymają statystyki z tej dziedziny. Wiedzą ile przestępstw popełniają Polacy (też wiemy, niestety za dużo!); więdzą ile razy Polacy czy Polki są ofiarami przestępstwa, ale nie mogą potwierdzić ile tych przestępstw ma charakter etniczny. To nie znaczy że zaprzeczają że takie ataki mają miejsce. Rzecznik policji w Szkocji potwierdza że „jest wielki wzrost w ilości ataków natury rasistowskiej szczególnie dotyczących ludzi ze Wschodniej Europy, a przedweszystkiem Polaków.” Z kolei policjant w Blackpoolu stwierdza że „Polacy w naszym kurorcie co raz częściej spotykają się eksploatacją, zastraszeniem czy nawet napadami, ale większość pozostaje nieopisane.”
Jeżeli policja nie posiada takich statystyk, to skąd taka organizacje polonijne jak Zjednoczenie Polskie może uzyskać swoje dane aby częstotliwość takich napadów można było wymierzyć i ostatecznie zapobiec. Jednym sposobem byłoby zatrudnienie tymczasowo naukowca aby sprawdził portale wszystkich gazet lokalnych w Wielkiej Brytanii na okres ostatnich pięciu lat. Podobne źródła pomogły mi w ustaleniu fenomenu „anti-Polish hate crimes” w roku 2008. Pozatem Zjednoczenie czy konsukat powinny prosić polskie organizacje terenowe o wysyłanie sprawozdań o takich atakach. Z takim materiałem przedstawiciele Zjednoczenia mogą zwrocić się do odpowiedniego ministra w Home Office i omówić na tym szczeblu możliwości monitorowania i zapobiegania takim atakom.
Międzyczasie takie organizacje jak MECA muszą w samotności walczyć o tożsamość i bezpieczeństwo woich członków na bruku swojego miasteczka licząc na ewentualnym zrozumieniu i wsparciu ze strony lokalnej polic ji. Nie Latwa to sytuacja tym bardziej że przy obecnych cięciach rządowych mogą zniknąć etaty Rafała i Agaty a wtedy będą mogli się oprzec wyłącznie na wolontariuszach. Nadchodzą ciężkie czasy dla wielu naszych rodaków w terenie i nasze organizacje reprezentatywne, uzbrojone z odpowienim materiałem i siłą woli będą musiały ich wesprzec w tej nierównej walce z upiorami zaściankowej nienawiści.
Wiktor Moszczyński „Dziennik Polski” Londyn 7 październik 2011
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment