Cykl felietonow wydrukowanych w londynskim "Dzienniku Polskim" i "Tygodniu Polskim"
Sunday, 3 May 2015
Głosujemy na…...chaos
Trudno wyobrazić bardziej dezorientujące wybory niż obecne do parlamentu w Westminsterze które odbywają się 7 maja czyli w najbliższy czwartek. Kiedyś wybory brytyjskie były wzorem dyscypliny społecznej opartej na wyborze między partią konserwatywną (czyli tradycyjną prawicą) a lewicową Partią Pracy. Na przykład w wyborach 1951 roku 95% głosującego elektoratu oddało głos na jedną czy drugą z tych dwuch partii. Okręgi było jednomadatowe co wydawało się zapewniać jednej partii albo drugiej właściwy mandat do utworzenia rządu. Ledwo ogłoszono lwią część wyników w ciągu nocy a już ustępujący premier zamawiał ciężarówkę i tego samego dnia wyprowadzał swoje manele z Dziesiątki (“Number Ten”) w czasie gdy nowy zwycięzca podskoczył do królowej aby uzyskać prawo do stworzenia nowego rządu, zapewniając Jej Królewską Mość że posiada zaufanie prostej większośći głosów w Izbie Gmin, poczym już tego samego popołudnia zjawia się ze swoją rodziną i dobytkiem przed czarnymi drzwiami Dziesiątki na Downing Street, wchodzi bez pukania i obejmuje mieszkanie i zarazem władzę, odbierając już pierwszy telefon gratulacyjny od Prezydenta w Washingtonie. To takie proste i cały świat Brytyjczykom zazdrościł takie sprawne przekazanie władzy.
Już w ostatnich latach żadna partia nie przekracżała 43% aby objąć władzę. Jeszcze w roku 1979 pani Thatcher miała 43% głosów co dawało jej przewagę przeszło 40 mandatów poselskich. Druzgocące zwycięstwo Partii Pracy pod przewodnictwem Blaira w roku 1997 w którym uzyskał przewagę 166 mandatów nad przeciwnikami też oparte było o zaledwie 43% głosów ale już w roku 2005 wygrywając zdobył zaledwie 35%. Ze względu na wyraźną większość parlamentarną społeczeństwo szanowało te wyniki bo chodziło przedewszystkiem o stabilnóść i efektywność w wykonywaniu władzy. Były to jeszcze złote lata rządów Blaira i Browna pełne optymizmu z dynamiczną gospodarką i świetnym samopoczuciem “Cool Britannia”. Nie ścierały się już ideologie polityczne bo wszystkie “mainstreamowe” partie – Labour, Konserwa, Lib-Demy - podlegały podobnej eklektycznej filozofii umorzonej w mamałydze politycznej poprawności. Ideologię zastąpił pragmatyzm.
Wszystko zmienił światowy krach bankowy i następujący po nim zastój gospodarczy. Strach przed utratą pracy uwolnił masy społeczeństwa brytyjskiego od poprzednich parametrów społeczenego myślenia i zwerbował wielu frustratów w nowe formacje polityczne, a przedewszyskiem partię niepodległościową UKIP, które kwestionowały przynależność do Unii Europejskiej, nadmiar wydatkowania na świadczenia społeczne i brak kontroli nad napływem nieograniczonych fal nowej imigracji z nowych państw unijnych. Inne partie kwestionowały dominację “bańki westminsterskiej” nad interesami zubożałych mieszkańców bardziej odległych niedoinwestowanych terenów jak Szkocja, Walia czy Merseyside
Rozproszenie starej wspólnej wizji solidarnego społeczeństwa doprowadziło również do rozproszenia poparcia dla głównych partii. Już widać było to w roku 2010 kiedy żadna pojedyncza partia polityczna nie była w stanie uzyskać pełnego mandatu społecznego podobnego do tego który osiągali w swoim czasie Margaret Thatcher i Tony Blair. Wówczas już tylko 65% głosów, a nie 95%, padło wspólnie na dwie główne partie, w tym 37% na konserwatystów którzy po raz pierwszy w historii Wielkiej Brytanii założyli koalicję z drugą partią natychmiast po wyborach. Była to wielka szansa dla Liberałów-Demokratów ale również dla innych partii poza głównym nurtem jak na przykład Zieloni, Narodowcy Szkoccy (SNP), Plaid Cymru a szczególnie UKIP który okazał się najpopularniejszą partią w ostatnich wyborach europejskich . Mimo większej ilości głosów które padły na te periferyjne ugrupowania uzyskali bardzo mało mandatów w roku 2010. Przeszło 53% głosów poszło na kandydatów którzy przegrali a więc te głosy nie były odzwierciedlone w reprezentacji parlamentarnej. Taki frustrujący stan rzeczy tolerowano tak długo jak system wyborczy mogł zapewnić mocny rząd wywodzący się z jednej partii. Gdy w roku 2010 ten system zawiódł to znaczna część elektoratu straciła zaufanie do elit politycznych i do jednommandatowego systemu wyborczego.
Jest to wyraźne w wyborach obecnych. Poparcie każdej z obydwu partii czołowych opiera się już tylko na 33% wyborcach. Jedno już wiemy o wyniku w najbliższy czwartek. Nikt nie wygra. Żadna partia nie przekroczy koniecznych 324 mandatów poselskich. Walka idzie o pierwsze miejsce w ilości mandatów poselskich na bazie której może się wyłonić stabilny układ polityczny na następne 5 lat. Wiadomo tylko że będzie albo koalicja albo rządy mniejszościowe oparte na cichym porozumieniu międzypartyjnym. Ale kto z kim?
Torysi alarmują że jeżeli nawiększą ilość głosów zdobędzie teraz Partia Pracy Ed Milibanda to nastąpi chaos. Zapowiadają chaos gospodarczy bo według nich Labour nie zdobędzie zaufania inwestorów zagranicznych czy rodzimych przedsiębiorców, zainicjuje nowe podatki jak Mansion Tax skierowany do właścicieli mieszkań powyżej wartości £2mln, zwiększy dług państwowy na skutek opóźnienia jego spłaty i wprowadzi nadmiar nowych kontroli w gospodarce, szczególnie w sektorze energii i wynajmu mieszkań. Ale jeszcze bardziej biją na alarm przewidując chaos konstytucyjny gdyż, twierdzą, Miliband będzie uzależniony od poparcia SNP a ci będą domagać się wyeliminowania wszelkich prób w ograniczeniu świadczeń społecznych i szantażować Labour aby zlikwidowali rakiety Trident i szli dalej w kierunku większej autonomii politycznej i fiskalnej dla Szkocji. Najbardziej propaganda wyborcza konserwy jedzie na straszaku dominacji secesjonistów szkockich nad przyszłym rządem lewicy i ten argument rzeczywiście trafia do wyobraźni przeciętnego wyborcy angielskiego. Torysi chwalą się swoimi dokonaniami w ustabilizowaniu gospodarki , niezależnie od tego że obecny wzrost gospodarczy zaczyna ponownie zwalniać i pytają po co oddawać władzę tym którzy doprowadzili do poprzedniego krachu gospodarki (zapominając może że głównym powodem krachu były nieodpowiedzialne inwestycje nieuregulowanych bankowców).
Z drugiej strony gdyby przewaga mandatów była w rękach konserwatystów Davida Camerona to też mamy chaos. Zapowiada się chaos społeczny bo wciąż nie wiadomo gdzie padną zapowiedziane £12 miliardowe cięcia w usługach społecznych; chaos w edukacji bo konserwatyści wciąż pchają program tzw wolnych szkół utrudniający samorządom w zapewnieniu miejsc wszystkim uczniom; chaos w gospodarce i polityce zagranicznej związany z zapowiedzianym referendum europejskim i nakoniec chaos władzy wynikający z zapowiedzi Camerona że osobiście zrezygnuje w ciągu następnej kadencji. Ten chaos zwiększy się przez nacisk ze strony UKIP który chce przyspieszyć referendum. Poprzez swój wpływ na prawicowych eurofobów w mediach i partii konserwatywnej UKIP będzie żądał aby przyszły rząd Camerona zadeklarował sie za oderwaniem się od Europy już w czasie referendum. Cameron byłby w sytuacji bez wyjścia bo wciąż zapowiada przeprowadzenie negocjacji o lepsze warunki ze strony partnerów unijnych aby pozostać w Unii a każde dziecko wie że tych dogodnych warunków od pani Merkel i innych premierów europejskich nie otrzyma. A jeżeli większość społeczeństwa opowie się za wyjściem z Unii to SNP z kolei bedzie traktowało to jako ostateczny powód do wznowienia akcji za oderwaniem się pro-unijnej Szkocji od anty-unijnej Anglii. Trudno wyobrazić jak rząd Camerona mógłby uniknąć katastrofy.
Co nas chroni przed tym chaosem? Przywódca Lib-Demów Nick Clegg zapowiada że będzie gotów wejść w koalicję z Labour lub z Konserwą i będzie gwarantem że żadna z tych opcji nie pójdzie w kierunku skrajności prawicowej czy lewicowej ale trudno wyobrazić aby mógł powstrzymać konserwatystów od zapowiedzianego referendum. Poza tem najnowsze sondaże wskazują że Clegg może sam przegrać w swoim własnym okręgu wyborczym Sheffield Hallam. A poza osłabionymi liberałami jedyne ugrupowania na których poparcie mogą liczyć konserwatyści są UKIP i Unioniści z północnej Irlandii którzy wspólnie zdobędą nawyżej około 10 mandatów. Nawet jeżeli Labour zakończy na drugim miejscu, szczególnie po druzgocących stratach w Szkocji, to sama matematyka dyktuje że najbardziej prawdopodobnym wynikiem może być jakaś umowna współpraca Partii Pracy z SNP i liberałami mimo zaprzeczeń Milibanda. Przywódca SNP, pani Sturgeon, bezczelnie domaga się aby Miliband poddał się jej warunkom współpracy nie wyczuwając, świadomie czy nie, że w ten sposób wzmacnia argumenty i pozycję Torysów. Miliband ma jeszcze pare dni czasu aby powiedzieć ambitnej pani Sturgeon z partii szkockiej że to on będzie układał szkałt przyszłego rządu, a nie ona – “take it or leave it”.
Myślę że Polacy będą kierować się w tych wyborach różnymi względami. Już obydwie główne partie zapowiedziały że ochronią polski A level. Chwała Polskiej Macierzy Szkolnej i organizacjom polskim w terenie że ten nacisk podtrzymali. Nowszym imigrantom będzie zależało na bardziej społecznie wrażliwym i mniej szowinistycznym programem wyborczym Partii Pracy, zaś polskim przedsiębiorcom i starej tradycyjnej polonii bardziej odpowiadają hasła gospodarcze i społeczne Torysów. W wypadku interesów Polski bardziej będą odpowiadać pro-unijne dążenia Milibanda niż chwiejny oportunizm Camerona wobec Unii Europejskiej biorąc pod uwagę że większość jego partii jest za opuszczeniem Unii Europejskiej już teraz. Odejście UK znacznie osłabi pozycję Polski jako głównego kraju unijnego poza strefą euro. Mówiono mi że premier Cameron nie kwapił się odwiedzać Polskę w czasie swojego urzędowania, więc może mu na Polsce i Polakach aż tak nie zależy? Biorąc pod uwagę “polskie” pochodzenie Milibanda i życzliwy stosunek do nas jego brata może premier Miliband by z nami bardziej się liczył.
Wiktor Moszczyński Dziennik Polski 1 maj 2015
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment