Saturday, 15 August 2015

Pocztówka z Kornwalii

Przepraszam mocno czytelników za nieobecność ale pojechałem na wakacje. Musiałem. Żona kazała. I jeszcze zaprosiła troje przyjaciół z Polski którzy mieli nam towarzyszyć w podróży. W świecie kłębią się problemy. Migranci z Afryki dobijają się przez Morze Śródziemne do Włoch i do Grecji. Inni tworzą blokadę w Calais i wkradają się do Eurotunelu. Wdzierają się do TIRów. Nie ważne, mówi żona. Nie twój problem. Jedziemy. Ale kochanie, w Grecji kryzys gospodarczy, zagrożona jest cała strefa euro. Kanclerz Merkel boi się o przyszłość Unii Europejskiej. To niech się boi, mówi na to moja domowa żelazna Pani Kanclerz. My jedziemy. Lecz Labour Party jest w rozkładzie. Najmniej ciekawy kandydat na lidera wygrywa. I co z tego? mówi Żona. Wyniki będą dopiero w sierpniu. A jak świat się wali, Turcja pod pozorem walki z Isis wszczyna znowu wojnę z Kurdami, Rosja zagraza państwom bałtyckim a giełda chińska leci w dół z szybkością rakiety, to co ty na to poradzisz? Nawet jeśli napiszesz jakiś felieton na ten temat dla “Dziennika”. To nic nie zmieni. Jedziemy. Ale kochanie, “Dziennika” już nie ma, ostał nam się jeno “Tydzień Polski”. “Tydzień…Szydzień”. Niech ich tam. Poczekają, mówi moja szefowa. A my jedziemy, powtarza po raz któryś. Lecz dokąd, mój Dziubku kochany? A więc nie do Tunezji czy Egiptu? W żadnym wypadku. Piękne miejsca. Już tam byliśmy. Ale tam są już bomby i zamachowcy. Do Tajlandii też nie. Po pierwsze, już byliśmy. Po drugie, mordują na plażach. Indie? Gwałcą kobiety. Pozatem wszyscy tam chorują. Australia za daleko i pełno rekinów, Ameryka za gwałtowna bo tam każdy ma broń, w Kenii zamachy, na Kubie Castro i huragany, w Somalii piraci, w Sierra Leone ebola, Polsce Radio Maryja, w Meksyku brutalne gangi, na Jamajce też. Gdzie będzie nam zarazem bezpiecznie i, biorąc pod uwagę nasz wiek, wygodnie? Nasi goście z Polski chcą właśnie zwiedzić Anglię. No więc nie mamy wyboru. Dla bezpieczeństwa i wygody wybieramy Anglię. Ale żeby dla wszystkich było coś nowego, wybraliśmy Kornwalię. Był to szczęśliwy pomysł. Po pięciu godzinach jazdy zapchanym pociągiem, w którym mieliśmy na szczęście miejscówki przy stoliku, zajechaliśmy do miasteczka Penzance, niemal na samym cyplu Kornwalii. Zabukowaliśmy tam starutki hotel. Budynek już służył w XV wieku jako sala spotkań dla radnych miasta, podpalony został przez Hiszpanów w XVI wieku, był teatrem w XVIII wieku, potem pierwszym miejscem w Anglii w którym wygłoszono oficjalną informację o zwycięstwie pod Trafalgar nad flotą Napoleona; w XIX wieku w hotelu zatrzymywali się Charles Dickens i poeta Lord Tennyson. Jak się zjawiliśmy w tym zabytkowym hoteliku byliśmy oczarowani. Sympatyczne pokoje z łazienkami i eleganckie salony. Stąpaliśmy krokami autora “Oliver Twist” chcąc co raz to więcej. Były tylko 3 braki – nie było windy, nie było telefonów w pokojach i nie było wi fi. Więc byliśmy odcięci od świata. Goodbye, migranci; goodbye, Tunezja; goodbye euro; goodbye “Dziennik”, choćby na 2 tygodnie! W Kornwalii, przy żonie i w towarzystwie dobrych wesołych przyjaciół, odżyłem. Wynajęliśmy samochód i podróżowaliśmy drogami wijącymi się jak wąż wśród malowniczego krajobrazu. Cieszyliśmy się wszystkim. Spacerowaliśmy po skałach przy Lands End w kierunku Sennen Cove, udaliśmy się na południowy kraniec Anglii, tak zwany Lizard. Zdobyliśmy zamek na wzgórzu św Michała po prejściu przez piachy które zostają przykryte morzem w czasie przypływu. Zwiedzaliśmy kopalnię cyny i zanurzaliśmy się w splot ciasnych uliczek pełnych galerii i sklepów w czarującym miasteczku portowym St. Ives. Zwiedzaliśmy szklane kopuły tzw. Eden Project w którym zachowane są rośliny tropikalne i śródziemnomorskie w bardzo pomysłowym układzie przez który można godzinami spacerować. Znależliśmy wyciosany na klifie niedaleko Land’s End, teatr pod gołym niebiem w którym morze tworzy tylną dekorację a aktorzy odgrywali dla nas klasyczną sztukę hiszpańską z XVI wieku. Rano Full English Breakfast w wygodnym saloniku hotelowym a każdego wieczoru obiad w ktorymś z licznych karczm starego Penzance. Najczęściej jedliśmy świeżo wyłowione ryby a na deser różne kombinacje wspaniałych lodów i kremów Kornwalii. Dzięki mojej żonie mogłem przetrwać ten błogi okres bezstresowy w którym największym dramatem mogłaby być zgubiona skarpetka czy niespodziewany deszczyk w czasie spaceru. Więc wracam do starych czytelników nowego “Tygodnia Polskiego” rzeźli i gotowy rozwiazywać z wami najnowsze problemy świata lub ponarzekać na najnowsze usterki w życiu polonijnym. Mogę z Wami podzielić się myślami i emocjami o skrytobójczym dobiciu dumnego lwa Cecila w Zimbabwe czy znów krytykować opieszałość polityki amerykańskiej. Lecz nie chcę z kolei Was zamęczać, drodzy czytelnicy, bo na pewno nie jesteście tak wypoczęci jak ja. Wobec tego zostawiam te tematy na póżniej. Witam, pozdrawiam i zarazem żegmam Was. See you later. Wiktor Moszczyński Tydzień Polski 1 sierpień 2015

No comments:

Post a Comment