Tuesday, 26 July 2011

Kolorowy Swiat Naszych Pociech


Nauczyciel sprawdza listę obecności.
„Catsmeat!” wyczytuje.
„Present(czyli obceny)!” woła moj kolega Kaczmarek.
Złośliwy pedagog głaszcze swoją sutannę i odczytuje dalsze angielskie nazwiska. Dochodzi wreszcie do mojego.
„Mousehole”.
„Present”.
Znow parę nazwisk angielskich, poczym:
„Pidgeon?” (Odpowiada Pijanowski).
„Potty?” (Odpowiada Tadek Potworowski)
Poczym ksiądz parska jak koń „Prrrr”. A to kolej z nowu na mojego kolegę Stefana ze szlachetnym nazwiskiem Przedrzymirski!

Tak w latach 50-ych szanowano polskie nazwiska w londyńskiej szkole. Lecz nie wiele sobie z tego robiliśmy. Wiedzieliśmy że nasze nazwiska są trudne. Nawet byliśmy z tego nieco dumni. Ośmieszanie naszych nazwisk było na porządku dziennym. I co tu się dziwić. Byliśmy „inni”. Poza Irlandczykami byliśmy jedynymi cudzoziemcami w klasie. Nie było jeszcze dzieci o innym kolorze skory. A o pojęciu politycznej poprawności nikt jeszcze nie słyszał.

Dziś rodzice naszych pociech już nie muszą się martwić że nazwiska dzieci będą naumyślnie poprzekręcane przez dzisiejsze angielskie nauczycielki. Dziś już przeciętna szkoła w Londynie będzie miała zaledwie 20% dzieci z anglosaskim imieniem czy nazwiskiem. Dzieci polskie uczęszczają w klasie z dziećmi o rożnej narodowości. Szybciej nasza Jolusia będzile dzieliła ławkę z Mohammedem, czy Ayishą, czy Shami, niż z Williamem czy Mary. A dla naszych dzieci taka rożnorodność imion wydaje się jak najbardziej normalna. Nasze dzieci już nie są „inne” tak jak myśmy byli „inni”. Właściwie teraz lwia część dzieci w szkole londyńskiej jest „inna”. Wszyscy zapoznawają się z zupełnie obcymi kulturami, uczą się o hinduizmie i naukach islamu, i obchodzą święta Diwali i Eid tak jak Boże Narodzenie czy Wielkanoc.

Skorzystałem parę lat temu z zaproszenia dyrektorki właśnie takiej szkoły w ealingowskiej pod-dzielnicy Greenford. Miałem opowiedzieć dzieciom tej szkoły o polskim święcie – o Trzecim Maju. Stanąłem przed 350 dziećmi w wieku od 5iu lat 10iu o najróżniejszych pochodzeniach – a więc somalijskie, irlandzkie, jamajskie, tamile, włoskie, filipińskie, litewskie, nigeryjskie, polskie.... no i, tu i tam, angielskie. Po typowym przekręceniu mojego nazwiska przez wprowadzającą mnie dyrektorkę – zacząłem od nauczania dzieci odpowiedniej wymowy mojego nazwiska. Powiedziałem im że mają oddzielić pierwszą część, czyli Mosz, od koncowki – czyński. Mało tego. Kazałem im kichnąć w momencie kiedy powtarzały drugą część nazwiska. I wyobrażcie sobie że 350 rozbawionych dzieci, pochodzących z szerszego wachlarza narodow niż znalazłoby się w Sali obrad ONZ, jak jeden mąż, powtorzyło bezbłędnie moje nazwisko. To dla nich bagatela.
Opisałem im bajkę o dobrym królu Stasiu i o niegrzecznej cesarzowej Katarzynie, o znaczeniu „liberum veto” (czyli, tłumaczyłem „nie podoba mi się proponowana zabawa, a więc zabieram piłkę a wy idźcie do domu”), opisałem że była to pierwsza konstytucja w Europie, wspomniałem jeszcze o żubrach, Koperniku, Chopinie, Holokauście i o Papieżu. Zapytała mnie krytyczna mała Polka, „Czy Pan jest Anglikiem czy Polakiem?” Na co odpowiedziałem że jestem polskim londyńczykiem. Po czym już w korytarzu jeden młody Polak przedstawił siebie i swego najbliższego przyjaciela – Somalijczyka. I jaki był dumny że mogł mi go przedstawić. Przecież w Polsce takiego fajnego przyjaciela by nie miał.

Dane statystyczne są nieubłagalne. Od roku 2006 rodzi sie przeszło 5000 polskich dzieci rocznie w Wielkiej Brytanii. W Ealing Hospital spośrod 3289 nowonarodzonych dzieci w roku 2010, 537 dzieci miało hinduskich rodzicow a 389 pochodziło z rodzin z Polski. Byliśmy na drugim miejscu. Jest obecnie 130,000 polskich dzieci poniżej lat 14-u w tym kraju (nie licząc tych z drugiego czy trzeciego pokolenia) a w samym Londynie uczy sie 16,500 polskojęzycznych dzieci . Jest to wielka armia dzieci. Jest to przyszłe pokolenie polskie tworzące permanentną znaczącą polską grupę etniczną w tym kraju i to niezależnie od tego czy W Brytania pozostanie w przyszłości w Unii.

A jak je przygotowujemy do objęcia tej roli? Czy będą poruszać się swobodnie po brytyjskim świecie z odpowiednią znajomością języka tubylców? Normalnie, tak. O ile nie damy się zwabić szkodliwym projektom polskich szkół dziennych czy internatów. I o ile rodzice będą interesować się ich postępem w szkole, rozmawiać z nauczycielami, dopilnowywać zadania szkolne, zapewniać dodtęp do angielskich książek do czytania i szanować nawyki angielskie ze szkoły (te dobre, oczywiście, jak np. szacunek dla innych kultur i ras, współudział w wycieczkach po Anglii, nie tolerowanie ściągawek). Liczę przedewszystkien na polskie matki.

Ale od rodziców będzie też zależeć aby dzieci odnosiły się bez kompleksów do polskiej kultury, polskiego języka, do babci z Polski. W domu winny mówić po polsku z rodzicami ale tak naturalnie, bez przymusu. Powtórzenie słów „Mów po polsku,” to ma być zachęta i przypomnienie, a nie nakaz wcierany pasem. A więc przy angielskich czytankach i angielskiej telewizji, mają zaistnieć bajki polskie, polskie msze i dostęp do polskich kolonii, szkół sobotnich, klubów sportowych, harcerstwa. Uzależnione to będzie rownieź od poziomu nauczania w tych szkołach i atrakcyjnśoci polskich klubów młodzieżowych. Jest wielkie wyzwanie wobec polskich organizacji aby te dzieci pozostały pogodzone a nawet dumne ze swojej polskiej tożsamości. Wyjdą z tego naturalne, nawet zabawne, dziwolągi słowne, jak „Go check co jest w kuchni”, „Peeluj te potatoes”, „Idziemy na szopink”, „Słuchamy niusów”, które słyszy się bezustannie dziś na ulicy i w autobusie. Lecz te same zwroty można było usłyszeć wśród naszego młodego pokolenia w latach 60-ych. Nic tu nowego.

Oczywiście to nie jedyne słowa polskie które słyszymy na ulicach Londynu. Znamy i inne. Niestety. I tu właśnie mam optymistyczne podejście. Wyczuwam że z czasem, w ciągu następnych dwudziestu lat, będziemy ślyszeć te niechlujne słowa co raz rzadziej, bo nie wyobrażam że nawet najbardziej schamieni rodzice, a szczególnie matki, będa te słowa tolerować u swoich dzieci. Zakładanie rodziny zmienia wszystko. Polacy żyjący dotychczas w izolacji od środowiska brytyjskie, od polskich klubów, nagle zastanawiają się nad przyszłością swoich pociech.Czy pozostaniemy w Anglii? Jak moje dziecko ma się czuć dobrze w Anglii? Czy moje dziecko będzie chciało jechać do Polski w lecie odwiedzić rodzinę? I wspierać polską drużynę footballu? Jaką kulturę nasze dziecko wyniesie z naszego domu? I wtedy zaczynamy ograniczać nasze gorsze wady narodowe a uwypuklać te lepsze. Po prostu rodzice nie będą chcieli się ośmieszać wobec własnych dzieci i ich kolegów i koleżanek. Nie będzie już tych „czapati” i innych gorszych wyrażeń. Bo dla naszych dzieci będą to słowa prymitywne i niepoprawne. To nie będzie „cool”.

Choć ulicznego polskiego chamstwa nigdy nie pozbędziemy się w całości, lecz przyszłe pokolenia polskie będą miały bardziej pozytywny wkład w przyszłość społeczeństwa brytyjskiego. Ale od obecnych młodych rodziców i od obecnych polskich i polonijnych organizacji będzie zależało do jakiego stopnia te nadzieje pokładane w te przyszłe polskie pokolenia nie będą zmarnowane.

Dziennik Polski Londyn 29/07/2011

No comments:

Post a Comment