Friday, 2 December 2011

Bo najwięcej witaminy mają polskie dziewczyny


Te natchnione słowa Andrzeja Rosiewicza przypominam sobie każdym razem gdy zjawiam się na polskim koncercie, czy na polskim przedstawieniu, czy chodząc po ulicach Ealingu. Te urokliwe Polki spacerujące z dziećmi mówiącymi po polsku zawsze sprawiają mi przyjemność i nawet dumę. Dziewczynki najczęściej z warkoczykami, chłopcy wyczesani i zadbani. Prawdziwa ozdoba londyńskiej ulicy.
Odczułem to na przykład poprzednią sobotą na londyńskiej premierze polskiej wersji sztuki Some Girl(s), wystawionej przez Teatr Projekt Warszawa oraz Project London. Mam na myśli nie tylko cztery wspaniałe energiczne polskie aktorki w głównych rolach, ale byłem pełen zachwytu dla publiczności zalegającej teatr Mermaid pełnej pięknie ubranych młodych polskich dam wyrażających swoje gorące wsparcie dla swych protagotonistek na scenie w konfrontacji z obłudnym egoistycznym mężczyzną. Akompaniujacy je samce wyraźnie byli tu mniejszością, i to nie tylko liczebnie. Przytłamszeni zapalczywością i entuzjazmem swoich partnerek siedzieli przy nich potulnie i milczkiem wychodzili z teatru, trzymając ich palta.
Inne wspaniałe, lecz niestety już nie żyjące, młode Polki na Wyspach brytyjskich uczczone zostały w ubiegłą środę w londyńskiej Ambasadzie. Jagna Wright i Aneta Naszyńska to dwie charyzmatyczne postacie które z wielkim zapałem i poświęceniem nagromadziły paredziesiąt godzin nagrań ze świadkami historycznymi Drugiej Wojny z którego wyłoniły dwa unikalne filmy-dokumenty: „Zapomniana Odyseja” o tragicznych losach Polaków na Syberii i „Druga Prawda” o zawiłych stosunkach polsko-żydowskich. Te bezcenne nagrania i pisemne dokumenty zostały teraz przekazane do Muzeum Historii Polski w Warszawie. Byłem bardzo pod urokiem i jednej i drugiej. Ich przedwczesna smierc byla strasznym szokiem dla wszystkich. Były to Polki w pełnym sensie (jak to Anglicy mówią „in the round”) błyszczące zarowno w polskim, brytyjskim i amerykanskim otoczeniu i wychowujące dzieci, pochodzące z mieszanych małżeństw, ze znajomością zarowno kultury polskiej i angielskiej.
Polki, a nie Polacy, dominują co raz bardziej w polskich organizacjach. W starszym pokoleniu widać to w Macierzy Szkolnej, w Zjednoczeniu, w POSKu. Również Polki widać w najnowszych organizacjach, jak Psychologists Association, Poland Street, Polish City Club, w inicjatywach kulturalnych jak Polish de-construction, w organizacjach terenowych. Zwierza mi się dyrektorka szkoły angielskiej, gdzie już 12% dzieci jest pochodzenia polskiego, że na klasówki i spotkania rodzicielskie przychodzę niemal wyłącznie polskie matki, ale rzadko ojcowie. To Polki matki odgrywają główną rolę w integracji polskiego społeczeństwa w życie codzienne kraju zamieszkania.
Ostatnio szereg gazet polonijnych pisało właśnie o szczególnej charakterystyce polskich żon i matek w Wielkiej Brytanii, właśnie o tych z mieszanych małżeństw. Że jest ich duźo wiemy ze statystyk brytyjskich (ONS). W roku 2010 19,762 dzieci urodzilo sie tutaj z polskich matek a tylko 15,619 z polskich ojców. Czyli 4143 „polskich” dzieci rodzi sie w partnerstwach mieszanych w jednym tylko roku!
Podziwiano zaradność i energię tych kobiet które mają czas utrzymać zarazem karierę w nowym kraju zamieszkania i dom a jeszcze wychować dzieci dwujęzyczne. Czytając i słysząc komentarze w polskich i brytyjskich spotkaniach towarzyskich i wirtualnych można ocenę polskich żon i matek sprecyzować jak nastepuje:-„ superpolki” w Wielkiej Brytanii są piękne, szykownie ubrane i pracowite, ambitne w pracy ale również wspierające kariery swoich niemrawych nie-polskich (i polskich) partnerów, świetnie utrzymujące czystość domu, gotujące smaczne obiady, kompetentne na internecie, tryskajace humorem, dbające o wygląd, zdrowie i naukę swoich jasnowłosych zadbanych dwujęzycznych pociech, utrzymujące tradycje polskie na święta, i jeszcze mające czas i energię na chodzenie do kościoła, na spotkania w szkole, wystepy do kina czy na salse, a nawet w poszczegolnych wypadkach ..... na kochanka.
Ćzy to przesada? Na pewno czytelnicy znają szereg „superpolek” do których taki opis by choćby częściowo pasował. I nie mówię tylko i wyłącznie o tych które przyjechały tu ostatnio. Jedna z moich dalekich krewnych , muzykomanka, latająca po koncertach i teatrach, przeżyła dwuch mężów w Polsce i trzech tu w Londynie. Ci staruszkowie w Londynie umarli ze świadomością że ich życie na ostatnie lata uszczęśliwiła i że zasłużyła na te domy które tu po nich odziedziczyła.
Protoplasta „wunderpolek” w Anglii byla ksiezniczka Swietoslawa, siostra Boleslawa Chrobrego. Zostala najpierw zona krola Szwecji Eryka Zwycieskiego a potem krola Danii Swena Widobrodego, nastepnie kochanka krola Norwegii Olafa Trygvassona. Przybyla do Anglii na czele armii polskiej przeszlo tysiac lat aby ulatwic podboj kraju swojemu synowi Kanutowi Wielkiemu, poczem spedzila ostatnie lata w angielskim klasztorze ktory ufundowala.
Słyszę jak te nowe polskie „Swietoslawy” narzekają na swój los ale wyczuwam że są dumne ze swoich osiągnięć i ze swojej legendy wśród podziwiających je Anglików i zazdrosnych Angielek. Jeszcze trzy lata temu czytałem jak dziennikarka brytyjska dawala wyraz w felietonie w „Observer” swojemu kompleksowi niższości wobec Polek sprzedających w sklepach, zawsze pięknych a również zaradnych i świetnie mówiących po angielsku. I rzeczywiście jest w koło naszych Polek ta aura piękności. Skąd ta aura pochodzi?
Oczywiście nie każda Polka jest automatycznie „piękna”. Bo każda jest inna i nie każda posiada słowiańskią urodę. Ale pewne reguły są. Oczywiście uogólniam nieco. Po pierwsze Polka na ogół nie pozera „junk food” (i nie karmi tym swoich dzieci) a więc łatwiej jej utrzymać dobrą sylwetkę. Po drugie, Polka dba o swoje zdrowie i o swoją cerę i najczęśćiej lepiej się zna na chorobach niz jej lokalny G.P. (czyli doktor) do którego rzadko ma pełne zaufanie. Mówi się że poziom dyskusji o medycynie na spotkaniu towarzyskim polskich matek przerasta nie jedną międzynarodową konferencję zdrowia. Po trzecie, Polka ma ambicje zaimponowac obcym w cudzym kraju. A po czwarte, Polka ceni swoją kobiecość i stara ubierać siebie i swoją rodzinę z szykiem odpowiednim do sezonu i do swojego wieku.
A ponadto, wie, po cichu, że jest czymś lepszym, bardziej odpowiedzialnym i bardziej praktycznym niż swój często nieporadny zakochany partner. Jest zarówno jego gospodynią, kucharką, kochanką, księgową i wie że ostatecznie los swojej rodziny głównie od niej będzie zależał.
A więc salutuje te superpolskie żony na Wyspach. „Najwięcej witaminy....? „ Oczywiście. „I to jest prawda, i to jest fakt”.
Wiktor Moszczyński - „Dziennik Polski” - 02/12/2011

No comments:

Post a Comment