Cykl felietonow wydrukowanych w londynskim "Dzienniku Polskim" i "Tygodniu Polskim"
Tuesday, 23 December 2014
Tobrukczycy
W ubiegłą niedzielę odbyła się specjalna ceremonia w garnizonowej świątyni w Zachodnim Londynie. W asyscie weterana obrony Tobruku, Franciszka Szutę, ks Stanisław Reczek poświęcił piękny witraż w barwach pustynnych dedykowany pamięci Karpatczykom. Po obu stronach witrażu stali na straży dwaj młodzi członkowie Grupy Rekonstrukcyjnej przebrani w polowy mundur Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich. Trwali w bezruchu przez całą mszę świętą poświęconą pamięci i hołdu polskim żołnierzom którzy walczyli i ginęli pod Tobrukiem w walce z niemieckim agresorem.
Msza była rzeczywiście uroczysta z udziałem nie tylko dwuch weteranów bitwy i młodych członków Grupy Rekonstrukcyjnej ale również poczt sztandarowych żywych i aktywnych jeszcze kół SPK w Londynie i Bristolu. Udział też mieli harcerze z niebieskiej Trójki ze swoimi proporczykami. Zresztą harcerze odgrywali dodatkową rolę “strażników” blokując wejście do kościoła grupie młodych śmiałków z Narodowego Odrodzenia Polski wojujących o “Polskę, Wielką, sprawiedliwą i katolicką” przy pomocy łopocących czarno-czerwonych transparentów i fotografujących siebie po mszy z nieco zaskoczonymi kombatantami. W kościele proboszcz przywitał również Elżbietę Radziszewską, wicemarszałka Senatu, Ambasadora Witolda Sobkowa, konsula generalnego Ireneusza Truszkowskiego i attaché wojskowego płk. Ryszarda Tomczaka.W czasie mszy intonowano szereg pieśni patriotycznych, a ze szczególną emocją odśpiewano Matką Boskę Kozielską. Po mszy obecnych na niej żołnierzy Tobrukczyków przyjęto w kościele oklaskami.
Na obiad w Łowiczence zaprosili gości wspólni organizatorzy z dwuch innych pokoleń. Ze strony weteranów Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich, gospodarzem był płk Zdzisław Picheta i niestrudzona organizatorka wszelkich obchodów i zajęć Karpatczyków pani Kazimiera Janota-Bzowska. (Niestety ze względu na zły stan zdrowia pułkownik Picheta nie mógł uczestniczyć w tych obchodach osobiście.) Zaś ze strony Grupy Rekonstruckcyjnej Historyczno-Wojskowej współ-gospodarzem był pan Przemysław Świderek. Ta ostatnia organizacja pojawia się co raz częściej na obchodach narodowych organizowanych przez koła kombatanckie i polonijne. Z wielką werwą ta grupa młodych ludzi, którzy w większości przybyli tu za chlebem w ostatniej dekadzie, bardzo sprawnie załatwiła dla siebie łatwy dostęp do autentycznych mundurów z okresu Drugiej Wojny Światowej, a szczególnie Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich i Pierwszej Samodzielnej Brygady Spadochronowej. Reaktywują na żywo obraz tamtych dni i są dobrze obeznani z historią poszczególnych pułków i biegli w ich wyposażeniu, a szczególnie w ich broni. Trudno o bardziej ekscytujący widok dla młodzieży ze szkół sobotnich niż pojawienie się żołnierza w pełnym rynsztunku z karabinem włącznie. Posiadają nawet moździerz, ale zabezpieczony. Grupa jest mała, posiada zaledwie 13 uczestników, ale świetnie zgrana i gotowa poświęcić dużo swojego własnego czasu i trudu aby przybliżyć rzeczywistość historyczną nam, naszym dzieciom i naszym brytyjskim sąsiadom. Pod swoją wymowną angielską nazwą “Living History Group – First to Fight” wspólpracują z brytyjskimi organizacjami historycznymi I z samorządami, a ostatnio byli obecni w Holandii na obchodach 60-lecia bitwy o Arnhem. Zapowiadali szereg wycieczek polowych w następnym roku, a nawet piknik w polu z udziałem szerszej publiczności.
Trudno wyobrazić jednak aby maszerowanie w szyku bojowym po zielonych łączkach naszej Wyspy byłoby prawdziwym odzwierciedleniem tego co doświadczyli żołnierze Samodzielnej Brygady w pustyniach Cyrenajki. Strzelcy w szortach, tropikalnych battledressach i stalowych hełmach stawiali czoło niemieckim czołgom, piękacemu słońcu, wszechobecnym piachom i brzęczącym dokuczliwym muchom. Po za stałym obstrzałem ze strony artylerii niemieckiej i włoskiej I bombardowaniem ze strony Stukasów, słońce, piach i muchy tworzyły szarą codzienność “szczurów Tobruku”. Mówiono że muchy były gorsze od Niemców bo wciskały się w każdy otwór budynku czy nawet ciała żądne krwi i pastwiły się szczególnie nad rannymi. Jeden żołnierz opisywał że jakkolwiek opętać się można było od much krążacych nad jedzeniem w menażce, mucha zawsze zdążyła usiąść na kęsce mięsa na widelcu tuż przed jej połknięciem. Poza strzelaniem do Niemców i opędzaniem się przed muchami, strzelcy zajęci byli pogłębieniem swoich płytkich skalistych okopów odziedziczonych po Australijczykach I poszukiwaniem dostępu do czystej wody i urozmaicenia od monotonnego brytyjskiego bully beef. Wytrwali na tym piekielnym posterunku na zachodnim odcinku twierdzy przeszło 3 miesiące. Na koniec, 10 grudnia 1941, wykonali odważne natarcie na otaczających ich Niemców zdobywając wzgórze dominujące miasto z zachodniej strony. 127 polskich żołnierzy zginęło w Tobruku a wiele było rannych od niemieckich pocisków.
Polscy żołnierze znależli się w tej nadmorskiej twierdzy po okresie bezczynności bojowej w Palestynie i Egipcie. Poprzednio wymknęli się z francuskiej Syrii . Jak długo wojna w Libii trwała tylko z Włochami, Polacy nie byli wysyłani na front bo rząd polski nie wypowiedział wojny Mussoliniemu. Zajmowali się budową fortyfikacji i pilnowaniem jeńców. Gdy tylko na arenę wkroczyła Afrika Korps skierowano Brygadę do ufortyfikowania twierdzy w Libii w Mersa Matruh i ostatecznie drogą morską w siedmiu konwojach przewieziono gorliwych do walki Strzelców z Aleksandrii do Tobruku. Zajęli miejsce brygad australijskich które wytrwały bohatersko przez wiele miesięcy oblężenia i których powoli wycofywano na żądanie ich chwiejnego rządu.
Po odsieczy Tobruku przez 8 Armię, Brygada została wcielona właśnie do tej Armii i została przerzuczona do bronienia i ostatecznie wykonania ofensywy na lini Gazali gdzie znów odniosła zwycięskie natarcie cieżko wykupione krwią. W ten sposób Strzelcy Karpaccy brali czynny udział w oczyszczeniu Cyrenajki z oddziałów niemieckich. Po przeniesieniu ponownie Brygady do Palestyny na wiosnę 1942 zaczęły się już tam zjawiać pierwsi żołnierze z Rosji. Przemieniono wówczas Samodzielną Brygadę w Trzecią Dywizję Strzelców Karpackich. Był to trzon przyszłego Drugiego Korpusu. Stamtąd droga prowadziła już do udziału w kampanii włoskiej. Od szczurów Tobruku szlak bojowy prowadzil już bezpowrotnie do maków na Monte Cassino.
Walka Strzelców Karpackich w Libii była o tyle jeszcze ważna dla nas bo w roku 1941 byli jedynymi żołnierzami polskimi walczącymi na lądzie z Niemcami o wolność i niepodległość Polski. Był to przełomowy okres po upadku Francji i Bitwy o Anglię kiedy Hitler rzucił się na Rosję a Niemcy zajęli Jugosławię i Grecję. Na każdym froncie lądowym Niemcy zwyciężali i dlatego moralna waga obrony Tobruku była ważna nie tylko dla Polski ale również dla Wielkiej Brytanii. Obrona Tobruku zaimponowała szczególnie prezydentowi Rooseveltowi i przspiesyła jego decyzję wkroczenie do wojny z Niemcami mimo że byli pod atakiem imperialnej Japonii.
Oczywiście wszyscy Karpatczycy wtedy byli jeszcze młodzi, tak młodzi jak nasi chłopcy z Grupy Rekonstrukcyjnej. Pamiętam jeszcze z mojego dzieciństwa jak dorastającym jeszcze byłym żołnierzom z Libii Lola Kitajewicz śpiewała “Pamiętaj o tym wnuku, że dziadzio był w Tobruku”. I śmiali się serdecznie bo przecież daleko im było do jakiś “dziadzów”, a dopiero co zostali tatusiami. Jak mogliby przewidzieć że kiedyś będą dziadkami, albo nawet pradziadkami?
Przy stole w “Łowiczence” nasi dwaj weterani Franciszek Szuta i Kazimierz Szydło byli w świetnym humorze, szczególnie kiedy okazało się że były to 94 urodziny pana Szuty. Kolejno odśpiewano obydwom “jubilatom” – “Jeszcze sto lat”.
Co raz bardziej nasze i następne pokolenia odczuwają poczucie niepokoju wynikające z rosnącej świadomości że ci autentyczni weterani odchodzą na zawsze i zostawią po sobie pustkę. W następnych najbliższych latach pozostanie już wciąż malejąca okazja wykorzystania tych ostatnich żywych świadków i uczestników krwawych walk o Polskę o których nasze powojenne pokolenia miały zaledwie tylko słabą świadomość. Opisy tych bitew w licznych akademiach nas wówczas nudziły. Za długo zaniedbywano ten skarbiec historii chodzący wśród nas i dopiero odczuwa się tą stratę po ich odejściu. Już miałem dodać “odejściu na wieczną wartę” ale przypomniałem sobie jak pan Szumiło, były prezes Koła SPK nr 11, dał mi do zrozumienia że ma już dość “stania na warcie” i woli “odejść na wieczny odpoczynek”.
Wiktor Moszczyński Dziennik Polski 19/12/2014
Sunday, 7 December 2014
Bitwa Pięciu Armii
W ostatniej trzeciej części filmu Peter Jackson’a “The Hobbit” który wszedł na ekran w tym tygodniu rozgrywa się walna bitwa pięciu armii która ma rozstrzygnąć o ostatecznej dominacji na terenie Środziemi. Skłócone ze sobą armie ludzi, karłów, elfów i innych zmuszone są skonfrontować się z potężną armią goblinów która zagraża im wszystkim.
W tym samym tygodniu na terenie Wielkiej Brytanii rozgrywana jest walka pięciu armii o przyszłość tego narodu jako członka europejskiej wspólnoty.
Na pierwszym miejscu mamy tradycyjny odwieczny konflikt o duszę i kiesę tego kraju między armią wolnorynkowców pod szyldem płonącej żagwi konserwatystów z hetmanem Cameronem na czele a po drugiej stronie watachy socjał-demokratyczne z pod znaku czerwonej róży Labour z regimentarzem Milibandem.
Ta druga armia uplasowana była przez ostatnie lata po stronie pełnego uczestnictwa we wszystkich instytucjach europejskich. 10 lat temu nawet igrała z projektem wejścia do strefy euro. Realia gospodarcze i angielska duma narodowa rozwiały te plany ale Labour pozostało w obozie pro-europejskim. Rządy labourzystowskie pchały Europę w kierunku ekspansji terytorialnej na wschód. Polska miała dużo do zawdzięczenia do rządów Blaira nie tylko za akces do Unii ale również za natychmiastowe otwarcie brytyjskiego rynku pracy polskim kohortom ślusarzy, rolników, kelnerek, a ostatecznie buchalterów, doktorów i przedsiębiorców.
Konserwa też była tradycyjnie pro-europejska, szczególnie w latach 70-ych i 80-ych, kiedy to Partia Pracy głosiła program wyborczy oparty częściowo na oderwaniu się od Wspólnego Rynku. Lecz od momentu kiedy Pani Thatcher zaczęła wymachiwać swoją torebką podręczną przed oczyma przywódców europejskich w sprawach budżetowych to w szeregach konserwatywnych pojawiła się nuta narodowa stająca w obronie rzekomej brytyjskiej suwerenności. Oczywiście już w okresie globalizacji rynków i technologii informatycznej indywidualna suwereność państwowa była już mitem. Nawet USA nie jest już w pełni suwerenne. Państwa europejskie rozumiały że miałyby szanse na współudział w regionalnej suwerenności przez przynależność do klubu europejskiego który tworzył największą i najpoteżniejszą jednostkę rynkową na świecie. Unia ta oparta była na kompromisie uczestnictwa w negocjacjach na najlepszych warunkach z innymi rynkami na świecie i na braku ceł na towary wewnątrz-europejskie wobec poddania się regulacjom prawnym i wspólnego rynku pracy. Co raz więcej konserwatystów zaczęło narzekać na finansowe I prawne koszty członkostwa chcąc się wzorować na peryferyjnych krajach “Niezależnych” jak Sżwajcaria czy Norwegia, zapominając że one też podlegały prepisom prawnym Unii Europejskiej nie mając zarazem prawa do uczestniczenia w wspólnych decyzjach które regulowały te przepisy.
Te nastroje pozostały na marginesie dopóki gospodarka europejska, a przy niej brytyjska, kwitły. Gdy nastąpił krach bankowy w roku 2008 i zastój gospodarczy, a szczególnie gdy gospodarka europejska zaczęła się kurczyć nie mogąc się oswobodzić ze swej klatki walutowej którą sama na siebie narzuciła, euopejski model wspólnego rozwoju przestał być atrakcyjnym jako wzór dla wielu Brytyjczyków narażonych na utratę pracy i na malejący dochód osobisty. Europa przestała być zapewnionym rynkiem zbytu dla brytyjskiego eksportu. Co raz bardziej też uświadamiali sobie mieszkańcy Wysp że mieszkają i pracują wśród nich cudzoziemcy z innych krajów europejskich często łatwiej utrzymujących się przy pracy którą Brytyjczycy upatrzyli by dla siebie lub dla swoich dzieci, a mających do tej pracy I do towarzyszącym im zapomogom te same prawa co mają tubylcy.
Przed krachem większość społeczeństwa nie panikowała z powodu tak licznych niespodziewanych przyjazdów ze wschodu bo liczono że jest praca dla wszystkich. Ich przyjazd cieszył polityków, szczególnie tych z lewicy, cieszył pracodawców mających okazję do zatrudnienia pracowników gotowych do podjęcia każdej pracy, cieszył pro-europejskich urzędników i ekonomistów państwowych cieszących się z wkładu Polaków i innych do skarbu państwa i gospodarki brytyjskiej. Szczególnie cieszył tych którzy uświadamiali sobie że Polki, rodząc rocznie w tym kraju co najmniej 20,000 nowych potencjalnych rąk do pracy, przeciwdziałają wyżowi demograficznemu wśród starszych, gdzie zaledwie 2 I/2 pracowników utrzymuje każdego z kolei brytyjskiego emeryta. Gdy okazało się że język polski stał się drugim najczęśniej używanym na co dzień językiem powyższe elity tym się nie przejmowały. Ale brukowce anty-europejskie pod znakiem Daily Mail, Daily Express i The Sun robiły wszystko aby podważyć pozytywny profil polskiego pracownika a resztę dokonał krach gospodarczy i stresy społeczne wynikające z tego.
W wyborach roku 2010 główne partie nie podchwyciły rosnące nastroje anty-europejskie i obawy związane z imigracją europejską. Szczególnie dawała sie we znaki rosnąca świadomość że przy ewentualnym przyjeździe Rumunów i Bułgarów na tych samych zasadach co Polacy, a może nawet w podobnych ilościach, władze brytyjskie nie miałyby już żadnej kontroli nad ilośćią przybywających, pracujących i zyskujących świadczeń społecznych, mimo że to ostatnie było proporcjonalnie w małych ilościach. Cameron i Miliband przybrali w tych sprawach wody do ust i znerwicowane społeczeństwo czuło się zawiedzione przez elity polityczne. I tu wkroczyła na plac boju trzecia armia czyli UKIP pod znakiem szyderczego uśmiechu ich atamana Farage. Dotychczas działająca na marginesach opinii publicznej, teraz zaczęła zbierać plon zgorzkniałych i nieufnych wyborców. W ostatnich dwuch latach poparcie dla UKIP wzrosło niemal do poziomu poparcia dla dwuch głównych partii. Wielu dotychczasowych zwolenników konserwy przezsło na stronę UKIP tymbardziej że niemal połowa ich posłów gotowa była podjąć drastyczny krok opuszczenia Unii. Cameron uginał się co raz bardziej pod naciskiem ich demagogicznych haseł chcąc wykazać że też umie stawiać weta partnerom europejskim i jest w stanie ograniczyć prawa pracowników z Europy ale to było zarazem bezskuteczne wobec naparcia szowinistycznych odruchów UKIP a zarazem prowokowało Europę do reakcji. Nawet ogłoszenie referendum w sprawie członkostwa Unii w roku 2017 nie wystarczało aby ugodzić opozycję. Już nawet posłowie z jego partii zaczęli go opuszczać. Labour nacieszyła się tymi klęskami konserwy dopóty dopóki sama zorientowała się że traci swoich najbardziej lojalnych robotniczych wyborców na rzecz UKIP. Teraz obydwie armie zrozumiały że mają wspólnego wroga i zaczęli wprowadzać jak najbardziej zawiłe projekty ograniczenia w przyszłości praw pracowniczych i praw do świadczeń aby osłabić UKIPowską ofensywę..
Wowczas wkracza na arenę czwarta armia – przywódcy wpływowych państw i instytucji europejskich. Mimo alternatywnych błagań i gróźb ze strony Camerona, europejscy wodzowie dali jasno do zrozumienia że nie ma możliwości ograniczenia swobodnego poruszenia się pracowników w Europie. Nie tylko nie uzyskał poparcia od swoich rzekomych aliantów w Skandynawii, ale również ze strony matrony niemieckiej I francuskiego kuzyna, mimo że wszystkim tym państwom grozi rosnące społeczne niezadowolenie z ilości pracowników europejskich i każdy stara się na własny sposó ograniczyć ich prawa do świadczeń.
I w tym duchu walki obronnej wobec trzem wrogim armiom, Cameron przygotowywał się na swoje przemówienie ostatniego piątku. Nie miał już mówić o zakazie wolnego dostępu do pracy. Liczył się z możliwością wynegocjowania z Europą wstrzymania ulg podatkowych nowym pracującym migrantom na okres czteroletni, podobną kontrolę nad dostępem do mieszkań komunalnych i płacy dla bezrobotnych i zakazu przekazania świadczeń dla dzieci zamieszkałych poza Wielką Brytanią I podobne. Pare propozycji nie mogły wydawać się rozsądne o ile uzyska zgodę innych państw. Cameron liczył że w ten sposób zabezpieczy się pred armiami Labour, UKIP i Europy i uspokoi wreszczie społeczeństwo.
A tu nagle nowa salwa. Tuż przed jego przemówieniem, nasz Ambasador Witold Sobkow daje jasno do zrozumienia że wszelkie próby ograniczenia świadczeń dla migrantów są “dyskryminacją” i dlatego byłyby nie do przyjęcia. Ambasador staje się forpocztą nowej podjazdowej armii bo wnet po przemówieniu wtoruje mu polski wiceminister sprawa zagranicznych podkreślając że Polska zawetuje wszelkie podobne ograniczenia. Wchodzi na arenę piąta armia, składająca się nie tylko z Polski, ale i innych państw we wschodniej i południowej Europie. Możemy się cieszyć że odezwały się wreszcie opóźnione polskie głosy w tym konflikcie ale musimy być świadomi że organiczając jeszcze bardziej pole do manewru zarówno Cameronowi i Milibandowi możemy doprowadzić do ogólnej konflagracji i do wyniku który nie zadowoli nikogo, czyli do odejścia Wielkiej Brytanii i ewentualnego rozbicia Unii Europejskiej.
Wiktor Moszczyński Dziennik Polski 5 grudzień 2014
Sunday, 23 November 2014
Polonia czy migranci?
Damy w kremowych i szkarłatnych kreacjach pokryte błyskotkami migającymi się w świetle kandelabr sali balowej, mężczyźni w muszkach i smokingach tanczący tanga i rock n’rolla. Bal na całego. A wokoło na ścianach pejzaże olejne i portety patronów królewskich eksluzywnego gmachu Institute of Directors na eleganckiej Pall Mall otoczonym tradycyjnymi klubami brytyjskich elit. Młodzi członkowie Polish City Club czują się tu świetnie i celebrują 10-lecie swojej organizacji z rozmachem. Widać że dobrze się im powodzi I że czują się ustabilizowani w Wielkiej Brytanii. Pracują zawodowo, zakładają rodziny, działają w organizacjach charytatywnych i zawodowych, należą do klubów sportowych. Pare miesięcy temy brali czynny udział w akcji namawiana Polaków w Anglii do głosowania w lokalnych wyborach. Już nigdzie nie migrują. I czy to o nich pisało MSZ że stoją “na ogół słabej pozycji zawodowej, ekonomicznej I społecznej”? Czy to migranci, czy to jest polonia?
W Bristolu młodzi działacze organizacji kombatanckiej zabierają sie do mycia grobów polskich żołnierzy na lokalnych cmentarzach aby doprowadzić do porządku i udekorować kwiatami I świecami na czas na Zaduszki. Pod pięknym powiększonym szyldem SPK zbierają spowrotem swoje narzędzia, robią uroczystą zbiórkę, odbywają modły i przechodzą gromadnie do następnego cmentarza. Polscy migranci? Dbający tylko o własny byt? “Zaabsorbowani rozwiązywaniem bieżączych problemów życiowych” jak sugeruje MSZ?
W Northolt założona ostatnio nowa szkoła polska. Rodzice podejmują na siebie ciężki obowiązek zatrudnienia grona nauczycielskiego, wynajmowania gmachu, pełnienia dyżurów w czasie przerw. Gwar rozbawionych dzieci przed apelem porannym zagłasza wszystkich a nawet odgłos ruchu na ulicy. To chyba nie jacyś migranci tymczasowi? Czy to ci o których MZ pisze że “potencjał mobilizacyjny tej grupy w krajach pobytu jest niski”? Migranci, czy już polonia?
MSZ przygotował ostatnio 17 stronicowy projekt “Rządowego programu współpracy z Polską Diasporą w latach 2015-2020” i rozesłał do różnych instytucji polonijnych prosząc o uwagi przed przygotowaniem ostatecznego tekstu. Wyraźnie MSZ dzieli polską diasporę na poszczególne kategorie aby wyjaśnić dlaczego do każdego musi mieć inne podejście. Pierwsza kategoria to “mniejszości polskie”, co dotyczy głównie polskie rodziny zamieszkałe na rdzennie polskich terenach których przekroczyły granice, a więc głównie wśród sąsiadów Polski ze wschodu i południa. Drugą kategorią jest “Polonia” którą MSZ określa jako “zbiorowość osób urodzonych poza Polską, których przodkowie opuścili Polskę” i traktują “więzi z Polską jako część historii rodzinnej, a więc, i swojej własnej.” Ich kontakt z Polską MSZ ocenia jako “sporadyczny” a ich znajomość języka polskiego “ograniczony”. Natomiast w wielu krajach jest “dobrze osadzona i ma znaczny potencjał mobilizacyjny”. Trzecią kategorią jest “Emigracja z okresu II Wojny Świaowej i dekad późniejszych” do której zalicza nie tylko emigrację wojenną i solidarnościową ale również emigrację ekonomiczną w okresie PRL. Jest to kategoria którą MSZ uważa za najbardziej dynamiczną “która chętnie angażuje się we współpracę z Polską.”
A dopiero czwartym elementem są “polscy migranci po akcesji 2004 korzystający ze swobody przepływu osób w Uni Europejskiej”. Dowiadujemy się że w tej kategorii “stosunkowo niewielu migrantów uczestniczy w życiu społecznym polskiej Diaspory, ograniczając się do sporadycznego korzystania z dóbr kultury i edukacji (szkoły polonijne).” O innych cechach tej kategorii już dałem wzmiankę w poprzednich akapitach: “potencjał mobilizacyjny niski” “słaba pozycja zawodowa”, itd. Wobec tej kategorii Polska ogranicza swoje cele do najbliższego kontaktu z krajem, uczenia języka polskiego ich dzieciom i “także motywowanie do powrotów”. Ze zrozumiałych powodów demograficznych raport kładzie duży nacisk na te powroty.
Natomiast z punktu widzenia rozwoju kulturalnego polskiego społeczeństwa we Wielkiej Brytanii bardziej jest potrzebna stabilność, a nie wyjazdy na stałe do Polski. W innej części raportu MSZ to docenia. Ubolewa ogólnie, a nie tylko na temat naszych Wysp, nad “rozproszeniem potencjału polskiej Diaspory”. Opisuje jak dotyczhczas główna współpraca z Polakami za granicą szła przez istniejące tradycyjne organizacje społeczne. Lecz liczebnie te organizacje są co raz mniej reprezentatywne szerszych rzesz polskiej diaspory i często tylko wybitne jednostki są w stanie współpracować z nowszymi przybyszami. Tu podkreśla że wyzwaniem polityki MSZ jest “motywowanie zorganizowanej I nie zorganizowanej jej części do wspólnych działań” i do “włączania młodzieży w nurt działań organizacji polonijnych”, zaś ci ostatni mają ułatwić “starszym” sprawmiejsze integrowanie przez sieci internetowe.
Na pewno cele te są słuszne. Ale w takim wypadku trzeba pozbyć się dzielenia na wyżej wymienione kategorie które w wypadku naszego społeczeństwa tutejszego są przestarzałe. Przedewszystkiem “emigracja” powojenna dawno nabierała cechy charakterystyczne dla polonii mimo zaprzeczeń ze strony ich elit które dostawały ataku apopleksji kiedykolwiek sugerowano w latach 70ych czy 80ych że jesteśmy polonią czy mamy cechy polonii. Słowo “Polonię” kojarzono z działalnością konsulatu PRL. Wobec tego unikaliśmy to słowo i używaliśmy dalej słowo “emigracja” w której miały się mieścić również pokolenia dzieci i wnuków starych emigrantów. Nawet organizowano “Wielkie Bale Emigracji” jak gdyby słowo emigracja było jakimś osiągnięciem społecznym czy majątkowym a nie symbolem klęski wojennej. Oczywiście cele polityczne dalej działały i było rzeczą zrozumiałą że ludzie mówili o swojej powinności emigracyjnej z dumą lecz w jakim stopniu można było osobę urodzoną w Londynie nazwać emigrantem? Oczywiście odzyskanie wolności przez Polskę dokończyło tą faze ale umieszczenie pojęcia “emigracji” jako jedenj z obecnych kategorii Diaspory jest anachronizmem.
W tej chwili w Wielkiej Brytanii mamy wobec tego dwie kategorie – polonię i migrantów. Wiadomo że do polonii trzeba zaliczyć pokolenia post-emigracyjne i emigrację solidarnościową. Ale również trzeba doliczyć tych migrantów ktorzy właściwie w Anglii upatrzyli swój dom i dom swojej rodziny, lub którzy tu założyli biznesy czy robią dobrą karierę zawodową. W sondażu przeprowadzonym na początku roku przez Polish City Club 72% uważało że będzie tu mieszkać na stałe. Oczywiście obecne ciemne chmury histerii anty-unijnej i anty-imigracyjnej zagrażają nieco takim ambicjom, ale nawet gdyby Brytyjczycy objęli w ten zgubny kierunek to i tak lwia część polskich rodzin i polskich biznesmenów postara się tu zostać. ym Polskiej Macierzy Szkolnej współpracują owocnie z nauczycielami szkół sobotnich, współpraca rozwija się w parafiach, młodzi Polacy czczą pamięć żołnierzy polskich przy żywych wciąż kołach SPK, więcej młodszych pokoleń zapisuje się do POSKu i Ogniska. MSZ musi więc wziąść pod uwagę że główne potrzeby diaspory polskiej w Wielkiej Brytanii będą potrzebami polonijnymi, a w mniejszym stopniu dopiero potrzebami migrantów.
Raport MSZ pisze o potrzebach diaspory brytyjskiej: “W Wielkiej Brytanii wyzwaniem jest zapewnienie dostępu do nauczania języka polskiego oraz do polskiej kultury licznej rzeszy migrantów”. Oczywiście są to ważne potrzeby, chyba najważniejsze.
Ale są i inne. Wobec nowych zagrożeń w stosunkach unijnych musimy mieć wsparcie w formie informacji i zaplecza materialnego w formowaniu profesjonalnego lobby i nauczania lokalnych środowisk polskich w dojściu do funduszy unijnych i bronienia swoich praw i promowania profilu tutejszych Polaków wobec stałej nagonki medialnej przeciwko nam. Obecnie partie polityczne prześcigają się w znalezieniu ograniczeń dla praw pracowników polskich i nie jesteśmy w stanie wywierać odpowiedni nacisk na nich aby to powstrzymać. Nasze potencjalnie liczne głosy w wyborach są ignorowane bo za mało nas głosuje na brytyjskie partie i nie mamy wyraźnego programu wyborczego aby trafić do polityków i do mediów. Potrzebujemy nasz własny program oddziaływania w języku angielskim nie tylko w telewizji i czasopismach, ale i w Facebooku i Twitterze. Dużą pomocą dla nas byłyby nasze programy w polonijnej telewizji gdzie tylko nacisk MSZ na TVP mógłby stworzyć odpowiednie dla nas warunki. Pozatem bylibyśmy wdzięczni aby władze polskie monitorowały ruchy polskiego świata przestępczego na Wyspach i współpracowali z policją brytyjską w wydaleniu ich na stałe. Są wyjątkowo szkodliwym elementem w walce o wizerunek medialny dla tutejszych Polaków.
Cieszę że MSZ przygotowało ten raport w którym mówi o “partnerskiej współpracy” władz polskich z organizacjami polonijnymi. Lecz myślę że większa elastycznoć w kategoryzowaniu polskiej diaspory i wysłuchania potrzeb samych działaczy polonijnych doprowadzi do bardziej skutecznej wspólpracy na przyszłość.
Wiktor Moszczyński Londyn 21/11/2014
Thursday, 30 October 2014
Ukraina po Wyborach
Często jak angielscy dziennikarze czy politycy chcą przedstwaić sytuację niejasną gdzie wciąż istnieją duże obawy co do nieco groźniej przyszłości ale chcą zacząć na bazie optymistycznej aby rozchmurzyć z góry negatywny nastrój swojego czytelnika to piszą w pierwszym zdaniu „ First, the good news....” a więc, „najpierw wiadomości pozytywne”.
A więc w niedzielę odbyły się wybory parlamentarrne, czyli głosowanie na 450-osobową Radę Najwyższą Ukrainy. W prasie brytyjskiej wyjątkowo mało na ten temat pisano bo w tym samym czasie odbywały się podobne wybory w Brazyll (co prawda prezydenckie) i w Tunezji, a zaciekła walka z Republiką Islamską na terenie Syrii i Iraku trwa dalej. Mimo krótkiej zdawkowej euforii mediów europejskich na temat wyborów na Ukrainie, poważniejsi eksperci ujawniliswoje dość czarne myśli na temat tych wyników.
A więc „first, the good news.” Zdecydowana większość głosów poszła na posłów o deklarowanej orientacji pro-europejskiej. Dotyczy to zarówno „ Blok” prezydenta Petra Poroszenki który zdobył 21.8%, Front Ludowy prowadzony przez premiera Arsenija Jaceniuka który ku ogólnemu zaskoczeniu uzyskał jeszcze lepsze poparcie 22.2% i zachodnio-ukraińska „Samopomoc” na trzecim miejscu zdobywając 11.2%. W każdym razie zanosi się na to że te trzy partie będą miały stanowczą przewagę w Radzie Najwyższej i będą mogły zapewnić kurs pro-europejski i wolno rynkowy nowego rządu koalicyjnego. Można też nacieszyć się faktem że w Radzie znajdzie się wiele nowych twarzy wśród których było wielu bohaterów, męskich i żeńskich, z barykad na Majdanie. Rownież można cieszyć się że że do Rady nie weszli kandydaci ruchów nacjonalistycznych „Swoboda” i „Prawy Sektor” bo ich głosy nie przekroczyły progu 5%. Nie przekroczyła też próg wyborczy Partia Komunistyczna. Minimalną ilość głosów zdobyła też Batkiwszczyzna (5.7% głosów) prowadzona przez skorumpowaną Julię Tymoszenko. Frekwencja wyborcza wynosiła 51%. Pozatem według obserwatorów unijnych ,i również polskich, głosowanie przebiegło w centralnej i zachodniej Ukrainy bez wypadków przemocy czy jawnej korupcji. „Gratulacje dla ludu Ukrainy! Zwycięstwo dla demokracji i dla programu europejskich reform” , ucieszył się Jose Manuel Barroso, szef Komisji Europejskiej. Gratulował też Ukraińcom prezydent Obama a Rosja gotowa była uznać wyniki wyborw. A więc wszystko wygląda różowo? Nie, nie zupełnie.
Po pierwsze na wschodzie trwa wojna. Łatwo było o niej zapomnieć przy spokojnych ulicach i placach Kijowa czy Lwowa, ale w Doniecku, Ługańsku, Mariupolu padają bomby na domy, trwają zasadzki, masakry, porwania. W Kijowie nazywają to wojną antyterorystyczną choć głównie chodzi tu o walkę z rebeliantami podżeganymi i wspieranymi finansowo i militarnie przez Rosję, Według ukraińskiego Ministerstwa Zdrowia od początku walk w kwietniu zginęło 478 cywilów (w tym 30 kobiet i siedmioro dzieci) i 173 żołnierzy. Rannych żołnierzy 446, a rannych cywilów 1392. ONZ informuje że było 222 porywań na Wschodzie Ukrainy, ale ukraińskie MSW podaje że ofiar porwania, często potem bitych, torturowanych a niekiedy zabitych, przekracza 500. Sa wypadki przestępstw wojennych po obu stronach ale prezydent Poroszenko zapewnia stolice zachodnie że wojska ukraińskie prowadzą wojnę „powściągliwie”. Lecz dla przykładu, odbite ostatnio przez wojska rządowe miasto Słowiańsk, jest w wiekszości w ruinie. A to wszystko dzieje się w czasie tzw. „zawieszenia broni” uzgodnionego w Mińsku na początku września między rządami Rosji, Ukrainy,Unii i reprezentacją seperatystów.
Nie przeprowadzono wyborów w tym rejonie ani na Krymie, okupowanej przez Rosję, mimo że trzymano tu dla nich 27 wolnych mandatów w Radzie Najwyższej. Przedewszystkiem na wybory w ich rejonie nie zgadzali się seperatyści. Rzecznik seperatystycznej Donieckiej Republiki Ludowej nazwał te wybory „farsą” i stwierdził że „Wybory niczego nie zmieniły a ugruntowały tylko tę konfigurację władzy która niczego dobrego Ukrainie nie przyniosła”. Rosjanie też zareagowali ostroźnie. Najczęstsze komentarze medialne w Moskwie mówią o „legitymizacji zbrojnego przewrotu i nielegalnego przejęcia władzy.” Większość Rosjan wciąż uważa że Ukraina powinna być częścią integralną państwa rosyjskiego lub prznajmniej częścią jej strefu wpływów. Odpowiada im ocena byłego prezydenta Czech Vaclava Klausa że „Ukraina jest tworem który powstał sztucznie” i jest „kolebką rosyjskiej państwowości, kultury, ojczyzną kilkudziesięciu milionów Rosjan.” Dla Rosjan jest rzeczą ważną aby uszanować uzgodnienia traktatu w Mińsku kiedy prezydent Poroszenko przyrzekł nadanie Donbasowi większej autonomii. Szef administracji Kremla Siergiej Iwanow zapowiedział że Rosja raczej uzna wyniki wyborów na Ukrainie, ale przypomniał że „każdy naród ma prawo do decydowania o swoich losach”. Niby to dobra wiadomość dla ukraińskiej demokracji ale również może to oznaczać uznanie wyników wyborów w Donbasie przeprowadzonych przez prorosyjskich rebeliantów na 2 listopada które zapowiadają się jako jednostronne deklaracje niepodległosci dla tych terenów. Nawet Poroszenko szukający ugody z Rosją ocenia taki akt jako „prowokację” która tylko przedłuży akcję zbrojną.
Szereg partii w nowej Radzie wypowiedziało się negatywnie w czasie wyborów o umowie mińskiej, między innymi Jaceniuk, szef Frontu Ludowego, zapowiedziany jako przyszły premier. Wielu Rosjanów uważa jego jako nacjonalistę, co dla nich jest równoznaczne z faszyzmem. Nie wiadomo jaki będzie jego stosunek po wyborach. Lecz widać że mimo ugrzecznionych słów ze strony Rosjan konflikt zbrojny będzie trwał dalej, uzależniony od tego jaki apetyt do dalszej walki będą mieli Ukraińcy, a jaki będzie miała Rosja. Wiadomo że prezydent Putin jest zdeterminowany uzyskać sukces wojenny lub dyplomatyczny na Ukraine, ale musi się też liczyć też z efektami sankcji. Europa ma swój kryzys gospodarczy, ale również ma go Rosja. W ciągu trzech pierwszych tygodni października inwestorzy wycofali 1,3 mld dolarów z międzynarodowych funduszy ulokowanych na rynku rosyjskim. Równolegle z przyspieszeniem ucieczki kapitału dramatycznie słabnie rubel na którego obronę wydano już 66 mld dolarów z rosyjskich rezerw walutowych. Bankrutują lub uciekają na zachód rosyjskie firmy i na giełdzie rosyjskiej panuje przygnębienie. Albo co raz słabsza gospodarcza Rosja wycofa się z awantury ukraińskiej, albo Putin zdecyduje wzmocnić autokrację w Rosji aby osiągnąć swój cel na Ukrainie niezależnie od kłopotów gospodarczych.
Widać i inne kąkole wśród kwiatów odrodzonej ukraińskiej demokracji. Oligarchowie którzy dominowali w korupcji i rozkradzeniu mienia państwowego na Ukrainie dalej będą wpływowi szczególnie ci którzy znależli się w Bloku wyborczym prezydenta. Mimo znalezienia się na drugiej pozycji co do ilości głosów oddanych Blok ten będzie miał największe przedstawicielstwo w Radzie. Wynika to częściowo ze starego nie zreformowanego systemu głosowania gdzie połowa foteli poselskich pochodzi z narodowych list partyjnych, a połowa w wyniku okręgów jednomandatowych na którym najlepiej skorzysta blok Poroszenki. Sam Poroszenko też jest ze starej klasy oligarchów i w ten sposób może też łatwo porozumieć się w sprawie negocjacji z Rosją i w sprawie reform antykorupcyjnych z oligarchami w nowym bloku opozycyjnym, należącymi do dawnej pro-rosyjskiej Partii Regionów wspierającej starego prezydenta Janukowicza, która zdobyła 9.3% głosów uplasując się na czwartym miejscu licząc też na duże sukcesy z okręgów jednomandatowych we Wschodniej Ukrainie. Dlatego konieczna przyszła walka z korupcją stoi pod dużym znakiem zapytania.
Nie wiemy też jak się ułoży koalicja rządowa między Poroszenko a wolnorynkowcem Jaceniukiem gdyż różnice ideologiczne są dość znaczne a osobiste stosunki są złe. Jaceniuk, zdolny bankowiec, liczy na ostre zaciśnięcie pasa co umożliwi mu dostęp do finansów zachodnich. Ale zachodnie instytucje finansowe igrają tylko z pomocą głównie dając pieniądze do spłacania poprzednich długów europejskich i IMFu lub w spłaceniu długów wobec Rosji za poprzednie dostawy gazu. Rozmowy z Rosją za tydzień na temat dalszych dostaw gazu mogą ugrząść nie tyle z powodów politycznych, co z powodów finansowych. Dochód narodowy i tak spada o 8% w tym roku i Ukraina jest na progu kompletnego bankructwa. W wyniku zerwania z pro-rosyjską Ekonomiczną Unią Euroazjatycką Ukraina traci wiele miliardów dolarów rocznie, a Unia Europejska nie ma ani rezerw ani zapału żeby Ukrainie efektywnie pomóc. Prawdopodobna implozja gospodarcza może być już kojarzona za rok z obecnym rządem i doprowadzić do rozbudzenia wpływów prawicy, na razie zmarginalizowanej w nowej Radzie, lub nawet do puczu wojskowego.
No i jeszcze mamy naszą specyficzną bolączkę polską. We wszystkich partiach pro-zachodnich tkwią elementy nacjonalistyczne wspierające kult UPA a nawet SS Galizien. Ostatnio burmistrz Lwowa, Andrej Sadowy, poświęcił nowy pomnik Stepana Bandery we Lwowe i wciąż utrudnia zwrot Polakom kościołów rzymsko-katolickich. Sadowy jako szef trzeciej partii koalicyjnej „Samopomoc”, która jest kluczowym elementem anty-rosyjskiego i pro-europejskiego kierunku nowych władz Ukrainy. Bandera, dla nas zbrodniczy rzeźnik Wołynia, dla nich jest wielkim bohaterem w walce z Rosją. W wypadku pogłębienia kryzysu gospodarczego i braku paliwa na Ukrainie te elementy mogą stanąć na czele anty-demokratycznego buntu który może okazać się groźny dla Polaków zamieszkałych na Ukrainie.
Nie możemy już patrzeć na Ukrainę przez kolorowy pryzmat pomarańczowej rewolucji. Tamten płomień nadziei zduszony został przez prywatę i korupcję bohaterów rewolucji. Więc cieszmy się teraz z wyników ostatnich wyborów ale patrzmy na przyszłość ostrożnie.
Wiktor Moszczyńskii Dziennik Polski 31 październik 2014
Saturday, 18 October 2014
O Niepodległość Kurdystanu
Czołgi stoją na skarpie rzędem z lufami wymierzonymi w daleki punkt na następnym wzgórzu znajdujący się po drugiej stronie granicznego płotu kolczastego. Tam ulatnia się nad miastem czarny dym, słychać strzały i huki moździerzy, trzepocze nad najwyższym zabudowaniem złowieszcza czarna flaga szatańskiego wroga, a ponad chmurami słychać turkot błądzących samolotów daremnie szukających obiekty do bombardowania. Przy nieczynnych czołgach stoją umundurowani żołnierze przyglądający się terenowi walki przez binokle a w koło nich podekscytowani rozdrażnieni mieszkańcy oblężonego miasta błagający ze łzami i rozpaczą w oczach aby jednak wojskowi przekroczyli granic ę i zainterweniowali. A opodal limuzina rządowa zatrzymała się w drodze od obozu uchodźców a umundurowany dostojnik wysiadł na chwilę oglądając tą dantejską scene z kamienną powagą.
Nie, to nie marszałek Rokossowski nad Wisłą przyglądający się palącej i tonącej w ogniu Warszawie i wyczekujący momentu kiedy wreszcie to uparte miasto upadnie. To Erdogan, prezydent Turcji, przyjechał na południowy punkt graniczny aby zaobserwować znienawidzonych przez siebie Kurdów skazanych na rzeź z rąk zdeprywowanego Państwa Islamskiego którego świetnie wyekwipowane zagony w dżipach i czołgach pustoszą kraj niczym stare hordy tatarskie. A nad przygranicznym miastem kurdyjskim Kobani znajdującym się po syryjskiej stronie granicy wisi już nie tylko czarna flaga Islamu ale i widmo nadchodzącej masakry , mimo bohaterskiej walki jej obrońców. “Widać,” uzasadnia swoją nieczynność prezydent, “że Kobani już ma upaść.” Animozja władz tureckich wobec Kurdów szła głęboko bo Kurdowie bronili się zaciekle przed próbą zakazania użycia języka Kurdów a po wprowadzeniu stanu wojennego na terenach kurdyskich w roku 1983w walkach z mniejszością kurdyjską w Turcji zginęło rzem 37,000 osób, wielu z wyniku tajnych egzejucji, a setki tysiące Kurdów wypędzono ze swoich wiosek. Zradykalizowana opozycja kurdyjska w Turcji, zorganizowana w ramach Kurdyjskiej Partii Robotniczej (PKK) walczy już o odłączenie terenów kurdyjskich od macierzy tureckiej.
Ale nie wobec wszystkich Kurdów Turcja jest nastawiona negatywnie.
.
Aby zrozumieć los narodu kurdyjskiego Polacy powinni pryjrzyć się własnej historii. Państwo Kurdyjskie pierwszy raz ujawniło się przeszło 180 lat przed Chrystusem rozciągające się na terenach północnej Mezopotamii i południowo-wschodnią Anatolią. Tak jak później Polska musiała istnieć rozgrywając rywalizację między potężnymi I agresywnymi sąsiadami z Zachodu i ze Wschodu, czyli między Imperium Rzymskim a cesarstwem Parthów na terenie dzisiejszej Persji, płacąc daninę raz jednemu mocarstwowi raz drugiemu. W średniowieczu nastąpił kres dzielnicowy a potem okupacja turecka a potem po pierwszej wojnie światowej rozbiory. Przez te lata okupacji Kyrdów traktowano brytalnie. Nic dziwnego dlaczego 30 milionów Kurdów zamieszkałych na terenach Turcji, Syrii, Iraku i Iranu widzi swoją przyszłość wyłącznie jako zjednoczone niepodległe państwo.
Swoje dążenia o niepodległość były najbardziej skuteczne w zaborze irackim ale też tam byli szczególnie represjonowani. Państwa zachodnie, a szczególnie Ameryka, wołały po napoleońsku (czyli Napoleon III) “durez” ale to były mrzonki. Pod koniec lat 70-ych armia iracka wtargnęła spowrotem z całą furią odwetu do Kurdystanu. Przeszło 100,000 Kurdów zbiegło za granicę. Umierający na raka ich przywódca ówczesny zakończył w Ameryce gdzie napisał do prezydenta Cartera “Ja mógłbym był obronić mój naród przed katastrofą gdybym nie uwierzył przyrzeczenion Ameryki.” Do tej pory Henry Kissinger jest osobą znienawidzoną wśród Kurdow, tak samo jak Prezydent Rooselvelt wśród Polaków.
Na pewien okres Saddam zajęty był długotrwałą i bezowocną wojną z Iranem, lecz przy zakończeniu tej wojny zdecydował wreszcie rozliczyć się z Kurdami. W roku 1988, 200,000 armia iracka zaatakowała wioski kurdyjskie z całą bezwględnością. Przeszło 2,000 wiosek zrównano z ziemią mieszkańców, czyli mężczyźni, kobiety i dzieci, zapędzono do obozów koncentracyjnych, gdzie kolejno wszystkich torturowali aby uzyskać informacje o kurdysjskich partyzantach. Poczem zgodnie z planem wszystkich mężczyzn w wieku lat od 15 do 50 rozstrzelano w masowych egzekucjach. Miasteczko Halabya poddane zostało bombardowaniem bronią chemiczną na skutek który 5000 głównie kobiet I dzieci zginęło a 7000 było permanentnie porażonych. Wprowadzono na siłę program “Arabizacji” szczególnie miastach jak Kirkuk gdzie wyrzucono kurdyjskich mieszkańców a wprowadzono mieszkańców z południa. W sumie w ciągu 8 miesięcy zemsty nad ludnością lokalną zginęło 182,000 Kurdów, zniszczono 1750 szkół, 270 szpitali 2450 meczetów. Gdy wiadmośc o porażeniach przez brochemiczną dotarło do Ameryki, rząd iracki oskarżył lotnictwo irańskie o wykonanie tej zbrodni i przez pare lat uwierzo tym “katyńskim” kłamstwom. Teraz jadenak cała ta kampania zbrodnicza wobec Kurdów została określona przez ONZ jako lubobójstwo.
Już dwa lata później nastąpiła inwazja Kuweitu przez Saddama. Ten ostatni akt sciągnął na Saddama wielką koalicję międzynarodową z Ameryką na czele i dopowadził do rozgromienia armii irackiej. Kurdowie w Iraku skorzystali z tego osłabiebia centralnej władzy i za namową Amerykanów wywołali powstanie. Z początku zwycięzcy Amerykanie umyli ręce pozwalając nowym aktom teroru przeciw Kurdom ale szybko opamiętali się Amerykanie i ogłosili zakaz lotów wojskowych nad Kurdystanem który wreszcie umożliwił wznowienie już na stałe samodzielnej administracji w Irackim Kurdystanie i wprowadzeniem rządów parlamentarnych i zlegalizowanie ramienia zbrojnego w formie “Peszmergii”, czyli “ci którzy stawiają czoło śmierci”. Po drugiej inwazji Iraku i upadku Saddama zaproszono Kurdów aby podzielili się władzą nad Irakiem wraz z Sunnitami i Szyitami z południa a przywódca Kurdów Jalal Talabani został przyjęty jako prezydent Iraku w ramach chwiejącej się koalicji która starała się rządzić Irakiem przez następne dziesięć lat. Gwałtowne ataki partyzantów różnych maści sunnickich i szyickich podważały wciąż porządek życia codziennego Iraku i doprowadzało do ciężkich strat zarówno w ludnoścy cywilnej jak i wśród żołnierzy zachodnich. A jednak w tym okresie ani jeden żołnierz amerykański nie zginął na terenie Kurdystanu, który został względnie spokojny mimo wybuchów bomb od czasu do czasu w meczetach i na rynkach.
Od roku 2005 prezydentem autonomicznej republiki kurdyjskiej został wybrany Masoud Barzani. Kurdystan rozpoczął okres stabilnego pokoju w kontrascie do stanu przypominajego wojnę domową w pozostałych częściach Iraku, szczególnie po dominacji politycznej tam Szyitów i odejściu amerykańskiego wojska. Barzani poważnie myśli o uzyskaniu niepodedległości irackiego Kurdystanu i zapowiada referendum w tej sprawie. Kurdystan rozwija się gospodarczo z wielkim rozmachem i wykorzystuje swoje bogate złoża miedzi i siarki ale przedeszystkiem nafty i mimo umowy konstytucyjnej z Irakiem na podstawie której ma eksportować naftę wyłącznie poprzez Irak, nawiązał kontakt z zachodnimi potentami naftowymi jak Exxon i Chevron aby wydobywać I eksportować niezależnie od Iraku poprzez nowo wybudowany rurociąg sięgający przez Turcję do Morza Śródziemnego. W tym wypadku Turcja, w odróżnieniu od podejścia do Kurdów w samej Turcji i Syrii, teraz mocno popiera dążenia Kurdów do samodzielności po uzyskaniu zobowiązania że nowe państwo nie przekroczy granice obecnego Iraku. Irak, z poparciem Ameryki stara powstrzymywać ten handel a rząd amerykański stara się ostudzić dążenia do niepodległości Kurdów bo zależy jej na uratowaniu integralności państwa irackiego dla dobra stabilizacji tego rejonu
Oczywiście trudno mówić o stabilizacji i pokoju kiedy wkracza na arenę Państwo Islamskie. Peshmerga i Islamiści konfrontują się na granicy liczącej 650 mil. Pred natarciem Islamistów wojska irackie rozpadły się gdziekolwiek mieli styczność. Generałowie uciekali przebrani w cywilu jeszcze szybciej niż ich własni żołnierze. Tylko kurdyjska Peshnerga była wystarczająco zdeterminowana aby stawić im czoło mimo słabego uzbrojenia. Kurdowie uratowali wielkie miasto Kirkuk przed Islamem po opuszeniu jego przez wojska irackie i teraz mają zamiar zatrzymać dla siebie mimo przeważającej obecnie ludności irackiej w tym mieście. Przy pomocy amerykańskich samolotów odebrali też kontrolę nad tamą koło Mosulu. Jest szereg oddziałów kobiet-żołnierzy w Peshmargu. Żołnierze islamscy szczególnie boją się ich bo są przeświadczeni że żołnierz który zginie z ręki kobiety nie trafi do nieba.
Ameryka i Wielka Brytania chcą podbudować znowu Irak z nowym rządem dzielącym władzę między Szyitami, Sunnitami i Kurdami, ale wie że na pierwszy plan potrzebuje wesprzec militarnie Kurdów. Tak jak kiedyś było z Polską, państwa zachodnie mamią Kurdów wsparciem dla ich niezależności, aby wykorzystać ich do walki ze wspólnym wrogiem. Lecz obecne cele wojenne Ameryki przewidują tylko przywrócenie zjednoczonego Iraku.
Uważam że Polacy przedewszystkiem powinni poprzeć koncepcję niepodległośći Kurdystanu w najbliższej przyszłości. Trudno o kraj który bardziej odzwieciedla losy Polski poprzez wieki. Ale tu nie chodzi tylko o sentyment. Irak był stworzeniem sztucznym i wybrykiem ambicji kolonialnych Anglii i Francji. Mógł utrzymać swoją integralność tylko przez rządy dyktatorskie. Obecnie jest terenem zwalczających się nawzajem wpływów Iranu, Arabii Saudyjskiej i obecnie Państwa Islamskiego. Niepodległy Kurdystan mógł by być, jak Turcja, modelem państwa o kulturze muzułmańskiej ale wzorowany na parlamentarnym systemem Zachodu. W tej chwli Kurdom ofiarują pomoc miklitarną Ameryka, W Brytania, Niemcy, Francja, Kanada, Niderlandy, ale jeszcze nie Polska. W zeszłym roku otwarto wreszcie konsulat polski w stolicy Erbilu i ofiarują pomoc finansową dla nowej szkoły dla uchodźców chrześcijańskich z Mosulu . Również pracują tu i uczą polscy archeolodzy. Ale Polacy wciąż są wsztrzemiężliwy określając ten teren tylko jako “Połnocny Irak”. Czas zmienić nomenklaturę i uznać ten teren jako “Kurdystan”, jeżeli jeszcze nie niepodległy na teraz to na pewno nim będzie za 10 lat.
Wiktor Moszczyński Dziennik Polski 17/10/14
Sunday, 5 October 2014
Ostatnie Podrygi Listy Wildsteina
Niestety nie miałem okazji wysłuchać wykładu dr Marka Laskiewicza na temat Trzeciej Wojny Światowej w której Zachód będzie zmagał się ponownie z Rosją. Czytając jego list do “Dziennika” bardzo przejąłem się tym że gdyby miała nastąpić Trzecia Wojna Światowa, z prawdopodobnym użyciem broni nuklearnej i chemicznej zwróconej przeciw cywilnej ludności, to w tej pożodze wojennej pierwszym zaniepokojeniem dr Laskiewicza byłby POSK i czystość moralna jej członków. Już parokrotnie dr Laskiewicz ujawnia swoje obawy co do patriotyzmu i moralnej postawy członków Zarządu i Rady tej instytucji i dobrze jest wiedzieć że będzie oto dbał nawet gdyby POSK leżał zniszczony wśród gruzów zbombardowanego Londynu.
Oczywiście można się zastanowić poważnie nad przyszłą konfrontacją Zachodu z Rosją Putina. Wyobrażam że ze względu na otwarcie nowego frontu “gorącej” wojny z Państwem Islamiskim, który na pewno będzie trwał szereg lat, to wojna z Rosją przybierze najwyżej rolę drugorzędną i znów nabierze charakter “zimnej” wojny. Już nie komunistyczna, lecz imperialna Rosja, z konserwatywną, niemal faszyzującą, ideologią, skonfrontuje naszą zgniłą liberalną Europę a Ukraina i państwa kaukaskie czy bałtyckie staną się piłką do rozgrywek terytorialnych. Elementy konserwatywne w Europie, a szczególnie odruchy skrajnej prawicy liczące na rozkład Unii Europejskiej, będą stawały co raz częściej po stronie rosyjskiej i namawiały do pojednania z Rosją we wspólnej walce z walczącym islamizmem, który rzeczywiście jest wrogiem zarówno Rosji i Zachodu. I na pewno w tej konfrontacji ideologicznej trzeba będzie wziąć pod uwagę działania agenturalne zarówno w Wielkiej Brytanii jak i w Polsce. Niestety w wypadku osłabienia woli ze strony Europy i Ameryki nie wykluczona byłaby nowa Jałta. Musimy więc słusznie mieć się na baczności w takiej konieczności.
Lecz co z tym wszystkim ma do czynienia tzw. lista Wildsteina, zareklamowana przez dr Laskiewicza w swoim liście? Czym jest ta osławiona lista? Czy ma to być spis mniemanych agentów rosyjskich i konserwatywnych apologetyków Putina w razie natężenia zimnej wojny z Rosją?
Otóż nic podobnego. Lista Wildsteina sięga wstecz do historii PRL. Jest listą alafabetyczną 120,000 imion i nazwisk polskich bez adresów czy dalszych wyjaśnień, która została opublikowana w roku 2005 przez dziennikarza Bronisława Wildsteina i jest oparta na archiwach i katalogach Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu które przejął i udostępniał naukowcom i dziennikarzom Instytut Pamięci Narodowej. Same archiwa pochodziły z tzw. “aktów osobowych” sformułowanych praz PRLowskie Służby Bezpieczeństwa, sądy, prokuratury i więzienia, a więc autorami byli najwięksi kłamcy w głęboko okłamywanym społeczeństwie polskim w czasach PRLu. Służby bezpieczeństwa sporządzały te listy na podstawie haków osobistych którymi manipulowali najbardziej przedsiębiorczych obywateli Polskich, najczęściej anty-komunistów. Lista IPN zawierała nazwiska nie tylko tajnych współpracowników służb bezpieczeństwa ale również kandydatów do współpracy, osób nieświadomych że zostali wprowadzeni do listy wspólpracy i osób inwigilowanych. Naukowi badacze teczek w archiwach IPNu byli świadomi o różnicach w klasyfikacji osób ukazujących się na tych listach. Natomiast odbiorcy krążącej listy Wildsteina tego nie wiedzą.
Te listy w posiadaniu IPNu były tylko kroplą w morzu informacji i teczek gromadzonych przez wojsko i służby bezpieczeństwa w okresie PRLu. Przedewszystkiem plik katalogu zbioru aktów osobowych dostępny w czytelni publicznej IPN dotyczył tylko 35% zasobów w posiadaniu IPN. Katalog w całości miał zawierać półtora miliona nazwisk ale dla wielu nie było już żadnych teczek. Większa część aktów osobowych została zniszczona lub wywieziona do Rosji jeszcze przed założeniem rządu Mazowieckiego.
Jest to świadectwo do jakiego stopnia system komunistyczny zdeprawował obywateli PRL nakłaniając ludzi do obciążenia swoich sąsiadów, przyjaciół, kolegów w pracy, czy członków własnej rodziny, oskarżeniami i wykroczeniami wobec systemu, najczęściej w formie złośliwych plotek czy zmyślonych denuncjacji. Tajnych współpracowników rekrutowano albo przez działanie na ich ambicjach albo szantażem . Często dotyczyło to osób mających po raz pierwszy szanse na wyjazd za granicę i złożeniu pewnych zobowiązań w zamian za uzyskanie pazsportu. W innych wypadkach dotyczyły możliwości uzyskania dla syna czy córki miejsce na uniwersytecie. Czasem dotyczyły umorzenia drobniejszych przestępstw jak na przykład udziału w wypadku samochodowym. W poczuciu bezbronności wobec systemu otaczającego go, szary obywatel PRLu podpisywał różne deklaracje z których później różnie się wywiązywał. Czasem stawał się gorliwym denuncjatorem wyrządzającym prawdziwe szkody innym obywatelom; a czasem wykonywał minimum w kstzałcie bezwartościowych raportów które jego kontroler rejestrował czy nawet fałszował aby utrzymać zaufanie swoich szefów.
Były dziennikarz solidarnościowy Bronisław Wildstein uzyskał dostęp do całej listy na dyskietce i opublikował ją dla wszystkich mediów. Stąd zaczeła krążyć na prywatnych dyskietkach czasem z przerobieniem pewnych danych dla celów prywatnych. Ta lista składała się tylko z imienia i nazwiska i nie posiadała żadnych niuansów co do powodu dlaczego dana osoba znalazła się w IPNowskim katalogu. Lista ta, w ciągle zmienającym się formacie, nabrała własnego napędu jako rzekoma lista agentów bezpieki. Wówczas każdy śmiałek mógł w imieniu swoich “patriotycznych” obowiązków publikować wyselekcjonowaną listę nazwisk i oskarżyć te osoby publicznie o działalność agenturalną w czasach PRLu domagając się zarazem ich rezygnacji z jakiejś funkcji społecznej czy politycznej dopóki się nie”oczyszczą”. Nazywano ten system “dziką lustracją”. Przypominał komunistyczny system samokrytyki i szantażowania społeczeństwa. Wśród znanych nazwisk na tej liście byli wybitni działacze opozycji solidarnościowej jak Jadwiga Staniszkis, Andzrzej Paczkowski, Tomasz Strzembosz czy Wiesław Chrzanowski. Tu w Londynie jedna autorka książki o Londynie opublikowała nazwiska z listy Wildsteina które były zbieżne z nazwiskami członków Rady POSKu i innych wybitnych działaczy emigracyjnych. Domagała się ich natychmiastowego usunięcia, mimo że żadne z tych osób nie miało nic wspólnego z działalnością agenturalną. Na szczęście zignorowano ją.
W obliczu tej paranoi o nazwiskach na liście Wildsteina, następowały sceny żałosne kiedy na zebraniach POSKu pojawiały się osoby wymachujące jakimiś dokumentami które miały wykazać że się “oczyścili” ze wszelkich podejrzeń o dawną agenturalność. Nikt ich o te dokumenty nie prosił i nikt nie odmówił by podania im ręki gdyby takiego dokumentu nie posiadali. Inni czuli się zmuszeni wykazać że to nie ich nazwiska pojawiają się w krążącej liście. Ta mania prześladowcza o możliwośći historycznej agenturalności dziwnie kontrastuje z podejściem starej emigracji która nie potępiała np. generała Andersa za to że był kiedyś oficerem carskim, czy Kazimierza Sosnkowskiego za to że wspólpracował z wywiadem austro-węgierskim. Tak samo jeszcze dziś nie ma się za złe członkowi władz organizacji kombatanckiej za to kiedyś był zmuszony służyć w Afrika Korps. Każdy miał wtedy krętą drogę do udziału w walce o wolną Polskę i istotny jest ich dorobek z działalności dla niepodległości kraju i teraz dla szerzenia polskości na obcym gruncie. Z tej samej perspektywy wielu Polaków wielbi Lecha Wałęsy za jego wspaniały wkład do historii Polski niezależnie od tego czy był kiedyś za młodych lat tym agentem Bolkiem czy nie był.
Oczywiście kiedy są poważniejsze dowody że ktoś współpracował dobrowolnie i przez wiele lat ze służbą bezpieczeństwa taka osoba powinna usunąć się ze swojej funkcji w organizacji o ideowym niepodległościowym obliczu, ale w polonijnych organizacjach społecznych czy oświatowych we Wielkiej Brytanii obowiązuje zasada brytyjska że “każdy jest niewinny dopóki sąd nie udowodni mu winy” i szerzenie różnych wersji listy Wildsteina jako aktu oskarżenia wobec kogokolwiek może doprowadzić do oskarżenia samego oskarżyciela o zniesławienie.
Jest wciąż pewna część społeczeństwa w życiu Polski, i niestety nawet tu w Londynie, którzy twierdzą że Polska ma ludzi dobrych i złych i może rozwijać się tylko po “oczyszczeniu” Polski ze złych elementów. Jest to niestety program niszczycielski frustratów wzelkiej maści wśród opozycjonistów w Polsce. Tworzy próbę kontynuacji “wielkiego strachu” pod jakim ludzie żyli w PRLu. Lenin czy Gomułka też rozumieliby taki argument. Ale droga do dobrobytu Polski, i również rozwoju polonii brytyjskiej, leży nie w dzieleniu lecz w konsolidacji twórczej wszystkich osób niezależnie od ich pochodzenia czy poglądów politycznych, którzy są gotowi do współpracy i konstruktywnego działania w organizacjach polskich dla dobra społeczeństwa.
Wiktor Moszczyński Dziennik Polski 3 pażdziernik 2014
Thursday, 18 September 2014
Zbliżają się już Słupy Graniczne
Znajduję się w sytuacji nie do zazdroszczenia. Dziś piszę felieton na temat referendum szkockiego który będzie czytany w piątek lub sobotę przez czytelników Dziennika Polskiego po ogłoszeniu wyników głosowania. Wobec tego będą oceniać mój tekst dość pobłażliwie. Tak jak autorzy piszący historię zawsze wydają się mądrzejsi po fakcie niż ci którzy tą historię tworzyli.
Do ostatniej chwili nie możemy ocenić wyników bo do ostatniej chwili głosy za i przeciw są zbyt do siebie zbliżone. W jednym sondażu głosy za niepodległością oceniane są na wysokości 53%, zaś inne firmy sondażowe dają podobną przewagę głosom pro-unijnym. Jedni oceniają liczbę głosów jeszcze niezdecydowanych na 3% a inni na 6% i ostatnie podchody wyborcze, już bardzo emocjonalne, są skierowane do tych nie zdecydowanych, wśród nich 60,000 Polaków mających prawo głosu.
Czy Szkocja ma zerwać wszystkie więzi które istnieją od czasu kiedy dynastia Stuartów odziedziczyła tron bogatszej potężniejszej Anglii, tak jak dynastia Jagiellonów kiedyś odziedziczyła tron bogatszej Korony Polskiej? Po czasie, pod groźbą interwencji Ludwika XIV, te więzi stały się trwalsze poprzez Ustawę Unijną w roku 1707, czyli ekwiwalent naszej Unii Lubelskiej , i podporządkowano ten kraj, a szczególnie ich zdziczałych “kozaków” w tartanowych spódniczkach, by wspierali imperialne berło służąc pod wspólnym niebiesko-czerwono-białym sztandarem w podboju świata. Szkoci mieli swój osobliwy wkład nie tylko w tym podboju, ale również w skutkach rewolucji przemysłowej i rozwoju mechanizmów brytyjskiej demokracji którą naśladowano na różnych kątach kuli ziemskiej. Szkoci partycypowali w całej epopeii Pax Britannica, zarówno w tym co było najlepsze i co było najgorsze. Ten okres wspólnego dobrobytu przetrwał aż do końca XX wieku.
Z czasem znudzeni już tą Unią z Anglią młodzi Szkoci wsparli w wyborach Szkocką Partię Narodową (SNP). Poprzedni rząd brytyjski wprowadził wówczas duże i popularne zmiany konstytucyjne w Szkocji dając temu państwu po raz pierwswzy swój własny parlament i własny budżet. To rozbudziło w Szkocji większe poczucie dowartościowania swojej inności wobec Wielkiej Brytanii z czego skorzystała jeszcze bardziej SNP, dotychczas bezskutecznie promującą romantyczną chimerę niepodległości Szkocji. Lecz gdyby nie kryzys bankowy który zachwiał całym systemem światowym, podważając z kolei wszystkie fundamenty prawne, cele gospodarcze i wartości etyczne na których oparty był powojenny europejski model rynkowy, Szkocja dalej by prosperowała pod parasolem brytyjskiego państwa. Zachwiane autorytety w Brukseli i Westminsterze i rygory finansowe narzucone przez nowo wybrany rząd koalicyjny Camerona w roku 2010 dały Szkotom poczucie że Wielka Brytania ciągnie Szkocję za sobą w nie odpowiednim kierunku opuszczenia Unii Europejskiej i powolnego demontażu państwa opiekuńczego. SNP zdobyło już poważniejsze zaufanie społeczne wygrywając dwukrotnie wybory regionalne do szkockiego parlamentu i wykazując swoją fachowość w administrowaniu kraju. Partie brytyjskie Labour i liberałowie powoli lecz systematycznie traciły swoich zwolenników wśród wyborców szkockich, a konserwatyści zostali zupełnie zmieceni ze szkockiej sceny politycznej tak że ich rządy z Westminsteru widziano już jako obce rządy okupacyjne.
Politycy angielscy, a przedewszystkiem ci tworzący elitarne środowiska rządowe, nie doceniali w pełni zmiany nastrojów w Szkocji. Chcąc przygasić ambicje niepodległościowe SNP, premier brytyjski David Cameron wynegocjował z Alexandrem Salmondem, szkockim pierwszym ministrem, zezwolenie na trzeci z kolei referendum ale odrzucił bardziej umiarkowaną opcję dalszej dewolucji władzy parlamentowi szkockiemu, zostawiając tylko dwie krańcowe opcje:– niepodległość – tak albo nie!
Wyraźna jeszcze wówczas przewaga anty-niepodległościowa w nastrojach szkockiego elektoratu uśpiła czujność Westminsteru, nie biorąc pod uwagę dużą “dziurę sondażową” w postaci Szkotów nie mających jeszcze wyrobionej opinii w tej sprawie. Na czele prounijnej koalicji “Lepiej Razem” wyznaczono byłego ministra finansów w ostatnim rządzie labourzystowskim, Alistair Darling, kompetentnego solidnego, ale nie posiadającego cienia charyzmy, w odróznieniu od pełnego werwy lidera SNP. Liczono na to że “rozsądne” argumenty na temat zachowania stabilizacji walutowej i poczucia bezpieczeństwa wewnątrz potężnego i wpływowego państwa na arenie międzynarodowej jakim jest dalej Zjednoczone Królestwo wystarczyłoby aby ostudzić i obalić seperatystyczne zapędy SNP. Lecz dla przeciętnego Szkota kampania wyborcza oparta na angielskim “rozsądku” bardziej przypominała próbę zastraszenia elektoratu szkockiego groźbami chaosu gospodarczego w wypadku opuszczenia waluty brytyjskiej. A co, argumentowano, w okresie zastoju gospodarczego i cięć budżetowych, miało znaczyć hasło “Lepiej Razem” kiedy obecnie wcale nie jest tak dobrze? Wobec negatywnej kampanii polityków angielskich, romantyczne kiedyś mrzonki SNP stawały się z każdym dniem co raz bardziej realną opcją.
W ostatnich dwuch tygodniach, gdy sondaże wykazały że elektorat szkocki może już być bliski stawienia na niepodległej nastąpiła panika. Wyciągnięto z lamusa byłego premiera Browna, gorącego patrioty szkockiego, który jednak stawia na istniejącą unię z Anglią i Walią. Główne instytucje gospodarcze w Szkocji, a szczególnie banki, zagroziły przeniesieniem swoich siedzib i inwestycji do Anglii a panikujący przywódcy partyjni przybyli, jakby trzej zagraniczni królowie, przynoszący dary w formie zapowiedzianych zmian na lepsze, wiedząc już teraz że obecne status quo nie jest żadną przynętą dla kraju borykającego się z bezrobociem i brakiem perspektyw dla młodych Szkotów. Tymbardziej że ci ostatni też mają teraz głos, i to od wieku lat 16. W dzienniku “Daily Record” Cameron, Miliband i Clegg podpisali “The Vow”, czyli przyrzecznie, że parlament szkocki będzie wreszcie miał prawo do nałożenia własnych podatków i pełną kontrolę nad szkocką służbą zdrowia. Lecz w obecnej atmosferze wyborczej panikujące przyrzeczenia polityków angielskich wyglądają co raz bardziej niemrawe. Kraj poczuł w sobie ten moment kiedy niepodległość staje się już prawie osiągalna na wyciągnięcie ręki. Nawet jeżeli nie podejmie się teraz ostatecznego kroku to opcja niepodległości, raz już doświadczona, pozostaje permanentną opcją na przyszłość. Nawet jeżeli, ze znikomą większością, wygrają w ten czwartek głosy na “nie”, to unia brytyjska będzie już pod stałym znakiem zapytania. Rynki walutowe które wykazały ostatnio swoją niechęć do możliwości zmian, ustabilizują się po tej decyzji ale stracą już to poczuczie pełnego zaufania do brytyjskiego funta. Sprawa referendum może znów powrócić na agendę za pięć czy dziesięć lat.
Natomiast gdyby większość w czwartek głosowała za niepodległością, decyzja ta jest nieodwołalna. Wówczas niepodległa Szkocja byłaby zmuszona przez Bank Anglii wybić własną walutę, prawdopodobnie szkocki funt, oparty z początku na równaniu się z funtem brytyjskim, nim byłaby w stanie złożyć podanie do przyłączenia się do waluty euro. Oczywiście i to podanie byłoby uzależnione od tego czy Unia Europejska dopuściłaby jednogłośnie Szkocję do przyłączenia się do UE. Powstałby wówczas precedens wobec innych regionów europejskich szukających schroniska dla swojego niezależnego bytu w bezpiecznych ramionach Unii Europejskiej. Lista potencjalnych “Szkocji” jest długa – Katalonia, Flamandia, Korsyka, północne Włochy, Bawaria, Śląsk…… Nie prędko rządy Hiszpanii czy Belgii zgodziłyby się na szybkie przystąpienie Szkocji do Unii Europejskiej.
Mając inne podejscia do spraw imigracji obydwa państwa zmuszone byłyby odgrodzić się przy wspólnej granicy przy murze Hadriana i wprowadzić kontrolę paszportową i akcyzową (choćby na import szkockiego whisky). Szkoci musieliby wprowadzić szkockie paszporty i decydować się na dowody osobiste, zakładając ambasady szkockie po całym świecie i przyjmując ambasady innych państw ze swoimi wrogimi sieciami szpiegowskimi myszkującymi wśród brytyjskich instalacji militarnych. Wypraszając brytyjskie łodzie podwodne ze swojej bazy z portu Faslane, Szkoci straciliby również dostęp do cennych brytyjskich kontraktów wojskowych i byliby zmuszeni opierać się na własnej armii a dopuszczenie jej do NATO stałoby pod znakiem pytania. Posiadaliby kontrolę wreszcie nad własnymi rezerwami nafty, ale odziedziczyliby długi państwowe znacznie przekraczające £6 miliardów co musieliby załatać dramatycznym wzrostem w podatkach i w stopie procentowej. Szybko skónczyłyby się też przywileje darmowej nauki dla studentów.
Równie dramatyczne zmiany nastąpiłyby w pozostałych częściach Zjednoczonego Królestwa. Solidne dotychczas podstawy mocarstwa drugiej ligi, jakim jest jeszcze obecnie Wielka Brytania, przemienią się w gliniane fundamenty. Tracąc przeszło jedną trzecią swojego terytorium Wielka Brytania przestałaby być “Wielką”, a Królestwo “Zjednoczone”. Ze zmianą nazwy i flagi narodowej (bez białego krzyżu św. Andrzeja na niebieskim tle) nastąpiłyby zmiany nastrojów w samej Anglii, z permanentną większością konserwatystów, zwiększonym nacjonalizmem i ostrzejszą polityką anty-europejską i anty-imigracyjną. Bez Szkocji zwiększa się prawdopodobieństwo opuszczenia Unii Europejskiej przez byłą Wielką Brytanię co zostawiłoby Unię kompletnie uzależnioną od Niemiec. Ewentualnie zakwestionowano by prawo nowego państwa brytyjskiego do permanentnego fotelu w Radzie Bezpieczeństwa ONZ.
Tak czy nie, na co raz ciemniejszym horyzoncie ukazują się już te słupy graniczne.
Wiktor Moszczyński Dziennik Polski 19 wrzesień 2014
Tuesday, 2 September 2014
Z Indyjskiej Meli na Polski Festyn
Niedziela była cudna. Słoneczna letnia pogoda zapowiada tradycjny pogodny londyński wrzesień. Ulewne zimne deszcze z poprzedniej niedzieli przeszły już w zapomnienie. Nadchodzi ostatnia niedziela przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego. Czas dla polskich rodzin w Zachodnim Londynie aby wybrać się na ostatni letni festyn.
Ale na który? Polski czy hinduski? Obydwa są na Ealingu i obydwa odbywają się w tym samym terminie. Wiem już z doświadczenia że wiele młodych małżeństw polskich przyzwyczaiło się do międzynarodowej kuchni, a szczególnie do kuchni wschodnich. Już można kupować w polskich sklepach polskie potrawy w stylu tajskim czy chińskim, jak również torebki z polskim curry. Pozatem koloryt strojów, egzotyczna muzyka i tanie wdzianka też przyciągają tu Polaków a dla małych dzieci jest wesołe miasteczko.
Mimo tego rodziny z dziećmi wolą jednak być na swoim swoim własnym polskim podwórku. Tam będą ich koledzy ze szkoły polskiej. Tam będą polskie produkty, polscy śpiewacy, polscy artyści zabawiający polskie dzieci poskimi bajkami i polskimi zagadkami. Niech choć raz w roku można rozkoszować się polskim środowiskiem tak jakby się znów znalazło na rynku miasta rodzinnego w lubelskiem czy białostockiem. A pozatem można tu sprowadzić angielsich przyjaciół I pokazać im – jak Polacy się bawią gdy są u siebie.
Tak więc już po raz piąty podejmuje się tej inicjatywy pismo “Goniec Polski” ze swoim partnerem strategicznym “Sami Swoi”. Mimo że podejmują tu inicjatywę komercyjną, są świadomi że istnieje wielka potrzeba na taki wesoły spęd naszych rodaków i rodaczek i że powinna być kartą wizytową naszego społeczeństwa w tym kraju. Już od dziesięciu lat Zjednoczenie Polskie w Wielkiej Brytanii starało się podjąć podobną inicjatywę.Planowano przemarsze i targi na Trafalgar Square ale zabrakło funduszy i zabrakło odwagi. Już nie ma polskiego festiwalu corocznego w Fawleycourt. Pałeczkę organizowania masowych zlotów na terenie okolic Londynu przejęły od organizacji społecznych i kościelnych organizacje komercyjne.
I po raz piąty festiwal odbywa się na zielonym skwerku na przeciw węzłowej stacji Ealing Broadway i przy głównym terminalu autobusowym . Z punktu widzenia komunikacji miejskiej jest to teren rzeczywiście przystępny dla polskich rodzin z Ealingu, Brent i Hounslow. Rozstawiono około 40 małych pawilonów na kształt trójkąta a atrakcje dla dzieci zostawiono na terenie ogrodzonym poza pawilonami. Lokatorzy pawilonów głównie reprezentowały świat polskiego biznesu i płatnych usług. Adwokaci I buchalterzy sąsiadowali z biurami podróży, zakładami meblarskimi i informatycznymi. Wśród nich znależli się też główni sponsorzy festiwalu Tesco I sieć telefoniczna O2, co świadczy o rosnącej wadze Polaka jako konsumenta w tym kraju. Za wyjątkiem Polish Psychologists Association nie było żadnych organizacji społecznych. Gdzie był pawilon POSKu? ZHP? Macierzy Szkolnej? Polskiej YMCI? Instytutu Sikorskiego? Polskiej Misji Katolickiej? Za to był reprezentowany Polski Kościół Zielonoświątkowy.
Było za mało pawilonów z napojami czy jedzeniem. Na skutek czego ustawiały się długie kolejki. Na dobrą polska kiełbaskę trzeba było czekać z pół godziny. Wielu korzystało z napojów z poza terenu festynu. Irlandzki bar przy polskim sklepie “Parada” został całkowicie okupowany przez polskie rodziny. W tym ścisku i upale łatwiej było przejść się do stacji aby kupić sobie wodę. Dostęp do toalet też był utrudniony. Przed 5-cioma budkami stał długi, na szczęście cierpliwy, tasiemiec polskich rodzin przekraczający cały teren poza pawilonami.
Program artystyczny był odpowiednio zareklamowany a szczególnie popularne były koncerty Majki Jeżowskiej i zespołu Donatana i Cleo. Ci ostatni wcześniej w tym roku byli polską reprezentacją na konkursie Eurowizji śpiewając rubaszną piosenką ludową o słowiańskich kobietach które potrząsają “tym co im mamy dały”. Bardzo popularna była też zumba dla dzieci i maszyna wydmuchującą bańki mydlane w ponadnormalnych kształtach. Przedstawiono też brytyjsiego “Top Male Model” Tomka Wiśniewskiego. Na skutek takich atrakcji organizatorzy doczekali się w ciągu dnia około 10,000 odwiedzających. To był niebywały sukces
Ale przy wstępie wolnym na tak małym terenie ogrodzonym ciasnym trójkątem pawilonów uczestnicy zmuszeni byli wchodzić do nabitego tłumu widzów przeplatanych zastygłymi kolejkami klientów na polskie przysmaki. Wszelkie poruszanie się w tym tłumie wymagało dużego wysiłku, szczególnie dla rodzin z dziećmi i trudno było gdziekolwiek usiąść. Co parę minut ogłaszano imiona dzieci zagubionych. Duża część rodzin rozsiadła się i piknikowała pod drzewami sąsiedniego trawnika opodal kolei. W tym tłumie można było tylko pomarzyć o większej przestrzeni.
Spod stacji złapałem specjalny autobus 65X który zawiózł mnie na teren Gunnersbury Park gdzie odbywała się Mela Indyjska. Tu przedewszystkiem czuło się przestrzeń. Jeszcze większe tłumy ale wcale nie przytłaczające. Przy 5 razy więcej ilości uczestników, Mela odbywała się na terenie 20 razy większym. Gdzie Polacy mieli jedną scene na występy, tu były aż trzy w którym odbywały się kontrastujące koncerty nowoczesnej i klasycznej muzyki indyjskiej. Posiłki hinduskie sprzedawano przy szerokich łatwo dostępnych konkurujących stoiskach wśród których były nawet posiłki tureckie i tajskie. Przy sympatycznych lecz ograniczonyych atrakcjach dla dzieci polskich na Ealingu, Mela Indyjska posiadała wielkie wesołe miasteczko - roller coastery, autorodeo, trzypiętrowe domy z przeszkodami i ruszającymi podłogami, karuzele i rakiety wybijające się aż 20 metrów w górę. Wśród szerokich gościńców między pawilonami przewijały się od czasu do czasu parady dzieci i młodzieży z bębnami i piszczałkami odziane w pięknych karnawałowych strojach. A wśród wystaw było wiele lokalnych orgnizacji społecznych i charytatywnych. Najwięcej imponowała wystawa organizacji “Care Pakistan” która nakłaniała przechodniów aby drobnymi sumami wspierać edukację dla nieuprzywilejowanych dzieci tego kraju. “Proszę pomyśleć,” tłumaczy mi młoda entuzjastka tej akcji, “może w mózgu takiego dziecka w Pakistanie, tkwi klucz do odkrycia lekarstwa na raka, który nie dojdzie do skutku bo dziecko nie miało dostępu do szkoły.” Obecni byli burmistrzowie Ealingu i Hounslow, lokalni posłowie, radni i wybitni działacze społeczni udzielający wywiadów mediom lokalnym i międzynarodowym. Na polskim festiwalu przybył tylko jeden radny z Ealingu i jeden z Hackney (niezastąpiony nasz przyjaciel Simche Steinberger).
Najbardziej rzuczały się w oczy kontrasty sanitarne. Było przeszło 30 budek WC co zapewniało uczestnikom szybki dostęp bez kolejek. Natomiast ogromne kosze I torby plastykowe które były regularnie zmieniane również dopilnowywały czysty I zadbany wygląd festiwalu indyjskiego. Niestety na polskim festiwalu sprawa śmieci już pod koniec dnia wyglądała koszmarnie. Brak pojemników o odpowiednich rozmiarach doprowadził do tego że po godzinie 4ej teren przypominał krajobraz po bitwie. Na szcęście te stosy puszek, butelek, niedokończonego jedzenia zostały całkowicie zebrane na następny dzień, ale ich widok poprzedniego dnia mógł zniechęcić niejednego Brytyjczyka do wejścia na teren naszego fesiwalu i dawał negatywną reklamą naszym rodakom.
Nie używam tego kontrastu aby ubliżyć organizatorom poskiego festiwalu. Bo, po pierwsze, polskie festiwale odbywją się od 5 lat, a indyjskie już od 12 lat. Organizacje indyjsksie w tym kraju są tu dłużej; ich społeczeństwo jest liczniejsze i bogatsze i dobrze rozumie mechanizmy samoreklamy wobec brytyjskiego otoczenia. Nowi Polacy dopiero powoli uczą się tego, a wczesniejsze pokolenia polonijne nie są w stanie im tego przekazać. Wobec tego daję organizatorom wielkie brawa za wielki wysiłek organizacyjny i finansowy zainwestowany w organizowaniu tego festiwalu. Ale sukcesy indyjskiej Meli dają nie tylko polskim komercyjnym organizatorom ale i nam wszystkim odpowiednie wskazówki na przyszłość. Nie chodzi tu tylko oto aby w przyszłości wynając dwa razy większy teren na Ealingu i lepiej przygotować stronę sanitarną, choc to będzie konieczne. Każdy taki festyn powinien być bodźcem dla całego polskiego społeczeństwa ze stoiskami dla organizacji społecznych, kulturalnych, młodzieżowych, charytatywnych. Powinno to być okazja do zaproszenie VIPów, zaczynając od Ambasadora ale uzyskająć patronaty lokalnych burmistrzów i posłów, nie wyłączając też mera lub wicemera Londynu. Również wyobrażam markizy z rozrywkami komputerowymi i wystawą fotografiki czy sztuki.
Nasza polska diaspora londyńska jest dynamiczna z szerokim wachlarzem talentów i co raz bogatszych przedsiębiorców. Nieco starsze pokolenia nie jest jeszcze na tyle ospałe any nie mogło być wchłonięte w to żywe tętno tej nowej polonii. Jej doświadczenia i kontakty winne być wykorzystane aby objawić prawdziwe oblicze naszej kultury i naszego potencjału brytyjskim mediom i brytyjskiemu społeczeństwu .
Wiktor Moszczyński Dziennik Polski 5 września 2014
Friday, 22 August 2014
Europa Przegrywa na Kazdym Froncie
Brutalna egzekucja dziennikarza amerykańskiego James Foley która zaszokowała świat gdy ukazała się na You Tube miała jeden dodatkowy wstrząsający element. Wykonawca miał wyraźnie “brytyjski” akcent. Akt barbarzyństwa był aktem Europejczyka. Jest to jaskrawe potwierdzenie zmierzchu wartości europejskich. Obecnie Europa przegrywa na każdym froncie - ekonomicznie, politycznie, militarnie, cywilizacyjnie.
Przez przeszlo 300 lat europejska dyplomacja, europejskie wojska, europejska gospodarka, europejska kultura dominowałyi podbijały niemal cały świat. Rozpoczęło się z Traktatem Tordesillas w roku 1493 kiedy Papież Aleksander VI podzielił cały świat pozaeuropejski między Hiszpanią i Portugalią. Zapadły cywilizacje Inków i Azteków. Wkroczyły inne państwa europejskie. Nawet potężne kiedyś państwa indyjskie i chińskie nie mogły oprzeć się nowej mocy. Zostały upokorzone i podbite przez mocarstwa europejskie. Rzymskie prawo, zdyscyplinowana wiara chrześcijańska, wreszcie impuls do co raz bardziej rozpowszechnionej nauki i do technologii wojennej wzmocniły dynamikę cywilizacji europejskiej. Resztę dokonała rewolucja przemysłowa i model świeckiego parlamentaryzmu..
Tylko przez modernizację w stylu europejskim mógł Car Piotr Wielki ratować istnienie Rosji jako państwo w XVII wieku, a w XIX wieku dzięki Cesarzowi Meiji Japonia po 300 latach zupełnej izolacji od świata mogła przyjmować wzory europejskie i rozwinąć się jako mocarstwo. Jeszcze Turcja mogła stawiać buńczucznie czoło Europie przez 200 lat ale po klęsce wiedeńskiej ugrzęzła w zastoju gospodarczym i kulturalnym i tylko przez przyjęcie modelów europejskich udźwignęła się w końcu na nowoczesne państwo pod rządami Ataturka. Flota brytyjska wprowadzała porządek na wszystkich morzach świata a wraz z sąsiadami europejskimi, niczym Papież Aleksander VI, podzieliła kontynent afrykański, Oceanię i pozostałe połacie niezależnej Azji na tereny kolonialne. Stany Zjednoczone, Kanada, Australia,Nowa Zelandia, Brazylia, Argentyna, Południowa Afryka przemieniały się w niezależne filie tej europejskiej kultury, z początku będąc biedniejszym kuzynostwem, ale i z czasem tworząc nowe ośrodki siły rozpędu cywilizacyjnego niszczącego w międzyczasie biologicznie i ekonomicznie swoich autochtonów. Tylko jeszcze Iran, Afganistan, Tajlandia i Etiopia pozostały poza zasięgiem europejskich szponów, ale w wypadku tego ostatniego tylko do czasu podbicia przez Mussoliniego. Pod osłoną pracy misjonarskiej i apetytu handlowego europejskie normy narzucono siłą wszystkim a przekonanie europejczyków o wyższości swojej cywilzacji i rasy ponad innymi wskazywało że Europa osiągnęla już swój zenit.
Wojny domowe Europy w XX wieku podważyły zasadniczo tą dominację. Bez udziału Ameryki i wojsk kolonialnych żadna strona by nie wygrała ani Pierwszej ani Drugiej Wojny. Jeszcze po Pierwszej Wojnie odegrały się ostatnie podrygi europejskiej mocarstwowości. Rozparcelowano kolonie podbitych Niemiec i rostrzygnięto podział między Francją i Anglią na byłych terenach tureckich, szczególnie w okół Syrii, Iraku, Jordanii i półwyspu arabskiego, a póżniej dopuszczono jeszcze Żydów europejskich do Palestyny. Rosja Sowiecka i imperialna Japonia odrzuciły jednak normy europejskie, a drogą jeszcze bardziej niszczycielską poszły Niemcy hitlerowskie. W drugiej wojnie niemal każdy kraj europejski doznał upokorzenia i okupacji , z czego skorzystali mieszkańcy kolonii którzy przez następne 30 lat wybili się na niepodległe państwa i państewka. Zagrożona przez pokusy propagandy sowieckiej, Europa leżała w gruzach, chroniona przez amerykańską zasłonę militarną i zasilana przez amerykańskie inwestycje. Nikt już Europy nie słuchał, ani Chiny komunistyczne, ani Izrael wybijający się na niepodległość kosztem arabskich mieszkańców Palestyny, ani Egipt nacjonalizując kanał sueski, ani ruchy wyzwoleńcze wiejące nowym wiatrem w Afryce i Azji Południowej.
A jednak Europa wówczas odżyła. W latach 50-ych rozpocząl się dla Europy zachodniej nowy okres rozkwitu gospodarczego i kulturalnego. Zadziałaly tu dwa elementy – ochrona ze strony Ameryka i projekt zjednoczenia Europy. Główne państwa europejskie uświadomiły sobie że tylko przez współpracę i połączenie czynników decydujących w polityce i gospodarce będa mogli sobie zagwarantować pokój, bezpieczeństwo i ewentualnie dobrobyt. Wspólny rynek, wspólne inicjatywy ekologiczne I kosmiczne, wspólna deklaracja praw człowieka i zharmonizowane elementy życia kulturalnego i społecznego stworzyły jakby wspólny liberalny zeitgeist zachodnio-europejski który znów stawał się magnesem społecznym i gospodarczym dla krajów pozaeuropejskich, szczególnie w południowej Azji i Ameryce Łacińskiej, a nawet post-komunistyznych komercjalizujących sięChin. Miękki podbój świata przez Europę towarzyszył twardej osłonie Stanów Zjednoczonych tak jak cywilizacja grecka w czasach antyckich dominowała nad wschodnim morzem śródziemnym pod pancernym płaszczem imperium rzymskiego. Najmocniejszy efekt tej ofensywy dał się odczuć wobec rozpasającego imperium sowieckiego który pękł pod wspólnym naciskiem amerykańsko-europejskim i umożliwił Polsce i jej sąsiadom dostęp do tej prosperującej bezpieczniej Europy. Wspólnie wówczas otwarto granice Europy na Wschód, pokonano Irak po inwazji Kuweitu, zniesiono apartheid w RPA, zakończono konflikty w Jugosławii, zaatakowano Al Kaidę w Afganistanie i rozruszono z rozmachem liberalne ideały europejskie w działalności instytucji ONZowskich w chronieniu środowiska, praw obywateksich i społecznych. Nastąpiła globalizacja rynków świata i przemiana naszej planety w jedną wioskę elektroniczną podlączoną szerokim gościncem informatycznym opartym przedewszystkiem na modelu europejskim.
Dziś jednak te ideały europejskie zawodzą na calą skalę. Islamskie Państwo sunnickie torturuje i morduje chrześcijanów i innych sekty muzułmańskie w imieniu nowego fanatycznego kalifatu, skrajni islamiści podważają post-kolonijne układy w Mali i w Nigerii, układ stworzony przez Amerykę w Europę w Iraku, Syrii i Libii rozpada się. Fundamentalizm islamistów grozi rozsadzeniem od wewnątrz społeczeństwa które dotychczas tolerowało ten fanatyzm wśród swoich własnych obywateli zarówno w Europie i poza Europą. Chiny zachowują się co raz bardziej jako agresywne supermocarstwo militarne i gospodarcze prowokujące Japonię, opartą dotyczhczas na modelu europejskim, w podobnym kierunku. Rosja, wyczująca słabość Europy, szantażuje i teroryzuje Ukrainę i inne państwa ościenne, odwracając groźbę europejskiego gospodarczego bojkotu przez kolejny szantaż wobec europejskich rynków rolniczych. Rząd izraelski i Hamas prowadzą dalej swój makabryczny taniec śmierci kosztem mieszkańców Gazy bez liczenia się z głosami Zachodu. Masowe ruchy ludności pozbawione pracy ale marzące o wyższą stopę życiową starają się przebrnąć do zamożniejszych państw w Europie, Ameryce Północnej i Australii, wprowadzając element paniki do tych społeczeństw i zwiększając możliwości piractwa i przemytu narkotyków, ludzi i broni które skutecznie destabilizują porządek międzynarodowy, szczególnie na bezpiecznych kiedyś morzach.
W samej Europie i w centralnych stanach Ameryki skrajny nacjonalizm grozi rozbiciem dokonań liberalnego internacjonalizmu który zapewnił spokój i dobrobyt tym krajom w ostatnich dekadach. W wyniku światowego kryzysu bankowego po roku 2008, Europa szczególnie znalazła się w instytucjonalnym potrzasku żelaznych szelek Eurolandu które uniemożliwiły wyjście z kryzysu przez dewaluację walut kulejących systemów gospodarczych w państwach śródziemnomorskich. Absurd obecnej polityki drastycznych środków oszczędnościowych narzuconych przez Europę, a szczególnie przez Niemcy, innym państwom podważa wszelkie zasady suwerenności, demokracji i rozwoju gospodarczego i tworzy fale zawiści które mogą podważyć calą koncepcję jednoczącej Europy. Przy stałym zagrożeniu bezrobocia, szczególnie wśród młodych,dochodzą do głosu potężne radykalne ruchy anty-europejskie. We Wielkiej Brytanii te ruchy praktycznie dyktują politykę obecnego rządu koalicyjnego i ciągną kraj zdecydowanie w kierunku do opuszczenia Unii Europejskiej. Europa rozkłada się lecz decydenci we Francji, Niemczech i Brukseli widzą jedyne wyjście w zaciśnieniu więzi jeszcze mocniej. Jest to droga do nikąd.
Polska już od czasów Mieszka Pierwszego umocowała swój los pod rydwan Europy. W ten sposób chciała zabezpieczyć się nie tylko przed wschodem ale i przed Niemcami. Powtórzyła to po roku 1918 i znów po roku 1990. Przez cały ten czas chroniła Europę ale Europa nie zawsze była w stanie ochronić Polskę.
Teraz Polska niepotrzebnie brnie w kierunku wzmocnienia więzi wewnątrzeuropejskich i ratowania waluty euro mimo że sama nie pcha się jeszcze do udziału w niej. Ta polityka wzmacnia Niemcy ale nieuchronnie szkodzi Europie i może ją jeszcze bardziej osłabić a nawet rozsadzić. Polska może lepiej służyć własnym interesom i interesom Europy jeżeli pójdzie na współpracę z odruchem umiarkowanego sceptycyzmu które będzie w stanie przywrócić Europie rozsądną politykę walutową i imigracyjną, zapewnić rozwój gospodarczy i uratować Unię składającą się wciąż jeszcze z państw suwerennych. Bo tylko taka Europa będzie mogła skutecznie i pozytywnie oddziaływać znów jako wzór dla pozostałych krajów świata.
Wiktor Moszczyński Dziennik Polski 22/08/14
Tuesday, 22 July 2014
A Potem Był Peterborough
Pozwalam sobie na cytat z jubileuszowej Historii Stowarzyszenia Polskich Kombatantów w Wielkej Brytanii wydanej w roku 1996, czyli zaledwie 18 lat temu:
“Z inicjatywy Zarządu Koła SPK (dopis mój: nr. 274 w Peterborough) i przy pomocy bratnich organizacji kombatanckich zkupiono w 1969 roku budynek na Dom Kombatanta. 83 osoby złożyły dary, po £25 każda, oraz zaciągnięto prywatną pożyczkę w wysokości £5000, a wielu włożyło swój bezpłatny wysiłek przy dostosowaniu budynku do wymogów licencyjnych i klubowych. Dom położony jest na własnej parceli z dużym placem do parkowania samochodów i ogrodem. Posiada na parterze piękną salę taneczno-rozrywkową, 2 bary i kuchnię. Na pierwszym piętrze znajduje się 5 pokoi – często używanych przez poską szkołę sobotnią orzaz kuchnię, a na drugim mieszczą się dalsze pokoje włącznie z biblioteką. ……..Dom Kombatanta w Peterborough jest jedną z najbardziej dochodowych i dobrze prowadzonych placówek SPK w Wielkiej Brytanii.”
Oczywiście to nie wszystko co można o tym ciekawym obiekcie powiedzieć. Według lokalnej prasy angielskiej budynek pochodzi z XIV wieku, choć frontowa fasada z białym portykiem, pochodzi chyba z XVIII wieku. Lokalne społeczeństwo emigracyjne nie tylko zakupiło ten zabytek za własne fundusze, ale również wyłożyło na spłatę pożyczki z banku na dobudowanie sali rekreacyjnej. Ramię gospodarcze SPK, czyli PCA Ltd było gwarantorem pożyczki, ale innego wkładu finansowego w zakup i wstępną rozbudowę tego budynku nie miało.
W budynku tym przez wiele dekad istniała szkoła polska i odbywały się msze co niedzielę. W sali rekreacyjnej odbywały się akademie, bale, przyjęcia prywatne, karaoke itp. Trwały do dzisiaj, nawet w obecności już nowej polonii w Peterborough, której nie zawsze pasowało wnętrze i atmosfera starego budynku. Wśród ostatnich dużych sukcesów był koncert Orkiestry Świątecznej Pomocy w Peterborough na którym zebrano £4021,07. Poprzednio oglądano tu mecze futbolowe w czasie rozgrywek europejskich w Polsce. Atmosfera była wspaniała. Z czasem, gdy rozrosła się ilość dzieci od 45 uczniów do przeszło 400 lokalna szkoła sobotnia musiała się wyprowadzić, a parafia na potrzeby szkoły wypożyczyła kościół od diecezji katolickiej w Peterborough. Lecz Dom nie był pusty. Choć Dom był niedoinwestowany dalej działał jako ośrodek zorganizowanego życia Polonii. Istniały dalsze plany rozwoju jak np. wynajęcie części pomieszczenia zakładowi stomatologicznemu. Niestety dalsze plany wstrzymał zarząd starego SPK w Londynie. Nie wolno już było nikogo zatrudniać, żadnych nowych umów niewolno było wprowadzać, ani też wciągać żadnych nowych członków. To tak jakby Londyn skazał budynek na powolne wymarcie.
Okazało się że nie chodziło o wymarcie, ale tak jak w wielu innych ośrodkach chodziło o wysprzedaż. Dwa tygodnie temu ten piękny dom, zakupiony wysiłkiem lokalnej emigracji wojennej został bezceremonialnie sprzedany za £375.000, choć wystawiony został na rynku oryginalnie za £800.000. O zapowiedzianej sprzedaży wiadomo już było od roku. I oto nagle zjawili się członkowie Fundacji SPK z Londynu z ciężarówką lokalnego domu aukcyjnego Harrisons, wyprosili lokalny zarząd SPK, wśród których są weterani wojenni w wieku przekraczającym 90 lat i zaczęli wynosić z Domu meble, zawartość baru, księgi i memorabilia. Na protest weteranów i zarządu którzy dbali o ten gmach przez ostatnie dekady, kierowniczka Fundacji SPK ofuknęła ich za robienie przeszkód i głośno zaprotestowała na obecność młodego fotografa z lokalnej polonii. Kierownika budynku zwolniono bez uprzedniego zawiadomienia. Kazano lokalnym polskim przedsiębiorcom aby wzięli z powrotem żywność dostarczoną w ostatnich miesiącach i nawet chcieli domagać się zwrotu pieniędzy za ten towar, choć lokalni dostawcy to zignorowali. Wiele cennych pamiątek , jak np. strój lajkonika, wyrzucono na szmelc, a inne towary trafiły na aukcję. Natomiast w poprzednią niedzielę w domu aukcyjnym poszły pod młotek krzesła (po £2 sztuka), stoły, szafy, a nawet pulpit który służył księdzu w czasie mszy za ambonę. Najwięcej rozgłosu zdobyła sprzedaż tablicy SPK z głównej Sali, którą wystawiono na sprzedaż za £12. Na szczęście uratowano sztandar i archiwa gospodarcze z baru. Inne sztandary kół które zostały oddane leżą już jak mówi ostatnio w Bradford dyrektor PCA Ltd “spakowane i nie są do wypożyczania”.
Co prawda to jeszcze nie koniec sprawy. Budynek nie jest od razu zaplombowany, bo lokalny zarząd nie chce oddać ostatecznie kluczy i nie zgodzi się na wyprowadzenie dopóki Zarząd nie przyniesie kopii dokumentu wykazującego jasno kto jest właścicielem budynku. Odpowiedni dokument doniosła pani dyrektor PCA Ltd dopiero w ubiegły czwartek. Przez wiele lat PCA Limited zdobywała po kolei tytuły własnościowe (“deeds”) do wszystkich Domów Kombatanta, bo stare SPK nie było w ogóle rejestrowane I nie było podmiotem prawnym. PCA Ltd opierała się na tym, że kiedy każdy z tych 36 domów, zakupionych czy wydzierżawionych przez lokalnych kombatantów i społeczeństwo polskie, zaczęto sprzedawać (nie rozumiem tego zdania !!!). W ostatnich latach - szczególnie po przyjeździe nowej polonii w ostatniej dekadzie, szanse na ożywienie pozostałych obiektów w oparciu o nowe społeczeństwo zaniedbano. Nawet sprzedaż domów przyspieszono przy wyraźnym oporze lokalnych władz SPK i ku zdziwieniu Brytyjczyków w momencie kiedy powstał demograficzny rozkwit Polaków niemal w każdym mieście brytyjskim. Na przykład sam Lider rady miejskiej przybył na spotkanie w sprawie przyszłości Domu Kombatanta w Sheffield łącznie z licznym udziałem społeczeństwa polskiego, ale wiceprezeska SPK wyprosiła wszystkich jako intruzów stwierdzając że to jest sprawa wewnętrzna organizacji a nie temat do publicznej dyskusji. W ten sam burzliwy sposób zamykano w ostatnich dwóch latach Domy w Leicester, Kidderminster, Glasgow, a teraz Peterborough. Parokrotnie wzywano policję, ale atutem starego Zarządu SPK i PCA Ltd (te same osoby) i powierników Fundacji SPK (wciąż te same osoby) było posiadanie papierów własnościowych. Dramatyczną konfrontacją zainteresowały się lokalne media (szczególnie “Peterborough Telegraph” gdzie ukazał się reportaż i list Krzysztofa Lusa z Bristolu) i lokalny poseł.
Oficjalnie ”Office for National Statistics” podaje że według spisu ludności z roku 2011, że w Peterborough mieszka 7221 osób polskiej narodowości. Lokalni Polacy są przekonani, że jest ich więcej. Według trzech portali lokalnych: PeterborughPL, PoloniaPeterborough i Nasze Strony szacuje się ilość Polaków w Peterborough na 20,000. Choć jest kilkadziesiąt polskich przedsiębiorstw to co raz większa ilość ustabilizowanych rodzin z dziećmi i wielu indywidualnych Polaków żyje w opłakanych warunkach, pracując na pobliskich farmach i zakładach rolniczych i są zupełnie nie dostosowani do życia w Anglii. W grudniu ub. roku “Guardian” naświetlił stosunki między imigrantami (nie tylko Polakami) a lokalnym społeczeństwem i ich poczuciem zagrożenia mimo ożywienia gospodarczego miasta. Lider miasta Marco Celeste zachwycał się dynamiką rozwoju miasta szczególnie w okolicy Lincoln Road gdzie roi się od polskich supermarketów , włoskich delikatesów, cudzoziemskich kawiarni i tureckich zakładów krawieckich. Natomiast anty-imigracyjny poseł Stewart Jackson określił ten teren jako “drunken slum”.
Istnieją polskie organizacje społeczne takie jak Polish Community Organization in Peterborough promujące polskie sprawy w mediach i urzędach lokalnych, czy polski chór, Polish Arts and Culture Association, zespół muzyczny “Antidotum”, polsko-angielskie przedszkole i wiele innych cennych inicjatyw. Niestety polonia nie ma oddzielnego polskiego ośrodka w tym mieście poza Domem Kombatanta. Polska parafia działa co prawda w wydzierżawionym kościele katolickim pw. Św. Jana Chrzciciela w którym odbywają się cztery msze w języku polskim każdej niedzieli, gdzie niemal 100 dzieci przyjmowało pierwszą komunię w tym roku, a podobna ilość starszej młodzieży była bierzmowana przez angielskiego biskupa w zeszłym roku. Parafia co roku organizuje polski festyn zwany ”Parafiadą” na terenie lokalnego parku co przynosi liczne dochody. Ale ośrodka na spotkania nie posiadają. Polska Szkoła Polska im M. Kopernika ledwo mieści swoje 400 dzieci na terenie szkoły katolickiej St John Fisher. W zeszłym roku na Dzień Niepodległości zaprosili przedstawicieli SPK aby opisali dzieciom swoje przeżycia wojenne i wczesną historię polskiej emigracji w Peterborough. Widać jak kwitnie życie społeczne i dojrzewa rosnąca świadomość nowej Polonii w Peterborough o swojej tożsamości narodowej. Ale jest ona ”bezdomna”.
Zamknięcie Domu Kombatanta w takim momencie było wielkim szokiem nie tylko dla Kombatantów, ale też dla bardziej uświadomionych członków tutejszej nowej polonii. Przyzwyczajeni do istnienia Domu nie kojarzyli sobie możliwości aby ten gmach, służący jeżeli nie codziennie to w każdym razie okazyjnie na różne wydarzenia społeczne i prywatne tak nagle im zniknie. Proponowane z tego środowiska business plany Londyn odrzucił w ostatniej chwili. Tylko ma być sprzedaż i koniec.
Pozostaje więc pytanie: Jeżeli Domy nie mają służyć ani oryginalnym kombatantom ani nowej Polonii to na jakie cele mają być wydane pieniądze ze sprzedaży tych obiektów? Może londyńscy zwolennicy obecnej Fundacji (mówię londyńscy bo poza Londynem zwolenników praktycznie nie ma) zapytają powierników Fundacji zagarniających swój kilkumilionowy skarbiec w tak bezwzględny sposób kosztem lokalnych środowisk, jaka jest ich wizja przyszłości polskiej wspólnoty w tym kraju. Jak chcą im służyć? Czy w ogóle taką wizję posiadają?
Wiktor Moszczyński Dziennik Polski 25 lipiec 2014
Saturday, 5 July 2014
Taśmagate
Belka Sienkiewicz Sikorski
Jak tylko usłyszałem pierwsze wiadomości z Polski na temat nagrań poskich polityków uśmiechęłem się w duszy i pomyślałem: no wreszcie Polska wkracza do XXI wieku. Podsłuchy rozmów są niemal powszechne w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, w Rosji, w Chinach. Afera Snowdena wykazała że wywiad amerykański jest jak Bóg, “wszędzie”, i poza kontrolą nawet Prezydenta. Najczęściej podsłuchują rozmowy telefoniczne bardziej niż rozmowy w barach czy restauracjach, częściowo dlatego że ich politycy są nieco mniej naiwni niż nasi.
Ale Polska też jest zaawansowana w tej sferze. Bo wygląda na to że służby podsłuchowe są sprywatyzowane a głównymi wykonawcami, zamaiast NSA, GCHQ czy rosyjski SWR, są zwykli kelnerzy. Może wyszkoleni przez byłych członków służb specjalnych, ale bodzieć do działania był finansowy. W końcu zysk z napiwek nie zawsze wystarcza na te dodatkowe wakacje zagranicą, szczególnie gdy ten napiwek pochodzi od politycznych VIPów z zaszytymi kieszieniami, którzy szukają tylko zniżek za to że swoją obecnością dają rozgłos poszczególnemu lokalowi. A w Polsce tradycja podsłuchów istniała dłużej niż na kiedyś względnie wolnym Zachodzie bo ustroje komunistyczne miały szczególny talent w inwigilacji swoich obywateli. Ten talent pozostał w rękach służb specjalnych post-PRLowskich jak WSI, rozwiązany przez Macierewicza, czy BOR, opiekujący się ochroną osobistą polskich VIPów ale zapoznający się potem z ich sekretami osobistymi. Jak długo ten element I ich specyficzne talenty pozostawały na służbie państwa to wszystko było bezpiecznie ale po zwolnieniu ich z pracy, masowo czy indywidualnie, zmieniał się kierunek ich zainteresowań. Używając znany idiom amerykański, zamiast susiając z państwowego namiotu na zewnątrz, susiają teraz z zewnątrz do wnętrza.
Taśmy zostały ujawnione na łamach tygodnika “Wprost” który od lat miał reputację jako brzęczący ul byłych asów służb specjalnych. i od lat to pismo reklamuje sensacyjne tezy i szczegóły kuchenne z życia polityki i gospodarki które pochodzą ze źródeł niedostępnych dla normalnych dziennikarzy. Jej obecny redaktor Sylwester Łatkowski jest byłym uwięzionym aferzystą z dłuższym stażem pobytu w Rosji który zachłystuje się plotkami z życia polityków aby powstrzymać malejące czytelnictwo pisma. Giełdowa spółka Media Point Group która jest właścicielem pisma, notowała ostanio ciężke straty i spadek wartości udziałów co musiało zachęcić obecnego redaktora do bardziej ryzykownych prób odzyskania czytelników i uzyskania reklam.
Prasa brukowa zachłystywała się brutalnym językiem i dziecinnym plotkarstwem tych obnażonych cesarzy salonów politycznych. Powtarzano wszystkie sprośne kawały choćby szefa MSZu, które na papierze wydają się zbyt wulgarne, a na wieczór w prywatnym gronie przy kieliszku mogły rzeczywiście wydawać się zabawne. Do tej pory uważam kawał Jacka Rostowskiego o panience z obrożą na szyi jako dość fikuśny, a nawet w dobrym guście,który można powtórzyć w kulturalnym mieszanym towarzystwie.
Rozmowy niestety potwierdziły rosnący cynizm społeczeństwa wobec polityków, a szczególnie z partii rządzącej, bo najbardziej ich nagrano. Nie chodzi już o różne manewry o uzyskanie lepszego stanowiska czy zawarcia jakiejs umowy bo to należy do codziennego życia w świecie polityki. Nie wygląda to sympatycznie ale jest konieczną czynnością w kuchni politycznej i zarówno nieciekawe jako spektakl dla szarego obywatela oczekującego skutecznych decyzji od swoich posłów I ministrów jak ubój w rzeźni dla konsumenta normalnej potrawy z mięsem. Pozatem każdy psycholog potwierdzi że samo zwykłe plotkarstwo polityków czy brutalność językowa jest zdrowym objawem relaksu w intensywnej codziennej gorączce w wykonaniu każeego odpowiedzialnego zawodu. Tylko że z daleka to nie za ciekawie wygląda. W końcu okazuje się że uczestnicy naszych elit politycznych nie są bogami czy aniołami ale zwykłymi ludźmi z zwykłymi ludzkimi słabościami szukającymi rozwiązań w kreowaniu polityki czy zaspokojeniu swoich ambicji. I całe szczęście że tacy są.
Dowiadujemy się jednak wśród przeklęstw normalnie bardzo ztonowanego prezesa Narodowego Banku, Mariana Belki, że gotów jest nielegalnie pomóc rządowi w wydrukowaniu pieniędzy aby zapobiec rozszerzeniu długu publiczego na czas wyborczy, o ile Tusk usunie ministra finansów Rostowskiego i zastąpi go miększym kandydatem. Wiemy teraz że Belka ma w głębokim poważaniu Radę Polityki Pieniężnej mimo że konstytucyjnie musi liczyż się z ich zdaniem. Wykryliśmy z tej samej rozmowy że minister spraw wewnętrznych, elegancki Bartłomiej Sienkiewicz, mówi równie szorstko o potrzebie dotowania zagranicznych firm lotniczych aby zapewnić dłuższe życie dogorywającym lotniskom w terenie, że chce wywłaszczyć obecnego właściciela Mennicy Polskiej i że ocenia rządową inicjatywę gospodarczą - Polskie Inwestycje Rozwojowe - jako bezwartościową.
W innej rozmowie były minister Sławomir Nowak radzi się byłego generalnego inspektora informacji finansowej Andrzeja Parafianowicza czy uda się ochronić przedsiębiorstwo jego żony przed inwigilacją podatkową i uzyskał zapewnienie tego drugiego że już jego żona jest zabezpieczona, tak jak wielu innych VIPów dla których personalnie interweniował. Parafianowicz wyjaśnił również że strategiczny terminal gazu w Świnoujściu, zapewniający Polsce alternatywny dostęp do paliwa niezależnego od ropy rosyjskiej, będzie opoźniony o szereg lat ze względu na niekorystną umowę z włoskim inwestorem.
Zaskakujące jest też twierdzenie szefa MSZ ,Radka Sikorskiego, że nie zgadza się z polityką zagraniczną własnego rządu, za którego on sam odpowiada, podkreślając przedewszystkiem szkodliwość i rzekomą bezcelowość sojuszu amerykańskiego króry pcha Polskę w niepotrzebny konflikt z Rosją i Niemcami. Jego uwagi o samobójczej polityceeuropejskiej brytyjskiego premiera komentowano nawet w prasie brytyjskiej, często nawet z aprobatą, mimo soczystych nie dyplomatycznych przymiotników. A Jacek Krawiec, szef Orlenu, chce organizować spektakl sportowy tuż przed wyborami samorządowymi aby wzmocnić szanse wyborcze partii rządowych i chwali współpracę z Agencją Bezpieczeństwa Wewnętrznego które pod nowym kierownictwem już nie szuka u niego potencjalnych nadużyć. Jego rozmówca, rzecznik rządowy Paweł Graś, zwraca krytyczną uwagę spółkom państwowym jeśli dają ogłoszenia do gazet opozycyjnych. Jeszcze lepszy numer to komentarz wiceministra środowiska Stanisława Gawłowskiego gdy potwierdza że za 30 lat wszyscy będą otrzymywać bezwartościowe emerytury, z których nie będzie można wyżyć.
Po pierwszym szoku rząd zareagował dramatycznie. Określił ujawniony system podsłuchów jako “zamach stanu na państwo”, zarządził dochodzenia policyjne i zapowiedział że żadnych dymisji nie będzie choć nie wykluczał że pewne osoby będą chciały osobiście wyjaśnić sprawy zgodnie z własnym sumieniem. To jeszcze było pośmiewiskiem. Obwiniano obce wywiady, a szczególnie rosyjski, o maczanie palców w tej aferze i udział tzw. Mafii Węglowej która rzekomo fałszowała dokumenty klasyfijacyjne określające niższej kategorii węgiel polski jako import rosyjski. Już poważniejszą sprawą była próba konfiskaty taśm i monitorów w dramatycznym rajdzie policji na redakcję “Wprost”, co wywołało ogromne oburzenie w świecie dziennikarskim, nawet wśród gazet prorządowych, i aresztowanie kelnerów z dwuch restauracji gdzie miały miejsce podsłuchy plus ich domniemanego zleceniodawcy milionera Marka Falenty, właściciela firmy węglowej, który miał przekazać wykupione taśmy miesięcznikowi “Wprost”. Rząd jeszce bardziej się ośmieszył gdy Minister Sprawiedliwości potępił rajd prokuratury na Redakcję “Wprost” a potem przeprosiło Prokuraturę Warszawską za to potępienie.
W Sejmie koalicja rządowa wymusiła dla siebie wotum zaufania ale trudno uwierzyć aby to wystarczało na długo. Raczej spodziewać się można niebawem szereg dymisji, z tym że premier zwleka z tymi decyzjami aż zapozna się z zawartością wszystkich taśm w posiadaniu redakcji. W końcu dalszych rewelacji jeszcze będzie wiele. Pozatem premier na pewno przypomniał wszystkim członkom rządu że czas aby zebrania prywatne organizowali w ministerstwach albo prywatnie w domu a nie pałętali się po drogich restauracjach, które, dla przykładu, sam premier unikał (i dlatego nie był nagrywany). Mimo tych skandali, Tusk wciąż liczy na to że obawy społeczeństwa wobec przeciwników rządu w PiSie i SLD zagwarantuje mu ostateczne zwycięstwo wyborcze, nawet jeżeli przyśpieszy wybory. Ale Jarosław Kaczyński na pewno dyskretnie już z zadowoleniem zaciera ręce.
Wiktor Mosczyński Dziennik Polski 04/07/2014
Subscribe to:
Posts (Atom)