Wednesday, 9 September 2015

Labour nad Przepaścią

Co się dzieje z Brytyjską Partią Pracy? Kiedyś był to wzór umiarkowanego ruchu dążącego do systematycznego zwiększenia zakresu sprawiedliwości społecznej. W okresie powojennym już siedmiokrotnie wygrała wybory parlamentarne i była zawsze dominującą partią w północnej Anglii, Walii i Szkocji. Dziś partia ta wije się zagubiona w kleszczach ideologicznej rozterki nie wiedząc czy walczy z autentyczną zmianą kierunku na skrajną lewicę czy po prostu z infiltracją jej wrogów z prawa i z lewa którzy dążą do narzucenia jej najbardziej katastrofalnego kandydata na lidera Partii. Ostatni dzień wyborów pada na 10 września. W sobotę 12 wreśnia ma być ogłoszony wynik głosowania na lidera i na wicelidera. Faworyt sondaży, Jeremy Corbyn, jest osobiście sympatycznym, prawym i nie głupim człowiekiem. Niestety jest nawiedzony wizją państwa z uspołecznioną gospodarką odrzucającą wszelką myśl zwalczania długów publicznych drogą oszczędności i jest nastawiony na opuszczenie NATO, broni nuklearnej Trident i jest nawet sceptyczny wobec Unii Europejskiej w obecnej formie. Jego projekt gospodarczy opiera się niemal wyłącznie na wzroście inwestycji w infrastrukturę i w emitowaniu więcej pieniędzy bezpośrednio obywatelom państwa zamiast instytucjom finansowym. Biedniejsi mają dostawać wyższe stawki, koszty czynszów mają być uregulowane, służba zdrowia, szkoły i uczelnie wyższe mają być utrzymane wyłącznie z podatków. Kiedyś u Corbyna był to głos wołający na puszczy kiedy przeszło 500 razy głosował wbrew swojemu własnemu klubowi parlamentarnemu w Izbie Gmin. Jest to ten sam głos szukający cudownego wyswobodzenia się z polityki ograniczeń w wydatkach który lansują desperacko ruchy społeczne jak Podemos w Hiszpanii czy Syriza w Grecji i SNP w Szkocji. Ale obecny stan gospodarki i pesymizmu społeczego nie jest jeszcze tak ostry w Anglii i wobec tego elektorat nie będzie wciągnięty w gorączkową wizję rozentuzjazmowanych młodych zwolenników Corbyna, którzy z kolei zachłystują się “szczerością” Corbyna a nie jego izolacją wobec poglądów większości elektoratu, szczególnie wśród klas średnich i wśród emerytów. Corbyn mówi że jest już czas aby zaprzestać krzyczeć samemu bezskutecznie w złości w ekran telewizyjny i trzeba zacząć działać. Ma rację tylko że z takim programem członkowie Partii będą krzyczeć przed telewizorem masowo, nie pojedynczo, ale dalej bezskutecznie. Pozostali kandydaci i byli przywódcy obawiają się że ten ferwor nie jest tylko po prostu monopolem młodych. Obawiają się że Labour Party padła ofiarą infiltracji. Bardzo często słyszę od ludzi zupełnie nie związanych z Partią, a czasem wręcz wrogich, że nareszcie Labour ma radykalnego przywódcę którego szanują i który ożywi politykę, ale sami nie będą na niego głosować. W momencie nieokrzesanego szaleństwa po niespodziewanych przegranych wyborach 8 maja tego roku, Labour otworzyła możność głosowania na lidera osobom które nie były nigdy członkami Partii ale rzekomo są jej zwolennikami. Po wpłacie £3 na osobę każdy obywatel mógł wziąść udział w wyborach na lidera, a także członkowie związków zawodowych afiliowanych z Partią, nawet jeżeli indywidualnie nie są członkami. W maju partia miała około 210,000 członków. Skutek jest taki że obecnie prawo do głosowania ma 553,954 obywateli, a więc dwa razy więcej. W Centralnym Ealingu, np., ilość członkόw wzrosła od 600 do 1600. Kim są ci nowi ludzie? Według sondaży będą z drużgocącą większością głosować na Corbyna. Wśród nich wykryro 1900 członków Partii Zielonych a około 600 zakamuflowanych konserwatystów którym odebrano mandat wyborczy. Jeszcze we wtorek wykryto członka rządu konserwatystywnego, panią minister do spraw emerytalnych, która posiadała prawo głosu. Żadna partia nie powinna była sobie pozwolić na taki brak odpowiedzialności w chronieniu swoich struktur i swoich ideałów. Teraz jest po prostu pośmiewiskiem. Przywódcy partyjni są w desperacji nie widząc jak można tę nawałę powstrzymać. Nie mogą pojąć dlaczego głosy ostrzeżenia od Tony Blaira i Gordona Browna tylko podsycają zwolenników Corbyna do jeszcze ostrzejszych wystąpień. Okres rządów Blaira to był złoty wiek post-zimnowojennej Wielkiej Brytanii, choć mało osób wspomina go teraz w ten sposób. U Blaira mariaż gospodarki rynkowej z bardziej hojnym rozdawnictwem wśród biedniejszych owoców wzrostu gospodarczego, m. inn przez wprowadzenie stawki minimum, wydawał się być kluczem do utrzymania 10-letniego okresu optymizmu i harmonii społecznej. Ani konserwatyści ani ideowa lewica nie miały możliwości przebicia się do głównego nurtu debaty o ówczesnej polityce gospodarczej i społecznej. W tym pozytywnym samopoczuciu mogła Wielka Brytania pozwolić sobie na wprowadzenie dramatycznych zmian w decentralizacji władzy w Szkocji, Walii i w Londynie, reform w prawach związków osób o tych samych płciach i niespodziewane otwarcie nie tylko granic ale i rynku pracy dla nas Polaków i innych obywateli nowych państw unijnych. Wszystko to miało miejsce bez większych protestów ze strony społeczeństwa. Minister skarbu Gordon Brown nawet chwalił się że nie powrócą już nigdy lata gospodarczego “boomu i upadku”. Mogła sobie nawet Wielka Brytania pozwolić na śmiałe i mniej więcej udane interwencje militarne w Bośnii, Kosowo, Sierra Leone, aż wreszczie nadszedł nieszczęsny Irak. Blair wybrany został trzykrotnie, choc każdym razem z mniejszym poparciem, ale jego wielki dar przekonywania oparty na stwierdzeniu że miarą oceny środków podniesiena stopy życiowej ludziom średnio zarabiającym i biednym leży nie w dogmatyce równości ale w praktycznej efektywności danego zabiegu, miało kiedyś duże wzięcie. Umożliwiał dopuszczenie prywatnej inicjatywy na marginesach prowadzenia służby zdrowia i w budowaniu szpitali i szkół “bo to działa”. Prawicowe gazety ubolewały nad tym okresem tolerancji i stałego wzrostu gospodarczego zakończonym kryzysem finansowym, spowodowanym w prawdzie nie przez rząd a przez szaleństwa kredytowe banków, ale na które rząd nie był przygotowany. Zaś ideologiczna lewica widziała te lata jako okres nie wykorzystanych możliwości do przywrócenia równości w społeczeństwie i mogła tylko przyglądać się tym “kapitalistycznym” inicjatywom w posępnym frustrowanym milczeniu. Dla lewicy koktejl kompromisów Blaira, czyli reform społecznych i wzrostu w dochodach biednych w ramach wolnego rynku, oznaczał zdradę zasdniczych wartości równości i postępu, zaś dla inteligentniejszych konserwatystów stał się kluczem do przeistoczenia ich przestarzałych wartości społecznych w nowy zmodernizowany kształt który wykorzystał po kryzysie główny uczeń i następca Tony Blair, czyli David Cameron. Po krachu gospodarczym kierunek “postępu przed podstęp” praktykowany przez Blaira i Browna stracił na wiarygodności. Zdezorientowany elektorat, przerażony nagłym zastojem gospodarczym i objawieniem długu publicznego, nie wierzył już w jakiś złoty środek. Według ekonomistów były już wtedy tylko dwie alternaywy. Po prawej stronie była polityka zacieśnienia pasa, próby spłacenia długu poprzez wprowadzenie cięć. Radykalna lewica zaś chciała postawić głównie na wzrost gospodarczy poprzez inwestycje publiczne w infrastrukturę gospodarki i ograniczenie praw rynku. Konserwatyści poszli śmiało na prawy kierunek, liderzy Labour zaś pod wodzą Ed Milibanda zrobili tylko drobny krok w lewą stronę i wybrali dalej skompromitowany “złoty środek”, czyli zarówno inwestycje publiczne i ograniczenie oszczędności w długu publicznym na tle gospodarki rynkowej. Podobnych opcji trzymali się teraz pozostali nowi kandydaci na lidera po Milibandzie i już społeczeństwo przestało im wierzyć, z prawa jak i z lewa. Dla sfrustrowanych zwolenników równości społecznej pozostała już tylko opcja Corbyna. Jest więc pewna logika w rozwoju obecnego kierunku Partii Pracy co wcale nie uratuje jej od wewnętrznej wojny w następnych latach i następnego elektoralnego wykolejenia za 5 lat. Nie wiadomo tylko czy brak autentycznej realnej opcji lewicowej nie będzie też katastrofalne w następnych latach dla całej Wielkiej Brytanii. Wiktor Moszczyński Tydzień Polski 11 września 2015

No comments:

Post a Comment