Ostatnie pięciolecie wprawiło świat osaczonej liberalnej
demokracji w stan niemal agonalny.
30 lat temu świat ten triumfował po upadku bloku sowieckiego
i zniesieniu apartheidu w Południowej Afryce. Wówczas nastąpił okres
oświeconego globalnego kapitalizmu gdy prądy do co raz radykalniejszych reform
obyczajowych wtórował coraz agresywniejszemu rozpędowi wolnego rynku przy
postępującym zaniku granic zarówno celnych jak i kulturalnych. Konserwatyzm stawał
się bardziej postępowy a demokratyczny socjalizm coraz bardziej prorynkowy.
Znamiennymi charalterystyki owego okresu były szerzący zakresy tolerowania a nawet
celebrowania równouprawnienia kobiet, kultur mniejszości narodowych, przybyciu
migrantów, szerszych możliwości dla niepełnosprawnych, czy liberalizacji
zachowań seksualnych; to wszystko na tle niemal powszechnego pokoju i
dobrobytu. Wpływ modelu życia europejskiego czy amerykańskiego rozpowszechniał
się na cały niemal świat. Rosja zaniechała tymczasowo imperialistyczne ciągoty
i przechodziła okres demokratycznych eksperymentów a liberalna demokracja
stawała się wzorem rozwoju w Ameryce Łacińskiej, Czarnej Afryce, we Wschodniej
Azji. Sojusznicze wojska państw demokratycznych zwyciężały w obronie Kuwejtu,
Bośni, Kosowa. Unia Europejska rozszerzała się a granice wewnętrzne znikały.
Nawet państwa muzułmańskie zakosztowały na krótko zapach demokratycznej wiosny.
Zwolennicy liberalnej demokracji wpadli wówczas w stan
samozadowolenia. Nie docenili gdy po
światowym kryzysie finansowym w roku 2008 nastąpił okres niepokoju i
refleksji. Wzrosła bojaźń wobec imigrantów, zaczęły zanikać etaty w lokalnych
rynkach, wprowadzono ograniczenia w wydatkach społecznych a firmy i rządy
zaciskały pasy. Ale międzynarodowy rynek finansowy nieprzerwanie rozkwitał
się w tym okresie a margines dochodu między bogatszymi elitami a warstwami z
niską płacą szerzył się dramatycznie. Nagle wzór liberalnego wyswobodzonego
Europejczyka przestał być tak atrakcyjny, i to nie tylko na trzecim świecie, ale
również w Ameryce Północnej i w Europie. Nastał okres gospodarczego stresu,
rosnącej pauperyzacji i wiary szerokich mas pracujących (czy nie pracujących}
że ten model zarządzania światem nie działa na ich korzyść i że te kulturalne
elity i eksperci naukowi nie służą społeczeństwu ale siebie samych. Pojawił się
okres kultu instynktu, emocji, niewiedzy bo samo wybieralnej warstwie
kulturalnym i politycznym elitom w mediach i w parlamentach nie chciano
wierzyć. Na miejsce kulturalnego i gospodarczego internacjonalizmu nadeszła era
rosnącego nacjonalizmu i ciągot do podejmowania rozwiązań bardziej
ekstremalnych kadzących sfrustrowanym potrzebom przeciętnej rodziny z obniżonym
standardem życia.
Już dawno w tym kierunku poszła Rosja pod rządami Putina
który utrzymywał się przy władzy przez podważenie legendy dobrobytu
zachodniego, grając na historycznej paranoi oblężonego imperium. Już niedługo w
tym kierunku podążały Turcja, Węgry, Brazylia czy Wenezuela, gdzie tradycje
tolerancji i poszanowa nia praw mniejszości kojarzono z dezorientacją społeczną
i ubóstwem szerszych mas. Czy hasła były lewicowe, czy prawicowe, czy oparte na
wyznaniu religijnym, efekt był ten sam i ujawniaL się w deformowaniu praktyk
demokratycznych pod płaszczykiem zniekształconej demokratycznej konstytucji.
Dobrowolne wejście Polski na tę drogę z okaleczeniem niezależnego sądownictwa i
wprowadzenia radykalnego programu 500plus było już ważnym drogowskazem dla
radykalnej prawicy w Europie. W Wielkiej Brytanii ten radykalizm ukazał się w
sposób trojaki, w formie szkockiego nacjonalizmu, radykalizacji Partii Pracy
przez skrajną lewicę Corbyna i awanturniczego programu Brexit przechwyconego
przez prawicowych radykałów i nacjonalistów angielskich na czele którego
wysunął się Boris Johnson. A wszędzie zramolałe już siły liberalnego centrum
zostały zaskoczone tymi zjawiskami bo były przyzwyczajone że prowadzą dialog
między sobą ponad głowami przeciętnego wyborcy.
Zwycięstwo tych ciemniejszych populistycznych ruchów
zapieczętował Donald Trump w swoim zaskakującym zwycięstwie wyborczym w USA w
listopadzie roku 2016. Kandydatura Trumpa wydawała się być jakimś
nieporozumieniem rozegranym jako czarna komedia. Kontrkandydat demokratów,
Hillary Clinton, była wypisz-wymaluj reklamą najpozytywniejszych aspektów
świata liberalnego gdyż była wykształconą kobietą, z dużym doświadczeniem w
administracji państwowej, lobbystką dla praw kobiet i mniejszości etnicznych i
dla szerszego dostępu do służby zdrowia dla osób nieposiadających odpowiedniego
ubezpieczenia; ale miała też najgorsze wady liberałów, czyli niezachwianą wiarę
w wolny handel, ulgowe nastawienie do światowej finansjery i pogardę dla swoich
bardziej konserwatywnych przeciwników. Trump pokonał swoich rywali
republikańskich, a potem panią Clinton, swoim chamstwem, tupetem i zrzeczeniem
się ze wszelkiej próby do poszanowania prawdy. Trafił na czuły punkt wielu
rolników i robotników przeświadczonych że elity finansowe i kulturalne Ameryki
oszukują i okłamują ich w swoich mediach i że ten zlepek wartości osobistych
którym chełpią się ludzie wykształceni ze swoją przyjętą powszechnie
poprawnością polityczną są jednym wielkim zakłamaniem, czyli „fake news”. Dla
osób prostych ważne było poczucie bezpieczeństwa dla siebie i swoich bliskich.
Dlatego woleli prawo do broni, pełne więzienia, wycofanie Ameryki z
obowiązków międzynarodowych i niskie podatki. Wierzyli w równowartość wiedzy
osób niewykształconych z wiedzą ekspertów. Chcieli dać koniec ciągłemu kajaniu
się nowatorskim teoriom o społeczeństwie i zmianach klimatycznych. A te
uprzedzenia rozdmuchiwał z bezczelną determinacją kandydat, a potem prezydent,
Trump.
A do tego Trump zawarł dziwny, i samobójczy dla Stanów,
alians z Putinem. Dlaczego tak uzależniony czuł się Trump wobec osobowości
Putina, trudno powiedzieć. Czy był jakiś kompromitujący haczyk z przeszłości?
Na pewno ważną rolę tu odegrało putinowskie schlebianieTrumpowi, bo na to Trump
zawsze był uczulony. Narcyz do kwadratu, Trump nie znosił krytyki czy kpin.
Poza tym propaganda świadomych rosyjskich agentur wojskowych i medialnych, jak
Internet Research Agency (IRA) i Cozy Bear, czy sojusz z wytwórnią tajemnic
państwowych Wikileaks, uzupełniały falę kłamstw i zniekształceń którymi sam
Trump i jego zwolennicy zalewali prywatne media społeczne w Ameryce. Prawdziwy
powód poparcia Rosji dla Trumpa leżał w tym że Trump gotów był podważyć system
rządzenia Ameryki przez tradycyjne elity i rozebrać cały system Pax Americana,
a więc tą sieć porozumień i sojuszów przez które Stany Zjednoczone dominowały w
światowej polityce.
W swoim czteroleciu panowania Trump opuścił niechlubnie pole
bitwy w Syrii i Afganistanie, podważył wiarygodność Nato, zwalczał Unię
Europejską z którą Ameryka tradycyjnie współpracowała, zachęcał Wielką Brytanię
do opuszczenia Unii Europejskiej i wszędzie gdzie mógł popierał siły
antydemokratyczne, jak np. w Turcji, Indii i Arabii Saudyjskiej. W Izraelu
zachęcił do zerwania z polityką dwojga państw. Wywołał wojnę handlową z
Chinami. Najpierw grożąc wojną, a potem kadząc kacykowi północnokoreańskiemu
KimDżong Un, podniósł jego status międzynarodowy. Zerwał z Transpacyficznym
Paktem Handlowym. Zwalczał namiętnie każdą próbę porozumienia międzynarodowego
w walce ze zmianami klimatycznymi. Rosną groźby gorących wojen na Morzu
Południowochińskim, między Etiopią a Egiptem, Arabów z Iranem, a teraz konflikt
między Azerbejdżanem a Armenią, spowodowane przez zaniedbanie roli neutralnego
arbitra przez Amerykę. Przy Covidzie robił wszystko aby zakamuflować wiedzę o
prawdziwej groźbie pandemii bo ona zagrażała mu w jego ponownym zwycięstwie
wyborczym w tym roku. Jego zachowanie skutkowało w 7 milionach zakażeń w USA i
przeszło 200 tys. zgonów. Stany Zjednoczone nie wykazały żadnych tradycyjnych zbawiennych inicjatyw
dla świata w obliczu pandemii. Pilnowały tylko aby zmonopolizować szczepienia
dla siebie w czasie gdy śmiertelnych ofiar na świecie z powodu Covidu
przekroczyło już jednego miliona. Jego dziedzictwo po czterech latach
prezydentury to chaos wAmeryce i chaos w polityce światowej. Jedyny kraj który na
tym coś uzyskał w tym okresie to Rosja.
Teraz zapowiada się ostateczna batalia o władzę między
siłami rozsądku i umiaru pod wodzą 77-letniego Joe Bidena, a 74-letnim
DonaldemTrumpem, promującym polityczny rozkład Ameryki przez podważenie z góry
prawidłowości nadchodzących wyborów i prowokującym rozruchy społeczne na tle
konfliktów rasowych i obyczajowych. Trump chce wygrać na hasłach o prawie i
porządku ale coraz wyraźniej szerzy bezprawie i nierząd. Kandydat demokratów,
mimo swojego podeszłego wieku i zwolnionego tempa w działaniu, chce przy
współpracy ze swoją dynamiczną kandydatką na wiceprezydenta, Kamalą Harris,
doprowadzić do uspokojenia zaognionych napięć, uszanowania ponownie konstytucji
i odrestaurowania roli Ameryki jako autentycznego lidera wolnego świata. Obecne
sondaże wróżą że Trump przegrywa nawet już w tych decydujących stanach jak
Ohio, Michigan,Wisconsin, Florida czy Pennsylvania w których elektorat z
minimalną większością zapewnił mu zwycięstwo cztery lata temu.
Jest to tytaniczna walka o ratowanie cywilizacji zachodniej
tak kluczowa dla świata jak kiedyś odsiecz wiedeńska czy D-day. Skutki tej
walki da się odczuć zarówno w post-Brexitowej Wielkiej Brytanii jak i w samo
izolującej się Polsce. Dla obsesyjnego przywództwa obydwu tych krajów klęska
Trumpa dałaby możliwość opamiętania się przed dalszymi krokami do
nieodwracalnego nieszczęścia. Liczę na to że obserwujemy teraz ostatni miesiąc
miotania się nienasyconego władzą molocha, nim rozsądek większości elektoratu
amerykańskiego wreszcie go obali z piedestału. 3 listopada może wreszcie Donald
Trump legnie, wciąż protestujący, w gruzach historii.
Wiktor Moszczyński
Tydzień Polski 2 października 2020