Ile jest muzeów w Londynie? Według Wikipedii jest ich aż
144. Zalicza się do tej listy również przynajmniej jedna polska placówka.
Chodzi tu o Instytut Polski i Muzeum im gen. Sikorskiego, najczęściej znany po
prostu jako Instytut Sikorskiego.
Lecz wśród nowoprzyjezdnych i zwiedzających Polaków w
Londynie, mało kto o tej instytucji wie. Instytut znany jest głównie w świecie
naukowym, i to z powodu swoich archiwów
wojskowych z okresu Drugiej Wojny Światowej. W okresie przed pandemią, przeszło
350 badaczy historycznych, Polaków, Brytyjczyków i innych, przybywało tu
rocznie aby czerpać informacje z archiwów pod czujną opieką głównego
archiwisty, dr Andrzeja Suchcica. Jest też bogata sekcja filmów która znajduje
się już obecnie pod ochroną British Film Institute, ale jest poważnym źródłem
dochodów dla Instytutu z powodu udostępnienia praw filmowych. Instytut jest również
częstym miejscem pielgrzymki nie tylko dla historyków, lub członków rodzin
wojskowych szukających informacji o swoich krewnych czy przodkach, ale również
dla polskich dygnitarzy odwiedzających Wielką Brytanię. Przy okazji oprowadza się
ich również po muzeum, które jest często dla nich rewelacją. Pamiętam jeszcze
pierwszy przyjazd Lecha Wałęsy do Londynu w grudniu 1989, kiedy odwiedzanie
muzeum i pozowanie na zdjęciu przy posągu misia Wojtka, było konieczną dla
niego atrakcją przed spotkaniem się z panią premier Thatcher.
Muzeum i archiwa mieszczą się w pięknym zabytkowym gmachu, w
zamożnej dzielnicy Kensington, wśród ambasad i instytutów naukowych, a naprzeciw
rozległego Hyde Parku. Sam budynek zakupiony został w roku 1947 przez nowo
utworzoną organizację charytatywną pod patronatem prezydenta Raczkiewicza, aby
zachować wszelką dokumentację i pamiątki z walki Polaków na Zachodzie, i
uniemożliwić przekazanie tych skarbów władzom komunistycznym w Polsce. Ta chęć
zachowania wszelkich archiw i zabytków na terenie Wielkiej Brytanii pozostaje
nadrzędnym celem obecnego zarządu powierników Instytutu do dziś.
Choć muzeum jest dostępny dla wszystkich i wstęp jest
darmowy, zwiedzać go można jednak tylko na dwie godziny popołudniowe, od wtorku
do piątku, i jeszcze w ciągu dnia w pierwszą (ale tylko pierwszą} sobotę
każdego miesiąca. W tych ograniczonych godzinach dostępu proponuje się
zadzwonić z góry i upewnić się że kurator czy jeden z oddanych wolontariuszy
będzie mógł oprowadzić po wystawie. Wyobrażam że wynika to z powodów
ostrożności i bezpieczeństwa, i nie krytykuje tego. Lecz nie daje to zachęcającego
poczucia dostępności dla nieśmiałego przypadkowego gościa z ulicy.
Natomiast, jest co zobaczyć. Mundury generała Sikorskiego i
jego córki w czasie katastrofy w Gibraltarze; sztandar polski który zawisł nad
zdobytym klasztorem na Monte Cassino; obrazy Wojciecha Kossaka i szkice z
frontu Mariana Walentynowicza; urny z ziemi słynnych bitew we Włoszech;
szczątki zestrzelonego samolotu niemieckiego; historyczne zbroje; portrety
królów; modele okrętów wojennych; niezliczone mundury, medale, monety, dyplomy;
a pod sufitem każdej sali sztandary, sztandary i sztandary. Można dać się sfotografować
siedząc przy biurku generała Sikorskiego czy generała Andersa. Zaskakująca jest
duża gablota wynalazków, jak peryskop dla czołgów, czy „odkurzacz” anty-minowy,
świadczący o zdolności do improwizacji polskich inżynierów wojskowych.
Ofiarowany jest dostęp do zdjęć i filmów z czasów wojny i emigracji powojennej.
Ekspozycje i wystawy znajdują sie na trzech kolejnych piętrach, dostępne tylko
schodami, i dają poczucie bogatej, lecz nie unowocześnionej, kolekcji
zabytków. Z punktu widzenia narracyjnego wydaje mi się że mogłyby sale być
ustawione bardziej w kolejności historycznej, bo mimo pięknych zabytków przedrozbiorowych,
szczególnie z lat napoleońskich, eksponaty leżą wmieszane z przedmiotami bardziej
nowoczesnymi. Jest tu mało okazji do
prezentacji multimedialnej czy interaktywnej, jak dotykowe ekrany czy podcasty
na zamówienie guzika. Ciekawym wyjątkiem jest jednak improwizowany system
światełek wskazujący linię frontu i główne obiekty walki na wzgórzach Monte
Cassino. Oby więcej tego, i śmielej.
Instytut obecnie posiada już bardziej nowoczesną i dostępną
stronę internetową. Szczególnie cenna jest strona podająca instytucje,
brytyjskie i inne, gdzie można uzyskać wstępne źródła informacji o swoich
najbliższych czy o przodkach. Ale brakuje na przykład dostępu wirtualnego do
bogatszych zabytków muzeum, które normalnie udostępniają nowocześniejsze
londyńskie muzea dla osób zamieszkałych z dala od Londynu, czy dla szkół. Mam
nadzieję że, przy ostatniej kwietniowej zmianie dyrekcji, i powołaniu nowych
powierników, Instytut będzie mógł skoncentrować się nad unowocześnieniem swoich
ekspozycji i otworzy wreszcie drzwi szerzej na bardziej dostępną wystawę,
której odwiedzenie będzie traktowane jako atrakcyjną jednodniową wycieczkę dla
polskich czy angielskich rodzin. Dyrektorzy mówią o braku wolontariuszy. Czy
może udałoby się wzmocnić usługę oprowadzania etatami profesjonalnymi?
Myślę też że przy ostatnim przyjęciu nowych powierników władze
Instytutu mogłyby wreszcie uniknąć jarzący się od szeregu lat niepotrzebny spór
ze swoją siostrzaną siedzibą w Studium Polski Podziemnej na Ealingu. Właśnie
czytałem w Tygodniu Polskim szczegóły przemówienia p. Eugenii Maresch, przewodniczącej
komitetu Studium, w której wyrażała obawy wynikające z „rozbieżnej decyzji”
Rady Studium w roku 1988, aby wykonać amalgamacji Studium z Instytutem
Sikorskiego.
Studium specjalizuje sie w archiwach dotyczących przede
wszystkim całokształtu polskiego państwa podziemnego pod niemiecką i sowiecką
okupacją. Tworzy osobną kolekcję archiw oficjalnych i personalnych,
równoległych w czasie, lecz niezależnych, wobec kolekcji w Instytucie. Po
amalgamacji, budynek Studium wraz z archiwami stał się prawnie własnością i
odpowiedzialnością Instytutu. Poprzednia rada powierników Studium stała się już
tylko komitetem z ograniczoną władzą i bez statusu prawnego. Mimo tego Studium
zatrudnia zawodowego archiwistę i wydaje własne publikacje, a Instytut pokrywa
tylko koszty utrzymania domu. Pod energicznym kierownictwem śp. Krzysztofa Stolińskiego,
oraz pani Eugenii, Studium rozwijał się dynamicznie, przy wspólpracy kilkunastu
wolontariuszy o różnym wieku i doświadczeniu. W roku 2008 Studium wprowadziło,
jeszcze przed Instytutem, modernizację archiwów, używając najnowszej
technologii, tzw. digitilizacji. System ten jest kosztowny ale ułatwia dostęp
dla badaczy i ratuje cenne informacje leżące dotychczas w swoich oryginalnych
kruszących się papierowych zapiskach.
Studium chce się teraz przerzucić na działalność
informacyjną i edukacyjną dla szerszego społeczeństwa, a szczególnie dla
polskiej młodzieży i dla polskich szkół sobotnich. Organizuje seminaria i
konferencje naukowe. Według obecnych członków Komitetu Studium, zarząd Instytutu
nie zawsze doceniał tamte inicjatywy i nie pomagał w ich dofinansowaniu. Nastąpiły
animozje. Powiedziano mi że jeden z dyrektorów Instytutu nawet chwalił się tym
że „nigdy moja noga nie stanie w budynku Studium”, a dyrekcja Instytutu
regularnie przez szereg lat nie odpisywała na listy.
Od paru lat Studium starał się przystąpić, poprzez krajowe
Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, do programu „Wspieranie
Archiwów, Bibliotek i Muzeów poza Krajem”. Chciał złożyć oddzielne podanie
o dotację przeszło £200tys. do Ministerstwa. Niestety Instytut wówczas to
zablokował. Wobec tego, komitet Studium zaproponował w zeszłym roku ponowną
separację obu instytucji, łącznie nawet z podziałem majątku. Z początku nie
było reakcji, ale po kilku miesiącach doszło do spotkania w której Instytut
odrzucił pełną seperację. Studium przedstawił wtedy bardziej kompromisowe
rozwiązanie, oparte na odzyskaniu osobowości prawnej dla Studium w ramach nowej
konstytucji Instytutu, coś na zasadzie „jedno państwo, dwa systemy”. W międzyczasie
Studium zarejestrował oddzielną organizację charytatywną, aby być w stanie przyjmowania dotacji od
innych organizacji charytatywnych.
W odpowiedzi Instytut przedstawił listę sześciu swoich
własnych nominantów do objęcia kontroli nad Komitetem Studium, a zostawiając
Studium tylko jednego własnego przedstawiciela w osobie pani Eugenii Maresch. Członkowie
Komitetu Studium zaalarmowani zostali tą propozycją, i trwa obecnie okres
wielkiego napięcia.
Myślę że ten spór jest nie tylko szkodliwy, ale
iniepotrzebny. Wyczuwam że Instytut, który chwali się swoją niezależnością
wobec władz krajowych, ma obawy że dotacja z Polski dla Studium mogłaby doprowadzić
do ewentualnego uzależnienia własności zbiorów od instytucji poza
brytyjskiej. Jednak nowi dyrektorzy Instytutu z którymi byłem w
kontakcie doceniają dwutorową odrębność działania obu instytucji, która dobrze służy
ich strukturze i powołaniu. Wyrażają chęć aby ostateczna umowa wyszła na
korzyść obydwu instytucjom. Instytut Sikorskiego winien koncentrować się nad
unowocześnieniem swojego muzeum i swoich własnych archiwów. A Studium powinien
uzyskać ponownie osobowość prawną i możliwość dalszego dotlenienia swojego profesjonalnego
systemu archiwizacji, i do rozwinięcia ambitnego programu informacyjnego i
edukacyjnego. Obydwie instytucje są dla nas, i dla przyszłych pokoleń, za
bardzo cenne, aby miały się miotać obecnie w niepotrzebnym konflikcie.
Wiktor
Moszczyński Tydzień Polski
2 wrzesień 2022
No comments:
Post a Comment