Wednesday, 23 December 2020

2021 – Rok Nadziei

 



 Kończymy wyjątkowy rok. Rok w którym i ja i czytelnicy Tygodnia poczuli ten niespodziewany niepokój o jutro i ten brak gruntu podnogami które nasi przodkowie ostatni raz czuli w czasie wojny światowej. Przedtem mieliśmy życie wymierzone w czasie i przestrzeni nam znajomej. Mieliśmy sposobność spotkania się z rodziną czy przyjaciółmi, kiedy sobie tego życzyliśmy. Większość z nas miało stałe zatrudnienie, albo dobrze już wydeptaną ścieżkę kariery aż do wieku emerytalnego. Wiedzieliśmy że nasze dzieci i wnuki były w szkole, znajomi w pracy albo na wakacjach, kibice na stadionie, wierni w kościele, a z zamaskowaną twarzą chodziły tylko muzułmanki. Mieliśmy nasze życiowe upadki i wzloty, lepsze dni w pracy i gorsze, ze zdrowiem było lepiej lub gorzej, ale kierunek życia był jasno wyznaczony. Widzieliśmy stały rozwój gospodarki, niezależnie od podrygów giełdowych ze zeszłej dekady. Można było snuć plany na przyszłość licząc na to że po studiach będzie praca, że ceny domów ostatecznie zawsze rosną, że nadmiar jedzenia leczymy dietą czy sportem, że z rodzinami spotykamy się na Świętach, i że w odpowiednim sezonie wyjeżdżamy albo na słońce, albo na śnieg. Najwyżej od czasu do czasu nasz spokój podważał jakiś wybryk amerykańskiego prezydenta, czy wygłup brytyjskiego premiera, czy wypowiedź polskiego ministra, ale nawet i z tym mogliśmy dojść ewentualnie do porządku dziennego.

Ten rok ostatni temu zaprzeczył. To skryte najście koronawirusa, któremu mogliśmy się przyglądać z dala jeszcze w styczniu jako curiosum na terenie Chin, gdy całe wielomilionowe miasto zamknięto na klucz, rozpętało się w lutym i w marcu na kontynencie europejskim i na wyspach brytyjskich. I ogarnął nas wszystkich wielki lęk, bo już w marcu wiedzieliśmy że już nie możemy go uniknąć. Jeszcze optymiści mówili że to tylko taka nowa wersja grypy, i że zamykanie wszelkich usług i produkcji to przesada, ale nawet rząd brytyjski musiał dostosować sie do praktyki swoich sąsiadów i zarządzić narodowy lockdown.

Ten uniwersalny lęk upokorzył nas i całą naszą cywilizację komfortową. Okazało się że na wszystko byliśmy przygotowani, ale nie na pandemię. Normalne codzienne czynności trzeba było odwołać a siebie z rodziną zakluczyć w domu. I czekać. Karmiliśmy się tym strachem słuchając regularnych wiadomości w telewizji, albo coraz bardziej dramatyczne i nie zawsze prawdziwe nowości na mediach społecznych. Poddawani jesteśmy jeszcze koktajlom ignoranckich, a nawet czasem umyślnie złośliwych, konspiracyjnych teorii o powstaniu i rozpowszechnieniu zarazy. Poranne wiadomości w telewizji przemienione zostały w ośrodki porad i pocieszenia dla widzów, przeplatane przerażającymi biuletynami o wielo-tysięcznych stratach „na froncie”. Szpitale dają sobie radę z zakażeniami, ale nie przyjmują pacjentów chorych na raka czy serca. Coraz więcej przypadków zaburzeń psychicznych, depresji, wyboru aborcji, samobójstw i śmierci w samotności. A w osamotnionych domach starców podąża pożoga śmierci nie dostrzegana przez szereg miesięcy. Ruch drogowy na ulicach zamilkł; centra miast opustoszałe. Trzeba było chodzić do sklepuspożywczego w maseczkach, stawać w kolejkach oddzieleni od siebie 2 metrową odległością, i poruszać się po sklepie wyznaczoną trasą, jak to praktykowano poprzednio w muzeach czy w Ikei. Przy zamknięciu tylu biur i fabryk powstała niespotykana dotychczas groźba utraty pracy. Opanowało nas zmęczenie psychiczne, spotęgowane poczuciem beznadziejności, i świadomością że nawet rząd nie panuje nad sytuacją i nie wie co będzie dalej.

Wielu z nas siedziało cały czas w mieszkaniach, nie mogąc nigdzie jechać. Więc odbywaliśmy podróże w naszej wyobraźni i podróże w czasie. Podróżowaliśmy od sezonu zimowego do sezonu wiosennego, aż nawet do wczesnego lata, nie ruszając się z miejsca, i oglądając zmiany klimatyczne przez nasze okna. Ale nie wiedzieliśmy wciąż gdzie i kiedy kończy się nasza podróż.Ten stan nie mógł trwać bezustannie. Jak na wojnie, jak w innych okresach powszechnego stresu, którego w większości mało z nas przeżyło poprzednio w swoim życiu, nastał okres ponownego rozbudzenia naszej podmiotowości. Sam lęk był bodźcem wymagającym reakcję obronną. Na pierwszym planie odczuwaliśmy ogromne uznanie dla tych którzy musieli pracować abyśmy mogli przetrwać pandemię. Na pierwszym miejscu podziwialiśmy pracowników w szpitalach. To byli nasi nowi bohaterzy narodowi. To oni byli na pierwszej linii frontu, to oni asystowali przy pacjentach umierających w agonii skamieniałych płuc, to oni narażali własne życie aby nas chronić. Wypadł nawet taki pomysł aby regularnie co czwartek wieczorem stać przed swoim mieszkaniem i publicznie im przyklaskiwać. I to w imieniu ratowania służby zdrowia, apelował rząd, tym razem nawet skutecznie, abyśmy trzymali się nowych przepisów. Następni tacy bohaterowie narażający swoje życie, choć nie aż do tego stopnia, byli pracownicy supermarketów i załogi zajęte wywożeniem śmieci.

Powstawały koła samopomocy, we wioskach i miejskich osiedlach mieszkaniowych. Można było organizować pomoc w zakupach czy dostarczeniu gazet czy leków dla osób starszych czy niepełnosprawnych. Na miejscu bezradności i osamotnienia społecznego powstawały przykłady inicjatyw które rozpalały wyobraźnię pod przykrywką zbierania funduszy na konkretne cele charytatywne. Towarzyszyło temu nowe zjawisko gospodarcze, gdy rząd brytyjski (jak i w niemal każdym innym państwie objętym pandemią) wprowadzał system gwarantowanego dochodu pracownikom i ich rodzinom którzy stracili etat, i przedsiębiorstwom zmuszonym do zawieszenia czynności gospodarczej. Było to zupełnie nowe pojęcie odpowiedzialności państwa za zdrowie i życie swoich mieszkańców i dawało szersze zrozumienie pozytywnej roli zapomóg społecznych, które przedtem kojarzono tylko z jałmużną. Poza tym pracownicy przyzwyczaili się do nowej rzeczywistości prowadzenia pracy zdalnie, poza biurem i poza hałaśliwym środowiskiem miejsca pracy, bez potrzeby codziennej udręki dojeżdżania do pracy zatłoczonymi środkami komunikacji miejskiej. Przypominam sobie wyczyny 99-letniego kapitana Toma Moore, który spacerem po ogrodzie zdobył przeszło £30mln dla służby zdrowia. Naśladowali go inni, zarówno emeryci i niepełnosprawne dzieci. Do tego dochodziły zwykłe rodziny które prezentowały wesołe kompozycje z życia „zadżumionych”, lub chóry przedstawiające klasyczne koncerty muzyczne wyreżyserowane i wykonywane zdalnie. Ostatnio, na wykładzie zorganizowanym przez Stowarzyszenie Techników Polskich, usłyszałem określenie tych zjawisk jako symptomy „wspólnotowości”, a wszelkie inicjatywy w pokonania lęku i rozweselenia nas, jako „prospołecznościowe”.

W lecie nastąpił okres odwilży, gdy już przyzwyczailiśmy się do nowej rzeczywistości. Otwierano już bary, kościoły i szkoły. Rząd namawiał pracowników do powrotu do pracy. Lęk był tymczasowo przytłumiony, ale na horyzoncie widniały wciąż przestrogi o powracającej fali. Do końca roku zaczął się okres przykręcania i odkręcania śruby regulaminów gdy odzywały się już bardziej stanowczo głosy domagające się ratowania gospodarki, raczej niż kontrolowania zachorowań. Rząd brytyjski nie ma już tego autorytetu nieomylności, bo szersze społeczeństwo dostrzegło ilość błędów i niedociągnięć administracyjnych, spotęgowanych jeszcze błędnym prowadzeniem negocjacji brexitowych. Nastąpił na koniec roku chaos pojęciowy, gdy społeczeństwo, zostawione na pastwę losu przy sprzecznych poradach, musiało samo ocenić ile członków rodziny może spotykać się na Święta. Na wiosnę zapowiada się dostęp doszczepienia, więc panuje już pewne zobojętnienie na rządowe odezwy, chyba  że doznaje się osobistą tragedię w wyniku śmierci osoby bliskiej.       

                                                                                                                                       -----   ......    ---------     .....

Ale przyszły rok zapowiada się o dużo lepszy. Po wielkich klęskach żywiołowych ostatniego milenium, jak czarna ospa w średniowieczu, poprzednie epidemie cholery, dżumy, grypy czy światowe wojny dwudziestego wieku, społeczeństwo odbudowuje się fizycznie, psychicznie, materialnie. To samo mamy teraz. Przede wszystkim możemy korzystać zwielorakiego wyboru szczepionek, wypracowanych w gorączce zapotrzebowania społecznego, wskazujących jeszcze jeden przykład pomysłowości naszego gatunku ludzkiego, wobec największych wyzwań naszej ery.

Wychodzimy z tego roku zahartowani wobec nieszczęść i niepowodzeń. Możemy bazować nasze decyzje codzienne w świadomości że nawet w wyniku najsurowszego Brexitu, gospodarka będzie się systematycznie poprawiać, bo odbijać się będzie od dna. Odżyje ta „wspólnotowość” i nastąpią inicjatywy „prospołeczniościowe” które tak ludzi łączyły i wspierały w potrzebie. Zwiastuje wprowadzenie bardziej egalitarnego podejścia do reorganizacji państwa i gospodarki. Szczególnie będziemy bardziej dbali o zabezpieczenie rozwoju służby zdrowia w każdym kraju. Dzieci wrócą do szkoły, wzbogaceni doświadczeniem okresu samonauki. Coraz więcej pracowników będzie pracowało zdalnie w domu, a my, nawet w starszym pokoleniu, będziemy bardziej biegli w zdalnym komunikowaniu się. Zaczniemy znowu podróżować za granicą dla przyjemności, ale prawdopodobnie mniej biznesów będzie korzystało z lotów miezynarodowych gdy tak łatwo przychodziły im podejmować decyzje  w czasie pandemii na na podstawie spotkań zdalnych. Zwiększy się optymizm społeczny i opadnie ilość chorób psychicznych; powrócimy do rodzenia dzieci, może nawet powtarzając powojenny boom demograficzny. Przy zmniejszeniu zapotrzebowania na międzynarodowy transport i zmniejszaniu naszego uzależnienia od węgla inafty, możemy podejmować pewniejsze kroki do kontroli zmian klimatycznych. Opanowując chaos internetowej dezyinformacji (tzw. Infokalipsy) lepiej poradzimy sobie w ratowaniu zasad demokracji.

Możemy śmielej budować ten nowy świat post-covidowy.

Ale pewne pytania jeszcze pozostają. Kiedy znów nauczymy się zbliżać się do siebie fizycznie, przytulać, całować? 

Wiktor Moszczyński      Tydzień Polski   31 grudzień 2020.

 

W


 

Tuesday, 15 December 2020

Brexit bez znieczulenia

 


 

Każdym razem gdy pojawia się w telewizji dyskusja nad Brexitem, a szczególnie teraz w agonalnym stanie obecnych rozmów, żona moja woła „I znowu pieprzenie kotka, za pomocą młotka!”. Szybko zmienia program w poszukiwaniu prowizorycznego zakupu mieszkania w słonecznej Hiszpanii. Zmuszony jestem wtedy przenieść się do pokoju gościnnego. Tam wyłapuje najnowsze wycedzone przez zęby słowa znudzonych polityków i lamentacje przerażonych przedsiębiorców, bijących na alarm. 

 

Termin obecnej tymczasowej umowy z Unią kończy się 31-go grudnia 2020, czyli (od momentu  pisania tego tekstu) za 3 tygodnie. Boris Johnson zapowiada że w 80% nie ma już szansy na uzyskanie umowy, choć lwia część spraw została uzgodniona. Pozostają jednak sprawy zasadnicze na których wszystko się opiera. I on, i Ursula von der Leyen z Komisji Europejskiej, szukają tego złotego środka, który dopnie sprawę do końca. Może w momencie opublikowania tego felietonu umowa zostanie zawarta między negocjatorami? A może obie strony definitywnie orzekną, że umowy nie ma i nie będzie? Kto wie? Żadna strona nie chce być odpowiedzialna za odejście od stołu negocjacyjnego, ale każda strona boi się tego ostatecznego ustępstwa, które mogłoby tą umowę zatwierdzić. Bo zagadka, która tkwi od samego referendum w roku 2016, jeszcze szuka rozwiązania. Jak może pełna „suwerenność” brytyjska być pogodzona z potrzebą ochrony jednolitego rynku unijnego i uzależnienia UK od obowiązującej umowy handlowej z tym właśnie rynkiem?  

 

Premier Johnson udaje, że brak umowy zupełnie mu odpowiada. Żyje w swoim urojonym świecie wspaniałych widoków „suwerennej” Wielkiej Brytanii, wyzbytej obowiązku płacenia „haraczu” drapieżnej Unii Europejskiej. „Od 1 stycznia będziemy mogli robić co chcemy. Wielka Brytania przygotowuje się i wyjdzie na tym dobrze”- powiada. Cieszy go, że UK będzie mógł zawierać własne umowy handlowe. Chełpi się tym, że jego rząd wynegocjował 27 umów handlowych z 57 krajami, choć są to wszystko kraje na marginesie zapotrzebowań gospodarki brytyjskiej i wszystkie były powtórkami poprzedniej umowy z tymi krajami zawarte przez Unię. W wypadku umowy z Japonią, minister handlu zagranicznego Liz Truss chwaliła się, że udało się jej nawet uzyskać na poszczególne produkty taryfy bardziej ulgowe niż te, które Japonia zawarła poprzednio z Unią. Może i tak, ale dotyczyło to produkty które Wielka Brytania i tak nie eksportuje. Rzeczywiście udało się ostatnio uzyskać umowę z Singapurem, ale najważniejsze umowy pozaeuropejskie, jak Stany Zjednoczone, Chiny czy Australia, jeszcze nie zostały osiągnięte. Tymczasem 49% handlu zagranicznego Wielkiej Brytanii odbywa się z Unią Europejską. Cokolwiek Wielka Brytania uzyska w innych umowach, nie zastąpi tego co utraci jeżeli nie uzyska umowy z Unią.

 

Poza tym premier Johnson chwali się że „suwerenne” Zjednoczone Królestwo będzie mogło lepiej kontrolować imigrację i raźniej deportować zagranicznych kryminalistów czy tych podejrzanych o terroryzm. Teoretycznie Wielka Brytania uzyska kontrolę nad morzami do 200 mil odległości od wybrzeża Wielkiej Brytanii. Może ją bronić własną marynarką wojenną. Tylko bronić przed kim? Przed kutrami francuskimi czy belgijskimi, szukającymi powrotu do utraconych mórz? Przed imigrantami płynącymi przez Kanał w przeciekających pontonch? Brzmi to banalnie. Czy nie byłoby bezpieczniej zawrzeć umowę z Unią w sprawie rybołówstwa, w poszanowaniu międzynarodowych listów gończych, i korzystaniu z informacji o zbrodniarzach poprzez Europol. Minister Gove chwali się tym że „suwerenna” Wielka Brytania wyprzedza Unię Europejską w ilości deklaracji o dekarbonizacji w przemyśle, transporcie i rolnictwie, zapowiadając spadek zatrucia powietrza o 68% w następnej dekadzie, ale nie są to deklaracje wsparte do tej pory konkretnymi środkami do ich realizacji.  Minister Williamson chełpi się wygraniem wyimaginowanego wyścigu we wprowadzeniu szczepionki  na covid, choć Wielka Brytania miała dotychczas najwyższą w Europie i wcale nie wyimaginowaną ilość zachorowań śmiertelnych spowodowanych pandemią. 

 

Rząd brytyjski wprowadza licytację na wprowadzenie 10 portów „wolnego handlu” pozbawionych opłat celnych, a nie zwraca uwagi na rosnący chaos we własnych portach. Wynika on nie tylko z rosnących ogonków spowodowanych potrzebą przedstawienia nowej dokumentacji celnej i sanitarnej, ale też dlatego że nie opłaca się europejskim firmom transportowym pobierać towar eksportowy czy puste pojemniki z brytyjskich portów jak Felixstowe czy Southampton, aby nie stracić dostępu do sąsiedzkich portów europejskich. Ten problem już się rozpoczął i może doprowadzić do braku importowanych zabawek i żywności na okres świąteczny.  Ten stan już istnieje nawet gdyby była umowa. 

 

Ale bez umowy, blokady w portach i na autostradach byłyby o wiele gorsze. Takie wyjście z Unii bez umowy Johnson nazywa opcją australijską. Ale to jest nierzetelny eufemizm. Bo nie ma w ogóle żadnej umowy handlowej między Unią a Australią; na co Australia bardzo narzeka i stara się zmienić. Dla Wielkiej Brytanii taka opcja australijska to klęska. Oznaczałoby to handel na zasadach Światowej Organizacji Handlu. Nastąpiłby wzrost w kosztach produktów, np. mleko i masło o 30%, wołowina 48%, ser cheddar 57%, ogórki 16%, pomidory 14%, pomarańcze 12%. sałata 10%. Wino europejskie zdrożałoby około £2 za butelkę. Według Brytyjskiego Consortium Detalicznego (BRC) koszty cła, plus administracji celnej, plus opóźnień portowych, doprowadziłoby do wzrostu miesięcznego rachunku rodziny w supermarketach o £50. Tesco narzeka, że w wypadku braku porozumienia będzie musiało  przygotować przeszło 4 tysiące wielostronicowych specyfikacji poszczególnych towarów, aby móc je sprowadzać do swoich sklepów. UK importuje wołowinę z Irlandii a bekon z Danii i z tego mogą być tu braki. Ale większym problemem na tym rynku dla rolników brytyjskich, według Nick Allen, prezesa  Stowarzyszenia Brytyjskich Procesorów Mięsnych (BMPA), leży w tym, że Brytyjczycy normalnie spożywają „tylko tylną część zwierzęcia”, a nie kupują łopatek, żołądka, serca, wątroby, nóżek, czy móżdźku. Jak dotąd  te części zwierząt eksportowane są zwykle do Europy. Ale jeżeli te towary będą w przyszłości oclone to wtedy odpadnie eksport do Unii, a walijskim czy angielskim farmerom nie opłaci się produkować mięsa z którego angielski konsument zakupi tylko tę tylną połowę zwierzaka. 

 

Bez umowy, ta „suwerenność” gwarantuje obywatelom brytyjskim (jak i mojej żonie), że nie będą już mogli przenosić się swobodnie bez wizy do Hiszpanii czy Francji, aby tam pracować czy przejść na emeryturę. Będą też potrzebować nowych dokumentów w Europie, np. prawa jazdy czy ubezpieczenia zdrowotnego. Nie będą już stali do kontroli paszportowej w portach w unijnym ogonku, skończą się paszporty dla zwierząt i tanie opłaty roamingowe komórek telefonicznych.  W czasie samej pandemii będą ostre restrykcje dla brytyjskich turystów w krajach Unii Europejskiej i możliwe że będą wpuszczać tylko osoby podróżujące tam w celach pracy albo z niezbędnych powodów rodzinnych. Brytyjskie firmy lotnicze będą musiały zdobyć indywidualne licencje pozwalające im lądować na lotniskach unijnych. 

 

Ta „suwerenność” i tak jest podważona przez ustępstwa w sprawie Północnej Irlandii która zostaje we wspólnym rynku i odcięta będzie od Wielkiej Brytanii kontrolą celną i sanitarną na Morzu Irlandzkim. Brexit zamiast wzmocnić niezależność Zjednoczonego Królestwa, może prowadzić ostatecznie do ewentualnej secesji nie tylko Północnej Irlanii, ale również Szkocji.

W tej chwili, w porównaniu do jakiegokolwiek innego kraju na świecie, Wielka Brytania ma najlepsze warunki do handlu z Unią Europejską. Zaczyna negocjacje w pełnej zbieżności z Unią w wymogach handlowych, standardach technicznych i prawodawstwie zabezpieczających higienę, prawa pracownicze i regulaminy klimatyczne. Negocjatorzy po obu stronach nazywają to „równe warunki działania” („level playing field”). Ceną tego uprzywilejowanego dostępu do rynku unijnego jest przynależność do ich prawodawstwa i poddania się mechanizmowi rozstrzygania sporów przez Europejski Trybunał Sprawiedliwości. Unia zaoferowała rządowi brytyjskiemu, że, aby uzyskać kontynuację obecnego bezcłowego dostępu do wspólnego rynku, nie wprowadza wymogu stałego podporządkowania się do prawodawstwa unijnego. So far so good, nawet dla Johnsona. Ale co się stanie gdy Unia Europejska sama wprowadzi zmiany do własnego prawodawstwa, nawet drobne? UK nie będzie zmuszona tych zmian przyjąć, tak jak musiałaby gdyby była dalej członkiem Unii. Ale jeżeli Wielka Brytania nie wprowadzi tych zmian samowolnie, to wtedy nie będzie mogła korzystać dłużej z przywileju bezcłowego handlu. Dla premiera Johnsona i większości jego gabinetu taki warunek na przyszłość, choć zupełnie logiczny z punktu widzenia Unii, jest nie do przyjęcia, bo podważa „suwerenność” Wielkiej Brytanii. Z tych samych powodów nie chce przyjąć zasady zwierzchnictwa Europejskiego Trybunału nad brytyjskim Sądem Najwyższym. Ważniejsza dla niego od brytyjskiej gospodarki jest wciąż ta brytyjska  „suwerenność”.

 

Gdyby Johnson doszedł jednak do porozumienia z Unią, poważna część jego partii zbuntowałaby się; może zrezygnowałaby nawet część jego gabinetu. Składa się ona z drugorzędnych polityków, których premier przyjął, kierując się, nie ich kompetencją, ale lojalnością wobec jego wersji Brexitu „bez znieczulenia”. Wielu z nich wolałoby nawet aby Wielka Brytania sama pozbyła się wielu obecnych regulaminów by stać się bardziej konkurencyjnym wobec Europy. Mimo tego, gdyby Johnson odważył się na ustępstwa, mógłby jeszcze tą umowę przeprowadzić przez parlament, ale tylko przy poparciu głosów Partii Pracy. To byłoby dla niego ostatecznym upokorzeniem. A więc ma wybór. Ratuje gospodarkę? Czy ratuje siebie i swoją „suwerenność”? 

 

Wiktor Moszczyński      18 grudnia 2020. Tydzień Polski

 

 



Friday, 27 November 2020

Krajobraz po Bitwie

 



W środę wieczorem 4 listopada zamarłem z przerażenia. Mimo poprzednich sondaży Floryda zagłosowała za Trumpem. Trump prowadzi w wynikach głosowania w Pensylwanii, a nawet w Wisconsin, gdzie sondaże zapewniały że Trump ma przegrać. Czułem się tak fatalnie jak kiedyś na wieść o stanie wojennym, czy po usłyszeniu wyniku brytyjskiego referendum o Brexicie. Czekałem z napięciem już na ten „Dzień Wyzwolenia” który zapowiadałem w poprzednich felietonach i zapowiadały wszystkie czołowe sondaże amerykańskie. Miało być druzgocące zwycięstwo Demokratów i Joe Bidena. Przecież drugi raz nie pomylą się jak cztery lata temu. Miałem nadzieję na pełne przebudzenie Ameryki z koszmaru ostatnich czterech lat kiedy grubiański „Potus” (1) deptał po demokratycznych ideałach elit naukowych i mniejszości narodowych i podważał światowy układ amerykańskich sojuszy. 

Rozum ostrzegał mnie że te sondaże mogą się mylić i że mimo wielkiej przewagi Demokratów na zachodnim i północno-wschodnim wybrzeżu Ameryki, wielkie połacie Ameryki w wiejskich stanach zachodnio-centralnych i południowych, nie obdarzyły zaufaniem miejskich elit, i utożsamiały się z populistycznymi hasłami Trumpa. Wiedziałem że często sondaże mają trudności dostępu do tych wyborców i że zawsze pewien procent głosów anty instytucyjnych umknie uwadze ankieterom. Pamiętałem też wiadomość z przed dwóch tygodni że Republikanie masowo rejestrowali się z dwa razy większą częstotliwością niż Demokraci w Pensylwanii i Arizonie. Ale tego pierwszego wieczoru po wyborach zaskoczyło mnie że sondaże myliły się aż do tego stopnia.

Przy tej paraliżującej niepewności Donald Trump ogłosił się zwycięzcą i nawoływał aby komisje  jeszcze liczące głosy zaprzestały dalsze liczenia. Ogłaszał że wszystkie głosy załatwiane korespondencyjne są podejrzane, a więc a priori sfałszowane. Tablice stanów z zaliczonymi głosami wskazywały wówczas 214 punktów dla Trumpa a 243 dla Bidena, ale do magicznej cyfry 270, wskazującej zwycięstwo jednej czy drugiej strony, było jeszcze zbyt daleko. Temperatura wypowiedzi obydwu stron rosła przy tej niepewności a zwolennicy obydwu stron gotowi byli uwierzyć w cokolwiek sprzyjające im media, podcasty czy portale społeczne podpowiedzą. Wszelkie opinie wygłaszane na ulicy czy w prywatnych stronach internetowych w tym okresie powyborczym tworzyły mglistą zasłonę w którym słychać było tylko odgłosy przedwyborczych starć. 

Administracje na szczeblu stanów odpowiedzialne były za liczenie głosów w każdym okręgu wyborczym i nie słuchały nawoływań szalejącego prezydenta nawet jeżeli były to stany republikańskie. Lecz naciski na nich były ogromne. Najbardziej zagorzały zwolennik prezydenta, Rudy Giuliani, wręcz z wściekłą pianą na ustach, przypominał że w Pensylawnii zostało już tylko 15% nie policzonych głosów a wyniki policzonych głosów wykazywały wciąż większość dla Trumpa. Domagał się natychmiastowego przerwania w liczeniu. Zresztą w Pensylwanii zarządzono już wcześniej że komisje wyborcze przyjmą nawet spóźnione listowne głosy o ile znaczki będą ostemplowane datą z przed 3 listopada, ale to już samo w sobie było nie do przyjęcia dla Giuliani który nanosił już poprzednio skargę w tej sprawie do Sądu Najwyższego. Sąd już dwukrotnie tę skargę odrzucił ale nie było wykluczone że po trzecim złożeniu wniosku Sąd, wzbogacony dostępem jeszcze jednego nowowybranego (przez Trumpa) sędziego, mógłby ewentualnie zmienić decyzję i wszelkie głosy wysłane pocztą w tym stanie mogłyby być unieważnione. Republikanie chełpili się w podcasie bajeczką że wszystkie karty do głosowania w Pensylawnii uzyskały specjalny znak wodny, tak że przy ponownym sprawdzeniu wszystkich głosów okażałoby się ile będzie fałszywych głosów podłożonych przez Demokratów. Była to już paranoia a nie polityka.

Joe Biden zwołał publiczne zebranie swoich zwolenników aby spokojnie oświadczyć że każdy głos ma być liczony, nawet jeżeli ma to potrwać jeszcze tydzień. Przed budynkami zajętymi dalszym liczeniem głosów zjawiały się zorganizowane już grupy demonstrantów z transparentami. Jedni wołali o zaprzestania głosowania, a drudzy o kontynuację. Komentarze w mediach zmonopolizowali teraz specjaliści od prawa wyborczego i konstytucji. A losy najpotężniejszego narodu, i tym samym losy świata, wisiały na włosku. Wielu amerykańskich zwolenników Bidena i symaptyków za granicą obawiało się przegranej i przestało oglądać telewizję.

W następnym tygodniu  gdy rozejrzałem się przezornie po polu bitwy sytuacja znacznie się poprawiła. Według  mediów mainstreamowych, łącznie z pro republikańskim Fox News, Joe Biden przekroczył już magiczną barierę 270 głosów, bo uzyskał 279 głosów (wciąż tylko 214 głosów dla Trumpa). A więc zdobył strategicznie kluczową Pensylwanię i również Nevadę, a wcześniej Wisconsin i Michigan. Zapowiada się że w całym państwie Biden prowadzi mając niemal 75 mln głosów do 71 mln dla Trumpa. Jest to największa ilość głosujących w historii USA. Joe Biden, już jako prezydent-elekt, przemówił w swoim małym miasteczku Wilmington „urbi et orbi”, informując Amerykanów, jak i cały świat, że przyjmuje przekazany mu mandat, że będzie szukał wszędzie zgody i współpracy bilateralnej z opozycją aby pogodzić i uspokoić naród i że zabierze się w pierwszej kolejności do systematycznego planu pokonania Covidu. Przy jego boku wystąpiła pierwsza w historii kobieta wiceprezydent elekt, prawniczka Kamala Harris, córka hinduskiego profesora i jamajskiej nauczycielki.

Biden uzyskał już gratulacyjne przesłania od większości liderów demokratycznego świata, jak Kanady, Wielkiej Brytanii, Izraela, Niemiec, Francji, Japonii czy Indii. Ale wcześniejsi autokratyczni współpracownicy Trumpa jak Putin, Bolsonaro, Orban, Erdogan, król saudyjski czy Kim Dżong Un nie pokwapili się z gratulacjami. Prezydent Chin też milczał. Najwyższy przywódca Iranu, Ali Chamenei, potępił obydwu kandydatów jako symbol upadku skorumpowanej Ameryki. A po środku wsunął się nasz prezydent Andrzej Duda który przysłał gratulacje, ale tylko „za udaną kampanię wyborczą”. Państwowe media państw autorytarnych wykpiwały stan paraliżu w wyborach amerykańskich powtarzając za wspólnikami Trumpa że nastąpiły poznaki masowej defraudacji w liczeniu głosów. Tym szyderczym opisom wtórowała też Kurskiego TVP, cytująca propagandowe organy rosyjskie i skwapliwie tylko podająca dotychczasowe wyniki jako prowizoryczne.

Co prawda Trump nie poddaje się, zapowiada wciąż wprowadzenie pozwań przeciw wynikom przed ośmioma sądami stanowymi. Oscyluje między Białym Domem a polem golfowym na Florydzie.  Rzeczywiście jedna trzecia elektoratu nie przyjmuje jeszcze wyników wyborów. „Biden to nie mój prezydent,” powtarza wiele napotkanych republikańskich demonstrantów. Wierzą w zupełnie inny schemat informacji zgoła nie podobny do rzeczywistości. Odrzucają uporczywie wszystko co masowe media głoszą, słuchając wciąż głosu osaczonego prezydenta. Nie jest wykluczone że prezydent wytrzyma tak aż do spotkania Kolegium Elektorów 16 grudnia, bo ich orzeczenie powinno być ostateczne. Będzie liczył na skuteczne wyniki odwoływań sądowych, a ostatecznie skargę do Sądu Najwyższego gdzie ma przewagę. I nie można odrzucić możliwości że ten stan niepewności może wymagać ponownego liczenia głosów w pewnych stanach. W stanie Georgia to już ma miejsce. Ta nieufność do wypowiedzi mediów jest głęboko zakorzeniona. Jest wykorzystana, ale nie stworzona, przez Donalda Trumpa, i wynika z głębokiego przeświadczenia zdemoralizowanych mas że, przy obecnych nierównościach społecznych, elity finansowe okradły ludzi prostych z pieniędzy, a elity intelektualne z wolności wyrażania swoich poglądów.


Wiadomo że przy tak dużej różnicy głosów między kandydatami ewentualne ponowne przeliczenie nie zmieniłoby wyniku. Świat demokratyczny, większość elektoratu amerykańskiego, a nawet ważni Republikanie jak były prezydent George Bush, przyjmują wyniki wyborów. Prezydent elekt Biden przygotowuje się do objęcia prezydentury 20 stycznia. Wyznacza swój team i szykuje swoje plany na przyszłość. Prawdopodobnie będzie musiał współpracować z początku z Senatem zdominowanym przez wrogą mu większość Republikanów która przez ostatnie cztery lata identyfikowała się z chaotyczną polityką jego poprzednika i zawetowała impeachment prezydenta. Dlatego Biden będzie musiał zrezygnować ze swoich bardziej radykalnych przyrzeczeń wyborczych.

Bidenowi będzie zależało na pokonaniu na pierwszym planie wirusa który dotychczas uśmiercił przeszło 270tys. mieszkańców i zakaża 100tys. mieszkańców dziennie. Chce udostępnić wszystkim obywatelom darmowe testowanie i wymagać powszechnego noszenia masek publicznie. Planuje przeprowadzić ambitny pakiet projektów do stymulacji przemysłu i usług zamrożonych przez lokalne lockdown.

Niestety te plany będzie musiał przygotować z prywatnych źródeł finansowych bo szef urzędu od administracji przejściowej nie uznał jeszcze jego zwycięstwa. Atmosfera nie jest w tej chwili łatwa dla niego bo Melania Trump też odmówiła współpracę ze swoją następczynią, Jill Biden., a były sekretarz stanu Mike Pompeo twierdzi nawet że gotów jest wciiąż służyć Trumpowi na następne cztery lata. Po wprowadzeniu nowych bardziej fanatycznych współpracowniow na wyższe szczeble w Pentagonie i służbach bezpieczeństwa, Trump jakby udawał że nie tylko neguje wynik wyborów ale mógłby też wykonać konstytucyjny zamach.

Biden ignoruje to. W polityce zagranicznej chce przywrócić członkostwo Międzynarodowej Organizacji Zdrowia, przyłączyć się znów do paryskiej umowy w walce ze zmianami klimatycznymi, zatwierdzić stabilność NATO, powrócić do współpracy z Unią Europejską i ponownie przejąć amerykańską tradycyjną rolę czempiona swobód obywatelskich w wolnym świecie. Zapowiada powrót do umowy z Iranem mimo prób Trumpa do sprowokowania Iranu w ostatniej chwili przez nowe sankcje do złamania umowy o zbrojeniach nuklearnych.

Mimo obecnego tymczasowego chaosu w Stanach Zjednoczonych wyraźnie wyłania się nowy porządek. Zarówno rząd brytyjski, borykający się w daremnym konflikcie z Unią Europejską, i rząd polski, zachłystujący się swoim radykalnym antyliberalnym programem, będą musieli się dostosować do nowej rzeczywistości bez Trumpa która nie będzie sprzyjać ich obecnym zamiarom.

(1)   ”Potus” amer. potocznie: President Of The United states

Wiktor Moszczyński    13 listopad 2020     Tydzień Polski

 

Wednesday, 25 November 2020

Polexit za Bramą

 



Czołowe zderzenie nastąpiło w Brukseli w poniedziałek 16 listopada.

Po wielu latach przygotowania i po maratońskich negocjacjach 27 państw członkowskich Unii Europejskiej uzgodniło wreszcie kształt swojego siedmioletniego budżetu na €1.1 bilion(1) na lata 2021-2027. Te państwa uzgodniły również niezwykle skomplikowany Fundusz Rozbudowy na ratunek gospodarki europejskiej po Covidzie wynoszący €750 mld zaciągnięte z rynkowych pożyczek. Ma być rozprowadzone częściowo na zasadzie dotacji i częściowo przez pożyczki dla wszystkich krajów unijnych. Rozmiar funduszu był w skali porównawczej do powojennego Planu Marshalla. Wyniki negocjacji tego budżetu były wyjątkowo korzystne  dla Polski która miała uzyskać blisko €160 mld, czyli 700 mld złotych. Komisja Europejska zaplanowała aby ten projekt, zatwierdzony później po pewnych poprawkach przez Parlament Europejski, został przegłosowany jednogłośnie na listopadowym szczycie Unii który odbył się w zeszłym tygodniu.

Ten gigantyczny pakiet zawierał w sobie klauzulę o uzależnieniu rozprowadzenia funduszy od poszanowania „dla praworządności”. Tą prawdorządność oceniałaby Rada Europejska dopiero w momencie, gdy poszczególne kraje przedstawią swoje podania i decyzje oparte byłyby już nie na zasadzie jednomyślności, ale większością głosów tylko 15 państw wobec 27, o ile te 15 państw reprezentują co najmniej 65% ludności Unii. Na razie chodziło tylko o jednomyślne przegłosowanie funduszów z tą klauzulą. Liczono że Węgry mogą sprzeciwić się ale już bez weta Polski. Poważniejsze media europejskie (jak np. Economist) nie spodziewały się że do weta węgierskiego dołączy się  premier Mateusz Morawiecki w imieniu kraju który najwięcej miał do stracenia w wypadku utrącenia budżetu i Funduszu Rozbudowy. Ale instrukcje dla premiera od jego „podwładnego” wicepremiera, Jarosława Kaczyńskiego, były nieubłagane. Ma złożyć weto i koniec.

Powody znamy. Od roku 2015, gdy Prawo i Sprawiedliwość powróciło do władzy, polski Sejm, a z początku też i Senat, prowadzą zdeterminowaną politykę przekształcenia Polski na kraj szanujący na pierwszym miejscu własne tradycje narodowe i katolickie i dążący do przekreślenia rzekomo ugodowych kompromisów z międzynarodową finansjerą, z poprzednim układem post-PRLowskim i z liberalną polityką obyczajową Unii Europejskiej. PiS przekonał do tego programu znaczną część społeczeństwa na terenach wiejskich i w wielkich zakładach przemysłowych, wprowadzając poprzez 500plus i podobne radykalne rozprowadzenie funduszy państwowych bezpośrednio do rąk osób którzy w poprzednich latach do tych funduszy mieli tylko dostęp pośredni albo go w ogóle nie mieli.

Rząd Zjednoczonej Prawicy rzetelnie trzymał się swojego programu. Aby wprowadzić dawno potrzebne reformy w sądownictwie wprowadził system koncentrujący kontrolę nad sądownictwem w rękach ministra sprawiedliwości, który objął również funkcję prokuratora generalnego. W ten sposób łamał zasady trójpodziału władzy polegające na niezależnym sądownictwie który obowiązuje w każdym państwie demokratycznym i był wpisany do polskiej konstytucji. 

Aby regulować działalność kapitału zagranicznego w Polsce ten sam rząd wprowadził ostrzejsze podatki na supermarkety i niezależne banki, ingeruje coraz więcej w zagraniczne konta w polskich bankach i stara się ograniczyć zasięg zagranicznego wsparcia dla niezależnych mediów w Polsce. Tym samym rząd wchodzi w coraz większy konflikt z unijną polityką wolnego przepływu kapitału wewnątrz wspólnego rynku unijnego. Co ważniejsze, dąży do zmonopolizowania prasy i telewizji w Polsce, w momencie kiedy opozycja i osoby o poglądach liberalnych praktycznie nie mają już dostępu do mediów państwowych, a media kościelne są coraz szerzej subsydiowane przez budżet państwa.

Te reformy rządowe są przeprowadzone w atmosferze wielkiego pośpiechu i napięcia, bez szukania dialogu z opozycją czy konsultacji szerzej ze społeczeństwem. Ustawy regularnie przeprowadzono nagle nocami bez odpowiedniego przygotowania przez komisje sejmowe i często wymagały  poważnych poprawek już w czasie ich wdrożenia w życie. Decydenci rządowi często zachłystywali się swoją wrogością do tradycyjnych wartości liberalnych, wyrażając się wrogo lub pogardliwie wobec zasady równouprawnienia wszystkich obywateli, niezależnie od pochodzenia narodowego, płci czy orientacji seksualnej. Patrzą bezkrytycznie na różne wypowiedzi antysemickie czy deklaracje organizacji młodzieżowych czy zarządów miejskich, wyrażających potępienie czy ostracyzm czegoś, co nazywają „ideologią LGBT”. Ignorowali opinię europejską szukając wsparcia tylko od Ameryki prezydenta Trumpa.

Prawo rządu polskiego do prowadzenia polityki konserwatywnej i antyliberalnej, połączonej z dalszym zaspokojeniem rozszerzonych roszczeń w formie ulg podatkowych i hojnych świadczeń społecznych,  zatwierdziły ostatnie wybory parlamentarne w roku 2019 i prezydenckie w roku 2020. Ale prowadziły do coraz szerszego pola konfliktu z polityką legislacyjną, społeczną i gospodarczą Unii Europejskiej. Trzeba pamiętać że po referendum w roku 2004, gdy Polska zdecydowała się na członkostwo wówczas Wspólnoty Europejskiej, przekształciła swoją własną suwerenność na udział we wspólnej suwerenności europejskiej zatwierdzonej 3 lata później przez podpisanie traktatu lizbońskiego. Dlatego Komisja Europejska od szeregu lat starała się przywołać rząd Polski do poszanowania norm europejskich, uzgodnionych na zebraniach zarówno Rady Europy i Parlamentu Europejskiego. Na pierwszym planie były sprawa objęcia przez Ministra Sprawiedliwości kontroli nad Sądem Najwyższym i uruchomienia nowej Izby Dyscyplinarnej do karania niezależnych sędziów. Ziobro wniósł wniosek do kontrolowanego przez niego Trybunału Konstytucyjnego aby zdelegalizować prawo unijne które zezwalało polskim sądom zwracać się z pytaniem do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Gdy krytyczne uwagi i wyrazy oficjalnej dezaprobaty członków Komisji i europosłów nie wystarczały, Komisja wszczęła procedury z artykułu 7go dotyczącej naruszenia zasad praworządności. To okazało się mało skuteczne. Również orzeczenia w tej sprawie Trybunału Sprawiedliwości pozostały bez skutków, z tym tylko że Minister Ziobro nie odważył się jeszcze przeprowadzić masowej czystki Sądu Najwyższego. Robi to natomiast fragmentarycznie, zwalniając pojedynczych sędziów przez naciski prawne Izby Dyscyplinarnej i nękanie napastliwymi atakami w państwowych mediach. 

Wtedy Komisja Europejska poszła o krok dalej. Postanowiła uzależnić dostęp do przyszłych unijnych pieniędzy od zgody na  przestrzeganie europejskiej praworządności. Nie było to wymierzone tylko wobec Polski. Oparte było na zasadzie że jeżeli istnieje ryzyko że zostaną złamane zasady praworządności w którymś kraju to będzie to miało wpływ na warunki prowadzenia inwestycji i wydania funduszów unijnych. Oczywiście nie definiowano w tej umowie o które przekroczenia praworządności tu chodziło bo to rozpatrzyła by później Rada Europy. Wszystkie kraje zgodziły i podpisały umowę, łącznie z Polską i Węgrami.

Wywołało to burzę w Polsce bo minister Ziobro wyczuł że to może zagrozić w jego zrozumieniu prawa do ostatecznej konsolidacji swojej władzy nad sądownictwem. Oskarżył premiera Morawieckiego o poddanie się Brukseli. Prezes Kaczyński zdecydował wówczas poprzeć Morawieckiego którego przewidywał jako swojego następcę, a w Ziobrze widział osobę przyspieszającą zbyt pochopnie rewolucję narodową. Jednak w ostatnich dwóch miesiącach sytuacja w Polsce znacznie się pogorszyła. Kaczyński stracił cierpliwość widząc że Morawiecki nie daje sobie rady ani z pogarszającą się pandemią, ani z agresywną niesubordynacją Ziobry. Wywołał konflikt z Ziobrą wprowadzając nagłą ustawę zakazującą ubój i handel norkami ale bez adekwatnej kompensacji dla handlarzy i farmerów. Sam wprowadził się do rządu, po raz pierwszy od roku 2015, w randze wicepremiera odpowiedzialnego za bezpieczeństwo. Osaczony Ziobro posunął się jednak dalej kierując do Trybunału Konstytucyjnego wniosek o jeszcze większe zaostrzenie przepisów aborcyjnych które wywołały masowe protesty uliczne i potępienie przez każdy kraj demokratyczny.

W atmosferze tego zagorzałego konfliktu o władzę między frakcjami prawicy, rząd stracił rozeznanie  nie tylko w przeprowadzeniu swojej dotychczasowej skutecznej strategii narodowego odrodzenia, ale pozbawił się również wszelkiego samo opanowania i zdrowego rozsądku. Gdy nastąpił w tym momencie kluczowy termin ostatecznego zatwierdzenia budżetu i Funduszu Rozbudowy w Radzie Europy, Kaczyński, zamiast negocjacji i roztropnego przemyślenia swoich opcji, zawołał „non possumus” i narzucił premierowi składanie weta wraz z Orbanem. Czyli stracony budżet bilionowy dla krajów europejskich, przekreślone 160 mld euro dla Polski, ale fałszywa pseudo-suwerenność polska zabezpieczona.

Co dalej? Autorytet rządu w Polsce stacza się po równej pochyłej. Nie jest w stanie podjąć mądrego rozwiązania aby uratować się od chaosu który wywołał dla własnego kraju i dla Unii Europejskiej. Morawiecki stara się ratować grając na dumie narodowej i porównując Unię Europejską do bloku sowieckiego. Tynczasem Europa, której Polska przez tyle lat była rzekomo przedmurzem, czuje że dostała od Polski zdradziecki nóż w plecy. Unia umie przetrwać niejeden kryzys i w najbliższych miesiącach znajdzie wyjście aby znów przeprowadzić budżet i fundusz ratunkowy. Jak podkreślił prezes Rady Europy, Charles Michel, “magia Unii Europejskiej polega na tym że umie znaleść rozwiązanie nawet kiedy wydaje się to niemożliwe.” Ale rząd niemiecki, który najdłużej bronił interesy swojego niewdzięcznego sąsiada, zupełnie teraz stracił cierpliwość do Polski i jej rządu. Tak jak inne kraje, nie zrobi nic aby Polsce pomóc. Nowy prezydent-elekt USA też nie. A w Komisji Europejskiej zacznie się prowizoryczne planowanie nad ostatecznym usunięciem tych kłopotliwych wschodnich członków, najpierw z różnych instytucji unijnych, a ostatecznie nawet z członkostwa samej Unii, czyli tzw. Polexit. Z tego może się cieszyć minister Ziobro, ale oryginalnie wcale nie było to zamierzeniem Jarosława Kaczyńskiego, i na pewno nie premiera Morawieckiego. Mimo tego Polska gra bezkompromisowo kartą nacjonalistyczną i podąża w tym kierunku.

Polexit byłby klęską dla Polski. Kto ją może od tego teraz uratować?

Wiktor Moszczyński      Tydzień Polski                     27 listopad 2020

(1)    Bilion – ang. trillion

 

 

 

 

Thursday, 29 October 2020

Dramat polskich szkół sobotnich

 



Sobotni widok ładnie ubranych wyczesanych polskich dzieci z tornistrami na ulicach londyńskich prowadzonych za rączkę przez rodziców do polskiej szkółki jest zawsze radosny. Nie ma przyjemniejszego odgłosu od wesołego dziecięcego szczebiotu, szczególnie jeżeli w polskim języku.

Znałem ten świat dobrze bo w końcu sam kiedyś chodziłem do takiej szkoły (w przedszkolaku już 70 lat temu!) i tu chodziłem z kolegami i koleżankami z którymi utrzymuje kontakt pod dzień dzisiejszy. Polska szkoła to kowadło życia polskiego bez którego nie można było się spodziewać jakiejkolwiek kontynuacji polskich tradycji przez przeszło trzy, a nawet cztery, pokolenia polskich rodzin na terenie Wielkiej Brytanii. Nowa diaspora która zakładała tu rodziny po wejściu Polski do Unii Europejskiej rozszerzyła rozpiętość i ilość tych szkół i znacznie podwyższyła poziom nauczania który obejmował dzieci zarówno mówiące dobrze po polsku ale słabo po angielsku, jak i dzieci mówiące słabo po polsku a dobrze po angielsku.

Poza tym szkoły wykorzystały dobre stosunki z lokalnymi samorządami które z kolei bardzo ceniły krzewienie kultury swoich mniejszości narodowych i dostosowywały się do politycznej poprawności. Muszę przyznać że w tym znacznie różnili się od polskiego szkolnictwa w latach 50ych czy 60ych które dumnie trzymało się z dala od dotacji i wsparcia od instytucji brytyjskich i utrzymywało się z własnych środków finansowych. Ta nowa współpraca z samorządami została wzbogacona sporą ilością nauczycieli którzy pracowali również w szkołach angielskich i korzystali z najnowocześniejszych metod i narzędzi nauczania i znali potrzebne przepisy wymagane przy opiece nad dziećmi.

W dawnych latach szkoły były zupełnie niezależne od konsulatu PRL, który nie miały żadnego dostępu do działalności tych szkół ani do treści programu nauczania. Obecnie konsulaty RP i polskie Ministerstwo Edukacji Narodowej odgrywają znaczącą rolę w uzupełnieniu pomocy finansowej w formie zadawanych konkursów i wniosków o pomoc które, w wypadku Wielkiej Brytanii, były najczęściej kierowane przez Senat i Wspőlnotę Polską. Ostatnio Ośrodek Rozwoju Polskiej Edukacji za Granicą przekazuje za granicę podręczniki i pomoce dydaktyczne służące nauczaniu języka polskiego, lub innych przedmiotów nauczanych w języku polskim, ale nie zawsze szkoły uważały je za stosowne. Uzupełniające dotacje ofiarowane są również przez Departament Współpracy z Polonią i Polakami za Granicą przy Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.

Oczywiście ważną tu też rolę odgrywała wciąż Polska Macierz Szkolna posiadająca przeszło 65 lat doświadczenia w prowadzeniu szkolnictwa, przygotowania własnych podręczników i załatwieniu bezcennych porad prawnych, jak i grupowej polisy ubezpieczeniowej dla szkół. Mogła w odpowiednich momentach występować w imieniu szkół w przygotowaniu do zdania dużej i małej matury w egzaminach GCSE i A level, uznawanych przez brytyjskie uczelnie. W momentach kiedy Brytyjczycy grozili zniesieniem polskich i innych egzaminów cudzoziemskich, PMS występowała w efektywnym lobbingu w parlamencie i w ministerstwach za zachowaniem tych egzaminów. Odpowiedzialna jest też za uzułpelniające szkolenie nauczycieli. Również taką rolę wypełnia Polski Uniwersytet na Obczyźnie.

Względnie harmonijny porządek wynikający z tych układów przerwany został tego marca przez pandemię koronawirusa. Rząd zamknął wszystkie szkoły brytyjskie. Mimo że decyzja była wyraźnie opóźniona ale jednak wszystkich zaskoczyła. Zamknięcie które było przewidziane na parę tygodni wydłużyło się i szkoły zmuszone były do przestawienia się na nauki przekazane zdalnie. Świat szkolny stanął na głowie. Był to nowy okres eksperymentalny kiedy każdy nauczyciel musiał przestawić siebie w eksperta systemów internetowych i nowych niekoniecznie sprawdzonych systemów masowej łączności jak Zoom czy Microsoft Teams. Z kolei na ekspertów musieli przestawić się rodzice, no i same dzieci, choć ci najszybciej pojmowali nową technologię i najbardziej się nią zachłystywali. W wielu samorządach rozdawano dzieciom nowe laptopy, przygotowane dla nich filmiki, i prowadzono lekcje zdalne w domu. Dla wielu dzieci była to ciekawa nowość. Nie trzeba było rano wstawać do szkoły, nie trzeba była ubierać mundurku, nie zawsze mógł nauczyciel dopilnować czy lekcja była wykonana a łatwiej było pytać o rozwiązanie zadań rodziców. 

Te same dramatyczne przemiany pochłonęły od razu polskie szkoły sobotnie. Wielu nauczycieli polskich już zapoznało się z praktyką zdalnego uczenia w szkołach brytyjskich. W niektórych szkołach dzieci polskie mogły nawet korzystać z tych nowych angielskich laptopów. Przy pomocy Polskiej Macierzy Szkolnej i ministerstwa przygotowano należyte programy do zdalnego nauczania. Ale dla wielu rodziców były to wciąż nowe obowiązki w momencie gdy wielu obawiało się utraty pracy przy rosnącym bezrobociu. Zabawa dla wielu przekształciła się z czasem w dużą udrękę i coraz więcej dzieci przestawało uczęszczać w tych wirtualnych klasach gdzie nie można było kolegować z przyjaciólmi a mama czy tata nie mieli czasu czy woli przypilnować że lekcja była odrobiona.

Już w maju i czerwcu zaczęły angielskie szkoły powracać do swoich budynków. Rząd bazował to na zasadzie że dzieci nie były osobiście podatne na nowy wirus i więcej traciły z braku kontaktu ze szkołą i z kolegami niż zyskali z izolacji od źródeł zaka±enia. Natomiast nauczyciele i epidemiolodzy byli świadomi że dzieci mogły być nosicielami wirusa dla swoich rodzin. Wprowadzono ostre ograniczenia co do ilości dzieci w klasie i do potrzeby wprowadzenia zaostrzonych przepisów sanitarnych. Wróciły więc częściowo dzieci angielskie do szkoły. Ale polskie dzieci nie mogły wrócić do swojej szkoły bo w wielu wypadkach było to niezgodne z ówczesnymi przepisami brytyjskich budynków szkolnych z których korzystali.

Nastał też problem odwołanych egzaminów państwowych na koniec roku w szkołach angielskich. Rząd zgodził się przyjąć oceny nauczycieli w szkole. Ale z początku brytyjska komisja egzaminacyjna nie chciała przyjąć oceny każdego nauczyciela szkoły polskiej. Dopiero interwencja Polskiej Macierzy pomogła w przekonaniu egzaminatorów AQA aby przyjęli polskie oceny. 155 uczniów którzy uczyli się przy Exam Centre Macierzy uzyskało soje wyniki. Ale krajowe wyniki jeszcze nie znamy. Przy wsparciu Konsulatu, PMS mogła wyznaczyć asesorów do poświadczenia rzetelności ocen anonimowych egzaminatorów. Polska Macierz założyła też około 100 darmowych kont Microsoft Office dla nauczycieli GCSE i A-level do prowadzenia szkoleń online.

Nastał prawdziwy dylemat. Tłumaczyli to poszczególni dyrektorzy polskich szkół w Anglii w ubiegłą sobotę na konsultacyjnym zebraniu zorganizowanym zdalnie przez londyński konsulat polski. Rodzice w przeważającej większości nie byli gotowi udzielać się dalej przy wirtualnej szkole. Nie płacili rachunku za nowy rok szkolny. Przy braku konkretnego końcowego terminu pandemii powstała wyraźna obawa że działalność szkół polskich może być zawieszona na cały jeden rok. A dla dziecka nie zaliczony jeden rok mógł przekreślić możliwość powrócenia do lekcji po odzwyczajeniu się od chodzenia do szkoły na tak długi okres.

Jedynym wyjściem musiał być powrót do budynku szkolnego. Tylko w takim wypadku lwia część rodziców zgodziłaby się wysyłać swoje dziecko dalej do polskiej szkoły. Na przykład na Ealingu tylko 23% rodziców było gotowych płacić jeżeli nauka byłaby zdalna, a aż 90% jeżeli stacjonarna. Trzeba było przekonać brytyjskich gospodarzy aby przyjęli ponownie polskiego lokatora. Ale przepisy wymagały dużego poświęcenia. Po pierwsze ograniczenie ilości dzieci w klasie aby zachować dystans jednego metra między uczniami. Szkoły musiały wypełnić odpowiedni „Risk Assessment” związany z przepisami Covidu. Szkoły angielskie często podwyższały znacząco czynsze w wyniku dodatkowych kosztów czyszczenia.

Dzieci przychodzą teraz w maskach ale nie muszą nosić je w klasie. W korytarzach obowiązuje ruch jednokierunkowy. Dzieci przychodzą w różnych etapach, zależnych od wieku. Dzieci z różnych klas nie powinny się spotykać w szkole bo tworzą oddzielne „bańki”. W szkole w Morden wymagano aby było maksimum pięcioro tylko dzieci z nauczycielem w jednej klasie ale na szczęście udało się przekonać gospodarzy że jako placówka edukacyjna ten przepis nie obowiązywał. W innych szkołach oddzielono część budynku wyłącznie na użytek polski. Natomiast wielu rodziców musiało pozostać poza budynkiem szkolnym w czasie lekcji a po zakończeniu musieli sprzątać i dezynfekować klasy i korytarze. Szkoły musiały często kupować własny sprzęt techniczny. W pewnych szkołach zabroniono dzieciom wstępu do klas i muszą uczyć się w głównej auli podzielonej parawanem między klasami.

Pewne szkoły polskie w ogóle nie dostały dostępu do dawnych budynków szkolnych. Na przykład w Gloucester szkoła musiała przenieść się do głównej sali lokalnego Community Centre dzięki dobrym stosunkom z radą miejską. Podobnie było w Norwich. W Swindon po odmowie jednej szkoły na szczęście przyjęła ich nowa szkoła. W Ipswich wygórowane warunki wynajmu zmusiły szkołę do znalezienia innego lokalu. Niestety w Portsmouth szkoła zmuszona była do prowadzenia klas tylko zdalnie przy czym straciła część uczniów ale udało się uruchomić bogaty program nauczania przy pomocy filmików. Wielu rodziców nie ma już środków do płacenia za szkołę, szczególnie w małych miasteczkach. Groźba dalszych zaostrzeń istnieje ale na razie większość szkół działa. Według wrześniowego kwestionariusza Macierzy w 23 szkołach (na 80 ankietowanych) stracono tylko 10% uczniów, ale to byly chyba raczej te większe szkoły.

Mimo tych ograniczeń to co dokonali dotychczas dyrektorzy szkół, grono nauczycielskie, wolontariusze Polskiej Macierzy czy rodzice jest wprost heroiczne. Bez tych poświęceń i profesjonalnego zapału polskie szkoły mogłyby być zamknięte na o wiele dłuższy okres i mogłoby to doprowadzić do permanentnego przerwania nauki w języku ojczystym, po raz pierwszy od 70 lat. Bez szkoły sobotniej nikt nie kształcił by naszych dzieci poza domem, co mogłoby spowodać  nieodwracalną stratę w ciągłości społeczeństwa polskiego w Wielkiej Brytanii. Na następnej mszy czy polonijnym spotkaniu zdalnym, zorganizujmy personelowi naszych szkół publiczny poklask, jak kiedyś dla brytyjskiej słu±by zdrowia.

Wiktor Moszczyński Tydzień Polski  30 październik 2020

 

 

 

Thursday, 15 October 2020

Anglicy wreszcie buntują się

 


Zaczęło się 1 października w północnym mieście przemysłowym Middlesbrough. Zaraz po ogłoszeniu przez Premiera nowych nagłych przepisów zaostrzających zarządzenia przeciwko Covid-owi dla spotkań towarzyskich  w barach i restauracjach miast północnych, burmistrz miasta Middlesbrough zawetował nowe restrykcje. W podkaście na Facebooku Andy Preston orzekł że nowe rządowe przepisy oparte są na „nieścisłych informacjach, na monstrualnym i przerażającym braku komunikacji, i ignorancji”. Stwierdził że tych zarządzeń nie przyjmuje i że rząd powinien wpierw komunikować się z lokalnymi władzami posiadającymi własną ekspertyzę, zaradność i troskę o utrzymanie miejsc pracy na swoim terenie.

Powyższe oświadczenie wywołało falę oburzenia w Londynie, zarówno w mediach,  jak i w rządzie i nawet w kierownictwie opozycyjnej Partii Pracy do której należał kiedyś Burmistrz Preston. Ale na północy jego wypowiedź odnalazła automatyczne zrozumienie, mimo że każdy odpowiedzialny polityk lokalny był świadomy że przepisy będą musiały być wprowadzone w życie. Nawet sam Pan Burmistrz przyznał się wieczorem tego samego dnia że miasto jego dostosuje się do nowych przepisów „w stu procentach”. Chodziło mu o wyrażeniu przeświadczenia mieszkańców Północnej Anglii i East Midlandów że elity polityczne na południu dostrzegają ich tereny tylko jako pole do eksperymentalnych zabiegów wprowadzonych odgórnie bez konsultacji. Jest to jakby dalszy ciąg tego poczucia frustracji wynikającej z aroganckiej oceny potrzeb ludzi północy przez „brytyjską Warszawkę”, czyli przez Londyn, który doprowadził poprzednio do odrzucenia członkostwa Unii w referendum 2016 roku i usunięcia pro-unijnych posłów labourzystowskich w wyborach 2019 roku .

Nikt nie kwestionował, że stan pandemii na północy był gorszy i wymagał nowych restrykcji. Druga faza pandemii szerzy się dramatycznie. W całym Zjednoczonym Królestwie mamy do tej pory 634 tys. zakażeń i 43 tys. śmierci. Codziennie przybywa około 15 tysięcy nowych zakażeń, i 80 wypadków śmiertelnych (we wtorek zmarło 143), z tą różnicą że w północnej Anglii jest 7 razy więcej zakażeń dziennie na głowę mieszkańca niż w południowej Anglii, i to mimo tamtejszych dodatkowych restrykcji.

Gdy w połowie marca wprowadzono pierwsze obostrzenia, poparcie społeczne i polityczne dla tych środków było niemal powszechne. W sondażach 70% aprobowało pierwsze zarządzenia lockdownu. Popularność premiera Johnsona wzrosła, mimo że były poważne słowa krytyki na temat spóźnionych środków zaradczych. Objęty był cały kraj. Nowy lider opozycji, Sir Keir Starmer, czuł się zmuszony oznajmić, że będzie „lojalnie” popierał rząd w każdej następnej restrykcji, o ile jest uzasadniona przez naukowców.

Ale Boris Johnson miał idée fixe że tylko on i jego ekipa mogą koordynować walkę z wirusem. Lubił wielkie gesty i sprytne hasła. Wciąż chwalił się że cokolwiek wprowadza będzie podziwiane przez cały świat. A właściwie, świat mógł ewentualnie tylko podziwiać że jego zabiegi antywirusowe były tak  chaotyczne że doprowadziły do rekordowej ilości ofiar. Z czasem popularność Premiera i zaufanie do poczynań jego rządu zaczęły maleć. Widać to było, gdy jego początkowo skuteczne próby ratowania służby zdrowia przed zatonięciem pod falą infekcji, doprowadziły jednak  do zaniedbania leczenia innych chorób. Na przykład, aż 3 miliony pacjentów musiało zrezygnować z badań na raka. Ponadto  zwalnianie pacjentów ze szpitali bezpośrednio do domów starców bez sprawdzania ich zdrowia doprowadziło do wielotysięcznego żniwa początkowo kamuflowanych zgonów w tych domach. Konieczne testowanie i następnie śledzenie tych wyników, prowadzone centralnie przez monopolizującą firmę Serco, poważnie szwankowało. Można dodać do tych przeszkód jego bezradne próby otwarcia szkół przed, a potem i po, wakacjach letnich, i bezczelne łamanie przepisów o własnej samoizolacji przez chorego wówczas głównego doradcę premiera Dominic’a Cummings. Tak zwana „lojalna” opozycja coraz częściej i coraz bardziej skutecznie krytykuje teraz rząd  za swoje niedociągnięcia. Kurczenie się gospodarki i groźba masowego bezrobocia po zamknięciu popularnego programu furlough na koniec października zaostrza atmosferę strachu i społecznej niestabilności. Mimo szerszego uznania dalszej potrzeby do kontrolowania wirusa aprobata dla polityki antywirusowej rządu spadła poniżej 40%.

W połowie września, ku wielkiemu zaskoczeniu społeczeństwa, ograniczono nagle w całej Anglii możliwość spotkań towarzyskich, czy społecznych, tylko do 6 osób, i to pod groźbą wprowadzenia surowych kar. Ministrowie nawet zachęcali do donosicielstwa za naruszenie przepisów. Mimo szoku przy nagłości wprowadzeniu nowych przepisów, media i opozycja przyjęły konieczność tych zmian. Raczej krytykowano że tak długo zwlekał rząd z ostrzeganiem społeczeństwa o potrzebie tych ograniczeń. Wcześniej jeszcze wprowadzono ostre przepisy w miejscowościach lokalnych gdzie ilość zakażeń wzrastała powyżej  normy, czyli w miastach jak Liverpool, Manchester czy Newcastle. Też wprowadzono je nagle i bez konsultacji, ale wciąż przy ewentualnej akceptacji że były jednak potrzebne. Wyczuwało się braku przemyślanej strategii.

Natomiast równie nagła i niespodziewana decyzja rządu pod koniec września aby zamknąć wszystkie  bary i restauracje w Anglii po godzinie 10ej, okazała się już katastrofą dla właścicieli barów ale i dla PRu samego rządu. Oparta była na deklarowanej zasadzie że im szybciej zamknie się pub, tym prędzej ludzie przestaną obcować ze sobą przy słabnącej dyscyplinie utrzymania 2-metrowej przestrzeni między klientami. Lecz argumentowano że, skutkiem zamknięcia o 10ej, klienci będą dalej biesiadować ale już bez żadnej kontroli, po ulicach miasta czy na prywatkach. Rząd nie mógł uzasadnić to zarządzenie inaczej niż jako „zdrowy rozsądek”, ale bez wyjaśnień naukowych ze strony swoich doradzających epidemiologów. W pewnym momencie groziło odrzucenie tego zarządzenia w parlamencie po krytycznym komentarzu Speakera o braku poszanowania dla roli parlamentu, i po groźbie Partii Labour, w zmowie z konserwatywnymi rebeliantami, że ustawę nie przyjmą. W ostatniej chwili Labour ostrzegawczo tylko wstrzymało się od głosu.

Teraz okazuje się że mimo tych ustaw i grożącej ilości kar finansowych (np. za organizowanie nielegalnego spotkania grozi kara 10,000 funtów), ilość ofiar poważnej infekcji wymagającej leczenia w szpitalu wciąż rośnie, i to szczególnie w północnych miastach. Zrozpaczeni doradcy proponowali ostre restrykcje na cały kraj. Rząd jednak ogłosił nowsze lokalne restrykcje, określane w trzech poziomach, które chciał narzucić odgórnie jako strefy w poszczególnych obszarach w Anglii. Już pod koniec ubiegłego tygodnia telewizja i dzienniki krajowe podawały nieoficjalnie szczegóły do publicznej wiadomości.

Strefa pierwsza (zielona) oparta byłaby na istniejących ograniczeniach, a pracownicy byliby zachęcani ponownie do pracy zdalnej we własnych mieszkaniach. Strefa druga (żółta) obejmująca Londyn i Birmingham, nie pozwalałaby na żadne prywatne spotkania towarzyskie osób z innych domostw, ani w pomieszczeniach, ani nawet we własnych ogrodach. W najostrzejszej strefie trzeciej (czerwonej), obejmującej miasta północy i hrabstwo Nottinghamshire, zakazano by wszelkich spotkań towarzyskich gdziekolwiek z osobami obcymi, a wszystkie restauracje, bary i kluby musiałyby być zamknięte. Jedynie szkoły, uniwersytety, miejsca pracy i sklepy mogłyby pozostać otwarte. Osoby w trzeciej strefie nie mogłyby podróżować do innych stref.  Okres tych restrykcji byłby utrzymany do końca wiosny, kiedy miało być udostępnione zbawienne szczepienie na Covid. Aby złagodzić efekt gospodarczy tych drastycznych zmian lokalnych minister skarbu zapowiedział możliwość rozszerzenia ilości zapomóg, ale tylko w wysokości 67% ich oryginalnego dochodu, i to tylko dla osób w firmach zmuszonych do zamknięcia w trzeciej strefie.

Władze wielkich miast były oburzone. Prasa ogłaszała publicznie przepisy lokalne które nie były nawet z nimi konsultowane. W sobotę burmistrzowie zagrożonych miast północnych, a szczególnie Liverpoolu, Manchesteru i Sheffield, złożyli wspólne oświadczenie o wniesieniu pozwu do sądu przeciw rządowi. Określili proponowany stan czerwonej strefy jako „otwarte więzienie”. Zażądali większej konsultacji, przekazania w ręce samorządów kontroli nad  testowaniem i śledzeniem kontaktów z potencjalnymi ofiarami infekcji, zwiększenie świadczeń dla ofiar bezrobocia aż do 80% i rozszerzenia odbiorców tej pomocy do pracowników zwolnionych w firmach nie podlegających statutowemu zamknięciu.

Johnson miał ogłosić swoje nowe przepisy na konferencji prasowej w poniedziałek. Po groźbie ze strony merów, musiał zmiękczyć przepisy i kontynuować dalsze negocjacje, ku zgrozie własnych naukowców. Ostatecznie jedyny teren objęty na razie czerwoną strefą było miasto Liverpool gdzie szpitale były przepełnione, ale nawet tam restauracjom pozwolono jeszcze funkcjonować a przepowiedziany zakaz poruszania się poza strefą był tylko zalecony, a nie wymagany prawnie. Nowy reżym obowiązywał już tylko 28 dni. Inne miasta jak Manchester, Newcastle i Nottingham objęte są tylko restrykcjami drugiej strefy ale nie dostają za to żadnego gospodarczego wsparcia od rządu. Może jeszcze Londyn dołączy do tej grupy. Cały pakiet uchwalono we wtorek w parlamencie. Za późno.

Teraz dowiadujemy się że ta cała szarada rywalizacji dzielnicowych była zbędna bo doradcy naukowi rządu już od trzech tygodni twierdzą że wymagany jest „wyłącznik elektryczny” w którym, nie tylko gorzej zarażone dzielnice, ale cała Wielka Brytania, powinna być objęta dwutygodniowym zamknięciem wszystkich miejsc spotkań, a jak najwięcej zatrudnionych powinno pracować tylko w domu. Lansuje już takie drastyczne rozwiązanie Keir Starmer i również główni ministrowie w Szkocji i Walii. Północzna Irlandia wprowadza czterotygodniowy „wyłącznik” w którym również zamknięte będą szkoły.

Rząd Johnsona musi teraz docenić że okres zarządzania przepisami odgórnie bez konsultacji z opozycją i z samorządami zakończył się. Tym ostatnim powinien przekazać kontrolowanie rozszerzenia wirusa poprzez lokalne testowanie i monitorowanie. Ale również rząd Johnsona musi słuchać swoich własnych doradców. Żeby uratować gospodarkę, musi wpierw pokonać rozszerzenie pandemii i odzyskać publiczne zaufanie. W dodatku osiodłany jest wciąż swoją samobójczą konfrontacją z Europą o warunki Brexitu. Johnson musi zmienić kierunek i metodę działania aby, nie tylko Anglia, ale cała Wielka Brytania, pokonała zarówno pandemię jak i recesję. Wiara w dotychczasową strategię „byle jakoś do wiosny” już nie wystarcza. 

Wiktor Moszczyński    16 październik 2020                Tydzień Polski

 



Wednesday, 30 September 2020

3 listopad – Dzień Wyzwolenia?



Ostatnie pięciolecie wprawiło świat osaczonej liberalnej demokracji w stan niemal agonalny.

30 lat temu świat ten triumfował po upadku bloku sowieckiego i zniesieniu apartheidu w Południowej Afryce. Wówczas nastąpił okres oświeconego globalnego kapitalizmu gdy prądy do co raz radykalniejszych reform obyczajowych wtórował coraz agresywniejszemu rozpędowi wolnego rynku przy postępującym zaniku granic zarówno celnych jak i kulturalnych. Konserwatyzm stawał się bardziej postępowy a demokratyczny socjalizm coraz bardziej prorynkowy. Znamiennymi charalterystyki owego okresu były szerzący zakresy tolerowania a nawet celebrowania równouprawnienia kobiet, kultur mniejszości narodowych, przybyciu migrantów, szerszych możliwości dla niepełnosprawnych, czy liberalizacji zachowań seksualnych; to wszystko na tle niemal powszechnego pokoju i dobrobytu. Wpływ modelu życia europejskiego czy amerykańskiego rozpowszechniał się na cały niemal świat. Rosja zaniechała tymczasowo imperialistyczne ciągoty i przechodziła okres demokratycznych eksperymentów a liberalna demokracja stawała się wzorem rozwoju w Ameryce Łacińskiej, Czarnej Afryce, we Wschodniej Azji. Sojusznicze wojska państw demokratycznych zwyciężały w obronie Kuwejtu, Bośni, Kosowa. Unia Europejska rozszerzała się a granice wewnętrzne znikały. Nawet państwa muzułmańskie zakosztowały na krótko zapach demokratycznej wiosny.

Zwolennicy liberalnej demokracji wpadli wówczas w stan samozadowolenia. Nie docenili gdy po  światowym kryzysie finansowym w roku 2008 nastąpił okres niepokoju i refleksji. Wzrosła bojaźń wobec imigrantów, zaczęły zanikać etaty w lokalnych rynkach, wprowadzono ograniczenia w wydatkach społecznych a firmy i rządy zaciskały pasy. Ale międzynarodowy rynek finansowy nieprzerwanie rozkwitał się w tym okresie a margines dochodu między bogatszymi elitami a warstwami z niską płacą szerzył się dramatycznie. Nagle wzór liberalnego wyswobodzonego Europejczyka przestał być tak atrakcyjny, i to nie tylko na trzecim świecie, ale również w Ameryce Północnej i w Europie. Nastał okres gospodarczego stresu, rosnącej pauperyzacji i wiary szerokich mas pracujących (czy nie pracujących} że ten model zarządzania światem nie działa na ich korzyść i że te kulturalne elity i eksperci naukowi nie służą społeczeństwu ale siebie samych. Pojawił się okres kultu instynktu, emocji, niewiedzy bo samo wybieralnej warstwie kulturalnym i politycznym elitom w mediach i w parlamentach nie chciano wierzyć. Na miejsce kulturalnego i gospodarczego internacjonalizmu nadeszła era rosnącego nacjonalizmu i ciągot do podejmowania rozwiązań bardziej ekstremalnych kadzących sfrustrowanym potrzebom przeciętnej rodziny z obniżonym standardem życia.

Już dawno w tym kierunku poszła Rosja pod rządami Putina który utrzymywał się przy władzy przez podważenie legendy dobrobytu zachodniego, grając na historycznej paranoi oblężonego imperium. Już niedługo w tym kierunku podążały Turcja, Węgry, Brazylia czy Wenezuela, gdzie tradycje tolerancji i poszanowa nia praw mniejszości kojarzono z dezorientacją społeczną i ubóstwem szerszych mas. Czy hasła były lewicowe, czy prawicowe, czy oparte na wyznaniu religijnym, efekt był ten sam i ujawniaL się w deformowaniu praktyk demokratycznych pod płaszczykiem zniekształconej demokratycznej konstytucji. Dobrowolne wejście Polski na tę drogę z okaleczeniem niezależnego sądownictwa i wprowadzenia radykalnego programu 500plus było już ważnym drogowskazem dla radykalnej prawicy w Europie. W Wielkiej Brytanii ten radykalizm ukazał się w sposób trojaki, w formie szkockiego nacjonalizmu, radykalizacji Partii Pracy przez skrajną lewicę Corbyna i awanturniczego programu Brexit przechwyconego przez prawicowych radykałów i nacjonalistów angielskich na czele którego wysunął się Boris Johnson. A wszędzie zramolałe już siły liberalnego centrum zostały zaskoczone tymi zjawiskami bo były przyzwyczajone że prowadzą dialog między sobą ponad głowami przeciętnego wyborcy.

Zwycięstwo tych ciemniejszych populistycznych ruchów zapieczętował Donald Trump w swoim zaskakującym zwycięstwie wyborczym w USA w listopadzie roku 2016. Kandydatura Trumpa wydawała się być jakimś nieporozumieniem rozegranym jako czarna komedia. Kontrkandydat demokratów, Hillary Clinton, była wypisz-wymaluj reklamą najpozytywniejszych aspektów świata liberalnego gdyż była wykształconą kobietą, z dużym doświadczeniem w administracji państwowej, lobbystką dla praw kobiet i mniejszości etnicznych i dla szerszego dostępu do służby zdrowia dla osób nieposiadających odpowiedniego ubezpieczenia; ale miała też najgorsze wady liberałów, czyli niezachwianą wiarę w wolny handel, ulgowe nastawienie do światowej finansjery i pogardę dla swoich bardziej konserwatywnych przeciwników. Trump pokonał swoich rywali republikańskich, a potem panią Clinton, swoim chamstwem, tupetem i zrzeczeniem się ze wszelkiej próby do poszanowania prawdy. Trafił na czuły punkt wielu rolników i robotników przeświadczonych że elity finansowe i kulturalne Ameryki oszukują i okłamują ich w swoich mediach i że ten zlepek wartości osobistych którym chełpią się ludzie wykształceni ze swoją przyjętą powszechnie poprawnością polityczną są jednym wielkim zakłamaniem, czyli „fake news”. Dla osób prostych ważne było poczucie bezpieczeństwa dla siebie i swoich bliskich. Dlatego woleli prawo do broni, pełne więzienia, wycofanie Ameryki z obowiązków międzynarodowych i niskie podatki. Wierzyli w równowartość wiedzy osób niewykształconych z wiedzą ekspertów. Chcieli dać koniec ciągłemu kajaniu się nowatorskim teoriom o społeczeństwie i zmianach klimatycznych. A te uprzedzenia rozdmuchiwał z bezczelną determinacją kandydat, a potem prezydent, Trump. 

A do tego Trump zawarł dziwny, i samobójczy dla Stanów, alians z Putinem. Dlaczego tak uzależniony czuł się Trump wobec osobowości Putina, trudno powiedzieć. Czy był jakiś kompromitujący haczyk z przeszłości? Na pewno ważną rolę tu odegrało putinowskie schlebianieTrumpowi, bo na to Trump zawsze był uczulony. Narcyz do kwadratu, Trump nie znosił krytyki czy kpin. Poza tym propaganda świadomych rosyjskich agentur wojskowych i medialnych, jak Internet Research Agency (IRA) i Cozy Bear, czy sojusz z wytwórnią tajemnic państwowych Wikileaks, uzupełniały falę kłamstw i zniekształceń którymi sam Trump i jego zwolennicy zalewali prywatne media społeczne w Ameryce. Prawdziwy powód poparcia Rosji dla Trumpa leżał w tym że Trump gotów był podważyć system rządzenia Ameryki przez tradycyjne elity i rozebrać cały system Pax Americana, a więc tą sieć porozumień i sojuszów przez które Stany Zjednoczone dominowały w światowej polityce.

W swoim czteroleciu panowania Trump opuścił niechlubnie pole bitwy w Syrii i Afganistanie, podważył wiarygodność Nato, zwalczał Unię Europejską z którą Ameryka tradycyjnie współpracowała, zachęcał Wielką Brytanię do opuszczenia Unii Europejskiej i wszędzie gdzie mógł popierał siły antydemokratyczne, jak np. w Turcji, Indii i Arabii Saudyjskiej. W Izraelu zachęcił do zerwania z polityką dwojga państw. Wywołał wojnę handlową z Chinami. Najpierw grożąc wojną, a potem kadząc kacykowi północnokoreańskiemu KimDżong Un, podniósł jego status międzynarodowy. Zerwał z Transpacyficznym Paktem Handlowym. Zwalczał namiętnie każdą próbę porozumienia międzynarodowego w walce ze zmianami klimatycznymi. Rosną groźby gorących wojen na Morzu Południowochińskim, między Etiopią a Egiptem, Arabów z Iranem, a teraz konflikt między Azerbejdżanem a Armenią, spowodowane przez zaniedbanie roli neutralnego arbitra przez Amerykę. Przy Covidzie robił wszystko aby zakamuflować wiedzę o prawdziwej groźbie pandemii bo ona zagrażała mu w jego ponownym zwycięstwie wyborczym w tym roku. Jego zachowanie skutkowało w 7 milionach zakażeń w USA i przeszło 200 tys. zgonów. Stany Zjednoczone nie wykazały  żadnych tradycyjnych zbawiennych inicjatyw dla świata w obliczu pandemii. Pilnowały tylko aby zmonopolizować szczepienia dla siebie w czasie gdy śmiertelnych ofiar na świecie z powodu Covidu przekroczyło już jednego miliona. Jego dziedzictwo po czterech latach prezydentury to chaos wAmeryce i chaos w polityce światowej. Jedyny kraj który na tym coś uzyskał w tym okresie to Rosja.

Teraz zapowiada się ostateczna batalia o władzę między siłami rozsądku i umiaru pod wodzą 77-letniego Joe Bidena, a 74-letnim DonaldemTrumpem, promującym polityczny rozkład Ameryki przez podważenie z góry prawidłowości nadchodzących wyborów i prowokującym rozruchy społeczne na tle konfliktów rasowych i obyczajowych. Trump chce wygrać na hasłach o prawie i porządku ale coraz wyraźniej szerzy bezprawie i nierząd. Kandydat demokratów, mimo swojego podeszłego wieku i zwolnionego tempa w działaniu, chce przy współpracy ze swoją dynamiczną kandydatką na wiceprezydenta, Kamalą Harris, doprowadzić do uspokojenia zaognionych napięć, uszanowania ponownie konstytucji i odrestaurowania roli Ameryki jako autentycznego lidera wolnego świata. Obecne sondaże wróżą że Trump przegrywa nawet już w tych decydujących stanach jak Ohio, Michigan,Wisconsin, Florida czy Pennsylvania w których elektorat z minimalną większością zapewnił mu zwycięstwo cztery lata temu. 

Jest to tytaniczna walka o ratowanie cywilizacji zachodniej tak kluczowa dla świata jak kiedyś odsiecz wiedeńska czy D-day. Skutki tej walki da się odczuć zarówno w post-Brexitowej Wielkiej Brytanii jak i w samo izolującej się Polsce. Dla obsesyjnego przywództwa obydwu tych krajów klęska Trumpa dałaby możliwość opamiętania się przed dalszymi krokami do nieodwracalnego nieszczęścia. Liczę na to że obserwujemy teraz ostatni miesiąc miotania się nienasyconego władzą molocha, nim rozsądek większości elektoratu amerykańskiego wreszcie go obali z piedestału. 3 listopada może wreszcie Donald Trump legnie, wciąż protestujący, w gruzach historii.

Wiktor Moszczyński         Tydzień Polski      2 października 2020


Friday, 18 September 2020

Kto chce państwo wyznaniowe? - odpowiedź Januszowi Stawarzowi

 Szanowny Panie Redaktorze! 



Czuję się zmuszony znowu łapać za pióro, aby dać odpowiedź panu Januszowi Stawarzowi za jego obronę potencjalnej przemiany Polski w państwo wyznaniowe.  Pamiętajmy, że Polska w swojej długiej historii była zawsze postrzegana jako kraj ludzi pobożnych ze swoim przywiązaniem do tradycji i obrzędów kościelnych, ale także do tolerancji dla innych wyznań. W tym leżała kiedyś jej siła jako państwa obywatelskiego, a później jako fundament w walce o przetrwanie. W XVIII i XIX wieku powstawały już na Zachodzie państwa które, wzorem oddania Bogu co jest boskie a Cesarzowi co  jest cesarskie, umiały zjednać szacunek dla odmiennych wyznań z praktycznymi decyzjami natury świeckiej w organizowaniu życia społeczeństwa. Po odzyskaniu niepodległości, zarówno w roku 1918 jak i w roku 1990, Polska również przyjęła ten wzór, a Papież Jan Paweł II przypieczętował swoją aprobatę osiągnięć Trzeciej Rzeczpospolitej zapraszając ateistycznego prezydenta ze swoją małżonką do przejechania się z nim w jego papamobile.   

Przypominają mi się słowa Johna Fitzgeralda Kennedy, kiedy kandydował w roku 1960 na prezydenta Stanów Zjednoczonych: “Niezgodnie z częstymi komentarzami w prasie, nie jestem katolickim kandydatem na prezydenta. Jestem kandydatem Partii Demokratycznej na prezydenta, który akurat w tym wypadku jest katolikiem. Nie przemawiam w imieniu mojego kościoła w sprawach publicznych, i kościół nie przemawia w moim imieniu.” Tymi samymi słowami prezydent-kandydat Andrzej Duda mógł równie dobrze zapewnić obywatelom polskim nie wyznającym tradycyjno-katolickich poglądów na sprawy społeczne, że mogą mieć równie ważny głos nad debatą o przyszłości stosunków międzyludzkich w kraju, obejmujących nauki, których pismo święte nie przewidywało. I mógłby również swoim głosem (a przecież jest szanowany przez tysiące obywateli) potępić akty przemocy i wulgarne wypowiedzi posłów rządowych wobec uchodźców, cudzoziemców czy gejów.  

Nie znaczy to jednak, że Polska ma automatycznie przyjąć wzory europejskie dotyczące reform społecznych w państwach zachodnich, które, jak wiemy, poprzedzone są często zażartą dyskusją. A dyskusje te toczą się bez obsesyjnych prymitywnych napaści i bez cenzury, które mają miejsce w naszych mediach państwowych. Uważam, że rząd ma prawo dalej wprowadzać swój bardziej konserwatywny program, ale po należytej dyskusji, i to nie tylko w saloniku na Nowogrodzkiej i w studiach Radia Maryja, ale również w Sejmie i w szerszym społeczeństwie. Dlatego ja i wielu innych Polaków tak bardzo obawiamy się tej „repolonizacji” mediów i rozparcelowania polskiego przedsiębiorstwa Agora.  Prasa brytyjska też jest częściowo własnością Amerykanów i Australijczyków, ale jest to wciąż sytuacja, która wzbogaca debatę publiczną i zapewnia przetrwanie demokracji na Wyspach. 

Jeżeli już mam ubolewać nad czymś (co tak bardzo irytuje p. Stawarza), to raczej z tego powodu, że nasze prawodawstwo w sprawach społecznych coraz bardziej zbliża się do prawodawstwa w Rosji, Kazachstanie a nawet u państw muzułmańskich, a oddala się coraz bardziej od wzorów prawodawstwa europejskiego. Czy naprawdę tędy ma iść nasz obecny kierunek cywilizacyjny? Czy nie odstępujemy coraz bardziej od europejskiej spuścizny Mieszka Pierwszego czy Kazimierza Wielkiego? 

 Z poważaniem 

Wiktor Moszczyński 

Tydzień Polski  25 Wrzesień 2020

Obsesyjne Mantra - odpowiedź Janowi Maślonie

 Szanowna Pani Redaktor!


Smutno mi się zrobiło gdy przeczytałem wydłużony list pana Jana Maślony obwiniający mnie o napisanie „bardziej stronniczego artykułu.....niż można byłoby napisać”, po czym sam napisał list jeszcze bardziej stronniczy od mojego. A więc tu przelicytował mnie. Zresztą mój smutek nie bierze się z faktu że byłem krytykowany za wyrażenie poparcia dla Rafała Trzaskowskiego bo tego się nie wstydzę. Zresztą nie byłem samotny w Wielkiej Brytanii bo tak samo jak ja głosowało 77% tutejszej polonii.  Raczej boli mnie przeświadczenie że istnieją obok siebie dwa plemiona Polaków tworzące jedno państwo ale dwa narody. Ich poczucie rzeczywistości jest kompletnie inne bo jedna strona, chyba ta „gorsza”,  wpatrzona jest w widnokrąg na zachodzie, a drugi, tych „prawdziwych Polaków”, na wschodzie. Dlatego muszę przebaczyć panu Maślonie który powtarza poglądy polityczne i obyczajowe osób słuchających niemal wyłącznie TVP lub telewizję Trwam, tymbardziej że wiele ich  oponentów  też ma zwężone źródła informacji od pism i społecznych mediów liberalnych.

Ci pierwsi powtarzają obsesyjne mantra równające konieczną edukację seksualną, powszechną w całej Europie, z masturbacją dla dzieci, czy bronią konstrukcję szkodliwych infrastrukturalnych molochów jak Centralny Port Komunikacyjny gdy na całym świecie zachodnim kurczy się długoterminowy popyt na podróże lotnicze które zagrażają klimatowi. Ci drudzy nie doceniają obecny sukces gospodarczy w Polsce z którego korzysta szersza część społeczeństwa niż za czasów ich poprzedników. Każdy dostrzega tylko to co chce dostrzec, przy pomocy algorytmów internetowych sortujących przekazy informacji w mediach społecznych dopasowanych do indywidualnych gustów i uprzedzeń swoich odbiorców.

Ale jedno muszę od razu skorygować. W europejskim świecie dyplomatycznym Polska nie jest teraz „traktowana jako równy liczący się partner” ale raczej jako pośmiewisko. Nawet przy obecnym kryzysie u naszego białoruskiego sąsiada mało kto liczy się z głosem Polski, i głównym linkiem między zachodem a Białorusią jest raczej Litwa, niż Polska. W wyniku sobiepaństwa ministra sprawiedliwości odnośnie upolitycznienia nominacji sędziowskich, sądy europejskie zaczynają kwestionować prawomocność polskich listów gończych. Polska chełpi się swoją rolą w marginalnym Trójmorzu, a zaniedbuje konieczną współpracę z Francją i Niemcami. Tylko w wypadku podlizywania się Trumpowi Polska uzyskuje autentyczne korzyści w obronie, ale nie wiadomo czy te przetrwają jeśli Trump nie wygra ponownie wyborów. Tusk jest uważany jako europejski mąż stanu, Wałęsa wciąż jest międzynarodową gwiazdą medialną, a obecny rząd Polski ośmiesza się każdym razem gdy stara się bezskutecznie ich oczerniać, tak jak nie jest w stanie docenić sukcesów polskich noblistów czy polskich filmów. Rząd polski miałby lepszy profil międzynarodowy gdyby starał się te atuty wykorzystać a nie gnębić.

Na końcu niemal każdego teraz felietonu politycznego apeluję wciąż o znalezieniu wspólnego języka i zaniechania wspólnej nienawiści aby przeskoczyć tą przepaść światopoglądową która dzieli nasz naród i podważa nasz status w świecie.  

Z poważaniem

Wiktor Moszczynski.     

Tydzień Polski  18 Wrzesień 2020

Monday, 7 September 2020

Plakaty „Solidarności” Przywołują Ów Rok

 



O roku ów! Kto ciebie widział w naszym kraju!

Z tymi wstępnymi słowami o roku 1812, zaczerpniętymi z „Pana Tadeusza”, pisałem w roku 2000 artykuł redaktorski w miesięczniku „Orzeł Biały”, nawiązując do 20ej rocznicy powstania Solidarności w roku 1980. I tamten rok przypomniał mi się znów gdy oglądałem teraz program zdjęć, plakatów i rekwizytów w Galerii POSKu rekapitulujący, w 40 rocznicę powstania Solidarności, ten wspaniały zryw narodu polskiego który zadziwił świat i zatrząsł raz na zawsze rdzą pożarte żelazne fundamenty sowieckiego imperium.

Na wystawie oglądać można piękne zdjęcia Krzysztofa Niedenthala ze stoczni. Jest rok 1980. Koniec sierpnia. Pamiętam ówczesny reportaż BBC. Wpierw widać skupiony tłum na klęczkach przed majestatem ołtarza polowego, po obu stronach bramy stoczni ozdobionej kwiatami i obrazami z Papieżem i Matką Boską. Widać jak po mszy stoczniowcy w kombinezonach powstają buńczucznie w obliczu drugiego majestatu, majestatu władzy partyjnej. Otaczają delegację z Warszawy, z początku groźnie, później już pewniej, niemal pogardliwie. Ludność Gdańska, żony, matki, weterani narodowych klęsk i uniesień, studenci, dziennikarze, kamery – cała Polska słucha i czeka. Cały świat stara się wyłapać szczegóły negocjacji transmitowanej ponad głowami pracowników przez stoczniowe głośniki. 

Nagle zrywają się okrzyki, zgiełk, wiwaty, flagi narodowe wzniesione przed czerwonym transparentem. (Aż oto nowe stada, jakby gilów, siewek i szpaków, stada jasnych kit i chorągiewek.) Tłum stoczniowców wynosi na ramiona młodego wąsacza, którego doprowadza już do otwartej teraz bramy. Wszyscy cichną. Wąsacz, uśmiechnięty i dumny, odczytuje główne punkty porozumienia pomiędzy Międzyzakładowym Komitetem Strajkowym a delegacją PZPR. Władze uznają prawa do powołania pierwszego niezależnego związku zawodowego, gwarantują prawo do strajku, zapowiadają reformy gospodarcze, sprawiedliwszą politykę płac, ograniczenia w cenzurze prasy, wprowadzenie niezależnych wydawnictw i zapewniają radiowe transmisje mszy św. w każdą niedzielę. Miano zrehabilitować i przywrócić pracę represjonowanych uczestników zajść grudniowych i czerwcowych; postawić pomnik tym co zginęli; więźniowie polityczni mieli być natychmiast wypuszczeni na wolność. Zwycięstwo bezkrwawe.

Była to rewolucja: odwrót władzy PZPR na całym froncie. Tłum, szalejący ze szczęścia, wyniósł tryumfalnie wąsacza na ulice miasta (Wiwat Król kochany! Wiwat Sejm! Wiwat Naród! Wiwat wszystkie Stany!); stacje telewizyjne przetransmitowały dorobek negocjatorów na całą Polskę i na cały świat. Tego wieczoru wąsacz gdański, uzbrojony w ogromne pióro, z ikoną Matki Boskiej na piersiach, sam stał się nową światową ikoną medialną.

Oczywiście, ocenianając dzisiaj, widzymy że ten epokowy tekst posiadał poważne ograniczenia. Nie było demokracji parlamentarnej, żadnej mowy o wolnych wyborach, o zmianie konstytucji dotyczącej „kierowniczej roli Partii”. Nie zakładano w nim nowych partii czy ugrupowań politycznych. Nie było wolnej niepodległej Polski i nie likwidowano sojuszu z ZSRR. Rewolucja musiała być samo-ograniczająca. Trzeba było budować wolność i demokrację wewnątrz żywiołowych organizacji dozwolonych przez umowę gdańską. Samorządy pracownicze miałyby być namiastką parlamentu, „pluralizm” – namiastką demokracji, zapowiedziana gospodarka „planowo-rynkowa” miałaby być namiastką wolnego rynku, a późniejsze „struktury poziome” miały zabezpieczyć żywiołowość i demokratyczną alternatywę rozkładającej się partii rządzącej, której dalsze istnienie, jako przykrywka władzy, gwarantowało neutralność wojskową przerażonych sąsiadów.

Ten wyraźny umiar MKS-u, a później związku „Solidarność”, jak i jego zdolność do podejmowania inicjatyw i dynamicznego postępowania naprzód jako lodołamacz społeczny, bez stosowania jakichkolwiek aktów gwałtu, zastraszenia czy przemocy, wywodził się zarówno z tradycji i nauki kościelnej, pouczeń KORowców, jak i z tradycji partyjno-reformatorskich, liberalnych, narodowych i chrześcijańskich. Wizyta papieska z roku 1979 (z dawna byłeś niebieskim oznajmiony cudem) była chyba najważniejszym czynnikiem, umożliwiającym teraz masowe wystąpienia narodu, który poczuł po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat, że społeczeństwo w większości duchowo nie podlega ideologii partii rządzącej i że klejnoty tradycji narodowych i niepodległościowych nie były zachowane wyłącznie w skrytkach rodzinnych szaf (poprzedzony głuchą wieścią między ludem). Wychowanie obywatelskie promowane przez organizacje takie jak KSS-KOR i ROPCiO odegrało też zasadniczą rolę w metodach walki i konfrontacji użytych przez przywódców strajkowych pamiętnego sierpnia, choć na szczęście ci przywódcy, spadkobiercy PRL-owskiej edukacji ale i patriotycznego wychowania w domu, okazali dużo więcej odwagi niż ich KOR-owi i kościelni doradcy. (Ludźmi błyszcząca, obfita we zdarzenia, nadzieją brzemienna! )

Z czasem, jak pokazują piękne plakaty wystawy w POSKu, ta odwaga doprowadziła do założenia polskiego państwa solidarnościowego wewnątrz obcego, pseudo-polskiego państwa „ludowego”. „Solidarność” stała się nie tylko organizacją związkową, nie tylko masowym wielowymiarowym ruchem społecznym, ale i „słowem-nadzieją”, parasolem wszelkich niezależnych inicjatyw społecznych, rosnących jak grzyby po demokratyzującym deszczu. Był to renesans kulturalny, społeczny i moralny. Pod egidą niezależnych związków zawodowych powstawały ruchy obrony praw człowieka, praw kobiecych, ochrony konsumenta, ochrony środowiska, ochrony mniejszości narodowych, nowe niezależne gazety, książki i sztuki teatralne. Można było mówić znów o Piłsudskim, AK, Katyniu, emigracji niepodległościowej, wypadkach poznańskich, grudniowych i radomskich. Podwyżki płac pielęgniarek gwarantowały strajki górników i hutników; prawa załóg mniejszych zakładów gwarantowała narodowa sieć większych załóg; rejestrację związku rolników gwarantował bratni związek robotników. Pod egidą „Solidarności” powstawały nawet związki milicyjne, ruchy demokratyzujące PZPR, próby założenia niezależnych samorządów rejonowych, niezależne ruchy pokojowe i rozbrojeniowe, apele do innych inicjatyw demokratycznych i wolnych związków w innych krajach bloku sowieckiego.  „Solidarność” nie była już tylko nazwą instytucji, ale nazwą nowej ideologii, nowej moralności.

Cały świat przejmował się tym polskim sierpniem i jego następstwami. Każdy patrzył przez subiektywnie nastawiony teleskop. Rządy zachodnie i ruchy demokratyczne upatrywali w „Solidarności” symptomy zawalenia się totalitaryzmu sowieckiego (i nawet nieco bały się konsekwencji tego). Międzynarodowe ruchy praw człowieka widziały w Polsce nowy model działania na rzecz praw człowieka. „Solidarność” jako związek zawodowy był nie tylko partnerem dla zachodnich wolnych związków socjaldemokratycznych i chrześcijańskich, ale nowatorem godnym naśladowania przez prześladowane związki brazylijskie (ich przywódca Lula, przyszły prezydent Brazylii, był widziany jako „brazylijski Wałęsa”), przez państwowe związki w Senegalu i na Wybrzeżu Kości Słoniowej czy przez niezależne związki japońskie starające się wyrwać spod kontroli wielkich koncernów przemysłowych. Zachodnie ruchy rozbrojeniowe widziały w „Solidarności” pierwowzór niezależnego ruchu pokojowego na Wschodzie. Socjaliści zachodni, a szczególnie trockiści, zachłystywali się radykalnym polskim wzorem samorządów pracowniczych w zakładach i w rejonach. Każdy ruch społeczny na Zachodzie, konserwatywny czy postępowy, religijny czy świecki, widział w Polsce nadzieję powstania autentycznego dla siebe partnera wschodniego. Polska była drogowskazem dla wszystkich, bo każdy widział w nowej Polsce solidarnościowej odbicie tego, czego szukał daremnie u siebie.

Dramatyczny przebieg wypadków w Polsce przez następne miesiące ukazuje się w plakatach wystawy. Odbierano postępy tego ruchu z wielkim napięciem w mediach zachodnich. Strajki krajowe; umowy w Szczecinie, Gdańsku, Jastrzębiu; upadek Gierka, odmowa rejestracji związku we wrześniu, wreszcie rejestracja w październiku; pogróżki Kremla, sprawa Narożniaka; nowe krzyże strzeliste w Gdańsku; rejestrację Solidarności Wiejskiej, wizyty Wałęsy we Włoszech, Francji i Japonii. Potem już pajwaiły się ciemniejsze chmury, a więc; prowokacja bydgoska; odwołanie strajku krajowego; śmierć Prymasa; nowe groźby moskiewskie; zastąpienie Kani przez Jaruzelskiego na Zjeździe Partii; dramat zjazdu Solidarności w Oliwie; wnioski o samorządach i bratnich wolnych związkach zawodowych; marsze głodowe; strajki jesienne. Poprzez plakaty widać wyraźnie ten korowód wydarzeń.  I w końcu nóż w plecy, bo nadchodzi stan wojenny.



Teraz, z okazji 40 rocznicy powstania „Solidarności”, i dzięki Polish Solidarity Campaign i Komitetu Obrony Demokracji UK, z pomocą finansową PAFTu, będzie można zwiedzić od 19 września do 5 października w Galerii POSKu wystawę plakatów ze zbiorów Biblioteki Polskiej i osób prywatnych, upamiętniającą historię epopei solidarnościowej. Oglądając ją będzie można znów dumnie powtórzyć za Mickiewiczem o owym roku wspaniałym: Ja ciebie dotąd widzę, piękna maro senna! Urodzony w niewoli, okuty w powiciu, Ja tylko jedną taką wiosnę miałem w życiu.

Wiktor Moszczyński  18 wrzesień 2020    Tydzień Polski