Cykl felietonow wydrukowanych w londynskim "Dzienniku Polskim" i "Tygodniu Polskim"
Tuesday, 27 December 2011
2012 – Wejscie Roku Smoka
W rozmowie z firma Wernyhora Predictions uzyskałem dośċ obfitą zapowiedz programu na nadchodzący Chiński Rok Smoka. A więc:
Styczeń - Dania przejmuje od Polski prezydencję Unii Europejskiej. Krȯlowa Danii prosi ministra Radka Sikorskiego o objęcie funkcji duńskiego ministra spraw zagranicznych. “To skandaliczne,” mȯwi Jarosław Kaczyński. Prezydent Komorowski mianuje Barbarę Tuge-Erecińską nowym szefem MSZ. Włochy zapowiadają bankructwo. Wartośċ euro leci łeb na szyje. PAFT inwestuje w Krugerrandy.
Luty - Polski Komitet Olimpijski ogłasza “ostateczną decyzję” przeniesienia Domu Polskiego w czasie londyńskich igrzysk z Ogniska do POSKu. Krach bankȯw europejskich. Chińczycy wykupują Royal Bank of Scotland. Szczyt europejski podejmuje decyzję wsparcia dla obligacji włoskich. Nowy budżet oszczędniościowy ogłoszony dla Włoch. Mafia sycyliska kupuje włoską telewizję, mafia neapolitańska kupuję włoską pocztę, rosyjska mafia wykupuje Fiata. Generalny strajk we Włoszech. Hiszpania zapowiada bankructwo.
Marzec – Wlodimir Putin wygrywa niespodziewanie rosyjskie wybory prezydenckie. Białoruś prosi o przyjęcie do Federacji Rosyjskiej. Szczyt europejski podejmuje decyzję wsparcia dla rządowych obligacji hiszpańskich. Prosi Chińczykȯw o wsparcie euro. Portugalia ogłasza niewypłacalnośċ swoich obligacji. Po zakończeniu obchodȯw 60 lecia objęcia tronu Krȯlowa Elżbieta oświadcza że Księżna Cambridge jest wreszcie w ciąży. Siostra Księżnej, Pippa Hamilton, zaręcza się z polskim hydraulikiem.
Kwiecień – Nicolas Sarkozy przepada w pierwszej turze wyborȯw prezydenckich we Francji. Polski Komitet Olimpijski ogłasza “naprawdę ostateczną decyzję” przeniesienia swojej siedziby londyńskiej z POSKu do Parafii na Ealingu. W ramach obchodȯw stulecia urodzin nieśmiertelnego przywȯdcy Pȯłnocnej Korei, Kim Il Sunga (mimo jego rzekomej śmierci w roku 1994), jego obecnie panujący wnuk Kim Jong Un ogłasza się jego nowym wcieleniem. Nowy szczyt europejski w Kopenhadze. Europejski Bank Centralny gwarantuje wypłacalnośċ obligacji portugalskich. Generalny strajk w Hiszpanii I Portugalii. Katalonia ogłasza niepodległośċ. Irlandia ogłasza bankructwo.
Maj - Socjalista Francois Hollande pokonuje kandydatkę skrajnej prawicy Marine Le Pen w drugiej turze francuskich wyborȯw prezydenckich. Ken Livingstone wygrywa wybory na burmistrza Londynu. Zapowiada darmowe przejazdy metrem. Na duńskim spotkaniu Ecofin w Odense, opodal domu rodzinnego bajkopisarza Andersena, europejscy ministrowie finansȯw ogłaszają gotowośċ ratowania obligacji irlandzkich i koniec kryzysu euro. “Taką decyzję rzeczywiście można do bajek wsadzaċ,” mȯwi sceptycznie brytyjski minister Osborne. Wdzięczni Irlandczycy ogłaszają strajk generalny. PZPN zapowiada że “polska reprezentacja nie zawiedzie na Euro.” Film o Wałęsie wygrywa głȯwną nagrodę w Festiwalu Filmowym w Cannes. “To skandaliczne” mȯwi Jarosław Kaczyński.
Czerwiec – Euro 2012 w Polsce I Ukrainie. Anglia bije Niemcy w finale. Polska drużyna przegrywa w każdej rozgrywce. Polscy kibice wygrywają w każdej rozgrywce z innymi kibicami. PZPN ogłasza “Ze polska reprezentacja nie zawiodła.” “To skandaliczne,” mȯwi Jarosław Kaczyński. Polski Komitet Olimpijski ponownie zapowiada przeniesienie Domu Polskiego w czasie londyńskiej olimpiady do “Ogniska”. “Cieszę się że tak szybko podjęli deczyzję,” mȯwi prezes “Ogniska” Andrzej Morawicz. Rząd brytyjski grozi renegocjacją warunkȯw członkostwa UE. Na Walnym Zebraniu Monika Skowrońska wybrana Prezesem POSKu. “Czas aby kobiety uchwyciły ster,” mȯwi ustępujący prezes Olgierd Lalko.
Lipiec – Olimpiada w Londynie. Polscy zawodnicy gubią się w metrze między “Ogniskiem” a stadionem olimpijskim. Mimo tego Polska zdobywa 20 złotych medali. “To nasze ogniskowe obiady dały nam zwycięstwo,” sugeruje prezes Morawicz. Alicja Radwańska wygrywa turniej damski w Wimbledon. Cypr obejmuje od Duńczykȯw prezydencję Europy. Radek Sikorski przyjmuje obywatelstwo cypryjskie I obejmuje funkcję cypryjskiego ministra spraw zagranicznych. “To skandaliczne,” mȯwi Jarosław Kaczyński. Belgia ogłasza bankructwo.
Sierpień – Na konwencji w Tampie Republikanie wyznaczają Newt Gingrich jako ich kandydata na prezydenta Stanów Zjednoczonych a Sarah Palin na wice-prezydenta. Wartośċ dolara spada nagle wobec walut światowych. W ramach renegocjacji członkostwa premier Cameron zapowiada że wszyscy obywatele Unii nie posiadają już automatycznego prawa do pracy I do świadczeń bez posiadania statusu “permanent resident”. Szczyt europejski w Nikosii ogłasza plan ratowania akcji rządowych belgijskich. Nowy budżet oszczędnościowy dla Belgii. Walonia ogłasza strajk generalny. Flandria ogłasza niepodległośċ.
Wrzesień – Na konwencji Demokratȯw w Charlotte, Pȯłnocnej Karolinie, Barack Obama wyznaczony na ich kandydata na Prezydenta. Wartośċ dolara spada nawet wobec upadającego euro. Skandal na konferencji Ecofin na Cyprze kiedy nowy francuski minister finansów Strauss-Kahn jest oskarżony o molestowanie sprzątaczki. Minister rezygnuje. Na skutek tego Francji grozi bankructwo. Kanclerz Angela Merkel I prezydent Chin, Hu Jintau, spotykają się w Paryżu aby omȯwiċ kryzys. Po wygranej następnej sprawie sądowej Księża Marianie ogłaszają że “nie ma powrotu do Fawleycourt” I pozostałe fundusze ze sprzedaży przenoszą do Lichenia. Listy protestacyjne w “Dzienniku Polskim” I “Nowym Czasie”. Regina Wasiak-Taylor I Alicja Siomkajło zakładają wspȯlnie nowy Związek Pisarzy Polskich. Home Office ogłasza przeszło million podań obywateli unijnych (w tym połowa to Polacy) o status “permanent resident”.
Pażdziernik - Na nadzwyczajnym szczycie europejskim w Berlinie (przeniesionym z Brukseli gdzie trwają walki uliczne między Walończykami I Flamandami) kanclerz Angela Merkel zgadza się wreszcie na utworzenie europejskich obligacji gwarantujących wszystkie długi suwerenne państw Eurolandu. Na 18-ym Kongresie Chińskiej Partii Komunistycznej w Pekinie Hu Jintao ponownie wybrany przewodniczącym I zatwierdzona zostaje wcześniejszadecyzja przejęcia przez chiński bank centralny roli gwarantora stabilności euro. “To skandaliczne,” mȯwi Jarosław Kaczyński.
Listopad - Newt Gingrich I Sarah Palin wygrywają wybory w Stanach Zjednoczonych ale tylko jednym głosem w jednym stanie. Krach dolara. Na szczycie Światowego Banku I Międzynarodowego Funduszu Walutowego w Tokjo na wniosek delegacji chińskiej ogłoszono światową akcję ratowania dolara przy pomocy walut europejskich, chińskich I hinduskich. Minister Jacek Rostowki ogłasza złotȯwkę jako jedną z rezerwowych walut świata. “To skandaliczne,” mȯwi Jarosław Kaczyński. Po sprawdzeniu wad komputerowych na Florydzie I w Nebrasce okazuje się że głosy były zle obliczane I że to Barack Obama ponownie wygrał wybory prezydenckie. Dolar stabilizuje się. Euro też.
Grudzień – Minister Rostowski zapowiada rozpoczęcie negocjacji wprowadzenia Polski do Eurolandu. “To skandaliczne,” mȯwi Jarosław Kaczyński. PAFT sprzedaje swoje Krugerrandy z dużym zyskiem I wykupuje byłe posiadłości ks. Marianȯw w Fawleycourt. Dalej listy protestacyjne w “Dzienniku Polskim” I “Nowym Czasie”. Premier David Cameron ogłasza w parlamencie brytyjskim referendum domagające się secesji z Unii Europejskiej. Premier Szkocji , Alex Salmond, zapowiada referendum domagające się secesji z Wielkiej Brytanii. Na ponownym cypryjskim szczycie europejskim wszystkie państwa członkowskie Unii Europejskiej, za wyjątkiem Wielkiej Brytanii, zgadzają się na “wieczysty pakt” stabilności walut europejskich z żelaznym parytetem z euro. Na konferencji prasowej w Atenach premier Grecji wyraża zadowolenie z ogłoszenia “wieczystego paktu” na szczycie cypryjskim ale stwierdza że mimo wszystko Grecji grozi bankructwo. Nowy kryzys euro. “A idzcie Grecy w cholerę,” ogłasza kanclerz Angela Merkel i zapowiada odejście Niemiec od waluty euro.
A więc szykujmy się na ten rok kiedy chiński smok nasz wreszcie połknie. Będzie ciekawy rok.
Wiktor Moszczyński “Dziennik Polski” - 30 grudzień 2011
Kolędowe Wspomnienia u Boboli
Wszyscy mamy jakieś wspomnienia. Lepsze i gorsze. Często sięgające najwcześniejszych lat. Im bardziej jesteśmy starsi tym bardziej te wspomnienia zaczynają dominować w naszym życiu codziennym. Zaduma czy refleksja zastępują dawną aktywność. Najwyżej wydaje się nam że tylko dzieci, pełne werwy i żyjące dniem dzisiejszym, nie muszą jeszcze mieć wspomnień. Bo jak to, w tak krόtkim życiu? A jednak gdy znalazłem się w ostatnią niedzielę przed Świętami w Kościele św Andrzeja Boboli, zmamiony tam możliwością wysłuchania młodych kolędnikόw, zorientowałem się że dzieci też mogą żyć wspomnieniami.
W niedzielę wieczorem 18 grudnia Schola „Światło” przy prafii Św Andrzeja Boboli
zorganizowało „Bożenarodzeniową Galę Jubileuszową”. Ta „Schola” (przypominam czytelnikom ktόrzy jeszcze nie zapoznali się z charakterystyką życia parafialnego przy koścele garnizonowym starej emigracji) jest częścią składową wspόlnoty parafialnej w ktόrej każdy festyn czy uroczystość obkręca się w około dziecięcego śpiewu i bezpłatnej pracy ich rodzicόw i wychowawcόw. Niemal 60 dzieci od wieku 3 lat do 17-tu uczestniczy regularnie w tym chόrze co wiąże ich rodzin, księźy i
innych parafianόw w splot zobowiązań towarzyskich i parafialnych ktόre są raczej przyjemnością niż udręką. Bo rodzice chcą się nacieszyć występem swoich pociech, a same pociechy też jak najchętniej występują. Dlatego wiedziałem że i ja nie obronię przed pokusą i zobaczę i posłucham występy wspόlne dzieci z zachodniego Londynu.
Ale program wieczoru był czymś więcej niż popis kolejnych kolęd. Tytuł „Kolędowe Wspomnienia” mόwi samo za siebie. Schola chciała uczcić 10 lat swojego istnienia. A to praktycznie oznaczało 10 lat w życiu parafii. I właśnie dzieci i młodzież w Scholi odtwarzała dla nas i dla siebie te 10 lat wspomnień. Głόwnie o poprzednich Świętach i poprzednich występach z kolędami ale w tym zawarte całe życie tej sprężnej parafii.
Kościόl jak zawsze pięknie udekorowany w kwiaty i świece, choć najwspanialszą dekoracją były same dzieci. Przepraszam, nie chce obrażać. Nie tylko dzieci – rόwnież naszą młodzież ktόra w końcu za dziecko się nie uważa a jednak pozostaje aktywna w scholi zamiast grać gry na ipadzie czy włόczyć się po ulicach. Chwała im za to. Ulokowano znaczną większość młodych uczestnikόw w czterech rzędach przed ołtarzem „en face” do publiczności a po prawej stronie kościoła ulokowano ekran
ktόry uzewnętrzniał myśli i wspomnienia zarόwno śpiewających jak i słuchających rok po roku przez ostatnią dekadę. A pod ekranem najsłodsza niespodzianka. W kluczowym momentach pojawiał się najnajmłodszy element tego niepospolitego chόru; dzieci od 3 do 5 lat wstawały z ławeczek i wystawiały głόwki aby swoim dzwięcznym głosem dołączyć do radości tego pięknego wieczoru.
Przed rozpoczęciem organizatorzy rozdawali parafianom małe oktągłe świeczki po czym zgaszono głόwne światła tak że tylko dzieci były widoczne pod ochroną czuwającego Ducha Świętego na wielkim witrażu ponad ołtarzem. Resztę mrocznego światła pochodziła z palących świeczek. Atmosfera skupienia i oczekiwania przerwana od czasu do czasu jakimś krzykiem najmłodszych dzieci siedzących ze swoimi rodzicami. Po zagajeniu Ks Tomasza Siembab i przewodniczącego wieczoru Macieja Twaroga uwaga słuchaczy przeniosła się do chόru.
Z lewgo boku wyłoniło się dwuch uczniȯw uroczyście ubranych w wieczorowych strojach 15-letnia Żaneta Kusiak i 17-letni Daniel Best ktόrzy ze swoim wesołym dialogiem stali się faktycznym konferensjarem wieczoru przenosząc nasze myśli do przeszłych lat zupełnie jak dwaj starzy kombatanci wspominając swoje długie lata w tym kraju. Nic dziwnego – bo dla nastolataka 10 lat wspomnień to też bardzo długi okres.
Zaczęli od pytań z najważniejszych dat z historii – Chrzest Polski, Grunwald, pierwszy koncert Scholi.... – poczym Żaneta spytała czy „ktokolwiek tu jest, kto pamięta te czasy, naszych początkόw i naszego pierwszego koncertu kolęd?” Okazuje się że niemal wszyscy. I chόr dzieci zaintonował piękną aranżację „Cichej Nocy”. Następne kolędy śpiewane na pierwszy koncercie 10 lat temu i na następnych były mniej albo w ogόle nie znane, przeplatając wesołe „Był pastuszek bosy, na fujarce
grał” ze smutnymi „Mizerna, cicha, stajenka licha”. Po pierwszych 2 latach wspomnień i kolęd włączył się jeden z rodzicόw, Rafał Rożek, w stroju gόrala przypominając że koncert z roku 2003 przybliżał wszystkim gόralskie tradycje świąteczne i te z kolei młodzież nam zaśpiewała. I tak dalej rok po roku, kolęda po kolędzie.
W roku 2007, dla przykładu, nasi przewodnicy przypomnieli sobie że śpiewano o kolędnikach wędrownikach, a w roku 2009 morskie shanty bożenarodzeniowe. I to było konsekwentnie odrestaurowywane zarazem kolędą i serią zdjęċ młodych wykonawcȯw na ekranie. W jednym ujęciu wyrażnie zmęczony chłopczyk siedział znużony na podłodze ze śpiewnikiem otwartym na głowie, co wywołało wiele wesołości w kościele. Lecz aby dodaċ jeszcze większego uroku przy każdej kolędzie grupa młodzieży podchodziła do przodu i występowała solo. Przy jednym wystąpili ci najmłodsi; przy innej, właśnie przy kolędzie marynarskiej, trzech chłopcȯw o wyrażnym urwisowskich uśmiechem,
zaśpiewało kolejne zwrotki solo przezwyciężając wyraźnie mutacje głosu ku ucieszeniu obecnych gości. Sama Żaneta Kusiak też odspiewała mocnym głosem kolędę „Zawieja i beznadzieja” ktȯrą śpiewała jako solȯwka cztery lata temu. To nie taki chȯr anonimȯw, jak to często bywa; przez te indywidualne występy zespȯł nabierał większego wyrazu nie tracąc swojej harmonii. Chyba dwie trzecie zespołu miało przynajmniej kilka zwrotek do odśpiewania solo.
Dodaċ trzeba że wszytkim kolędom dogrywali młodzi muzycy na instrumentach: Anastazja Wartanian na skrzypcach, Ola Sawicka na klarnecie, Ania Szyszko na flecie i Natalia Pakuła na gitarze.
Gdy doszliśmy do roku 2010 ton wieczoru spoważniał. Daniel i Żaneta przypomnieli nam że w tym roku „zabrakło przyjaciela.. ojcowskiej troski” i na ekranie ukazały się uśmiechnięte oblicze nieodżałowanego księda proboszcza Bronisława Gostomskiego ktȯry zginął w katastrofie smoleńskiej. I wtedy chȯr zaśpiewał melodyjną kolędę z refrenem „...żeby zająċ wśrȯd nas puste miejsce przy stole....” To było bardzo wzruszające.
W sumie dzieci śpiewały bezustannie bitą godzinę z kwadransem choċ wcale nie wyglądały zmęczone, bo atmosfera wieczoru ponosiła zarȯwno wykonawcȯw i słuchaczy. Wyglądało na to że zespȯł śpiewa bez dyrygienta, ale przy pilnym sprawdzeniu można było dopatrzyċ Marysię Budzyńską skuloną przed pierwszą ławką nadającą ton i tempo zespołowi. Wytrzymała w tej niewygodnej pozycji przez niemal 75 minut aby zapewniċ sukces wieczoru.No cȯż, jeszcze młoda.
Po udanym koncercie Maciej Twarog, opiekun najmłodszych „scholistȯw”, wystąpił z krȯtkim podziękowaniem. Przypomniał że jednym z najcichszych odgłosȯw jest dźwięk łamanego opłatka i zaprosił wszystkich w kościele do podzielenia się wspȯlnie opłatkiem rozdawanym przed paroma minutami przez opiekunȯw scholi .
A potem już ciepłe wino i zakąski słodkie w kawiarni na zapleczu kościoła..
Na sczegȯlne podziękowanie za sukces tego czarującego wieczoru przy świecach , kolęnikach i winie zasługują rȯwnież ci ktȯrzy dzieci do koncertu przygotowywali, czyli Dorota i Marek Pakuła, Ania i Maciej Twarȯg, Kasia Wyciszkiewicz, Marysia Budzyńska, Marianna Hedges-Lebiedzińska i ks. Tomasz Siembab. No i oczywyście rodzicom i dzieciom-bohaterom tej najszczęśliwszej z polskich parafii.
Wiktor Moszczyński
22 grudzień 2011 -
Polacy na Polnocy - ICOS
ICOS Sunderland
Byłem pełen podziwu dla organizacji International Community Organisation of Sunderland (ICOS) kiedy odwiedziłem ją na walnym rocznym zebraniu 2go października 2011 w restauracji polskiej „Gospoda” w Newcastle. Obecnych było 30 osób w tym jako gość Cllr Iain Kay, burmistrz Sunderland z małżonką. Po wstępnym wprowadzeniu burmistrza i głównych organizatorów Michała Chantkowskiego, prezesa i Deniela Krzyszczaka, sekretarza, i moim krótkim referacie o działalności Zjednoczenia Polskiego pokazano film o działalności organizacji. Przywiozłem ze sobą egzemplarze „Informatora” Zjednoczenia Polskiego i broszury „Jak Żyć i Pracować w Wielkiej Brytanii” które były rozchwytywane przez obecnych.
Zaskoczył mnie zarówno profesjonalizm organizacji i zapał wolontariuszy (w spisie portalu jest ich 41!). Organizacja powstała w czerwcu 2009 po rozwiązaniu się organizacji czysto-polskiej na tym terenie. ICOS zrzesza nowoprzybyłych z centralnej i wschodniej Europy ale przedewszystkiem Polaków i 5 członków 7-osobowego składu zarządu są Polacy. Mają już 200 członków. Choć siedziba organizacji znajduje się w Sunderland, ale mają członków w Newcastle, Gateshead i Durham.
W tym „międzynarodowym” odcieniu organizacja ta postępuje zgodnie z przykładem innych polskich wspólnot, jak np. Midwest European Communities Association w Yeovil, w hrabstwie Somerset, które bronią interesy polskiego społeczeństwa w ramach pomocy innym społeczeństwom migracyjnym z podobną problematyką i podobnymi aspiracjami. W ten sposób łatwiej jest zwrócić na siebie zainteresowanie lokalnych władz brytyjskich organizacji i uzyskiwać niezależne fundusze z samorządu i organizacji charytatywnych. Współpracują szczególnie z organizacją charytatywną Arch aby przeciwstawiać się atakom i dyskryminacji na tle etnicznym, rasowym i religijnym. Nawet pomagają członkom i przybyszom w opanowaniu palenia.
Jako przykład swojej sprawności organizacja jest już zarejestrowana jako „charity” i prowadzi codzienne porady w swoim biurze w Sunderland, od 11 do 7ej w poniedziałek, wtorek, środę i piątek a do godziny 1ej w piątek. Ich Drop-In Advice and Guidance Centre ma duże powodzenie ale nie są jeszcze uprawnieni do dawania porad prawnych. Niestety organizacjetakie jak Law For All które dawały kiedyś klientom organizacji imigracyjnych porady prawne „pro bono” bankrutują w obecnym klimacie gospodarczym.
W piątki ICOS prowadzi Klub Pracy (Family Work Club) dla rodziców z dziećmi poszukujących zatrudnienia i odpowiedniego szkolenia. Organizuje to w porozumieniu z Hudson Road Children’s Centre. Pomaga też w organizowaniu warsztatów dla nowych biznesmenów. Werbuje tłumaczy w różnych językach którzy tłumaczą za darmo potrzebującym. Organizują płatne lekcje języka angielskiego, które kosztują nie więcej niż £10 na miesiąc.
Wspaniałą inicjatywą kulturalną dla tubylców była wystawa kultury i sztuki polskiej pt. „Meet your Neighbour”, która była dostępna w lokalnym Monkwearmouth Station Museum od września do listopada br. Organizują również koncerty rockowe, wieczory poetyckie, spotkania dla pań i inicjatywy jak Międzynarodowy Piknik Rodzinny w Sutherland , gdzie były atrakcje dla dzieci jak malowanie twarzy, gry z piłką i „bouncy castle”.
W planie mają zorganizowanie Made in Poland Festival który ma reklamować polskie produkty w Anglii i konferencję na temat dostępu Polaków do angielskiej służby zdrowia. Chcą też organizować kluby sportowe i harcerstwo dla polskich dzieci. Współpracują też z organizacją NEPCO (North East Polish Community Organisation) która prowadzi lokalną szkołę sobotnią w Newcastle.
Organizacja jest tak wszechstronna i ambitna i takie ma osiągnięcia że istnieje podskórna obawa u osoby z moim doświadczeniem że kiedyś entuzjazm wolontariuszy prowadzących tą organizację może nieco opaść. Tak jak w wielu innych skupiskach w Wielkiej Brytanii przydałoby się jakieś wsparcie profesjonalne z zewnętrznych źródeł brytyjskich czy polskich aby ich inicjatywy podtrzymać i wzmocnić. Lecz mimo wszystko trudno nie docenić optymizm członków tej organizacji i i nie cieszyć się z ich sukcesów.
Obecny adres: ICOS – 14 Foyle Street, Sunderland, DR1 1LE
Portal http://icos.org.uk
Wiktor Moszczyński 15/10/2011
Sunday, 11 December 2011
Europejskie Marzenia nie Pokonują Demonόw Narodowych
Przemόwienie Radka Sikorskiego 28 listopada w Berlinie było zaskakujące. Na naukowym spotkaniu Niemieckiego Towarzystwa Polityki Zagranicznej minister zrobił wielki ukłon chochołom historii niemieckiej. Opisał okres ich agonii poczynając od 30-letniej wojny w XVII wieku poprzez okres dzielnicowy, poddania się dominacji junkrόw pruskich, legendy o nożu w plecach pod koniec Pierwszej Wojny, upokorzenia reparacji wojennych i horroru wielkiej inflacji lat 20-ych gdzie pracownicy przetaszczali bezwartościowe banknoty po wypłacie do swoich „frau” na taczkach. Sikorski potwierdził że pamięć tej hyperinflancji szczegόlnie wyryła swoje piętno w świadomości każdego Niemca. Niemiec boji się widma inflacji bardziej niż wojny.
Przypomniał też inne aspekty historycznych doświadczeń naszego zachodniego sąsiada za ktόre Europa do dziś pokutuje. Dodał że sami Niemcy rόwnież nie kontrolowali własnych długόw w walucie euro w sytuacji gdzie korzystali z jego niskiego kursu ktόry zapewnił im konkurencyjność niemieckich produktόw eksportowych. I tu powstają znamienne słowa jak na polskiego ministra: „Mniej zaczynam się obawiać niemieckiej potęgi niż niemieckiej bezczynności”. Już nie boi się niemieckich czołgόw ani rosyjskich rakiet. Boi się natomiast że „rozpad strefy euro spowodowałby kryzys apokaliptycznych rozmiarόw”. Czas, mόwi, aby Niemcy odegrali przeznaczoną dla nich przez historię przewodnią rolę w Europie i umożliwili Centralnemu Bankowi Europejskiemu gwarantowanie wypłacalnośći euro we wszystkich krajach członkowskich, z Włochami i Grecją włącznie.
Będąc już w swoim europejskim siodle minister zagalopwał się jeszcze dalej aby zapewnić Niemcom że jest gotόw w imieniu Polski i Europy zapłacić właściwy koszt takiej bankowej gwarancji. Przyjmuje że odejście Grecji i innych państw południowych po prostu nie było już na porządku dziennym, choć każdy sensowny ekonomista, nie otumaniony europejską mrzonką federacyjną, był przekonany że zadłużone kraje winny odstąpić od europejskiej waluty. Sikorski wymagał aby wszystkie kraje członkowskie eurolandu nie wykraczały poza uzgodniony pakt stabilności finansowej. A jakie mają być sankcje wobec krajόw ktόre nie chcą się w przyszłości popdporządkować takiej dyscyplinie? I tu Sikorski poparł kontrowersyjny projekt wymagany przez Niemcόw wprowadzenia pięciu rozporządzeń Komisji wymagających, m.inn. aby przyszli ministrowie finansόw przedstawili swoje wyliczenia budżetowe swoim kolegom europejskim i Komisji Europejskiej przed przedstawieniem budżetu do zatwierdzenia przez własny parlament. Wymagał rόwnież aby skoncentrować większą władzę w rękach komisji europejskiej i parlamentu europejskiego a rolę przewodniczącego Komisji Europejskiej wzmocnić przez wprowadzenie powszechnych wyborόw na tą funkcję.
To były ciekawe analizy historycznie i koncepcje przyszłego rozwoju Europy. Były to wielkie inspirowane wizje na skali kontynentalnej ktόre wywołały ciekawe reakcje w prasie niemieckiej, amerykańskiej, angielskiej. Polska to już nie jakiś zaściankowy kraj walczący o dotacje rolnicze. Chodzi już w butach europejskich gigantόw i widzi przed sobą horyzonty pan-europejskie. Problem leżał w tym że większość społeczeństwa polskiego tych butόw nie nosiła i ich widnokręg były nieco bardziej przyziemny. Opinia publiczna była po prostu zaskoczona, poczynając od samego prezydenta Komorowskiego. Co prawda głόwne tezy myśli ministra Sikorskiego ujawnione zostały w jego expose sejmowym w marcu br. kiedy wyraził poparcie dla niemiecko-francuskiego „Paktu na rzecz euro zakładającą synchronizację pułapόw zadłużenia...i podstaw obliczania niektόrych podatkόw.” Ale Sikorski chce jedną walutę, jeden centralny bank, kierowane przez mocne federalne władze europejskie, a więc niemal coś takiego jakby Stany Zjednoczone Europy na modelu amerykańskim.
Czy Sikorski ma prawo godzić się na takie ograniczenie suwerenności Polski? Dylemat leży w tym że obecnie w interesie Polski leży stabilizacja waluty euro i potrzeba wzrostu gospodarczego na cały kontynent. Polski rząd ma wykazać stałość i dojrzałość w ramach wizji rozwoju Europy, szczegόlnie w czasie swojej prezydencji. Gdy cała Europa chce wspόlnie odeprzeć grozę krachu gospodarczego państwa demokratyczne bardziej gotowe są poświęcić swoją suwerenność gospodarczą taj jak byli kiedyś gotowi zawiesić czynności demokratyczne i suwerenne w obliczy walki z zagrożeniem hitlerowskim. Ale te zawieszenia, choć konieczne, nie były pemanentne, w każdym razie na Zachodzie. Po pięciu latach walki kraje te wrόciły do normy.
A tu bez konsultacji z własnym społeczeństwem liderzy europejscy na szczycie brukselskim mają zgodzić się na permanentne zawieszenie suwerenności podatkowej i budżetowej. Czy mają do tego mandat społeczny? Czy upiory nacjonalizmu i szowinizmu w krajach członkowskich nie wzrosną na skutek tego zaniedbania demokratycznych powinności ? W końcu Polska nie jest Pennsylvanią; Niemcy nie są Nebraską; Dania nie jest Dakotą. To są jednak narody z tysiącletnią historią. Już widać jaka będzie reakcja w kręgach polskiej opozycji gdzie Jarosław Kaczyński domaga się postawienia premiera Tuska i ministra Sikorskiego przed Trybunałem Stanu za zdradę interesόw państwa polskiego.
Ale nawet gdyby państwa europejskie zgodziły się w pełni na ubranie tego żelaznego gorsetu wymaganego przez Niemcy i Komisję Europejską i w ten sposόb podważyły suwerenność własnych parlamentόw to wciąż nie załatwiają obecny problem braku płynnośći obligacji rządowych poszczegόlnych państw. Europejski Bank gotόw jest interweniować w pomocy poszczegόlnym bankom. Lecz dopόki nowe umowy traktatowe nie będą wprowadzone w życie przez parlamenty wszystkich 27 państw (a to nastąpi najwcześniej w marcu 2012) nie będzie żadnych gwarancji dla długόw rządowych Włoch, czy Grecji, czy Portugalii. Ryzyko bankructwa wisi wciąż nad tymi państwami, może nawet jeszcze przed Świętami. Kanclerz Angela Merkel jest świadoma tego zagrożenia ale tu zdominowana jest przez własne demony narodowe, czyli nadmierny strach społeczeństwa niemieckiego przed hyperinflacją.
A do tego bzyka jeszcze pamiętliwa osa w kształcie Standard & Poor, firmy orzekającej o wartości kredytu poszczegόlnych instytucji, a nawet państw. Ta osa gotowa jest ukąsić uczestnikόw zjazdu brukselskiego bo Niemcy nie zgodziły się na wprowadzenie zabezpieczenia długόw obligacjami europejskimi i to przedłuźa krzyzys. S&P czuje się zmuszona obniżyć wskaźnik zaufania niektόrym obligacjom suwerennym, np Francji czy nawet Niemiec. A wόwczas wpadła by na rynek szarańcza „hot money” i pożarła by wszystkie rezerwy łożone dotychczas z takim wysiłkiem do pokrycia europejskich długόw.
Jak wiemy w zeszły piątek 23 rządy zgodziły się na wprowadzenie zasadniczych zmian w traktacie, w tym rόwnież Polska. Trzy kraje - Węgry, Czechy i Szwecja - jeszcze się wahają czując że powinni najpierw uzyskać zatwierdzenie opinii publicznej w swoim kraju.
Wielka Brytania od razu poddała się demonom narodowym. Nastawiła się z gόry na odmowę. Nękany niemiłosiernie przez fanatykόw anty-europejskich w swojej własnej partii, premier Cameron uniemożliwił wspόłudział Wielkiej Brytanii w tych dramatycznych zmianach. Chciał zapewnić mniej rygorystyczne warunki działania dla swoich kolegόw w londyńskim City niż te proponowane przez Niemcόw na szczycie, nie przedstawił jednak przed konferencją swoich propozycji, uniemożliwił interwencję rozjemczą przez Polskę i przedstawił swoje argumenty w tak negatywny sposόb że wszystkie kraje pozostałe odrzuciły natychmiast jego propozycje. Wobec tego premier Cameron orzekł że nie ma po co dłużej zostać na konferencji a prezydent Sarkozy nawet mu ręki nie podał na pożegnanie. „Cameron zachował się,” w słowach dyplomaty francuskiego „jak ktoś kto przyszedł na prywatkę z zamianą żon bez żony”.
Prawicowe gazety okrzyknęły Camerona bohaterem. Inne nie są o tym przekonani. „Jesteście w Europie sami osamotnieni,” martwi się rzecznik opozycji Douglas Alexander. „No, osamotnieni tak jak byli osamotnieni ci co nie dostali się na pokład „Titanic”u przed jej odpłynięciem,” odpowiedział z sarkazmem jeden prorządowy bankowiec. Nie mądra riposta. Tsunami kredytowe grozi zatopieniem zarόwno tych na statku i tych na lądzie. W desperacji pozostałe 26 państw europejskich postarają się aby znaleść wspόlną deskę ratunkową, ale na tej desce nie będzie miejsca dla gospodarki brytyjskiej.
Wiktor Moszczyński -- „Dziennik Polski” - 16 grudzień 2011
Friday, 9 December 2011
Wieczόr autorski w Domu Polonii
Friday, 2 December 2011
Bo najwięcej witaminy mają polskie dziewczyny
Te natchnione słowa Andrzeja Rosiewicza przypominam sobie każdym razem gdy zjawiam się na polskim koncercie, czy na polskim przedstawieniu, czy chodząc po ulicach Ealingu. Te urokliwe Polki spacerujące z dziećmi mówiącymi po polsku zawsze sprawiają mi przyjemność i nawet dumę. Dziewczynki najczęściej z warkoczykami, chłopcy wyczesani i zadbani. Prawdziwa ozdoba londyńskiej ulicy.
Odczułem to na przykład poprzednią sobotą na londyńskiej premierze polskiej wersji sztuki Some Girl(s), wystawionej przez Teatr Projekt Warszawa oraz Project London. Mam na myśli nie tylko cztery wspaniałe energiczne polskie aktorki w głównych rolach, ale byłem pełen zachwytu dla publiczności zalegającej teatr Mermaid pełnej pięknie ubranych młodych polskich dam wyrażających swoje gorące wsparcie dla swych protagotonistek na scenie w konfrontacji z obłudnym egoistycznym mężczyzną. Akompaniujacy je samce wyraźnie byli tu mniejszością, i to nie tylko liczebnie. Przytłamszeni zapalczywością i entuzjazmem swoich partnerek siedzieli przy nich potulnie i milczkiem wychodzili z teatru, trzymając ich palta.
Inne wspaniałe, lecz niestety już nie żyjące, młode Polki na Wyspach brytyjskich uczczone zostały w ubiegłą środę w londyńskiej Ambasadzie. Jagna Wright i Aneta Naszyńska to dwie charyzmatyczne postacie które z wielkim zapałem i poświęceniem nagromadziły paredziesiąt godzin nagrań ze świadkami historycznymi Drugiej Wojny z którego wyłoniły dwa unikalne filmy-dokumenty: „Zapomniana Odyseja” o tragicznych losach Polaków na Syberii i „Druga Prawda” o zawiłych stosunkach polsko-żydowskich. Te bezcenne nagrania i pisemne dokumenty zostały teraz przekazane do Muzeum Historii Polski w Warszawie. Byłem bardzo pod urokiem i jednej i drugiej. Ich przedwczesna smierc byla strasznym szokiem dla wszystkich. Były to Polki w pełnym sensie (jak to Anglicy mówią „in the round”) błyszczące zarowno w polskim, brytyjskim i amerykanskim otoczeniu i wychowujące dzieci, pochodzące z mieszanych małżeństw, ze znajomością zarowno kultury polskiej i angielskiej.
Polki, a nie Polacy, dominują co raz bardziej w polskich organizacjach. W starszym pokoleniu widać to w Macierzy Szkolnej, w Zjednoczeniu, w POSKu. Również Polki widać w najnowszych organizacjach, jak Psychologists Association, Poland Street, Polish City Club, w inicjatywach kulturalnych jak Polish de-construction, w organizacjach terenowych. Zwierza mi się dyrektorka szkoły angielskiej, gdzie już 12% dzieci jest pochodzenia polskiego, że na klasówki i spotkania rodzicielskie przychodzę niemal wyłącznie polskie matki, ale rzadko ojcowie. To Polki matki odgrywają główną rolę w integracji polskiego społeczeństwa w życie codzienne kraju zamieszkania.
Ostatnio szereg gazet polonijnych pisało właśnie o szczególnej charakterystyce polskich żon i matek w Wielkiej Brytanii, właśnie o tych z mieszanych małżeństw. Że jest ich duźo wiemy ze statystyk brytyjskich (ONS). W roku 2010 19,762 dzieci urodzilo sie tutaj z polskich matek a tylko 15,619 z polskich ojców. Czyli 4143 „polskich” dzieci rodzi sie w partnerstwach mieszanych w jednym tylko roku!
Podziwiano zaradność i energię tych kobiet które mają czas utrzymać zarazem karierę w nowym kraju zamieszkania i dom a jeszcze wychować dzieci dwujęzyczne. Czytając i słysząc komentarze w polskich i brytyjskich spotkaniach towarzyskich i wirtualnych można ocenę polskich żon i matek sprecyzować jak nastepuje:-„ superpolki” w Wielkiej Brytanii są piękne, szykownie ubrane i pracowite, ambitne w pracy ale również wspierające kariery swoich niemrawych nie-polskich (i polskich) partnerów, świetnie utrzymujące czystość domu, gotujące smaczne obiady, kompetentne na internecie, tryskajace humorem, dbające o wygląd, zdrowie i naukę swoich jasnowłosych zadbanych dwujęzycznych pociech, utrzymujące tradycje polskie na święta, i jeszcze mające czas i energię na chodzenie do kościoła, na spotkania w szkole, wystepy do kina czy na salse, a nawet w poszczegolnych wypadkach ..... na kochanka.
Ćzy to przesada? Na pewno czytelnicy znają szereg „superpolek” do których taki opis by choćby częściowo pasował. I nie mówię tylko i wyłącznie o tych które przyjechały tu ostatnio. Jedna z moich dalekich krewnych , muzykomanka, latająca po koncertach i teatrach, przeżyła dwuch mężów w Polsce i trzech tu w Londynie. Ci staruszkowie w Londynie umarli ze świadomością że ich życie na ostatnie lata uszczęśliwiła i że zasłużyła na te domy które tu po nich odziedziczyła.
Protoplasta „wunderpolek” w Anglii byla ksiezniczka Swietoslawa, siostra Boleslawa Chrobrego. Zostala najpierw zona krola Szwecji Eryka Zwycieskiego a potem krola Danii Swena Widobrodego, nastepnie kochanka krola Norwegii Olafa Trygvassona. Przybyla do Anglii na czele armii polskiej przeszlo tysiac lat aby ulatwic podboj kraju swojemu synowi Kanutowi Wielkiemu, poczem spedzila ostatnie lata w angielskim klasztorze ktory ufundowala.
Słyszę jak te nowe polskie „Swietoslawy” narzekają na swój los ale wyczuwam że są dumne ze swoich osiągnięć i ze swojej legendy wśród podziwiających je Anglików i zazdrosnych Angielek. Jeszcze trzy lata temu czytałem jak dziennikarka brytyjska dawala wyraz w felietonie w „Observer” swojemu kompleksowi niższości wobec Polek sprzedających w sklepach, zawsze pięknych a również zaradnych i świetnie mówiących po angielsku. I rzeczywiście jest w koło naszych Polek ta aura piękności. Skąd ta aura pochodzi?
Oczywiście nie każda Polka jest automatycznie „piękna”. Bo każda jest inna i nie każda posiada słowiańskią urodę. Ale pewne reguły są. Oczywiście uogólniam nieco. Po pierwsze Polka na ogół nie pozera „junk food” (i nie karmi tym swoich dzieci) a więc łatwiej jej utrzymać dobrą sylwetkę. Po drugie, Polka dba o swoje zdrowie i o swoją cerę i najczęśćiej lepiej się zna na chorobach niz jej lokalny G.P. (czyli doktor) do którego rzadko ma pełne zaufanie. Mówi się że poziom dyskusji o medycynie na spotkaniu towarzyskim polskich matek przerasta nie jedną międzynarodową konferencję zdrowia. Po trzecie, Polka ma ambicje zaimponowac obcym w cudzym kraju. A po czwarte, Polka ceni swoją kobiecość i stara ubierać siebie i swoją rodzinę z szykiem odpowiednim do sezonu i do swojego wieku.
A ponadto, wie, po cichu, że jest czymś lepszym, bardziej odpowiedzialnym i bardziej praktycznym niż swój często nieporadny zakochany partner. Jest zarówno jego gospodynią, kucharką, kochanką, księgową i wie że ostatecznie los swojej rodziny głównie od niej będzie zależał.
A więc salutuje te superpolskie żony na Wyspach. „Najwięcej witaminy....? „ Oczywiście. „I to jest prawda, i to jest fakt”.
Wiktor Moszczyński - „Dziennik Polski” - 02/12/2011
Wednesday, 16 November 2011
Marsze, Mundury, Maki
Znów jedenasty listopad.
Coroczne obchody pamięci zmarłych obchodzone są z należytą powagą we wszystkich miastach brytyjskich. Następują dwie minuty ciszy. Słychać wyraźnie świergot ptaków, czasem szczekanie jakiegoś psa i szmer w dali mijających samochodów. Cisza jest tak przenikająca że uszy nasze protestują łaknąc powrotu do normy i codziennego hałasu.
Poczym następuje składanie wieńców przed lokalnym pomnikiem ofiar dwuch wojen światowych i przemarsz weteranów, najczęściej w asyscie lokalnych harcerzy, kadetów i służb porządkowych. Jeszcze dwadzieścia lat temu brali w tym udział weterani pierwszej wojny światowej, a to byli prawdziwi bohaterowie tych uroczystości. Każdy lokalny pomnik ich czcił wymieniając wszystkie ofiary nazwisko po nazwisku. Gdy nastąpiła druga wojna dołączono nazwiska ofiar nowej zawieruchy lecz wyraźnie w mniejszym składzie niż po pierwszej wojnie. Przeszło 1 milion brytyjskich żołnierzy zginęło w pierwszej światówce, zaledwie 300 tys. w drugiej. Od razu widać dlaczego, mimo dramatycznego rozwoju Drugiej Wojny, hekatomba śmierci Pierwszej Wojny zrobiła większe wrażenie na Wyspach. Każde miasto i każda wioska straciły lwią część swojego młodego pokolenia.
Wszyscy tu noszą maki. A maki trafiły do wyobraźni jako jedyne kwiaty które mogły
szybko odrosnąć na zabłoconych polach bitewnych Flandrii i na półwyspie Gallipoli. (Tak jak na wzgórzach Monte Cassino). Kwiat krótkotrwały jak życie młodych stracenców, o kolorze szkarłatu przypominającego żniwo krwi, a zarazem pospolity a więc dostępny dla wszystkich. Był okres w latach 30-ych, a później znów w latach 60-ych, kiedy ten symbol ofiary stał się mniej popularny, a organizacja charytatywna British Legion, która monopolizowała produkcję maków dla habilitacji inwalidów wojennych, widziana była przez młodych jako przestarzały symbol wojny. Organizacje pokojowe lansowały białe maki, twory kompletnie sztuczne, które polaryzowały opinie wobec powszechnej tradycji hołdu dla zmarłych.
Lecz dziś na Wyspach Brytyjskich te konflikty ideologiczne już dawno minęły. Wojny w Iraku i Afganistanie, uwypuklone na co dzień na ekranach telewizyjnych przybliżyły młodych ochotników do ich rówieśników w domu. Bezsens tych wojen nie obrócił społeczeństwo przeciwko żołnierzom, lecz przeciwko politykom. Do noszenia dziś czerwonego maka nie potrzebne jest ubranie wizytowe, wystarczy koszula sportowa, sweterek, kurteczka. Pospolity kwiatek pasuje do sukni wieczorowej popularnej śpiewaczki i do obdartej koszuli bez rękawów starego „rocker’a”. Według Royal Legion nigdy nie sprzedano tyle „poppies” w listopadzie jak właśnie w tym roku.
A w centralnym Londynie, przy białym Cenotaphie, maszerują z sprężną zaciętością setki meżczyzn i kobiet z całego byłego imperium. Telewizja wylicza organizacje, pułki, poszczególne osoby. Wymienia też polski kontyngent z SPK i przypomina naszą rolę, szczególnie w Bitwie o Anglię. Zasępiona lecz spokojna kawalkada brytyjska wykazuje swoją solidarność wobec poświęcenia umundurowanych i nieumundurowanych. Jest to solidarność społeczna którą inne kraje mogłyby Brytyjczykom zazdrościć, a szczególnie Polska, która kiedyś wykluła sobie niemal wyłączny patent na pojęcie „solidarność”.
Marsze, mundury, maki – to Remembrance Sunday w Londynie.
Petardy, policja, pożary – to Dzień Niepodległości w Warszawie.
Ten sam dzień, ten sam kontynent, upamiętnia koniec tej samej wojny. Lecz polskie ekrany telewizyjne pokazują inny świat, pozbyty sensu, pozbyty ładu, pozbyty szacunku. Wśród zadymionych ulic w okół Placu Konstytucji wyłaniają się tajemnicze postacie zamaskowane w białych balaklawach atakujące policję i dziennikarzy i demolujące metalowe bariery. Policja naciera na nich przy pomocy czarnych hełmów, gumowych pałek i wodnych armat. Nieznani sprawcy podpalili wóz transmisyjny TVN i samochód Polskiego Radia. 3 rannych policjantów ląduje w szpitalu, 210 uczestników jest aresztowanych, w tym 39 anarchistów niemieckich.
Pamiętam jak w emigracyjnym Londynie Dzień Niepodległości był dniem w którym uczestniczyli wszyscy normalnie skłóceni ze sobą politycy. Referaty historyczne podkreślały rolę wszystkich ruchów społecznych i grup wojskowych które miały swój wkład w wywalczeniu i utrzymaniu Niepodległości Polski. Czczono zarówno wkład Piłsudskiego i Dmowskiego, Hallera i Dowbora-Muśnickiego, Witosa i Daszyńskiego, Sikorskiego i Sosnkowskiego. Odczuwano wówczas że to jest radosne święto dla wszystkich.
Jakoś nie wszyscy tak to widzą w Polsce. Przez ostatnie dwadzieścia lat niepodległości obchody święta niepodległości zostawia się w rękach najdziwniejszych organizacji peryferyjnych które wykorzystują to święto dla własnej agendy politycznej. Pomnik Romana Dmowskiego staje się w oczach prawicowych demonstrantów symbolem ideologii opartej o tradycje narodowe. W oczach ich przeciwników pomnik jest symbolem anty-semityzmu i etnicznego szowinizmu. Te rywalizujące grupy organizują swoje marsze i kontra-marsze i wywołują konflikty i walki uliczne które najczęściej kończą się starciami i jednej i drugiej strony z policją.
W tym roku dwie największe grupy skrajnie prawicowe – Młodzież Wszechpolska i Obóz Narodowo-Radykalny - połączyły siły aby zorganizować wspólny jednolity „Marsz Niepodległości” z placu Konstytucji pod pomnik Dmowskiego. Powiewają setki biało-czerwonych flag i są też pojedyncze flagi prawicowych sympatyków z Słowacji, Chorwacji i Serbii. Bardziej agresywni byli kibice Legii Warszawa wspierający marsz i gotowi do awantury z kimkolwiek. Było nieco zamieszania czy w ostatniej chwili marsz nie został zdelegalizowany przez władze miejskie. Ostatecznie policja orzekła że marsz jest wciąż legalny ale nie miał prawa zbierać się na Placu Konstytucji. Przy opóznionym zakazie zaczyna się burda i lecą częśći bruku i butelki. Policja organizuje odwet. W walkę wmiesza się równie radykalna anty-prawicowa manifestacja pod hasłem „Kolorowa Niepodległa”.
Obawiam że władze miejskie pogorszyły sprawę przez niewyjaśnione opóznione próby zakazu manifestacji i przez zezwolenie na kontr-demonstracje przy sąsiednich ulicach. Zarówno Młodzież Wszechpolska jak i „Kolorowa Niepodległość” mają prawo do wypowiedzenia się ale zgadzam się z propozycją Prezydenta Komorowskiego że w przyszłości nie będzie można organizować dwuch rywalizujących marszów w tym samym terminie i w tym samym miejscu.Niepodległość nie może być monopolem marginesu. Państwo powinno samo publicznie przejąć na siebie odpowiedzialność za „Marsz Niepodległości” wspierany przez wszystkie partie demokratyczne, tak jak miało miejsce w emigracyjnym Londynie. Lepszym przykładem były wspólne modlitwy polskich i niemieckich księży o pokój które odbyły się katedrze polowej Wojska Polskiego w Warszawie.
Słowa „niepodległość” i „Ojczyzna” należą do nas wszystkich a nie do fanatyków którzy interpretują te pojęcia jako wyraz nienawiści wobec innych i jako kamuflaż własnych niepowodzeń i kompleksów.
Przypominam sobie słowa poety Jana Kasprowicza:
Rzadko na moich wargach -
Niech dziś to warga ma wyzna
Jawi się krwią przepojony,
Najdroższy wyraz: Ojczyzna.
Widziałem, jak się na rynkach
Gromadzą kupczykowie,
Licytujący się wzajem,
Kto Ją najgłośniej wypowie.
Widziałem, jak między ludźmi
Ten się urządza najtaniej,
Jak poklask zdobywa i rentę,
Kto krzyczy, iż żyje dla Niej.
Sztandary i proporczyki,
Przemowy i procesyje,
Oto jest treść Majestatu,
Który w niewielu żyje.
Więc się nie dziwcie - ktoś może
Choć milczkiem słuszność mi przyzna
Że na mych wargach tak rzadko
Jawi się wyraz: Ojczyzna.
Wiktor Moszczyński „Dziennik Polski” 18/11/11
Sunday, 30 October 2011
Ogłaszam alarm dla polskiego Londynu
Ogłaszam alarm dla Polaków w Anglii. Po debacie parlamentarnej 24go pażdziernika o nowy referendum europejski Wielka Brytania dryfuje bezwładnie w kierunku renegocjacji stosunkow z Unia a moze nawet opuszczenia Unii. W obliczu możliwości nadchodzącej secesji czas najwyższy aby obywatele polscy załatwiali dla siebie i swoich rodzin prawo do stałego pobytu na Wyspach, czyli Permanent Residence.
Jeszcze 2 lata temu nie wierzyłbym że ten kraj potoczy się w takim kierunku. Wiadomo było że dla wielu starszych Brytyjczyków, pamiętających zwycięską Wielką Brytanię powojenną, co prawda klepającą biedę lecz dumną, tradycyjną, podejrzliwą wobec Europy i wobec cudzoziemców, członkostwo Unii Europejskiej było przez wiele lat irytującą zadrą. Denerwowały ich ciągłe nowe zarządzenia z Brukseli. A to wprowadzenie systemu metrowego zamiast funtów wagi (lbs) czy stóp (feet); a to jakość mięsa; a to znowu obowiązkowe ograniczenia godzin pracy czy ostrzejsze przepisy dotyczące bezpieczeństwa w zakładach czy biurach. Nagle w polityce zagranicznej czy monetarnej Brytyjczycy musieli liczyć się z opinią tradycyjnych wrogów - Francji lub Niemiec. Wszędzie słychać było cudze języki; dzieci w szkołach pochodzące z różnych kultur; brak chłosty w szkole. Teraz jeszcze dochodzili do tego jacyś Polacy i inni ze Wschodniej Europy, niby grzeczni i pracowici ale było ich zbyt dużo i wielu z nich nie znało języka a pracy zawsze umieli znaleść nawet kiedy zaczęła się recesja. Najgorsze że Wyspiarze nie mogli już przewozić tradycyjnie z zagranicy tanie papierosy czy alkohol bez akcyzy. Wszystko co złe moża było zwalić na tą zakałę - Europę.
Młodzi Brytyjczycy patrzyli na to nieco inaczej. Dziewczyny poznawały wcześniej języki europejskie i je praktykowały; wyjazdy bezwizowe do Hiszpanii czy Grecji mogły być zarówno wyjazdami dla przyjemności jak i dla zarobku, a nawet kariery; tanie pałacyki do zakupu we Francji czy place budowlane do inwestycji w Bułgarii; jednorazowa wymiana pieniędzy na niemal całą Europę; życie kawiarniane zarówno w Lisbonie co Manchesterze; w każdym kraju europejskim młodzi Anglicy i Szkoci czuli się jak u siebie. Wszystko co najlepsze – to Europa.
I po stronie młodych byli biznesmeni i pracodawcy, zakładający swoje filie i przerzucający swoje inwestycje z jednego kraju europejskiego do drugiego. Mogli się cieszyć brakiem kontroli celnej wewnątrz unii i korzystać z tańszej i często lepiej wyszkolonej i lepiej usposobionej siły roboczej ze wschodniej czy południowej Europy. Udział w wielkim rynku europejskim był również atrakcją dla inwestycji z innych krajów pozaeuropejskich, z Chin, z Indii, z Korei, z Ameryki. Pro-europejskość brytyjskich przedsiębiorców odzwierciedlały brytyjskie związki zawodowe zadowolone z europejskiej ochrony praw brytyjskich pracowników. Szczególnym atutem była stabilność waluty euro obejmująca większość kontynentu europejskiego z którym Wielka Brytania otrzymuje połowę swojego zagranicznego obrotu handlowego.
Lecz partia konserwatywna objęta jest obsesją anty-europejską którą ich przywódcy starali się w przeszłości kamuflować wiedząc że większość społeczeństwa może podzielać te poglądy lecz nie do tego stopnia aby zrywać z Europą. Wiedziano też że zaplecze gospodarcze Torysów chciałoby utrzymać jeden rynek europejski i tanią siłę roboczą na Wyspach. Nowy przywódca David Cameron chciał przedstawić swoją partię jako nowoczesną i uczuloną na nowy zeitgeist młodej Europy – a więc na uszanowaniu dla mniejszości narodowych, równouprawnieniu kobiet i gejów i szacunku dla ochrony środowiska. Ale żeby zaskarbić sobie lojalność swoich prawicowych partyjnych oszołomów i tych brukowców anty-europejskich jak Daily Express i Daily Mail, Cameron zerwał z pro-europejskimi partiami chadeckimi w parlamencie europejskim i zapowiedział że jakakolwiek nowa zmiana w konstytucji Unii Europejskiej będzie musiała być zatwierdzona przez referendum.
Ostatnie referendum w sprawie uczestnictwa Wielkiej Brytanii w Wspólnocie Europejskiej miało miejsce jeszcze w roku 1975. Społeczeństwo zostało wówczas przekonane przez establishment polityczny i gospodarczy że współudział w projekcie europejskim jest konieczny dla rozwoju gospodarki ale że to w żaden sposób nie zagraża suwerenności brytyjskiej. Później cząstki tej suwerenności znikały kawałeczek po kawałeczku. W każdym aspekcie życia Wyspiarzy pojawiały się zmiany które dręczyły starszych Brytyjczyków, np. w szkolnictwie, w rolnictwie, w rybołóstwie, w górnictwie, w zatrudnieniu obcokrajowców, w sądownictwie, w rozdiale zamówień przez urzędy państwowe i lokalne. W roku 2009 sondaże publiczne wykazały że 55% jest za odejściem od Unii Europejskiej i że 84% uważa że winien być referendum nim podejmie się następną decyzję o przekazaniu dalszych kompetencji Brukseli. Tą frustrację społeczeństwa podsycały z początku organizacje skrajne jak BNP i UKIP, i medialne tzw. „redtopy”, ale przenikała ona w końcu do wszystkich głównych partii, najpierw w latach 80-ych na lewicy, a w następnych dwuch dekadach na prawicy.
Cameron był przekonany ze swoimi gestami mógł okiełzać te szownistyczne tendencje i zjednać w okół swojej osoby zmodernizowaną partię konserwatywną w momencie kiedy zdobyła najwięcej mandatów w parlamencie i założyła koalicyjny rząd z pro-europejskimi liberalnymi demokratami. Ale piłkę którą dotychczas Cameron tak zręcznie podbijał wypadła mu z ręki gdy nastąpiło gospodarcze trzęsienie ziemi. W zeszłym roku, wobec napęczniałych długów Grecji, Portugalii, Hiszpanii i Irlandii stabilność euro stanęła pod znakiem zapytania akurat w momencie kiedy Europa wychodziła powoli z recesji. Przy obecnym nikłym wzroście gospodarczym w Europie i Ameryce i przy dodatkowym zagrożeniu bankructwa Włoch rządy niemieckie i francuskie zawahały się przed dalszym podpisywaniem się pod długami południowych sąsiadów. Przyszłość euro stała się ofiarą spekulacji bankowych i groziła krachem większości banków europejskich, włacznie z brytyjskimi. Uśpiona anty-europejskość społeczeństwa brytyjskiego wyskoczyła z inkubatora a konserwatywni „backbenchers” (posłowie konserwatywni bez tek ministerialnych) podchwycili jej duch.
I w tym momencie, gdy cały świat zachodni zachodził w głowę jak ugasić ten pożar dewizowy w Europie, rząd Camerona chwycił za lirę nerońską i podrzucił lwom w parlamencie do pożarcia scenograf secesji. Chodziło mu o zaspokojenie ostrego apetytu tych jednostek w partii rządzącej które rwały do opuszczenia Europy tak aby zostawić Cameronowi inicjatywę negocjacji z Unią w sprawie kryzysu. Okazało się jednak że debata nad społecznym wnioskiem o referendum w sprawie Europy pożarła nie jednostki, ale aż połowę jego „backbenchers”. Nie ważne że przy pomocy opozycji rząd przeprowadził wniosek nie zwołania referendum. Ważny był szeroki wachlarz zagorzałych buntowników. To oni odzyskali wiatr w żaglach. Nagle cugle wypadły Cameronowi z ręki i chyba na stałe.
Teraz aby zaspokoić apetyty własnej partii i panikującego społeczeństwa zmuszony jest podejmować kroki powolnego odejścia od różnych uzgodnień jako np. dyrektywa europejska o godzinach pracy czy prawa pracowników z agencji. Minister spraw zagranicznych William Hague przyznał się że Foreign Office już przygotowuje prowizoryczny harmonogram odejścia od Europy. A wiemy że w okresie obecnego zastoju jednym z najbardziej niepopularnych w Anglii ustaw unijnych dotyczy wolnego poruszania się pracowników europejskich (czyli my) w granicach Unii, rzekomo zmuszających tubylców do tracenia pracy. Juz partie konserwatywne i labourzystowskie dały do zrozumienia że wpuszczenie nas do Wysp Brytyjsich w roku 2004 było błędem. W tej chwili przyjaciół w parlamencie nie mamy. Częściowo to nasz wina bo za mało Polaków tu głosuje w wyborach samorządowych. Mamy tu pełne prawo mieszkać, pracować i głosować. Ale, w obecnym krytycznym stanie panicznych anty-europejskich nastrojów politycznych, na jak długo?
Bieg kryzysu walutowego na pewno wymusi na członków Unii wprowadzenie wspólnej polityki gospodarczej i dopasowanie tego do obecnej konstytucji unijnej. A więc, prędzej czy pózniej, zmiany w konstytucji nastąpiął. Chcąc nie chcąc obecny brytyjski rząd koalicyjny jest zobowiązany własnymi deklaracjami do zwołania referendum aby wszelkie nowe zmiany konstytucyjne zatwierdzić. Mimo swoich niedzielnych protestów w „Observerze” liberalny wicepremier Nick Clegg nie będzie w stanie tego pędu powstrzymać. Wreszcie społeczeństwo brytyjskie będzie dopuszczone do głosu. Jest duże prawdopodobieństwo że to referendum zakończy się fatalnie dla stosunków europejsko-brytyjskich. Nasza obecność na Wyspach może wtedy nie mieć żadnych podstaw prawnych. Rodziny polskie mogłyby być zmuszone opuścić ten kraj.
Chyba że ......
Chyba że w międzyczasie, Polacy załatwiłiby dla siebie i swoich dzieci prawo stałego pobytu. To prawo należy się wszystkim Polakom którzy żyją i pracują tu prawnie zarejestrowani przez okres 5-iu lat. Nie jest to tania opcja ale stanowczo całym sercem polecam ją naszym rodakom. Czas wypełnić podanie i przyjąć status Permanent Resident. Dla siebie i dla swoich dzieci. Tak na wszelki wypadek.
Alarm na polski Londyn wciaz trwa.....
Wiktor Moszczyński 4 listopad 2011 - „Dziennik Polski”
Monday, 17 October 2011
Czy "Bitwa Warszawska 1920" to „najgorszy film"?
„Bitwa Warszawska 1920 stracona!” - taki był tytuł blogu byłego ambasadora brytyjskiego w Warszawie - Charlie Crawford. Czytam dalej: „Gdy opuściłem kino (przyp. Haymarket w Londynie) zacząłem mocować się z ponurym i niemilewidzianym pytaniem: Czy to nie był najgorszy film który kiedykolwiek widziałem?” Zawsze uważałem Charlie za najmniej dyplomatycznego z europejskich dyplomatów ale tu aż przeszedł sam siebie.
Crawford pochwala decyzję produkcji takiego filmu i potwierdza że jest to temat godny ekranizacji ale oczekiwał że taki film będzie przedstawiony w formie artystycznej z pewną subtelnością. I tego mu szczególnie brakowało. „Wszystko niemal jest zredukowano do banalnego polskiego komunału,” pisze dalej. Mówi że wszyscy Rosjanie są brutalni i najczęściej pijani, Polacy są dzielni i dobrzy, bohaterka zaczyna jako tancerka w kabarecie a później operuje karabinem maszynowym niczym „Rambo.”
Ojej! W londyńskim kinie Haymarket były kwiaty i wiwaty. Reżysera Jerzego Hoffmana przyjęto osobiście z aklamacją na stojąco. Kinematografia weterana Hollywoodu i Elstree – Sławomira Idziaka - była imponująca tymbardziej że zmuszeni zostaliśmy do ubierania okularów odpowiednich do 3-wymiarowej ekranizacji. Wystrzały artleryjskie, latające trupy i krzyże, parowozy, czołgi i konie przechodziły nie tylko przed nami, ale wyskakiwały nie raz jakby z poza nami a inne mierzone były prosto w nas. Wrażenia ze scen bitewnych były zaskakujące. Okrucieństwo wojny pokazywano w całej krasie. Szarże kawalerii konkurowały ze zgrozą okopów i krajobrazu po bitiwie, pełnego błota, krwi i powycinanych kończyn.
Wyraźnie nie szczędzono tu wydatków. Brytyjski dystrybutor Cineworld pisze z zachwytem że film ten „był jednym z najdroższych filmów w historii polskiego kina, i to uwidoczniono na ekranie do ostatniego pena”. A koszt ten przerastał 18 milionów złotych, z czego połowę sfinansował Polski Instytut Filmowy. Używano najnowocześniejszą technikę wyświetlana 3D, czyli tzw. negatywna paralaksa która buduje przestrzeń nie tylko od ekranu w głąb, ale i od tego co jest przed ekranem. Zatrudniono najwspanialszych aktorów a przedewszystkiem Daniela Olbrychskiego jako Piłsudskiego i Bogusława Linde jako Wieniawę. Bohatera filmu, ułana, grał popularny aktor telewizyjny Borys Szyc. Używano 3500 statystów. Czy warto było wydać takie pieniądze? Lub czy były to, jak uważa Crawford, pieniądze wyrzucone w błoto?
Dla widzów ze starszego pokolenia którzy przeżywali 50 lat oczerniania bitwy warszawskiej przez propagandę sowiecką a później przez PRL, film wreszcie mógł zadowolić ich apetyt na patriotyczny pejzaż który przekazał istotne fakty w nieco lukrowym opakowaniu, takim jaki sami mieli o tym zwycięstwie. Było to zwycięstwo tym słodsze w ich pamięci im zostało przygaszone zawieruchą wojenną po 1939 która zgniotła wszelkie owoce tego zwycięstwa. Przedwojenna i wojenna legenda bitwy warszawskiej (a właściwie dwie zwalczające się legendy – legendę nieomyślnego wodza Piłsudskiego i legendę „Cudu nad Wisłą”) została zdeptana i zdeprawowana. Dla tego pokolenia ten film był potrzebny tak jak dla Polski pod zaborami potrzebne były poematy Mickiewicza, powieści Sienkiewicza, obrazy Matejki, panoramy Kossaka, sztuki dramatyczne Wyspiańskiego. „Dla pokrzepienia serc,” jak to się wówczas mówiło. Zaś dla dzisiejszego młodszego pokolenia wyczulonego na nowoczesną technikę i na pewną dozę cynizmu i realizmu epiczna patriotyczna oprawa Hoffmana przyozdobiona została jego tradycyjnym sprośnym obrazoburczym humorem.
Ale dwadzieścia lat po odzyskaniu niepodległości nie wszyscy potrzebujemy „pokrzepiwać” nasze serca. Częściej zależy nam na tym aby nasze pozytywne emocje o własnym kraju były docenione przez inne społeczeństwa, a szczególnie te wśród których żyjemy. A jak Brytyjczyk odbierałby taki film? Pamiętamy że filmy polskie Wajdy, Polańskiego czy Kieślowskiego miały powodzenie za granicą. Ale nawet u Wajdy większe powodzenie za granicą miały filmy jak „Popiół i Diament” czy „Człowiek z Marmuru” , które były wyrazem buntu i tworzyły wyłom w panującej ówcześnie ideologii, niż takie jak „Człowiek z Żelaza”, „Pan Tadeusz” czy „Katyń” które wykonywane były na zamówienie społeczne czy dla zadowolenia czysto polskich apetytów. Nobla uzyskał Sienkiewicz za międzynarodową tematykę „Quo Vadis?”, nie za patriotyczną Trylogię czy „Krzyżaków”. Matejko pozostaje do dziś kompletnie obcy nie-polskiemu społeczeństwu.
Jak dotychczas „Bitwa warsawska 1920” została gruntownie zignorowana przez brytyjską prasę mimo że ukazywała się w 21 kinach Cineworld przez okres niemal 2 tygodni. Polskie społeczeństwo chyba dopisało bo w ciągu tych 10 dni film uzyskał £88,000 ze sprzedaży biletów. Ale film nie został pokazany w oddzielnym pokazie dla krytyków filmowych, nie istnieje na portalu Film Distributors’ Association i nie posiada żadnej recenzji w takich medialnych drogowskazach jak „Time Out”. Nie ma w tym kraju żadnej dyskusji nad filmem, ani wśród krytyków, ani wśród brytyjskiej publiczności. Polacy, którzy licznie przybyli na seanse w kinach brytyjskich aby film oglądać, widocznie milczą na temat filmu; zaskarbili sobie głębsze emocje ze spektaklu i nie podzielili się tymi emocjami z brytyjskimi przyjaciólmi. Może dlatego że te emocje są nieprzetłumaczalne dla cudzoziemców? Dość że wieść o filmie zapadła na Wyspach jak kamień w wodę.
Dlaczego film nie zaskarbi łatwo uznanie u Brytyjczyków? W końcu tematyka, czyli „groźba rewolucji w całej Europie”, jest międzynarodowa a bohaterka filmu, Ola, grana z naiwnym ale słodkim wdziękiem przez śpiewaczkę kabaretową Nataszę Urbańską, jest „nowoczesną kobietą” nie bojącą się w uczestniczeniu w walce na froncie gdy zapada potrzeba. Sceny przebywania uwięzionego ułana Jana ( jak kiedyś Skrzetuskiego) w paszczy nieprzyjaciela, skąd ogląda haniebną klęskę własnego wojska słuchając cynicznych komentarzy komisarza Bykowskiego (jedyną postacią w filmie na prawdę 3-wymiarową), są dobrym zagraniem w scenariuszu. Sceny bitew, choć nie zawsze logiczne w swojej kolejności , pozostają imponujące i mogłyby zasłużyć na międzynarodową nagrodę tu i tam.
Ale płęta miłosna jest banalna, postacie są rzeczywiście jednowymiarowe a międzynarodowe aspekty są słabo realizowane. Takiego Lenina czy Stalina, jakiego pokazują w filmie, wywołałby tylko śmiech na sali. Rosjanie (za wyjątkiem żony Bykowskiego) pokazani są tylko w czarnych kolorach. Trzeba było powołać ich bardziej do życia; choćby przez ich wewnętrze spory o strategię wojenną i o przyszłość rewolucji. Gdzie sceny z rewolucyjnego Berlina i ze sztabu Reichswery czekających na przyjście Armii Czerwonej? Gdzie sceny z Anglii gdy związki zawodowe zarządzają bojkotu sprzętu wojskowego do Polski? Gdzie sceny z Włoch czy Francji czy Stanów Zjednoczonych pogrążonych w strajkach i nastrojach rewolucyjnych? To bardziej przemówi zagranicznemu widzowi niż bałwochwalcze wypowiedzi Lenina o rewolucji światowej. Przydałoby się więcej ruchomych map, a mniej scen batalistycznych, aby zrozumieć co się działo. Gdzie jest młody de Gaulle komentujący strategię Piłsudskiego? Gdzie postać przyszłego Papieża Piusa XI, wówczas wizytatora watykańskiego w Polsce, który nie opuszczał zagrożonej stolicy? Dlaczego bardziej nie podkreślano rolę brytyjskich czy francuskich misji wojskowych w Polsce czy nie pokazano więcej o pilotach amerykańskich? Krótkie wzmianki o nich nie wystarczą.
Nawet jeżeli czujemy patriotyczny obowiązek bagatelizowania udziału cudzoziemców w naszej bitwie to musimy uwypuklać ich rolę jeżeli chcemy uzyskać uznanie dla filmu za granicą.
Ponadto Polska pokazana jest jako kraj zacofany, pełen ułanów, chłopów i duchownych. A gdzie są polscy robotnicy broniący Warszawę? Pamiętajmy że przy premierze ludowcu Witosie, wicepremierem był przywódca robotników Daszyński (w filmie nie wymieniony)? Ta wrogość „polskiego proletariatu” do Armii Czerwonej najbardziej zdezorientowała Bolszewików głoszących rewolucję w imieniu tegoż właśnie proletariatu. I to by bardziej przemówiło do wyobraźni widza zagranicznego niż polscy chłopi.
A gdzie konsekwencje wojny? Gdzie traktat ryski i zdradziecki rozbiór Ukrainy (zresztą temat tak bliski sercu samego Hoffmana)? Gdzie 19 lat niepodległości a pózniej straszna zemsta Stalina? W krótkim posłowiu (tak dziś popularnym w filmach amerykańskich) Jan mógł zginąć w Katyniu; Ola wywieziona na Kamczatkę; szyfranci mogli byli pomóc w odkryciu Enigmy a dramatyczne losy Tuchaczewskiego i Trockiego też miały by swoją wymowę.
Tak, film był wielkim przeżyciem emocjonalnym. Ale w takim opakowaniu tej emocji nie wyeksportujemy. Nie tędy droga do promowania naszego kraju.
„Dziennik Polski” 21 październik 2011
Tuesday, 4 October 2011
CIEMNE CHMURY ZAWISŁY NAD ULICAMI YEOVIL
Po długiej podróży przez malowniczy jesienny krajobraz angielski pociąg dotarł z lekkim opóźnieniem na stację Yeovil Junction. Miasteczko Yeovil znajduje się w południowo-zachodnim hrabstwie Somerset. Na peronie spotkał mnie młody Rafał Skarbek, przewodniczący lokalnej organizacji polsko-wschodnioeuropejskiej MECA. Są to inicjały organizacji o ambitnej nazwie Midwest European Communities Association, choć cele i założenia tej organizacji są nie mniej ambitne.
Rafał Skarbek i jego współpracowniczka Agata Klimas założyli organizację która służy nie tylko Polakom w terenie ale również innym przyjezdnym z Europy Środkowej a nawet innym narodowościom, jak filipińczykom i portugalczykom. Podobne założenie organizacyjne pojawia się co raz częściej. Na przykład po rozwiązaniu polskiej organizacji w Sunderland założono bardzo sprężną organizację International Community Organisation of Sunderland (ICOS) która w praktyce obejmuje nie tylko przyjezdnych o różnych narodowościach ale rozciąga się geograficznie na szerszym terenie, łącznie z miastami Newcastle i Gateshead.
MECA zajmuje się przedewszystkiem poradami w sprawie opieki społecznej i bezpieczensństwa osobistego i grupowego. Agata specjalizuje się w sprawach dotyczących przysposobienia dzieci polskich do potrzeb i wymagań angielskich szkół ale obydwoje co raz częściej muszą zajmować się ochroną Polaków i innych cudzoziemców przed eksploatacją i przed atakami fizycznym na tle etnicznym. I właśnie ten aspekt na pierwszym miejscu skierował mnie do Yeovil.
Yeovil to teren gdzie przeważająca większość mieszkańców stanowią Anglicy, najczęściej pochodzący z hrabstwa Somerset. Jest to teren rolniczy ale posiadający też duże fabryki przemysłu rolniczego i militarnego (British Aerospace, Westland Helicopters). Dla nich nawet Londyńczyk jest coś w rodzaju cudzoziemca. Jest to więc teren gdzie do niedawna większość społeczenstwa nie musiało się dostosowywać do współistenienia z innymi grupami etnicznymi. I tu właśnie najbardziej widoczni są nowi przybysze z Polski i krajów sąsiednich którzy również dotychczas nie musieli doszkalać się w sztuce życia w środowisku wieloetnicznym. Z początku egzotyka dwuch izolowanych od siebie kultur mogła spodobać się wielu mieszkańcom; Anglicy wykazali swoją tradycyjną tolerancyjną nieco obojętną gościnność (trudno mieszkańców z „West Country” oskarżać o nadmiar wylewności w stosunkach z intruzami) a pracodawcy w firmach jak Dorset Cereals nie mogli się wystarczająco nacieszyć że znależli wreszczie chętnych pracowników do wykonywania żmudnej pracy za psie pieniądze.
Ale to nastało w okresie boomu gospodarczego. Teraz mamy praktycznie recesję, i to wtórną. Tubylcy są przygnębieni, boją się o swoją pracę, a tu widzą że wielu Polaków dalej pracuje na tych swoich minimalnych stawkach. To ci sami Polacy którzy czasem wieczorami buszują hałaśliwie po ulicach miasta i prowadzą samochody ze swoją zwykłą samobójczą brawurą zaniedbując przepisy anty-alkoholowe. Polacy nie są już teraz faworytami policji która wydaje fortunę na tłumaczy dla Polaków często wyraźnie udających że nie znają języka angielskiego kiedy coś przeskrobali. Pare miesięcy temu pewien tubylca został pobity do nieprzytomności pod latarnią w centrum miasta przez trzech drabów w kapturach a wszystko zostało wyłowione na monitorach telewizyjnych i nagrane bezustannie na You Tube. Policja stwierdziła że pobicie wykonali Polacy, zatrzymali nawet trzech młodzieńców polskich ale po czasie ich wypuścili. Oskarżonych osób już nie ma, pozostaje tylko oskarżona narodowość; przynajmiej w świadomości mieszkańców.
Nic dziwnego że frustracja Brytyjczyków wyładowuje się wówczas zbyt jaskrawie. Ujemne komentarze z odpowiednymi przymiotnikami na „f” dochodzą do uszu nie tylko Polaków na ulicy ale nawet dzieci w drodze do szkoły. Jednego Polaka poturbował przy mieszkaniu sąsiad z odpowiednymi wyzwyskami. Polak zawezwał policję i przeszło godzinę czekał na nich na ulicy przed domem. Policja nie zjawiła się, ale zjawiła się banda młodzeniaszków z synem napastnika na czele. Pobili Polaka do nieprzytomności, miał pęknięcie czaszki i leżał przez 3 tygodnie w szpitalu. Policja zjawiła się na wezwanie zaalarmowanych sąsiadów ale aresztowań sprawców nie było. Inna rodzina polska zamieszkała w wiosce opodal Yeovil też miała sąsiada pełnego szowinistycznej agresji który krzyczał na małe dzieci, oskarżał ojca rodziny o różne bezpodstawne przewinienia za które raz nawet był aresztowany na oczach własnych dzieci przez policję wezwaną przez złośliwca. Pewny siebie agresor zapewniał wszystkich że zmusi polską rodzinę do opuszczenia wioski. Akcja dopiero została zaprzestana kiedy wykryto że zbite okno tylne z niedoszłego włamania w domu polskim, było zabarwione krwią „włamywacza” którym okazał się właśnie tym sąsiadem-prześladowcą. Skończyło się tym że to Anglik musiał się wyprowadzić na żądanie lokalnego magistratu, ale policja nie uważała wskazane za przeproszenie prześladowanej rodziny polskiej.
Lecz kiedykolwiek pobity czy prześladowany Polak czy Polka zgłaszają w czasie rozmowy z policją że byli ofiarami przestępstwa o charakterze nienawiści rasowej („racial hate crime”) lokalna policja nie klasyfikuje w ten sposób tego stwierdzenia. Potwierdziła to na spotkaniu jedna tłumaczka, pochodzenia rosyjskiego. Policja w Somerset nie przyjmuje epitety o naturze etnicznym pomiędzy Polakiem a Anglikiem jako rasizm *bo są tego samego koloru skóry”. Nie jest to definicja przyjęta przez Equality Commission. Gdy Rafał i Agata zwołali w zeszłym tygodniu konferencję lokalnych decydentów i doradców w sprawach dobrego sąsiedztwa poszczególnych wspólnot lokalnych, na które przybył burmistrz Yeovil, dyrektorka lokalnej szkoły, przedstawiciele służby zdrowia, mieszkań komunalnych, i równouprawnienia rasowego, to lokalna policja zbojkotowała zebranie.
Nie pomogło też że wlaśnie w czasie tej konferencji, którą zagaiłem na prośbę organizatorów, odbywała się konferencja Partii Pracy w Liverpoolu. Tu szereg mówców i komentatorów z czołówki partyjnej zwalało ujemne skutki swojej decyzji otwarcia granic dla wschodnio-europejczyków w roku 2004 na samych Polaków bo „zbyt licznie przybyli” ale teraz postarają się ich „przyjazdy i zatrudnienie przykrócić”. Jak?! Były to umyślne niedomówienia skierowane na natychmiastowy poklask ale które wprowadzają jeszcze więcej zamieszania i stresu bo zostawiają sprawę Polaków w zawieszeniu. Staje się wtedy dalszym potencjalnym punktem zapalnym, bo natrętnii szowinyści czują że ich anty-polskie uprzedzenia mają powszechną aprobatę nawet na najwyższym szczeblu. A na zjeździe Torysów zakwestionowano z kolei zapomogi dla wschodnioeuropejczyków. Minister od opieki społecznej , niby sw Jerzy wyprawiający się na ścieżkę wojenną wobec tradycyjnego smoka brukselskiego, potępia uzgodnienia unijne dotyczące cudzoziemców (czytaj Polaków). Stajemy się znów chłopcem do bicia w zatargach londyńsko-unijnych. Lecz tym razem rzeczywiście naszych biją.
Sprawa tzw.”hate crimes” winna wchodzić co raz bardziej teraz na porządek dzienny polskich organizacji. Wciąż nie mamy cyfr bo poszczególne komisarjaty policyjne nie trzymają statystyki z tej dziedziny. Wiedzą ile przestępstw popełniają Polacy (też wiemy, niestety za dużo!); więdzą ile razy Polacy czy Polki są ofiarami przestępstwa, ale nie mogą potwierdzić ile tych przestępstw ma charakter etniczny. To nie znaczy że zaprzeczają że takie ataki mają miejsce. Rzecznik policji w Szkocji potwierdza że „jest wielki wzrost w ilości ataków natury rasistowskiej szczególnie dotyczących ludzi ze Wschodniej Europy, a przedweszystkiem Polaków.” Z kolei policjant w Blackpoolu stwierdza że „Polacy w naszym kurorcie co raz częściej spotykają się eksploatacją, zastraszeniem czy nawet napadami, ale większość pozostaje nieopisane.”
Jeżeli policja nie posiada takich statystyk, to skąd taka organizacje polonijne jak Zjednoczenie Polskie może uzyskać swoje dane aby częstotliwość takich napadów można było wymierzyć i ostatecznie zapobiec. Jednym sposobem byłoby zatrudnienie tymczasowo naukowca aby sprawdził portale wszystkich gazet lokalnych w Wielkiej Brytanii na okres ostatnich pięciu lat. Podobne źródła pomogły mi w ustaleniu fenomenu „anti-Polish hate crimes” w roku 2008. Pozatem Zjednoczenie czy konsukat powinny prosić polskie organizacje terenowe o wysyłanie sprawozdań o takich atakach. Z takim materiałem przedstawiciele Zjednoczenia mogą zwrocić się do odpowiedniego ministra w Home Office i omówić na tym szczeblu możliwości monitorowania i zapobiegania takim atakom.
Międzyczasie takie organizacje jak MECA muszą w samotności walczyć o tożsamość i bezpieczeństwo woich członków na bruku swojego miasteczka licząc na ewentualnym zrozumieniu i wsparciu ze strony lokalnej polic ji. Nie Latwa to sytuacja tym bardziej że przy obecnych cięciach rządowych mogą zniknąć etaty Rafała i Agaty a wtedy będą mogli się oprzec wyłącznie na wolontariuszach. Nadchodzą ciężkie czasy dla wielu naszych rodaków w terenie i nasze organizacje reprezentatywne, uzbrojone z odpowienim materiałem i siłą woli będą musiały ich wesprzec w tej nierównej walce z upiorami zaściankowej nienawiści.
Wiktor Moszczyński „Dziennik Polski” Londyn 7 październik 2011
Monday, 19 September 2011
MSZ kontra SENAT: Runda Trzecia
Sięgnąłem po gazetę. Nagłówek na pierwszej stronie „Dziennika Polskiego” ogłasza „Konflikt Senatu z MSZ o poską diasporę: Rząd chce zająć się Polonią”. Aha. Przypominam sobie że coś o spotkaniu w Warszawie zorganizowanym przez Marszałka Senatu na ten właśnie temat mówił mi w zeszłym tygodniu Jan Mokrzycki. A więc jestem na bieżąco. Czytam dalej. W artykule dowiadujemy się że „doszło do niesnasek na linii MSZ-Senat. Minister.... zażądał przesunięcia pokaźnych sum na finansowanie pomocy dla Polonii z budżetu Kancelarii Senatu do MSZ.” „Nigdy nie zaakceptujemy zwierzchnictwa MSZ jako ciała opiekuńczego i współpracującego z całą polską diasporą”, cytowano naszą weterankę od spraw polonijnych Helenę Miziniak. Polonie zagraniczne, jak czytamy, są tak oburzone że Edward Moskal, prezes Kongresu Polonii Amerykańskiej „wystosował list z wotum nieufności do minstra...” Zaraz, zaraz. To chyba pomyłka. Przecież Edward Moskal już nie żyje!
Na wszelki wypadek sprawdziłem datę gazety. 7 stycznia 2003! Nihil novi. To coś jak ten amerykański film „Dzień Świstaka” w którym wszystko się rano powtarza mimo że każdy dzień rozwijał się inaczej. Albo stara płyta która się zacięła.
Bo rzeczywiście sprawa „powraca jak bumerang”, jak to Marszałek Bohdan Borusewicz tydzień temu malowniczo określił na spotkaniu ze swoją Polonijną Radą Konsultacyjną. Już pierwsze targi międzyresortowe na ten temat powstały w roku 1990 gdy pieczę nad polonią przejął pierwszy Marszałek nowopowstałego Senatu Andrzej Stelmachowski. Powołał się na tradycję przedwojenną kiedy Władysław Raczkiewicz, wówczas marszałek Senatu, obejmował funkcję prezesa Rady Organizacyjnej Polaków z Zagranicy od roku 1931. Na tą tradycję powołuje sie z kolei obecny marszałek Borusewicz. Ale jest to do pewnego stopnia mitem. Przed wojną organizacyjną i finansową pieczę nad kontaktami z Polakami miał, słusznie czy niesłusznie, MSZ.
W roku 2003 była druga runda. Chrapkę na budżet Senatu wykazał minister Cimoszewicz. Dostał wówczas po palcach od działaczy polonijnych i od marszałka Pastusiaka. Na tym się wówczas skończyło. Funduszami wciąż rozporządza Senat przekazując pieniądze poszczególnym poloniom poprzez istniejące organizacje społeczne i charytatywne jak Wspólnota Poska czy Fundacja „Pomoc Polakom na Wschodzie”.
Obecnie ustawa budżetowa przewiduje 75 mln złotych na rok 2012. Ale teraz nadszedł następny etap tej wojny podjazdowej gdy po kontrolę nad budżetem sięga kolejno minister Radek Sikorski.
Ambitny minister grozi Senatowi Trybunałem Konstytucyjnym na zasadzie że Senat jest elementem władzy ustawodawczej i nie może konstytucyjnie decydować o rozdzielaniu środków z budżetu państwa. Ciekawa argumentacja. W kwietniu zeszłego roku Jan Borkowski, sekretarz stanu MSZ, tłumaczył że jako „podmiot władzy wykonawczej” MSZ nie może nadzorować działalności Senatu RP jako „władzy ustawodawczej”, i to szczególnie w zakresie pomocy finansowej dla polonii, w tym wypadku na Białorusi. A więc w tym wypadku ten sam argument uzasadniał nie wtrącania się MSZ.
Dwa lata temu MSZ przygotował 466-stronicowy Raport o sytuacji Polonii i Polaków za granicą, wytykający wciąż braki koordynacji i jasnej wizji w polityce Polski wobec swoich kuzynów za granicą. Szczególnie krytykowano uzależnienie wielu organizacji polonijnych wspieranych wyłącznie od dotacji wypłacanych przez Senat i nie dostrzeganie roli lepiej zorganizowanych polonii zagranicznych (jak my na naszych Wyspach, na przykład) w promowaniu Polski za granicą. Raport przypominał że wsparcie praw Polaków za granicą, szczególnie Polaków na Wschodzie i w Niemczech czy wśród nowej migracji zarobkowej w krajach unijnych, powinno być wykonywane przez konsulaty interpretujące traktaty dwustronne i unijne, a nie przez podkomisje Senatu. Raport sugeruje że polityka Senatu wspiera getta folkloru i utrzymuje zastygłe formy działania, a MSZ bedzie wspierało to co będzie dla Polski prestiżowe, szczególnie w świecie naukowym, kulturalnym, oświatowym i lobbyistycznym. Widać że już wówczas MSZ przygotowywało się na ten „skok na kasę”.
Do tego można dołączyć lamentacje szeregu działaczy polonijnych którzy wyrywają sobie włosy z frustracji nad nie-elastyczną zbiurokratyzowaną metodą składania i uzasadniania podań o fundusze ze Wspólnoty i Senatu. Wszystko musi być przygotowane o rok wcześniej, ale potwierdzenia uzyskania funduszy przychodzą często w ostatniej chwili, za późno aby je wykorzystać w odpowiednim ostro przestrzeganym terminie. Wiecznie narzekają na poszczególne upierdliwe przepisy prawne i budżetowe interpretowane przez równie upierdliwych senackich i wspólnotowych urzędników.
Innym przykładem to dyktatura księgowych w zakresie podziału między dotacją na wydatki bieżące i na wydatki kapitałowe. Dla przykładu, parę lat temu Wspólnota wsparła wydatek na renowację szkoły polskiej na Crystal Palace. Macierz Szkolna chciała tą pomoc rozszerzyć na inne szkoły w Londynie. Niestety żadne inne szkoły polskie w Londynie nie posiadały własnego pomieszczenia a więc nie zasługiwały na dotacje kapitałowe. A funduszów na tą skalę w budżecie wydatków bieżących już nie było.
Doświadczyłem to na własnej skórze parę lat temu kiedy, mimo wsparcia Wspólnoty i Senatora Perssona z Komisji Polonijnej, nie udało mi się uzyskać dotację od Senatu na kamień pamiątkowy dla działacza solidarnościowego Giles Harta w Ravenscourt Park. Apelowałem bezpośrednio do samego Marszałka ale bezskutecznie. Osaczony parokrotnie jako działacz KORu a potem Solidarności przez bezpiekę mógł się jeszcze wymknąć, lecz osaczony księgowymi z kancelarii senackiej już nie miał szans. W ostatniej chwili wyręczył mnie Konsulat, uzyskując dotację w mgnieniu oka od bardziej elastycznego MSZu.
Ale zwolennicy Senatu też mają cenne argumenty. Przypominają że wszelkie dotacje pochodzące z Senatu podlegają jawnym decyzjom komisji senatorów i kontroli społecznej. Nie ma żadnych tajemnic i wszystko jest sprawdzalne. Natomiast decyzje o wydatkach z MSZ rzadko kiedy podlegają jawnej kontroli. Uzasadnienia i kwoty wydatków są czasem umyślnie kamuflowane. W wypadku MSZ nigdy nie wiadomo czy kryteria wydatków nagle się nie zmienią i czy organizacje i projekty mogą liczyć na stałą coroczną dotację.
Wiadomo że dotacje senackie oparte są na zapotrzebowaniach kulturalnych, organizacyjnych czy bytowych z którymi organizacje jak Wspólnota Polska dobrze się zapoznały przez wiele lat współpracy. Znają organizacje, znają ludzi, znają problemy. Natomiast decyzje MSZu będą oparte przedewszystkiem na polskiej racji stanu – gospodarczej, politycznej czy prestiżowej, ale widziane przez pryzmat partii rządzącej. Przy zmianach rządów czy ministrów, a czasem nawet przy zmianach w koniunkturze politycznej, cele mogą się zmienić. Czy MSZ będzie wciąż popierać Kartę Polaka wobec sprzeciwów w Unii Europejskiej? Czy w krajach bardziej wobec Polski podejrzliwych jak Litwa, Białoruś czy Federacja Rosyjska, pieniądze z MSZu nie wydawałyby się dla nich niebezpieczne, nawet agenturalne? Uzasadniałyby chyba szybciej konfiskaty czy aresztowania. Im bliżej dotacje pochodzą od instytucji rządowych tym gorzej.
Przedwojenne doświadczenia zarządzenia przez MSZ nie były szczęśliwe. Władze sanacyjne bojkotowały polonijne organizacje endeckie czy socjalistyczne, szczególnie w Ameryce, a w hitlerowskich Niemczech i na Litwie aresztowano i szykanowano działaczy polonijnych jako agentów polskich. Przedwojenne władze polskie palcem nie kiwnęły w obronie wspólnot polskich masowo aresztowanych i rozstrzeliwanych w Kuropatach pod Mińskiem lub deportowanych czy zagłodzonych na Ukrainie.
Więc nasuwa się pytanie. O co chodzi Senatowi? O co chodzi MSZ? Czy chodzi tu o dobro polonii? Czy tylko o te 75 milionów?
Faktycznie polonia potrzebuje pomoc zarówno ze Senatu i z MSZ, bo trzeba bronić i wspierać Polaków za granicą zarówno dla ich własnego dobra jak i dla dobra prestiżu Polski. Przecież budżet nie musi organiczać się do 75 milionów złotych rocznie. Niech kolega Sikorski wywalczy swoje pieniądze polonijne bezpośrednio od swego kolegi Rostowskiego, a nie kosztem budżetu Senatu. Stać Polskę na więcej dla swoich rodaków za granicą.
„Dziennik Polski” - 23/09/2011
Wednesday, 7 September 2011
I ja tam w tłumie byłem....
16-latek wśliznął się dyskretnie w tłum demonstrantów. Nieśmiałego okularnika ponosiła ciekawość a ciekawość to wielki wróg rozsądku. Przyglądał się transparentom, mówcom, uczestnikom, rzadko tak młodych jak on. Czuł zadowolenie że wczymś uczestniczy, że coś się dzieje, że nie ogląda to tylko biernie na ekranie. Manifestacja z początku zdyscyplinowana i spokojna nabierała powoli tchu w żaglach i rozpalają się emocje i animozje. Zaczyna się szarpanina z policją, „niebiescy” wkraczają, rozdzielają uczestników, pchają. Tłum pcha spowrotem. Jedni demonstranci siadają na chodniku i nawołują do tego innych. „Bobbies” zaczynają podnosić siedzących, aresztują, niszczą transparenty które upadają na ziemię.
Teraz już robi się gorąco. Wrzaski kobiet i ryk podrażnionych demonstrantów wprowadza już groźną atmosferę. Nasz młodzieniec zląkł się nieco. Tego się nie spodziewał. Szybko odłączył się od tłumu aby przyglądnąć się akcji z daleka. Podbiegł w kierunku łuku prowadzącego do pałacu. Widzi że policja powoli zamyka bramę pod łukiem i tworzy tu dwuszeregowy szpaler przed bramą. Chłopak podbiegł szybciej aby przedostać się przez bramę przed jej zamknięciem. Policja każe mu się zatrzymać , ale on nie słyszy i tylko przyspiesza krok. Dwuch policjantów biegnie za nim. Jeden rzuca mu się na nogi (w stylu brytyjskiego „rugby tackle”) i zwala go nia ziemi.
„Gdzie tak pędzisz, chłopcze,” pyta go policjant. „Ja tylko tu przechodzę, nie jestem demonstrującym,” pół-kłamie nasz młodzian. „Dobrze,” mówi policjant. „Teraz nie ruszaj się stąd.”
Pozwolono mu wstać i stanąć za szpalerem.Był tam jedynym cywilem. A tłum nacierał już cała siłą na szpaler. Policjanci skrzyżowali ręce i połączyli się w zwartym łancuchu. Pierwsze szeregi tłumu widzą że nie przejdą. Starają powstrzymać się ale inni nacierają na nich styłu. Zaczyna się ostra przepychanka. Młody przygląda się akcji przerażony, nie wiedząć czy ma bardziej bać się policji czy demonstrantów. Tłum odbija się powoli od szpalera jak odpływająca fala. Szuka nowej drogi do pałacu. Komendant każe młodzieniażkowi opuścić kotło.
Ale młodzieniaszek jest nienasycony sensacją chwili. Podbiega do tłumu na innej ulicy. Policja każe wszystkim zejść z jezdni. Ale poddernewowani demonstranci szarżują i przebiegają przez ulicę. Policjańci atakują ich pojedynczo, zwalają na ziemię, aresztują. Inni dalej biegną przez gościniec. Tam i spowrotem. A nasz młody z nimi. Już nawet nie wie dlaczego. Dlatego że tak robią inni. Policjant go chwyta za ramię ale nasz zwija się i wymyka mu z rąk. Policjant za nim, a on leci w tłum na chodniku. Ci robią mu miejsce, wskakuje, a za nim zamykają szeregi. Policjant daje za wygraną. Ale nasz młody też. Ogarnięty przerażeniem, opuszcza pospiesznie pole walki, leci do metra i daje susa do domu.
Był to roku 1963. Odbywała się oficjalna wizyta państwowa królewskiej pary greckiej. Demonstranci protestowali przeciw faszyzującej królowej Frederyki, wychowanki Hitlerjugend. Po nieprzespanej nocy, podderwowany wczorajszym zajściem, otworzyłem rano ojca „Daily Telegraph” i na pierwszej stronie zobaczyłem wielkie zdjęcie szpalera policji w konfrontacji z tłumem, a za nimi, na szczęście nie bardzo wyraźnie, widzę siebie! Byłem przerażony gdy zeszedł ojciec na śnadanie i wziął ode mnie gazetę. Na szczęście rzucił tylko szybkim okiem na stronę pierwszą, i przeszedł od razu do stron gospodarczych.
Potem demonstracje unikałem jak ognia, truchlałem na widok policjanta przez wiele lat, aż 5 lat póżniej organizowałem już własną demonstrację z kolegami, popierającą na bruku londyńskim polskich studentów marcowych. Ale to już była inna sprawa.
Pamiętam jak jeden z byłych redaktorów „Dziennika Polskiego” zdawał mi relację ze swojego udziału w manifestacji anty-rządowej młodzieży „patriotycznej” z mieczykiem Chrobrego w klapie w przedwojennej Warszawie. Po serii starć z policją, pochód zakończył się rozbiciem sklepów żydowskich i śmiercią trzech Żydów, w tym jedngo 3-letniego dziecka. Spokojny sędziwy redaktor nie mógł do końca zrozumieć jak, przy emocji chwili, mógł w czymś takim uczestniczyć.
Trzy tygodnie temu wiele dzielnic londyńskich przeżyło chwile przerażającej zgrozy, gdy dzikie tłumy młodzieży, przeważnie czarnej, ale nie wyłącznie, ubrane w kaptury balaklawy, rozbijały młotami witryny sklepów, domy płonęły, ludzi wołającyh o spokój napadali i bili, okradali przechodniów, rzucano kamieniami w policję i straż poźarną, a policja czekała bezradnie na instrukcję od swoich władz. Anarchia i chaos panują na ulicach, właścicele sklepów osaczeni są przez napastników, policja sparaliżowana, mieszkańcy wyskakują z płonących mieszkań, rozbawiona młodzież przystępuje do rabowania zniszczonych sklepów i zgarniają biżuterię, stroje sportowe, laptopy, komórki, telewizory, bieliznę, co się da. Obrazy puszczane przez media zieją zgrozę wśród wszystkich mieszkańców tego kraju. A politycy na wakacjach. Właściciele sklepów tworzą własną ochronę. Trzech młodych muzułmanów stojących w ochronie swojego mienia w Birmingham zginęło gdy przejechał ich samochód jakiegoś hulaka a starszego mieszkańca Ealingu dobito śmiertelnym ciosem pięści gdy próbował gasić pożar w śmietniku. W Croydon spłonął wielki magazyn mebli który był w posiadaniu tej samej rodziny niemal 130 lat. Starym londyńczykom przypomniały się sceny z wojennego „Blitz’u”.
Oczywiście potem brytyjczycy ocknęli się. Całe rodziny wyszły na ulice ze szczotkami i wiadrami. Społeczeństwo przejęło ponownie kontrolę nad ulicą. Gdy w pierwszy wieczór po rozruchach na Ealingu przeszedłem się po spustoszałych ulicach, już było czysto bez rozbitego szkła i zniszczeń. Jedynie zabarykadowane okna sklepów i wszechobecność policji świadczyła o tym co się działo poprzedniego wieczoru.
A potem nastąpił gniew, pchany lękiem i brakiem zrozumienia co się wydarzyło. W mediach burza rywalizujących analiz nad żrodłem tych zamieszek. Po kolei wyliczano brak wzorów dobrego ojcostwa, „perwersyjny etos społeczny”, gloryfikację jamajskiej kultury gwałtu i monotonnego „rapu” siejącego nienawiśc do wartości społecznych średnich klas. Krytykowano zbytni materializm rodziców, skorumpowanych polityków i nieodpowiedzialnych bankierów łakomych na swoje napęczniałe prowizje. Pojawiło się widmo „podklasy nieudaczników”, 120,000 rodzin z problemami społecznymi którzy nie pracowali za siebie, młodych śmiałków dla których jedyną rodziną był lokalny gang. Najbardziej rozbawił mnie jakiś mądrala z „Rzeczpospolitej” który zwalał wszystko na „fiasko społeczeństwa multikulturowego” i na rozdawanie prezerwatyw młodym dziewczynom.
Lecz gniew i widmo strachu pchały polityków i sądownictwo do odwetu. Zaczęto masę aresztowań przerażonej i zaskoczonej młodzieży kiedy po wielkiej zabawie policja odtwarzała sceny nagrane przez monitory telewizyjne zaniedbane przez tłum i zwijała ich do aresztu. I kogo złapali na ekranach? A więc 17-letnia baletnica, nauczycielka, wychowca młodzieżowy, córka milionera, mentor z kościoła baptystów. kucharz organiczny, młody muzyk który skradł skrzypce, student który skradł skrzynię wody, 11-letni chłopak przyprowadzony za kark do sądu przez wściekłą matkę. Do tego doszło jeszcze trzech młodych Polaków w Manchesterze którzy przybyli do Anglii dwa dni wcześniej „szukając lepszego życia” i dołączyli się do plądrowania sklepu elektronicznego. To gdzie ta „podklasa”?
Sądy odbywały się przez noce i weekendy, przeszło 2000 osób przewinęło się przez sale sądowe. I padały wyroki – za kradzież wody sześć miesięcy więzenia, za skrzypce 4 miesiące poprawczaka, Naszych asów Polaków zamknięto na 14 miesięcy. Dziewczyna 24-letnia która nie uczestniczyła w rozruchach dostała pięć miesięcy więzienia po wykupieniu zrabowanych majtek, a 17-letni chłopak który nawoływał w Facebooku do udziału w rozruchach, też dosatał poważny wyrok mimo że sam też nie uczestniczył. Mimo wyraźniej surowości wyroków premier Cameron nawoływuje wciąż aby „dać nauczkę”. Wołamy dobrze im tak. Więzienia zaczynają być przepełnione. Były prokurator naczelny nawołuje o opamiętanie się.
Lecz gdzie są główni prowodyrzy tych nocy strachu i amoku? Ci burzyciele z łomami i koktailami Mołotowa? Lepiej się kryli niż ich naiwni naśladowcy, lecz i oni czują że policja powoli do nich się dobierze, bo zapowiedziała że przez dwa lata będzie jeszcze ściągała materiały dowodowe z ulicznych monitorów do tropienia uczestników w rozróbie.
I teraz strach czują z kolei młodzi sensaci którzy naiwnie paradowali swoje „zdobycze” na oczach wszystkich, na tle często brutalnych aktów przemocy. Dla nich zabawa skończyła się. Baletnica i skrzypek siedzą w więzieniu. Możemy spać spokojnie.
Dziennik Polski 10 wrzesien 2011
Tuesday, 23 August 2011
Jak Ja Zazdroszczę Jackowi Rostowskiemu!
Jak ja zazdroszczę Jackowi Rostowskiemu. Wszystko mu się w życiu układa. Satysfakcja z zawodu, lew medialny, decydent w gospodarce na skali europejskiej, dobry ojciec i mąż, służy wolnej Polsce.
Sztubak wychowany był tak jak ja w duchu patriotycznym, dumny ze swojego polskiego pochodzenia na tle swojego brytyjskiego otoczenia. Jego ojciec był sekretarzem Tomasza Arciszewskiego, premiera polskiego rządu który odrzucił umowę jałtańską, a dziadek rektorem Polskiej Akademii Medycznej w Edynburgu. Jacek służył razem ze mną jako powiernik Information Centre for Polish Affairs (UK) i we władzach Polish Solidarity Campaign. Organizowaliśmy razem demonstracje, razem poszliśmy na spotkanie z redakcją „Guardian’a” i przekonaliśmy ich do zmiany polityki wobec Solidarności. Wydał wraz z żoną Wandą i nowozelandczykiem John Taylor popularną z wielotysięcznym nakładem broszurę o podziemnym ruchu Solidarności. U Jacka i Wandy w ich słynnym mieszkaniu niedaleko stacji Earl’s Court, powstała nowa organizacja członków krajowej „Solidarności” przebywających w Wielkiej Brytanii. Ich dom stał się legendarną ambasadą londyńską solidarnościowej Polski i tak był uznany nie tylko przez brytyjską centralę związków zawodowych ale i przez tajną policję brytyjską (telefon byl na podsluchu).
Jacek zawsze wiedział co chciał. Należał do tych którzy pilnowali aby Polish Solidarity Campaign nie stała się tubą biurokratycznej polityki brytyjskich związków zawodowych i mimo swoich wolnorynkowych poglądów wspierał bardziej radykalne inicjatywy pro-solidarnościowe zarówno z prawicy jak i z lewicy. Ktoregoś dnia dopadł się do moich bogatych zbiorów angielskich wycinków prasowych na tematy gospodarcze które trzymałem w domu i „skonfiskował” je. Na moje protesty, odpowiedział bez cienia wstydu, „Wiktorze, przecież nie znasz się na ekonomii. Ja te materiały lepiej wykorzystam od Ciebie!” No i miał rację.
Lecz w odpowiednim momencie swojej kariery gdy zagrała trąbka wzywająca patriotycznych synów Polski do pomocy w tworzeniu nowej polskiej demokratycznej państwowości, on mogł poświęcić całe swoje doświadczenie, nabyte w Zachodnich uczelniach jako wykładowca ekonomii, na korzyść kraju marzeń swojego dzieciństwa. Mimo że byłem uznawany wówczas jako polsko-języczny ekspert od samorządów nie wstawiłem się do tego apelu. I tu nasze drogi rozeszły się. Jacek zaczął swoją pracę skromnie jako doradca ministra finansów Leszka Balcerowicza i zakończył sam na funkcki ministra finansów i w ramach tej funkcji przewodniczy obecnie na oficjalnych zebraniach Ecofin, czyli unijnych ministrów finansów, gdzie podejmowane są ostateczne decyzje unijne o obecnym kryzysie finansowym Europy. Czuje się świetnie wśród tych fachowców na europejskim wierzchołku gdzie posługuje się biegle pięcioma językami europejskimi. Czy przypuszczał jeszcze jako 21 letni student spraw międzynarodowych w University College London, że będzie taką wybitną rolę spełniać w swoim kraju ojczystym i że będzie nawet służyl w pewnym okresie jako doradca rządu Federacji Rosyjskiej w sprawach polityki makroekonomicznej? A więc zazdroszczę mu, i tyle!
A teraz minister Jacek zwraca się ponownie do swojego środowiska polskiego w Londynie i Dublinie aby przedstawić siebie jako ich przedstawiciela w polskim Sejmie. Z początku byłem nieco zdziwiony. Dlaczego osoba która z taką śmiałością piastuje rolę ministra finansów w rządzie Donalda Tuska od roku 2007, która poskramia bezceremonialne opozycję w debatach na temat gospodarki zarówno w Sejmie jak i na ekranach telewizyjnych, która jest postrachem kolegów ministrów trzymających się kurczowo swoich napęczniałych budżetów, która obwołana jest dwukrotnie przez międzynarodowy miesięcznik „The Banker” jako najlepszy europejski minister finansów, która piękną przemową w imieniu wszystkich Polaków pożegnała trumnę z zwłokami b. prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego po katastrofie smoleńskiej i która nawet swojego starego druha, Balcerowicza, wzywa na publiczny poejdynek przed telewidzami na temat zmian w systemie emerytalnym, dlaczego właśnie taka osoba nagle przekształca się w petenta i prosi o głos Polaków za granicą aby ich reprezentować godnie w Sejmie.
„Po co Tobie taki dodatkowy kłopot,” pytam go przez telefon. „Nie mało masz obowiązków?”
„Po prostu,” odpowiedzał mi , „wierzę w demokrację”. Jego brytyjskie wychowanie uczy go że każdy minister powinien nabyć autorytet i respekt w społeczeństwie przez uzyskanie własnego mandatu społecznego. Nie wystarcza być tylko mianowanym przez premiera na tą funkcję. W Westminsterze, każdy minister jest również członkiem parlamentu, albo z Izby Gmin albo Izby Lordów. W Polsce nie ma takiej praktyki. Minister nie musi być posłem i są tacy którzy uważają że nie powinien być. Te argumenty nie przekonywują go. Minister powinien być również parlamentarzystą i służyć swoim wyborcom, a nie tylko rozporządzać pieniędzmi podatników.
Ponad to Rostowski uważa że właśnie on ma dużo do zaofiarowania polskim wyborcom za granicą, a szczególnie na Wyspach Brytyjskich. Szybko doprowadził na przykład do zniesienia podwójnego opodatkowania Polaków w Unii Europejskiej, co szczególnie urągało młodym Polakom pracującym legalnie i płacących podatki w Wielkiej Brytanii. Zna również świetnie środowisko emigracyjne. Wraz z żoną Wandą Kością, producentem filmu o „Powstaniu Warszawskim” który ukazał się w Discovery Channel i BBC2, należy do tego pokolenia spadkobierców emigracji niepodległościowej które hołdują jeszcze tradycjom przedwojennej Polski. Udało mu się, na prykład, uzyskać ostatnio fundusze w trybie nagłym na założenie Muzeum im. Józefa Piłsudskiego w Sulejówku.
Ale najbardziej mu zależy na przyszłości młodych Polaków w Wielkiej Brytanii. Jest świadomy efektów polskiej bomby demograficznej na tych wyspach. Ponad 130,000 dzieci z polskich rodzin krzątających się na granicy dwuch kultur w tym kraju, mówiących po angielsku w szkole, a z rodzicami w domu po polsku. Popyt na polskie szkoły sobotnie w coraz to nowych środowiskach rośnie; polskie kluby sportowe i harcerstwo nie podążają za wielkim wyzwaniem przekazywania tym nowym polskim pokoleniom dostępu do polskiego języka literackiego , polskiej kultury i polskich tradycji.
Szeczgólnie mocno czuje tą sprawę Jacek Rostowski. „Chcemy aby czuli dumę, a nie wstyd, ze swojego polskiego pochodzenia w brytyjskim środowisku”. I już ma na to praktyczne rozwiązanie. Z tegorocznego budżetu państwowego jeden milion złotych przeznaczył za zgodą ministra Sikorskiego, na wsparcie polskich szkół sobotnich. Fundusze te będą rozprowadzone na zasadzie konkursów w porozumiemiu z organizacjami tutejszymi jak Polska Macierz Szkolna. „Jest to zaledwie pierwszy milion,” zapewnił mnie. Na przyszły rok ma z zamiar przeznaczyć dalsze 5 milionów złotych dla polskich instytucji młodzieżowych za granicą, ale przedewszystkiem w Unii Europejskiej. Liczy się z tym że przez następne lata ten zapis w rocznym budżecie państwa przynajmniej potroi się. „Zależy mi i zależy przyszłej Polsce, aby ta młodzież wychowana w Wielkiej Brytanii i w innych krajach unijnych czuła się wszędzie jakby była u siebie w domu i że w ten sposób najbardziej służyć będzie ich własnej karierze i również Polsce.”
Choć Jacek Rostowski jest trzeci na warszawskiej liście wyborczej Platformy Obywatelskiej (pierwszy jest Tusk) to według mnie zasługuje na wsparcie osobiste polskich obywateli w Londynie i na terenie brytyjskim, zarówno ze starszego pokolenia i młodego. Mam nadzieję że ilość głosów osobistych oddanych 8 pażdziernika na Jacka Rostowskiego przekroczy wszystkich innych kandydatów.
I wtedy już na prawdę mu zazdroszczę!
Wiktor Moszczyński „Dziennik Polski” 26 sierpień 2011
Subscribe to:
Posts (Atom)