Wednesday, 1 June 2011

Dyskretny Czar Blyszczacej Kawalkady



A więc, drodzy czytelnicy, który z Was przyzna się, bez bicia, że oglądał na ekranie cały przebieg ślubu młodej pary królewskiej? Kto z Was nie podziwiał precyzji wojskowej i barwnej pompy oraz parady, z którą ten ślub „prywatny” został wykonany? Bo stał się cud. W dzień przed ślubem nie spotkałem ani jednego znajomego, Anglika czy Polaka, który by się przyznał do tego, że będzie ten ślub oglądał. Wykpiwano raczej ten „cyrk medialny”. A w dzień ceremonii nie znalem ani jednej osoby, która mimo woli nie „zerknęła” przypadkiem na ta ceremonię. Nigdy też nie wiedziałem, że takie „zerkniecie” w wygodnym fotelu może trwać przeszło trzy godziny.
Błyszczące ostrogi, eskorta gwardii przybocznej na rasowych koniach, bliźniacze wieże szarego, starego opactwa, wiwatujące tłumy, które czekały przez noc na to widowisko, królowa ubrana w kanarkowy strój, książę Harry uzbrojony w dziwaczne epolety i łobuzerski uśmiech, mężczyźni we frakach czy mundurach, uśmiechnięte damy w wytwornych pastelowych kreacjach ukoronowanych tiulowymi kapeluszami niczym talerze kosmiczne, panna młoda odziana w koronkowy welon i pięciometrowy biały tren – stąpająca po czerwonym dywanie, słowa przysięgi, wiary, miłości wyszeptane przy ołtarzu wobec wielomilionowej rzeszy medialnych świadków. Cała ta wielobarwna kawalkada pachniała zarazem historią i dniem dzisiejszym. Szumiała majestatem tradycji i nieokiełzaną radością łącząc cały naród brytyjski.
Przykuty do telewizji świat zazdrościł Wielkiej Brytanii tego dnia. Zazdrościł nie tylko ten udany spektakl spreparowany przez czarodziei protokołu, ale również efekt takiej okazji w rozbawieniu i pogodzeniu społeczeństwa zwaśnionego codziennymi problemami i kryzysem gospodarczym. A szczególnie odczuwali to Polacy. Ilu z nas zastanawiało się nad tym jak to jest? Jak taki anachroniczny system rządzenia państwa może sprawić więcej radości i jedności niż najbardziej demokratyczny ustrój republikański? Marzyli się nam jacyś wysnuci w wyobraźni polscy monarchowie z czarującą rodziną przekazujący sobie pałeczkę (przepraszam – berło) zgodnie z dynastycznymi wymogami Konstytucji 3 Maja, która wreszcie zniosła szaradę poprzednich królów elekcyjnych. Skończyć wreszcie z tymi szarymi nudnymi Tuskami, Komorowskimi, Kaczyńskimi, Napieralskimi. W końcu też kochamy paradę, barwne mundury, śliczne księżniczki i klekot kopyt końskich na bruku Starówki. Pogrzeb prezydenta Kaczyńskiego wskazał, że też umiemy zorganizować medialny spektakl.
Ale zaraz, zaraz… Nim poddamy się bezmyślnie tym marzeniom, popatrzmy jeszcze raz na ekran. Gdzieś w tym tłumie siedział zadowolony z siebie pan premier Cameron. Był odpowiedzialny za sfinansowanie bezpieczeństwa, za wyznaczenie dnia wolnego od pracy na tą uroczystość, a nawet decydował, kto może czy nie może tu być zaproszony. Były premier Major, czy krwawy następca tronu w Bahrajn czy król z Lesotho – tak. Ambasador Syrii – nie. Byli premierzy Blair i Brown – też nie. Wiedział, że bez niego ta ceremonia nie mogłaby się odbyć. A euforia jest krótkotrwała. Już w dwa dni później dominuje znów w prasie ostry konflikt w sprawie ordynacji wyborczej, wojny w Libii i reform w służbie zdrowia.
Popatrzmy też na tych gości w pierwszym rzędzie. Czy uśmiechaliście się pobłażliwie na widok dwóch księżniczek – córek księcia Yorku, ubranych w stylu „teletubbies”? Jedna na niebiesko, druga w łososiowo-beżowym stroju? Te słodziutkie idiotki zachwycone swoim wyglądem i nieświadome własnego komicznego wystroju, nie znalazły się tu przypadkiem. Gdyby, nie daj Boże, miałby nastąpić wypadek, który by pochłonął życie synów Karola i tragicznej Diany, kto w nowym pokoleniu odziedziczyłby tron brytyjski? Kto, jak nie właśnie nasze księżniczki – cudaczki.
Malowniczy urok przekazania urzędu głowy państwa na zasadach stadniny końskiej szybko znika, gdy zniemczała dynastia królewska (tu Sachs – Koburg, a w Polsce, zgodnie z majową konstytucja, Wettinowie sascy) podrzuca nam nie tylko przystojnych, choć łysiejących, królewiczów, ale również dziwaków, matołów i, we wcześniejszym wcieleniu, sympatyków Hitlera. W Polsce te dynastie Piastów, Jagiellonów, Wazów nie zawsze dawały nam Chrobrych i Łokietków. Czasem panowały miernoty jak Michał Korybut i August III, wybrane nad podstawie ich pochodzenia. A czasem naiwni szaleńcy jak Warneńczyk . A teraz każda nowoczesna tyrania stara się zabezpieczyć swoja władzę ciągłością dynastyczną, nawet bez namaszczenia i tradycyjnej koronacji. Widzimy to w Syrii, Libii czy Północnej Korei, a poprzednio w Haiti, Iraku i Egipcie. Ta stabilność jest złudna; gdy osłabieni dziedzice władzy swych twardych ojców okradają i ostrzeliwują swój naród. To głód, nienawiść i wojna powracająca w jeszcze większym natężeniu.
Może lepiej jednoczyć naród i okrywać go promykami optymizmu w oparciu o inne zasady. Lepiej liczyć na spuściznę przykładu dobrego i mądrego życia, pełnego tolerancji, zasad moralnych i odwagi osobistej. Tymi walorami może się pochwalić kraj, który mimo swoich niedociągnięć i nieszczęść, wydał na świat Gandhiego, Martina Luthera Kinga czy Mandelę. Co jakiś czas te kraje odkrywają ponownie mądre nauki z ich życia i z duma przypominają je całemu światu.
I Polska też miała mądrego człowieka i też mogła w około jego dobroci i nauk zjednoczyć się. I znowu w niedzielę pierwszego maja Polacy siedzieli przykuci do telewizorów i telebimów lub aktywnie uczestniczyli wśród milionowej rzeszy na Placu św. Piotra oraz w Wadowicach, lub w kościołach i placach w Polsce. Uzbrojeni we flagi polskie i papieskie mogli znów, z okazji beatyfikacji, jednoczyć się słuchając homilii i mądrych pouczeń naszego Papieża. Na Placu św. Piotra siedzieli razem w głębokim skupieniu: Komorowski, Borusewicz, Kwaśniewski, Mazowiecki, Wałęsa, a przy nich prezydenci Meksyku, Włoch, Estonii i innych państw hołdujących zasadom i naukom Błogosławionego już Jana Pawła. Tylko skompromitowany premier włoski uciął sobie niepochlebna drzemkę na oczach własnych wyborców.
Oby tylko te nowe obrzędy beatyfikacyjne nie odebrały nam człowieczeństwa Karola Wojtyły i nie tamowały dostępu do obiektywnej oceny jego dokonań. Bylebyśmy nie stracili subtelnej ironii jego wystąpień i ocen, zakamuflowanych w prostych słowach a czasem nawet w jego dowcipach. Tym językiem trafiał bezpośrednio do młodzieży, dzieci, starców. Jego nauki były oparte na fundamentach uniwersalnych choć nie był żadnym fundamentalistą. Czasem samym gestem wskazywał swoje intencje nawet, gdy przemawiał do masowego tłumu. W końcu to nie Krzaklewskiego całującego go po nogach, zaprosił do przejazdu wraz z małżonką swoim „papamobile”, ale ironicznie uśmiechniętego ateistę Kwaśniewskiego. To On nam na Crystal Palace przypominał, że Polacy za granicą też są częścią narodu polskiego. To on nam Polakom mówił jeszcze za czasów PRL-u ,że „nie ma Polski bez solidarności”, a później, już w wolnej Polsce, ze „nie ma solidarności, bez miłości”.
I odszedł od nas 6 lat temu po publicznej agonii, i ostała Polska bez jego protekcji i bez jego mądrych porad. Przez te ostatnie 6 lat wzrosła nienawiść i kłótliwość elit rządzących Polską do stopy nieznanej od upadku PRL. Mimo ze PKB wzrastało i złotówka stała wysoko, to kraj zubożał tracąc tyle młodych szukających chleba i przygód za granica, a decyzje polityczne i gospodarcze wykonywane były najczęściej w zawiści i prywacie. Zabrakło papieskich, mądrych wskazań czy ironicznych uśmiechów. Gdzie ten umiar i to poszanowanie człowieka, które tak uformowało nową demokratyczną Polskę przez niego wielokrotnie błogosławioną? Może jednak ta przyśpieszona beatyfikacja, tak samo radosna okazja – jak ślub królewski, przypomni nam tą fundamentalną naukę o człowieku i złagodzi nastroje nienawiści w Polsce.
„Dziennik Polski” (Londyn) 6 maj 2011r.

No comments:

Post a Comment