Cykl felietonow wydrukowanych w londynskim "Dzienniku Polskim" i "Tygodniu Polskim"
Wednesday, 1 June 2011
Nowy Spis Ludnosci
Wszyscy znamy te słowa: „W owym czasie wyszło rozporządzenie Cezara Augusta, żeby przeprowadzić spis ludności w całym państwie. Pierwszy ten spis odbył się wówczas gdy namiestnikiem Syrii był Kwiryniusz. Wybieraliście więc wszyscy, aby się dać zapisać, każdy do swojego miasta…”
Dla samych Rzymian spis ludności był potwierdzeniem ich przynależności społecznej i obywatelstwa rzymskiego. Dla terytoriów zależnych jak Syria i Judea, spis ludności był symbolem tego poddaństwa; zatwierdzeniem ile dana prowincja może płacić podatków, albo na jak duży pobór do wojska zezwolić. Ten spis sprowokował żydowskich Zelotów do powstania przeciwko władzom rzymskim, tak jak w roku 1863 przygotowanie listy osób na pobór do wojska carskiego sprowokował powstanie styczniowe.
Teraz znów mamy spis ludności na terenie naszego zamieszkania. Ale nie jest to powód do buntu czy bojkotu.
Spis ten ma dotyczyć wszystkich zamieszkałych w Wielkiej Brytanii, w dniu 27 marca 2011r. Odbywa się u nas co dziesięć lat od roku 1801. Pierwszy przeprowadzony został w czasie wojen z Francją, kiedy trzeba było sprawdzić, ile osób można będzie zaciągnąć do wojska czy marynarki wojennej, ile będzie można obłożyć podatkiem na wydatki wojenne. Jedynym wyjątkiem w tej ciągłej chronologii co dziesięcioletnich spisów był rok 1941, ale wtedy nieco przeszkadzał w organizowaniu spisu ludności pewien Adolf.
W połowie marca przysyłają nam kwestionariusz do wypełnienia i jedna osoba z każdego domostwa czy rodziny będzie miała niemal dwa miesiące czasu, aby go wypełnić. Nie musimy pakować naszych samochodów i w popłochu przenosić się do rodzinnego miasta w Polsce. Zarządzający nie chcą nas widzieć w Kraśniku czy w Ustrzykach Dolnych, ale w Birmingham czy na Ealingu. I chcą, żebyśmy w tej ankiecie wyspowiadali sie całkowicie – wszystko o naszych dzieciach, miejscu urodzenia, etnicznej tożsamości, sposobie zarobku, warunków mieszkania, potwierdzenie czy z nami mieszka teściowa czy metresa, itd. A wiec to wszystko, co wielu nowoprzybyłych kryło przed swoją rodziną w Polsce przez szereg lat. Ma to być „donos” na samych siebie.
A jeżeli zlekceważymy czy zignorujemy udział w tym spisie? To nie błahostka! Grozi nam kara £1000. (W czasach rzymskich było gorzej. Odmowa udziału w spisie ludności groziła konfiskatą całego majątku i oddania siebie i swojej rodziny w stan niewolnictwa.)
Czy dla nas spis powszechny to problem? Żaden!
Takiemu spowiednikowi nic nie grozi. Wyniki spisu pozostają tajemnicą. Nie są ujawnione, ani fiskusowi brytyjskiemu, ani polskiemu. Używane są jako anonimowe dane statystyczne. Pozostałe tajemnice spowiedzi ujrzą światło dzienne, ale dopiero w roku 2111. A wtedy nawet prawnuki tym się nie zainteresują.
Jestem przekonany, że większość z nas, tak jak wielu rodzimych Brytyjczyków, postara się wypełnić formularz względnie skrupulatnie i z poczuciem narzuconego, ale uzasadnionego obowiązku. Nie mają co chować; więcej, mają, tak jak kiedyś obywatele rzymscy, czym się pochwalić. Bo w końcu można się pochwalić, że się ma dzieci, pracę, mieszkanie i tożsamość religijną i etniczną. Możemy wreszcie przed brytyjskim rachmistrzem pochwalić się naszym polskim pochodzeniem, polskim „ethnic identity” i polskim językiem. Bo wszystkie te trzy elementy będą wliczone i wtedy dopiero władze brytyjskie i my sami będziemy wiedzieć ilu nas jest w tym kraju.
Czy to ważne żebyśmy wiedzieli, ktoś zapyta? Myślę, że arcyważne.
Po pierwsze, te statystyki nie będą wtedy sensacyjnie monopolizowane przez anty-polskie i anty-imigracyjne lobby w mediach. Po drugie, dopóki nie będziemy wiedzieli ilu nas jest w Wielkiej Brytanii i gdzie mieszkamy, nie będziemy mogli konkretnie potwierdzić, z odpowiednim autorytetem, naszych potrzeb bytowych i kulturalnych w poszczególnych miastach. Dopiero przy takich statystykach Polska Misja Katolicka może przekonać się, że trzeba założyć parafie w odpowiednich miastach. Dopiero wtedy można myśleć o założeniu, lub zwiększeniu, lokalnej szkoły sobotniej, czy inwestować w założenie polskiego ośrodka dla matek i młodzieży. Uważam, że każda lokalna polska organizacja powinna zwrócić się do lokalnego samorządu (Electoral Registration Officer), aby uzgodnić ile ulotek powinno być rozdawanych przed polskimi kościołami i szkołami, i zapewnić dostawę plakatów po polsku o spisie wszystkim polskim przedsiębiorstwom. Uważam też, że polskie placówki powinny zapewnić lokalnym Polakom ze słabym językiem angielskim pomoc w wypełnieniu tej ankiety. Im więcej nas ujawni się w spisie, tym szybciej partie polityczne będą ubiegać się o nasz głos i szukać kandydatów polskiego pochodzenia. Myślę, że mogą się zniechęcić naszym brakiem zainteresowania polityką brytyjską, ale sama ilość naszych rodzin w jednym mieście może wpłynąć na zmiany, które będą na naszą korzyść (np. więcej usług samorządowych w języku polskim, większe zainteresowanie kulturą polską w angielskich szkołach, czy większa liczba polskich książek i czasopism w lokalnych bibliotekach).
Trzeba się przygotować na to, że masowy udział Polaków w tym spisie może przynieść zaskakujące cyfry. Do niedawna brytyjscy demografowie i komentatorzy pisali o wyjazdach Polaków z Wysp – od roku 2007, kiedy spadła wartość funta wobec złotówki, a tym bardziej już w rok później, z rozpoczęciem światowego kryzysu gospodarczego. I była to prawda, choć tylko częściowa. Wyjeżdżali wtedy indywidualni Polacy bez dzieci. Natomiast rodziny polskie raczej pozostawały, wzrastała liczba polskich dzieci i coraz więcej przyjeżdżało… babć i dziadków, aby się tymi dziećmi opiekować. Potwierdzały to statystyki dzieci mówiących po polsku w londyńskich szkołach i rosnąca liczba Polaków zapisanych w rejestrze wyborczym. Te cyfry niezmiennie się powiększają. Wiemy ze statystyk londyńskich, że co roku rośnie ilość dzieci polskich w szkołach (7958 w roku 2007; 12694 w roku 2009) i wyborców (6974 polskich wyborców na Ealingu w roku 2007, a 11548 w roku 2010). A więc wiemy, że liczba Polaków w Londynie wciąż rośnie, ale jak?
Z drugiej strony, w tym roku Office for National Statistics zasugerował, że przeszło 13 proc. mieszkańców w 7-milionowym Londynie urodziło się w Polsce. Oznaczałoby to, że jest około 800,000 Polaków w Londynie – suma zupełnie nie do przyjęcia. W zeszłym roku mówiło się, że jest tylko około 700,000 Polaków w całej Wielkiej Brytanii, a w tym 150 do 200,000 zamieszkałych w stolicy. Kto ma rację?
Ilu nas jest naprawdę, ujawni dopiero spis ludności, o ile wszyscy Polacy wezmą w nim pełny udział.
„Dziennik Polski” (Londyn) 11 luty 2011r.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment