Cykl felietonow wydrukowanych w londynskim "Dzienniku Polskim" i "Tygodniu Polskim"
Wednesday, 30 December 2015
Kto winien popierać Jana Żylińskiego?
Rozkręciła się w ostatnich miesiącach kampania wyborcza Jana Żylińskiego na mera Londynu. Wybory mają miejsce dopiero 5 maja ale Żyliński nie stracił dotychczas żadnej okazji aby pojawić się w polskich placówkach w Londynie przedstawiając swój program i wymachując swoją pozłacaną szablą ułańską. Wizyty jego na polskich festiwalach, jak np. we wrześniowym festynie “Gońca Polskiego” na Ealing Common, czy w parafiach i w polskich szkołach sobotnich, robią swoje wrażenie zarówno na dorosłych jak i na dzieciach. Ludzie garną się aby mieć wspólne zdjęcie z nim i z jego ikoniczną szablą lub przed jego Bialym Domem.
O czym mówi na tych spotkaniach? O tym żeby być dumnym ze swojego pochodzenia; szanować polskie tradycje; szerzyć swoją kulturę wśród brytyjczyków jak i innych mniejszościach narodowych; walczyć o swoje prawa jako lokatorzy, pracownicy, przedsiębiorcy; naciskać na media brytyjskie o uzyskanie szacunku dla Polaków; stawiać czoło wszelkiej dyskryminacji przeciw Polakom. Ostatnio w szkole sobotniej na Willesden Green nawiązał do udziału żony premiera Camerona w stroju hinduskim podczas okolicznościowego święta hinduskiego i pytał dlaczego pani Samantha Cameron nie może wystąpić w polskiej szkole w polskim stroju ludowym. Już pojawiło się szereg entuzjastycznych artykułów i listów o nim, nawet w Tygodniu Polskim. Bo Jan Żyliński umie wykorzystywać media, nawet brytyjskie, eksponując swoje arystokratyczne tytuły i udział swojego ojca w szarży kawalerii w Kampanii Wrześniowej. Ostatnio zafundował w Polsce pozłacany pomnik ułana na terenie zwycięskiej szarży jego ojca pod Kałuszynem czemu dał wyraz w specjalnym numerze “Dziennika Polskiego” w zeszłym roku. Chwali się swoim ekscentrycznym wyzwaniem Nigela Farage’a na pojedynek. Cóż z tego że Farage to zignorował? Ale media brytyjskie tego nie zignorowały. I do tego jeszcze wrócą gdy jego kandydatura stanie się bardziej widoczna.
Wiem że w polskich środowiskach intelektualnych w Londynie, wśród “poważnych” działaczy polonijnych, ton jego kampanii i żywiołowa reakcja potencjalnych polskich wyborców, wydają się bezsensowne i kiczowate, a nawet, dla niektórych, infantylne. Przypominają jego zażyłą współpracę z Pawłem Kukizem, który w wyborach prezydenckich i parlamentarnych wydawał się być wyłącznie kandydatem protestu, raczej niż osobą z konkretnym programem gospodarczym czy społecznym. Lecz w obecnym okresie kampanii wyborczych w całej Europie, opartych bardziej na emocjach i subiektywnej percepcji, niż na logicznych gospodarczych realiach, przypomnijmy sobie że w wyborach przezydenckich w październiku Kukiz zdobył trzecie miejsce w Polsce uzyskując 3 miliony głosów a w Wielkiej Brytanii zdobył wówczas 53% głosów polskich wyborców. W wyborach do Sejmu w listopadzie jego niby efemeralne ugrupowanie zdobyło w Polsce niemal 9% głosów wyborcczych. Natomiast w największym wówczas zagranicznym obwodzie którym była Wielka Brytania, gdzie zagłosowało aż 64,4 tys. wyborców zwyciężył tu również komitet Kukiz'15 z 24 proc. poparcia, przed PiSem (22,89%), Korwinem (20%) a co dopiero przed, faworyzowanym przez tradycyjną starszyznę polonijną w Londynie, PO, które zdobyło zaledwie 14,95%.
W roku 2014 zarejestrowano aż 104,155 polskich obywateli do udziału w wyborach lokalnych w Londynie, czyli więcej niż półtora procenta wszystkich wyborców Londynu. To poważna suma, bo polonia londyńska posiada niemal tyle wyborców co magistrat Hammersmith and Fulham. Obecnie oczekuję najnowszej statystyki o rejestrowanych wyborcach polskich ale mam duże obawy że przy nowych metodach rejestrowania wyborców przez lokalne samorządy, oparte na indywidualnym zgłoszeniu każdego wyborcy, a nie jak dotychczas na zbiorowym zgłoszeniu gospodarza domu, stały wzrost naszych wyborców może być wstrzymany. Greenwich wykazuje tylko 26 nowych wyborców polskich a w Croydon ilość polskich wyborców spadła od 4117 dwa lata temu do 3941. Wielu Polaków żyje w świecie odciętym od realiów brytyjskiego otoczenia, bazując swoją świadomość o życiu w Londynie poprzez telewizję polską, ploteczki tygodników i internet. Wciąż boleje nad tym jak mało jesteśmy widoczni w prasie brytyjskiej, w londyńskich radach szkolnych gdzie są nasze dzieci, w samorządach gdzie są nasi wyborcy. Ostatnio uzyskałem od Dominki Potkańskiej dane o arcysłabym “uzwiązkowaniu” Polaków w UK podane na seminarium w listopadze w naszej Ambasadzie londyńskiej. Przeciętnie 25% brytyjskich robotników należy do związków zawodowych, ale tylko 8.2% Polaków zapisało się do tych związków, do organizacji które najbardziej pomogłyby im w postępach zawodowych i ochronie swoich praw. To tak jakby panował szeroki pęd wśród społeczeństwa polskiego do anonimowości w tym kraju, aby koniecznie być nie podmiotem, ale tylko ofiarą swojego wizerunku w tym kraju. Bo nic nie da się zrobiC, prawda?
Kto tu ma trafić do tak biernego elektoratu? Proszę wytłumaczyć mi który obecny działacz w POSKu, Zjednoczeniu, Macierzy Szkolnej, w elitarnych klubach nowej polonii, czy który obecny polski biznesman, mógłby pomarzyć o rozbudzeniu tej masy polonijnej do ponownego rejestrowania się i głosowania w wyborach brytyjskich? Dotyczhczasowa droga dla niektórych kandydatów polskiego pochodzenia polegała na udzielaniu w brytyjskich partiach politycznych, zarówno w mainstreamie, jak i w partiach bardziej marginalnych, ale polskie środowisko nie ma do tych partii zaufania i nie identyfikuje się z ich celami.
Myślę że kandydatura Żylińskiego jest jedyna która może rozbudzić tego polskiego olbrzyma i pokierować polski elektorat do odegrania jakiejś roli znaczącej w nadchodzących wyborach londyńskich. Może Jan Żyliński wydawać się kandydatem ekscentrycznym, ale nie jest szaleńcem czy szowinistą polskim, ma konkretne projekty w swoim programie, szczególnie w zakresie tańszego transportu i pokonaniu braku mieszkań w Londynie, pobudza do zwiększenia tożsamości obywatelsiej, zarówno polskiej i brytyjskiej, ma charyzmę i poczucie humoru. Nie jest on tylko głosem protestu jak jego kolega Kukiz który mu zapewnił pełne poparcie w koncertach. Bardziej niż ktokolwiek inny Żyliński może ściągnąć do rejestrowania się i do urn wyborczych nie tylko Polaków, ale i Rumunów, Litwinów, Węgrów. Może też zdobyć posłuch u Irlandczyków i u innych wpływowych mniejszościach narodowych, np. hinduskich i żydowskich.
A gdy Polacy wejdą do tych pomieszczeń wyborczych, zakreślą ołówkiem krzyżyk w pierwszej kolumnie przy nazwisku Żylińskiego, to co im potem zostaje na kartce do głosowania? Druga pusta kolumna przy liście kandydatów z poszczególnych partii czekających na uzupełniające poparcie od wyborców Żylińskiego. I tu nagle autentyczna treść kandydatury Żylińskiego ujawnia się jako katalizator polskich głosów na pełnej arenie londyńskiej. Na kogo Polacy zagłosują na drugim miejscu? Na Labour czy na konserwę? Możemy być pewni że nawet jeżeli Żyliński uzyska tylko 2% głosów w pierwszej turze (czyli około 40 tys. głosów) to już w rozgrywającej fazie wyborów zarówno pan Sadiq Khan (Labour) jak i pan Zac Goldsmith (Conservative) będą ubiegać się o każdy polski głos, traktując go jako decydujący.
W tej sytuacji sprawa poparcia i głosowania na Żylińskiego przestaje być fanaberią poszczególnych Polaków i staje się obowiązkiem całego polskiego społeczeństwa w Londynie.
Wiktor Moszczyński Tydzień Polski 8 styczeń 2016
Sunday, 13 December 2015
Ostatnia Deska Ratunku dla Europy
W swojej dość optymistycznej ocenie “Polskie 10 lat w Unii” MSZ wskazało że, mimo dodatniego efektu transferów z zagranicy i krótkotrwałego zmniejszenia bezrobocia w Polsce, efekty masowych wyjazdów mają i swoje ciemne strony: drenaż mózgów (czyli odpływ z państwa wysoko wykwalifikowanej kadry), brak rąk do pracy, np. w sferze budowlanej, zwiększenie ilości rozwodów i tzw. “eurosierodztwa” dzieci pochodzącez rozbitych małżeństw. Ale najbardziej negatywny dłogotrwały aspekt wysokiej skali wyjazdów wynika z pogorszenia się struktury demograficznej. Polska już należy do jednej z najbardziej starzejących się państw w Europie a ze względu na to że 70% wyjeżdzających to osoby poniżej 40 lat, zmniejsza się ilość dzieci rodzonych w Polsce. Polsce grozi co raz bardziej katastrofa demograficzna, czyli zahamowanie wzrostu gospodarczego, bo jest co raz mniej ludzi pracujących, często na śmieciowych kontraktach, dla utrzymania rosnącej ilości emerytów. Już pomijam fakt że obecny rząd chce jeszcze powiększyć ilość ekonomicznie nieczynnych emerytów przez obniżenie wieku emerytalnego, co tylko problem pogorszy.
Czy myślała o tym Beata Szydło gdy odprawiła z kwitkiem Davida Camerona na zeszłotygodniowym spotkaniu w Warszawie? Oczywiście deklaracje wydawały się pozytywne, i rzeczywiście przy pewnych postulatach zdesperowanego premiera brytyjskiego, zarówno Beata Szydło w imieniu Polski i Donald Tusk w imieniu Unii, mogą wyjść na przeciw. W sprawie wzmocnienia konkurencyjności , zabezpieczenia interesów państw poza strefą euro, wzmocnienia roli parlamentów narodowych i działania aby “UE nie kojarzyła się tylko z biurokracją”, byłyby zgodne z programem wyborczym PiSu. W końcu Torysi i PiS należą do tej samej grupy parlamentarnej w Strasburgu. Pozatem, co podkreślano mocno w czasie spotkania, Polska i Wielka Brytania są mocnymi partnerami w NATO, gdyż obydwa państwa wydają 2 procent PKB na obronę narodową i brytyjscy piloci też strzegą wschodniej granicy Unii.
Problem leży w ostatnim, lecz najbardziej kontrowersyjnym, postulacie Camerona, bez uzyskania którego ma on poważne obawy że nie przekona społeczeństwa brytyjskiego do pozostania w Unii Europejskiej gdy odbędzie się referendum w tej sprawie w następnych dwuch latach. Cameron żąda (a może już tylko prosi) aby imigranci z UE, jak na przykład Polacy, mogli ubiegać się o zasiłki i mieszkania socjalne dopiero po czterech latach życia i pracy na Wyspach. Chce również zaprzestać dalszych wypłat zasiłków (“child credits”) dla dzieci imigrantów gdy mieszkają wciąż w kraju pochodzenia. Najpierw Tusk w Brukseli, a potem pani Szydło w Warszawie, podkreślili że wolny przepływ obywateli unijnych przez grancie wewnętrzne jest jednym z filarów członkostwa Unii I wszelka dyskryminacja wobec pracowników z innych państw jest niedopuszczalna. Mówiła jeszcze pani Szydło że może znajdzie się “stanowisko, które będzie możliwe do zaakceptowania dla Wielkiej Brytanii i jednocześnie będzie szanować zasadę swobodnego przepływu osób “ ale to jest tylko urojone marzenie.
Pewni eksperci twierdzą że prawo europejskie zakłada możliwość tymczasowego zawieszenia wypłat świadczeń na terenach lokalnych gdzie zagrożone są zasługi społeczne czy dostęp do szkół , ale i to będzie uzależnione od pozwolenia Brukseli, co na pewno nie zadowoli brytyjskich wyborców w czasie emocjonalnego referendum. Gdyby premier Cameron, chcąc ominąć oskarżenia o dyskryminacje zmuszony by został do upowszechnienia takiego zakazu wypłaty wszystkim aplikantom, ląćznie z Brytyjczykami, elektorat brytyjski by tego nie przyjął. Przegrane referendum brytyjskie oznaczałoby koniec integracji europejskiej.
Myślę że w pewnych fazach negocjacji wydawało się brytyjskiej stronie że uzyska zastopowanie świadczeń choćby na okres krótszy niż cztery lata, na przykład na dwa lata. Teraz widzi że to jest nie możliwe bo europejskie kraje nie zgodzą się na wszelkie ograniczenia w prawach obywateli innych krajów. W sprawie proponowanego wstrymania świadczeń dla dzieci rodzica płacącego podatki w UK gdy dziecko przebywa jeszcze w Polsce byłoby to już jaskrawą dyskrimiacją a również ekonomicznym nonsensem. Drożej dla Londymu wynosi utrzymanie dziecka polskiego w Anglii (zasiłek, szkoła, służba zdrowia), niż w Polsce (tylko zasiłek).
Lecz nadchodzący kryzys demograficzny w Polsce ze swoim ujemnym efektem na przyszłą gospodarkę Polski powinien wymagać jakiegoś rozwiązania ze strony rządu polskiego gdzie wyjazdy z Polski są spowodowane łatwością uzyskania świadczeń brytyjskich bez wkładu jakiegokolwiek do brytyjskiej gospodarki. Choć cyfry są przesadzone ale przykłady tzw “benefit tourists” z krajów unijnych, nie tylko polskich, wprowadzają zgrzyty w stosunku Brytyjczyków do swoich polskich sąsiedzi, zgrzyty na które rząd polski też powinien być uczulony. Czy jest tu jakieś wyjście?
Proponuje rządom brytyjskim i polskim, jak również Donaldowi Tuskowi, następujące rozwiązanie.
Brytyjczycy powinni domagać się nie przepisów ograniczających na cztery lata, ale na dwa, i zamiast “powstrzymywać” wypłaty świadczeń, “zamrażać” je. Zasada byłaby następująca: unijny przyjezdny może przyjechać i zarabiać legalnie z niską stawką ale gdyby złożył w pierwszych dwuch latach podanie na uzupełniającą zapomogę, podanie jego byłoby zatrzymane w teczce oczekując sprawdzenia dochodów danej osobie w kraju pochodzenia i w innych krajach unijnych. Po dwuch latach, jeżeli się okaże że rzeczywiście nie ma innych żródeł dochodu, to odpowiednia zapomoga będzie mu przyznana, łącznie z przyznaniem zapomogi na poprzedni okres “zamrożony”. Oczywiście to wszystko będzie polegało na z góry uzgodnionej współpracy wszystkich departamentów związanych z zapomagami i podatkami w pozostałych krajach unijnych. Pamiętajmy że dotychczas w Wielkiej Brytanii była właściwie dyskryminacja pracownika brytyjskiego który mógłby być od razu sprawdzony przez odpowiednie instytucje, a unijny pracownik nie był sprawdzony.
Atrakcja tego projektu leży w tym że
1/ Nie ma w zasadzie już dyskryminacji bo wszyscy są sprawdzeni przez odpowiednie instytucje a osoby którym te zapomogi przysługują w końcu je dostają, nawet na okres pierwszych dwuch lat. Wobec tego, nie ma potrzeby nowego traktatu unijnego.
2/ Odbiera się bodźca osobom gotowym wyjechać z Polski i przyjechać na Wyspy tylko ze względu na zapomogi,
3/ Zwiększa szanse na tropienie fałszywych podań w każdym kraju unijnym i byłoby ważnym krokiem w zwalczaniu przestępczości krajowej i międzynarodowej w UE. (Choć nie życzyłbym zamrożenia podań na zapomogi dla dzieci zamieszkałych za granicą ale podobny system współpracy międzyrządowej zapewniłby próby defraudacji i w tym zakresie.)
4/ Skarb brytyjski zaoszczędziłby wydatki na “benefitach”
5/ Brytyjski elektorat mógłby wówczas mieć zaufanie do elit pro-unijnych że istnieje jednak jakaś prawdziwa kontrola nad wypłatą świadczeń I nad przyjazdem imigrantów unijnych i zagłosowałaby za pozostaniem w Europie.
Wydaje mi się że zawet gdyby w końcu eksperci w prawie unijnym traktowaliby to jako projekt dyskryminujący unijnych pracowników, upowszechnienie jego dla wszystkich brytyjskich obywateli nie byłoby politycznie tak trudne jak byłoby upowszechnienie oryginalnej propozycji Camerona.
Uważam że jest to ostatnia możliwa szansa która uchroni Wielką Brytanię, Polskę i całą Europę przed katastrofą Brexit.
Wiktor Moszczyński Londyn Tydzien Polski 18/12/2015
Sunday, 6 December 2015
Kalifat Śmieje się z nas.
Nie wiem do jakiego stopnia humor jest dozwolony w ramach ponurego państwa islamskiego. Mimo że parokrotnie prorok Mohamet wykazywał poczucie humour, nawet w Koranie, wyczuwam że nie można sobie pozwalać za bardzo na śmiech w takim kraju. Gdy nowy kalif Al Bagdadi wygłosił kazanie w czasie tegorocznego Ramadanu w Wielkim Meczecie w Mosulu, popisując się mimochodem zegarkiem Omegą na ręku wartości przeszło 5,000 dolarów, rzekomo żartowano że szkoda tylko że wciąż myli się w czasie bo nie wie w którym żyje tysiącleciu.
Ale widząc często w internecie uśmiechnięte gęby zadufanych w sobie zamachowców islamskich wyobrażam sobie że kpienie z innowierców na Zachodzie jest jak najbardziej dozwolone. A kpić mają z czego. Mają prawo kpić nie tylko z chaosu które oni sami stworzyli, ale równięż chaos który my sami sobie doprawiamy na skutek ich propagandy i ich zbrodni.
Wiecznie nas zaskakują swoją śmiałością i swoją bezczelnością. Zakończyły się czasy kiedy prymitywni talibowie afgańscy niszczyli słupy telegraficzne i telewizje jako dzieła szatana. Dziś islamiści z pod znaku kalifatu zachłystują się nowoczesnymi mediami, niczym luteranie nowym wynalazkiem Gutenberga, aby szerzyć swoją przewrotną ideologię na świecie. Ich celem jest wywołanie świętej wojny która połączy wszystkich prawomyślnych sunitów w ostatecznym zwycięstwie nad innowiercami, Żydami i heretykami szyickimi a główną metodą walki jest teror i kontakt, najpierw przez meczety, ale teraz głównie przez internet, trafiający do zrażonej młodzieży muzułmańskiej porozsianej po całym świecie. W ten sam sposób przedwojenna agitacja bolszewicka wykorzystywała przedewszystkiem młodzież żydowską wyobcowaną zarówno ze społeczeństwa lokalnych gojów jak i własnych wspólnot. Pozatem istnienie państwa islamskiego ze swoimi złożami nafty w północnym Iraku zapewnia stały dopływ środków finansowych i najnowoczesniejszej broni i materiałów wybuchowych dla swoich wyznawców w terenie. A tegoroczny nawał uchodźców z Syrii doprowadził do stałego chaosu w Europie i do wzrastającego rozkładu solidarnośći europejskiej która była jednym z podstaw stabilnego układu gospodarczego i kulturalnego świata po zakończeniu zimnej wojny.
W tej sytuacji liberalne państwa europejskie, błądzą we mgle niedołężności swoich reakcji na te pzerażające zjawiska. W ostatnich tylko pięciu tygodniach 224 pasażerów rosyjskich zginęło na skutek zamachu w samolocie na Półwyspie Synajskim, 43 osoby zginęły w zamachu w Bejrucie, 26 tego samego dnia zginęło w Bagdadzie. 13 listopada, jak wiemy aż za dobrze, 130 ginie w Paryżu. Ścięto publicznie 2 zakładników z państw neutralnych w Rakka, jednego Norwega, drugiego Chińczyka. Dalsze 21 osób z zagranicy ginie zmasakrowanych w hotelu Radisson w Bamako, stolicy Mali. Są to ofiary komórki ISiSu na północną Afrykę. 13 żołnierzy ginie w zamachu samobójcy w Tunezji, dalsze 7 osób w egipskim hotelu. Ofiary takie są najczęściej kompletnie bezbronne jak też poprzednio turyści brytyjscy w Tunezji a wykonawcy żyją zakamuflowani swoim obywatelstwem kraju zamieszkania już od urodzenia, lub swoim statusem nowoprzybyłego uchodźcy.
W swojej bezradności kraje europejskie zmuszone są walczyć na dwuch frontach. Jedna to walka ideologiczna, przedewszystkiem w mediach internetowych, w szkołach i meczetach. Czują potrzebę podkreślenia wartości europejskich, lub krajów zamieszkania, szczególnie w zakresie tolerancji religijnej, wolności osobistej, kultury opartej na zamiłowaniu do życia doczesnego. “Oni mają śmierć, a my miłość,” przemawia prezydent Hollande. Podkreślają w szkołach pozytywne aspekty historii i osiągnięć kulturalnych i naukowych. Szczególnie robi to Francja ze swoim kultem państwa świeckiego wprowadzonego jeszcze sto lat temu po rozstrzygnięciu tzw. afery Dreyfusa. We Włoszech premier Renzi ogłosił ze każdy 18-latek dostanie 500 euro na “kartę kultury” którą będzie mógł użyć na pójście do teatru czy muzeów, “bo oni chcą teror a my na to odpowiadamy że kultura przezwycięży ignorancję”. Ale wszędzie ta konfrontacja ideologiczna jest wspierana przez służby specjalne danego kraju kierujące daleko posuniętą inwigilacją naszych telefonów i laptopów. Strach przed dalszą falą uchodźców wypieranych przez wojnę w Syrii i Iraku, a szczególnie przez machinacje rządu tureckiego, grozi zaciesnieniem zewnętznych i wewnętrznych granic Europy, tymczasowym zawieszeniem umowy Schengen i blokady w przyjmowaniu jakichkolwiek uchodźców muzułmańskich, nie tylko w krajach jak Polska czy Węgry, ale nawet w Holandii czy w Szwecji. Umowa niedzielna Tuska z rządem tureckim jest już ostatnią deską ratunku. Rosną wszędzie odruchy islamofobii i nasilenie w ruchach nacjonalistycznych. Widać że liberalne podbrzusze zjednoczonej Europy chwieje się pod ciosami zadanymi pośrednio i bezpośrednio przez islamistów. Już pojawiają się artykuły porównujące obecny kryzys w Europie do powolnego upadku imperium rzymskiego.
Drugi front to militarny. Obiekty wojenne i gospodarcze na terenach okupowanych przez kalifat bombardowane są wciąż, choć mało skutecznie, przez samoloty amerykańskie, rosyjskie, tureckie, francuskie, saudyjskie, jordańskie, irańskie, do niedawna australijskie. Nawet pokojowe Niemcy przyłączyły się ofiarowując 5 Tornadów posiłkowych. Kanada wycofała swoje samoloty po zmianie rządu, czego nikt nawet nie zauważył. Cameron niecierpliwie walczy jeszcze o indywidualne głosy posłów gramolącej się lewicy aby dołączyć do akcji sojuszników w Syrii. Czasem naloty osłaniają bardziej skutecznie natarcia kurdijskiej peszmergi i regularnych wojski irackich (przez USA), szyitów irackich (przez Iran), wojsk syryjskich (przez Rosjan). Czasem jest to tylko bezskuteczne bombardowanie odwetowe, jak w wypadku Francji. Ale w swoich tunelach podziemnych mołojcy kalifatu mogą dalej śmiać się z tego ataku bo wiedzą że większość bombardujących napastników wcale nie traktuje ISiS jako głownego wroga. Rosja wciąż głównie atakowała wrogów Assada wśród Turkmenów którzy z kolei byli popierani przez Turków w walce z reżymem Assada. Turcy również bombardowali Kurdów syryjskich bojąc się że zamkną dalszą drogę dla zatajnionego eksportu nafty kalifatu przez Turcję. Ten konflkt zaprowadził do zestrzelenia przez Turków myśliwca rosyjskiego na pograniczu Turcji i Syrii. Saudyjczycy bardziej boją się Iranu i Szyitów z Hezbolii w Libanie niż ISiSu i, tak jak USA, woleliby obalić reżym Assada. Iran za żadne skarby nie chce dopuścić do upadku Assada i wspiera irackich sziitów których USA nie chce poprzeć. Ale wszyscy na Zachodzie unikają użycia wojsk lądowych po doświadczeniach Iraku i Afganistanu. Możliwe że, pod naciskiem moralnym prezydenta Hollande, Putin skoncentruje się tymczasowo na nalotach przeciw ISiSowi, ale tak jak Stalin w czasie wojny, walczący nie tylko z Hitlerem, ale również ubocznie z Armią Krajową, ostatecznie Putin wrogom Assada nie popuści. A przezydent Obama, rozumiejący beznadziejność położenia Zachodu, nie jest w stanie połączyć te zwaśnione strony we wspólnej akcji przeciw jednemu wrogowi, i może tylko liczyć na dobra wolę poróżnionych negocjatorów we Wiedniu. W końcu nawet gdyby kalifat został obalony to co potem stanie się z Syrią? A teror w miastach Europy pozostałby tyle że bez gigantycznych finansowych środków.
Ten rechot który teraz słyszę to albo następny atak z kalasznikowem na bezbronne miasto zachodnie albo pogardliwy śmiech kalifatu.
Wiktor Moszczyński Tydzien Polski 4 grudzień 2015
Tuesday, 3 November 2015
Chiński Smok Połyka Londyn
W styczniu tego roku wybrałem się do uniwersytetu w mieście Brighton any uczestniczyć w uroczystościach związanych z nadaniem dyplomów studentom, wśród których znalazł się i mój syn. Spoglądając na listę odbiorców dyplomu podanych w programie, zaskoczył mnie fakt że niemal jedna trzecia studentów uwieńczonych sukcesem miała chińskie nazwiska. Jeszcze bardziej mnie zaskoczył fakt że kawalkada Chińczyków odbierających dyplomy z rąk wyraźnie zadowolonego Rektora była płci żeńskiej. Chinki nie wykazały żadnej skromności przy odbieraniu dyplomów, ściskając Rektora w swoich objęciach i wykonując powszechne już teraz “selfie” z nim swoim aparatem. Jedna nawet wręczyła aparat zdumionemu rektorowi I kazało zrobić sobie zdjęcie w tryumfalnej pozie machając nowo wręczonym dyplomem. Najlepszy teatr nastąpił kiedy wystąpił młody Chińczyk, szepną coś na ucho rektora w czasie wręczenia mu dyplomu, poczem przeszedł na drugi koniec sceny wyczekując następnego studenta. Była to studentka chińska którą rektor poprosił o pozostanie na chwilę na miejscu po odbiorze dyplomu. Wówczas młody amant podszedł szybko do niej, klęknął przed nią i óswiadczył się. Partnerka była wyraźnie zaskoczona ale nie odmówiła pierścionka. “She said, “YES!” zawołal tryumfalnie uradowany Rektor i cała sala zawyła ze szczęścia przyklaskując młodej parze. Nadawanie dyplomów zamieniło się w cyrk. Uważałem że zachowanie ze strony Rektora było nieco niepoważne.
Z początku tego roku, w mojej firmie na nowych zastępców kierownika mojego działu wybrano niespodziewanie dwie młode ambitne Chinki, pełne hucpy i pewności siebie, mimo że nie posiadały żadnej wiedzy w tym zawodzie. Trzeba przyznać że obecność młodych przedsiębiorczych Chińczyków obojga płci na terenie Wielkiej Brytanii jest co raz bardziej widoczna, szczególnie w uczelniach i w bankowości, a obecność ich w brytyjskich firmach energetycznych i w przemyśle rozszerza się. Co raz więcej Chińczyków pojawia się jako potencjalnych kupców drogich londyńskich kamienic. Ich śmiałość wynika częściowo z tego że byli wychowani jako jedynacy z wyniku dotychczasowej narzuconej polityki jednego dziecka. Powstają na skutek tego tzw. “Mali Cesarzowie”, przyzwyczajeni do tego że świat do nich należy a ostra przewaga mężczyzn zapewnia każdej Chince poczucie swojej wartości na rynku małżeńskim.
Ich pewność siebie wzmocniona jest tym że Chiny stały się już drugim napotężniejszym krajem w gospodarce globalnej a również są mocarstwem militarnym. Mimo pewnego zwolnienia w wzroście pkb, wracają do tej ery świetności którą zaznawały w okresie wczesnego średniowiecza i w XVII wieku, kiedy rola ich ministerstwa spraw zagranicznych ograniczała się do oceny przyjmowanych darów od podbitych sąsiednich państw. Teraz obecność tego mocarstwa można odczuć na własnaj skórze w tym kraju.
Wyraźnie odczuł to obecny rząd brytyjski, a szczególnkie jej potężny minister skarbu, George Osborne. Z kompromitującą szybkością upokorzył zarówno siebie jak i swój kraj podobnie jak nasz Rektor uniwersytetu w Brighton. Otworzył przed nimi handel zagraniczny, giełdę, dostęp do banków I do źródeł nowych inwestycji energetycznych. W czasie uroczystej wizyty prezydenta Chin Xi Jinping w Londynie i Manchesterze pod koniec października, ugoszczony z niezwykłą pompą przez Królową i cały brytyjski establishment polityczny i handlowy, podpisano z rządem chińskim umowy gwarantujące zainwestowania £30 miliardów w brytyjską gospodarkę, a na dlugą metę zapowiada przeszło £105 miliardów inwestycji w infrastrukturę brytyjską do roku 2025. Przeszło £5 miliardów zainwestuje się w nową elektrownię nuklearną w Hinkley Point w zachodniej Anglii; £2 miliardy trafią do szkockiej firmy autobusowej aby wyprodukować 200 nowych autobusów na rynek światowy; £200mln idzie do Uniwersytetu w York aby przyjąć 300 chińskich studentów na kursy medialne; £100mln na nowy park rozrywkowy w hrabstwie Kent; £50mln na inwestycję w arcybrytyjską firmę samochodową Aston Martin; £50mln na London Taxi Company; £25mln na rozpowszechnienie chińskiej stacji telewizyjnej na zachodnią Europę; giełda londyńska będzie dopuszczona do spekulacji (po raz pierwszy poza Hong Kongiem) obligacjami denominowanymi waluty chińskiej renminbi; brytyjska firma będzie dopuszczona do zakładania pierwszego parku Legoland koło Szanghaju; Chińczycy zainwestyją dalsze miliony funtów do eksploatacji cennego nowego wynalazku elastycznego lecz najtrwalszego na świecie materiału “graphene”, monopolizowanego dotyczczas wyłącznie przez wynalazców w Manchester University; chińskie firmy będą inwestować w nowe osiedla mieszkaniowie i biurowe w miastach brytyjskich. Chińczycy dostarczą na Wyspy Brytyjskie dużo własnego personelu, własnego surowca i własnych rezerw finasowych więc nie jest jasne do jakiego stopnia te proponowane partnerstwa brytyjsko-chińskie pomogże brytyjskim pracownikom. Pozatem Chińczycy są znani ze swego braku wytrwałości w uszanowaniu umów politycznych i handlowych.
Zaskakujące jest to że kiedyś dumna niezaleźna i przedsiębiorcza Wielka Brytania, była identyfikowana z poparciem dla zasad wolności, demokracji, praw człowieka i wolnej prasy. Chiny są zaprzeczeniem tych wartości. Wynika to częściowo z ich tradycji konfucjańskich, a częściowo jako kontynuacja teroru rewolucyjnego kiedy przeszło 60 milionów zginęło w czasie wielkiego głodu i kulturalnej rewolucji. Według Amnesty Internastional w Chinach wykonanych jest więcej egzekucji niż we wszystkich innych krajach świata łącznie. Prowadzone są stałe represje, tortury i ciężkie wyroki przeciwko aktywistom “Nowego Ruchu Obywatelskiego” i dziennikarzom, przeciw mniejszościom narodowym w Tybecie i przeciw organizowanym religiom. Chiny są głównym producentem i eksporterem narzędzi wykorzystywanych do torturowania więźniów. W lipcu w specyficznej akcji aresztowano 248 prawników i aktywistów wolności z których 29 pozostaje jeszcze w rękach policji. Istnieje teraz prawo aresztowania i skazania osób za “wywoływanie kłótni i sianie niezgody” na podstawie której aresztuje się setki osób rocznie a wprowadza się nowe prawo ograniczające możliwość współpracy między organizacjami pozarządowymi w Chinach i za granicą. Chiński ambasador w Londynie przypomniał w telewizji brytyjskiej że wszelka krytyka Chin może być szkodliwa dla interesow brytyjskich a demonstranci chińscy w Londynie zostali aresztowani przez policję brytyjską która skonfiskowała ich komputery.
Trzeba pamiętać że Chiny są nie tylko groźne dla swoich własnych mieszkańców.Są mocarstwem nuklearnym. Tak jak Rosja mają swoje ambicje imperialne nie zaspokojone obecnym porządkiem na świeicie. Na Morzu Południowochińskim tylko flota amerykańska chroni Taiwan przed inwazją a chińska flota prowokacyjnie buduje osiedle, lotnisko i szyby naftowe na dotychczas bezludnych wyspach Spratly i Paracel przez co wkraczaja w konflikt militarny z Wietnamem i Filipinami a nie przyjmują żadnej interwencji mediatorskiej ze strony ONZ. Ich umowy finansowe z Wielką Brytanią osłabiają gospodarczą I polityczną niezależność Hong Kongu. Brytyjczycy zgodzili się w marcu przystąpić do struktur Azjatyckiego Banku Inwestycji Infrastrukturalnych (AIIB) który posiada kapitał $100 miliardów i jest widizany jako chiński koń trojański dla inwestycji i handlu obcą walutą na cały świat a szczególnie w Azji i Afryce I podważający unikalny autorytet Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego, identyfikowanych z wpływami amerykańskimi na ten świat. Nic dziwnego że Stany Zjednoczone patrzą podejrzliwie na ostatnie posunięcia swojego partnera brytyjskiego. Nie łagodził stosunki brytyjsko-amerykańskie fakt że rząd brytyjski umożliwił podróżnikom chińskim automatyczną wizę wjazdową na 2 lata, raczej niż na 6 miesięcy, przywilej który nie udostępniają amerykańskim turystom.
Z punktu widzenia gospodarczego te umowy handlowe mają uzasadnienie ale są również świadectwem upadku moralnego tego tradycyjnego bastionu praw człowieka jakim była Anglia. Takie uzależnienie od polityki gospodarczej azjatyckiego mocarstwa, szczególnie w zakresie energetyki i nowej technologii, nie wróży nic dobrego dla przyszłego bezpieczeństwa w świecie i osłabia jeszcze bardziej dotychczasowy porządek świata oparty na dominacji militarnej, gospodarczej i ideowej USA i jej aliantów europejskich.
Wiktor Moszczyński Tydzień Polski Londyn 6 listopad 2015
Monday, 19 October 2015
Nowe Wiatry Wieją w Polsce
Już zakładając palto w nabliższą niedzielę i postępując w kierunku punktów wyborczych w Polsce, a nawet i do pewnego stopnia tutaj w Londynie, wyborcy wyczuwają że wieją nowe wiatry, dla jednych radosne, dumne, dla innych zimne, złowieszcze. Te wiatry nie wieją już z Europy jak kiedyś, lecz z jakiejś krainy pełnej dumy narodowej, lecz zaczadzonej trwogą i wrogością wobec obcych. Czego nie pokazują media publiczne, pokazują jednak brukowce i portale internetowe, pełne jadu i zakompleksionego zacietrzewienia w którym widać jak bardzo upadła wśród polskich internautów zdolnośc do podejmowania polemiki politycznej. Wartości europejskie i świeckie kojarzone są pogardliwie z korupcją finansową i duchową, a członkowie obecnej koalicji rządzącej określani są z nienawiścią jako “zbrodniarze”, “kłamcy”, “złodzieje”. Są to określenia zarówno PiSowców jak i entuzjastów Pawła Kukiza choc ci drudzy wciąż programu nie mają, poza poparciem wyborczego systemu jednomandatowego, “bo program to strata czasu,” powiedział Kukiz, “a problemem jest ustrój, który umożliwia zdrajcom sprzedaż Polski obcemu kapitałowi”.
Wszędzie wyczuwa się niecierpliwość aby już zaszły konieczne zmiany i aby “skompromitowany” rząd ustąpił i ustrój zawalił się. Już prezydent Duda nie chce widzieć się z premierem przed i po szczycie europejskim w Brukseli. Już nawet prezes Jarosław Kaczyński czuje się wystarczająco pewny siebie aby ujawnić swoją obecność z pod cienia swojego namaszczonego kandydata na tymczasowego premiera – Beatę Szydło – i przedstawić szereg gromkich wystąpień w Sejmie i w mediach skierowanych głównie przeciw Europie, Niemcom i uchodźcom z Bliskiego Wschodu. W pewnych momentach wyczuwa się że Platforma Obywatelska i Polskie Stronnictwo Ludowe już same oddają władzę przedwcześnie. Koalicja zaniechała już ustawy o frankowiczach (tych co naiwnie kiedyś zaciągnęli pożyczki we frankach szwajczarskich gdy wymiana ze złotówką była korzystniejsza), nie stawia już Zbigniewa Ziobro przed Trybunałem Stanu, nie wspiera już swojej mocno reklamowanej z przed paru tygodni reformy podatkowej i wycofuje swoją niewinną ustawę o prawnym uzgodnieniu płci ze względu na obawę że zostanie odrzucona przez weto prezydenckie.
Lecz kampania wyborcza jeszcze trwa i mimo stałej przewagi o 10 procent w sondażach publicznych pani Kopacz nie dała jeszcze za wygraną. Jeszcze w poniedziałkowej konfrontacji z pania Szydło oskarżała PiS o wprowadzenie “republiki wyznaniowej”. Nie wiadomo jeszcze czy PiS będzie potrzebował koalicjanta do rządzenia i czy takiego znajdzie. A wyborcy bojący się powrotu PiSu do władzy, w tym i cudzoziemcy, przecierają oczy, poruszając się po pięknych nowych zabudowaniach publicznych w każdym wielkim mieście, nowych osiedlach i autostradach, dworcach kolejowych, lotniskach i odrestaurowanych zabytkach, szukając wciąż “tej ruiny” w której Polska rzekomo stoi. Polska wciąż jest podziwem gospodarczym Europy jako jedyny kraj który nigdy nie zaznał recesji czyli negatywnego wzrostu pkb, nawet w czasie naintesywniejszych lat kryzysu gospodarczego w Europie. Jak mogła koalicja z takimi sukcesami gospodarczymi stać się aż tak niepopularna, a nawet przez wielu tak znienawidzona?
Prawdą jest że duża część społeczeństwa, szczególnie ta młoda, korzysta z tego dobrobytu materialnie, lecz czuje brak zaspokojenia potrzeb duchowych. Brak im tej symboliki którą kiedyś dawał znak “Solidarności” kiedy w Polsce nastąpiła rewolucja moralna. Zastapiona została rewolucją ustrojową i gospodarczą. A teraz mamy powrót do symboli bardziej wyrazistych – Dmowski, Piłsudski, Żołnierze Niezłomni (przezwani ostatnio szyderczym określeniem “Wyklęci”). Inni znowu wcale z tego dobrobytu nie byli w stanie skorzystać. Wieś i małe miasteczka prowincjnalne nie zawsze partycypowały w rozwoju gospodarczym, mimo subsydiów unijnych, wielu mieszkańców czuło wciąż osobistą porażkę życiową bo pozostawało przy niskiej wypłacie lub bezrobociu. Ekonomista Ryszard Szarfeberg z Polskiego Komitetu Europejskiej Sieci Przeciwdziałania Ubóstwu oblicza że poziom ubóstwa w Polsce wzrósł w ciągu ostatnich siedmiu lat z 5 do 7 procent a 700 tys. Polskich dzieci żyje “w skrajnym ubóstwie”.
Ci duchowo sfrustrowani,jak i ci materialnie poszkodowani, upowszechnili swoje osobiste poczucie krzywdy kreując poczucie krzywdy narodowej za którą odpowiedzialność ponoszą platformiści i przedsiębiorcy, widziani przez wielu jako spadkobiercy PRLu. To że Tusk czy Komorowski czy Michnik byli kiedyś więzieni za działalność opozycyjną w czasach PRLu to było bez znaczenia bo cała era “Solidarności”, a później okrągłego stołu, była teraz przeinterpretowana jako jedna wielka polityczna prowokacja. Teraz nastąpi wreszcie w ich oczach dokończenie wykolejonej rewolucji solidarnościowej, kiedy ta rewolucja, jak każda inna, pożera własne dzieci w płomieniach wznowionej lustracji, i to nie tylko agentur komunistycznych, ale wszelkich “agentur” zagranicznych, a szczególnie europejskich. A wszelkie społeczne kwestie mogą być zaspokojone w sposob zgodny z nauką Kościoła katolickiego który zastąpi bezduszność państwa świeckiego.
Odzwiecierdla to do pewnego stopnia rozsczeniowy program gospodarczy PiSu, z którego byłby dumny Jeremy Corbyn. Na wsi proponują ustawę o ubezpieczeniu rolników i zabezpieczeniu ziemi rolniczej tylko na działalność rolniczą. Prawa związków zawodowych mają być wzmocnione, podatek dochodowy dla małych firm zmniejszony, młodzi przedsiębiorcy będą zwolnieni z podatków przez pierwsze dwa lata, minimalna godzinowa stawka wynagrodzenia ma wynosić minimum 12zł. Państwo ma zagwarantować 1.2 mln miejsc pracy dla młodych Polaków aby nie wyjeżdzali za granicę; koszty leków dla emerytów powyżej 75 lat mają być zniesione; emeryci zasłużą na niższy wiek emerytalny; supermarkety i banki będą obarczone większymi podatkami od dochodu. Pozatem PiS chce wprowadzić jedno centrum zarządzania gospodarką które odbierze role decydującą w zarządzaniu gospodarką ministerstwom resortowym. Dochód na te kosztowne reformy ma przybyć z “uszczelniania podatków” a pozatem, jak tłumaczyła Beata Szydło “nie trzeba będzie nikomu zabierać, tylko równo dzielić”. Choć niższe opodatkowanie małych firm było rozsądną propozycją większość tego programu miało charakter populistyczny i anty-rynkowy. Bo, jak przypominał Jarosław Kaczyński, system rynkowy do polskiej godpodarki wprowadzał komunistyczny minister Wilczek, wobec czego w kapitalizmie można było dopatrzyć kontynuacji wyzysku polskiego pracownika przez komunizm.
PO pada ofiarą prostej prawdy że za długo rządziło, a właściwie administrowało, krajem w sposób nie budzący wielkiego entuzjazmu wśród ludzi młodych a swoje radykalne reformy podatkowe wprowadziło już w sytuacji podbramkowej zaledwie miesiąc temu. Trend ku rządowi o tendencjach populistycznych , narodowych, anty-rynkowych, wyznaniowych, odzwierciedla podobny trend w innych państwach europejskich i jest dalszym świadectwem okaleczenia, może just permanentnego, wizji ponadnarodowej wspólnoty europejskiej. Trzeba będzie się do tego przyzwyczaić.
Wiktor Moszczynski 23 pazdziernik 2015 Tydzien Polski, Londyn
Wednesday, 14 October 2015
Czy rząd Polski może pomóc premierowi brytyjskiemu w sprawie unijnego referendum w Zjednoczonym Królestwie?
Memorandum dla pani Agnieszki Kowalskiej, Wice Dyrektora do Spraw Europejskich w Ministerstwie Spraw Zagranicznych
C
Wiadomo że dalszy udział Zjednoczonego Królestwa jako pełnego członka Unii Europejskiej pozostaje ważnym celem polityki zagranicznej Polski, o ile nie doprowadzi do potrzeby zmian w traktatach unijnych. Obydwa państwa mają dużo wspólnych interesów strategicznych w zakresie bezpieczeństwa, energetyki i ochrony interesów państw znajdujących się dotychczas poza strefą euro.
Lista postulatów rządu brytyjskiego nie jest za bardzo sprecyzowana bo jest uzależniona do pewnego stopnia od:
a/ opinii publicznej w Wielkiej Brytanii a przedewszystkiem od rosnącej niechęci starszego elektoratu wobec niekontrolowanego dostępu do brytyjskiego rynku pracu i brytyjskich usług i świadczeń społecznych ze strony osób z zagranicy, niezależnie od tego czy są obywatelami UE czy nie
b/ i od obiekcji ze strony przedsiębiorców, a przedewszystkiem drobnych przedsiębiorców, protestujących przeciwko nadmiarowi przepisów ustalanych przez europejski parlament.
Obawy brytyjskie w sprawie hasła o “co raz ścislejszej Unii” wynikają bezpośrednio z tego że to hasło automatycznie motywuje urzędników i posłów unijnych do uzasadnienienia nowych przepisów harmonizujących które wydają się zupełnie zbyteczne. Pozatem Brytyjczycy czują że to zagraża ich poczuciu suwerenności państwowej którą udało się zachować nawet w czasie Drugiej Wojny Światowej,kiedy Wielka Brytania była jedynym państwem europejskim uczestniczącym w tej Wojnie które nigdy nie przeżyło upokorzenia klęski i okupacji. Na pewno będzie można znaleść inną podobną formułę w tym zakresie która może zadowolić wszystkie strony.
Rząd brytyjski chciałby nawet cofnąć pewne dyrektywy szczególnie w zakresie praw pracowniczych, ale wszelkie zmiany czy szanse wyjścia z pod wymogów karty społecznej UE nie uzyskałyby zgody ze strony partii opozycyjnych w Wielkiej Brytanii, szczególnie Labour i Szkockich Narodowców, a bez ich wsparcia premier Cameron mógłby przegrać referendum. Pozatem istnieją już mechanizmy pozwalające na zelżenie przepisów o ile da się przekonać wystarczającą ilość innych państw unijnych do wsparcia takich zmian.
W sprawie wolnego poruszania się osób pracujących przez granice unijne, rząd brytyjski jest już świadomy że nie można podważyć zasady tego prawa ani prawa do korzystania ze świadczeń społecznych i usług danego kraju o ile takie przepisy nie wykluczają własnych obywateli danego kraju. Nie może być dyskriminacji między obywatelami danego kraju a innymi obywatelami unijnymi. Z resztą opinia brytyjska nie jest nastawiona negatywnie do korzystania ze świadczeń przez osoby, niezależnie od narodowości, które już miały wkład w dobrobyt kraju pracując i płacąc narodowe ubezpieczenie (national insurance),podatki krajowe i podatki lokalne. Najintensywniejsze obiekcje dotyczą tych osób z za granicy które już w pierwszych tygodniach przyjazdu do Wielkiej Brytanii uzyskują dostęp do świadczeń dla bezrobotnych czy pracujących na niskich stawkach (income support, job seekers allowance, working tax credit) na mieszkania (housing benefit) lub dla rodziców (child benefit i child tax credit) bez żadnego poprzedniego wkładu do skarbu państwa. Wyborcy brytyjscy mają poczucie że pzyjazdy z innych państw unijnych wymykają się z pod kontroli władz brytyjskich i że główną motywacją takich przyjazdów pozostają chojne (w ich mniemaniu), świadczenia na które się jeszcze nie zasłużyło. W każdym razie taka jest percepcja, a jeżeli wprowadza się statystyki wykazujące że takie nadużycia są procentowo rzadkością, opinia publiczna pozostaje sceptyczna.
Polsce też przydałaby się stabilizacja w wyjazdach na stałe do innych państw unijnych gdyż obecnie nadmiar 140,000 młodych Polaków ubywa rocznie z Polski pogłębiając groźbę długoterminowego niżu demograficznego. Jeżeli te osoby jadąc zagranicę dla pracy przesyłają część swoich dochodów dla rodzin w Polsce to dany wyjazd pozostaje względnie jeszcze pozytywnym zjawiskiem; gorzej jeżeli jadą wyłącznie po to tylko aby korzystać z bardziej szczodrych unijnych benefitów. Te osoby nie tylko są ubytkiem dla polskiej gospodarki i dla gospodarki kraju docelowego, ale również szkodzą reputacji innym ciężko pracującym Polakom za granicą.
W tej sytuacji uważam że jest to zarówno w interesie władz polskich jak i brytyjskich aby zredukować ilość dalszych wyjazdów polskich tzw. “benefit tourists”, szczególnie do Wielkiej Brytanii, przez ostudzenie ich zapału do pokusy korzystania z brytyjskich “benefitów”.
Oczywiście ze względu na kardynalne prawa unijne w związku z wolnym przepływem pracowników unijnych z jednego do drugiego kraju bez dyskriminacji w zakresie praw i dostępu do świadczeń, chciałem zaproponować inne rozwiązanie które mogłoby się zacząć w bilateralnej praktyce między władzami brytyjskimi i polskimi, a które mogłyby z kolei być rozszerzone i podejmowane przez pozostałe państwa unijne, najpierw bilateralnie, a póżniej na skalę międzypaństwową multilateralną.
A więc, proponuje aby wszelkie podania o świadczenia, zarówno w Polsce przez Brytyjczyków i w Zjednoczonym Królestwie przez Polaków, zostały zamrożone przez pierwsze 12 miesięcy od przyjazdu aż do potwierdzenia przez służby zdrowia, biura podatkowego czy biura świadczeń drugiego państwa o uporządkowaniu ich stanu majątkowego. Będą musieli potwierdzić że ich obywatele nie posiadają innego źródła dochodu, jak np. wypłat z ZUSu, i że mają spłacone wszystkie zobowiązania finansowe we własnym kraju. Dopiero po wyjaśnieniu że nie posiadają innych żródeł dochodu to państwa docelowe, w którym złożono podania, będą mogły przyznać poszczególne świadczenia łącznie z wypłatą należną za okres kiedy ta wypłata była zamrożona. Wszelkie wyjazdy przez petenta z kraju docelującego, nawet na krótki okres, przekreślają czas oczekiwania który trzeba będzie rozpocząć od nowa po powrocie do tego kraju. Ministerstwa obydwu państw zobowiązują się dostarczyć odpowiednie dane w czasie tego roku próbnego.
Z jednej strony powstrzyma to wyjazdy które były tylko uzależnione od uzyskania zapomóg w drugim kraju i również zniechęci osoby w kraju dojazdowym do przedwczesnych podań o pomoc finansową nim wypracowali sobie prawo przez wcześniejsze płacenie podatków i odpowiednika national insurance w tym kraju. Ponadto będzie to efektywnym narzędziem przeciw defraudacji skarbu państwa w poszczególnych krajach. Natomiast nie będzie można takie rozwiązanie traktować jako dyskryminację wobec obywateli unijnych bo, w końcu, należne zapomogi będą mogły być udostępnione po należytej przerwie dla uzyskania informacji, łącznie z pokryciem okresu wstępnego.
Drugą trudnością będzie sprawa Polaków którzy mimo dostępu do pracy legalnej w kraju dojazdowym wciąż pracują nielegalnie. Za to są bardzo wysokie kary kiedy to dotyczy obywateli nie pochodzących z państw unijnych. Proponowałbym jednak w wypadku kiedy wyłapią obywateli unijnych pracujących w szarej strefie aby władze brytyjskie mogły te osoby deportować spowrotem do własnego kraju. To same prawo miałyby władze polskie czy innych państw unijnych w wypadku obywateli brytyjskich pracujących nielegalnie na terenie Polski czy innego państwa unijnego. Oczywiście osoby deportowane mogłyby stosunkowo szybko powrócić do kraju w którym były zatrudnione ale ta deportacja byłaby mimo wszystko sprawą kosztowną i tworzyła by pewną dyslokację w życiu prywatnym i zawodowym danej osoby. Ze względu na to że ta praca w szarej strefie jest poza prawem, a nawet w prawie brytyjskim byłaby przestępstwem, to również nie można by zakwalifikować taką sankcję jako formę dyskriminacji.
Wydaje mi się że inicjatywy tego rodzaju ze strony władz Polski byłyby pozytywnie odczytywane nie tylko przez rząd brytyjski, ale również przez brytyjskie społeczeństwo, i ułatwiłoby premierowi Cameronowi argumentowanie że udało mu się coś pozytywnego wynegocjować w stolicach europejskich, a szczególnie w Warszawie. Mogłoby to nawet stworzyć pojęcie długu wdzięczności którym rząd brytyjkski winień by, w odpowiedniej dla Polski chwili, odpłacić przy innych negocjacjach europejskich. Natomiast charakter tych zabiegów administracyjnych mógłby odgrywać rolę modelu do naśladowania czy pilota który mógł by być upowszechniony w innych państwach unijnych a wciąż nie byłby traktowany jako forma dyskryminacji przeciwko obywatelowi unijnemu.
Wiktor Moszczyński 16/10/2015
Tuesday, 6 October 2015
Oblicze polonii w drugiej połowie XXI wieku
Już więcej masowych organizacji polonijnych nie będzie. Z tym wnioskiem pogodziło się już w ostatnich latach większość konsulatów i działaczy polonijnych w Zachodniej Europie. Po prostu nie ma już dla tych organizacji codziennej potrzeby wśród rzeszy migrantów kłębiących się po kuchniach, polach i fabrykach w Wielkiej Brytanii czy w Niemczech. Tą konkluzję przyjęli niemal wszyscy na konferencji monitorującej emigrację zarobkową która miała miejsce w ubiegłą sobotę w Brukseli. Była to szósta z kolei konferencja obejmująca polonijnych aktywistów społecznych z różnych pokoleń w zachodniej Europie współpracujących z lokalnymi konsulatami i naukowcami polskimi specjalizującymi się w ruchach migracyjnych. Te 2.5 milion Polaków przebywających w Zachodniej Europie są zjawiskiem żywiołowym pracującym za granicą i przekazującym 17.5 miliardów złotych rocznie do Polski. Z takim zjawiskiem tradycyjne organizacje polonijne nie miały jeszcze nigdy do czynienia.
Aby angażowć ten żywioł trzeba zacząć od tego czego najbardziej te niezliczone masy potrzebują od zorgnizowanej polonii o której najczęściej nic nie wiedzą, a jak wiedzą to nie posiadają do nich zaufania. Na pierwszy plan wysuwają sie sprawy bytowe. Chcą wiedzieć gdzie znaleść pracę, jak uzyskać należne im prawa unijne do świadczeń, jakie są ich prawa na rynku pracy i w wynajmowniu mieszkań, gdzie mogą się uczyć języka tubylców za darmo. Są to normalne potrzeby tych wyjezdnych którzy nie znają lub słabo znają języka kraju zamieszkania, którzy sami nawet często nie wiedzą czy są emigrantami czy tylko migrantami ale rzadko widzą siebie jako jakąś polonią. Nie wiedzą czy do Polski kiedyś wrócą. Wciąż więcej z nich wyjeżdza z Polski niż wraca tak że długoterminowo grozi Polsce wyludnienie młodych rąk do pracy. Te osoby nie potrzebują członkostwa jakiejś organizacji polskiej ale potrzebują od niej porady, najczęściej darmowej, którą im polski rynek komercyjny nie jest w stanie zadowolić. W samej tylko Irlandii taka społeczna organizacja doradcza załatwiała przeszło 4500 klientów rocznie.
Natomiast dla tych z nowej diaspory którym lepiej się powiodło i którzy znają lokalny język, zapotrzebowania są inne. Wobec swoich spraw bytowych szukają możliwości udziału w organizacjach zawodowych: inżynierów, lekarzy, stomatologów, psychologów, nauczycieli. Potrzebują również zaspokojenia swoich potrzeb kulturalnych i duchowych. Jeśli będą chcieli być aktywni w jakiejś akcji społecznej, na przykład w zorganizowaniu festynu czy w sezonowym poparciu dla Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, to nie znaczy że będą chcieli przez cały rok należeć do lokalnej Rady Parafialnej czy zapisać się na członka istniejącej organizacji. Dotyczy to również sprawy lobbyingu polskiego. Ludzie często reagują ostro przeciw antypolskim wystąpieniom. Prowadzi to nawet do serii protestów. Ale nie oznacza to że takim osobom będzie się chciało prowadzić żmudną pracę monitorowania prasy zagranicznej z dnia na dzień. Takie obowiązki spadają na “innych”. A więc ci “inni” –dotychczasowi działacze polonijni z różnych pokoleń - będą potrzebni do prowadzenia ksiąg, wykonywania zmian statutowych, regularnych spotkań, kontaktów z władzami polskimi i kraju zamieszkania na szczeblu krajowym i lokalnym. Będą potrzebni, i będą, od czasu do czasu, doceniani lub krytykowani, w zależności od układów, ale już nie mogą liczyć na to że będą na czele ogólno-polskiej organizacji masowej. Chyba że, jak POSK, mogą ofiarować członkom bogatsze życie towarzyskie i kulturalne. Ale czy działalność tych społeczników można traktować jako obowiązek społeczny, czy jako hobby prywatne? Dla wielu ze starszego pokolenia dominuje jeszcze ten pierwszy wariant “żelaznych prezesów” na posterunku sprawy polskiej ale nie zawsze daje im to wspólny język z nowo przybyłymi działaczami którym wystarczy rok czy dwa we władzach danej organizacji, a potem życie płynie dalej.
Podkreślano w Brukseli jak ważna jest jeszcze sprawa PR, nie tylko dla samej organizacji, ale dla całego społeczeństwa. Obecnie kontakty z własnym społeczeństwem, z mediami polonijnymi i krajowymi trzeba już prowadzić własnymi portalami, twitterem, instagramem, Facebookiem. Biuletyny parafialne I tygodniki darmowe już nie wystarczają. Przykład pochodu parotysięcznego w Londynie po śmierci Papieża który zorganizowali samorzutnie młodzi Polacy w jednej parafii jest przykładem jak mogą sami mobilizować społeczeństwo bez udziału zorganizowanej polonii. Najczęstszym źródłem komunikacyjnym dla polskiej diaspory jest wciąż telewizja polska ale współpraca telewizji z zorganizowanym światem polonii jest jeszcze połowiczna.
Oddzielnym rozdziałem nie tkniętym właściwie przez konferencję pozostaje sprawa polskich rodzin z dziećmi w wieku szkolnym . W odróżnieniu od pojedynczych Polaków czy nawet młodych małżeństw z niemowlątami, Polacy w tej kategorii (a właściwie polskie matki bo one tu mają najwięcej do powiedzenia) są już nastawione na stały pobyt, angażują się w naukę swojego dziecka. W ten sposób naszybciej interesują się sprawami wychowania i nauki dziecka i dbają też o to czy dziecko ma poznać język polski w domu czy też nie. Najczęściej ten element bierze udział w wyborach lokalnych i w ich imeniu np. Federacja Organizacji Polskich w Danii wywalczyła obszerną implementyację unijnej dyrektywy 77/486 w sprawie dostępu dzieci migrantów do nauki języka ojczystego.
W wypadku polskiego Londynu mamy w tym roku 27 tysięcy polskojęzycznych dzieci w angielskich szkołach, a zaledwie jedna czwarta z nich chodzi do szkół sobotnich. Mamy już 120 polskich szkół sobotnich w Wielkiej Brytanii co jest zarazem sukcesem orgnizacyjnym i wychowawczym ale mogło by być więcej. Już ta młodzież będzie miała poczucie tożsamości polskiej i będzie spotykać się z rówieśnikami polskimi w ramach szkoły, zuchów, zespołów sportowych. Tworzy trzon przyszłego polskiego społeczeństwa w Wielkiej Brytanii w drugiej połowie XXI wieku. Błędem byłoby rozmawiać z tymi dziećmi w domu po angielsku ale też ten język polski musi być na wyższym kulturalnym poziomie. Najważniejsze aby ich dzieci znaleźli swoje miejsce w brytyjskim społeczeństwe i wyrwali się z getta polonusów żyjących w bańce mydlanej bez korzeni i bez kontaktów ze środowiskiem kraju zamieszkania i zorganizowanym życiem polonijnym. Aby stać się częścią z integrowanego społeczeństwa polskiego za granicą muszą czuć się w domu zarówno z Harry Potterem i Królem Maciusiem i śmiało przekraczać granice z polskim i brytyjskim paszportem w kieszenii.
Wiktor Moszczyński Tydzień Polski 9 październik 2015
Tuesday, 22 September 2015
Oblężona Europa
Dzisiejsze zagony migrantów na południu Europy przypominają historyczny Wielki Trek Burów w połowie XIXw. z Prowincji Przylądkowej do ziemi obiecanej znajdującej się za rzekami Oranje i Vaal kiedy rodziny i wioski z całym dobytkiem przesiedlały się na nowe tereny pod presją brutalnych kolonizatorów brytyjskich. Jak wielkie stada gnu, pędzone ślepym instynktem, wypłoszone przez wojny, tyranie i głód a kierowane przynętą bezpiecznego schroniska w Niemczech, migrujące ludy tworzą nowy żywiołowy ruch który jak tsunami przelewa się przez nieskuteczny zewnętrzny mur unijnej wspólnoty i opanowuje nie zabezpieczone wewnętrzne granice państw europejskich.
Podążając tropem torόw kolejowych i odpadków śmieci po swoich poprzednikach, migranci, głόwnie młodzi mężczyzni lecz z dużą ilośćią rodzin z dziećmi, wdzierają się w samo serce Europy. Wywołują zarazem ostre zabiegi poszczególnych europejskich służb porządkowych, odruchy gorącej sympatii ze strony zamożniejszych tubylców europejskch i wręcz panikę wśród mniej litościowych mieszkańców centralnej Europy. Demonstracje “Wilkommenskultur”, czyli współczucia dla rodzin z dziecmi tonących w Morzu Śródziemnym czy tułających się po wertepach bałkańskich, zderzają się na ulicach miast europejskich z demonstracjami strachu i nienawiści wobec przyjmowania migrantów z krajów muzułmańskich. Skłóceni politycy mieszają apele o pomoc dla uchodźców z oskarżeniami wobec zachowań sąsiednich państw i braku solidarności europejskiej wobec nowego kryzysu. Kanclerz Niemiec ofiaruje uchodźcom schronienie, lecz po pierwszej nawale zamyka granice kraju i grozi innym krajom cofnięciem funduszy unijnych zaś premier Węgier ustawia druty kolczaste na granicy najpierw z Serbią, a teraz z sąsiadami unijnymi w Chorwacji i Rumunii, twierdząc że to problem niemiecki a nie europejski. Prezydent Francji grozi każdemu państwu nakazem przyjęcia określonej liczby uchodźców a grupa wyszehradska zastrzega że każdy kraj ma prawo podjąć taka decyzję dobrowolnie. Wielka Brytania boczy się na proponowaną inicjatywę europejską dla uchodźców i proponuje tylko przyjęcie 20,000 Syryjczyków bezpośrednio z obozów ma Bliskim Wschodzie przez następne 5 lat (czyli tyle co wjechało do Austrii w zeszłym tylko weekendzie). Czy problem migracyjny będzie ostatnim gwoździem który dobije i rozniesie chwiejący się powojenny ład europejski który przyniósł swoim członkom sześć dekad demokracji, pokoju i dobrobytu?
Premier Ewa Kopacz uderzyła we właściwy ton mówiąc o potrzebie wyrażenia współczucia i gotowości pomocy w skali europejskiej ofiarom wojny do której Polska może uczestniczyć dobrowolnie ale podkreślała że ani Polska ani Unia Europejska nie ma obowiązku moralnego przyjmować imigrantów ekonomicznych i nie ma obowiązku prawnego przyjmować kwotę uchodźców narzuconą im przez urzędników unijnych. Lecz i ten odruch rozwagi i współczucia jest ostro krytykowany przez opozycję i szkalowany falą nienawiści w zatrutych komentarzach brukowców i trolów internetowych rozsyłanych przez tzw. “patriotów”. Zaalarmowani Polacy zapominają o tym że Polska nie jest państwem wyznaniowym, że bez większych problemów przyjmowała ponad 80 tysięcy muzułmańskich uchodźców z Czeczenii i że na polskich cmentarzach wojennych leżą żołnierze polscy z półksiężycem wyrytym na płytach grobowych. Polska przeżyła w poprzednim wieku wielkie ruchy migracyjne, szczególnie przeszło 3 milionów wysiedleńców z wschodniej Polski po Drugiej Wojnie Światowej, i masowe wyjazdy ostatnich trzech dekad które zaostrzyły krzyzys demograficzny w Polsce przy którym obecne cyfry proponowanych kwot dla Polski (5 tys.) nie są aż takie znaczne.
Oczywiście nie tylko Polska posiada ten szowinistyczny element. Mamy scenę węgierskiej dziennikarki telewizyjnej która kopała przebiegających uchodźców a ruch antymuzułmańskiego niepokoju wzmacniają obecnie elementy nacjonalistyczne we Francji, Niemczech, Szwecji, Węgier, Bułgarii i innych krajach gdzie przesuwa się, lub gdzie grozi nadejsciem, Wielki Trek uchodżców.
I pozostają kluczowe pytania. Jak rozróżnić autentycznych uchodźców wojennych od zwykłych migrantów ekonomicznych? Według dotychczasowych rejestrów unijnych tylko 27% przybyłej ludności pochodzi z Syrii czy z Iraku. Jest też wielu uciekinierów z teroryzowanej Eritreii a tych najwięcej topi się na trasie przez Libię do Włoch. Czy im też przysługuje miano uchodźców? A co z tymi uchodzącymi od konfliktów w Afganistanie, Nigerii, Sudanie, Somalii? Wśród migrantów na granicach Węgier jest teraz przewaga ekonomicznych migrantów z Azji, a nawet z Europy wschodniej (8% z Albanii, 5% z Kosowo). Lecz co z nimi zrobić? Odesłać? Tylko gdzie?
Przy obecnym kryzysie demograficznym w Niemczech, Polsce czy w Bułgarii, czy nie ma też miejsca dla tych imigrantów ekonomicznych którzy mogliby wesprzeć przyszłą siłę roboczą tych krajów przy odpowiednim przystosowaniu i przeszkoleniu, taką jaką kiedyś zaznali Polacy w Wielkiej Brytanii? Ale czy kraje monoetniczne centralnej Europie są w stanie przyjąć tyle nowych rąk do pracy z innego kontynentu? I czy nowo przybyli chcieliby zostać w tych krajach kiedy wyraźnie wolą zamieszkać w Niemczech czy w Szwecji? A jak pohamować ten żywiół? Czy da się pokonać przewoźników żywego towaru którzy napędzają te ruchy migracyjne i wykorzystują tak bezwzględnie ludzką krzywdę? Dlaczego nie można nakłonić zamożne państwa arabskie przy Zatoce Perskiej do przyjęcia znacznej fali uchodżców z Syrii? Czemu nie chcą przyjąć ich Kanada czy Stany? A co zrobić z obozami autentycznych uchodźców syryjskich w Jordanii, Libanie czy w Turcji gdzie 2 miliony uciekinierów wegetuje bez pracy i bez nadzieji na lepszą przyszłość?
Donald Tusk jako szef Rady Europejskiej zwołuje w tym tygodniu nadzwyczajny szczyt aby utorować wspólną drogę dla Europy, i dać nadzieję samym Europejczykom że jest to kryzys który będzie można wspólnymi siłami przezwyciężyć. Pewne decyzje mogą być dramatyczne. Nie wykluczone że wiele krajów będzie domagało się zawieszenia konwencji Schengen i tymczasowego przywrócenia granic państwowych. Trzeba będzie znaleść znaczne fundusze unijne na przysposobienie przeszło 160,000 tegorocznych przybyszów do Europy, na nową europejską straż graniczną i na dodatkową pomoc materialną na utrzymanie obozów uchodźczych na Bliskim Wschodzie. Potrzebne będą też decyzje militarne w porozumieniu z NATO o wywalczenie bezpiecznej enklawy dla uchodźców wewnątrz granic Syrii i wzmocnienie blokady wybrzeża Libii w porozumieniu z obydwoma reżymami tam panującymi. Poprzednie interwencje Zachodu dają się we znaki i teraz historia puka do drzwi Europy. Lecz nawet gdyby osiągnęli tu konsensus to byłoby to tylko rozwiązanie na jeden rok. Wojna w Syrii zaostrza się. Już pod koniec roku Damaszek może znaleść się w rękach Kalifatu. Nowa fala uchodźców nadejdzie. Ciężkie czasy nadchodzą dla Europy i tego boją się państwa wyszehradzkie.
W zeszłym tygodniu “Evening Standard” pokazywał zdjęcie syryjskiej nauczycielki ofiarującej swoją 6-letnią córkę władzom węgierskim. “Ratujcie moje dziecko a ja wrócę do Syrii,” wołała w rozpaczy. Czas organizować nowy “kindertransport” dla syryjskich dzieci? Przynajmniej ich będzie można ratować.
Wiktor Moszczyński “Tydzień Polski” Londyn 25/09/2015
Wednesday, 9 September 2015
Labour nad Przepaścią
Co się dzieje z Brytyjską Partią Pracy? Kiedyś był to wzór umiarkowanego ruchu dążącego do systematycznego zwiększenia zakresu sprawiedliwości społecznej. W okresie powojennym już siedmiokrotnie wygrała wybory parlamentarne i była zawsze dominującą partią w północnej Anglii, Walii i Szkocji. Dziś partia ta wije się zagubiona w kleszczach ideologicznej rozterki nie wiedząc czy walczy z autentyczną zmianą kierunku na skrajną lewicę czy po prostu z infiltracją jej wrogów z prawa i z lewa którzy dążą do narzucenia jej najbardziej katastrofalnego kandydata na lidera Partii. Ostatni dzień wyborów pada na 10 września. W sobotę 12 wreśnia ma być ogłoszony wynik głosowania na lidera i na wicelidera.
Faworyt sondaży, Jeremy Corbyn, jest osobiście sympatycznym, prawym i nie głupim człowiekiem. Niestety jest nawiedzony wizją państwa z uspołecznioną gospodarką odrzucającą wszelką myśl zwalczania długów publicznych drogą oszczędności i jest nastawiony na opuszczenie NATO, broni nuklearnej Trident i jest nawet sceptyczny wobec Unii Europejskiej w obecnej formie. Jego projekt gospodarczy opiera się niemal wyłącznie na wzroście inwestycji w infrastrukturę i w emitowaniu więcej pieniędzy bezpośrednio obywatelom państwa zamiast instytucjom finansowym. Biedniejsi mają dostawać wyższe stawki, koszty czynszów mają być uregulowane, służba zdrowia, szkoły i uczelnie wyższe mają być utrzymane wyłącznie z podatków. Kiedyś u Corbyna był to głos wołający na puszczy kiedy przeszło 500 razy głosował wbrew swojemu własnemu klubowi parlamentarnemu w Izbie Gmin. Jest to ten sam głos szukający cudownego wyswobodzenia się z polityki ograniczeń w wydatkach który lansują desperacko ruchy społeczne jak Podemos w Hiszpanii czy Syriza w Grecji i SNP w Szkocji. Ale obecny stan gospodarki i pesymizmu społeczego nie jest jeszcze tak ostry w Anglii i wobec tego elektorat nie będzie wciągnięty w gorączkową wizję rozentuzjazmowanych młodych zwolenników Corbyna, którzy z kolei zachłystują się “szczerością” Corbyna a nie jego izolacją wobec poglądów większości elektoratu, szczególnie wśród klas średnich i wśród emerytów. Corbyn mówi że jest już czas aby zaprzestać krzyczeć samemu bezskutecznie w złości w ekran telewizyjny i trzeba zacząć działać. Ma rację tylko że z takim programem członkowie Partii będą krzyczeć przed telewizorem masowo, nie pojedynczo, ale dalej bezskutecznie.
Pozostali kandydaci i byli przywódcy obawiają się że ten ferwor nie jest tylko po prostu monopolem młodych. Obawiają się że Labour Party padła ofiarą infiltracji. Bardzo często słyszę od ludzi zupełnie nie związanych z Partią, a czasem wręcz wrogich, że nareszcie Labour ma radykalnego przywódcę którego szanują i który ożywi politykę, ale sami nie będą na niego głosować. W momencie nieokrzesanego szaleństwa po niespodziewanych przegranych wyborach 8 maja tego roku, Labour otworzyła możność głosowania na lidera osobom które nie były nigdy członkami Partii ale rzekomo są jej zwolennikami. Po wpłacie £3 na osobę każdy obywatel mógł wziąść udział w wyborach na lidera, a także członkowie związków zawodowych afiliowanych z Partią, nawet jeżeli indywidualnie nie są członkami. W maju partia miała około 210,000 członków. Skutek jest taki że obecnie prawo do głosowania ma 553,954 obywateli, a więc dwa razy więcej. W Centralnym Ealingu, np., ilość członkόw wzrosła od 600 do 1600. Kim są ci nowi ludzie? Według sondaży będą z drużgocącą większością głosować na Corbyna. Wśród nich wykryro 1900 członków Partii Zielonych a około 600 zakamuflowanych konserwatystów którym odebrano mandat wyborczy. Jeszcze we wtorek wykryto członka rządu konserwatystywnego, panią minister do spraw emerytalnych, która posiadała prawo głosu. Żadna partia nie powinna była sobie pozwolić na taki brak odpowiedzialności w chronieniu swoich struktur i swoich ideałów. Teraz jest po prostu pośmiewiskiem.
Przywódcy partyjni są w desperacji nie widząc jak można tę nawałę powstrzymać. Nie mogą pojąć dlaczego głosy ostrzeżenia od Tony Blaira i Gordona Browna tylko podsycają zwolenników Corbyna do jeszcze ostrzejszych wystąpień. Okres rządów Blaira to był złoty wiek post-zimnowojennej Wielkiej Brytanii, choć mało osób wspomina go teraz w ten sposób. U Blaira mariaż gospodarki rynkowej z bardziej hojnym rozdawnictwem wśród biedniejszych owoców wzrostu gospodarczego, m. inn przez wprowadzenie stawki minimum, wydawał się być kluczem do utrzymania 10-letniego okresu optymizmu i harmonii społecznej. Ani konserwatyści ani ideowa lewica nie miały możliwości przebicia się do głównego nurtu debaty o ówczesnej polityce gospodarczej i społecznej. W tym pozytywnym samopoczuciu mogła Wielka Brytania pozwolić sobie na wprowadzenie dramatycznych zmian w decentralizacji władzy w Szkocji, Walii i w Londynie, reform w prawach związków osób o tych samych płciach i niespodziewane otwarcie nie tylko granic ale i rynku pracy dla nas Polaków i innych obywateli nowych państw unijnych. Wszystko to miało miejsce bez większych protestów ze strony społeczeństwa. Minister skarbu Gordon Brown nawet chwalił się że nie powrócą już nigdy lata gospodarczego “boomu i upadku”. Mogła sobie nawet Wielka Brytania pozwolić na śmiałe i mniej więcej udane interwencje militarne w Bośnii, Kosowo, Sierra Leone, aż wreszczie nadszedł nieszczęsny Irak. Blair wybrany został trzykrotnie, choc każdym razem z mniejszym poparciem, ale jego wielki dar przekonywania oparty na stwierdzeniu że miarą oceny środków podniesiena stopy życiowej ludziom średnio zarabiającym i biednym leży nie w dogmatyce równości ale w praktycznej efektywności danego zabiegu, miało kiedyś duże wzięcie. Umożliwiał dopuszczenie prywatnej inicjatywy na marginesach prowadzenia służby zdrowia i w budowaniu szpitali i szkół “bo to działa”. Prawicowe gazety ubolewały nad tym okresem tolerancji i stałego wzrostu gospodarczego zakończonym kryzysem finansowym, spowodowanym w prawdzie nie przez rząd a przez szaleństwa kredytowe banków, ale na które rząd nie był przygotowany. Zaś ideologiczna lewica widziała te lata jako okres nie wykorzystanych możliwości do przywrócenia równości w społeczeństwie i mogła tylko przyglądać się tym “kapitalistycznym” inicjatywom w posępnym frustrowanym milczeniu.
Dla lewicy koktejl kompromisów Blaira, czyli reform społecznych i wzrostu w dochodach biednych w ramach wolnego rynku, oznaczał zdradę zasdniczych wartości równości i postępu, zaś dla inteligentniejszych konserwatystów stał się kluczem do przeistoczenia ich przestarzałych wartości społecznych w nowy zmodernizowany kształt który wykorzystał po kryzysie główny uczeń i następca Tony Blair, czyli David Cameron. Po krachu gospodarczym kierunek “postępu przed podstęp” praktykowany przez Blaira i Browna stracił na wiarygodności. Zdezorientowany elektorat, przerażony nagłym zastojem gospodarczym i objawieniem długu publicznego, nie wierzył już w jakiś złoty środek. Według ekonomistów były już wtedy tylko dwie alternaywy. Po prawej stronie była polityka zacieśnienia pasa, próby spłacenia długu poprzez wprowadzenie cięć. Radykalna lewica zaś chciała postawić głównie na wzrost gospodarczy poprzez inwestycje publiczne w infrastrukturę gospodarki i ograniczenie praw rynku. Konserwatyści poszli śmiało na prawy kierunek, liderzy Labour zaś pod wodzą Ed Milibanda zrobili tylko drobny krok w lewą stronę i wybrali dalej skompromitowany “złoty środek”, czyli zarówno inwestycje publiczne i ograniczenie oszczędności w długu publicznym na tle gospodarki rynkowej. Podobnych opcji trzymali się teraz pozostali nowi kandydaci na lidera po Milibandzie i już społeczeństwo przestało im wierzyć, z prawa jak i z lewa. Dla sfrustrowanych zwolenników równości społecznej pozostała już tylko opcja Corbyna. Jest więc pewna logika w rozwoju obecnego kierunku Partii Pracy co wcale nie uratuje jej od wewnętrznej wojny w następnych latach i następnego elektoralnego wykolejenia za 5 lat. Nie wiadomo tylko czy brak autentycznej realnej opcji lewicowej nie będzie też katastrofalne w następnych latach dla całej Wielkiej Brytanii.
Wiktor Moszczyński Tydzień Polski 11 września 2015
Wednesday, 26 August 2015
Nowa Polonia Umoczona we Krwi
Wreszcie nasza nowa polonia staje się podmiotem a nie przedmiotem własnego wizerunku na Wyspach. Może raczej chaotycznie, przez “łapu capu” prywatne inicjatywy, a nie przez jedną zorganizowaną instytucję, ale mimo wszystko czegos dopięła, choćby częściowo. W opisach i na zdjęciach w BBC “Independent”, “Guardianie” i “New Statesman” jak i w samoreklamach “selfie” na Facebooku ukazali się młodzi Polacy ofiarujący swoją krew jako swój wkład do tkanki życia społecznego kraju zamieszkania. “Chce wykazać że tu jest teraz nasz dom,” mówi Kasia Paterek, lat 25, z Bristolu. Gest był na pewno pozytywny pokazujący nową falę w bardziej korzystnym świetle niż dotychczas choć nieco skompromitowany od czasu do czasu przebrzmiałymi komentarzami o polskiej krwi przelanej dla Anglii w czasie wojny. To brzmi znakomicie wśród naszych zakompleksionych ziomków ale ma już raczej pretensjonalny oddźwięk wśród społeczeństwa brytyjskiego i jest obraźliwy wobec wkładu naszych żołnierzy do walki z okupantami. Dlatego też wywołał krytyczne uwagi ze strony Zjednoczenia Polskiego.
Dotarliśmy do tego krwiodawstwa troche zawiłą drogą. Zaczęło się w marcu tego roku akcją pod pod tytułem “Bloody Foreigners”. Z typowo sztubackim poczuciem ironicznego humoru grupa młodych Polaków w Szkocji zaproponowała, pod tym nieco niesmacznym hasłem, szlachetną akcję zachęcania migrantów (nie tylko z Polski) do oddawania krwi dla użytku lokalnej służby zdrowia. Akcja była zrozumiała bo brytyjska służba zdrowia potrzebuje 204,000 nowych dawców rocznie i na pewno wyraziłaby wdzięczność za taką społeczną inicjatywę. Pod płaszczykim akcji informacyjnej koordynowanej przez grupę młodych polskich lobbyistów w PolesinUK, organizatorzy zapowiedzieli masową akcję informacyjną w wielu językach poprzedzającą tegoroczne wiosenne wybory parlamentarne w Anglii i Szkocji. Miała to być próba wskrzeszenia lepszego profilu Polaków w momencie kiedy niechęć do imigrantów stawała się podstawowym czynnikiem w wyborach. Trudno ocenić jaki był efekt bo ostatecznie większość zorganizowanych wspólnot polskich zajęło się sprawą uratowania egzaminu z języka polskiego na poziomie A level. Mimo słabego odbioru w mediach brytyjskich, akcja “A Level” kierowana sprawnie przez Macierz Szkolną, z poparciem rywalizujących ze sobą grup BritishPoles i PolesinUK, uwieńczona została politycznym sukcesem. Zaś akcja “Bloody Foreigners” nieco ucichła.
W lecie nastąpiła nowa inicjatywa, szerzona na łamach darmowego tygodnika “Polish Express”, zmierzająca do organizowania akcji protestacyjnej przeciw dyskryminacji Polaków w miejscach pracy i złemu wizerunkowi Polaków w brytyjskich mediach. Miał być masowy strajk plus protest publiczny na placu Trafalgar Square w Londynie. Akcja kierowana była na pewno autentycznym poczuciem krzywdy i niedocenienia wkładu Polaków w gospodarkę i życie codzienne w Wielkiej Brytanii wśród wielu nowo przybyłych którym tu się za bardzo nie powodzi. Eksploatacja istnieje szczególnie wśród tych ze słabą znajomością języka angielskiego. Liczono na to że przeszło 10,000 Polaków danego dnia nie zjawi się w pracy i w ten sposób pokaże brytyjskiemu społeczeństwu i pracodawcom jak bardzo są tu potrzebni. Pomysł był zupełnie absurdalny. Po pierwsze, duża ilość Polaków, a szczególnie Polek, pracuje w dobrych warunkach i czują się docenieni w swoim brytyjskim środowisku. A po drugie, pracodawcy to ostatnie osoby które nie doceniają wkładu Polaków, szczególnie kiedy ich wykorzystują i płacą minimalne stawki. Pozatem strajkujących Polaków nikt wtedy nie uchroniłby od konsekwencji prawnych i nic gorzej by nie świadczyło o naszym wizerunku medialnym niż strajkujący Polak. Już zacierając ręce z zadowolenia pisali o tym strajku na łamach znanego nam wszystkim “Daily Mail”. Może strajkujący liczyli że, tak jak w starożytnej secesji awentyńskiej plebejuszów, to nieobecność “polskich plebejuszów” będzie wreszczie doceniana. Chyba tylko w ich własnej gorączkowej wyobraźni.
Doceniając tą absurdalność szereg młodych polskich organizacji wróciło do tematu ofiarowania krwi jako bardziej efektownej twórczej formy protestu. Choć przykryte było fanfaronadą o polskim przelewaniu krwi za Anglię w czasie wojny, sama akcja miała duży sens zarówno taktyczny jak i strategiczny. Taktyczny dlatego że odciągała uwagę zarówno młodych Polaków jak i brytyjskie media od marnotrawnej akcji strajkujących. Strategiczny dlatego że w ten sposób wielu młodych Polaków rzeczywiście dowiedziało się jak można odnaleść i zgłosić się do odpowiednich placówkach pobierających krew i wyrażnie dawało im poczucia spełnienia obywatelskiego obowiązku wobec środowiska angielskiego, robiąc tym samym lepszą reklamę dla Polaków w Wielkiej Brytanii. Pisano o tym nawet z pewnym podziwem, ale też z pewną ironią w prasie liberalnej. Poprzez Facebook i Twittera przeszło 1000 młodych Polaków zadeklarowało gotowość do dawania krwi 20 sierpnia, i rzeczywiście prasa zaświadczyła że Polacy w tym partycypowali. Były śmiałe wypowiedzi polskich krwiodawców wykazujących swój udział w harmizowaniu stosunków imigrantów z tubylcami. Rzecznik organizacji NHS Blood and Transplant skomentował że “używając akcję 20 sierpnia jako odskocznię do stania się krwiodawcą , członkowie polskiego społeczeństwa mogą ratować i ulepszać życie innych…. Każdy nowy zarejestrowany darczyńca na prawdę robi różnicę”.
Lecz niestety temat nie chwycił w prasie anty-imigracyjnej. W”Daily Express”, “Daily Mail” i w “The Sun” nie było nic, mimo wcześniejszych zapowiedzi o nadchodzącym strajku. Strajk natomiast okazał się zupełnym niewypałem i zaledwie paredziesiąt osób zjawiło sie z transparentami na placu Trafalgar Square, otoczonych o wiele większą ilością sfrustowanych dziennikarzy i fotografów.
Wiktor
Saturday, 15 August 2015
Rok 1920 – Czyja agresja?
Nadchodzi 15 sierpień. Tradycyjnie dla nas starej polonii jest Dniem Żołnierza. Jako harcerze i uczniowie szkół sobotnich uczestniczyliśmy w obchodach w obecności i przy współudziale autentycznych uczestników wojny polsko-sowieckiej. Nazwa tego święta powstała jeszcze w roku 1923 z rozkazu generała Szeptyckiego, ministra spraw wojskowych, w trzecią rocznicę kontruderzenia wojska polskiego przeciw Armii Czerwonej na przedpolach Warszawy który zakończył się klęską i odwrotem bolszewików. Byliśmy świadomi że mogliśmy święcić ten dzień kiedy w Polsce był wówczas zakazany. Obecnie, po odzyskaniu niepodległości, dzień ten ponownie został świętem narodowym ale przemianowano go na Święto Wojska Polskiego.
Każdy Polak w tym kraju mógł być dumny z tego zwycięstwa, biorąc pod uwagę że była to jedyna wojna którą Armia Czerwona przegrała (przed Afganistanem). A jednak brytyjscy historycy i akademicy nie zawsze dzielili nasze poczucie euforii. Przesiąknięci dominującymi co raz bardziej ciągotami do lewicowych haseł określali tę wojnę jako następną z kolei wojną zaczepną Zachodu z młodym państwem rewolucyjnym, cytując tu ofensywę kijowską jako próbę ekspansji Polski na Wschód. Te argumenty powtarzane były mocniej na uczelniach PRLu, choć praktycznie w ogóle nic na temat tej wojny nie mówiło się. Gdy w roku 1966 jako naiwny nieco student po raz pierwszy znalazłem się na terenie Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie, wprowadziłem mojego kuzyna oprowadzającego mnie w duże zakłopotanie kiedy zapytałem na cały głos “A gdzie jest sala poświęcona Wojnie Polsko-Sowieckiej?” Nie było oczywiście takiej sali a zdziwione i zaskoczone wyrazy twarzy innych zwiedzających dawały do zrozumienia że lepiej było o takie rzeczy nie pytać.
Jednak można było słyszeć także krytykę z drugiej strony, np. w powieści Józefa Mackiewicza “Lewa Wolna” gdzie argumentowano że wojnę zaczepną przeciw Bolszewikom winno było się wykonać jeszcze w poprzednim roku, 1919, kiedy Moskwie wciąż zagrażała kontrrewolucyjna Biała Armia. Tego wręcz wymagał ówczesny brytyjski minister wojny Winston Churchill. Dla Churchilla rewolucyjna Rosja to było to samo co dziś dla Zachodu jest nowy Kalifat, czyli zagrożeniem dla cywilizacji zachodniej. Ale Piłsudski wiedział że w wypadku zwycięstwa przywódców Białych jak Denikin czy Wrangel nowonabyta niepodległośc Polski nie zostałaby przez nich uszanowana. Nie chciał powrotu caratu i liczył na to że zwycięstwo Czerwonych osłabiłoby na wiele lat Rosję i dałoby szansę rozwoju przyszłej Polski bez zagrożenia ze Wschodu, szczególnie biorąc pod uwagę że Czerwoni potępili rozbiory Polski i uznali prawo Polski do suwerenności.
A więc jako to było z tą wojną zaczepną?
Rok 1920 zapowiadał się katastrofalnie. Tak jak większość centralnej Europy, nowo powstała Polska wiła się w bólach porodowych. Pożoga śmierci, zniszczenia miast, fabryk i środków komunikacj, a szczególnie mostów i kolei, wynikające z zawieruchy Wielkiej Wojny, masowe migracje ludności i obezwładniające epidemie śmiercionośniej grypy, dały się we znaki zubożałemu społeczeństwu polskiemu walczącemu zarazem z upadkiem dyscypliny społecznej i ferworem rewolucyjnym ze Wschodu. Pierwotne zachłyśnięcie się pierwszym rokiem niepodległości powoli mijało. Nie było już zaborców, ale w próżni po nich powstawały nowe przeszkody, nowe problemy i nowi wrogowie. Nadal Polsce zagrażały siły zewnętrzne walczące o każdy kęs ziemi polskiej, nadal ostro zwalczały się orientacje polityczne między narodowcami a piłsudczykami, między ziemiaństwem a biedotą wiejską, właścicielami fabryk a robotnikami, a przedewszystkiem między systemami prawnymi i adminstracyjnymi trzech zaborców. Nie było nawet wspólnej waluty. Rynki zbytu zaboru rosyjskiego przestały istnieć po upadku caratu, a nowe bariery taryfowe zagradzały tradycjne dostawy przemysłowych towarów Wielkopolski i Śląska do Niemiec. Polska potrzebowała pokoju i szans na odbudowanie państwa w bezpiecznych granicach.
Mimo swoich uprzedzeń do Denikina, Piłsudski zrozumiał że teraz największym zagrożeniem tego roku był brak stabilnych granic na Wschodzie z rewolucyjną Rosją. W odróżnieniu od trwających jeszcze konfliktów o granice z Litwą, Czechami i Niemcami konflikt wschodni zagrażał nie tylko granicom Polski ale istnieniu Polski jako niepodległemu państwu. Już w styczniu 1920 roku Lenin i Trocki, po pokonaniu Białych Armii, podjęli decyzje stworzenia Armii Zachodu mającej na celu odepchnięcie Polski od byłych terenów Caratu i rozpoczęcie ofensywy rewolucyjnej na Zachód, a szczególnie do uprzemysłowionych Niemiec które też były pochłonięte anarchią społeczną i upokorzeniającymi warunkami nałożonymi im przez traktat wersalski. Piłsudski przewidywał że mimo przeciągających się negocjacji polsko-sowieckich na temat ustalenia nowych granic Sowieci planowali inwazję Polski na cały front najpóżniej w lipcu. Wywiad Polski obserwował poruszenia i koncentrowania się wojsk, szczególnie oddziałów zajętych dotychczas wojną domową. Piłsudski podjął decyzję aby temu zapobiec przez podjęcie zaczepnej walki na południowym froncie.
Krok ten był mocno krytykowany, za równo w Polsce, jak i za granicą. Zresztą celem strategicznym sowieckiego ministra spraw zagranicznych, Cziczerina, było właśnie sprowokowanie Polaków do pierwszego ataku. Po klęsce Białych dyplomacja sowiecka podkreślała ważność tymczasowego współżycia z pańtwami zachodnimi, a na fali tych obietnic państwa zachodnie które jeszcze w połowie roku 1919 robiły wszystko aby doprowadzić do obalenia “czerwonego caratu”, teraz kierowały się chęcią dojścia do jakiegoś “modus vivendi” z Rosją sowiecką. Ale Lenin dalej uważał że “jest rzeczą niepojętą aby republika sowiecka mogła trwać na dłuższy okres ramie w ramię z państwami imperialistycznymi” a w międzyczasie “szereg ostrych konfliktów między republiką sowiecką a państwami burżuazyjnymi jest nieunikniony”. Zachodnie państwa zaczynały już uzgadniać umowy handlowe z nowym państwem radzieckim, a słaby lewicowy rząd niemiecki tylko marzył o tym aby Polska została pochłonięta przez najazd ze wschodu aby znów odzyskać Pomorze i Wielkopolskę. Jedynie prezydent Francji, Millerand, wyrażał poparcie dla inicjatywy Piłsudskiego i słał pomoc materialną a szczególnie sprzęt wojskowy. Największe oburzenie nastąpiło w zachodnich związkach zawodowych w W. Brytanii i Niemiec gdzie starano się wprowadzić blokadę w dostawach do Polski. Lecz nie o wiele mniejsze było oburzenie wśród narodowej opozycji w Polsce, która nazwała to “szaleństwem”, i również w przychylnych normalnie dla Piłsudskiego szeregach socjalistycznych. Wymagano rezygnacji Piłsudskiego. Dopiero po wkroczeniu wojska polskiego do Kijowa w maju tego roku zamilkły słowa krytyki i polskie społeczeństwo przyjęło tą wieść z euforią.
Dlaczego Piłsudski podjął ten krok? Miał dwa cele – jeden militarny; drugi polityczny. Po pierwsze, miał pierwszorzędny wywiad i był świadomy rosnącej koncentracji tzw. Armii Zachodu na froncie białoruskim pod wodzą Mihaiła Tuchaczewskiego ale również na południowym froncie gdzie Kijów ponownie wpadł w ręce sowieckie. Naczelnik obawiał się inwazji z Rosji łączącej obydwa fronty czemu niezorganizowane i nieujednolicone jeszcze wojsko polskie mogłoby nie podołać. Dlatego zależało mu aby obezwładnić wczesniej południowy odcinek frontu mocną ofensywą w stronę Kijowa i w ten sposób uniemożiliwić Sowietom zaplanowaną ofensywę obydwu frontów jednocześnie. Drugim powodem była próba założenia przychylnego nam państwa ukraińskiego który mógłby stanowić w przyszłości bufor między Polską a Rosją. Na tej podstawie zawarł jeszcze w kwietniu umowę polsko-ukraińską uznając administrację atamana Petlury jako prawowity rząd nowej republiki.
Niestety poczucie państwowości wśród zróznicowanego narodu ukraińskiego było jeszcze wówczas zbyt słabe a rzekome atrakcje haseł sowieckich zbyt zachęcające dla zubożałych mieszkańców tych ziem gdzie znaczna część ziemi należała do polskiego ziemiaństwa. Okazało że wojsko polskie było już zdane głównie na własne siły gdy nastąpiła sowiecka kontrofensywa.
Uważam że rozumowanie Piłsudskiego i śmiałość jego ofensywy były uzasadnione gdyż inwazja sowiecka, która i tak była nieunikniona, została przyspieszona przed największą koncentracją wojsk rosyjskich. Prowadzona była bezładnie przy stałych kłótniach dowódców sowieckich na obydwu frontach. Ofensywa ta przemieniła się w marzenia dowództwa sowieckiego o wznowieniu ponownie rewolucji na terenie całej Europy centralnej w oparciu o bagnety Armii Czerwonej na której przyjście z wielką nadzieją oczekiwali zachodni rewolucjoniści a w Niemczech nawet generalicja. Wojska sowieckie okupowały i wprowadzały czerwony teror już nie tylko na Białorusi i Ukrainie ale i na rdzennie polskich ziemiach, a “hordy” (określenie samego Tuchaczewskiego) czerwonej kawalerii paliły, gwałciły i mordowały gdziekolwiek przebywały, torturując i mordując bestialsko zarazem polskich oficerów i ochotników którzy wpadli w ich ręce. Niestety to przyspieszenie inwazji miało i ujemne skutki bo, zajęci wojną na Wschodzie, Polacy nie mieli możliwości pomóc powstańcom śląskim czy wywalczyć od Czechów Księstwo Cieszyńskie czy od Niemców Warmię.
Lecz nadmiar ambicji czerwonych wodzów, ich zaniedbanie kluczowych zasad wojskowych i wiara we własną propagandę zawiodła ich. Wielki zryw patriotyczny nastąpił nie tylko wśród “polskiej burżuazji” ale również wśród chłopów, pod wodzą premiera Witosa, i robotników, pod wodzą wicepremiera Daszyńskiego. Duch oporu umożliwił wprowadzenie kluczowej kontrofensywy Piłsudskiego w sierpniu która, po dalszych bitwach stoczonych nad Niemnem i pod Komarowem, doprowadziła do zwycięstwa Polski i zabezpieczenia jej granic i wolności przez następne 20 lat.
Wiktor Moszczyński Tydzien Polski 15 sierpień 2015
Pocztówka z Kornwalii
Przepraszam mocno czytelników za nieobecność ale pojechałem na wakacje. Musiałem. Żona kazała. I jeszcze zaprosiła troje przyjaciół z Polski którzy mieli nam towarzyszyć w podróży.
W świecie kłębią się problemy. Migranci z Afryki dobijają się przez Morze Śródziemne do Włoch i do Grecji. Inni tworzą blokadę w Calais i wkradają się do Eurotunelu. Wdzierają się do TIRów. Nie ważne, mówi żona. Nie twój problem. Jedziemy. Ale kochanie, w Grecji kryzys gospodarczy, zagrożona jest cała strefa euro. Kanclerz Merkel boi się o przyszłość Unii Europejskiej. To niech się boi, mówi na to moja domowa żelazna Pani Kanclerz. My jedziemy. Lecz Labour Party jest w rozkładzie. Najmniej ciekawy kandydat na lidera wygrywa. I co z tego? mówi Żona. Wyniki będą dopiero w sierpniu. A jak świat się wali, Turcja pod pozorem walki z Isis wszczyna znowu wojnę z Kurdami, Rosja zagraza państwom bałtyckim a giełda chińska leci w dół z szybkością rakiety, to co ty na to poradzisz? Nawet jeśli napiszesz jakiś felieton na ten temat dla “Dziennika”. To nic nie zmieni. Jedziemy. Ale kochanie, “Dziennika” już nie ma, ostał nam się jeno “Tydzień Polski”. “Tydzień…Szydzień”. Niech ich tam. Poczekają, mówi moja szefowa. A my jedziemy, powtarza po raz któryś.
Lecz dokąd, mój Dziubku kochany? A więc nie do Tunezji czy Egiptu? W żadnym wypadku. Piękne miejsca. Już tam byliśmy. Ale tam są już bomby i zamachowcy. Do Tajlandii też nie. Po pierwsze, już byliśmy. Po drugie, mordują na plażach. Indie? Gwałcą kobiety. Pozatem wszyscy tam chorują. Australia za daleko i pełno rekinów, Ameryka za gwałtowna bo tam każdy ma broń, w Kenii zamachy, na Kubie Castro i huragany, w Somalii piraci, w Sierra Leone ebola, Polsce Radio Maryja, w Meksyku brutalne gangi, na Jamajce też. Gdzie będzie nam zarazem bezpiecznie i, biorąc pod uwagę nasz wiek, wygodnie?
Nasi goście z Polski chcą właśnie zwiedzić Anglię. No więc nie mamy wyboru. Dla bezpieczeństwa i wygody wybieramy Anglię. Ale żeby dla wszystkich było coś nowego, wybraliśmy Kornwalię. Był to szczęśliwy pomysł.
Po pięciu godzinach jazdy zapchanym pociągiem, w którym mieliśmy na szczęście miejscówki przy stoliku, zajechaliśmy do miasteczka Penzance, niemal na samym cyplu Kornwalii. Zabukowaliśmy tam starutki hotel. Budynek już służył w XV wieku jako sala spotkań dla radnych miasta, podpalony został przez Hiszpanów w XVI wieku, był teatrem w XVIII wieku, potem pierwszym miejscem w Anglii w którym wygłoszono oficjalną informację o zwycięstwie pod Trafalgar nad flotą Napoleona; w XIX wieku w hotelu zatrzymywali się Charles Dickens i poeta Lord Tennyson. Jak się zjawiliśmy w tym zabytkowym hoteliku byliśmy oczarowani. Sympatyczne pokoje z łazienkami i eleganckie salony. Stąpaliśmy krokami autora “Oliver Twist” chcąc co raz to więcej. Były tylko 3 braki – nie było windy, nie było telefonów w pokojach i nie było wi fi. Więc byliśmy odcięci od świata. Goodbye, migranci; goodbye, Tunezja; goodbye euro; goodbye “Dziennik”, choćby na 2 tygodnie!
W Kornwalii, przy żonie i w towarzystwie dobrych wesołych przyjaciół, odżyłem. Wynajęliśmy samochód i podróżowaliśmy drogami wijącymi się jak wąż wśród malowniczego krajobrazu. Cieszyliśmy się wszystkim. Spacerowaliśmy po skałach przy Lands End w kierunku Sennen Cove, udaliśmy się na południowy kraniec Anglii, tak zwany Lizard. Zdobyliśmy zamek na wzgórzu św Michała po prejściu przez piachy które zostają przykryte morzem w czasie przypływu. Zwiedzaliśmy kopalnię cyny i zanurzaliśmy się w splot ciasnych uliczek pełnych galerii i sklepów w czarującym miasteczku portowym St. Ives. Zwiedzaliśmy szklane kopuły tzw. Eden Project w którym zachowane są rośliny tropikalne i śródziemnomorskie w bardzo pomysłowym układzie przez który można godzinami spacerować. Znależliśmy wyciosany na klifie niedaleko Land’s End, teatr pod gołym niebiem w którym morze tworzy tylną dekorację a aktorzy odgrywali dla nas klasyczną sztukę hiszpańską z XVI wieku.
Rano Full English Breakfast w wygodnym saloniku hotelowym a każdego wieczoru obiad w ktorymś z licznych karczm starego Penzance. Najczęściej jedliśmy świeżo wyłowione ryby a na deser różne kombinacje wspaniałych lodów i kremów Kornwalii. Dzięki mojej żonie mogłem przetrwać ten błogi okres bezstresowy w którym największym dramatem mogłaby być zgubiona skarpetka czy niespodziewany deszczyk w czasie spaceru.
Więc wracam do starych czytelników nowego “Tygodnia Polskiego” rzeźli i gotowy rozwiazywać z wami najnowsze problemy świata lub ponarzekać na najnowsze usterki w życiu polonijnym. Mogę z Wami podzielić się myślami i emocjami o skrytobójczym dobiciu dumnego lwa Cecila w Zimbabwe czy znów krytykować opieszałość polityki amerykańskiej. Lecz nie chcę z kolei Was zamęczać, drodzy czytelnicy, bo na pewno nie jesteście tak wypoczęci jak ja. Wobec tego zostawiam te tematy na póżniej.
Witam, pozdrawiam i zarazem żegmam Was. See you later.
Wiktor Moszczyński Tydzień Polski 1 sierpień 2015
Friday, 26 June 2015
Rząd grecki udaje Greka.
Najlepiej było określać dotychczasowy stan negocjacji między nowo wybranym rządem greckim Aleksisa Tsiprasa a instytucjami europejskimi jako objaw tej elokwentnej międzyplanetarnej dyplomacji między rządem amerykańskim a mieszkańcami Marsa w filmie “Mars Atakuje”. Wszelkie rozmowy kończyły się katastrofalnym brakiem porozumienia i masakrą samych negocjatorów, tyle że w wypadku obecnym negocjatorzy “masakrowali” wszelkie szanse ugody wyzwiskami i utratą wspólnego zaufania. Sam prezydent Europejskiej Rady Ministrów, niejaki Donald Tusk, określał te rozmowy jako “idiotyczny scenariusz” i na zasadzie że “tu nie chodzi tylko o pieniądze” apelował aby obie strony szanowały się nawzajem i nie starały się upokorzyć drugą stronę. Apel jego był zwrócony nie tylko do greckiego premiera ze swoim świeżym mandatem wyborczym do odrzucenia wszelkich cięć, ale również do Niemców domagających się spłacenia długów i do Europejskiego Banku Centralnego.
Finansowo nie chodziło o tak dramatyczne sumy. Grecja ma spłacić 1.6mld euro na końcu czerwca, 3.5mld euro na koniec lipca i 3.2mld euro na koniec sierpnia. Te samy banki gotowe są upłynnić dalsze fundusze Grecji w wysokości 7,2mld euro aby umożliwić spłacenie należnego długu. To troche jak ten stary kawał żydowski gdzie Apfelbaum będzie mógł spłacić dług Rosenbergowi, ale tylko wtedy jak Rosenberg pożyczy mu na to pieniądze. Niby to bezcelowe I smieszne. Ale mądrość tej zasady leży w tym że Apfelbaum był zbyt rozrzutny a teraz musi sięopanować. Tak samo Bank Europejski i Międzynarodowy Fundusz Monetarny chcą wpierw uzyskać odpowiednie gwarancje od Grecji że jej rząd jest gotów wprowadzić dalsze ograniczenia swoich wydatków.
Lecz Grecja już ucierpiała tyle z dotychczasowych nacisków na swoją gospodarkę ze strony europejskich I światowych wierzycieli że zastrzegła że żadnych nowych ustępstw nie wprowadzi. Wydawałoby się więc że przepaść jest tak szeroka że nawet najbardziej doświadczeni negocjatorzy unijni nie przewidywali możliwości dojścia do umowy. Szefowa Międzynardodwego Funduszu Monetranego, Christine Lagarde, apelowała aby w następnej (ostatecznej?) rundzie rozmów uczestniczyli wreszcie “dorośli”. Widmo ogłoszenia Grecji bankrutem w wypadku nie spłacenia zapowiedznego długu na dzień 30 czerwca wisiało nad Europą. Giełdy światowe czekały już na nadchodzącą katastrofę a cena euro zaczęła gwałtownie spadać.
Nagle od soboty wydaje się że do jakiegoś porozumienia może dojść. Greccy negocjatorzy przybyli z niespodziewanymi nowymi podarunkami, tak jaby już nieco “wydorośleli”. Proponują nowe podatki dla przedsiębiorstw i dla bogatych, wzrost w poziomie VATu na luksusowe towary, reformę w płaceniu na emerytury a nawet możliwe cięcia w budżecie wojskowym. Natomiast zastrzegli że na dalsze cięcia w poziomie wypłaty emerytur I zarobków w sektorze publicznym nie pozwolą. Poniedziałkowy szczyt europejski zakomunikował że najnowsza grecka oferta cięć budżetowych może być podstawą wreszcie do jakiegoś porozumienia a nad treścią tego porozumienia popracują ich fachowcy w ciągu najbliższego tygodnia. W momencie czytania mojego felietonu czytelnicy Dziennika Polskiego mogą już być świadkami ostatecznego porozumienia, albo…… albo dojrzą przygotowania do ewentualnego skoku w przepaść, Dużo będzie zależało od tego czy nasz czytelnik będzie to czytał na gorąco w piątek czy w wygodnym spokoju dopiero w poniedziałek.
Dlaczego porozumeinie może w tym momencie być możliwe? Bo obie strony odłożyły wreszcie megafony powtarzające populistyczne slogany swoich elektoratów i zajrzały wreszcie w głęboką otchłan gotową do pochłonięcia ambicji na integrację Europy i wprowadzenia chaosu (trafne greckie słowo!) w codziennym życiu mieszkańców Grecji . Ale również miałoby to szokujące konsekwencje na rynkach światowych. I to mimo że mała Grecja obejmuje zaledwie dwa procent PKB Unii Europejskiej.
W wypadku Grecji, ze swoim długiem wynoszącym 240 mld euro (czyli niemal dwukrotnej wysokości własnego PKB) ogłoszenie bankructwa podważyłoby jakiekolwiek zaufanie do jej rządowych obligacji i do wartości jej mienia. Prywatni inwestorzy greccy którzy już wyciągnęli ze swoich kont bankowych 30mld euro w ostatnich czterech miesiącach ogołocilyby banki do końca i rząd byłby zmuszony ratować swoje banki od bankructwa wprowadzając natychmiastową kontrolę kapitału, praktycznie wywłaszacając mieszkańcom ich własne oszczędności. Zarobki już spadły ostanio o 25%, spadną jeszcze więcej; emerytury opadają już o 50%, spadną jeszcze więcej; bezrobocie ogólnie wynosi 25% a ludzi młodych aż 50%, jeszcze powiększą się te sumy. Odcięci od używania euro, musieliby czekać szereg miesięcy nim nowa zdewaluowana waluta znalazłyby się w obiegu. Ceny importowanych towarów prawdopodobnie podwoiłyby się i spowodowałyby ostrą inflację. Długi które obecnie spłacają długoterminowo (czasem aż do roku 2050) na niskim procencie, zostałyby zastąpione nowymi koniecznymi pożyczkami na dużo wyższym procencie, tymbardziej że bez kontroli strefy euro nie byłoby wiadomo czy grecy znowu będą utrzymywać swój skorumpowany system gospodarki. A jeszcze macza tu palce Putin ofiarujący jakby alternatywną drogę Grekom w celu dalszego rozkładu Europy.
Teoretycznie Grecja osiągnęłaby długoterminową korzyść z wyjścia ze strefy euro w formie dostępnych cen w nowej dewaluowanej drachmie. Korzystałyby z tego grecki eksport i turystyka. Lecz Grecja ma słabo rozwinięty handel eksportowy a pozytywny efekt tanich cen w greckich hotelach i greckich nieruchomościach zostałby wygaszony przez hulającą inflację i osłabioną infrastrukturą instytucji handlowych i transportu. Pozatem wielu młodych Greków opuściłoby kraj i emigrowało do pozostałych krajów europejskich, szukając pracy. Przy tak ciężkich warunkach pracy i życia codziennego Grecji mogłaby grozić dalsza destabilizacja polityczna podważająca ostatecznie grecką demokrację.
Ujemny efekt tzw. “Grexit” na zonę państw euro byłby potencjalnie jeszcze poważniejszy, choć może nie tak drastyczny dla każdego mieszkańca. Wierzyciele w Europejskim Banku Centralnym i w poszczególnych państwach, a szczególnie Niemiec, musieliby skreślić na stratę wszelką możliwość odzyskania długów prekraczających 2040mld euro co spowodowałoby poważną destabilizację euro I rynków europejskich. Zamiast dorzucać nowe fundusze do spłacenia istniejących długów greckich Eurpejczycy musieliby przekazywać w przyzsłości masowe dotacje w formie pomocy humanitarnej dla zubożałej Grecji. Również Grexit ułatwiłby argumenty dla tych ruchów w zadłużonych państwach środziemnomorskich, jak np.Podemos w Hiszpanii, że ich kraje też mogłyby pozbyć się swoich długów tak jak zrobili to Grecy. Ta destabilizacja przyspieszyłaby też odejście Wielkiej Brytanii od Unii Europejskiej.
Największy byłby szok propagandowy dla samej waluty euro która dotychczas była uważana jako stabilny i wieczysty związek monetarny skupiający większość państw unijnych na nieodwracalnym etapie dalszej integracji europejskiej. Najbardziej na tej integracji zależy Niemcom i to z dwuch powodów. Pierwszy jest finansowy. Niemcy potrzebują związać swoją dojrzałą gospodarkę z słabszymi państwami aby zapewnić że ich wysokiej jakości towary eksportowe mogłyby być sprzedawane na rynku światowym w konkurencyjnych cenach. Tym samym stabilizują gospodarkę swoich własnych sąsiadów w Europie o ile ci sąsiedzi są gotowi prowadzić stabilną rachunkowość nie przekraczając zanadto swój dług publiczny. Wtedy europeizują się Niemcy, ale i Europa staję się mimochodem co raz bardziej niemiecka, szczególnie przy proponowanej unii bankowej.
Drugim powodem jest polityka. Niemcy po zjednoczeniu są najpotężniejszym I nabogatszym państwem w Europie. Jej demokratyczni przywódcy boją się destrukcyjnych demonów niemieckiego nacjonalizmu które już nie raz doprowadziły Niemców do katastrofy. Dlatego kanclerz Angela Merkel powtarza każdorazowo “Jeżeli upadnie euro, upadnie Europa.” Wyjście Grecji ze strefy euro mogłoby dać sygnał innym kulejącym gospodarkom jak Hiszpania czy Portugalia że można ominąć dyscyplinę monetarną narzuconą przez Niemców poprzez Bank Europejski i odrzucić walutę. Wówczas euro straciłoby rację bytu tak istotną dla niemieckich i europejskich interesów.
Czy propozycje greckie będą przyjęte przez Europejski Bank w tych dniach? Będzie to zależało od tego czy pani Merkel , od której tak dużo zależy, wyczuje że będzie miała poparcie elektoratu niemieckiego, rozwcieczonego dotychczasową ekonomiczną nonszalancję Grecji. Musi wyczuć czy po obraźliwych wypowiedziach na ich temat ze strony Greków, będą Niemcy mieli zaufanie że Grecy przyjmują wreszcie obowiązek powolnego spłacenia długów. To zaufanie winno być obupólne. Wiarę w utrwaleniu euro podziela zarówno elektorat grecki i niemiecki i to jest ten wspólny mianownik który mogłby przerzucić most nad dotychczasową przepaścią między nimi.
Wiktor Moszczyński Dziennik Polski 26 czerwiec 2016
Subscribe to:
Posts (Atom)