Saturday 21 January 2012

Polacy w Anglii – Sukces czy Klęska?


Opłatek po opłatku. Sezon w pełni. Im nas tu więcej, tym więcej dostaje zaproszeń.

Pracuję od szeregu lat w Londyńskiej Izbie Handlowej i załatwiam dokumenty eksportowe dla największych firm brytyjskich. Co trzeci klient ma pracownikόw z polskim nazwiskiem czy imieniem odpowiedzialnych właśnie za składanie nam dokumentacji. Faktycznie niemal połowę mojej pracy mόgłbym załatwiać w języku polskim, gdyby nie to że uważam to za niestosowne załatwiać sprawy w języku dla moich kolegόw w pracy nieznanym.

Ta wszechobecność polska jest widoczna na każdym kroku. Jak grzyby po deszczu pojawiają się polskie sklepy spożywcze, często trzy czy cztery na tej samej ulicy. Na samym Ealingu jest ich przeszło trzydzieści. Lecz polskie kiełbasy, dżemy i pierogi są rόwnież dostępne w hinduskich sklepach i w wielkich supermarketach jak Tesco czy Morrisons, gdzie są całe pułki uginające się pod polskimi wyrobami i to po jeszcze tańszej cenie. Afisze na przystankach ogłaszają polskie usługi finansowe. W szkołach angielskich pełno polskich dzieci – w samym Londynie jest ich 16 i pόł tysięcy. Wszędzie słyszymy polską mowę, nawet wtedy gdy nie bardzo chcemy ją usłyszeć. Jesteśmy wszędzie widoczni zarowno w mediach jak i w rzeczywistości. Nic dziwnego skoro jest nas tu przeszło 532 tysięcy, jak twierdzą brytyjskie statystyki.

Są dwie szkoły myślenia o tym nagłym napływie pounijnym Polakόw w Wielkiej Brytanii.
Jedna szkoła twierdzi że ten nowy narybek jest jak najbardziej pozytywny zarόwno dla Polski i dla Wielkiej Brytanii. Według tej teorii w roku 2004 i zaraz potem przyjechała tu kwintesencja wszystkiego co najlepsze w Polsce – a więc prężna przedsiębiorcza młodzież gotowa ciężko pracować, wykonywać najtrudniejszą i najmniej atrakcyjną pracę na Wyspach, z początku nawet za psie pieniądze i przynosząca chlubę krajowi pochodzenia ze względu na ich świetną reputację jako sumienni pracownicy. I nie tylko sumienni. Przy dobrej znajomości czy szybkim przysposobieniu języka angielskiego młodzi Polacy i Polki znani byli jako inteligentni, chętni do pracy i, w wypadku, dziewcząt, czarujący dla klienteli. Ta renoma pracowitych Polakόw i uroczych Polek dała się znać w fabrykach, biurach, kawiarniach, w zakładach fryzjerskich, w szpitalach, autobusach, placach budowlanych. Polacy pracowali na uczelniach, w telewizji i na City. Do nich przyjeżdzają z Polski najlepsi i najmodniejsi artyści z koncertami. Co roku odbywają się festiwale kina polskiego. Kultura nasza kwitnie. W mieście Rugby teatr szekspirowski wystawia sztukę Romeo i Julia gdzie Romeo z rodziną rozmawiają w języku polskim a Julia ze swoją rodziną po angielsku, po czym następuje konfrontacja rodzin z podtekstem etnicznym á la „West Side Story”. „Polonia to dla nas jak miόd na serce,” powiedziała nam polska skrzypaczka na koncercie wigilijnym w Ambasadzie.

Zaś wyjazd tych elit zmniejszył ilość bezrobotnych w Polsce i zapewnił stały dochόd z zagranicy. Ma to i swόj oddźwięk na gospodarkę brytyjską. Instytucje pracodawcόw jak CBI twierdzą że nachętniej zatrudniają Polakόw na nowe etaty ze względu na ich wykształcenie i pozytywny „work ethic”. 84% z tutejszych Polakόw w wieku 16 do 64 pracuję, mimo recesji. Anglo-Polish Chamber of Commerce obliczał że mamy przeszło 100 tysięcy polskich przedsiębiorstw w Wielkiej Brytanii często zatrudniających brytyjskich obywateli, W związku z narzekaniem brytyjskich brukowcόw że Polacy „kradną” pracę młodym brytyjczykom parlamentarna komisja migracyjna zbadała rynek i orzekła że imigranci unijni i poza-unijni ktόrzy tu mieszkają więcej niż 5 lat nie są już zagrożeniem w konkurencji o nową pracę, a większość Polakόw przebywa tu już przeszło 5 lat. Brytyjska instytucja badawcza (NIESR) uważa że Polacy wnoszą około £3 miliardy rocznie w brytyjską gospodarkę i to mimo wysyłania £4 milardόw rocznie do swoich rodzin czy inwestycji w Polsce. 161,000 Polakόw w Wielkiej Brytaniii zalogowało się w Facebook’u. A więc, nowa polska diaspora, według tej szkoły myślenia, przynosi nam chlubę i jest pozytywnym zjawiskiem. Ja sam podzielam ten pogląd i cieszę się niezmiernie z pobytu tylu młodch energicznych Polakόw w tym kraju.

Ale inni widzą to inaczej. „Ci Polacy nic tylko wyłudzają i kradną, kradną, kradną” narzeka do mnie jedna bardzo już leciwa Pani ktόrej załatwiałem odnowienie paszportu onegdaj jakoś „skradzionego”. „Co Pan tak tych Polakόw broni,” zaczepia mnie inna pani na opłatku w POSKu tydzień wcześniej, „okradli moją cόrkę ze wszystkich dokumentόw i biżuterii.” „Przecież nie myślisz chyba, Wiktorze” tłumaczy mi inna Polka ktόra przyjechała tu w latach 70ych, „że ci Polacy przyjechali tu pracować. No może pewne wyjątki, ale przeważnie ich tylko interesuje ile mogą wycyckać zasiłkόw w tym kraju. A te wszystkie Polki co tu dzieci rodzą a w Polsce nie mogą? Przecież to ten chojny angielski child benefit ich tu trzyma.” A te uwagi powtarzane są rόwnie przejrzyście w angielskim środowisku (oczywiście tylko wtedy kiedy nie wiedzą że jestem Polakiem). Najbardziej na nas narzekają inne mniejszości narodowe. Że im zabieramy pracę, że bierzemy pieniądze i przesyłamy dla utrzymania dzieci w Polsce, że zmuszamy samorządy do budowania nowych szkόł dla naszych dzieci, że jesteśmy rasistami, że trzymamy się osobno i nie chcemy się integrować, że Brytyjczycy tracą pracę w angielskich fabrykach bo nie znają języka polskiego. W miasteczku Boston, gdzie niemal 10% ludności stanowią Polacy, grożono nawet w listopadzie marszem anty-migracyjnym, ale na szczęście zostało odwołane. No i oczywiście gazety jak „Daily Mail” czy „Daily Express” zawsze znajdą powόd aby nam dołożyć. Jest to częściowo wynikiem naszej liczebności i naszych wybryk pijackich ale rownież symbolizujemy dla nich i ich czytelnikόw to co najbardziej ich uwiera, a więc: Unia Europejska, imigranci i Labour Party (ktόra umożliwiła nam dostęp do pracy w UK w roku 2004).

Czarny to obraz. I coś w tym jest. Statystyki kryminalne, na przykład, są niemiłe. W samym roku 2010 6777 Polakόw zostało skazanych za przestępstwa w Wielkiej Brytanii. W ilości popełnionych przestępstw jesteśmy na pierwszym miejscu wśrόd cudzoziemcόw. W listach gończych wciąż widać polskie nazwiska. Tak samo w listach zaginionych. Dwa czy trzy razy do roku odbywa się jakieś sensacyjne morderstwo młodej Polki. Polacy są najczęściej spotykaną narodowością wśrόd bezdomnych na ulicach Londynu. Ogłoszenia zakazujące spożycie alkoholu w wielu miejscach publicznych pisane są dodatkowo w języku polskim, a świadectwo pobytu naszych w parku wystawione jest w formie pustych puszek polskiego piwa rozsianych po trawnikach. Za dużo z nas żyje na marginesie społeczeństwa. A parę razy w miesiącu przylatuje specjalny transport z Warszawy ktόry zbiera wydalonych polskich kryminalistόw wygarniętych z więzień z całej Anglii, o czym prasa brytyjska nie omieszka wspomnieć z odpowiednymi zdjęciami. I wtedy dopiero możemy się najeść wstydu za naszych. Do tej szkoły myślenia ja też należę.

A teraz doszła nowa statystyka. 20 stycznia br. Ministerstwo Pracy i Emerytur (DWP) opublikowało tabelę z ktόrej wynika że 13.95 tys. Polakόw jest na brytyjskim zasiłku dla niepracujących (m.inn. dla niepełnosprawnych i szukających pracę). Tu jesteśmy na 7ym miejscu pod względem obcych narodowości . Nie obejmuje to zasiłku na dzieci pobierane przez polskie matki. Optymiści powiedzą że to nie tak źle bo w końcu jesteśmy ilościowo na drugim miejscu po Hindusach jako mieszkańcy w tym kraju. Rόwnież przy 387tys. Polakach pracujących tu legalnie ta ilość na zasiłkach nie wygląda tak dramatycznie. I przypomnijmy że mają pełne prawo do tych zasiłkόw jeśli pracowali tu legalnie, płacili podatki i mogą udowodnić że mieszkają tu na stałe (habitual residence). Tu popieram z kolei optymistόw. Wciąż mamy prawo być z naszej młodzieży dumni.

Powyższe statystyki o zasiłkach podważają lamentacje tych Polakόw ktόrzy psy wieszają na nowej diasporze polskiej twierdząc że w większości przybyli tu tylko aby wykorzystać brytyjski „welfare state”. Jak widzimy mniej niż 5% dorosłych Polakόw pracujących w tym kraju pobiera zasiłki. Mamy dość problemόw z Brytyjczykami niezadowlonymi z naszego pobytu i naszych sukcesόw bez stwarzania sobie złej marki przez powtarzanie naszych własnych obaw.

Problem częściowo leży w tym że nowi przybysze żyją wciąż w samotności i w wielkim stresie i czują pewien brak solidarności ze swoimi rodakami zarόwno ze starszym społeczeństwem i ze swoimi rόwieśnikami. Ostatnio młody autor przysłał mi egzemplarz swojej nowej książki z desperacką dedykacją „Największym wrogiem jakiego spotykamy na emigracji i w ogόle w życiu jesteśmy my sami dla siebie.”

Kochani, nie biczujmy się tak wzajemnie. Czas byśmy się kochali i czule obejmowali. W końcu robimy to na naszych opłatkach. Utrzymujmy ten duch opłatkowy na cały rok.

Wiktor Moszczyński „Dziennik Polski” 27th January 2012

Sunday 8 January 2012

Londyńczyk na Warszawskim Bruku


Barbara Bursztynowicz, Jacek Bursztynowicz, Miroslaw Kucharski

Wsłuchuje się w melodyjną intonację głosu klasycznej aktorki Barbary Bursztynowicz (tej od Elżbiety w „Klanie” i Ruth w „Dziewczynach z Kalendarza”). Słyszę jak czyta „...Tu Ukraińcy i pozostali Polacy muszą razem żyć, uczyć się, pracować,kochać, jeść, umierać, tak jak robili to ich przodkowie. A drzewa na ulicach miasta mają tak samo zakwitnąć, ptaki tak samo zaśpiewać, a tramwaj numer 2 tak samo turkotać z Łyczakowskiej na plac Halicki, jak to miało miejsce za czasόw Franciszka Jόzefa, Jόzefa Piłsudskiego i Jόzefa Stalina....”

Obecni biją brawo a ja wpadam w zadumę. Gdzie ja przedtem słyszałem te słowa o Lwowie? I nagle olśnienie trafia we mnie jak uderzenie łomem. Ale na wszelki wypadek wstaje i pytam głośno. „Czy to ja to pisałem?” Wszyscy wybuchają śmiechem. Więc tłumaczę się że gdy z wielkim wysiłkiem chciałem wydukać z siebie jakieś słowa ktόre mogły wyrazić moje osobiste uroczenie miastem Lwόw nie spodziewałem się że w ustach takich artystόw sceny jak Basia i jej mąż Jacek Bursztynowicz tekst ten brzmiał niemal lirycznie. Ukłoniłem im się z wdzięczności.


Tak, to mόj własny wieczόr autorski w Domu Polonii w Warszawie. Około 50 osόb jest obecnych na Sali, wśrόd nich Senator Andrzej Person, poseł Joanna Fabisiak, Barbara Bielecka, Eugeniusz Smolar, Krzysztof Jaraczewski, Ludomir Lasocki, Chris Bobiński (eks „Financial Times”), Jan Żyliński z „Białego Domu” na Ealingu, śpiewaczka Joanna Matraszek, naukowcy i przedstawiciele kultury, liczni przyjaciele z Warszawy i z Londynu, łącznie z moim synem Sandro i 20-letnią studentką Anią Hamre, ktόra specjalnie wybrała się z Londynu do Warszawy na mόj wieczόr autorski. Na prawdę czułem się zaszczycony, nie tylko liczebnością, ale i poziomem intelektualnym słuchaczy, jak rόwnież poziomem dyskusji i wymiany zdań ktόre nastąpiły na temat polonii brytyjskiej.

Pan Mirosław Kucharski, właściciel Oficyny Wydawniczej Kucharski w Toruniu, podjął szaleńczą decyzję. Zgodził się wydać w formie książkowej selekcję artykułόw, listόw i przemόwień na ktόre sobie pozwoliłem na przestrzeni ostatnich 40 lat. Okres ten pokrywał młodzieńcze wypociny ze studenckiego „Merkuriusza” w latach 60-ych gdy byłem jeszcze „młodym gniewnym” w świecie emigracyjnym, pόzniej moje artykuły i odczyty z czasόw Polish Solidarity Campaign, moich wyskokόw pisemnych jako redaktor „Orła Białego” i moich sprawozdań z działalności w Zjednoczeniu Polskim. Okres ten pokrywał problematykę starej emigracji żołnierskiej i nowszych przybyszy posolidarnościowych i pounijnych. Ku mojemu zdziwieniu Pan Mirosław tłumaczył że nie powinienem opuścić żadnych z artykułόw przez mnie oryginalnie wyselekcjonowanych, nawet tych wcześniejszych nie grzeszących polityczną poprawnością (z tytułami jak „Monte Cassino – po co się tam pchaliśmy?” ktόry pisałem jeszcze za życia generała Andersa). Wobec tego owinęłem te wcześniejsze występy w opakowaniu z naklejką „Grzechy Młodości” ostregając bardziej politycznie wrażliwych czytelnikόw że potrawa tam zawarta może być nieco dla nich za pikantna.

Toruńska Oficyna pana Kucharskiego ma duże doświadczenia ze światem polonijnym. Wydała na przykład 5-tomową „Encyklopedię Polskiej Emigracji i Polonii” i specjalizuje się w wydaniu książek pisarzy polonijnych, szczegόlnie z Francji i terenόw pozaoceanicznych. W tej sytuacji wydawca czuł się na sile podejmować takie ryzyko z moją książką. Rozesłał apel do polonii brytyjskiej o wsparcie finansowe dla wydania mojej książki i tradycyjne ośrodki jak PAFT, SPK i TPP stanęły lojalnie w szranki przekazując odpowiednie sumy do Torunia. Przyjaciele Joanna Kanska i Maria Budzynska doskoczyly z pomoca. Największym zaskoczeniem dla mnie jednak była niespodziewana i najokazalsza dotacja ze strony Fundacji Hanna & Zdzislaw Broncel Charitable Trust ktόra zapewniła ostateczne pokrycie wszystkich przewidzianych kosztόw wydania, rozpropagowania i rozprowadzenia książki. A więc ryzyko finansowe podjęte przez Pana Mirosława opłaciło się.


Joanna Fabisiak, Andrzej Person

Książka nosi prosty tytuł „Polak Londyńczyk”. Zapożyczyłem go od tytułu mojego blogu w ktόrym między innymi znajdują się moje obecne felietony w „Dzienniku Polskim”. Łapię w tym tytule zagadkę mojej tożsamości (zresztą nie tylko mojej). Jestem zarόwno lojalny wobec Polski – mojej dużej Ojczyzny, w ktόrej nigdy nie mieszkałem – jak i wobec Londynu – mojej małej Ojczyżnie, w ktόrej mieszkałem zawsze. Nie ma tu żadnego konfliktu pojęć, najwyżej trochę schizofrenii. Lecz lekka schizofrenia to nie choroba, to intektualna i kulturowa viagra.Wzbogaca moją świadomość i rozszerza moje horyzonty. Widzę Polskę oczyma nie tylko Polaka, ale i Brytyjczyka. Widzę Wielką Brytanię oczyma nie tylko Brytyjczyka , ale i Polaka. A wszystko w rόżowawych barwach polskigo romantyzmu widzianych przez stonowany filtr angielskiego sceptycyzmu. „Płonie ognisko i szumią knieje”, ale w sosnowym lesie podlondyńskim. Czerwone maki kwitną w angielskiej szklarnii.

Na spotkaniu promocyjnym tłumaczyłem że przykład mojej dwukulturowości nie tylko był przywilijem moje pokolenia i ich dzieci ale powtarza go obecnie każde z tych 130,000 dzieci polskich zamieszkałych w Wyspach Brytyjskich. Problem leżał w tym że obecne młode rodziny nie od razu odczuwały ten stan rzeczy komfortowo. Czasem ich polska tożsamość była nieco zachwiana, szczegόlnie w mieszanych małżeństwach. Mόwiłem na spotkaniu o konieczności zainwestowania przez polskie instytucje kulturalne i rządowe odpowiednich środkόw do wzbogacenia życia kulturalnego polskich dzieci nie tylko przez unowocześnione metody nauczania w szkołach sobotnich, ale przez wstępne inwestycje w żłobki, kluby sportowe, warsztaty informatyki, wszechnice młodzieżowe i harcerstwo w tych miejscach gdzie polskie ośrodki nie są w stanie wykonać to same. Inwestycja opłaci się stokrotnie i zapewni stałe i skuteczne polskie lobby w przyszłości na terenie Zjednoczonego Krόlestwa.

W ciągu dyskusji na moim wieczorze pytano mnie o losy Polakόw w wypadku odejścia Brytyjczykόw z Unii Europejskiej i o skutki obecnego konfliktu MSZ z Senatem w sprawie subsydiowania Polonii. Uważam że w pierwszym wypadku jest jeszcze za wcześniej na panikę i że władze brytyjskie ocknął się z obecnego antyeuropejskiego zapędu ale zalecam aby Polacy przebywający w Anglii już dłużej niż 5 lat załatwiali sobie stałą rezydencję, na wszelki wypadek. Natomiast w drugiej sprawie podkreślałem moja prywatną ocenę dotychczasowego wsparcia polonii przez Wspόlnotę i Senat jako merytorycznie nejlepszym rozwiązeniem mimo spowolnionej biurokratycznej metody zarządzania podań ale nie jestem przeciwny uzupełniającej interwencji finasowej MSZ w sprawach nagłych czy prestiżowych.


Atmosfera na spotkaniu dwuch oddzielnych biegunόw koncepcji polskiej racji stanu była urocza. Szereg uczestnikόw spotkania stwierdziło mi poźniej z uznaniem z jak wielką kulturą prowadzono dyskusje o sprawach politycznych i kulturalnych w odrόżnieniu od gorących temperatur debat w Sejmie i na ekranie telewizyjnym. „A my w Londynie zawsze dyskutujemy kulturalnie,” wytłumaczyłem. Nie widzialem w okolo siebie lusterka, ale nos mi się chyba nie wydłużył w tej chwili.

Wiktor Moszczyński „Dziennim Polski” 13 styczeń 2012