Sunday 16 December 2012

PPS – Sumienie demokratycznej Polski

Kiedy bylem jeszcze małym dzieckiem rodzice nie bardzo mieli komu mnie zostawić i brali mnie na zebrania PPSu. Siedziałem cichutko gdzieś z boku kolorując książki kredkami. Zebrania zwykle odbywały się w aulach czy dużych salach pod czerwonymi sztandarami i wielkimi transparentami. Przypominam sobie wypucowaną twarz Jana Kwapińskiego, białą brodę i smutny wyraz twarzy Tomasza Arciszewskiego, czar i złośliwy humor Zygmunta Zaremby. Spoglądały na uczestnikόw ze ściany portrety Daszyńskiego, Pużaka i Niedziałkowskiego, a pόzniej (po jego śmierci) Arciszewskiego. Odśpiewywano na początku z wielką werwą „Krew naszą długo leją katy” do muzyki „Czerwonego sztandaru”, wszyscy mόwcy zwracali do siebie nawzajem jako „Towarzysze”, mowy były często płomienne i wykrzykiwane od początku do końca i kończyły się często hasłami „Niech żyje Polska! Niech Żyje PPS”. Atmosfera była zazwyczaj podgorączkowa a padały wzajemne oskarżenia o „zdradzie polskiej klasy robotniczej”. Parokrotnie dochodziło nawet do rękoczynόw choć na szczęście nie przy mnie. Pamiętam jak wspόłpracę komunistόw i kapitalistόw niemieckich określano jako „bicz na polskiego robotnika” a młodszych działaczy partyjnych krytykowano za opieszałość w zdobyciu nowych członkόw bo „w żyłach zamiast krwi płynie coca cola”. Spotkania te kończyły się zawsze hymnem narodowym. Dla gości z innych anty-komunistycznych ugrupowań emigracyjnych, jak i dla mnie, było tu dużo egzotyki w tej retoryce o walce klas połączonej z walką o niepodległość i wolność. Ale ktoregoś dnia, jak miałem już chyba 10 lat, to miałem dość takiej sesji wzrastających wrzaskόw i oskarżeń. Ku zdumieniu ojca podniosłem dwa paluszki do gόry a zaintrygowany przewodniczący, Artur Szewczyk, udzielił mi głosu. „Przestańcie się wreszcie kłόcić,” zawołałem i usiadłem zawstydzony własnym głosem; ale cała sala ryknęła śmiechem. Oczywiście nie bałem się tych krzyczących panόw bo znałem ich osobiście; byli to wspaniali ludzie, często prości w obyczajach pochodzący z rodzin robotniczych, ale ze wspaniałą kartą wojenną, sumienni i patriotyczni. 27 listopada Muzeum Historii Polskiej w Warszawie przyjęło propozycję Anny Młynik i Wandy Kości zorganizowania sympozjum na temat Lidii Ciołkoszowej, znanej humanistki i działaczki przedwojennej i zagranicznej Polskiej Partii Socjalistycznej. Była to 10a rocznica śmierci Pani Lidii ktόrą określono jako „sumienie PPSu”. Pokazano film zawierający wywiad z nią o karierze politycznej i kulturalnej jej i jej męża Adama Ciołkosza. W panelu dyskusyjnym uczestniczyli razem ze mną profesor Zdzisław Najder, historyk Andrzej Friszke i młody profesor z KULu. Sala była pełna. Opisując bogaty życiorys pani Ciołkoszowej,zastawiano się dlaczego, w odrόżnieniu od PSLu, PPS nie mogła znaleść gruntu do masowej działalności organizacyjnej po roku 1990. Temat rzeczywiście ciekawy, tymbardziej że uważam że wartości społeczne i kulturalne tego historycznego stronnictwa zatryumfowały w Trzeciej Rzeczpospolitej, mimo że program gospodarczy PPS byłby już teraz anachronizmem. Nie widzę w tym nic dziwnego dlatego że PPS pierwszy zainicjował hasło niepodległej Polski w swoim założeniu. To PPS, poza swoim radykalnym programem gospodarczym i przywiązaniem do myśli niepodległościowej, był rόwnież kolebką wartości liberalnych, tolerancyjnych, świeckich, opartych na poszanowaniu człowieka, praw mniejszości narodowych, praw kobiet, ochrony środowiska i nieustającej przynależności do cnόt demokratycznych. I chyba żaden inny ruch polityczny w przedwojennej Polsce mόgł szczycić się wiernością wszystkim tym zasadom. A rόwnież jej patriotyzm szedł rόwnoznacznie z internacjoalizmem bo działacze PPS bez problemu występowali na zjazdach międzynarodowych i mogli z rόwną odwagą występować w obronie praw Żydόw czy Ukraincόw. W obec kryzysu wywołanym wyborem Narutowicza na prezydenta przedewszystkiem robotnicy z PPSu stanęli w obronie Prezydenta a po jego zamordowaniu przeciwstaili się skutecznie wywołaniu wojny domowej przez piłsudczykόw. Bataliony robotnicze PPSu organizowały hufce pracy do obrony Warszawy w roku 1920 i 1939. Wśrόd więzniόw brzeskich przeważała ilościowo grupa z PPS. W obronie Sejmu przeciw dyktaturze Piłsudskiego najgłośniej występowało PPS z marszałkiem Sejmu Daszyńskim na czele. Przeciw haniebnemu „numerus clausus” na ławkach uniwesyteckich najgłośniej solidaryzowała się ze studentami żydowskiemi młodzież socjalistyczna. Przeciw potencjalnemu sojuszowi Becka z Hitlerem najgłośniej występował PPS, a przeciw popularnemu frontowi z komunistami też sprzeciwiała się PPS. W pierwszej połowie XX wieku PPS było faktycznie sumieniem demokratycznej Polski. I to się uzewnętrzniło w czasie Drugiej Wojny Światowej kiedy działacze PPS-WRN odgrywali pierwszoplanową rolę w cywilnym podziemiu walczącym z okupantem jak rόwnież w emigracyjnym rządzie i Radzie Narodowej. Po wojnie część PPS ktόra została w kraju została poddana czystkom i prześladowaniu a potem jej kadłub wcielony przymusowo przez Cyrankiewicza do PZPRu. Natomiast na emigracji PPS zorganizowała się w okόł tradycyjnych przywόdcόw, przy pomocy młodszych zdemobilizowanych żołnierzy i robotnikόw polskich we Francji i Belgii. Poprzez Związek Rzemieślnikόw i Robotnikόw mieli dobry dostęp do brytyjskiego TUC i do związkόw FO we Francji i FGTB w Belgii jak i szereg międzynarodowych organizacji związkowych. Kontynuowali swoją działalność międzynarodową w organizajach jak Druga Międzynarodόwka i jej młodzieżowy odłam IUSY. Niestety natura polityki emigracyjnej prowadziła do rozłamόw węwnatrz PPSu, ktόre odzwierciedlały rozłamy całej emigracji politycznej. Przy braku odpowiedniej busoli w postaci masowego członkostwa, czy kontaktόw w kraju, takie podziały w organizacjach oderwanych od swoich korzeni mieszają rόżnice ideologiczne i taktyczne z atakami personalnymi. Dopiero w latach 80ych nastąpiło pojednanie tych grup i przybyło do PPSu nieco świeżej krwi z młodzieży posolidarnościowej z kraju i był to twόrczy okres opracowania nowych programόw politycznych i gospodarczych dla przyszłej Polski. Gdy nastąpił już ostateczny upadek PRLu, PPSowcy na emigracji z Lidią Ciołkosz i Stanisławem Wąsikiem byli już w jednym scalonym pogodzonym obozie gotowym do szukania rozwiązań z działaczami w Polsce. Wśrόd tej drugiej grupy byli i członkowie KORu (jak Jan Jόzef Lipski), grupy lewackie i trockistowskie, niezależni działacze PZPRu i byli PPSowcy z obozu Osόbki-Morawskiego. Niestety nazwa PPS nie przetrwała w nowych warunkach Polski w czasie transformacji i wykorzystana została przez ruchy marginesowe. PPS nie miało bezpośrednich spakdobiercόw w formie prawnej, organizacyjnej ani nawet ideowej, mimo ukłonόw wobec jej historii ze strony Uniii Pracy i zdawkowo ze strony SLD. Dlaczego? Myślę że były dwa powody. Przed wojną siła PPSu leżała w rosnącej świadomości społecznej i klasowej robotnikόw ktόrzy byli rosnącą siłą przy industrializacji Polski. Lecz po roku 1990 świadomość społeczna polskich robotnikόw nie była już oparta na solidarności klas jak przed wojną. Bardziej opierała się ale na solidarności narodowej i katolickiej a gdy pierwsze lata wolności roztrwoniły optymizm i bezinteresowność poprzedniego masowego ruchu oporu, narodził się populistyczny ruch rozszczeniowy nie tylko anty-rynkowy ale rόwnież anty-intelektualny, w odrόżnieniu od przedwojennego PPSu. A drugim powodem był plan Balcerowicza. Zamiast łagodnego przeistoczenia się uspołecznionej gospodarki w gospodarkę mieszaną, z dużą namiastką wyidealizowanych rad pracowniczych i ruchu spόłdzielczości przewidzianej przez programowcόw PPSu, nastąpił gwałtowny skok w lodowatą wodę rekinowatego kapitalizmu w oparciu o wielkie państwowe przedsiębiorstwa sprywatyzowane przy pomocy elit postkomunistycznych. Dla programu gospodarczego PPSu już nie było tu miejsca. Za to spadkobiercami przedwojennego i emigracyjnego PPSu są wszystkie ruchy postępowe w Polsce, walczące o prawa człowieka, o ekologię, o prawa kobiet, o reformy służby zdrowia, o walkę z obskuratyzmem i reakcyjnym nacjonalizmem, o walkę z raszizmem. Myśle ze tradycje PPSu nie powinny być wymazywane z historii Polski ktόrej uczą w szkole. Nie powinno się usuwać nazwy ulic zwane po autentycznym bohaterach PPSu z roku 1905 tylko dlatego że byli socjalistami. Mamy już w Warsawie pomniki przywόdcόw wszystkich stronnictw przedwojennych – Piłsudskiego, Witosa, Paderewskiego, Dmowskiego, Korfantego, bo wszyscy coś wnieśli do rozwoju niepodległej i demokratycznej Polski. Czy nie czas już na pomnik Daszyńskiego czy Pużaka, czy pomnik poświęcony całej Polskiej Partii Socjalistycznej? A może coś na ulicy Wareckiej przy starej siedzibie „Robotnika”? Jak nie ma teraz takiego bezpośredniego dedykowanego stronnictwa to niech wszystkie nowoczesne stronnictwa demokratyczne w tym kraju włączą się wspόlnie w ten projekt razem z odpowiednimi organizacjami kulturalnymi bo wszystkie te organizacje zawdzięczają PPSowi swoje wartości i swoje istnienie. Wiktor Moszczyński 14 grudzień 2012 „Dziennik Polski”

Tuesday 4 December 2012

Trawniczek Gaza

1500 izraelskich pociskόw wystrzelonych w kierunku Gazy, 140 Palestyńczykόw zabitych, w tym jedna 9-osobowa rodzina, pareset rannych, jeszcze więcej bezdomnych. Sceny z telewizji pokazujące ruiny Gazy napawały nas poczuciem zgrozy. Ale prasa i opinia publiczna w Izraelu tego nie odczuwa. Izraelskie media widzą tylko słuszną karę za rakiety wystrzelone w kierunku nie tylko terenόw przygranicznych Izraela, ale nawet daleko głębiej w Telawiwie i Jerozolimie. Narzekają że „tchόrze Hamasu” chowają się wśrόd ludności Gazy i tylko dlatego tyle palestyńskich cywilόw ginie. Dyplomaci izraelscy w swoich intymniejszych rozmowach mόwią o potrzebie „sezonowego ścinania trawniczka” jakim staje się w ich oczach piaszczysta gleba strefy Gazy. Izrael nie rości pretensji terytorialnych wobec Gazy ale traktuje ten teren jako źle zagospodarowany ogrόdek sąsiedni ktόry ze względu na niedbalstwo, czy nawet złą wolę, gospodarza, trzeba od czasu do czasu przyciąć i chwasty powyrywać aby nie zaśmieciały dobrze prosperujący ogrόdek izraelski. Z tym że rakiety Hamasu sięgają z czasem dalej i dalej w głąb Izraela i jak tu z takim nieznośnym sąsiadem dać radę bez eskalacji odwetu? Izrael zawsze mόgł liczyć na sympatię Ameryki i Europy. Częściowo z poczucia winy za komory gazowe, a częściowo z poczucia wspόlnej wielowiekowej kulturalnej tożsamości z narodem żydowskim, uzasadnialiśmy prawowitość suwrenności państwa izraelskiego na terenie azjatyckim zaludnionym poprzednio przez Palestyńczykόw. U szczytu swojego rozrostu imperialnego rząd brytyjski mόgł sobie pozwolić na deklarację Balfoura o prawach bytu narodu żydowskiego na historycznych terenach biblijnych wyrytych przez wieki w sercu i pamięci każdego żyda europejskiego. „No dobrze,” mόwi przeciętny Palestyńczyk, „niech sobie Izrael zbuduje te nowe państwo ale dlaczego jego dom ma być na miejscu mojego domu?” „Przecież Palestyńczycy to nie są narodem” tłumaczył mi parokrotnie z wielkim żalem kolega w pracy, zagorzały Izraelczyk, „to tylko część ludności arabskiej ktόra łatwo znalazłaby sobie miejsce w innej części Azji czy pόlnocnej Afryki, gdzie mieszkają inni Arabowie.” „Może i w roku 1948 roku takiego narodu nie było,” w końcu mu odpowiedziałem, „ale kuźnią powstania narodu palestyńskiego jest narόd izraelski.” Już w roku 1956 przypominał swoim rodakom generał Dajan. „Już przez 8 lat siedzą w swoim obozach uchodźczych w Gazie i przyglądają się, jak przed ich wlasnymi oczyma, myśmy przekształcili w nasz dom ich ziemie i wioski, gdzie oni i ich przodkowie mieszkali poprzednio.” Inne nowo powstałe arabskie państwa sąsiednie nie dopuszczały zbiegom z Palestyny zamieszkać na ich terenach po to aby zamrozić na długi czas to poczucie krzywdy. I teraz, już nie po ośmiu latach, ale po 54 latach, to poczucie krzywdy zostało zabutelkowane i przechowywane w spiżarniach odziedziczonej nienawiści w Gazie i terenach Zachodniego Wybrzeża Jordanu, w miasteczkach tak dobrze nam znanych z kolęd i lekcji religii jak Betlejem, Jericho i Nazaret. Jak to dobrze my Polacy rozumiemy, czy powinnyśmy zrozumiec: „Walka o wolność, gdy się raz zaczyna, z ojca krwią spada dziedzictwem na syna.” Łatwo to się nam mόwi, aż za łatwo. Ile to naszej krwi kosztowało. Do tej pory, mimo że nasze państwo jest już niepodległe i bezpiecznie leży w ramach Unii Europejskiej i NATO, wciąż te urazy przeszłości i poczucia krzywdy wypielęgnowane przez przeszło 200 lat od pierwszego rozbioru aż do upadku PRLu, ujadają i dręczą naszą świadomość. Nic więc dziwnego jakie musi być to poczucie krzywdy w kraju ktόry kresu niesprawiedliwości wobec własnej narodowej krzywdy jeszcze nie dostrzega. A jest to krzywda wyrządzona przez państwa zachodnie w latach 40-ych i pogłębiane przez butę i zwycięstwa militarne i propagandowe Izraela. Bo znowu we własnej świadomości to narόd żydowski jest tym „narodem wybranym” ktόremu należy się państwowość na terenie starej Palestyny ktόrą mu odebrali Rzymianie 2000 lat temu a jeszcze wcześniej Babilończycy. To świadomość narodowa, a zarόwno religijna, ktόra przetrwała niemal jak klątwa przez milenia diaspory w Europie i Azji, już zakorkowana w beczkach i amforach własnego uporu i podsycana nienawiścią i pogromami innych zazdrosnych narodόw przerażonych jej zwartością i wytrwałością. I to też powinni Polacy rozumieć, bo w końcu w mitologii polskiej my też jesteśmy „narodym wybranym”. Wybranym na co, właściwie? A na to aby być tym „przedmurzem Europy”, tym narodem skazanym na męczeństwo i prześladowania przez innych i zdradę przez własnych, mierząc z zazdrością wymiary naszej Golgoty z żydowskim Holocaustem. Dzięki naszego dotrwania do obecnej epoki spokoju i względnego dobrobytu powinnyśmy już obudzić siebie i nasze potomstwa od koszmarnych snόw przeszłości, ale na to nie może jeszce pozwolić ani dzisiejszy Izraelczyk ani Palestyńczyk. Na co więc można liczyć aby przeskoczyć ten splot nienawiści i poczucia krzywdy? Mimo zawieszenia broni obie strony mają najgorsze mniemanie o swoim przeciwniku. Dla Palestyńczykόw Izraelici są okupantami ktόrzy obałamucili zachodnie państwa mitami o holocauście aby zabrać ziemię Arabom i upokorzyć religię Islamu. Dlatego cieszą się na każdą wiadomość o wykonanych aktach zemsty na ludności Izraela i na ich zachodnich aliantόw, co dało się odczuć szczegόlnie po zamachu na Pentagon i na nowojorskie centrum handlowe kiedy mieszkańcy osaczonej Gazy tańczyli triumfalnie na ulicach miasta. Hamas, polityczny ruch islamistyczny panujący w strefie Gazy, nie uznaje Izraela jako państwo, w przeciwieństwie do bardziej świeckiego rywalizującego ruchu palestyńskiego Fatah uznanego jako przedstawicielstwo Palestyny przez Stany Zjednoczone i Izrael. W tym Hamas odzwierciedla poglądy swoich tradycyjnych poplecznikόw w rządzie Iranu i Syrii i ruchu Hezbollah w Libanie ktόre też są wrogo nastawione do Izraela, choć trzeba przyznać że, poza Palestyną i Egiptem, żadne państwo arabskie na Bliskim Wschodzie formalnie nie uznaje państwa Izrael. Izrael natomiast widzi Hamas jako organizację terorystyczną ktόra organizuje, lub pozwala innym organizować, napady terorystyczne i odstrzeliwanie rakiet na terenie Izraela. Według wielu Izraelczykόw, Palestyńczycy w ogόle nie szukają rozwiązania pokojowego i chcą ostatecznie Izreal zniszczyć a Żydόw wyrzucić z Palestyny całkowicie. Premier Netanyahu przekonał o tym nawet Mitt Romneya, nieudanego kandydata na amerykańskiego przezydenta, ktόry te opinie powtόrzył w czasie kampanii przezydenckiej. Pozatem Izrael jest w stanie stałego pogotowia w związku zagrożeniem ataku nuklearnego na terytorium Izraela przez rząd irański ktόry z kolei mocno wspierał Hamas militarnie i propagandowo. Izrael jest szczegόlnie uczulony na potencjalne zagrożenie z Iranu ze względu na poglądy ich prezydenta ktόry stwierdza kategorycznie że Holocaust nigdy nie nastąpił. Jest to jednym z powodόw dlaczego Izrael postawił strefę Gazy w stanie stałego oblężenia militarnego i gospodarczego nie pozwalając na żaden kontakt, nawet handlowy, ani z terenem Izraela, ani z Egiptem. Gdy ogłoszono zawieszenie broni opinia publiczna w Izraelu była oburzona że zbyt wcześniej zaprzestano akcję. Chcieli konkretne gwarancje pokoju zapewnione doszczętnym dobiciem Hamasu może nawet przez inwazję ziemną. Sytuacja wydawałyby się więc beznadziejna. Jest zawieszenie broni opartej na zaprzestaniu bombardowania terytorium Izraela przez Hamas i z czasem większe otwarcie granicy przez Izrael. Ale wielu sympatykόw Izraela uważa że niepokonany Hamas pozostaje groźbą dla niej. Lecz Izrael musi pamiętać że Hamas, owszem, był odpowiedzialny za terorystyczne ataki na Izrael, ale jest czymś więcej niż organizacją terorystyczną. Jest rόwnież demokratycznie wybranym rządem enklawy w Gazie, mimo elektoralnego zwycięstwa ruchu Fatah w innych terenach Palestyny. Przywόdcom Hamasu zależy nie tylko na respekt dla religii Islamu i uwolnienie Palestyńczykόw od jarzma Izraela, ale rόwnież na rozwoju gospodarki terenu nad ktόrym panują. Tym razem w negocjacjach o rozejm po stronie Hamasu interweniowały nie Iran czy Syria, a nawet nie ich bratni rywal - Fatah. Interweniowały państwa muzułmańskie wspόłpracujące ze Stanami Zjednoczonymi i Europą, a więc Turcja, Tunezja, Katar, Libia, a przedewszystkiem Egipt. Czy to oznacza że szanse wprowadzenia Hamasu w obręb ewentualnych aliantόw Zachodu może wzmocnić szansę ułożenia stosunkόw Palestyny z Izraelem? Czy odwrotnie to znak że te kraje na wskutek tzw. wiosny arabskiej odseperowują się powoli od swoich zachodnich szelek? Dużo uzależni się od dalszych dyplomatycznych inicjatyw amerykańskich na tym terenie, choć dotychczas zwycięski nowo wybrany przezydent nie grzeszył zbytnio energicznymi ingerencjami w tym sektorze. Ale rozejm, gwarantowany przez Amerykanόw i ich sojusznikόw, jest konieczny aby te dekady zabutelkowanej nienawiści i zacietrzewienia ułożyć do snu. Będzie też lepszym gwarantem stałego pokoju na Bliskim Wschodzie, niż proponowane uznanie osamotnionej ekipy Fatah przez ONZ jako rządu Palestyny. Wiktor Moszczyński Dziennik Polski 30 listopad 2012

Monday 12 November 2012

Podwόjny Pogrzeb Przezydenta

Trudno wyobrazić większą zniewagę dla starej emigracji niepodległościowej w Londynie ze strony władz polskich niż skandaliczna historia podwόjnego pochόwku ostatniego prezydenta na obczyźnie. Po katastrofie smoleńskiej ciało, zindetyfikowane przez wiceminstra Jacka Najdera w Moskwie jako Ryszarda Kaczorowskiego, przewieziono uroczyście do Warszawy i złożono z pełnymi honorami w nowym panteonie polskim przy Świątyni Opatrzności Bożej na polach wilanowskich. Jest to nowopowstały grobowiec dla wybitnych Polakόw budowany na wzόr XVIII wiecznej kaplicy ktόra, uchwałą Sejmu Czteroletniego, miała uczcić Deklarację Konstytucji Trzeciego Maja. Wśrόd osobistości tam pochowanych znajdują się ks. Zdzisław Peszkowski, ks Jan Twardowski, Krzysztof Skubiszewski i Stefan Korboński. Były nawet głosy aby pochować ciało Przezydenta na Wawelu ale wdowa pani Karolina Kaczorowska i jej cόrki odrzuciły tą propozycję. W Świątyni Opatrzności Ryszard Kaczorowski leżałby w wiecznym spoczynku wśrόd przyjaciόł i znajomych. Dopiero w lecie tego roku zaczęły krążyć pogłoski że chyba nie wszystkie ciała ofiar Smoleńska zostały zidentyfikowane właściwie. Dużym szokiem było wykrycie że ciało spoczywające w grobie Anny Walentynowicz niestety nie było ciałem bohaterki powstania Solidarności. W podgorączkowej atmosferze wzajemnych oskarżeń o powody katastrofy samolotu prezydenckiego ta wiadomość była dość bolesna, szczegόlnie dla tych ktόrzy dotychczas starali się uciszyć wrzawę histerycznych polemik w okόł tej tragedii i do ktόrych można też zaliczyć panią Karolinę. Tym większy cios był dla niej i jej rodziny kiedy władze zwrόciły się z kolei do niej z poważnym sygnałem że to jednak nie ciało Ryszarda Kaczorowskiego spoczywa w Świątyni Opatrzności. Nowa identyfikacja potwierdziła te obawy. Okazało się że ciało zostało wymienione z innym członkiem delegacji ktόrego pochowano na cmentarzu we Wrocławiu. Autentyczne zwłoki przekazano do Warszawy i nareszcie 3 listopada Ryszard Kaczorowski znalazł swoje miejsce wiecznego spoczynku.Trudno sobie wyobrazić co odczuwały w każdym etapie ponownej identyfikacji i ponownego pochόwku Wdowa, najbliższa rodzina i najbliższi przyjaciele. Że Pani Karolina przeżyła ten dramat dzielnie i godnie to musimy docenić. Rόwnie godnie Rodzina Prezydenta dała znać przez swojego rzecznika Gniewomira Rokosz-Kuczyńskiego że nie ma do nikogo pretensji i nikogo nie wini za tą pomyłkę. Świadczy to jak najbardziej o wysokim poczuciu obywatelskim Pani Karoliny wiedząc że jej Mąż na pewno nie życzyłby aby wykorzystać jego śmierć do jakiś skandalizujących demonstracji i szkodliwych dla Państwa Polskiego oskarżeń. Mimo tego cόrka Prezydenta, Alicja Jankowska, wyraziła zdziwienie na konferencji prasowej że nie zaproszono ich do identyfikacji zwłok w Moskwie i nie brano żadnej prόbki DNA od rodziny, zapewniając ich że ciało ich ojca było szybko rozpoznane przez osobę ktόra go znała. Ale nawet jeżeli rodzina zmarłego nie wyrażała publicznie pretensji, nasze organizacje polonijne w Londynie powinny publicznie zaskarżyć władze polskie o zlekceważenie naszego Prezydenta. Nie widzę tu żadnej złej woli ze strony władz i przyjmuje że błąd ministra Najdera był błędem spowodowanym przemęczeniem w identyfikacji paredziesiąt zwłok w bardzo stresujących okolicznościach. Ale jeżeli rząd chciał zaoszczędzić rodzinie przykrego obowiązku rozpoznania zwłok powinien był wyznaczyć osobę ktόra go znała osobiście, a nie tylko ze zdjęć w gazetach. Jeżeli już podjęto decyzję o przeniesieniu go uroczyście na lawecie z dworca w Warszawie do Świątyni w Wilanowie to powinni byli zabezpieczyć tę decyzję podwόjnym czy potrόjnym sprawdzianem identyfikacji zwłok. Oczywiście ten sam los spotkał rodziny Anny Walentynowicz i generała Błasika, jak i tych mniej znanych ktόrych ciała pozamieniono z prominentami. W tak trudniej chwili nastąpił amatorski bałagan za ktόry polskie władze powinny się wstydzić. Niestety te błędy nastąpiły gdy polski świat polityczny pozostał przesiąknięty trucizną kryzysu zaufania spowodowanego oskarżeniami wobec grupy rządowej przez opozycję o wspόłudział w rzekomym zamordowaniu przezydenta Kaczyńskiego i 96 jego wspόłpasażerόw. Co czwarty Polak uważa że katastrofa była wynikiem zamachu wykonanego przez wywiad rosyjski w zmowie z rządem polskim. Taki pogląd wspiera np. Antoni Macierewicz, kiedyś zasłużony działacz KORu i obecnie przewodniczący Komisji Sejmowej do spraw badania katastrofy smoleńskiej. Ten pogląd staje się od czasu do czasu podkładem wypowiedzi na tą sprawę politykόw PiSu. Parokrotnie rzecznik Jarosława Kaczyńskiego, pani Anna Fotyga, zwracała się do władz amerykańskich z prośbą o powołanie oddzielnej komisji do zbadania katastrofy bo traktowała wyniki badań polskich instytucji rządowych jako prόbę zakamuflowania „prawdy”. Natomiast dla większości Polakόw tezy o „zamachu” wydają się wręcz absurdalne a Macierewicza traktują, słusznie czy niesłusznie, jako obłąkanego rycerza. Wyniki oficjalnych badań komisji śledczych stwierdzają że katastrofa nastąpiła w wyniku technicznych niedociągnięć w samolocie, w błędach oceny rosyjskiej obsługi lotniczej w Smoleńsku i w katastrofalnym zaniedbaniu szkolenia pilotόw w przewożeniu samolotem prezydenta i władz RP. Przy każdym nowym sensacyjnym odkryciu o katastrofie smoleńskiej, jak np. ostatnio odkrycie trotylu w samolocie potwierdzone przez jedną grupę techniczną a odrzucone jako nieistotne przez drugą grupę, procent osόb niedowierzących czynnikom rządowym pozostaje ten sam. Większość Polakόw wierzy w to co chce uwierzyć i albo przyjmuje wersję rządową albo ją z gόry odrzuca zgodnie z własną oceną poszczegόlnych nurtόw politycznych . Każda sensacyjna wiadomość o rzekomym samobόjstwie świadka czy członka komisji badawczej jest podchwycona przez głosy bardziej hałaśliwej opozycji jako dowόd wielkiej konspiracji państwowej i natychmiast jest dementowana przez ich oponentόw . Te oskarżenia będą trwały jeszcze przez wiele lat, tak jak w Stanach gdzie teorie konspiracyjne o zabόjstwie przezydenta Kennedy przetrwały niemal 50 lat, choć na ogόł poruszane są już tylko przez margines świata politycznego. Jak długo władze państwowe wykazują kompetencję i prowadzą śledztwo w sprawie katastrofy z odpowiednim profesjonalizmem i z właściwą wiarygodnością mogą apel o przekazanie śledztwa obcym władzom ignorować. Ale te skandaliczne błędy w sprawie identyfikacji zwłok wprowadzają nowy element niepewności ktόry może podważyć autorytet moralny rządu i otworzyć szerzej bramy niedowierzenia wersji publicznej o katastrofie. Już na ostatecznym pogrzebie Kaczorowskiego w Świątyni, Biskup Dydycz apelował by nie lękać się prawdy. „Szukajmy opdowiedzi, nie zamykajmy ludziom ust....Prόby jakiegokolwiek tuszowania, zacierania śladόw zakłamania, to one prowadzą do histerii.” Myślę że w tej sytuacji rząd musi jeszcze ostrożniej badać każdą ewentualność i każdą nową teorię i nie zaniedbywać argumentόw opozycji nawet jeżeli uważa je za absurdalne i obsesyjne. Ci poplecznicy rządu ktόrzy mόwią „Dość już z tym Smoleńskiem. Czas już zamknąć dyskusje” nie robią rządowi przysługę. Lecz władze nie powinny też zaniedbywać debatę nad politycznymi decyzjami ktόre poprzedziły katastrofę. Dlaczego Prezydent Kaczyński leciał do Smoleńska z tak słabo wyszkoloną załogą i z gόry podjętą niemal samobόjczą decyzją że będzie lądować tylko w Smoleńsku a nigdzie indziej? Za ten stan rzeczy odpowiadają wszyscy. Winny był rząd rosyjski za prowadzenie rozgrywek w około sprawy katyńskiej liczącej na upokorzeniu znienawidzonego przez nich przezydenta Kaczyńskiego. Winny był rząd polski za wpychanie premiera Tuska na pierwszoplanowy udział w obchodach katyńskich zamiast dawać pierwszeństwo kapryśnemu lecz wciąż autentycznemu Prezydentowi. A Prezydentowi Kaczyńskiemu i jego bratu, ktόry go w tym stałym konflikcie z rządem dopingował, należy się też nagana za to że doprowadzili do paraliżu w zarządzeniu państwa polskiego i uniemożliwiali prowadzenie sensownej zrόwnoważonej polityki zagranicznej opartej o autentyczny interes państwa. Lech Kaczyński był wielkim patriotą, ale interesy zagraniczne Polski czuł instynktem ucznia patriotycznych podręcznikόw o martyrologii polskiej. Nie znał zagranicy, nie znał żadnego języka obcego, na konferencjach międzynarodowych czuł się wyobcowany. Gesty ktόre pasowały w Tbilisi, nie były wskazane na konferencjach unijnych w Paryżu czy Berlinie. Przeszło 20 lat temu Anna Fotyga zaproponowała mi abym zorganizował dla Lecha Kaczyńskiego intensywny kurs języka angielskiego na terenie Anglii. Zebrałem na to pieniądze i intensywny kurs dwutygodniowy załatwiłem z BBC. Niestety w ostatniej chwili Kaczyński odmόwił przyjazdu ze względu na brak czasu. Patrzę wciąż na jego faks potwierdzający nie przybycie i myślę sobie: jak innym politykiem byłby Lech Kaczyński gdyby na ten kurs przybył? I jak inna byłaby Polska? Może bez tragedii smoleńskiej? Wiktor Moszczyński Dziennik Polski 16 – listopad -2012

Wednesday 31 October 2012

SPK – Czy jest jakieś wyjście?

Saga SPKowska nabiera rozpędu. Wyczuwać można że pewne osoby ze starego Zarządu, opancerzone swoimi klapkami do oczu, widzą już przed sobą tylko metę. Liczą się z tym że w marcu następnego roku dokonają ostatecznego przelewu funduszy ze Stowarzyszenia i z firmy PCA Ltd do swojej upatrzonej Fundacji. A powiernicy tej paromilionowej fundacji już są z gόry wyznaczeni. Będą nimi posłuszni dotychczas a na wieczne czasy uprzywilejowani członkowie starego Zarządu plus paru dobranych rόwnie przezornych i posłusznych prezesόw kόł . Mόwię „na wieczne czasy” bo jeden z tej wybranej elity chwalił się że będzie mόgł przekazać powiernictowo Fundacji po czasie swoim dzieciom, a więc wyobrażał sobie powiernictwo wielopokoleniowe gdzie zamiast herbu szlacheckiego te elitarne rody post-emigracyjne będą chwalić się odziedziczoną złotą odznaką kombatancką. Ich desperacja i determinacja w dobrnięciu do celu ciągnie ich jak parowόz pozbawiony hamulca. Samokrytyka i sumienne poczucie obowiązku służenia własnym członkom porzucono gdzieś po drodze. Oskarżają inaczej myślących jako „nielojalnych” wobec SPK, ale gdzie jest ich lojalność wobec własnych członkόw? Teraz niemal wszystko jest dozwolone aby dociągniąć tabun do stajni. Mόwią o swoim mandacie do działania. Rzeczywiście, powołali zjazd w roku 2010 z podwόjnym statutowym opόznieniem. „Podwόjnym” bo za pόżno wysłali pierwsze zawiadomienie o zjeździe i z drugim zawiadomieniem, zawierającym szczegόły o wniosku likwidującym SPK, delegaci zapoznali sie zaledwie tydzień przed zjazdem, a więc za pόźno aby zasięgnąć opinii członkόw ktόrych reprezentowali. W protokόle zebrania, rozesłanego aż dwa lata pόźniej, dowiadujemy się że przeciw wnioskowi głosowało zaledwie 14 delegatόw. Lecz na ostatnim spotkaniu kόł przeciwnym zamknięciu SPK już 17 osόb potwierdziło że głosowało przeciw wnioskowi. Te dwie trzecie większości wymagane przez statut stoi więc co raz bardziej pod znakiem zapytania. To wszystko miało miejsce przy systematycznej polityce nie doinwestowania w Domach SPK, zamykania ich i wystawienia na sprzedaż. Oczywiście dużo kόł, szczegόlnie tych większych, chciało trwać dalej. Zarząd, po uzyskaniu mandatu na likwidację organizacji, nie chciał już wyjść naprzeciw tym ktόrzy chcieli uzyskać środki i mechanizm do przetrwania ich lokalnych organizacji czy ośrodkόw. Skreślono z listy kόł SPK największą organizację – czyli koło w Manchesterze, ktόre przygotowywało się właśnie na przyszłość, a nie zareagowano gdy doszło do wiadomości Zarządu w maju br. że koła w Leicester i Bristol zaczynają organizować masowy protest zbierając podpisy domagające się zwołania zebrania do przegłosowania wotum nieufności wobec Zarządu. W końcu zebrano przeszło 800 podpisόw pochodzących z przeszło 20 kόł przeciwnym likwidacji. Gdy nadeszla wiadomosc ze organizatorzy tych podpisόw chcą zwołać nadzwyczajne zebranie w Leicester, Zarząd nie wysłał nikogo aby z nimi rozmawiać czy przekonywać, mimo że koła te reprezentowały przeszło 60% członkostwa SPK Wielka Brytania. Nikt z zarządu nie przyszedł z żadną propozycją aby np. spowolnić nieco tempo likwidacji tych kόł i klubόw ktόre jeszcze kipiały życiem społecznym na swoim terenie albo np. zabezpieczyć takim organizacjom jakieś wsparcie finansowe dla oddzielnej przyszłej działalności, choćby z ich własnych funduszόw. Zarząd jednak odwrόcił się plecami do tej inicjatywy własnych członkόw i zwołał w tym samym terminie zebranie kapituły. Zjazd w Leicester z gόry okrzyczał jako nielegalny. Starsze osoby wybierające się na zjazd zostały publicznie znieważone i szykanowane. Jest to największa niesprawiedliwość wynikająca z decyzji likwidacji organizacji. Przy tej wielkiej komasacji dwumilionowego majątku SPK organizacjom członkowskim ktόre tworzyły ten majątek z gόry nie było przeznaczone nic. Już teraz wiemy z ostatniego tygodnia że nawet te pieniądze kόł trzymane w depozycie po sprzedanych klubach lub z innych dochodόw lokalnych nie będą już po marcu udostępnione. Ta informacja była przykrym szokiem nawet dla tych kόł ktόre były nastawione pozytywnie na likwidację organizacji. Więc kto będzie korzystać z funduszόw tej przyszłej Fundacji, jak nie koła SPK? Oficjalnie nic jeszcze nie wiemy. Nic w tym dziwnego bo tajemnica jest normalnym elementem sprawowania władzy przez stary zarząd. Tajemnicą są pokryte na przykład wszelkie informacje o przyszłości pomnika katyńskiego w Gunnersbury. O Pomniku Polskich Sił Zbrojnych wiemy tylko że miał być projekt aby na 20 lat oddać go pod płatną opiekę administratorόw samego Arboretum a potem będzie już osierocony i potencjalnie zaniedbany. Ale domyślam się że cały łańcuch listόw, zarόwno podpisanych i anonimowych, ktόre się ukazały na łamach Dziennika potępiające nasz tzw. „rokosz”, pochodzą od osόb ktόre będą liczyć na wsparcie finansowe od nowej Fundacji, szczegόlnie gdy te osoby nie pochodzą bezpośrednio z szeregόw SPK. Gdy jedna z tych osόb, o mocnym zacięciu pedagogicznym, dała mi piętnastominutowy wykład w Ambasadzie na temat „chołoty” ktόra tu zjechała w ostatnich 10 lat i ktόrym nie należy się „nawet jeden grosz z pieniędzy zebranych przez prawdziwych kombatantόw” to wiem że mam do czynienia z zamkniętymi umysłami ktόre uważają że na ich pokoleniu kończy się „prawdziwa Polska”. Nie bardzo tylko rozumiem co takie osoby robią w Ambasadzie „nieprawdziwej” Polski. Po dwuch miesiącach jałowej prawniczej konfrontacji i gorączkowych polemik na tle Dziennika Polskiego i innych żrόdeł medialnych, te 873 podpisόw domagających usunięcia władz, złożono bezpośrednio Zarządowi z prośbą (wymaganą przez Statut) aby sami zwołali Nadzwyczajny Zjazd by podać pod głosowanie wniosek o braku zaufania wobec siebie samych. Zarząd odmόwił. Można było się tego spodziewać od początku. Ale tą odmową Zarząd ostatecznie podważył swoje prawo do pełnienia urzędu. Wykreślił też z członkostwa pięciu aktywnych oponentόw likwidacji SPK powołując się na jakieś niepoważne oskarżenie o włamanie się do portalu wewnętrznego SPK. Rόwnież członkowie Zarządu zaczęli dzwonić agresywnie do poszczegόlnych starszych członkόw ktόrzy podpisali oświadczenie o wotum nieufności domagając się aby natychmiast piśmiennie odwołali swόj podpis. Nasz adwokat określił to jako potencjalne „intimidation”. Co więcej Zarząd zwołał w październiku Nadzwyczajny Zjazd z typowym opόżnieniem w rozesłaniu materiałόw i przemienił go w ostatniej chwili na „roboczy zjazd” w ktόrym Zarząd potwierdził że pozostałe 6 aktywnych klubόw będą natychmiast wystawione na sprzedaż niezależnie od działalności ich płatnych członkόw, że likwidacja SPK i PCA Ltd nastąpi w marcu następnego roku, i że do tego momentu stary zarząd w całości piastuje swoje stare funkcje. Oczywiście według statutu jest to nonsensem bo ich kadencja dwuletnia skończyła się 23 października tego roku. O ich stanie myślenia i oślepienia wobec większości swoich członkόw świadczy anonimowy dokument ktόry trafił niedawno w moje ręce i ktόry z początku odebrałem jako komiczną parodią przemόwienia Gomułki. Wyraźnie autor czerpał wzory pisania z PRLu oskarżając zasłużonych członkόw SPK jako „uzurpatorόw” ktόrzy sa „nasyłani przez agenturę....by rozpracować je od wewnątrz” na czele ktόrego stoi polemista Moszczyński ktόry ma „nieźle opanowaną sztukę agitowania”. List jest niefortunnym bełkotem zakompleksionych ludzi ktόrzy nawet uważają że Dziennik Polski i Zjednoczenie Polskie w jakiś sposόb wspomagają temu „zamieszaniu”. W ten sposόb ktoś w Zarządzie ocenia większość członkόw własnej organizacji jako „grupę rebeliantόw”. Autor tego anonimu jeszcze bezczelnie podał pod tekstem drukowane podpisy Czesława Maryszczaka i Jacka Bernasińskiego, ale wiem na pewno że tacy honorowi Panowie takiego tekstu nie mogliby napisać. W tej chwili członkowie starego zarządu myślą że mają wszystko, ale praktycznie nie mają już nic poza pewną siłą destrukcyjną. W oczach prawa brytyjskiego i pod względem własnego statutu nie mają prawa do sprawowania władzy przynajmniej z dwuch powodόw. Po pierwsze bo odrzucili podpisy z wnioskiem o zebraniu nadzwyczajnym, a po drugie dlatego że skończyła sie ich kadencja dwuletnia. Wobec ich nieubłaganego uporu w parciu do likwidacji pozostaje już tylko opcja sądowa do rozstrzygnięcia na pierwszym planie, PCA Ltd, a na drugim samo SPK, ktόre nie jest podmiotem prawnym w Wielkiej Brytanii i istnieje na zasadzie tzw. „gentleman’s agreement”. Koszta mogą być niestety wysokie choć wynik nie jest trudny do przewidzenia. Jest jeszcze jedno wyjście, bardziej godne dla Polakόw, i bardziej oszczędne. Można jeszcze rozstrzygnąć przyszłość organizacji zwołaniem natychmiastowym Zwyczajnego Zjazdu ktόry powinien był się odbyć przy końcu kadencji Zarządu w październiku. Termin zebrania powinien paść na najbliższy styczeń czy luty. Na tym zjeździe, dostępnym dla wszystkich kόł i delegatόw SPK, można będzie przeprowadzić prawdziwe wybory przyszłych władz (bez żadnej nie statutowej anachronistycznej komisji matki). Nie wiem czy członkowie byłego Zarządu będą gotowi na taki obywatelski krok ale mam nadzieję źe nie tylko większość członkόw SPK ale i całe społeczeństwo polskie w Wielkiej Brytanii będzie im wdzięczne jeżeli takie spotkanie będzie mogło się odbyć i spόr o przyszłość SPK mόgł by być szczęśliwie i sprawiedliwie zażegnany. Wiktor Moszczyński Dziennik Polski 2 listopad 2012

Monday 15 October 2012

Żart Pokojowy Norwegόw

Czy Norwegowie mają poczucie humoru? Kraj fjordόw i nocy polarnych nie od razu kojarzy się nam jako kraj z dużym poczuciem humoru. Świat ciemności i zgrozy ogarnia nas przy muzyce Griega i płόtnach Muncha. Nie wybieramy się nigdy na Ibsena aby się pośmiać. Obawiam się że te długie ciemne noce nakłaniają mieszkańcόw tego bogatego lecz nieszczęśliwego kraju do traktowania wszelkich zjawisk jak z najbardziej pesymistyczną oceną. Nie zawsze widać w tym humor ale słuchaczy nie pozbawionych ironii ogarnia wtedy pusty śmiech, chyba nawet śmiech rozpaczy. Bardziej wymownym przykładem humoru norweskiego to przyznanie Unii Europejskiej Nagrodę Pokojową Nobla na rok 2012 za „przeszło 60 lat wkładu do rozszerzenia pokoju i pojednania, demokracji i praw człowieka w Europie.” Przy obecnych konfliktach międzypaństwowych, szczegόlnie w około przyszłości waluty europejskiej, ta nagroda wydaje się być mistyfikacją, albo przynajmniej o 20 lat spόźnioną. To tak jakby Bolesławowi Krzywoustemu przyznano pośmiertnie nagrodę za scalenie państwa polskiego. Oczywiście 50 lat temu taka nagroda jak najbardziej byłaby stosowna. Nawet 20 lat temu. Po dwuch strasznych wojnach na początku XX wieku nastąpił okres pojednania, szczegόlnie między Francją a Niemcami, poprzez komasację produkcji węgla i stali a potem przez wspόlnotę celną i ewentualnie rynkową obejmującą rόwnież Włochy, Holandię i Benelux. Wyraźne sukcesy wspόłpracy gospodarczej przyciągały co raz to nowych członkόw, a więc Wielką Brytanię, Irlandię, Austrię i państwa skandynawskie (ale bez Norwegii), a z czasem Grecję, Hiszpanię i Portugalię. Rozkwit gospodarczy prowadził do co raz bliższej wspόłpracy ne tle ujednolicenia struktur i przepisόw handlowych, wymagających z kolei wspόlnych mianownikόw w ochronie środowiska, oświaty i kultury. Wstęp Grecji, Hiszpanii i Portugali był uzależniony nie tylko od dopasowania ich przepisόw celnych i handlowych, ale rόwnież prawnych i ustrojowych. Europeizacja szła w parze z demoktratyzacją i ochroną praw człowieka. Pod ochroną parasola obronnego w postaci NATO i przy wsparciu finansowym i politycznym Stanόw Zjednoczonych, a rόwnież wobec konkurencji ideologicznej i militarnej ze strony Sowietόw, Europa kwitła a więzi wewnętrze zabezpieczały rozwόj parlamentarnej demokracji . Natomiast wszelkie konflikty międzypaństwowe poddano rostrzygnięciu negocjatorom w dyplomatycznych kuluarach a nie generałom w wojskowych okopach. Powstawała nawet nowa tożsamość wszecheuropejska. Ten nurt wzbogacił się przy rozkładzie bloku sowieckiego. Do Unii Europejskiej przystąpiły Polska i siedmiu jej postsowieckich sąsiadόw. W poczekalni bliższej znaleźli się Bułgaria i Rumunia, a na dalszą metę Ukraina, Mołdawia, Chorwacja, Czarnogόra, Bosnia, może nawet państwa kaukaskie i Turcja. Wchłonięcie świeckich i demokratycznych wartości europejskich stały się miernikiem dorastania tych państw do nowej państwowości z unowocześnioną gospodarką wolnorynkową. Wszędzie w Europie panował ogromny optymizm na temat świetlanej pokojowej demokratycznej przyszłości, bez wojen i dyktatur, bez kryzysόw gospodarczych, eksploatacji pracownikόw i głodu. W tych warunkach Nagroda Nobla mogła by być odpowiednim uznaniem dla sukcesόw projektu europejskiego, należnym nie tylko politykom i instytucjom europejskim ale rόwnież 500 milionόw jej obywateli. Przewodniczący Komisji Europejskiej Manuel Barroso oświadczył że nagroda była słuszna bo 27-państwowy blok europejski „pomόgł w transformacji Europy z kontynentu wojny do kontynentu pokoju”. Te słowa miały jeszcze sens w roku 2004. Ale w roku 2012? Bo weszliśmy w erę euro. Kryzys walutowy Europy staje się nierozwiązywalny poprzez nielogiczność oryginalnego założenia nowej waluty. Z początku euro służyło wszystkim uczestnikom. Dla Niemiec i Holandii zabezpieczało tańsze ceny eksportowe dla ich towarόw. Dla państw środziemnomorskich stabilizację finansową opartą na rezerwach bogatszych państw pόłnocnej Europy. Dla konglomeratόw przemysłowych gwarantowało wymianę handlową w Europie bez ryzyka dewaluacji dewizowych. Państwom pozaeuropejskim ofiarowało nową rezerwową walutę świadczącą o powstaniu największego jednolitego rynku na świecie gwarantującego stałą i bezpieczną inwestycję. Ale jak można było założyć wspόlną walutę europejską bez unii fiskalnej ktόra mogłaby kontrolować użytkowanie rezerw Europejskiego Banku Centralnego? Przerażony chaosem ktόry powstał w państwach południowych, rząd niemiecki stara się nadrobić poprzednie zaniedbanie sprawy i nakłania państwa unijne o zgodę na unię fiskalną ktόra właściwie przekreśla jedną z zasadniczyh podstaw suwerenności państw członkowskich. Na papierze państwa zgadzają się. Ale odbywa się to kosztem dalszego zadłużenia i groźby rosnącej anarchii politycznej na południu. Grecką gospodarkę już nic nie uratuje i wiadomo że w eurolandzie te państwa nie mogą już dłużej tkwić - chyba że będą subsydiowane na wieczne czasy przez zubożały już i sfrustrowany elektorat pόłnocny. Jedyne rozsądne wyjście aby zabezpieczyć stabilizację rynkόw europejskich pozostaje jednorazowy zastrzyk finansowy z warunkiem wyznaczania terminu państwom południa na ostateczne opuszczenie euro i powrόt do własnej waluty. To „oczywiste” rozwiązanie nie jest strawne dla politykόw europejskich, a szczegόlnie nie dla Angeli Merkel. Dla nich euro to fetysh ktόrego nie mogą opuścić. Wymagają dalszych wyrzeczeń od Grekόw i Hiszpanόw ktόre te elekoraty po prostu nie zniosą taka jak elektorat niemiecki nie zniesie dalszego subsydiowania swoich sąsiadόw. Wspόlny obsesyjny upόr europejskich decydentόw może w ciągu następnych 12 miesięcy doprowadzić do sytuacji gdzie demokratyczne pro-unijne stronnictwa nie będą miały już nic do zaofiarowania elektoratowi. Może nastąpić okres poważnych zaburzeń, masowych migracji wewnątrz-europejskich i rządόw nacjonalistycznych ktόre będa prawdziwym zagrożeniem dla pokoju, pojednania , praw człowieka i demokracji. Unię Europejską można już tylko uratować przez ograniczenie terenu eurolandu, a może nawet przez likwidację tej monetranej zmory. A jednak gdy dochodzi do spraw europejskich ludzie jak najbardziej rozsądni i inteligentni nagle wskakują w chmurę przestarzałej wizji europejskiej i tkwią w niej pozbawieni wszelkiego poczucia tej zbawczej ironii ktόra mogłaby ich sprowadzić spowrotem na ziemię. Dlatego w zeszły piątek Barroso skomentował że ta Nagroda Nobla „wskazuje że w tych trudnych czasach, Unia Europejska pozostaje natchnieniem dla przywόdcόw i obywateli w około świata.” Natchnieniem? Dla kogo? Nie dla mieszkańcόw Grecji ktόrzy przechodzą długoterminowy kryzys i wystąpili masowo w demonstracjach przeciw wizycie w Atenach kanclerza niemieckiego. Nie dla mieszkańcόw Hiszpanii gdzie połowa ludzi młodych jest na bezrobociu a Katalonia grozi secesją. Nie dla mieszkańcόw Włoch z premierem narzuconym im przez Unię Europejską przechodzącym podobny kryzys bankowy. Nie dla mieszkańcόw i nowo-wybranych demokratycznych liderόw Egiptu i innych państw arabskich ktόrym Europa nie może przekazać zapowiedzianej pomocy ktόre te kraje potrzebują aby utrzymać nowo uzyskane wartości demokratyczne. Nie dla mieszkańcόw Ukrainy ktόrzy już wiedzą że Europa nie będzie w stanie ich wyciągnąć spoza orbity rosyjskiego sąsiada. Nie dla przywόdcόw Chin ktόrzy nie rozumieją dlaczego Komisja Europejska zwraca się do nich z wyciągniętą ręką prosząc o wsparcie dla euro kiedy Bundesbank nie pozwala Europejskiemu Bankowi Centralnemu używać własne rezerwy na te cele. Nie dla przywόdcόw i mieszkańcόw Stanόw Zjednocznych ktόrzy nie mogą uwierzyć że Europa nie posiada potrzebnych rezerw i woli politycznej aby zażegnać kryzys walutowy i bankowy w Europie ktόry jest tak groźny dla gospodarki światowej. Dla nich kryzys euro jest raczej pośmiewiskiem niż natchnieniem. Więc dla kogo jest natchnieniem? Może jeszcze dla Polski ktόra podpisuje się dwoma rękami pod unię fiskalną mimo że jest poza strefą euro. Ale Radek Sikorski jest jeszcze romantykiem sprawy europejskiej. Inni powinni być bardziej powściągliwi, ale nawet tak normalnie rozsądna postać jak Jan Krzysztof Bielecki wyraża przekonanie że Europa jeszcze rozwiąże kryzys przez utrzymanie waluty. Ale dla sceptycznych brytyjskich politykόw kryzys eurolandu usprawiedliwia zwołanie nowego referendum (zapowiedzianego już przez mnie 6 listopada ub. r– „Oglaszam alarm dla polskiego Londynu”) z celem drastycznej renegocjacji członkostwa Unii. Zapowiada to m. inn. ograniczenia prawnego pobytu, pracy i dostępu do świadczeń obywatelom unijnym w tym kraju. Bezpieczne będą jeszcze polskie rodziny ktόre załatwiły sobie brytyjski stały pobyt, lub nawet obywatelstwo. Inaczej znajdą się tu na tej samej stopie prawnej co Polacy, np. ......w Norwegii. Wiktor Moszczyński „Dziennik Poski” 19 październik 2012

Wednesday 3 October 2012

Kogo Oszukał Churchill?

W najnowszym wydaniu strony internetowej „Polonia Christiana.pl” natknąłem się na artykuł pt. „Churchill a Sowieci”. Autorem jest mόj dawny znajomy i zasłużony historyk szkocki polskiego pochodzenia dr. Peter Stachura. Pamiętam jego świetny wykład o generale Maczku wygłoszonym w Domu Polskim w Glasgow z okazji setnych urodzin żyjącego jeszcze wόwczas Generała. Był też wspόłautorem ze Stanisławem Komorowskim książki o losach Polakόw w Wielkiej Brytanii pt „Poles in Britain 1940-2000 from betrayal to assimilation”. Autor nie oszczędza Churchilla. „Mimo opinii zagorzałego wroga bolszewizmu, jaką zasłużenie cieszył się w okresie międzywojennym, Churchill tuż przed wybuchem wojny nieco złagodził swoje poglądy na temat Zwiazku Sowieckiego.......Bronił on decyzji o dokonaniui przez Sowiety inwazji na Polskę jako usprawiedliwionego aktu samoobrony wobec Niemiec.” Dalej czytamy że przykładem pobłażliwego podejścia Brytyjczykόw na „czerwony terror” w Polsce było „zachowanie Churchilla wywierającego presję na londyński Rząd Polski na Wychodźstwie, aby ten zgodził się na zawarcie w lipcu 1941 roku paktu ze Związkiem Sowieckim, ktόry to pakt wcale nie gwarantował Polsce zachowania jej wschodnich granic.” Przekonany o niezbędności poparcia Sowietόw do pokonania Trzeciej Rzeszy „premier Wielkiej Brytanii był gotόw zgodzić się na dowolne ustępstwa wobec Stalina, w liczając w to sowieckie roszczenia wobec wschodnich granic Polski.” W podobnie koncyliacyjnym wobec Stalina duchu Churchill zdecydował się także zbagatelizować masakrę w Katyniu.” „Churchill..... był w oczywisty sposόb gotowy poświęcić narodowy interes Polski w kształcie definiowanym przez polski rząd, po to tylko, aby udobruchać Stalina.” Dalej i dalej dr Stachura prowadzi akt oskarżenia. Pisze o prosowieckich sentymentach u politykόw brytyjskich i prasy brytyjskiej w czasie wojny, o przekonaniu Churchilla że kraje centralnej Europy „czują się naturalnie w sferze sowieckich wpływόw i sowieckiej kontroli” i twierdzi że to przekonanie doprowadziło do okaleczenia Polski na konferencjach w Teheranie i Jałcie do ktόrych rząd polski nie był dopuszczony. I w końcu konkluzja. „Churchill gotόw był poświęcić narodowy interes Polski bez mrugnięcia okiem, kiedy tylko przyszło mu zmierzyć się z żądaniami Stalina.” Prawda. Nikt temu nie przeczy. Churchill oszukiwał po kolei rządy Sikorskiego i Miko łajczyka. Najpierw mamił ich łatwymi deklaracjami i nie do pełna sformułowanymi obietnicami, a pod koniec gnębił i znęcał się bezlitośnie nad tym drugim gdy stał się już narzędziem brytyjskiej polityki kompromisu i wspόłpracy z sowiecką opcją na przyszłość Polski. Tak, jako sojusznik, za rόwno Wielka Brytania, jak i Churchill i jego poprzednicy, byli perfidni. Szczegόlnie wobec rządu polskiego we wrześniu kiedy Rydz i Beck rzeczywiście spodziewali się że Anglia i Francja ruszą na Niemcy od początku września. Podobnie myślał przerażony niemiecki sztab wojskowy przekonany o naiwności Hitlera wobec niebezpieczeństwa „wojny na dwuch frontach”. Ciekawe że jako narόd widzimy siebie jako wciąż oszukiwanych. Wszystko co nam się stało to jest wina innych, a nie nasza. Tak było na początku z polską historografią o rozbiorach a potem o „zdradzie” Napoleona. Dopiero szkoła historyczna „Stańczykόw” pod koniec XIXw. przekształciła nasz horyzont i przekonała nas że winę za rozbiory ponosimy my sami. Tak samo interpretował to Piłsudski. A więc wracając do Churchilla. Myślimy że przejdzie do historii jako ten co oszukał przywόdcόw polskich i zdradził nasz kraj? Owszem ale czy nie było jego obowiązkiem bronić interesy brytyjskie a nie polskie? Czy Polacy nie widzieli jak traktował inne środowiska i inne narody? Mimo swojego głębokiego konserwatywnego patriotyzmu wobec narodόw angielsko-języcznych (ze Stanami włącznie – matka jego była Amerykanka) a wobec imperium brytyjskiemu szczegόlnie i mimo swojego kwiecistego krasomόstwa i piśmiennictwa o demokracji, o wolności, o odwadze w konflikcie ze złem, Churchill był niewzwykle bezwzględnym człowiekiem wobec mniemanym wrogom. Już jako minister spraw wewnętrznych w roku 1910 wprowadził wojsko do zdławienia manifestacji gόrnikόw w miasteczku walijskim Tonypandy i do walki ulicznej z anarchistami na ulicach Londynu. Popierał akty przemocy brytyjskich kolonialistόw w Indii i w Sudanie. Gdy Churchill został premierem wyraził nadzieję że nastąpi krwawa rzeź w konflicie kiędzy Ligą Muzułmańską a Indyjskim Kongresem. W czasie wielkiego głodu w Bengalu w roku 1943 zakazał Gubernatorowi przetransportowanie żywności do terenόw opanowanych głodem gdzie ostatecznie przeszło 2 miliony Bengalczykόw zmarło. „Jaki to głόd skoro Gandhi jeszcze żyje?” powiedział. Zaraz po upadku Francji kazał zatopić bez żadnego ostrzeżenia flotę francuską pod Mers-el-kebir na wybrzeżu algeryjskim. 1500 marynarzy francuskich zginęło. Ustawicznie intensyfikował bombardowanie miast niemieckich niszcząc celowo zabytki cywilne jak i wojskowe na skutek ktόrego zginęło 600,000 mieszkańcόw. W roku 1945 36,000 Kozakόw z rodzinami wysyłał na siłę w krwawe objęcia Stalina. A więc o bezwględności Churchilla wobec innych nie mniejmy żadnych złudzeń. Ta bewzględność była oparta o logikę tego co jest priorytetem. Powiedział raz w Izbie Gmin „Jeżeli Hitler urządzi inwazję Piekła to postaram znaleść słowa do pochwalenia Lucyfera”. Mimo swojej autentycznej nienawiści do komunizmu podjął świadomie decyzję że musi wpierw prowadzić bezwględną walkę z Hitlerem i Niemcami na pierwszym miejscu i wszystko co mu w tym pomaga (Armia Czerwona, Tito, Amerykanie) uzyska jego nieogrzniczone wsparcie, a wszystko co mu przeszkadza (narzekający Polacy, chwiejni Francuzi, nielojalni Hindusi, odizolowani Czetnicy) będzie stratowane w trakcie walki o ile stanie mu po drodze. Generała de Gaulle traktował nie lepiej niż Generała Sikorskiego. Już pod zakończeniu wojny zrozumiał że obecność Stalina w sercu Europy może być zagrożeniem dla Anglii. Kazał przygotować nawet strategię na podjęcie ataku na sowiecką armią okupacyną w Niemczech pod nazwą „Operation Unthinkable” ale jego własny sztab w porozumieniu z Eisenhowerem zniweczyli te plany. Po decyzjach rządόw brytyjskich aby nie ochronić suwerenności Polski w roku 1939, po odłożeniu decyzji nowego frontu przeciwko Niemcom w Bałkanach i po wymaganiu od Niemiec nieuwarunkowanego poddania się, takie plany mogły wόwczas być już tylko „mrzonkami”. Utyskując nad autentyczną zdradą Polski przez Brytyjczykόw przypomnijmy sobie że już po upadku Powstania Warszawskiego marzenie o wolnej suwerennej Polsce było już też tylko „mrzonkami”. Czy na prawdę myśleliśmy że zmęczone rządy alianckie, w trakcie walki rόwnoległej z Japończykami, gotowe będą pojść na następną wojnę o suwerenność Polski, a co dopiero o nasze granice wschodnie, ktόre w oczach wszystkich (za wyjątkiem oczywiście naszych własnych) były trudne do uzasadnienia. Pamiętajmy że podpisując Traktat Ryski tak samo zdradziliśmy Ukraińcόw i Białorusinόw jako alianci zdradzili nas w roku 1945. Granica na Zbruczu i nie obejmująca Mińsk (mimo oferty dyplomatόw sowieckich) miała pewien sens strategiczny, ale etnicznie nie mogła być uzasadnionia. Piłsudski wstydził się tego pokoju i przepraszał ukraińskich aliantόw kiedy ich Polacy internowali. Czy moglibyśmy wymagać aby żołnierz brytyjski walczył do upadłego o taką granicę? To prawda że nasz okłamywano. Ale nas okłamywano bo okłamywaliśmy siebie. Już w roku 1939 byliśmy praktycznie sami bo uczestniczyliśmy w rozbiorze jedynego państwa, Czechosłowacji, z ktόry mόgł być potencjalnym sojusznikiem. W roku 1941 Pakt Sikorski-Majski nie uznał granic wschodnich. Sikorski wiedział że tylko groźba totalnego zwycięstwa Hitlera nad Sowietami mogłaby wymusić na nich uznanie naszych granic a ratować Polakόw głodujących w Rosji było koniecznością. Uratowano w ten sposόb niemal milion Polakόw przed straszną śmiercią w Syberii i wyłoniła się armia Andersa. W roku 1944 Sosnkowski i Arciszewski wiedzieli że wolnej Polski już nie będzie. Ich już nikt nie mόgł oszukać. Postawili na honorze. Inni jak Mikołajczyk dali się oszukać. Generałowie polscy na Zachodzie też już się domyślali ale musieli jeszcze zachęcić żołnierzy polskich do dalszej walki z Niemcami i zmuszeni byli sami uwierzyć w obietnice angielskie. Generałowie jednak odczuwali że ci żołnierze już nie wywalczą wolną Polskę ale wywalczył dla siebie zakończenie walki z honorem. A więc Churchill warchoł, kłamca – wszystko tak. Ale tylko dlatego że Polacy byli gotowi w te kłamstwa uwierzyć wbrew rzeczywistości powstałej w pożodze wojennej. Tragedia w tym że perfidia brytyjska w sprawie Katynia trwała dalej kiedy nie było to już w interesie Wielkiej Brytanii. Ale to inna sprawa. Wiktor Moszczynski Dziennik Polski 5 październik 2012

Thursday 20 September 2012

"Dług Hańby" wobec Generała Sosabowskiego

Wszyscy znają określenie „dług honoru”. Najczęściej używają go przyjaciele Polski gdy wyliczają nieodwzajemnione zasługi i poświęcenia dla Wielkiej Brytanii ze strony Polski i jej sił zbrojnych w czasie Drugiej Wojny Światowej. Na odwrotnej stronie medalu mieliśmy ze strony Anglii odziedziczony „dług hańby” czy „zdrady” w postaci niewykonanych zobowiązań wobec Polski w czasie Kampanii Wrześniowej a potem na konferencji jałtańskiej. Ale dług ten istniał rόwnież wobec pojedyńczych postaci, ktόrego najbardziej jaskrawymi przykładami byli general Stanisław Sosabowski i jego żołnierze. W marcu Senat RP ogłosił wrzesień jako miesiąc pamięci generała Stanisława Sosabowskiego, bohatera z pod Arnhem. Gdy tylko o tym się dowiedziałem sięgnąłem do starych numerόw miesięcznika „Orzeł Biały” ktόrego kiedyś miałem zaszczyt być redaktorem. Przewracam kartki. Czytam szereg artykułόw w okazji 50-ej rocznicy tej tragicznej bitwy. A więc: Skok. „Zabłysło czerwone światło „Action Stations”, chwytamy swόj sprzęt i ścieśnamy się, gdyż lądowisko jest małe i przestrzeń między skoczkami musi być z tego powodu także mała. Cała koncentracja na światłach. Zapłonęła zielona lamplka, więc rzucam się w przepaść, trzymając oburącz swoją „riflevalise”. Musiałem lecić na wznak, gdyż zauważyłem koniec kadłuba samolotu oraz skoczka, ktόry był za mną. Otwarcie czaszy podrywa mnie i czuję, że lot mόj jest o wiele wolniejszy. ...Zdaję sobie jednocześnie sprawę że schodzę do lądowania plecami. A więc w tył zwrot. Ląduje,przewrotka, gaszę czaszę, ściągając partię linek, odczepiam się od spadochronu, wyjmuję stena z riflevalisy i plecak z łopatą i idę do kontenerόw – już jest tam kilka naszych, jedni ubezpieczają inni rozbierają sprzęt. Bzykają pociski i lądowisko zaczyna być okładane ze sprzężonych moździerzy.” (Autor Zbigniew Gąsowski) Przeprawa przez Ren. „Wskakujemy teraz wszyscy i natychmiast kładziemy się na dnie. „Spandau” z prawej strony bije w nas nie kończącą się serią. – Wiosłować! – krzyczy por. Gruenbaum, stojąc sam na całą wysokość i silnie wiosłując. Podnoszę się i chwytam za wiosło. Wiosłuje jeszcze saper, czyli razem jest nas trzech. W pewnej chwili łόdź ponownie osiada na mieliźnie. Wszyscy padamy na dno. Stająca łόdź jest doskonałym celem. Pociski dziurawią łόdź w kilku miejscach. Przecieka woda. – Wskakiwać do wody i pchać łόdź! – krzyczy por. Gruenbaum. Nikt nie reaguje. Wobec tego porucznik skacze sam i natychmiast zapada się po szyje w głębokim mule. Za chwilę czujemy jednak, jak łόdź kołysze się znowu swobodnie. Wiosłujemy – i łόdż uderza o przeciwległy brzeg. „ (Autor S. Relidziński) Czyli kompromitujący bałagan pokonany odwagą i poświęceniem polskiego spadochroniarza. Pierwsza Brygada Spadochronowa, obdarzona pięknym sztandarem wyhaftowanym potajemnie przez kobiety w okupowanej Warszawie, skierowana jednak została nie do stolicy palącej się w ogniu Powstania, lecz do mokradeł i ujść wielkich rzek w Holandii. Żołnierze brygady już przedtem byli zrozpaczeni odmową ich udziału w desancie nad polską ziemią. Zorganizowali głodόwkę wobec ktόrej generał Sosabowski musiał osobiście interweniować mimo że sam też czuł ten sam bόl i tą samą frustrację co jego żołnierze. W końcu jego własny syn brał czynny udział w Powstaniu i na skutek swoich ran, stracił zwrok. Przekonano polskich spadochroniarzy że ich udział w bitwie pod Arnhem, o 1000 kilometrόw od Polski, przyspieszy koniec wojny jeszcze przed Świętami i pozwoli aliantom zachodnim dotrzeć do Berlina, a nawet do Polski, nim Armia Czerwona „oswobodzi” cały teren Polski. Nie pierwszy i nie ostatni żołnierz polski okłamany przez Aliantόw choć generał Montgomery i jego sztab sami święcie uwierzyli we własną propagandę. Ich celem było oskrzydlenie niemieckiej linii Siegfried przez zdobycie kluczowych mostόw nad wielkimi rzekami w Holandii a potem marsz w głąb Niemiec. I dlatego generał Stanisław Sosabowski znalazł się na czele swojej Brygady, ostrzeliwanej przez Niemcόw w czasie desantu na terenie wisoski Driel mimo zapewnień że pole lądowania jest bezpieczne. Dlatego następnie generał kierował żołnierzy do przekroczenia szerokiego ujścia Renu zapowiedzianym promem ktόry nie istniał a potem łodziami ktόrych dostarczono z trzydniowym opόżnieniem, o parę kilometrόw od brzegu rzeki i bez wioseł. Bohaterstwo i odwaga polskich żołnierzy musiała nadrabiać chaotyczną aprowizacę brytyjską. 1067 polskich spadochroniarzy lądowało w ten fatalny opόźniony lot 17go września o 10 kilometrόw od Arnhem, ale w ciągu następnych sześć dni morderczej walki zaledwie 140 dotarło pod zabόjczym obstrzałem nieprzyjaciela przez Ren do oblężonej brygady brytyjskiej generała Urquhart’a na przedmieściach Arnhem. 49 zginęło, 159 było rannych and 173 zaginionych. Pozostałym albo udało się wycofać spowrotem do frontu alianckiego albo znalazło się w niewoli niemieckiej. Przez cały okres przygotowań do bitwy Sosabowski wściekał się i protestował przeciw wyraźnym niedociągnięciom w planach brytyjskich. Generał krytykował decyzję organizowania skoku dla swoich żołnierzy przynajmniej 10 kilometrόw od celu i rozproszenia efektywności niespodziewanego ataku przez wprowadzenie trzech faz w lądowaniu, w ktόrym Polacy znależli się dopiero w trzecim i to bardzo opόźnionym rzucie. „Operacja spadochronowa to nie kupno na raty”, tłumaczył zaszokowanym brytyjskim sztabowcom. Gdy przez trzy frustrujące dni wyczekiwania na dobrą pogodę zagroził że nie zgodzi się na desant bo nie ma potwierdzenia że dywizja brytyjska utrzymała się w tym czasie w Arnhem, doprowadziło to do ostrzejszego jeszcze konfliktu z jego przełożonym generałem Browning’iem. Bo mόwił tylko prawdę, może aż za bardzo. Swoje krytyczne uwagi wyłuszczył Browning’owi, za co Browning śmiertelnie się obraził. Co prawda, Browning też nie miał łatwego charakteru i amerykańscy generałowie nazywali go „empire builder”. Generał Urquhart był pełen podziwu i wdzięczności dla generała Sosabowskiego i dla polskich żołnierzy. W liście 2go października 1944 do generała Sosabowskiego pisał że polscy spadochroniarze ktόrzy dotarli do jego pozycji „od razu wkraczali do akcji i przekazali nam cenną pomoc .... straty zadane przed i w czasie ewakuacji były ciężkie. Ale może dać Wam poczucie pewnej satysfakcji wiadomość że te straty nie poszły na marne i że nazwa Pierwszej Polskiej Niezależnej Brygady Spadochroniowej będzie zawsze połączona z Brytyjską Dywizją Spadochronową w związku z pamiętną bitwą pod Arnhem.” Autor planu bitwy, marszałek Montgomery, w swojej ksiąźce „Normandy to the Baltic” traktował bitwę pod Arnhem „jako w 90% udaną.” Klęskę pod Arnhem mierzył wobec udanych desantόw na cztery inne mosty nad rzekami na południe od Arnhem. Lecz tu albo siebie, albo czytelnika swojej książki, okłamuje. Przecież nie wykorzystał „udanej” bitwy do wykonania zaplanowanego strategicznego marszu na Ruhrę i to właśnie dlatego że kluczowego mostu nad Renem przy Arnhem nie zdobył. Montgomery wyraził podziw dla 1ej Dywizji Brytyjskiej w swojej walce o Arnhem nie wymieniając w swojej pochwale Polakόw. Mimo to, pod wpływem generała Urquharta, wyraził w liście do Sosabowskiego pochwałę dla waleczności i odwagi Brygady i zaproponował rozdanie dziesięciu medali brytyjskich najbardziej zasłużonym polskim uczestnikom bitwy. Niestety Montgomery szybko zmienił zdanie. W raporcie do generalnego sztabu w Londynie napisał że Polacy „walczyli bardzo źle i nie wykazali źadnej chęci do walki.” Zaproponował aby nie służyli więcej pod jego komendą i proponował przerzucenie ich na front włoski. Propozycja orderόw brytyjskich została cofnięta bezpowrotnie. Ten przewrotny list powstał na pewno za podszeptem Browninga, krytykowanego za swoje niedociągnięcia i błędy przez generałόw amerykańskich i brytyjskich. 20 listopada w raporcie do sztabu w Londynie Browning narzekał na niesubordynację i upόr Sosabowskiego i domagał się jego usunięcia. Pod naciskiem Brytyjczykόw w grudniu 1944 przezydent Raczkiewicz zwolnił generała Sosabowskiego z funkcji komendanta Pierwszej Brygady Spadochronowej. Natomiast generałowi Browning przypiął „Polonię Restitutę”. Była to hańbiąca obelga nie tylko dla Generała ale i dla podwładnych ktόrzy go bardzo szanowali. Sosabowski nie uzyskał należnej mu wypłaty ani odznaczeń. Pracował jako robotnik i magazynier w fabryce w Actonie, w zachodnim Londynie. Sześć lat temu pośmiertnie uhonorowała generała i jego brygadę krόlowa Holandii przyznając najwyższe odznaczenie w obecności wnukόw generała. W najbliższą środę odbywa się w Ambasadzie RP uroczystość upamiętniająca generała a w październiku odsłonięta będzie tablica pamiątkowa na murach jego domu w Actonie. Lecz czas podjąć kroki aby plamę hańby wobec bezkompromisowego generała i jego dzielnej brygady zmazali rόwnież Brytyjczycy. Wiktor Moszczyński 20 wrzesień 2012 - „Dziennik Polski”

Tuesday 21 August 2012

Sztafeta pokoleń przerwana

„Niech tradycyjne organizacje polonijne przekazują swoje tradycje i doświadczenie młodym Polakom”. Słowa księdza proboszcza dolatują do mnie i do parafian kościoła Św. Andrzeja Boboli, ponad orłami na cokołach sztandarόw kombatanckich, ponad granatowymi beretami i biało-czerwonymi szarfami pocztowych, ponad posrebrzanymi głowami klękających weteranόw Powstania Warszawskiego, Tobruku i Falaise. W dzień Święta Żołnierza ksiądz przypominał o poświęceniu i odwagi tych co walczyli i ginęli o wolność Polski, ale rόwnież mόwił o tych walorach narodowości polskiej ktore powinny przetrwać w okresie spokoju i wolności. Mόwił o miłości bliźniego, o mocnych więziach rodzinnych i społecznych, o „potrzebie solidarmości jednego Polaka wobec drugiego”. W duszny gorący dzień, w pocie czoła, starzy i młodsi wysłuchiwali te słowa w skupionym milczeniu. Popatrzyłem na schylone głowy członkόw starego zarządu SPK w pierwszych rzędach i żal mi się ich zrobiło. Zasłużeni działacze, ofiarni patrioci, najczęściej nie kombatanci ale jednak rodziny kombatanckie pierwszej wody z wielką tradycją działalności społecznej. Czy zrozumieli słowa księdza? Czy zastanawiali się że słowa te mogą rόwnież i do nich być zwrόcone? Czy myśleli o protestach kόł w terenie przeciw zamknięciu przedwczesnym ich klubόw i kόł? Czy zastanawiali się nad skutkiem listu do Koła SPK w Manchester w marcu br. w ktόrym oświadczyli że ich koło (największe w Wielkiej Brytanii) „zostało wykreślone z ewidencji Kόł SPK w Wielkiej Brytanii?” Czy nie pamiętali dramatu w domu SPK w Sheffield gdzie nawet brytyjskie władze miasta zjawiły się na zebraniu aby nakłonić władze SPK do zaprzestania zamnknięcia i sprzedaży domu? Daremnie. Jeszcze dziś ukazują się głosy rozpaczy. W sobotę otrzymałem emocjonalny list kończący się słowami „Na miłość Boską, proszę zaprzestać sprzedaż domu SPK w Sheffield!!” Pyta 90-letni pan Marian Tomaszewski z Bury, były żołnierz Drugiego Korpusu, „Dzięki żołnierskiemu funduszowi zostały zakupione domy ktόre przez dziesiątki lat służyły i ciągle służą podtrzymywaniu kultury, tradycji, historii oraz utrzymaniu polskości. Dlaczego teraz te domy są sprzedawane przez osoby, ktόre nie miały nic wspόlnego z wojskiem?” Pyta starsza emerytka pani Zyta Szulejewska z Bristolu o swoim ośrodku lokalnym SPK „Jeżeli zabraknie tego ośrodka polskości, zabraknie też miejsca na kontynuowanie tradycji i kultury polskiej. Będzie to zdrada dla tych co poświęcili tyle bezinteresownej pracy, aby ten ośrodek założyć. Niech „młodzi” Polacy z niego korzystają. Ten ośrodek powstał dla pokoleń, niech świadczy o tych co przybyli tu po Wojnie.” Pytają działacze terenowi ktόrzy przez wiele lat poświęcali się pracy kulturalnej, wychowawczej, organizacyjnej w terenie, opiekując się sztandarami swoich kόł i ktόrzy połowę swojego dochodu przeznaczali regularnie dla Zarządu w Londynie, a resztę na lokalne szkoły i cele społeczne, dlaczego nagle swόj wieloletni dorobek mają zwijać i oddawać centrali. Gdzie ta solidarność społeczna, czy nawet proste kombatanckie koleżeństwo, kiedy dyrektorzy SPK krzyczą na starych kombatantόw gdy z jakiś powodόw wymykają się z linii narzuconej z gόry i ostatnio w dwuch przypadkach zakończyli z zawałami w szpitalu? A jak można interpretować odpowiedź młodemu dziennikarzowi z „Gońca” na zapytanie czy pani Barbara Orłowska uznaje decyzję Zjazdu w Leicester. „Dlaczego Pan mnie pyta, czy ja uznaję? To są sprawy wewnętrzne organizacji ktόre załatwia się w organizacji a nie na łamach prasy... Do tej pory nie dawaliśmy żadnych wywiadόw i w tej chwili też nie damy.” Nikt nie kewstionuje że deczyzje o SPK mają podejmować członkowie, ale debata o przyszłość SPK dotyczy całego społeczeństwa, szczegόlnie w terenie. Czy w ten sposόb działacze w organizacjach polonijnych „przekazują swoje tradycje i doświadczenie” młodej Polonii? Problem jest częściowo prostą ludzką wadą w osobie poszczegόlnych dyrektorόw, ale są jesze dwa poważniejsze powody. Jednym z nierozwiązanych dylematόw SPK, i jego statutu, jest konflikt między jego tradycją hierarchalną a tradycją demokratyczną. Ze względu na originalny wojskowy charakter organizacji i na poczucie zagrożenia wobec agentur komunistycznych, obowiązywała w latach powojennych pewna karność. Wszelkie wybory kierowano, jak i wśrόd innych organizacji emigracyjnych, pod czujnym okiem komisji matki, mimo że taka instytucja nie istniała nigdy w statucie. Dlatego też nie można było załatwić w organizacji nic bez ostatecznej aprobaty Zarządu Głόwnego. Narzekano w kuluarach i barach, krzyczano i dyskutowano na zebraniach, ale ostatecznie co powiedział Zarząd było nieodwracalne. Oczywiście όwczesni prominenci SPK mieli swoją charyzmę, umieli podejmować trudne decyzje, ale rόwnież załagodzić spory odpowiednimi układami i kompromisem. Pozatem mieli szerszy horyzont. „Patrzmy w przyszłość,” mόwił prezes Stefan Soboniewski. „Naszym obowiązkiem jest przygotować młode pokolenie do służby społecznej.” Ale statut podkreśla rόwnież że SPK jest organizacją „opartą o zasady powszechności i demokracji”. Po odzyskaniu wolności i niepodległości w Polsce, hierarchalny aspekt statutu jest już anachronizmem. O tym stary zarząd zapomniał. Decyzja zjazdu SPK w roku 2008 na przykład odrzuciła projekt Zarządu o likwidacji organizacji. To była demokracja. Dwa lata pόżniej udało się Zarządowi zaskoczeniem delegatόw odwrόcić decyzję poprzedniego zjazdu. To też miało zalążki demokracji, ale kierowanej. Teraz znόw dwa lata pόżniej wyraźnie w obliczu ostateczności przeważająca większość członkόw jest przeciwko likwidacji ale opcji demokratycznego obalenia decyzji z roku 2010 nagle już nie ma. Nie jest to przewidziane na zapowiedzianym październikowym Zjeździe. Nagle demokracji już nie ma. I organizacji nie ma. Jest tylko Zarząd a po nim Trust Fund prowadzony przez te same osoby. Gdzieś stary Zarząd wbił sobie w głowę że jako dyrektorzy organu gospodarczego SPK, czyli PCA Ltd, nie muszą już oglądać się na opinię członkόw kiedy podejmują decyzje o sprzedaży majątku SPK. A przecież od czasu kiedy odrzucono oryginalny projekt 50 członkόw/mężόw zaufania przy własności PCA Ltd (tak widnieje jeszcze w obecnych Articles of Association złożonych w roku 1946 w Companies House i dotychczas nie zmienionych) i wybόr dyrektorόw PCA Ltd występował już na zjazdach SPK, to majątek PCA Ltd też należy do wszystkich członkόw. I tu jest drugi dziwny aspekt problemu starego Zarządu. Gdy SPK zamieniono na organizację powszechną liczono się z tym że pałeczkę w sztafecie pokoleniowym obejmie następne pokolenie i z kolei przekaże dalej. Ale w ktόrym momencie spadkobiercy kombatantόw zdecydowali się że pałeczka zakończy bieg z nimi? Że dalsze pokolenia to, jak wyrażała się jedna dama SPKowska, w rozmowie prywatnej ze mną, to „gnojki” ktόre nas nie rozumieją. Inny głos członka starego Zarządu: „Przecież nasi ojcowie musieli ciężko pracować i nikt im nie pomagał. Niech ci nowi przybysze też tak popracują bez naszej pomocy.” Cόrka znanego luminarza SPK mόwi na zebraniu prezesόw SPK o nowych pokoleniach „jak chcą sie zorganizować, to niech założą nową organizację własną.” Jeszcze nie dawno prezydent Ryszard Kaczorowski błagał działaczy SPK „zachowując tradycyjny powszechnie znany i poważany symbol SPK, sprόbujmy podjąć wyzwanie stopniowego przekształcenia naszej organizacji.... poszerzone o działania na rzecz utrzymania polskiego dorobku kulturowego poza krajem.” Odpowiedź Zarządu na ten apel? Nie! Dorobek naszych rodzicόw należy do nas i do nikogo innego! Nasz patriotyzm jest naszym monopolem! Powstają nowe polonie, nowe szkoły sobotnie, nowe parafie, nowy kluby sportowe i młodzieżowe, organizacje samopomocy w każdym mieście brytyjskim. Osόb gotowych do pracy społecznej można znaleść wszędzie choć nie zawsze nowo przybyli znajdują wspόlny język z polskim społeczeństwem już dawno tu zamieszkałym. Ale to jest sprawa czasu, cierpliwości i dobrej woli. Ale dla spadkobiercόw Soboniewskiego, Szadkowskiego, Zychowicza to nie wystarczy. Są nieubłagalni. Gdy dowiedzieli się o zjeździe w Leicester, zamiast powstrzymać się , tylko przyspieszyli sprzedaż domόw. SPK to my! Zamykamy organizację. Całym majątkiem rozporządzamy po swojemu. A reszta niech się organizuje jak chce. „Apres nous le deluge.” Na szczęście, jest inne wyjście dla społeczeństwa polskiego na Wyspach. „Apres nous” są 872 podpisy członkόw SPK ktόre Zjazd w Leicester zwołały. Są nowe władze ktόre słowa Soboniewskiego i Kaczorowskiego chcą urzeczywistnieć i sztafetę pokoleń i dorobek emigracji niepodległościowej przekazać dalej. Chcą aby zjazd październikowy mόgł odwrόcić decyzję o likwidacji. Tylko czy stary Zarząd zechce dać im tą możliwość? I czy poszczegόlni członkowie Zarządu zmieniliby zdanie i postawili jednak na przyszłość? Wiktor Moszczyński „Dziennik Polski” 24 August 2012

Thursday 9 August 2012

Jestem obywatelem Europolski czy Kaczystanu?

Narodowość polska, obywatelstwo brytyjskie. Twa dwuosobowość służyla mi dobrze przez tyle lat. Wychowany od dziecka na polskiej historii i literaturze zawsze uważałem siebie za Polaka ale rόwnie dobrze znałem historię Wielkiej Brytanii i literaturę angielską. Uważałem siebie za patriotycznego Polaka z angielską perspektywą historii. Z emocją polską studzoną angielską flegmą i ironią. Nie widziałem tu konfliktu – bo „Rzeczpospolita” w języku angielskim jest „Commonwealth”. Polskie i brytyjskie elity zarόwno identyfikowały się ze spadkobiercami rzymskiej republiki, w odrόżnieniu od Niemcόw, Francuzόw, Rosjanόw, Austriakόw, Włochόw wpatrzonych w majestat rzymskiego cesarstwa ktόrego starali się odtworzyć na kontynencie europejskim. Odziedziczyłem te tradycje republikańskie i demokratyczne zarόwno w mojej karierze społecznej jako brytyjski radny, czy jako anglo-polski poplecznik „Solidarności”, czy jako redaktor „Orła Polskiego” czy jako polemista i lobbyista spraw polskich w angielskim środowisku. Czułem się rόwnie dobrze, nawet pewnie, w Londynie i w Warszawie nawet w okresie PRLu. Jak miałem 19 lat i po raz pierwszy znalazłem się w Muzeum Wojska Polskiego (jeszcze za Gomułki) i oglądałem sale wystawowe poświęcone Drugiej Wojnie, gdzie na rόwni pokazywali zdjęcia Hubalczykόw, Armii Krajowej (bez dowόdztwa), Armii Ludowej, Batalionόw Chłopskich i Wojska Polskiego (tego z Berlingiem) a z największą czcią pokazywano szczątki munduru generała Świerczewskiego, stanąłem na środku Sali i zawołalem na głos ku konsternacji oprowadzającego mnie kuzyna „A gdzie Generał Bόr-Komorowski? Gdzie Monte Cassino? Gdzie sala poświęcona wojnie polsko-bolszewickiej?” Nastąpiła długa ambarasująca cisza ale mόj kuzyn wywlόkł mnie stamtąd szybko. Pamiętam tylko że moje brytyjskie obywatelstwo dawało mi poczucie bezkarności i parokrotnie kusiło mnie do podobnych „patriotycznych” wybrykόw na ktόre szary obywatel PRLu nie mόgł sobie pozwolić. Pare lat pόzniej na specjalną prośbę młodej panienki ktόre była cόrką prokuratora siadłem wśrόd grupy młodzieży polskiej ktόrzy w skupieniu słuchali prawdy o Katyniu, o pakcie Ribbentrop-Mołotow, o zdradzie Powstania Warszawskiego przez Armię Czerwoną i o symbolice Jałty. Dobrze się czułem jako ten obywatel brytyjski wiedząc że mi włos z głowy nie spadnie. Rόwnież jako polski lobbyista czułem się swobodniej jako obywatel brytyjski wiedząc że jak naciskam na piętę brytyjskiego polityka to nie robię to jako polski petent ale jako brytyjski wyborca wymagający posłuchu ze strony posłόw i ministrόw brytyjskich. Długo tłumaczyłem to Andrzejowi Stelmachowskiemu gdy ten wyraził zdziwienie ze jako wiceprezes Zjednoczenia Polskiego nie posiadam polskiego obywatelstwa. Czasem o moim zagranicznym statusie zapominali nawet dyplomaci. Ktόregoś dnia zadzwonił do mnie arcysympatyczny konsul Marek Pędzich. „Wiktorze, mam dla Ciebie bardzo ważne zadanie. Uzgodniłem już wszystko z Ambasadorem de Virionem i nie możesz tego absolutnie mi odmόwić. Mianuję Ciebie na przewodniczącego komisji wyborczej przy wyborach prezydenckich.” Westchnąłem tylko i odpowiedziałem mu, „Niestety muszę odmόwić.” „Jak to! Nie masz prawa ani powodu.” „Niestety mam,” odpowiedziałem z gorzkim uśmiechem, „nie jestem obywatelem polskim”. Konsternacja. Zrobiłem mu w tym ogromną przykrość ale w końcu na moje miejsce wyznaczył inz. Ryszarda Gabrielczyka. Ale nie zawsze tak było z moim obywatelstwem polskim. W roku 1972 wziąłem ślub z młodą dziewczyną z Polski (7go sierpnia przypada nasza 40 rocznica!) i niemal automatycznie załatwiłem jej obywatelstwo brytyjskie. Zaczęła pracę we „Fregata Travel” jako kurierka. Nie chciałem za żadne skarby aby jechała do Polski z paszportem konsularnym a jej brytyjski paszport nie byłby w Polsce uznawany jak długo miałaby jeszcze polskie obywatelstwo. A ja chciałem, z powodu moich występόw publicznych tutaj, aby była w Polsce bezpieczna pod protekcją ambasady brytyjskiej, „just in case”. To co nastąpiło pochodziło ze scenariusza Franza Kafki. Reżymowy konsulat powiedział mojej żonie że może ona korzystać z brytyjskiego paszportu w Polsce tylko jeżeli zrezygnuje z polskiego obywatelstwa. Prawnie i za poradą konsula uzasadniała ten akt zrzeczenia na podstawie brytyjskiego obywatelstwa jej męża. Lecz po odzczytaniu podania konsul pokręcił głową. „To nie wyjdzie, proszę pani. Przecież pani mąż jest Polakiem.” „Nie, jest obywatelem brytyjskim”, żona tłumaczy. „Tak ale jest pochodzenia polskiego bo ma polskich rodzicόw. Według prawa polskiego posiada obywatelstwo polskie, mimo że nigdy w Polsce nie mieszkał. Co ma Pani zrobić aby dalej zrzec się obywatelstwa? Pani mąż musi też zrzec się obywatelstwa polskiego.” Mozolnie wypełniłem odpowiedni druczek. „Zaraz, zaraz,” mόwi konsul, „aby zrzec się obywatelstwa polskiego musi Pan nam udowodnić że jest Pan polskim obywatelem.” Tego już się od nich nie spodziewałem! „Ale to przecież wy mόwicie że mam polskie obywatelstwo!” „Tak jest.Lecz musi Pan to udowodnić bo inaczej Pan nie będzie mόgł sie zrzec obywatelstwa i Pana żona też nie.” Ręczyć za moją polsczyznę musieliby moi rodzice. Oczywiście rodzice stracili polskie dokumenty gdy ich wywieziono do Rosji. Mama była gotowa jednak wypełnić odpowiedni druk ale znowu problem. Była lwowianką. To nie pasowało. Dopiero jak po paru miesiącach namawiania mόj ojciec, urodzony w „pasującej już”Mławie, wypełnił należyty formularz to żona (i ja) mogliśmy zrzec się obywatelstwa PRLu. Przydało się to nam w czasie stanu wojennego. Zaaresztowano moją żonę na grancy w Kunowicach i oskarżono ją o przemyt dokumentόw z opozycji. Co prawda nic nie znależli bo w odpowiednim momencie dokumenty przekazała komuś innemu. Ale przesiedziała zimową noc w ciemnym nieogrzewanym lochu, nim pod naciskiem właśnie brytyjskiej ambasady została wypuszczona a komuchy musiały się jeszcze długo tłumaczyć Brytyjczykom dlaczego została zatrzymana. Dziś, po nowej ustawie przywrόcenia obywatelstwa polskiego tym ktorzy byli zmuszeni jej się jego zrzec aby zamieszkać za granicą, tą farsę będzie można wreszcie odwrόcić. Konsulat podjął dobrowolnie inicjatywę przywrόcenia mi obywatelstwa ktόrego na tak krόtko formalnie posiadałem. Jestem im za to wdzięczny i przyjmuje to z dumą. Będę miał polski paszport a mόj syn prawo do obywatelstwa polskiego z ktόrego też jest bardzo dumny. W poniedziałek Konsulat wysłał moje podanie do Warszawy. No i wreszczie będę mόgł głosować w wyborach polskich. Ale na kogo? Na swobodną Europolskę, lekkomyślnie gotową na ograniczenia suwerenności fiskalnej? Czy na zakompleksiony patriotyczny Kaczystan? Czy na pozbawioną charyzmy PO Tuska czy na nerwowe podskoki PiSu Kaczyńskiego? Czy na nieskomplikowane nowe elastyczne społeczeństwo ktόre maluje barwy narodowe na policzkach swoich dziewcząt, czy na podgorączkowych super-patriotach otaczających polskimi barwami mogiły ofiar katastrofy smoleńskiej? Czy na pragmatykach władających dobrze językiem angielskim i opierających się na przewlekłej Konstytucji Trzeciej Rzeczpospolitej, czy na szeregi gniewnych wichrzycieli wymachujących groźnie swoimi egzemplarzami listy Wildsteina? To dwa odmienne a nawet wzajemnie wrogie narody z innymi genami, z innym DNA. Ale poza i ponad tych podziałόw jest ta moja Polska – Warszawa dumna i ordestaurowana, Krakόw kąpiący się w oparach swojej historii, Jagielońska Polska rozległa, demokratyczna i wielonarodowa, mądry Kopernik i odważna pani Skłodowska, husaria i ułani, harcerskie piosenki przy ognisku, Wyspiański i Prus, Papież Jan Paweł i Solidarność, Pieniny i pojezierze, wysoka jakość naszej żywności eksportowej, szeregi naszych wspaniałych informatykόw, polska gościnność zarόwno za Euro jak i za Wierzynka, nowa młodzież polska rozpływająca się po Europie bez kompleksu i bez lęku, przyjmując bezkrytycznie i bez refleksji tą miłość swobody i szacunku dla innych kultur odziedziczoną po tych przodkach ktόrzy musieli kiedyś tą wolną Polskę wywalczyć a potem wykształcić. I teraz ja już do tej Polski będę należał, nie tylko duchowo jak dotychczas, ale już z odpowiednim papierkiem. Wiktor Moszczyński 10 sierpnia 2012 „Dziennik Polski” w Londynie

Wednesday 25 July 2012

Kombatanci nie chcą iść do grobu

Sobota była piękna i słoneczna. Kto mądry wyjeżdzał nad morze. Kto odważny na spacer w gόrach. A kto społecznik pojechał na zjazd kombatantόw w domu parafialnym w Leicester. Niestety też należałem do tych obowiązkowych. Jechałem z ciężkim sercem jako przedstawiciel mojego koła kombatanckiego w Londynie bo spodziewałem się zobaczyć garstkę sfrustrowanych działaczy narzekających na władze centralne Stowarzyszenia. Pomyślałem sobie że to znowu sytuacja jak Fawleycourt gdzie ludzie ocknęlii się że ich kluby i koła są już w ostatniej fazie likwidacji przez władze organizacji. Ponarzekają, ponarzekają, pomyślałem, a proces likwidacji ich dorobku przez londyńczykόw pόjdzie naprzόd. Tymczasem zebranie zwołano statutowo na podstawie prośby 872 członkόw SPK co stanowi dużo więcej niż połowę członkόw organizacji. Trafiłem więc na grupę około 50 oddanych społecznikόw ze Szkocji i Anglii pełnych zapału i optymizmu gotowych do frontalnego ataku na te władze w Londynie ktόre ignorowały ich dotychczasowe komentarze, prośby i protesty o utrzymanie swoich lokalnych organizacji i dobytku. Kluby założone 50 lat wcześniej przez wysiłek lokalnych członkόw nagle szły na szmelc z zyskiem wyłącznie dla centrali ktόra tą decyzję zamknięcia podjęła jednostronnie a pieniądze ze sprzedaży inkasowała na fundację mającą kontynuować ich działalność pod nadzorem obecnych tylko członkόw zarządu. Była to już ostatnia godzina bo w październiku tego roku zapowiedziany był ostateczny zjazd likwidujący cały majątek a wszystkie koła miały obowiązek do najbliższego grudnia rozwiązać się i przekazać resztkę lokalnego majątku, włącznie z cennymi sztandarami, powiernikom Fundacji w Londynie. Tymczasem delegaci reprezentujący 15 kόł SPK wcale nie lamentują. Głosują. Na wniosek młodego delegata z Bristolu, przedstawiono wniosek o odwołanie wszystkich władz SPK Wielka Brytania. Wszystkich to znaczy wszystkich, a więc członkόw Zarządu Głόwnego, powiernikόw trustu Fundacji SPK, dyrektorόw PCA Ltd (spόłki odpowiedzialnej za wszelką działalność gospodarczą SPK), wszystkich członkόw Komsiji Rewizyjnej. Nawet oberwało się przewodniczącemu jedno-osobowego Sądu Kolezeńskiego, reprezentującego koło, już dawno temu zlikwidowane przez te władze do ktόrych należy. On też ma odejść. Zawodowy prawnik siedział z boku na zaproszenie Zjazdu z żόłtym egzemplarzem Statutu Stowarzyszenia w ręku robiąc od czasu do czasu uwagi aby zapewnić że decyzje nadzwyczajnego zjazdu byly upoważniające dla wszystkich członkόw i zarządu Po aktu destrukcji, powstał moment twόrczości. Powołano demokratycznie, systematycznie, pod okiem tegoż prawnika, nowe władze, obejmujące wszystkie funkcje po tych zwolnionych. A potem powiedziano tym nowo wybranym władzom, jedźcie teraz do dalekiego Londynu, przejmiejcie w imieniu Zjazdu biura, odwrόdcie obecny program likwidacji, odwołujcie wszelkie prόby sprzedania budynkόw zarόwno czynnych jak i tych stojących pusto, i pozwόlcie nam znowu prowadzić działalność kulturalną i gospdarczą i dopuszczać nowych członkόw wśrόd nowych Polakόw na ich terenie. To takie przecież proste. A jak na to zareagują stare władze otrzymawszy pisemne zawiadomienie o swoim zwolnieniu? W momencie oddania do druku jeszcze nie wiadomo choć jedna z władz, skonfontowana z nowo wybranymi władzami, starała się odrzucić ważność decyzji powziętych w Leicester, nie czując powodu do rezygnowania ze swoich funkcji. Sytuacja jest zarόwno smutna i dramatyczna. Z jednej strony mamy stare władze organizacji kombatantόw wśrόd ktόrych jest jeszcze mała garstka autentycznych kombatantόw częściowo już poważnie chorych czy w szpitalach, a przy nich członkowie rodzin kombatanckich często bardzo zasłużonych jako społecznikόw i działaczy kombatanckich, przeważnie ale nie wyłącznie zamieszkałych w Londynie. Świadomi że ubywają nie tylko kombatanci, ale i ich rodziny ktόre mniej się angażują w sprawy polonijne, gotowi są wyjść z najprostrzym rozwiązaniem, a mianowicie wszystko zamknąć, spieniężyć i założyć paremilionową fundację ktόrym odchodzący zarząd będzie zarządzał. To wielki spokόj dla wszystkich, i rola odegrania wielkiego mecenasa dla tej grupy zarządzającej fundacją. Z drugiej strony niemniej zasłużeni działacze społeczni utrzymujący życie polskie w terenie, gdzie rzadko kiedy polski londyńczyk zaglądnie (poza misją katolicką i konsulatem oczywiście). Dla nich tradycja i trzon organizacyjny SPK to najlepszą gwarancją przetrwania polskich wartości na tych terenach. Około pόł mliona Polakόw żyje poza Londynem, w wielkich miastach jak Birmingham, i małych miasteczkach jak Grantham czy Redditch. Pamiętajmy że 20,000 polskich dzieci rodzi się rocznie w Wielkiej Brytanii, z czego dwie trzecie poza Londynem. Kto się zajmie podporą dla szkόł polskich gdy te koła i kluby zrzeszające ich rodzicόw będą zlikwidowane? Władze centralne SPK liczą na tradycyjną karność i koleżeństwo w organizacji operującej często wokόł noszenia sztandarόw i uczęszczenia na baczność w poważnych rocznicach. Ale karność nie jest zaletą nowoczesnej organizacji społecznej i demokratycznej a koleżeństwo wylatuje przez okno gdy grożą ich planom oddolne ruchy protestujące. Bunkier nie chce zawrόcić z drogi. Gdzie tu koleżeństwo gdy jednym pociągnięciem piόra Londyn zakmnął największe koło w Manchesterze z przeszło 200 członkami gdy przygotowywało się na przetrwanie jako niezależne koło po likwidacji organizacji krajowej? Gdzie koleżeństwo gdy ostry telefon od członka władz do postarzałego kombatanta wybierającego się na zjazd w Leicester doprowadził do potencjalnego zawału w szpitalu? Wszyscy mają nadzieję że konflikt będzie zażegnany bez procesu sądowego. W wspόłpracy z kulejącym nieco Zjednoczeniem Polskim, Stowarzyszenie Kombatantόw, zmodernizowane jako instytucja i sieć klubόw dla wszystkich Polakόw na tych wyspach, powinno być głόwną organizacją społeczną na tym terenie, lojalne zarόwno tradycjom kombatanckim jak i nowemu narybku osiedlającego się w Albionie na stałe. Marzenia z lat 60ych Jarosława Żaby o Powszechnej Organizacji Polskiej w Wielkiej Brytanii mogą jeszcze ujrzyć światło dzienne. Jak skomentował by to poeta Adam Asnyk: „Trzeba z żywymi naprzόd iść Po życie sięgać nowe A nie w uwiędłych laurόw liść Z uporem stroić głowę.” KOMUNIKAT PRASOWY Zjazd Nadzwyczajny Stowarzyszenia Polskich Kombatantόw Wielka Brytania ktόry odbył się 21 lipca 2012 w Sali Parafialnej w Leicester odwołał jednogłośnie cały Zarząd Głόwny SPK Wielka Brytania, wszystkich powiernikόw Fundacji SPK, członkόw Komisji Rewizyjnej, przezesa Sądu Koleżeńskiego i dyrektorόw spόłki PCA Ltd (ktόra zarząda gospodarką Stowarzyszenia) na podstawie ich programu likwidacji organizacji w sposόb niezgodny ze statutem i wbrew woli większości członkόw SPK WB. Zjazd wybrał nowy Zarząd, nowych dyrektorόw PCA Ltd i nowy Komitet Rewizyjny. Na nowego prezesa wybrano Wiktora Moszczyńskiego z Londynu i czterech wizeprezesόw: Halina Kalinowska z Kirkcaldy w Szkocji, Andrzej Rόżycki z Manchesteru, Tomasz Każmierski z Southampton i Krzysztof Lus z Bristolu. Zjazd został zwołany zgodnie ze Statutem na prośbę pisemną 872 członkόw SPK, co stanowi więcej niż 51% członkόw Stowarzyszenia. Celem Zjazdu bylo powstrzymanie starych wladz od likwidacji organizacji SPK Wielka brytanii i likwidacji poszczegolnych klubow i kol terenowych. Wyprzedaż majątku bez zgody członków doprowadziłi do utratu prawie 50% całości majątku a Statut SPK nie byl szanowany w wykonaniu tych czynnosci. Duze wzburzenie uczestnikow Zjazdu wywolala likwidacja kola SPK w Manchesterze przez ustepujace wladze. Na Zjeżdzie uczestniło 26 delegatόw reprezentujących 15 kόł posiadających 963 członkόw co rόwnież stanowiło więcej niż 51% członkόw. 5 innych kol wyrazilo poparcie ale delegaci ich nie byli obecni na Zjezdzie i nie mozna bylo ich glosow wziac pod uwage. Listy powiadamiające o dymisji wysłane zostały natychmiast do wszystkich odpowiednich członkόw władz SPK WB. Zgodnie z wola Zjazdu nowe władze nie będą wyzbywały się majątku, a Domom Kombatanta przywrócą dawną świetność. O dalsze informacje prosze komunikowac sie z Wiktor Moszczynskim 07768805699 (tylko wieczorem) i z Krzysztofem Lusem 07918161681.

Wednesday 11 July 2012

Verdun na Froncie Wschodnim

Za dwa lata państwa zachodniej Europy będą obchodzić setną rocznicę wybuchu Pierwszej Wojny Światowej. W kolektywnej pamięci uczestniczących narodόw wojna ta była kataklizmem politycznym, moralnym a ostatecznie i biologicznym. Pamiętamy ponure oblicza okopόw i drutόw kolczastych w ktόrych żołnierze żyli w opłakanych warunkach wśrόd huku armat i śpiewu cekaemόw. W ciągu jednego dnia ginęło setki tysiące żołnierzy walczących o mały skrawek błotnistej ziemi pokrytej kraterami i wysłanej ciałami kolegόw i wrogόw. Te monstrualne wizje piekła i bezustannego cierpienia odtwarzano w όwczesnych obrazach(Sargent, Nevinson), powieściach (Remarque, Mann) i poezji (Sassoon, Owen). Z samego imperium brytyjskiego zginęło 950,000 żołnierzy a niemal 2 miliony zostało rannych. Francuzi stracili 1.4 miliony, Niemcy 2 miliony, Rosjanie 1.7 miliony, Austro-Węgry 1.2, Włosi 460 tys., Rumuni 330tys., Turcy 300tys., Serbowie 127tys. Najbardziej oszczędni w życiu ludzkim byli jeszcze Amerykanie ktόrzy stracili „tylko” 115 tys. Są to straty militarne o tak gigantycznych rozmiarach że zaważyły ciężko na psychice przyszłego pokolenia poszczegόlnych państw. Pierwsza wojna światowa miała być tą „Wielką Wojną”, tą wojną ostateczną ktόra miała zakończyć wszelkie wojny. Mimo ostatecznego zwycięstwa Francuzi i Brytyjczycy szczegόlnie liczyli się z tym że już więcej takich poświęceń od swoich żołnierzy nie mogą wymagać i to doprowadziło 20 lat pόźniej do chęci unikania wojny z Hitlerem za wszelką cenę, szczegόlnie przez Francję, ktόra straciła 5% swojej ludności w Pierwszej Wojnie. Przed pierwszą wojną pomniki i cmentarze wojenne koncentrowały się na erekcji łukόw tryumfalnych i pomnikόw indywidualnych przywόdcόw gloryfikujących wojnę i nakłaniających przyszłe pokolenia do poniesienia podobnych ofiar dla swojego narodu. O masie ofiar zwykłych szeregowych zapominano. Natomiast ciężke straty wojenne w latach 1914-18 na zachodnim froncie przyniosły nowy element - poczucie ofiarności poszczegόlnych żołnierzy a zarazem beznadziejności wszelkich wojen. Zaczynano budowę wspaniałych pomnikόw i specjalnych cmentarzy do ktόrych poszczegόlne państwa angażowały najwybitnieszych architektόw i inżynierόw. Najwspanialsze budynki przypominały nowe katedry poświęcone wyłącznie pamięci tych żołnierzy ktόrzy zginęli na polu bitwy. Największe brytyjskie pomniki powstały w Ypres, Arras i Thiepval, francuskie w Verdun i Abian St Nazaire, kanadyjski w Vimy, niemiecki w Neuville-saint-Vaast. Na samej tylko francuskiej Flandrii i Artois jest 340 pomnikόw i cmentarzy wojennych. Te zwłoki ktόre można było zidentyfikować uhonorowane zostały imiennie i pochowane w okolicy w ktόrej zginęli. Nie odsyłano ich do kraju pochodzenia ale w każdym miasteczku i każdej wiosce we Francji i Anglii stawiano lokalne pomniczki i obeliski na ktόrych były wyryte poszczegόlne nazwiska i rangę wojskową zmarłych synόw danej miejscowości. Podobne pomniki można znaleść w Australii, Kanadzie, w Indiach. Co roku w listopadzie ci ktόrzy preżyli, wraz z rodzinami zmarłych i zaginionych składali więńce. I powszechnie mόwiono – „Będziemy ich wiecznie pamiętać”. Oczywiście nowa wojna nastąpiła. Znowu ginęli, i to już nie tylko żołnierze, ale i ludność cywilna, bombardowana, niszczona, ginąca w obozach i miejscach kaźni. Ale już wojska były bardziej oszczędzane. Po wojnie dopisywano na brytyjskich pomnikach nazwiska nowych ofiar wojny. Ale na pomnikach lokalnych gdzie każde miasteczko wykuwało setki nazwisk z pierwszej wojny, musieli tylko dopisywać paredziesiąt nazwisk z Drugiej Wojny. We Francji jeszcze lepiej. Pamiętam jak trafiłem na taki pomnik w miasteczku w południowej Francji. Pod latami 1914-1918 widniało przeszło 50 nazwisk a w latch 1939-1940 (tak! tu wojna kończyła się 1940 roku!) zaledwie 4 nazwiska. Ale nie było już tych niekończących się nazwisk ktόre zużyto jako mięso armatnie w poprzednim konflikcie. W ostatnich latach, im bliżej setnej rocznicy wybuchu wojny, co raz częściej mόwi się o pojednaniu, o wspόlnych pominkach ofiar europejskiej wojny donowej. Już w Verdun od lat istnieje pomnik wspόlny poświęcony żołnierzom francuskim i niemieckim.Podobne projekty snują się o wspόlnym pomniku na terenie Pas de Calais. Przez przedwczesną śmierć tych młodych żołnierzy buduje się fundamenty międzynarodowej przyjaźni i poczucia wspόlnie przeżytych tradycji ofiarności i potępienia wojny. Tak jak na zgliszczach amerykańskiej wojny domowej powstaje wspόlna mogiła i wspόlna pamięć narodowa Stanόw Zjednoczonych Ameryki, tak samo na zgliszczach i grobach skoszonej przez wspόlną śmierć młodzieży europejskiej wzrasta obecnie Zjednoczona Europa. Za dwa lata przy tych zachodnich pomnikach śmierci nastąpi wielki najzad medialny. Pełno będzie historycznych wspomnień, pojawią się całe szeregi VIPόw i masy odwiedzających delegacji wojskowych, harcerskich i szkolnych z Europy, Australii i Ameryki Pόłnocnej. Tłumy zapełnią centra dla odwiedzających cmentarzy aby przeżyć raz jeszcze beznadziejność konfliktόw i rzezi dawnych lat. Będą smętne pożegnania, hejnały i emocjonalne przemόwienia. I znowu powtόrzą „nigdy więcej” i znowu powiedzą „pokόj i braterstwo.” A więc tak jest na Zachodzie. A na Wschodzie co mamy? Gdzie wschodnioeuropejski pomnik w Thiepval? Gdzie wschodnio-europejska Brama Menińska podobna do tej wyrytej w Ypres? Gdzie mogiły po walkach w Przemyślu czy na pojezierzu mazurskim? Kto w Polsce czy na Ukrainie wspomina walki i ofiary tamtej wojny. Wschodnia Europa przeżywa swoje Golgoty i Holocausty Drugiej Wojny i zapomina o ofiarach Pierwszej Wojny. Tu gdzie ścierały się, głόwnie na terenie obecnej Polski, armie cesarstw niemieckich, rosyjskich i austro-węgierskich. Gdzie walczyli ze sobą i ginęli nie tylko Rosjanie, Niemcy i Austriacy, ale rόwnież należący do ich armii, Polacy, Ukraińcy, Czesi, Bałtowie, Chorwaci... Gdzie w samych tylko walkach na Mazurach w pierwszych dwuch latach wojny, opisanych w epickiej powieści Sołżenicyna „Sierpień 1914”, zginęło pόł miliona żołnierzy. Gdzie w trzech latach wojny armia carska straciła 1.7 milion swoich sołdatόw. Właściwie odpowiedz jest prosta. Na Zachodnim Froncie pomniki stawiały rządy państwowe, władze municypalne, poszczegόlne branże oficjalnych sił zbrojnych. Na Wschodnim Froncie tych nie było. Wszystkie trzy cesarstwa rozpadły się a głόwny teatr wojny miał miejsce w kraju ktόry nie czuł się spadkobiercą czynu zbrojnego państw zaborcόw. Jeszcze na Mazurach Niemcy stawiali pomniki ktόre zostały zrόwnane z ziemią w czasie Drugiej Wojny. Polska nie odrestaurowała ich. Rewolucja bolszewicka rόwnież niszczyła pomniki carskie. Stalin zniszczył na przykład cmentarz wojenny w Moskwie ktόry został odrestaurowany dopiero za Jelcyna. To tak jakby tej wojny w ogόle nie było. Pamiętamy wiersz Słońskiego z roku 1914 – „Las płacze, ziemia płacze, świat cały w ogniu drży...W dwuch wrogich sobie szańcach stoimy ja i ty.” Polacy znaleźli się w szeregach wrogich armii, stając ramię w ramię ze swoim zaborcą i ginąc z nim razem w tych samych walkach gdy po drugiej stronie strzelali do nich inni Polacy ramię w ramię z innym zaborcą. Oblicza się że 3.4 miliony polskich żołnierzy służyło w wojskach trzech okupantόw. Według badań w roku 2004 polskiego demografa Andrzeja Gawryszewskiego ofiarami Pierwszej Wojny Światowej padło 1,130,000 osόb narodowości polskiej, wojskowych i cywilόw. Upamiętniano tych Polakόw ktόrzy zginęli śmiercią żołnierską w Legionach Piłsudskiego czy Armii Błękitnej we Francji, ale nigdzie nie upamiętniono tej globalnej cyfry ofiar. I nie upamiętnionio tych co zginęli na wschodnim froncie o innej narodowości. Bo czyja to ma być odpowiedzialność? Mόj dobry znajomy dr Edmund Gimżewski uważa że upamiętnienie tych strat jest odpowiedzialnością nas wszystkich, a szczegόlnie rządu polskiego bo jest obecnym gospodarzem terenόw najgorętszych walk. Ta krew lała się w Karpatach, pod Kaliszem, koło Łodzi, nad Wisłą, na Mazurach. Jeżeli mamy czcić tych co zginęli na Zachodnim Froncie, to w czym byli gorsi czy mniej godni pamięci żołnierze i cywile na Wschodnim Froncie? Dr Gimżewski przygotowuje memoriał do polskiego rządu aby wziął inicjatywę i postawił podobny pomnik-katedrę dla tych wszystkich żołnierzy – Polakόw, Rosjanόw, Niemcόw, Austriakόw, Węgrόw, Ukraińcόw, Czechόw, Slowakόw ktόrzy padli na naszym terenie. Proponuje erekcję takiego pomnika, na przykład w Olsztynie, gdyż w tym wojewόdztwie trwały najkrwawsze walki. Pomnik ten mόgłby zostać symbolem wszystkich narodowości bez względu na kolor munduru czy przynależności religijnej czy narodowej. W setną rocznicę wybuchu Pierwszej Wojny Polska mogłaby zaprosić wszystkie państwa uczestniczące w tym konflikcie, europejskie i pozaeuropejskie, na wspόlny akt hołdu dla tych wszystkich co zginęli. Polska nie byłaby wtedy tylko krajem gospodarzem międzynarodowych pielgrzymek Holocaustu z Drugiej Wojny Światowej, ale i ofiar Pierwszej Wojny też. Polska znόw stawiałaby siebie w samym sercu Europy jako orędownika pokoju i międzynarodowej zgody. Czasu jest mało. Mam nadzieję że Prezydent Komorowski i obecny rząd Polski szybko podchwycą szlachetną inicjatywę dr Gimżewskiego. Wiktor Moszczyński Londyn „Dziennik Polski” 13 lipiec 2012