Monday 20 November 2017

Uwaga, Idzie Kobieta!


Angelina Jolie na szczycie ONZ w Vancouver

W roku 2014 młoda Soshana Roberts przechadzała się ulicami Manhattanu przez 10 godzin a przed nią szedł kolega ktόry przez dziurę w koszuli na plecach potajemnie filmował jej otoczenie. W czasie jej wyprawy mężczyzni zaczepiali ją w mniejszym czy większym stopniu 108 razy. Ubrana była sugestywnie, ale nie wyzywająco, w T shircie i w jeansach. Wyraz twarzy był poważny ale ani razu nie odezwała się i nie reagowała na jakąkolwiek uwagę czy akcję. A formy zaczepania były przerόżne. Od bardzo niewinnych życzeń dobrego dnia i niewinne lecz nie proszone komplementy, przez gwizdy I seksualne komentarze, aż do osόb proszących ją agresyenie o imię czy o spotkanie, a wreszcie jednego wysokiego osobnika o rozwniętych barach ktόry w milczeniu dotzymywał jej kroku przez przeszło 5 minut. Był to eksperyment wykonany przez organizację charytatywną Hollaback zajmującą się dokuczliwym publicznym zachowaniem mężczyzn wobec kobiet. Film zrobił furorę na kanale YouTube.
Każdy szanujący się mężczyzna przyglądający się temu filmowi odczułby na moment zawstydzenie z powodu zachowania codziennego swoje gatunku, a może nawet zastanawiał by się czy sam kiedyś choćby myślą, jeśli nie mową czy uczynkiem, popełnił takie wykroczenie wobec kobiety, choćby sprośną uwagą albo nieproszonym komplementem. Na pewno teraz dopiero odczuł jak to wygląda z punktu widzenia młodej kobiety samotnej na ulicach wielkiego miasta.
Oczywiście wielu mężczyzn pozwalało sobie na poważniejsze przekroczenia wobec kobiet niż w większości niewinnych zaczepek na ulicy. Parę lat temu Dominique Strauss-Khan, socjalistyczny kandydat na przezydenta Francji, został zatrzymany po oskarżeniu przez pokojόwkę hotelową o sugestywne seksualne zachowanie, co doprowadziło do szeregu poważniejszych skarg o napastliwym molestowaniu, a nawet gwałcie, przez dziennikarki i wolontariuszki partyjne we Francji. Okazało się że ten potencjalny mąż stanu traktował kobiety jako przedmiot dla swojej własnej przyjemności, nie licząc się zupełnie z ich wrażliwością na jego grubiańskie zapędy. W każdym razie ten szereg skandali zakończył jego karierę polityczną.
Jeszcze większe trzęsienie ziemi sopowodowały oskarżenia ktόre ujawnionne zostały dopiero w tym roku o stałym upokarzaniu ambitnych aktorek, reżyserek i szenografek przez przeszło 20 lat przez właściciela Miramaxu, Harvey’a Weinstein’a. Zapraszał na spotkania, niby związane z ich zawodem, ktόre zamieniały się na potencjalne oferty zatrudnienia w zamian za usługi natury seksualnej. Tym ktόre odmόwiły podobnej oferty, nie tylko zagroził zniszczeniem kariery ale jeszcze założył specjalną agencję złożoną z byłych agentόw Mossadu, aby tropić i rozpracować te “niepokorne” kobiety, używając szantażu pod adresem ich rodzin, aby zatrzymały w tajemnicy zachowanie Weinstein’a. Po czasie, na zasadzie, “ja też”, aktorka po aktorce, łącznie z gwiazdami jak Angelina Jolie i Jennifer Lawrence, złożyły oświadczenia nie tylko o molestowaniu i nieprzyzwoitych ofertach, ale rόwnież o gwałtach. Okazało sie że przeszło 100 kobiet ze świata Hollywoodu było ofiarami jego lubieżności ale paniczny lęk przed brutalnym zachowaniem i mściwością tego filmowego magnata zapewniał mu zmowę milczenia na temat jego wyuzdanego zachowania. Dopiero odwaga tych pierwszych kobiet umożliwiła rozpoczęcie całego strumienia oskarżeń i komentarzy publicznych w prasie i w mediach społecznych ktόre wreszcie położyły kres jego wszechwładzy i doprowadziły do stracenia przez niego wszystkich jego dyrektorskich stanowisk we własnej firmie, oraz odebranie mu tytułu szlacheckiego w Wielkiej Brytanii.
Ten strumień oskarżeń i komentarzy wnet zamienił się w kaskadę i objął inne postacie, najpierw w Hollywoodzie, a potem w innych krajach zachodnich, zarόwno w świecie filmowym, teatralnym a ostatecznie i w polityce. W Wielkiej Brytanii ofiarą tych oskarżeń, zresztą bardzo poważnych, bo obejmujący molestowanie młodych chłopcόw, padł Ameykanin, Kevin Spacey, były dyrektor tradycyjnego teatru szekspirowskiego Old Vic Theatre. Spacey otrzymał poprzednio dwa Oscary i występował w popularnym serialu politycznym “Domek z Kart”. Teraz zaprzestano nakręcać serial a producent Netflix stara się znaleść innego aktora, rόwnie zdolnego , aby Spacey zastąpić. Rόwnież zatrzymano produkcję filmu ktόry był już prawie gotowy w ktόrym Spacey był gwiadą, sprowadzono nowego aktora w głόwnej roli I nagrywają ponownie sceny w ktόrych poprzednio był Spacey, ale już bez niego. Reakcja wobec Spacey była powszechna i brutalna (nawet opuścił go jego agent), ale trzeba przyznać że na to zasługiwał.
Ta sama kaskada trafiła na politykόw brytyjskich. Labour Party miała problem z niewybrednym zachowaniem paru posłόw. Wypłynęła nawet sprawa zgwałcenia jednej z działaczek Partii przez kogoś na wyższym stanowisku partyjnym. Sprawą miala się zająć policja. Chronoloigcznie jednak, pierwszy poleciał minister obrony Sir Michael Fallon. Z początku chodziło o stosunkowo trywialną sprawę położenia ręki na kolanie dziennikarki czternaście lat temu. Lecz potem okazało się że miał cięższe przewinienia, robiąc rόżne lubieżne uwagi i dotykając inne części ciała kobiet. Najbardziej na niego obrażona była rywalka polityczna Theresy May, Angela Leadsom. Ta stwierdziła że kiedyś, gdy narzekała w rozmowie że ma zimne ręce, minister zasugerował jej żeby “włożyła ręce tam gdzie ma ciepłe miejsce”. Komentatorzy męscy byli zdziwieni że taka żartobliwa wypowiedż mogłaby by być uważana za obraźliwą, lecz zależy komu to się mόwi, i w jakim kontekscie taka wypowiedż miała miejsce. Pod obstrzałem jest rόwnież wicepremier Damian Green za zbyt lekkomyślne komentarze. Najbardziej zaskoczyła jednak wypowiedź posłanki brytyjskiej ktόra stwierdziła że aby uniknąć obrażania kobiet pracownicy w biurze nie powinni przekomarzać się wzajemnie, tylko pracować. Byłaby to jakby zapowiedź nowej ery purytańskiej pozbawionej humoru i rozrywek.
Kto komu? To jest tu istotną kwestią tego problemu. Nie chodzi tu o lubieżność męską. W końcu kobiety też mogą być lubieżne. Jest to częścią codziennego wspόlżycia męskodamskiego. Kobiety szczycą się że od lat 60-ych ubiegłego wieku mogą swobodnie rozwijać swoją wyzwoloną seksualność bez interwencji męskiej. Dziś jednak chodzi tu, nie o seks, czy sprośny humor, ale o nadużycie władzy przez mężczyznę ze względu na jego stanowisko i możmość patronatu. I w państwach zachodnich dobrze to zrozumiano. W Szwecji, oskarżony w obliczu licznych wypowiedzi w Facebooku poszkodowanych kobiet, wybitny dziennikarz musiał się poddać do dymisji. Jedna pracowniczka parlamentu europejskiego w Brukseli zanotowała 420 incydentόw molestowania seksualnego w okresie trzech lat pracy. We Francji powstał popularny wątek na Facebooku pt. “BalanceTonPorc” (ujawnił swojego prosiaka) do ktόrego dopisało się 50tys. kobiet w ciągu jednego dnia. Zarόwno prezydent Macron, jak i Theresa May, mają zamiar wprowadzić radykalniejsze rozwiązania prawne i zwyczajowe w sprawie molestowania. Prezydent Trump nie bardzo widzi taką potrzebę.
A w Polsce? W Polsce dziennikarze nowej elity post-dobrozmianowej już wiedzą co mają powiedzieć. Marcin Wolski pisze w “Gazecie Polskiej” że “chcąc wykluczyć element kokieterii, należałoby wszystkie niewiasty odziać w burki”. Poczem winę za to że Weinstein tak się zachował, zwalił na kobiety, pytając ile “osobiście zgłosilo się do niego z seksualną ofertą, ile nagabywało, marząc o roli, a on, słaby samiec, ulegał”. Piotr Skwieciński w swoim felietonie potępia zwolennikόw “lewackiej akcji, ktόra jest wykwitem ideologii radykalnie lewicowo-liberalnej, i służy .... zastraszeniu wsystkich mężczyzn i wtrąceniu ich w poczucie winy”. To są wypowiedzi asόw prasy w kraju gdzie rząd odmawiał podpisania konwencji antyprzemocowej bo “to uderza w rodzinę”, a w Sejmie jest propozycja zakazania antykoncepcji awaryjnej bo kobiety “będą łykać jak cukierki”.
W Polsce Centrum Praw Kobiet już od początku obecnych rządόw straciło rzadowe dotacje a obecnie po ostatnich demonstracjach kobiet w obronie swoich praw, policja skonfiskowała im komputery i wydrukowaną dokumentację. Niestety w tym wypadku żelazna kurtyna znowu zapadła między Polską a zachodnią Europą, ale w kształcie wielkiego żelaznego pasa cnoty.
Wiktor Moszczyński Tydzień Polski - 24 listopad 2017.

Wednesday 8 November 2017

Los Polakόw na angielskim Podlasiu

Krajobraz pόłwyspu East Anglia, najbardziej położonego na wschόd terenu Wielkiej Brytanii, jest rzeczywiście malowniczy. Łagodne zalesione lub pokryte zbożem pagόrki, przeplatane jeziorami i wijącymi rzekami, lecz pozbawione wielkich miast i ciężkiego przemysłu, przypominają nieco w Polsce wystawione najbardziej na wschόd Podlasie. I tu i tam ludność posiada raczej niższe wykształcenie niż średnia krajowa i uzyskuje niższy dochόd niż w innych częściach kraju. Większość ludności East Anglia głosowała za wyjściem z Unii i, tak jak ludność Podlasia, nie czuje się wygodnie w wielkomiejskim żywiole europejskim. Pamiętam nawet jak kiedyś mieszkałem w hrabstwie Suffolk ktόrego mieszkańcy określali siebie jako “silly Suffolk” a wszelkie osobistości podejmujące decyzje gospodarcze czy polityczne były dla nich “cudzoziemcami”, tzn. pochodzili z Londynu czy z pόłnocnej Anglii.
Lecz i tu, w jak każdym zakątku Anglii, mieszkają teraz polskie rodziny. Tak jak wszędzie, zatrudnieni są w biurach, w służbie zdrowia, w fabrykach, a szczegόlnie w produkcji towarόw spożywczych. Mają parafie, polskie szkόłki i polskie sklepy. Lecz nie czują się tu tak pewni siebie jak na przykład w Londynie. Tu szybciej napotykają na ulicy na krytyczne uwagi czy wyzwiska gdy matka rozmawia z dzieckiem po polsku. Tu częściej niepokorni sąsiedzi utrudniają polskim rodzinom życie konfrontacyjnym zachowaniem i nawoływaniem do rychłego wyjazdu z Anglii. Opowiedziano mi przypadek gdzie policjant, wezwany w końcu przez polską rodziną prześladowaną przez nahalną sąsiadkę, po spotkaniu i wypiciu herbatki z sąsiadką kazał Polakom zaprzestać swoich skarg i zaproponował “aby wrόcili do swojego kraju jak im się tu nie podoba”. Widać że to nie jest Londyn.
W zeszłą niedzielę zaprosiła mnie do Great Yarmouth bardzo aktywna Polka, Dorota Darnell, ktόra prowadzi biuro doradcze “Athena Immigration Advice”. Dorota walczy sprytnie i odważnie o swoich podopiecznych (głόwnie Polakόw, ale też i innych obywateli unijnych jak Portugalczykόw). Pomaga w wypełnienu formularzy na stałą rezydenturę czy na obywatelstwo brytyjskie, może udostępnić porady od lokalnych prawnikόw brytyjskich z ktόrymi ma umowę i broni Polakόw przed eksploatacją przez bezwględnych pracodawcόw i nieodpowiedzialnych gospodarzy domu.
Dam przykłady. Przy pomocy pani Doroty poznałem Panią ktόra pracowała już siedem lat w firmie płącąc, w swoim mniemaniu, za ubezpieczenie zdrowotne i emeryturę, aż się okazało że przez ten cały okres właściciel firmy, zatrudniający zresztą paredziesiąt osόb tak samo naiwnych jak nasza Polka, nie płacił nic na ich fundusz emerytalny i nic na National Insurance. Pod groźbą wzięcia go do sądu przez Panią Dorotę szef wyrόwnał należne national insurance, ale ten okres siedmiu lat bez wpłaty na emeryturę był już dla niej nieodwracalnie stracony. Inna rodzina, ktόrą też poznałem, płaciła komorne lącznie z opłatą za ogrzewanie, ale właściciel domu nie podłączał ogrzewania centralnie w czasie zimy tak że lokatorka musiała potajemnie podgrzewać dom grzejnikiem. Dopiero Pani Dorota wytłumaczyła zarόwno jej jak i rόwnież godpodarzowi że to jest jego obowiązek aby w mieszkaniu włączono kaloryfery gdy temperatura spadała poniżej 20 stopni.
Głόwny problem polegał na tym że Polacy często nie znali swojego prawa i bali się konfrontacji z wlądzą brytyjską. Nie zawsze wynikało to ze słabej znajomości języka angielskiego, choć dla wielu to był istotny problem. Ale nawet kiedzy znali język angielski brakowało im pewności siebie aby postawić na swoim i bronić swoich njbardziej zasadniczych praw. Pani Dorota parokrotnie podkreślała mi w rozmowie że chodzi jej o to aby Polacy nauczyli się od niej że nie są czymś gorszym niż otaczJący ich Anglicy. Wręcz na odwrόt. Pozatem nakłania ich do czynnego udziału w następnych wyborach samorządowych.
Lecz we wrogiej atmosferze wobec obcokrajowcόw w okolicach Great Yarmouth, nie łatwo jest walczyć o swoje prawa i Pani Dorota zmaga się z obojętnością administracji lokalnej, np. policji, czy pracownikόw Job Centre, ktόrzy Polakόw traktują niedbale bo i jedni i drudzy są przekonani że po marcu 2019 wszyscy Polacy będą zmuszeni opuścić Wielką Brytanię, nawet jeżeli mają stałą rezydenturę. Ignorancja lokalnych czynnikόw jest przerażająca i po prostu odzwierciedla szeroko przyjętą zasadę że Polacy i inni zabierają prace rdzennym Brytyjczykom. Mόwię “szeroko” dlatego że gdy zaszokowane dzieci moich rozmόwcόw usłyszały od kolegόw w klasie że mają wracać do Polski, nauczycielka odpowiedziała rodzicom że chyba jej dziecko to źle zrozumiało, a innym razem że dzieci tylko powtarzają poglądy swoich rodzicόw i nic na to nie można poradzić. Nie znam ani jednej szkoły w Londynie gdzie dopuszczono by do takich uwag.
To przedświadczenie że Polacy niebawem wyjadą, jakby zatwierdzone przez referendum i przez brak decyzji obecnego rządu co do przyszłości pobytu obywateli unijnych, ujawnia się też w uprzedzeniach pracodawcόw. Sama Pani Dorota, gdy szukała zatrudnienia ostatnio na stanowisku kierowniczym w firmie doradczej, otrzymała odpowiedż że taka praca jest dostępna tylko dla obywateli brytyjskich, a Polka mogłaby najwyżej dostać pracę w “call centre”. Taka wypowiedź jest zupełnie nielegalna w kraju unijnym bo nie może być dyskryminacji obywateli unijnych, lecz w przeświadczeniu lokalnej ludności Wielka Brytania JUŻ opuściła Unię, i właściwie niewiadomo po co ci Polacy tu się jeszcze pętają.
Jak mają reagować ludzie lokalni kiedy urzędnicy w krajowej siedzibie Home Office traktują Polakόw nie lepiej. Pani Dorota dawała mi przykład złośliwego niedbalstwa urzędnikόw, a szereg osόb z jej teczek poznałem osobiście w czasie mojej jednodniowej wizyty. Jednej Polce, na przykład, żyjącej tu już szereg lat, odmόwiono stałej rezydentury bo jej małżeństwo z Pakistańczykiem uważano za podrabiane (“bogus”) mimo że są autentycznym małżeństwem zawartym w lokalnym ratuszu.
Druga Polka, zatrudniona przeszło 11 lat w biurze wynajmu mieszkań, złożyła podanie o rezydenturę. Po paru tygodniach zwrόcono paszport bo wzięli już należną kopię dokumentu. Zaś po paru następnych miesiącach odrzucono podanie bo urząd nie posiadał już jej zwrόconego paszportu. Potem odesłano jej następne z kolei podanie bo brakowały zdjęć. Lecz te zdjęcia w odpowiedniej kopercie były dołączone do zwrόconych dokumentόw.
W innym wypadku Pani Dorota dostała odmowę dla swojego klienta bo rzekomo nie posiadali jej aktu urodzenia. Zadzwoniła do odpowiedniego urzędnika i kazała jeszcze raz sprawdzić, po czym urzędniczka przeprosiła bo “znalazła” akt urodzenia leżący na podłodze. U tego samego klienta Home Office zatwierdził prawo pobytu syna Krzysztofa, ale dokument przybył z błędem w pisowni. Złożone zażalenie i Home Office powiedział że nie może nic zmienić i żeby przysłać ponownie drugie podanie na ten sam dokument.
Inna osoba pracująca już tu 12 lat nie dostała rezydentury bo nie była zarejestrowana z lokalną kliniką. Okazało się że leczyła się wyłącznie w Polsce. Przecież nigdzie nie było prawa nakazującego korzystanie z angielskiej służby zdrowia. Powόd odmowy był wyssany z palca.
Wszędzie odmowy z tak błahych a nawet fałszywych powodόw następują szybko i tylko część wysłanych kosztόw jest zwrόcona. Natomiast udanych podań w obecnym roku o rezydenturę nie ma żadnych. A gdy Pani Dorota wysyła oficjalne skargi do Home Office na podane adresy emailowe, po jakimś czasie adresy te są pozmieniane a jej skargi stają się przez to przedawnione i nieaktualne. Scenariusz tych podań mόgłby napisać Franz Kafka, choć w rzeczywistości chce się nad tym płakać.
Może, żyjąc w Londynie, jesteśmy uodpornieni na tego rodzaju traktowanie lecz w terenie istnieje prawdziwa dyskryminacja na każdym kroku, personalna, urzędowa i prawna. Do jakiegoś stopnia nasza dzielna Pani Dorota może jeszcze kruszyć kopie o sprawiedliwosc dla naszych rodakόw, i za to jej należy się medal, lecz uważam że z tym złośliwym i chyba kierowanym niedbalstwem urzędowym powinny się zająć instytucje polskie i brytyjskie z potecjalnie większą siłą przebicia. Gdy słuchamy głosu brytyjskich urzędnikόw w Londynie i Birmingham mamiących nas o rzekomym wspaniałomyślnym “settled status” gwarantowanym przez prawo brytyjskie, nie bądźmy naiwni. To wszystko fikcja. Dla większości naszych rodakόw w terenie tylko to co się dzieje przykładowo na angielskich kresach wschodnich jest prawdziwe. I tylko międzynarodowa umowa zagwarantowana przez prawodawstwo unijne zapewni wszystkim Polakom i innym obywatelom unijnym prawo pozostania tutaj po Brexicie.
Wiktor Moszczyński Tydzień Polski 10 listopad 2017