Thursday 18 September 2014

Zbliżają się już Słupy Graniczne

Znajduję się w sytuacji nie do zazdroszczenia. Dziś piszę felieton na temat referendum szkockiego który będzie czytany w piątek lub sobotę przez czytelników Dziennika Polskiego po ogłoszeniu wyników głosowania. Wobec tego będą oceniać mój tekst dość pobłażliwie. Tak jak autorzy piszący historię zawsze wydają się mądrzejsi po fakcie niż ci którzy tą historię tworzyli. Do ostatniej chwili nie możemy ocenić wyników bo do ostatniej chwili głosy za i przeciw są zbyt do siebie zbliżone. W jednym sondażu głosy za niepodległością oceniane są na wysokości 53%, zaś inne firmy sondażowe dają podobną przewagę głosom pro-unijnym. Jedni oceniają liczbę głosów jeszcze niezdecydowanych na 3% a inni na 6% i ostatnie podchody wyborcze, już bardzo emocjonalne, są skierowane do tych nie zdecydowanych, wśród nich 60,000 Polaków mających prawo głosu. Czy Szkocja ma zerwać wszystkie więzi które istnieją od czasu kiedy dynastia Stuartów odziedziczyła tron bogatszej potężniejszej Anglii, tak jak dynastia Jagiellonów kiedyś odziedziczyła tron bogatszej Korony Polskiej? Po czasie, pod groźbą interwencji Ludwika XIV, te więzi stały się trwalsze poprzez Ustawę Unijną w roku 1707, czyli ekwiwalent naszej Unii Lubelskiej , i podporządkowano ten kraj, a szczególnie ich zdziczałych “kozaków” w tartanowych spódniczkach, by wspierali imperialne berło służąc pod wspólnym niebiesko-czerwono-białym sztandarem w podboju świata. Szkoci mieli swój osobliwy wkład nie tylko w tym podboju, ale również w skutkach rewolucji przemysłowej i rozwoju mechanizmów brytyjskiej demokracji którą naśladowano na różnych kątach kuli ziemskiej. Szkoci partycypowali w całej epopeii Pax Britannica, zarówno w tym co było najlepsze i co było najgorsze. Ten okres wspólnego dobrobytu przetrwał aż do końca XX wieku. Z czasem znudzeni już tą Unią z Anglią młodzi Szkoci wsparli w wyborach Szkocką Partię Narodową (SNP). Poprzedni rząd brytyjski wprowadził wówczas duże i popularne zmiany konstytucyjne w Szkocji dając temu państwu po raz pierwswzy swój własny parlament i własny budżet. To rozbudziło w Szkocji większe poczucie dowartościowania swojej inności wobec Wielkiej Brytanii z czego skorzystała jeszcze bardziej SNP, dotychczas bezskutecznie promującą romantyczną chimerę niepodległości Szkocji. Lecz gdyby nie kryzys bankowy który zachwiał całym systemem światowym, podważając z kolei wszystkie fundamenty prawne, cele gospodarcze i wartości etyczne na których oparty był powojenny europejski model rynkowy, Szkocja dalej by prosperowała pod parasolem brytyjskiego państwa. Zachwiane autorytety w Brukseli i Westminsterze i rygory finansowe narzucone przez nowo wybrany rząd koalicyjny Camerona w roku 2010 dały Szkotom poczucie że Wielka Brytania ciągnie Szkocję za sobą w nie odpowiednim kierunku opuszczenia Unii Europejskiej i powolnego demontażu państwa opiekuńczego. SNP zdobyło już poważniejsze zaufanie społeczne wygrywając dwukrotnie wybory regionalne do szkockiego parlamentu i wykazując swoją fachowość w administrowaniu kraju. Partie brytyjskie Labour i liberałowie powoli lecz systematycznie traciły swoich zwolenników wśród wyborców szkockich, a konserwatyści zostali zupełnie zmieceni ze szkockiej sceny politycznej tak że ich rządy z Westminsteru widziano już jako obce rządy okupacyjne. Politycy angielscy, a przedewszystkiem ci tworzący elitarne środowiska rządowe, nie doceniali w pełni zmiany nastrojów w Szkocji. Chcąc przygasić ambicje niepodległościowe SNP, premier brytyjski David Cameron wynegocjował z Alexandrem Salmondem, szkockim pierwszym ministrem, zezwolenie na trzeci z kolei referendum ale odrzucił bardziej umiarkowaną opcję dalszej dewolucji władzy parlamentowi szkockiemu, zostawiając tylko dwie krańcowe opcje:– niepodległość – tak albo nie! Wyraźna jeszcze wówczas przewaga anty-niepodległościowa w nastrojach szkockiego elektoratu uśpiła czujność Westminsteru, nie biorąc pod uwagę dużą “dziurę sondażową” w postaci Szkotów nie mających jeszcze wyrobionej opinii w tej sprawie. Na czele prounijnej koalicji “Lepiej Razem” wyznaczono byłego ministra finansów w ostatnim rządzie labourzystowskim, Alistair Darling, kompetentnego solidnego, ale nie posiadającego cienia charyzmy, w odróznieniu od pełnego werwy lidera SNP. Liczono na to że “rozsądne” argumenty na temat zachowania stabilizacji walutowej i poczucia bezpieczeństwa wewnątrz potężnego i wpływowego państwa na arenie międzynarodowej jakim jest dalej Zjednoczone Królestwo wystarczyłoby aby ostudzić i obalić seperatystyczne zapędy SNP. Lecz dla przeciętnego Szkota kampania wyborcza oparta na angielskim “rozsądku” bardziej przypominała próbę zastraszenia elektoratu szkockiego groźbami chaosu gospodarczego w wypadku opuszczenia waluty brytyjskiej. A co, argumentowano, w okresie zastoju gospodarczego i cięć budżetowych, miało znaczyć hasło “Lepiej Razem” kiedy obecnie wcale nie jest tak dobrze? Wobec negatywnej kampanii polityków angielskich, romantyczne kiedyś mrzonki SNP stawały się z każdym dniem co raz bardziej realną opcją. W ostatnich dwuch tygodniach, gdy sondaże wykazały że elektorat szkocki może już być bliski stawienia na niepodległej nastąpiła panika. Wyciągnięto z lamusa byłego premiera Browna, gorącego patrioty szkockiego, który jednak stawia na istniejącą unię z Anglią i Walią. Główne instytucje gospodarcze w Szkocji, a szczególnie banki, zagroziły przeniesieniem swoich siedzib i inwestycji do Anglii a panikujący przywódcy partyjni przybyli, jakby trzej zagraniczni królowie, przynoszący dary w formie zapowiedzianych zmian na lepsze, wiedząc już teraz że obecne status quo nie jest żadną przynętą dla kraju borykającego się z bezrobociem i brakiem perspektyw dla młodych Szkotów. Tymbardziej że ci ostatni też mają teraz głos, i to od wieku lat 16. W dzienniku “Daily Record” Cameron, Miliband i Clegg podpisali “The Vow”, czyli przyrzecznie, że parlament szkocki będzie wreszcie miał prawo do nałożenia własnych podatków i pełną kontrolę nad szkocką służbą zdrowia. Lecz w obecnej atmosferze wyborczej panikujące przyrzeczenia polityków angielskich wyglądają co raz bardziej niemrawe. Kraj poczuł w sobie ten moment kiedy niepodległość staje się już prawie osiągalna na wyciągnięcie ręki. Nawet jeżeli nie podejmie się teraz ostatecznego kroku to opcja niepodległości, raz już doświadczona, pozostaje permanentną opcją na przyszłość. Nawet jeżeli, ze znikomą większością, wygrają w ten czwartek głosy na “nie”, to unia brytyjska będzie już pod stałym znakiem zapytania. Rynki walutowe które wykazały ostatnio swoją niechęć do możliwości zmian, ustabilizują się po tej decyzji ale stracą już to poczuczie pełnego zaufania do brytyjskiego funta. Sprawa referendum może znów powrócić na agendę za pięć czy dziesięć lat. Natomiast gdyby większość w czwartek głosowała za niepodległością, decyzja ta jest nieodwołalna. Wówczas niepodległa Szkocja byłaby zmuszona przez Bank Anglii wybić własną walutę, prawdopodobnie szkocki funt, oparty z początku na równaniu się z funtem brytyjskim, nim byłaby w stanie złożyć podanie do przyłączenia się do waluty euro. Oczywiście i to podanie byłoby uzależnione od tego czy Unia Europejska dopuściłaby jednogłośnie Szkocję do przyłączenia się do UE. Powstałby wówczas precedens wobec innych regionów europejskich szukających schroniska dla swojego niezależnego bytu w bezpiecznych ramionach Unii Europejskiej. Lista potencjalnych “Szkocji” jest długa – Katalonia, Flamandia, Korsyka, północne Włochy, Bawaria, Śląsk…… Nie prędko rządy Hiszpanii czy Belgii zgodziłyby się na szybkie przystąpienie Szkocji do Unii Europejskiej. Mając inne podejscia do spraw imigracji obydwa państwa zmuszone byłyby odgrodzić się przy wspólnej granicy przy murze Hadriana i wprowadzić kontrolę paszportową i akcyzową (choćby na import szkockiego whisky). Szkoci musieliby wprowadzić szkockie paszporty i decydować się na dowody osobiste, zakładając ambasady szkockie po całym świecie i przyjmując ambasady innych państw ze swoimi wrogimi sieciami szpiegowskimi myszkującymi wśród brytyjskich instalacji militarnych. Wypraszając brytyjskie łodzie podwodne ze swojej bazy z portu Faslane, Szkoci straciliby również dostęp do cennych brytyjskich kontraktów wojskowych i byliby zmuszeni opierać się na własnej armii a dopuszczenie jej do NATO stałoby pod znakiem pytania. Posiadaliby kontrolę wreszcie nad własnymi rezerwami nafty, ale odziedziczyliby długi państwowe znacznie przekraczające £6 miliardów co musieliby załatać dramatycznym wzrostem w podatkach i w stopie procentowej. Szybko skónczyłyby się też przywileje darmowej nauki dla studentów. Równie dramatyczne zmiany nastąpiłyby w pozostałych częściach Zjednoczonego Królestwa. Solidne dotychczas podstawy mocarstwa drugiej ligi, jakim jest jeszcze obecnie Wielka Brytania, przemienią się w gliniane fundamenty. Tracąc przeszło jedną trzecią swojego terytorium Wielka Brytania przestałaby być “Wielką”, a Królestwo “Zjednoczone”. Ze zmianą nazwy i flagi narodowej (bez białego krzyżu św. Andrzeja na niebieskim tle) nastąpiłyby zmiany nastrojów w samej Anglii, z permanentną większością konserwatystów, zwiększonym nacjonalizmem i ostrzejszą polityką anty-europejską i anty-imigracyjną. Bez Szkocji zwiększa się prawdopodobieństwo opuszczenia Unii Europejskiej przez byłą Wielką Brytanię co zostawiłoby Unię kompletnie uzależnioną od Niemiec. Ewentualnie zakwestionowano by prawo nowego państwa brytyjskiego do permanentnego fotelu w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Tak czy nie, na co raz ciemniejszym horyzoncie ukazują się już te słupy graniczne. Wiktor Moszczyński Dziennik Polski 19 wrzesień 2014

Tuesday 2 September 2014

Z Indyjskiej Meli na Polski Festyn

Niedziela była cudna. Słoneczna letnia pogoda zapowiada tradycjny pogodny londyński wrzesień. Ulewne zimne deszcze z poprzedniej niedzieli przeszły już w zapomnienie. Nadchodzi ostatnia niedziela przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego. Czas dla polskich rodzin w Zachodnim Londynie aby wybrać się na ostatni letni festyn. Ale na który? Polski czy hinduski? Obydwa są na Ealingu i obydwa odbywają się w tym samym terminie. Wiem już z doświadczenia że wiele młodych małżeństw polskich przyzwyczaiło się do międzynarodowej kuchni, a szczególnie do kuchni wschodnich. Już można kupować w polskich sklepach polskie potrawy w stylu tajskim czy chińskim, jak również torebki z polskim curry. Pozatem koloryt strojów, egzotyczna muzyka i tanie wdzianka też przyciągają tu Polaków a dla małych dzieci jest wesołe miasteczko. Mimo tego rodziny z dziećmi wolą jednak być na swoim swoim własnym polskim podwórku. Tam będą ich koledzy ze szkoły polskiej. Tam będą polskie produkty, polscy śpiewacy, polscy artyści zabawiający polskie dzieci poskimi bajkami i polskimi zagadkami. Niech choć raz w roku można rozkoszować się polskim środowiskiem tak jakby się znów znalazło na rynku miasta rodzinnego w lubelskiem czy białostockiem. A pozatem można tu sprowadzić angielsich przyjaciół I pokazać im – jak Polacy się bawią gdy są u siebie. Tak więc już po raz piąty podejmuje się tej inicjatywy pismo “Goniec Polski” ze swoim partnerem strategicznym “Sami Swoi”. Mimo że podejmują tu inicjatywę komercyjną, są świadomi że istnieje wielka potrzeba na taki wesoły spęd naszych rodaków i rodaczek i że powinna być kartą wizytową naszego społeczeństwa w tym kraju. Już od dziesięciu lat Zjednoczenie Polskie w Wielkiej Brytanii starało się podjąć podobną inicjatywę.Planowano przemarsze i targi na Trafalgar Square ale zabrakło funduszy i zabrakło odwagi. Już nie ma polskiego festiwalu corocznego w Fawleycourt. Pałeczkę organizowania masowych zlotów na terenie okolic Londynu przejęły od organizacji społecznych i kościelnych organizacje komercyjne. I po raz piąty festiwal odbywa się na zielonym skwerku na przeciw węzłowej stacji Ealing Broadway i przy głównym terminalu autobusowym . Z punktu widzenia komunikacji miejskiej jest to teren rzeczywiście przystępny dla polskich rodzin z Ealingu, Brent i Hounslow. Rozstawiono około 40 małych pawilonów na kształt trójkąta a atrakcje dla dzieci zostawiono na terenie ogrodzonym poza pawilonami. Lokatorzy pawilonów głównie reprezentowały świat polskiego biznesu i płatnych usług. Adwokaci I buchalterzy sąsiadowali z biurami podróży, zakładami meblarskimi i informatycznymi. Wśród nich znależli się też główni sponsorzy festiwalu Tesco I sieć telefoniczna O2, co świadczy o rosnącej wadze Polaka jako konsumenta w tym kraju. Za wyjątkiem Polish Psychologists Association nie było żadnych organizacji społecznych. Gdzie był pawilon POSKu? ZHP? Macierzy Szkolnej? Polskiej YMCI? Instytutu Sikorskiego? Polskiej Misji Katolickiej? Za to był reprezentowany Polski Kościół Zielonoświątkowy. Było za mało pawilonów z napojami czy jedzeniem. Na skutek czego ustawiały się długie kolejki. Na dobrą polska kiełbaskę trzeba było czekać z pół godziny. Wielu korzystało z napojów z poza terenu festynu. Irlandzki bar przy polskim sklepie “Parada” został całkowicie okupowany przez polskie rodziny. W tym ścisku i upale łatwiej było przejść się do stacji aby kupić sobie wodę. Dostęp do toalet też był utrudniony. Przed 5-cioma budkami stał długi, na szczęście cierpliwy, tasiemiec polskich rodzin przekraczający cały teren poza pawilonami. Program artystyczny był odpowiednio zareklamowany a szczególnie popularne były koncerty Majki Jeżowskiej i zespołu Donatana i Cleo. Ci ostatni wcześniej w tym roku byli polską reprezentacją na konkursie Eurowizji śpiewając rubaszną piosenką ludową o słowiańskich kobietach które potrząsają “tym co im mamy dały”. Bardzo popularna była też zumba dla dzieci i maszyna wydmuchującą bańki mydlane w ponadnormalnych kształtach. Przedstawiono też brytyjsiego “Top Male Model” Tomka Wiśniewskiego. Na skutek takich atrakcji organizatorzy doczekali się w ciągu dnia około 10,000 odwiedzających. To był niebywały sukces Ale przy wstępie wolnym na tak małym terenie ogrodzonym ciasnym trójkątem pawilonów uczestnicy zmuszeni byli wchodzić do nabitego tłumu widzów przeplatanych zastygłymi kolejkami klientów na polskie przysmaki. Wszelkie poruszanie się w tym tłumie wymagało dużego wysiłku, szczególnie dla rodzin z dziećmi i trudno było gdziekolwiek usiąść. Co parę minut ogłaszano imiona dzieci zagubionych. Duża część rodzin rozsiadła się i piknikowała pod drzewami sąsiedniego trawnika opodal kolei. W tym tłumie można było tylko pomarzyć o większej przestrzeni. Spod stacji złapałem specjalny autobus 65X który zawiózł mnie na teren Gunnersbury Park gdzie odbywała się Mela Indyjska. Tu przedewszystkiem czuło się przestrzeń. Jeszcze większe tłumy ale wcale nie przytłaczające. Przy 5 razy więcej ilości uczestników, Mela odbywała się na terenie 20 razy większym. Gdzie Polacy mieli jedną scene na występy, tu były aż trzy w którym odbywały się kontrastujące koncerty nowoczesnej i klasycznej muzyki indyjskiej. Posiłki hinduskie sprzedawano przy szerokich łatwo dostępnych konkurujących stoiskach wśród których były nawet posiłki tureckie i tajskie. Przy sympatycznych lecz ograniczonyych atrakcjach dla dzieci polskich na Ealingu, Mela Indyjska posiadała wielkie wesołe miasteczko - roller coastery, autorodeo, trzypiętrowe domy z przeszkodami i ruszającymi podłogami, karuzele i rakiety wybijające się aż 20 metrów w górę. Wśród szerokich gościńców między pawilonami przewijały się od czasu do czasu parady dzieci i młodzieży z bębnami i piszczałkami odziane w pięknych karnawałowych strojach. A wśród wystaw było wiele lokalnych orgnizacji społecznych i charytatywnych. Najwięcej imponowała wystawa organizacji “Care Pakistan” która nakłaniała przechodniów aby drobnymi sumami wspierać edukację dla nieuprzywilejowanych dzieci tego kraju. “Proszę pomyśleć,” tłumaczy mi młoda entuzjastka tej akcji, “może w mózgu takiego dziecka w Pakistanie, tkwi klucz do odkrycia lekarstwa na raka, który nie dojdzie do skutku bo dziecko nie miało dostępu do szkoły.” Obecni byli burmistrzowie Ealingu i Hounslow, lokalni posłowie, radni i wybitni działacze społeczni udzielający wywiadów mediom lokalnym i międzynarodowym. Na polskim festiwalu przybył tylko jeden radny z Ealingu i jeden z Hackney (niezastąpiony nasz przyjaciel Simche Steinberger).
Najbardziej rzuczały się w oczy kontrasty sanitarne. Było przeszło 30 budek WC co zapewniało uczestnikom szybki dostęp bez kolejek. Natomiast ogromne kosze I torby plastykowe które były regularnie zmieniane również dopilnowywały czysty I zadbany wygląd festiwalu indyjskiego. Niestety na polskim festiwalu sprawa śmieci już pod koniec dnia wyglądała koszmarnie. Brak pojemników o odpowiednich rozmiarach doprowadził do tego że po godzinie 4ej teren przypominał krajobraz po bitwie. Na szcęście te stosy puszek, butelek, niedokończonego jedzenia zostały całkowicie zebrane na następny dzień, ale ich widok poprzedniego dnia mógł zniechęcić niejednego Brytyjczyka do wejścia na teren naszego fesiwalu i dawał negatywną reklamą naszym rodakom. Nie używam tego kontrastu aby ubliżyć organizatorom poskiego festiwalu. Bo, po pierwsze, polskie festiwale odbywją się od 5 lat, a indyjskie już od 12 lat. Organizacje indyjsksie w tym kraju są tu dłużej; ich społeczeństwo jest liczniejsze i bogatsze i dobrze rozumie mechanizmy samoreklamy wobec brytyjskiego otoczenia. Nowi Polacy dopiero powoli uczą się tego, a wczesniejsze pokolenia polonijne nie są w stanie im tego przekazać. Wobec tego daję organizatorom wielkie brawa za wielki wysiłek organizacyjny i finansowy zainwestowany w organizowaniu tego festiwalu. Ale sukcesy indyjskiej Meli dają nie tylko polskim komercyjnym organizatorom ale i nam wszystkim odpowiednie wskazówki na przyszłość. Nie chodzi tu tylko oto aby w przyszłości wynając dwa razy większy teren na Ealingu i lepiej przygotować stronę sanitarną, choc to będzie konieczne. Każdy taki festyn powinien być bodźcem dla całego polskiego społeczeństwa ze stoiskami dla organizacji społecznych, kulturalnych, młodzieżowych, charytatywnych. Powinno to być okazja do zaproszenie VIPów, zaczynając od Ambasadora ale uzyskająć patronaty lokalnych burmistrzów i posłów, nie wyłączając też mera lub wicemera Londynu. Również wyobrażam markizy z rozrywkami komputerowymi i wystawą fotografiki czy sztuki. Nasza polska diaspora londyńska jest dynamiczna z szerokim wachlarzem talentów i co raz bogatszych przedsiębiorców. Nieco starsze pokolenia nie jest jeszcze na tyle ospałe any nie mogło być wchłonięte w to żywe tętno tej nowej polonii. Jej doświadczenia i kontakty winne być wykorzystane aby objawić prawdziwe oblicze naszej kultury i naszego potencjału brytyjskim mediom i brytyjskiemu społeczeństwu . Wiktor Moszczyński Dziennik Polski 5 września 2014