Wednesday 30 September 2020

3 listopad – Dzień Wyzwolenia?



Ostatnie pięciolecie wprawiło świat osaczonej liberalnej demokracji w stan niemal agonalny.

30 lat temu świat ten triumfował po upadku bloku sowieckiego i zniesieniu apartheidu w Południowej Afryce. Wówczas nastąpił okres oświeconego globalnego kapitalizmu gdy prądy do co raz radykalniejszych reform obyczajowych wtórował coraz agresywniejszemu rozpędowi wolnego rynku przy postępującym zaniku granic zarówno celnych jak i kulturalnych. Konserwatyzm stawał się bardziej postępowy a demokratyczny socjalizm coraz bardziej prorynkowy. Znamiennymi charalterystyki owego okresu były szerzący zakresy tolerowania a nawet celebrowania równouprawnienia kobiet, kultur mniejszości narodowych, przybyciu migrantów, szerszych możliwości dla niepełnosprawnych, czy liberalizacji zachowań seksualnych; to wszystko na tle niemal powszechnego pokoju i dobrobytu. Wpływ modelu życia europejskiego czy amerykańskiego rozpowszechniał się na cały niemal świat. Rosja zaniechała tymczasowo imperialistyczne ciągoty i przechodziła okres demokratycznych eksperymentów a liberalna demokracja stawała się wzorem rozwoju w Ameryce Łacińskiej, Czarnej Afryce, we Wschodniej Azji. Sojusznicze wojska państw demokratycznych zwyciężały w obronie Kuwejtu, Bośni, Kosowa. Unia Europejska rozszerzała się a granice wewnętrzne znikały. Nawet państwa muzułmańskie zakosztowały na krótko zapach demokratycznej wiosny.

Zwolennicy liberalnej demokracji wpadli wówczas w stan samozadowolenia. Nie docenili gdy po  światowym kryzysie finansowym w roku 2008 nastąpił okres niepokoju i refleksji. Wzrosła bojaźń wobec imigrantów, zaczęły zanikać etaty w lokalnych rynkach, wprowadzono ograniczenia w wydatkach społecznych a firmy i rządy zaciskały pasy. Ale międzynarodowy rynek finansowy nieprzerwanie rozkwitał się w tym okresie a margines dochodu między bogatszymi elitami a warstwami z niską płacą szerzył się dramatycznie. Nagle wzór liberalnego wyswobodzonego Europejczyka przestał być tak atrakcyjny, i to nie tylko na trzecim świecie, ale również w Ameryce Północnej i w Europie. Nastał okres gospodarczego stresu, rosnącej pauperyzacji i wiary szerokich mas pracujących (czy nie pracujących} że ten model zarządzania światem nie działa na ich korzyść i że te kulturalne elity i eksperci naukowi nie służą społeczeństwu ale siebie samych. Pojawił się okres kultu instynktu, emocji, niewiedzy bo samo wybieralnej warstwie kulturalnym i politycznym elitom w mediach i w parlamentach nie chciano wierzyć. Na miejsce kulturalnego i gospodarczego internacjonalizmu nadeszła era rosnącego nacjonalizmu i ciągot do podejmowania rozwiązań bardziej ekstremalnych kadzących sfrustrowanym potrzebom przeciętnej rodziny z obniżonym standardem życia.

Już dawno w tym kierunku poszła Rosja pod rządami Putina który utrzymywał się przy władzy przez podważenie legendy dobrobytu zachodniego, grając na historycznej paranoi oblężonego imperium. Już niedługo w tym kierunku podążały Turcja, Węgry, Brazylia czy Wenezuela, gdzie tradycje tolerancji i poszanowa nia praw mniejszości kojarzono z dezorientacją społeczną i ubóstwem szerszych mas. Czy hasła były lewicowe, czy prawicowe, czy oparte na wyznaniu religijnym, efekt był ten sam i ujawniaL się w deformowaniu praktyk demokratycznych pod płaszczykiem zniekształconej demokratycznej konstytucji. Dobrowolne wejście Polski na tę drogę z okaleczeniem niezależnego sądownictwa i wprowadzenia radykalnego programu 500plus było już ważnym drogowskazem dla radykalnej prawicy w Europie. W Wielkiej Brytanii ten radykalizm ukazał się w sposób trojaki, w formie szkockiego nacjonalizmu, radykalizacji Partii Pracy przez skrajną lewicę Corbyna i awanturniczego programu Brexit przechwyconego przez prawicowych radykałów i nacjonalistów angielskich na czele którego wysunął się Boris Johnson. A wszędzie zramolałe już siły liberalnego centrum zostały zaskoczone tymi zjawiskami bo były przyzwyczajone że prowadzą dialog między sobą ponad głowami przeciętnego wyborcy.

Zwycięstwo tych ciemniejszych populistycznych ruchów zapieczętował Donald Trump w swoim zaskakującym zwycięstwie wyborczym w USA w listopadzie roku 2016. Kandydatura Trumpa wydawała się być jakimś nieporozumieniem rozegranym jako czarna komedia. Kontrkandydat demokratów, Hillary Clinton, była wypisz-wymaluj reklamą najpozytywniejszych aspektów świata liberalnego gdyż była wykształconą kobietą, z dużym doświadczeniem w administracji państwowej, lobbystką dla praw kobiet i mniejszości etnicznych i dla szerszego dostępu do służby zdrowia dla osób nieposiadających odpowiedniego ubezpieczenia; ale miała też najgorsze wady liberałów, czyli niezachwianą wiarę w wolny handel, ulgowe nastawienie do światowej finansjery i pogardę dla swoich bardziej konserwatywnych przeciwników. Trump pokonał swoich rywali republikańskich, a potem panią Clinton, swoim chamstwem, tupetem i zrzeczeniem się ze wszelkiej próby do poszanowania prawdy. Trafił na czuły punkt wielu rolników i robotników przeświadczonych że elity finansowe i kulturalne Ameryki oszukują i okłamują ich w swoich mediach i że ten zlepek wartości osobistych którym chełpią się ludzie wykształceni ze swoją przyjętą powszechnie poprawnością polityczną są jednym wielkim zakłamaniem, czyli „fake news”. Dla osób prostych ważne było poczucie bezpieczeństwa dla siebie i swoich bliskich. Dlatego woleli prawo do broni, pełne więzienia, wycofanie Ameryki z obowiązków międzynarodowych i niskie podatki. Wierzyli w równowartość wiedzy osób niewykształconych z wiedzą ekspertów. Chcieli dać koniec ciągłemu kajaniu się nowatorskim teoriom o społeczeństwie i zmianach klimatycznych. A te uprzedzenia rozdmuchiwał z bezczelną determinacją kandydat, a potem prezydent, Trump. 

A do tego Trump zawarł dziwny, i samobójczy dla Stanów, alians z Putinem. Dlaczego tak uzależniony czuł się Trump wobec osobowości Putina, trudno powiedzieć. Czy był jakiś kompromitujący haczyk z przeszłości? Na pewno ważną rolę tu odegrało putinowskie schlebianieTrumpowi, bo na to Trump zawsze był uczulony. Narcyz do kwadratu, Trump nie znosił krytyki czy kpin. Poza tym propaganda świadomych rosyjskich agentur wojskowych i medialnych, jak Internet Research Agency (IRA) i Cozy Bear, czy sojusz z wytwórnią tajemnic państwowych Wikileaks, uzupełniały falę kłamstw i zniekształceń którymi sam Trump i jego zwolennicy zalewali prywatne media społeczne w Ameryce. Prawdziwy powód poparcia Rosji dla Trumpa leżał w tym że Trump gotów był podważyć system rządzenia Ameryki przez tradycyjne elity i rozebrać cały system Pax Americana, a więc tą sieć porozumień i sojuszów przez które Stany Zjednoczone dominowały w światowej polityce.

W swoim czteroleciu panowania Trump opuścił niechlubnie pole bitwy w Syrii i Afganistanie, podważył wiarygodność Nato, zwalczał Unię Europejską z którą Ameryka tradycyjnie współpracowała, zachęcał Wielką Brytanię do opuszczenia Unii Europejskiej i wszędzie gdzie mógł popierał siły antydemokratyczne, jak np. w Turcji, Indii i Arabii Saudyjskiej. W Izraelu zachęcił do zerwania z polityką dwojga państw. Wywołał wojnę handlową z Chinami. Najpierw grożąc wojną, a potem kadząc kacykowi północnokoreańskiemu KimDżong Un, podniósł jego status międzynarodowy. Zerwał z Transpacyficznym Paktem Handlowym. Zwalczał namiętnie każdą próbę porozumienia międzynarodowego w walce ze zmianami klimatycznymi. Rosną groźby gorących wojen na Morzu Południowochińskim, między Etiopią a Egiptem, Arabów z Iranem, a teraz konflikt między Azerbejdżanem a Armenią, spowodowane przez zaniedbanie roli neutralnego arbitra przez Amerykę. Przy Covidzie robił wszystko aby zakamuflować wiedzę o prawdziwej groźbie pandemii bo ona zagrażała mu w jego ponownym zwycięstwie wyborczym w tym roku. Jego zachowanie skutkowało w 7 milionach zakażeń w USA i przeszło 200 tys. zgonów. Stany Zjednoczone nie wykazały  żadnych tradycyjnych zbawiennych inicjatyw dla świata w obliczu pandemii. Pilnowały tylko aby zmonopolizować szczepienia dla siebie w czasie gdy śmiertelnych ofiar na świecie z powodu Covidu przekroczyło już jednego miliona. Jego dziedzictwo po czterech latach prezydentury to chaos wAmeryce i chaos w polityce światowej. Jedyny kraj który na tym coś uzyskał w tym okresie to Rosja.

Teraz zapowiada się ostateczna batalia o władzę między siłami rozsądku i umiaru pod wodzą 77-letniego Joe Bidena, a 74-letnim DonaldemTrumpem, promującym polityczny rozkład Ameryki przez podważenie z góry prawidłowości nadchodzących wyborów i prowokującym rozruchy społeczne na tle konfliktów rasowych i obyczajowych. Trump chce wygrać na hasłach o prawie i porządku ale coraz wyraźniej szerzy bezprawie i nierząd. Kandydat demokratów, mimo swojego podeszłego wieku i zwolnionego tempa w działaniu, chce przy współpracy ze swoją dynamiczną kandydatką na wiceprezydenta, Kamalą Harris, doprowadzić do uspokojenia zaognionych napięć, uszanowania ponownie konstytucji i odrestaurowania roli Ameryki jako autentycznego lidera wolnego świata. Obecne sondaże wróżą że Trump przegrywa nawet już w tych decydujących stanach jak Ohio, Michigan,Wisconsin, Florida czy Pennsylvania w których elektorat z minimalną większością zapewnił mu zwycięstwo cztery lata temu. 

Jest to tytaniczna walka o ratowanie cywilizacji zachodniej tak kluczowa dla świata jak kiedyś odsiecz wiedeńska czy D-day. Skutki tej walki da się odczuć zarówno w post-Brexitowej Wielkiej Brytanii jak i w samo izolującej się Polsce. Dla obsesyjnego przywództwa obydwu tych krajów klęska Trumpa dałaby możliwość opamiętania się przed dalszymi krokami do nieodwracalnego nieszczęścia. Liczę na to że obserwujemy teraz ostatni miesiąc miotania się nienasyconego władzą molocha, nim rozsądek większości elektoratu amerykańskiego wreszcie go obali z piedestału. 3 listopada może wreszcie Donald Trump legnie, wciąż protestujący, w gruzach historii.

Wiktor Moszczyński         Tydzień Polski      2 października 2020


Friday 18 September 2020

Kto chce państwo wyznaniowe? - odpowiedź Januszowi Stawarzowi

 Szanowny Panie Redaktorze! 



Czuję się zmuszony znowu łapać za pióro, aby dać odpowiedź panu Januszowi Stawarzowi za jego obronę potencjalnej przemiany Polski w państwo wyznaniowe.  Pamiętajmy, że Polska w swojej długiej historii była zawsze postrzegana jako kraj ludzi pobożnych ze swoim przywiązaniem do tradycji i obrzędów kościelnych, ale także do tolerancji dla innych wyznań. W tym leżała kiedyś jej siła jako państwa obywatelskiego, a później jako fundament w walce o przetrwanie. W XVIII i XIX wieku powstawały już na Zachodzie państwa które, wzorem oddania Bogu co jest boskie a Cesarzowi co  jest cesarskie, umiały zjednać szacunek dla odmiennych wyznań z praktycznymi decyzjami natury świeckiej w organizowaniu życia społeczeństwa. Po odzyskaniu niepodległości, zarówno w roku 1918 jak i w roku 1990, Polska również przyjęła ten wzór, a Papież Jan Paweł II przypieczętował swoją aprobatę osiągnięć Trzeciej Rzeczpospolitej zapraszając ateistycznego prezydenta ze swoją małżonką do przejechania się z nim w jego papamobile.   

Przypominają mi się słowa Johna Fitzgeralda Kennedy, kiedy kandydował w roku 1960 na prezydenta Stanów Zjednoczonych: “Niezgodnie z częstymi komentarzami w prasie, nie jestem katolickim kandydatem na prezydenta. Jestem kandydatem Partii Demokratycznej na prezydenta, który akurat w tym wypadku jest katolikiem. Nie przemawiam w imieniu mojego kościoła w sprawach publicznych, i kościół nie przemawia w moim imieniu.” Tymi samymi słowami prezydent-kandydat Andrzej Duda mógł równie dobrze zapewnić obywatelom polskim nie wyznającym tradycyjno-katolickich poglądów na sprawy społeczne, że mogą mieć równie ważny głos nad debatą o przyszłości stosunków międzyludzkich w kraju, obejmujących nauki, których pismo święte nie przewidywało. I mógłby również swoim głosem (a przecież jest szanowany przez tysiące obywateli) potępić akty przemocy i wulgarne wypowiedzi posłów rządowych wobec uchodźców, cudzoziemców czy gejów.  

Nie znaczy to jednak, że Polska ma automatycznie przyjąć wzory europejskie dotyczące reform społecznych w państwach zachodnich, które, jak wiemy, poprzedzone są często zażartą dyskusją. A dyskusje te toczą się bez obsesyjnych prymitywnych napaści i bez cenzury, które mają miejsce w naszych mediach państwowych. Uważam, że rząd ma prawo dalej wprowadzać swój bardziej konserwatywny program, ale po należytej dyskusji, i to nie tylko w saloniku na Nowogrodzkiej i w studiach Radia Maryja, ale również w Sejmie i w szerszym społeczeństwie. Dlatego ja i wielu innych Polaków tak bardzo obawiamy się tej „repolonizacji” mediów i rozparcelowania polskiego przedsiębiorstwa Agora.  Prasa brytyjska też jest częściowo własnością Amerykanów i Australijczyków, ale jest to wciąż sytuacja, która wzbogaca debatę publiczną i zapewnia przetrwanie demokracji na Wyspach. 

Jeżeli już mam ubolewać nad czymś (co tak bardzo irytuje p. Stawarza), to raczej z tego powodu, że nasze prawodawstwo w sprawach społecznych coraz bardziej zbliża się do prawodawstwa w Rosji, Kazachstanie a nawet u państw muzułmańskich, a oddala się coraz bardziej od wzorów prawodawstwa europejskiego. Czy naprawdę tędy ma iść nasz obecny kierunek cywilizacyjny? Czy nie odstępujemy coraz bardziej od europejskiej spuścizny Mieszka Pierwszego czy Kazimierza Wielkiego? 

 Z poważaniem 

Wiktor Moszczyński 

Tydzień Polski  25 Wrzesień 2020

Obsesyjne Mantra - odpowiedź Janowi Maślonie

 Szanowna Pani Redaktor!


Smutno mi się zrobiło gdy przeczytałem wydłużony list pana Jana Maślony obwiniający mnie o napisanie „bardziej stronniczego artykułu.....niż można byłoby napisać”, po czym sam napisał list jeszcze bardziej stronniczy od mojego. A więc tu przelicytował mnie. Zresztą mój smutek nie bierze się z faktu że byłem krytykowany za wyrażenie poparcia dla Rafała Trzaskowskiego bo tego się nie wstydzę. Zresztą nie byłem samotny w Wielkiej Brytanii bo tak samo jak ja głosowało 77% tutejszej polonii.  Raczej boli mnie przeświadczenie że istnieją obok siebie dwa plemiona Polaków tworzące jedno państwo ale dwa narody. Ich poczucie rzeczywistości jest kompletnie inne bo jedna strona, chyba ta „gorsza”,  wpatrzona jest w widnokrąg na zachodzie, a drugi, tych „prawdziwych Polaków”, na wschodzie. Dlatego muszę przebaczyć panu Maślonie który powtarza poglądy polityczne i obyczajowe osób słuchających niemal wyłącznie TVP lub telewizję Trwam, tymbardziej że wiele ich  oponentów  też ma zwężone źródła informacji od pism i społecznych mediów liberalnych.

Ci pierwsi powtarzają obsesyjne mantra równające konieczną edukację seksualną, powszechną w całej Europie, z masturbacją dla dzieci, czy bronią konstrukcję szkodliwych infrastrukturalnych molochów jak Centralny Port Komunikacyjny gdy na całym świecie zachodnim kurczy się długoterminowy popyt na podróże lotnicze które zagrażają klimatowi. Ci drudzy nie doceniają obecny sukces gospodarczy w Polsce z którego korzysta szersza część społeczeństwa niż za czasów ich poprzedników. Każdy dostrzega tylko to co chce dostrzec, przy pomocy algorytmów internetowych sortujących przekazy informacji w mediach społecznych dopasowanych do indywidualnych gustów i uprzedzeń swoich odbiorców.

Ale jedno muszę od razu skorygować. W europejskim świecie dyplomatycznym Polska nie jest teraz „traktowana jako równy liczący się partner” ale raczej jako pośmiewisko. Nawet przy obecnym kryzysie u naszego białoruskiego sąsiada mało kto liczy się z głosem Polski, i głównym linkiem między zachodem a Białorusią jest raczej Litwa, niż Polska. W wyniku sobiepaństwa ministra sprawiedliwości odnośnie upolitycznienia nominacji sędziowskich, sądy europejskie zaczynają kwestionować prawomocność polskich listów gończych. Polska chełpi się swoją rolą w marginalnym Trójmorzu, a zaniedbuje konieczną współpracę z Francją i Niemcami. Tylko w wypadku podlizywania się Trumpowi Polska uzyskuje autentyczne korzyści w obronie, ale nie wiadomo czy te przetrwają jeśli Trump nie wygra ponownie wyborów. Tusk jest uważany jako europejski mąż stanu, Wałęsa wciąż jest międzynarodową gwiazdą medialną, a obecny rząd Polski ośmiesza się każdym razem gdy stara się bezskutecznie ich oczerniać, tak jak nie jest w stanie docenić sukcesów polskich noblistów czy polskich filmów. Rząd polski miałby lepszy profil międzynarodowy gdyby starał się te atuty wykorzystać a nie gnębić.

Na końcu niemal każdego teraz felietonu politycznego apeluję wciąż o znalezieniu wspólnego języka i zaniechania wspólnej nienawiści aby przeskoczyć tą przepaść światopoglądową która dzieli nasz naród i podważa nasz status w świecie.  

Z poważaniem

Wiktor Moszczynski.     

Tydzień Polski  18 Wrzesień 2020

Monday 7 September 2020

Plakaty „Solidarności” Przywołują Ów Rok

 



O roku ów! Kto ciebie widział w naszym kraju!

Z tymi wstępnymi słowami o roku 1812, zaczerpniętymi z „Pana Tadeusza”, pisałem w roku 2000 artykuł redaktorski w miesięczniku „Orzeł Biały”, nawiązując do 20ej rocznicy powstania Solidarności w roku 1980. I tamten rok przypomniał mi się znów gdy oglądałem teraz program zdjęć, plakatów i rekwizytów w Galerii POSKu rekapitulujący, w 40 rocznicę powstania Solidarności, ten wspaniały zryw narodu polskiego który zadziwił świat i zatrząsł raz na zawsze rdzą pożarte żelazne fundamenty sowieckiego imperium.

Na wystawie oglądać można piękne zdjęcia Krzysztofa Niedenthala ze stoczni. Jest rok 1980. Koniec sierpnia. Pamiętam ówczesny reportaż BBC. Wpierw widać skupiony tłum na klęczkach przed majestatem ołtarza polowego, po obu stronach bramy stoczni ozdobionej kwiatami i obrazami z Papieżem i Matką Boską. Widać jak po mszy stoczniowcy w kombinezonach powstają buńczucznie w obliczu drugiego majestatu, majestatu władzy partyjnej. Otaczają delegację z Warszawy, z początku groźnie, później już pewniej, niemal pogardliwie. Ludność Gdańska, żony, matki, weterani narodowych klęsk i uniesień, studenci, dziennikarze, kamery – cała Polska słucha i czeka. Cały świat stara się wyłapać szczegóły negocjacji transmitowanej ponad głowami pracowników przez stoczniowe głośniki. 

Nagle zrywają się okrzyki, zgiełk, wiwaty, flagi narodowe wzniesione przed czerwonym transparentem. (Aż oto nowe stada, jakby gilów, siewek i szpaków, stada jasnych kit i chorągiewek.) Tłum stoczniowców wynosi na ramiona młodego wąsacza, którego doprowadza już do otwartej teraz bramy. Wszyscy cichną. Wąsacz, uśmiechnięty i dumny, odczytuje główne punkty porozumienia pomiędzy Międzyzakładowym Komitetem Strajkowym a delegacją PZPR. Władze uznają prawa do powołania pierwszego niezależnego związku zawodowego, gwarantują prawo do strajku, zapowiadają reformy gospodarcze, sprawiedliwszą politykę płac, ograniczenia w cenzurze prasy, wprowadzenie niezależnych wydawnictw i zapewniają radiowe transmisje mszy św. w każdą niedzielę. Miano zrehabilitować i przywrócić pracę represjonowanych uczestników zajść grudniowych i czerwcowych; postawić pomnik tym co zginęli; więźniowie polityczni mieli być natychmiast wypuszczeni na wolność. Zwycięstwo bezkrwawe.

Była to rewolucja: odwrót władzy PZPR na całym froncie. Tłum, szalejący ze szczęścia, wyniósł tryumfalnie wąsacza na ulice miasta (Wiwat Król kochany! Wiwat Sejm! Wiwat Naród! Wiwat wszystkie Stany!); stacje telewizyjne przetransmitowały dorobek negocjatorów na całą Polskę i na cały świat. Tego wieczoru wąsacz gdański, uzbrojony w ogromne pióro, z ikoną Matki Boskiej na piersiach, sam stał się nową światową ikoną medialną.

Oczywiście, ocenianając dzisiaj, widzymy że ten epokowy tekst posiadał poważne ograniczenia. Nie było demokracji parlamentarnej, żadnej mowy o wolnych wyborach, o zmianie konstytucji dotyczącej „kierowniczej roli Partii”. Nie zakładano w nim nowych partii czy ugrupowań politycznych. Nie było wolnej niepodległej Polski i nie likwidowano sojuszu z ZSRR. Rewolucja musiała być samo-ograniczająca. Trzeba było budować wolność i demokrację wewnątrz żywiołowych organizacji dozwolonych przez umowę gdańską. Samorządy pracownicze miałyby być namiastką parlamentu, „pluralizm” – namiastką demokracji, zapowiedziana gospodarka „planowo-rynkowa” miałaby być namiastką wolnego rynku, a późniejsze „struktury poziome” miały zabezpieczyć żywiołowość i demokratyczną alternatywę rozkładającej się partii rządzącej, której dalsze istnienie, jako przykrywka władzy, gwarantowało neutralność wojskową przerażonych sąsiadów.

Ten wyraźny umiar MKS-u, a później związku „Solidarność”, jak i jego zdolność do podejmowania inicjatyw i dynamicznego postępowania naprzód jako lodołamacz społeczny, bez stosowania jakichkolwiek aktów gwałtu, zastraszenia czy przemocy, wywodził się zarówno z tradycji i nauki kościelnej, pouczeń KORowców, jak i z tradycji partyjno-reformatorskich, liberalnych, narodowych i chrześcijańskich. Wizyta papieska z roku 1979 (z dawna byłeś niebieskim oznajmiony cudem) była chyba najważniejszym czynnikiem, umożliwiającym teraz masowe wystąpienia narodu, który poczuł po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat, że społeczeństwo w większości duchowo nie podlega ideologii partii rządzącej i że klejnoty tradycji narodowych i niepodległościowych nie były zachowane wyłącznie w skrytkach rodzinnych szaf (poprzedzony głuchą wieścią między ludem). Wychowanie obywatelskie promowane przez organizacje takie jak KSS-KOR i ROPCiO odegrało też zasadniczą rolę w metodach walki i konfrontacji użytych przez przywódców strajkowych pamiętnego sierpnia, choć na szczęście ci przywódcy, spadkobiercy PRL-owskiej edukacji ale i patriotycznego wychowania w domu, okazali dużo więcej odwagi niż ich KOR-owi i kościelni doradcy. (Ludźmi błyszcząca, obfita we zdarzenia, nadzieją brzemienna! )

Z czasem, jak pokazują piękne plakaty wystawy w POSKu, ta odwaga doprowadziła do założenia polskiego państwa solidarnościowego wewnątrz obcego, pseudo-polskiego państwa „ludowego”. „Solidarność” stała się nie tylko organizacją związkową, nie tylko masowym wielowymiarowym ruchem społecznym, ale i „słowem-nadzieją”, parasolem wszelkich niezależnych inicjatyw społecznych, rosnących jak grzyby po demokratyzującym deszczu. Był to renesans kulturalny, społeczny i moralny. Pod egidą niezależnych związków zawodowych powstawały ruchy obrony praw człowieka, praw kobiecych, ochrony konsumenta, ochrony środowiska, ochrony mniejszości narodowych, nowe niezależne gazety, książki i sztuki teatralne. Można było mówić znów o Piłsudskim, AK, Katyniu, emigracji niepodległościowej, wypadkach poznańskich, grudniowych i radomskich. Podwyżki płac pielęgniarek gwarantowały strajki górników i hutników; prawa załóg mniejszych zakładów gwarantowała narodowa sieć większych załóg; rejestrację związku rolników gwarantował bratni związek robotników. Pod egidą „Solidarności” powstawały nawet związki milicyjne, ruchy demokratyzujące PZPR, próby założenia niezależnych samorządów rejonowych, niezależne ruchy pokojowe i rozbrojeniowe, apele do innych inicjatyw demokratycznych i wolnych związków w innych krajach bloku sowieckiego.  „Solidarność” nie była już tylko nazwą instytucji, ale nazwą nowej ideologii, nowej moralności.

Cały świat przejmował się tym polskim sierpniem i jego następstwami. Każdy patrzył przez subiektywnie nastawiony teleskop. Rządy zachodnie i ruchy demokratyczne upatrywali w „Solidarności” symptomy zawalenia się totalitaryzmu sowieckiego (i nawet nieco bały się konsekwencji tego). Międzynarodowe ruchy praw człowieka widziały w Polsce nowy model działania na rzecz praw człowieka. „Solidarność” jako związek zawodowy był nie tylko partnerem dla zachodnich wolnych związków socjaldemokratycznych i chrześcijańskich, ale nowatorem godnym naśladowania przez prześladowane związki brazylijskie (ich przywódca Lula, przyszły prezydent Brazylii, był widziany jako „brazylijski Wałęsa”), przez państwowe związki w Senegalu i na Wybrzeżu Kości Słoniowej czy przez niezależne związki japońskie starające się wyrwać spod kontroli wielkich koncernów przemysłowych. Zachodnie ruchy rozbrojeniowe widziały w „Solidarności” pierwowzór niezależnego ruchu pokojowego na Wschodzie. Socjaliści zachodni, a szczególnie trockiści, zachłystywali się radykalnym polskim wzorem samorządów pracowniczych w zakładach i w rejonach. Każdy ruch społeczny na Zachodzie, konserwatywny czy postępowy, religijny czy świecki, widział w Polsce nadzieję powstania autentycznego dla siebe partnera wschodniego. Polska była drogowskazem dla wszystkich, bo każdy widział w nowej Polsce solidarnościowej odbicie tego, czego szukał daremnie u siebie.

Dramatyczny przebieg wypadków w Polsce przez następne miesiące ukazuje się w plakatach wystawy. Odbierano postępy tego ruchu z wielkim napięciem w mediach zachodnich. Strajki krajowe; umowy w Szczecinie, Gdańsku, Jastrzębiu; upadek Gierka, odmowa rejestracji związku we wrześniu, wreszcie rejestracja w październiku; pogróżki Kremla, sprawa Narożniaka; nowe krzyże strzeliste w Gdańsku; rejestrację Solidarności Wiejskiej, wizyty Wałęsy we Włoszech, Francji i Japonii. Potem już pajwaiły się ciemniejsze chmury, a więc; prowokacja bydgoska; odwołanie strajku krajowego; śmierć Prymasa; nowe groźby moskiewskie; zastąpienie Kani przez Jaruzelskiego na Zjeździe Partii; dramat zjazdu Solidarności w Oliwie; wnioski o samorządach i bratnich wolnych związkach zawodowych; marsze głodowe; strajki jesienne. Poprzez plakaty widać wyraźnie ten korowód wydarzeń.  I w końcu nóż w plecy, bo nadchodzi stan wojenny.



Teraz, z okazji 40 rocznicy powstania „Solidarności”, i dzięki Polish Solidarity Campaign i Komitetu Obrony Demokracji UK, z pomocą finansową PAFTu, będzie można zwiedzić od 19 września do 5 października w Galerii POSKu wystawę plakatów ze zbiorów Biblioteki Polskiej i osób prywatnych, upamiętniającą historię epopei solidarnościowej. Oglądając ją będzie można znów dumnie powtórzyć za Mickiewiczem o owym roku wspaniałym: Ja ciebie dotąd widzę, piękna maro senna! Urodzony w niewoli, okuty w powiciu, Ja tylko jedną taką wiosnę miałem w życiu.

Wiktor Moszczyński  18 wrzesień 2020    Tydzień Polski