Tuesday 9 August 2011

Kiedy Imigranci nie są Imigrantami?


Wielka Brytania ma za dużo imigrantów. Tak twierdzi 7 na 10 Brytyjczyków. To nagłówek w znanej nam gazecie „Daily Mail” 5 sierpnia. Nie tylko nasz stały wróg „Daily Mail” tak komentuje. Podobne nagłówki ukazały się w bratnich brukowcach „Daily Express” i „Daily Star” i nawet poważniejsza londyńska gazeta wieczorna – „Evening Standard” umieściła artykuł o podobnej treści.
Cyfry te nie były wyssane z palca. Są wynikiem międzynarodowego sondażu przeprowadzonego w 23 krajach przez znaną agencję IPSOS Mori. Brytyjczycy byli jednym z najbradziej zafrasowanych kwestią ilości imigrantów w swoim kraju. Tylko Rosjanie i Belgowie byli jeszcze bardziej swoimi cyframi przejęci niż Brytyjczycy. A więc 71% Brytyjczyków twierdziło że ich kraj ma za dużo imigrantów; 76% uważało że za bardzo obciążają usługi państwowe jak np, służbę zdrowia, czy szkolnictwo, i przez to 62% uważa że trudniej jest teraz Brytyjczykom znaleść pracę.
Chyba nie wszystkich te cyfry zaskakują. Obawiam się że wielu czytelników „Dziennika” myśli podobnie. Za dużo cudzoziemców, innych kultur, mniejszości narodowych, itp. Opowiadała mi ostatnio koleżanka której rodzina pochodzi od Azjatów osiedlonych przez brytyjskich kolonizatorów w Ugandzie a pózniej wypędzonych przez Amina, że najbardziej agresywne podejście do imigrantów ma społeczeństwo hinduskie które osiedlało się tutaj w latach 60-ych. Szczególnie mają za złe Nigeryjczykom, Somalijczykom, wschodnio-europejczykom.... Natomiast komik telewizyjny Gina Yashere, która pochodzi z Nigerii, opowiadała o swojej matce która narzekała na przyjazd Polaków do Anglii a gdy córka przypomniała jej żeby była bardziej tolerancyjna i pamiętała swoje własne doświadczenie jako imigrant w tym kraju, odpowiedziała tryumfalnie, „Tak, ale teraz to ja mam brytyjski paszport”.
Był okres, tylko 10 lat temu, kiedy społeczeństwo brytyjskie było bardziej pozytywnie nastawione do przyjazdu imigrantów. Brakowało rąk do pracy. W okresie rozkwitu brytyjskiej gospodarki pod rządami Tony Blair dowierzano argumentom polityków i ekonomistów źe ten kraj potrzebuje nowej młodej krwi która wniesie nową energię i przedsiębiorczość w gospodarkę i odmłodzi kraj demograficznie. Byleby płacili podatki, to nowi przybysze byli nawet mile widziani.
Ale teraz na odwrót brakuje etatów do pracy, a nie rąk. Jest recesja. Ludzie są w depresji. Boją się o o przyszłość. Szukają winnych.
Politycy brytyjscy są świadomi że to teren czuły dla ich wyborców. Oczywiście najbardziej pod obstrzałem są muzułmanie z bliskiego wschodu i somalijczycy. Home Office podkreśla potrzebę zaciśnienia pasa wobec imigrantów. A więc zakazy ślubów za granicą z osobami nieznającymi język angielski, większe ograniczenia wobec studentów z zagranicy, roczny limit na ilość przyjeżdzających za pracą. „Nasi poprzednicy nie mieli kontroli nad imigracją,” tłumaczy obecny minister od spraw imigracji, Damian Green, „a my podejmujemy kroki aby obniżyć bilans migracji aby nie przekraczał pareset tysięcy rocznie.”
Pic i fotomontaż. Tak uważa większość Brytyjczków słuchając ministra. Politycy nic podobnego nie osiągnął jak długo nie wyjaśnią przejrzyście pewnych spraw. Mówią tylko o imigracji z poza Unii Europejskiej. Społeczeństo myśli zaś o wszelkiej imigracji z za granicy. Dla polityków jest to temat tabu. Wiedzą że Polacy i inni obywatele Unii Europejskiej nie są w ścisłym znaczeniu imigrantami. Ale dla wielu Brytyjczyków właśnie Polacy są widziani jako najwięksi konkurenci w uzyskaniu pracy dla siebie i dla swoich dzieci.
Indiwidualni Polacy i Polki są wciąż cenieny za swój osobisty wkład do pracy na poszczególnych stanowiskach, istnieją liczne przykłady przyjaźni polsko-brytyjskiej i sukcesów akademickich i zawodowych naszych rodaków, ale jako pół-milionowa diaspora, widziani jesteśmy w innym świetle. Nie pomaga nam też obecność rodaków kryminalistów, pijaków i darmozjadów którzy zaśmiecają tą rzeszę nowoprzybyłych. Dla tubylców bez pracy, bez mieszkania, bez większej nadziei, nasza obecność, nasze sukcesy i nasze wady stoją im w gardle.
Litania napadów na Polaków w Wielkiej Brytanii jest długa. W tym tylko roku podpalono np. sklep polski w Bradfordzie, atakowano dom polski w Goole, Polaków bito i upokarzano w Yeovil, Hove, Norwich, Sheffield, Manchesterze, Bristolu. Ostatnio śmiertelnymi ofiarami takich napadów byli, między innymi, polski kucharz zasztyletowany w czerwcu w dzielnicy londyńskiej Fulham i drugi Polak zamordowany przez pięcio-osobowy gang w Derby. Nie mówię już o licznych napadach na polskie rodziny w Północnej Irlandii. Najczęściej te napady wykonane są przez margines społeczny albo przez inne mniejszości ale ta nienawiść wobec Polaków jest symptomem szerszej niechęci wobec naszej obecności na Wyspach.
Politycy brytyjscy muszą objąć temat Polaków i innych narodowości z centralnej Europy w swoim dialogu ze społeczeństwem i jasno przejrzyście przedstawić nas jako osoby które mają prawo tu mieszkać i pracować i którzy są brytyjskimi podatnikami („British taxpayers”) mającym prawo do brytyjskich usług zgodnie z międzynarodowymi zobowiązeniami unijnymi. Ostatecznie może to być gorzka prawda dla tubylców ale gdy ją przełkną ich stosunek wobec nas może ustabilizuje się.
Ale czy to zrobią politycy? Obawiam sę że nie. Choćby dlatego że jeszcze bardziej wówczas wzrośnie antypatia Brytyjczyków wobec Uniii Europejskiej. Jeżeli kryzys gospodarczy potrwa dłużej wzmocni to naciski na polityków aby w ogóle zerwać stosunki z Unią. Krok szaleńczy, ale nie zawsze polityką rządzi rozsądek.
Wobec tego krótkie memorandum do Polaków którzy tu przybyli w ostatnich 8 lat, nadal pracują i zakładają rodziny. Złóżcie podanie na stały pobyt („permanent residence”) w Wielkiej Brytanii. Jak najszybciej. Tak na wszelki wypadek.
"Dziennik Polski" 12 sierpien 2011

No comments:

Post a Comment