Monday 17 October 2011

Czy "Bitwa Warszawska 1920" to „najgorszy film"?


„Bitwa Warszawska 1920 stracona!” - taki był tytuł blogu byłego ambasadora brytyjskiego w Warszawie - Charlie Crawford. Czytam dalej: „Gdy opuściłem kino (przyp. Haymarket w Londynie) zacząłem mocować się z ponurym i niemilewidzianym pytaniem: Czy to nie był najgorszy film który kiedykolwiek widziałem?” Zawsze uważałem Charlie za najmniej dyplomatycznego z europejskich dyplomatów ale tu aż przeszedł sam siebie.
Crawford pochwala decyzję produkcji takiego filmu i potwierdza że jest to temat godny ekranizacji ale oczekiwał że taki film będzie przedstawiony w formie artystycznej z pewną subtelnością. I tego mu szczególnie brakowało. „Wszystko niemal jest zredukowano do banalnego polskiego komunału,” pisze dalej. Mówi że wszyscy Rosjanie są brutalni i najczęściej pijani, Polacy są dzielni i dobrzy, bohaterka zaczyna jako tancerka w kabarecie a później operuje karabinem maszynowym niczym „Rambo.”
Ojej! W londyńskim kinie Haymarket były kwiaty i wiwaty. Reżysera Jerzego Hoffmana przyjęto osobiście z aklamacją na stojąco. Kinematografia weterana Hollywoodu i Elstree – Sławomira Idziaka - była imponująca tymbardziej że zmuszeni zostaliśmy do ubierania okularów odpowiednich do 3-wymiarowej ekranizacji. Wystrzały artleryjskie, latające trupy i krzyże, parowozy, czołgi i konie przechodziły nie tylko przed nami, ale wyskakiwały nie raz jakby z poza nami a inne mierzone były prosto w nas. Wrażenia ze scen bitewnych były zaskakujące. Okrucieństwo wojny pokazywano w całej krasie. Szarże kawalerii konkurowały ze zgrozą okopów i krajobrazu po bitiwie, pełnego błota, krwi i powycinanych kończyn.
Wyraźnie nie szczędzono tu wydatków. Brytyjski dystrybutor Cineworld pisze z zachwytem że film ten „był jednym z najdroższych filmów w historii polskiego kina, i to uwidoczniono na ekranie do ostatniego pena”. A koszt ten przerastał 18 milionów złotych, z czego połowę sfinansował Polski Instytut Filmowy. Używano najnowocześniejszą technikę wyświetlana 3D, czyli tzw. negatywna paralaksa która buduje przestrzeń nie tylko od ekranu w głąb, ale i od tego co jest przed ekranem. Zatrudniono najwspanialszych aktorów a przedewszystkiem Daniela Olbrychskiego jako Piłsudskiego i Bogusława Linde jako Wieniawę. Bohatera filmu, ułana, grał popularny aktor telewizyjny Borys Szyc. Używano 3500 statystów. Czy warto było wydać takie pieniądze? Lub czy były to, jak uważa Crawford, pieniądze wyrzucone w błoto?
Dla widzów ze starszego pokolenia którzy przeżywali 50 lat oczerniania bitwy warszawskiej przez propagandę sowiecką a później przez PRL, film wreszcie mógł zadowolić ich apetyt na patriotyczny pejzaż który przekazał istotne fakty w nieco lukrowym opakowaniu, takim jaki sami mieli o tym zwycięstwie. Było to zwycięstwo tym słodsze w ich pamięci im zostało przygaszone zawieruchą wojenną po 1939 która zgniotła wszelkie owoce tego zwycięstwa. Przedwojenna i wojenna legenda bitwy warszawskiej (a właściwie dwie zwalczające się legendy – legendę nieomyślnego wodza Piłsudskiego i legendę „Cudu nad Wisłą”) została zdeptana i zdeprawowana. Dla tego pokolenia ten film był potrzebny tak jak dla Polski pod zaborami potrzebne były poematy Mickiewicza, powieści Sienkiewicza, obrazy Matejki, panoramy Kossaka, sztuki dramatyczne Wyspiańskiego. „Dla pokrzepienia serc,” jak to się wówczas mówiło. Zaś dla dzisiejszego młodszego pokolenia wyczulonego na nowoczesną technikę i na pewną dozę cynizmu i realizmu epiczna patriotyczna oprawa Hoffmana przyozdobiona została jego tradycyjnym sprośnym obrazoburczym humorem.
Ale dwadzieścia lat po odzyskaniu niepodległości nie wszyscy potrzebujemy „pokrzepiwać” nasze serca. Częściej zależy nam na tym aby nasze pozytywne emocje o własnym kraju były docenione przez inne społeczeństwa, a szczególnie te wśród których żyjemy. A jak Brytyjczyk odbierałby taki film? Pamiętamy że filmy polskie Wajdy, Polańskiego czy Kieślowskiego miały powodzenie za granicą. Ale nawet u Wajdy większe powodzenie za granicą miały filmy jak „Popiół i Diament” czy „Człowiek z Marmuru” , które były wyrazem buntu i tworzyły wyłom w panującej ówcześnie ideologii, niż takie jak „Człowiek z Żelaza”, „Pan Tadeusz” czy „Katyń” które wykonywane były na zamówienie społeczne czy dla zadowolenia czysto polskich apetytów. Nobla uzyskał Sienkiewicz za międzynarodową tematykę „Quo Vadis?”, nie za patriotyczną Trylogię czy „Krzyżaków”. Matejko pozostaje do dziś kompletnie obcy nie-polskiemu społeczeństwu.
Jak dotychczas „Bitwa warsawska 1920” została gruntownie zignorowana przez brytyjską prasę mimo że ukazywała się w 21 kinach Cineworld przez okres niemal 2 tygodni. Polskie społeczeństwo chyba dopisało bo w ciągu tych 10 dni film uzyskał £88,000 ze sprzedaży biletów. Ale film nie został pokazany w oddzielnym pokazie dla krytyków filmowych, nie istnieje na portalu Film Distributors’ Association i nie posiada żadnej recenzji w takich medialnych drogowskazach jak „Time Out”. Nie ma w tym kraju żadnej dyskusji nad filmem, ani wśród krytyków, ani wśród brytyjskiej publiczności. Polacy, którzy licznie przybyli na seanse w kinach brytyjskich aby film oglądać, widocznie milczą na temat filmu; zaskarbili sobie głębsze emocje ze spektaklu i nie podzielili się tymi emocjami z brytyjskimi przyjaciólmi. Może dlatego że te emocje są nieprzetłumaczalne dla cudzoziemców? Dość że wieść o filmie zapadła na Wyspach jak kamień w wodę.
Dlaczego film nie zaskarbi łatwo uznanie u Brytyjczyków? W końcu tematyka, czyli „groźba rewolucji w całej Europie”, jest międzynarodowa a bohaterka filmu, Ola, grana z naiwnym ale słodkim wdziękiem przez śpiewaczkę kabaretową Nataszę Urbańską, jest „nowoczesną kobietą” nie bojącą się w uczestniczeniu w walce na froncie gdy zapada potrzeba. Sceny przebywania uwięzionego ułana Jana ( jak kiedyś Skrzetuskiego) w paszczy nieprzyjaciela, skąd ogląda haniebną klęskę własnego wojska słuchając cynicznych komentarzy komisarza Bykowskiego (jedyną postacią w filmie na prawdę 3-wymiarową), są dobrym zagraniem w scenariuszu. Sceny bitew, choć nie zawsze logiczne w swojej kolejności , pozostają imponujące i mogłyby zasłużyć na międzynarodową nagrodę tu i tam.
Ale płęta miłosna jest banalna, postacie są rzeczywiście jednowymiarowe a międzynarodowe aspekty są słabo realizowane. Takiego Lenina czy Stalina, jakiego pokazują w filmie, wywołałby tylko śmiech na sali. Rosjanie (za wyjątkiem żony Bykowskiego) pokazani są tylko w czarnych kolorach. Trzeba było powołać ich bardziej do życia; choćby przez ich wewnętrze spory o strategię wojenną i o przyszłość rewolucji. Gdzie sceny z rewolucyjnego Berlina i ze sztabu Reichswery czekających na przyjście Armii Czerwonej? Gdzie sceny z Anglii gdy związki zawodowe zarządzają bojkotu sprzętu wojskowego do Polski? Gdzie sceny z Włoch czy Francji czy Stanów Zjednoczonych pogrążonych w strajkach i nastrojach rewolucyjnych? To bardziej przemówi zagranicznemu widzowi niż bałwochwalcze wypowiedzi Lenina o rewolucji światowej. Przydałoby się więcej ruchomych map, a mniej scen batalistycznych, aby zrozumieć co się działo. Gdzie jest młody de Gaulle komentujący strategię Piłsudskiego? Gdzie postać przyszłego Papieża Piusa XI, wówczas wizytatora watykańskiego w Polsce, który nie opuszczał zagrożonej stolicy? Dlaczego bardziej nie podkreślano rolę brytyjskich czy francuskich misji wojskowych w Polsce czy nie pokazano więcej o pilotach amerykańskich? Krótkie wzmianki o nich nie wystarczą.
Nawet jeżeli czujemy patriotyczny obowiązek bagatelizowania udziału cudzoziemców w naszej bitwie to musimy uwypuklać ich rolę jeżeli chcemy uzyskać uznanie dla filmu za granicą.
Ponadto Polska pokazana jest jako kraj zacofany, pełen ułanów, chłopów i duchownych. A gdzie są polscy robotnicy broniący Warszawę? Pamiętajmy że przy premierze ludowcu Witosie, wicepremierem był przywódca robotników Daszyński (w filmie nie wymieniony)? Ta wrogość „polskiego proletariatu” do Armii Czerwonej najbardziej zdezorientowała Bolszewików głoszących rewolucję w imieniu tegoż właśnie proletariatu. I to by bardziej przemówiło do wyobraźni widza zagranicznego niż polscy chłopi.
A gdzie konsekwencje wojny? Gdzie traktat ryski i zdradziecki rozbiór Ukrainy (zresztą temat tak bliski sercu samego Hoffmana)? Gdzie 19 lat niepodległości a pózniej straszna zemsta Stalina? W krótkim posłowiu (tak dziś popularnym w filmach amerykańskich) Jan mógł zginąć w Katyniu; Ola wywieziona na Kamczatkę; szyfranci mogli byli pomóc w odkryciu Enigmy a dramatyczne losy Tuchaczewskiego i Trockiego też miały by swoją wymowę.
Tak, film był wielkim przeżyciem emocjonalnym. Ale w takim opakowaniu tej emocji nie wyeksportujemy. Nie tędy droga do promowania naszego kraju.

„Dziennik Polski” 21 październik 2011

No comments:

Post a Comment