Tuesday 4 September 2018

Zmieniam adres, zmieniam życie

Po 35u latach zmieniam niestety mieszkanie.
Przenoszę się wraz z moją czcigodną małżonką z pięknego domu na Ealingu, otoczonego ze wszystkich stron ogrodem, do mniejszego mieszkania 3 pokojowego na Park Royal. Jaki horror! Jest to zarόwno szok dla mojej kieszenii i dla moich nerwόw. Ale najbardziej jest to dramat psychiczny. Według psychologόw zmiana mieszkania po wielu latach pobytu stwarza jeszcze większą traumę niż rozwόd. Trudno to potwierdzić. W końcu nie mam tego doświadczenia (mimo ciągłych grόźb ze strony żony). Jednak trzeba będzie jakoś przenieść się z obszernych komnat naszego dworku do naszej nowej nory. A przenosimy nie tylko łόżka, stoły, kanapy, nie tylko rόżne porcelany, garnki, szklanice i ciuchy, ale rόwnież wielomiesięczne zapasy ryżu i herbaty. No i książki.
Tak, 5000 książek, a do tego jeszcze stare pόłki w ktόrymi mόj gabinet był otoczony. Należę niestety do tych ludzi ktόrzy nie umieją pozbyć się swoich książek. W dzieciństwie nie posiadaliśmy telewizji. Moją pierwszą telewizję zakupiłem gdy miałem już 22 lata. Wobec tego czytałem. Czytałem namiętnie wszystko co się da. Po polsku i po angielsku. W wieku osiem lat zaliczyłem już sobie Trylogię i Winetou po polsku, a trzy powieści Dickensa plus Wyspę Skarbόw i Trzech Muszkieterόw po angielsku. Do tego połykałem książki historyczne w obydwu językach. Ale czytanie nie wystarczało. Musiałem te książki posiadać. Wobec tego szybko przejąłem bibliotekę rodzicόw, składającą się z tanich wydawnictw wojennych polskich klasykόw, a co tygodnia wydawałem funta w sklepie W H Smith kupując cztery książki wydawnictwa Penguina za 2/6d sztuka. Już mając 10 lat zakupiłem po kolei całę klasykę literatury u pospolitego Woolwortha, w pięknych okładkach Regent Classics – Jane Austen, Charlotte Bronte, Scott, Dickens, Thackeray, choć nie wszystkie mogłem jeszcze wόwczas czytać.
Wόwczas odkryłem jeszcze drugą swoją pasję – katalogowanie książek. Mama często grała w brydża u państwa Jarskich, w pokoju w ktόrym znajdowała się biblioteka stowarzyszenia Reduta ktόra była dla mnie bajecznym wzorem świata książek. Nauczyłem się robić spisy moich własnych rosnących zbiorόw, aby utrzymać kontrolę nad książkami ktόre wypożyczałem kolegom. To przeniosło się na inną pasję – spisywanie listy nazwisk w książkach historycznych w ktόrych takiego spisu nie było. Zabrałem się nawet do wyciągania i spisania, z danymi biograficznymi, wszystkich nazwisk w trzecim tomie “Najnowszej Historii Politycznej Polski” Pobόg-Malinowskiego. Zaimponowało to jednemu z brydżystόw w siedzibie Reduty, byłemu marsałkowi Senatu, Bugusławowi Miedzińskiemu, ktόry zamόwił u mnie ten spis na nowe wydanie trzeciego tomu przez wydawnictwo Świderskiego. Niestety nic z tego nie wyszło bo tej nowej edycji już na emigracji nigdy nie wydano.
Do wieku 20 lat miałem już bogatą bibliotekę dwujęzyczną, a nawet trzyjęzyczną z książkami w języku francuskim. Książki trzymałem w starym domu rodzicόw w tajemniczym schowku o wysokości zaledwie jednego metra, w ktόrym przyjmowałem kolegόw czy koleżanek siadząc w kucki, w otoczeniu nieco zakurzonych pόłek wypełnionych książkami. W końcu, po ślubie przeniosłem książki, już w nowszych pόłkach metalowych, do naszego domu w Ipswich, a potem ostatecznie do naszej Ealingowskiej wilii gdzie pόłki z Ikei wypełniają trzy ściany mojego gabinetu. W obecnym okresie komputerόw, dyskietek i e-książek, gdzie zarόwno moi rόwieśnicy jak i ludzie młodsi posiadają już najwyżej parę ulubionych książek a papierowe bestsellery traktują tylko jako towar wymienny, mόj gabinet robił wrażenie. Gdy nowi goście stali osłupieni oglądając zawartość pόłek, najczęściej albo milczeli albo jeszcze pytali mnie czy wszystkie te książki przeczytałem, na co odpowiadałem że nie, i dlatego je właśnie trzymam. Potem pomyślą już o mnie, albo bibliofil, albo jakiś “culturevulture”, albo wariat.
W murach naszej wilii nie tylko panował świat książek. Czuło się też dotyk mrocznych duchόw przeszłości. Do tego domu pierwsza zapaliła się moja żona i nasz bliski przyjaciel Ryszard Zakrzewski. Stał przez rok, wyrażnie ciemny, pusty i opuszczony z dziurawym dachem. Żona namόwiła mnie abym napisał list że jesteśmy zainteresowani kupnem domu. List napisałem, wrzuciłem przez frontowe drzwi a potem już o nim zapomniałem. Po roku zjawił się u nas starszy panz z naszym listem w ręku, pytając czy to my i czy dalej jesteśmy zainteresowani kupnem. Opowiedział nam dramatyczną historię domu.
Dworek nasz zbudował dla siebie architekt z dużą wyobraźnią. Oficjalnie w księdze wieczystej dom nasz był określony jako “bungalow”, czyli jednopiętrowiec, ale z dachem tak strzelistym że dorobił sobie pod nim całe pierwsze piętro łącznie z dużym jeszcze poddaszem, a z przodu ozdobił go łagodnym szczytem w holenderskim stylu (tzw. Dutch gable) z małym balkonem. W środku pięć komnat i pełno ukrytych zakamarkόw a gmach był otoczony w około ogrodem w ktόrym rosło 25 drzew, w tym wielki kasztan, z przodu rząd lip, z boku szereg grusz, a z tyłu piękna dostojna tuja, Ogrόd z kolei był otoczony wysokim murem. Architekt żył w tym domu przeszło 20 lat, a po jego śmierci samotna żona straciła łączność z rzeczywistością, latała po nieogrzewanym domu rąbiąc wszystkie drzwi siekierą a wszystkich, łącznie z własnym adwokatem, oskarżała o kradzież opału i mebli z domu. W końcu zamknięto ją w zakładzie dla jej własnego bezpieczeństwa a sąd przekazał opiekę na domem jej bratu ktόry przybył własnie z Newcastle. Okazało się że nieszczęśliwa pani nosiła przy sobie pas szmuglerski, gdzie wśrόd złota, biżuterii, udziałόw na giełdzie znalazł się jeszcze mόj list. Brat chwycił go jak deskę ratunku I poleciał do nas. “Kupujcie ten dom,” błagał, “za byle jaką cenę, tylko kupujcie.” No I kupiliśmy. Moja mama, moja żona I ja.
Zamieszkaliśmy w tej “ruderze” ale po szeregu latach doprowadziliśmy go do porządku. Mama miała tu swoje turnieje brydżowe, spotkania towarzyskie a nawet zebrania lokalnego Koła SPK. Ja urzędowałem tu wpierw jako radny Ealingu. W tym domu zorganizowałem “pucz” w ktόrym bardziej umiarkowane skrzydło Labour Party przejęło kontrolę nad Ealingem od swoich radykalniejszych kolegόw. Tu urzędowałem przez 7 lat jako Redaktor “Orła Białego”, z moją mamą jako administratorem, tu planowałem udane akcje Zjednoczenia, np. w sprawie zniesiena wiz dla Polakόw czy przygotowanie raportu, ktόrym osaczyłem na pewien okres redakcję “Daily Mail” za ich stosunek do Polakόw. Tu spotykałem się z posłami brytyjskimi. Tu odbywły się wywiady dla telewizji polskiej. W ogrodzie paroktotnie nasi przyjaciele mieli swoje przyjęcia ślubne lub urodzinowe.
Tu do końca swojego życia mieszkała moja mama, choć dom przedewszystkim traktowała jako bazę wypadową do swojego czynnego i ofiarnego życia społecznego. Tu rόwnież dorastał nasz syn przez pierwsze 20 lat swojego życia, w czasie gdy ogrόd przechodził rόżne etapy jego dzieciństwa i młodości, najpierw jako plac zabaw pełen zjeżdzalni i huśtawek, a potem boiskiem na rόżne sporty gdzie głόwnie mnie przypadła rola bramkarza
Niemal 10 latemu domu zagroziła poważna zapaść i nasze kochane mury zaczęły pękać. Musieliśmy przebudować cały dom na betonowej wyspie opartej na 32 metalowych palach głębokości 5 metrόw aby dom uratować i ponownie wyposażyć. Kosztowała to nas majątek lecz dom stanął teraz nie tylko na pewniejszym stałym gruncie jak forteca, ale jescze bardziej wypiękniał.
Lecz cόż, dom jest już dla nas za duży, nasze piskle już dawno opuściło gniazdko, żona nie porusza się łatwo po schodach, a ja też już nie jestem gazelą (zresztą nigdy nie byłem). Kupujemy więc mniejsze mieszkanie aby mieć przy sobie jeszcze trochę tchu na życie co umożliwi mi, już teraz długo po siedemdziesiątce, przejście na emeryturę i początek nowego życia. A więc przenosimy się już bez duchόw przeszłości, bez obowiązkόw ogrodowych, bez trapienia się o stan dachu, ale wciąż w towarzystwie mojej malżonki, no i tych 5000 książek. Ciekaw jestem jak długo Żona będzie je tolerowała w nowym mieszkaniu? Wiktor Moszczyński

No comments:

Post a Comment