Friday 3 April 2015

Jaki Future dla Polaków w UK?

Czy jest jakaś przyszłość dla Polaków w Wielkiej Brytanii? Ciekawe pytanie. Myślałem że coś na ten temat się dowiem gdy zjawiłem się na spotkaniu rozreklamowanym pod tym hasłem który miał miejsce 23 marca w Portcullis House, w budynku sąsiadującym z parlamentem, gdzie znajdują się biura posłów. Ostatecznie dowiedziałem się wiele rzeczy od polityków i specjalistów na tym spotkaniu.Za to serdecznie dziękuję All Party Parliamentary Group on Poland, Polish Professionals i British-Polish Law Association. Lecz odpowiedzi na to pierwsze zasadnicze pytanie o naszej przyszłości nie uzyskałem. Można by nawet zrobić z tego taki żart. Co się dzieje jeżeli połączysz trzech powyższych polonofilskich organizatorów, trzy osoby kierujące dyskusją, czterech polityków brytyjskich i trzech ekspertów? Odpowiedz, bigos and chips w polskim sosie koperkowym. Bo rzeczywiście rolę Kasi Madery, spikerki z BBC, jako moderatorki nie pomogły ani interwencje ze strony współorganizatorów ani buńczuczne wypowiedzi zwalczających się nazwajem polityków (poseł Daniel Kawczyński – konserwa, poseł Andy Slaughter – Labour, Stefan Kasprzyk z lib-demów, Przemek Skwirczyński z UKIP). Atmosfera dawała dużo ognia ale nie przynosiła za dużo światła aby oświetlić drogę do jakichkolwiek konkluzji. Na końcu czułem się bardzo sfrustrowany tokiem dyskusji i brakiem konkretnych konkluzji. W tym politycznym potpourri pewne ciekawe tematy poruszono w podpowiedziach Kasi Madery i w przygotowanych pytań z sali poczym poitycy porywali kierunek dyskusji i przeprowadzali go na swoje własne dobrze rozjechane tory. Poruszano na przykład temat czy w ogóle powinno być referendum europejskie i kto bierze odpowiedzialność za wywołanie go. Co nie znaczy że to nie jest ciekawy temat do dyskusji i na pewno będzie miał wpływ ostatecznie na wizerunek polskiego społeczeństwa na Wyspach w ciągu następnych 10 lat. Daniel Kawczyński uzasadniał decyzję jako demokratyczną aby elektorat brytyjski mógł wreszcie zdecydować czy chce zostać w Unii Europejskiej czy nie po przesło 40 latach od poprzedniego referendum kiedy Wielka Brytania glosowala za pozostaniem w ówczesnym Wspólnym Rynku. Najpierw premier Cameron ma wynegocjować pewne zasadnicze zmiany w stosunkach brytyjsko-unijnych, szczególnie w zakresie prawodawstwa i imigracji, a po wygranym referendum wreszcie skończy się ferment społeczny w tej sprawie. Andy Slaughter ten argument wyśmiał agresywnie (czy można wyśmiewać z agresją? Okazuje się że tak) twierdząc że decyzja zwołania referendum nie miała nic do czynienia z demokracją a była wynikiem paniki ze strony przywództwa partii konserwatywnej. Ich posłowie obawiali się utraty paredziesiąt mandatów poselskich w stronę UKIP w nadchodzących wyborach a ich fanatyczne anty-europejskie prawe szkrzydło wymusiło na Cameronie bardziej rozczeniowe podejście do partnerów europejskich łącznie z prowadzeniem negocjaci o przyszłość członkostwa Unii pod groźbą wycofania się z niej. Przez to, uważa Slaughter, to właśnie Torysi wprowadzają ten ferment, szczegónie w zarządzeniu gospodarką, którego twierdzą że chcieliby uniknąć. Były burmistrz Islingtonu, Stefan Kasprzyk, który zgodził sie zostać członkiem panelu w ostatniej chwili aby zastąpić chorego członka Izby Lordów, też uważał że referendum było wywołane paniką wśród konserwy ale twierdził że referendum byłoby uzasadnione jeżeli miało by dotyczyć tylko najnowsze zmiany a nie kwestię samego członkostwa. Kawczyński o tyle miał tu problem że cały jego argument jest oparty na wstępnym wynegocjowaniu w następnych dwuch latach odpowiednich zmian w naszych relacjach z Europą aby uatrakcyjnić członkostwo Unii dla Brytyjczyków. Lecz w obecnej atmosferze kryzysu gospodarczego i zubożenia społeczeństwa większość Brytyjczyków domagała się przedewszystkiem kontroli nad przyjazdem imigrantów z Unii Europejskiej a tego Unia nie mogła Cameronowi zaofiarować. Co więc wtedy zrobią ci posłowie konserwatywni którzy mimo wszystko nie uzyskują zasadniczych zmian a będą chcieli Europę opuścić? No, przyznał się Kawczyński, wtedy nastąpi chaos bo jedni będą dalej za pozostaniem ale wielu członków jego partii będzie prowadziło kampanię za wyjściem z Unii. Też trafnym pytaniem okazało się krótkie wystąpienie Marty Niedzielskiej, kierowniczki Biura Polskiej Macierzy Szkolnej, gdy spytała o reakcję panelu na likwidację egzaminu Polish A Level. Oczywiście wszyscy byli przeciw, łącznie z Danielem Kawczyńskim który przyznał się że chce sam zdać egzamin razem ze swoją córką aby wzbogacić swój ojczysty język. Ale pytanie to przypominało atmosferę strachu w którym znajdują się diaspory z innych państw, w tym i nasza polonia, którzy wyczuwają że tu jest jeszcze jeden przykład dlaczego urzędy i instytucje rządowe mogą lekceważyć obawy mniejszości narodowych co do ich przyszłości w tem kraju. Właściwie głównym powodem zniesienia tych egzaminów były próby wymuszenia przez prywatne instytucje egzaminacyjne jak AQA i OCR pokrycia dodatkowych kosztów (około £100tys. za każdy język) ułożenia nowego formatu i programu egzaminów uwzględniających nowe wymagania dla języków “mniejszościowych” na poziomie dużej matury. A więc chodzi o kasę. Rząd nie chciał do tego przyłożyć ręki a na skutek nacisków zewnętrznych, m.inn. od naszej Ambasady, przyznał się do tego publicznie. Stąd szybka reakcja przychylnych nam posłów ze wszystkich partii, pchniętych też przez naciski naszych lokalnych wspólnot polskich w terenie, aby rząd zmienił postawę. Lecz za późno. W obecnej chwili, gdy rozpoczęły się wybory, nie ma już rządu i nie ma już posłów. Więc nacisk musi być zwrócony na kandydatów w terenie. Tristram Hunt, rzecznik do spraw edukacji ze strony Partii Pracy już przyrzekł że rząd labourzystowski przywróci te egzaminy. Jest światło na końcu tunelu ale to nie wystarcza. Trzeba naciskać a nawet szantażować, innych kandydatów aby ich partie przyrzekły to samo. Szereg mówców zaczęlo narzekać że w tym przykrym klimacie anty-imigracyjnym już się czują zagrożeni jako Polacy nawet jeżeli tu mieszkali przez całe swoje życie, lecz Joanna Młudzińska, prezes POSKu, przestrzegała przed przemienieniem Polaków w postacie ofiar bo to tylko wzmocni pogardę tych którzy nas dotychczas krytykują. Jedyny polityk który starał się określić jakie mogłyby być prawa Polaków po przegranym referendum był kandydat partii UKIP, Przemek Skwirczyński, który uważał że większość obecnie tu żyjących Polaków mogłoby tu pozostać i nawet bronił prawo polskich rodzin do pobierania zasiłku dziecięcego jeżeli dzieci mieszkają dalej w Polsce. W tym wypadku był bardziej europejski niż nawet partie pro-unijne jak Partia Pracy, już nie mówiąc o konserwatystach. Nie wiem do jakiego stopnia Skwirzczyński sprawdził swój pogląd ze swoim własnym stronnictwem. Pozatem wprowadził mieco wrogą atmosferę dzieląc imigrantów na pozytywnych lub negatywnych i ściągnął na siebie pogardę innych uczestników panelu którzy oskarżali jego partię o wprowadzenie zamętu przez ostrą kampanię anty-unijną, domagającą się natychmiastowego referendum, poczym ich członek oskarża inne partie że nie są gotowe określić jak ma wyglądać obraz po takim referendum w stosunku do imigrantów unijnych. Przypomniano mu też że w tej sytuacji niemal 2 miliony Brytyjczyków straciło by swój status obywatela europejskiego za granicą i mogliby czuć się zmuszeni powrócić do Anglii. Eksperci w panelu (Roger Casale, dyrektor New Europeans, barrister James Dixon, Andrew Lilico z Institute of Economic Affairs) najpozytywniej reagowali na próby pani Madery przywrócenia dyskusji do statusu Polaków w wypadku przegranego referendum. Ale i oni nie mieli okazji określić jak by to wyglądało. Faktycznie status Polaków bez obywatelstwa brytyjskiego byłby uzależniony wówczas od postawy rządu brytyjskiego i negocjacji z Unią po przegranym referendum. Nikt nie wie czy Wielka Brytania poszłaby drogą Norwegii gdzie dalej obowiązywałyby regulaminy europejskie ale już bez wpływu na ich zmianę, czy też poszłaby w kierunku zupełnej izolacji w oparciu najwyżej o wymienne handlowe stosunki z Kanadą i USA. Tak czy tak, mniemam że Polacy posiadający już “permanent residence” na pewno mieliby prawo pozostać i pracować tu ale musieliby się już poruszać między Anglią i Polską z paszportem a nie dowodem osobistym, ich rodziny mogłyby przyjeżdzać tylko za zaproszeniem obywatela brytyjskiego na ograniczony okres, nie mieliby dostępu do zasadniczych świadczeń ani prawa głosu w wyborach a gwarancji prawa pracy dla Polaków bez rezydentury byłyby już niemożliwe. Nie wiadomo czy ich dzieci miałyby nawet prawo do studiów na brytyjskich uniwersytetach i w ogóle prawo stałego pobytu tu po uzyskaniu 18 lat. Czy to spekulacja? Lepiej nie spekulować. Lepiej głosować na partie które teraz sprzeciwiają się referendum. Jesteście bez obywatelstwa brytyjskiego? Za późno. To już, jak dzieci i ryby, głosu nie macie. Wiktor Moszczyński Dziennik Polski 3 kwiecień 2015

No comments:

Post a Comment