Wednesday 10 June 2015

Czy Polska ma pomagać Cameronowi?

Cameron - Kopacz - Traszkowski Rzeczywiście premier David Cameron nawarzył sobie piwa. Przez ostatnie pięć lat, zamiast stawić czoło prawemu skrzydłu swojej partii i populistycznym hasłom partii niepodległościowej UKIP, szedł po linii najmniejszego oporu. Wobec Unii Europejskiej zachowywał się opryskliwie wciąż grożąc wystąpieniem z Unii i uwypuklając na każdym kroku najbardziej negatywne aspekty Unii . Wiercił wciąż dziurę w sprawie imigracji, nadmiaru restrykcyjnych przepisów prawnych i rzekomych nadużyć w świadczeniach społecznych. Chwalił się że był pierwszym premierem brytyjskim którzy zawetował decyzję w Radzie Ministrów choc był to tylko pusty gest który odepchnął potencjalnych sojuszników jego proponowanych reform. Jeszcze wcześniej odciął Torysów w parlamencie europejskim od dominującego klubu chadeków i wpisał ich do eurosceptycznej grupy w której zasiadali razem z posłami PiSu i innymi drobniejszymi prawicowymi partiami europejskimi. Przez to konserwatyści stracili codzienny kontakt z prawdziwymi inicjatorami polityki europejskiej, z panią kanclerz Merkel na czele. Puszył się i stąpał dumnie jako patriota brytyjski broniący interesów własnego kraju przed pazernymi wymogami unijnej biurokracji i rozszczeniowych państw wschodnich. Nie mówił nic o korzyściach Unii, prawie w ogóle nie wymieniał wówczas skuteczności jednolitego rynku ani ochrony środowiska lub ochrony praw pracowników i kobiet Teraz już wiemy że to było tylko poza aby utrzymać poparcie tej znacznej części elektoratu zastraszonej widmem niekończącej wielkiej fali imigrantów. Zamiast zadać kłam i potępić jałowy zgiełk izolacjonistów Cameron i jego partia starali się ich wyprzedzić, pokazać jacy oni też są “twardzi” aby ten paniczny pęd przeciw Europie powstrzymać. Miliband, przywódca Labour, dzielnie trzymał się zasady że Zjednoczone Królestwo powinno pozostać w Unii i wobec tego referendum w sprawie członkostwa jest niepożądane. Miliband, wierny swoim zasadom, przegrał; a Cameron, przebiegły ryzykant, wygrał niespodziewanie wybory. Okazał sie skuteczniejszym politykiem, ale jeszcze nie mężem stanu. Teraz Cameron chce wszystko odmienić i zatwierdzić ponownie członkostwo Unii. Ale żeby dalej zachować zaufanie społeczeństwa po takim skoku i uzyskać pozytywny wynik w referendum potrzebna mu jest pewna mystifikacja. Musi wykazać że cały ten poprzedni kontredans w sprawie Unii Europejskiej to była tylko próba nakłonienia Unii Europejskiej do odpowiednich ustępstw aby uatrakcyjnić ponownie członkostwo. A główną litanię tych zasadniczych ustępstw ogłosił wcześniej w manifeście wyborczym. Twierdził m.inn. że narodowe parlamenty będą miały prawo blokować ustawodastwo unijne i że trzeba zredukować ilość przepisów handlowych i ograniczać świadczenia społeczne dla nowoprzybyłych obywateli unijnych. Ponadto kością w gardle rządu brytyjskiego jest mantra zawarta w traktacie lizbońskim o “co raz ścisliejszej Unii” i Cameron domagał się usunięcia tego zwrotu przynajmniej w odniesieniu do Wielkiej Brytanii. Wśród postulatów były takie które przypadają do gustu innych krajom Unii, natomiast inne pozostają zupełnie nieosiągalne i wymagałaby zmian w traktatach, co z kolei zmusiłby inne państwa do zwołania referendum. Teraz po wyborach Cameron musi “wynegocjować” coś z partnerami europejskimi aby przekonać elektorat brytyjski że wreszcie można już głosować w referendum za pozostaniem w “zreformowanej” Unii. A więc chce wciągniąc inne kraje do nieco obłudnej iluzji że coś wywojował w tej grze. Jest to sprawa może nie tyle realiów, lecz krzywej percepcji tych realiów. W polityce sama percepcja często wystarcza. Cameron liczy na to że w tej grze brytyjskiej znaczna część społeczeństwa sama będzie gotowa przyjąć tą wersję. Po swojej stronie Cameron będzie miał grube ryby biznesu, zagranicznych inwestorów azjatyckich i amerykańskich i głowne partie opozycji, czyli Labour, szkockie SNP, Liberałów, walijskie Plaid Cymru i Zielonych. Przeciw niemu wystąpi około 100 zacietrzewionych posłow z jego własnej partii, około 3 milionów wyborców którzy w maju głosowali bezskutecznie na UKIP i gazety anty-unijne “Daily Telegraph”, “Daily Mail” i “Daily Express”. Na czele bloku “Nie” stanie prawdopodobnie najpopularniejszy polityk w Wielkiej Brytanii, obecny burmistrz Londynu, Boris Johnson. Ale dużo wyjaśni się dopiero za rok kiedy szarada tzw negocjacji z partnerami europejskimi zakończy się i Cameron będzie chciał przedstawić elektoratowi marny bilans swoich zabiegów w stolicach europejskich. Czy większość elektoratu, poddana przez dwanaście miesięcy codziennemu młóceniu propagandy przez zaalarmowanych przesdsiębiorców i piskliwych eurofobów, będzie chciała dołączyć się do gry z premierem i udawać że się coś osiągnęło? Ta wroga część elektoratu będzie wiedziała jednak że cesarz jest nagi i to będzie hałaśliwie rozpowszechniała. A wtedy to już będzie sprawa Europy “take it or leave it”. Ale o obnażonym wyglądzie Camerona nie będą tylko wołać izolacjoniści, tak jak już woła były minister skarbu Nigel Lawson. Ostrzega Camerona o jego goliznie również nasz polski minister Rafał Traszkowski, jeden z młodszych talentów obecnej elity rządzącej. Apeluje aby Brytyjczycy byli realistami i wiedzieli już co mogą tracić przez opuszczenie Europy i co ich premier będzie mógł czy nie mógł wynegocjować mimo największej dobrej woli ze strony Polski i innych krajów UE. Uwagi Trzaszkowskiego ukazały się w mediach brytyjskich, a w niedzielnym “Observerze” poświęcono mu nawet pierwszą stronę. Pozatem wiemy że obecny rząd polski, w obliczu nadchodzących wyborów w październiku, nie zaryzykuje żadnych ustępstw wobec Camerona które groziłyby dyskryminacją wobec Polaków za granicą. Na polu migracji Polska nie ugnie się, a w swoim uporze nie będzie jedynym krajem. W sprawach migracji Cameron może na razie w Warszawie tylko klamkę pocałować. A to może potrwać jeszcze dłużej jeżeli jesienne wybory wygra PiS. Ale jest i druga strona medalu. Po pierwsze, Polska byłaby zdruzgotana gdyby Wielka Brytania opuściła Unię. Bo rzeczywiście Londyn jest przeciwwagą dla Niemców i dla coraz bardziej spójnych związków państw Eurolandu. Pozostające jeszcze kraje poza stefą euro, jak Polska, Szwecja, Czechy, Węgry czy Rumunia nie będą w stanie stawić czoła kierunkom integracji znajdującym się na agendzie państw ze wspólną walutą. Tu udział Wielkiej Brytanii w kreowaniu polityki wewnętrznej Unii z poza obroży jednej waluty jest kluczowy. Po drugie, Wielka Brytania wspiera poskie cele w zakresie skoordynowanej polityki energetycznej i utrzymaniu sankcji wobec Rosji. Po trzecie, emigranci polscy w UK wspomagają polską gospodarką przeszło milliardem funtów rocznie, choć te dochody powoli zmniejszają się. Polska może tylko stracić gdyby Wielka Brytania opuściła Unię. Czy nie powinna Polska myśleć jednak o trzymaniu w rezerwie bardziej elastycznego podejścia do prośby Camerona o wygranie czegoś dla swojego chwiejnego elektoratu? Polska słusznie obstaje przy podstawowym prawie unijnym do wolnego poruszania się pracowników wewnątrz rynków pracy i ich prawa do świadczeń na tych samych warunkach co tubylcy. Lecz Brytyjczyków najbardziej prowokuje możność przyjazdu obywateli unijnych którzy natychmiast po przyjeździe korzystają z brytyjskiego system pomocy społecznej bez przepracowania jednego dnia i bez płacenia jakchkolwiek podatków. W rzeczywistości nie jest to tak powszechnie praktykowane ale to znów jest sprawa percepcji. Wielu pracowitym Polakom przebywającym na Wyspach też jest to obraz gorszący. Natomiast już nadmiar tych wyjazdów Polaków do Wielkiej Brytanii z możliwością szybkiego dostępu do świadczeń pogłębia najbardziej ostatnio naglący problem zapaści demograficznej, gdzie, z powodu wielkiej ilości wyjazdów młodych Polaków za granicę i malejącej ilości kobiet w wieku rozrodczym, kurczy się ilość Polaków w kraju w wieku produkcyjnym. Co raz więcej elit polskich martwi się negatywnym efektem dalszych wyjazdów, a do nich zalicza się również nasz nowo wybrany Prezydent-Elekt. Ochłodzenie w ilości dalszych wyjazdów Polaków do Wielkiej Brytanii może być już w wspólnym interesie zarówno Wielkiej Brytanii i Polski. Pozatem utyskiwanie o unijnych “benefit tourists”, w tym też niestety i Polaków, jest jedną z najbardziej jątrzących ran w obecnym kryzysie unijnym i w stosunkach polsko-brytyjskich. Co więc nowy rząd polski po wyborach październikowych mógłby zaofiarować w ostatniej chwili premierowi Cameronowi dla zaspokojenia kaprysów brytyjskiego elektoratu? Coś co byłoby również zgodne z interesem Polski? Myślę że najlepszym prezentem byłaby umowa, od początku dwustronna, o pełnym dostępie obydwu państw do ewidencji każdego obywatela starającego się o zasiłek w drugim państwie – Brytyjczyka w Polsce i Polaka w UK. Wówczas nie byłoby już możliwości o nielegalnym podwójnym dostępie do świadczeń a wszelkie nowe podania, o np. “housing benefit”, musiałyby być sprawdzone z dochodami danej osoby w kraju pochodzenia. Oczywiście takie badania mogłyby potrwać nawet pare miesięcy w czasie którym taki zasiłek byłby tymczasowo zamrożony, co dałoby danemu petentowi odpowiedni bodzieć w międzyczasie do znalezenia legalnego zarobku. Taki system mógłby być rozszerzony też na inne państwa unijne i myślę że Niemcy w szczególności witali by taki projekt. Byłby to prezent który nie wymagałby zmian traktatowych a mógłby umożliwić Cameronowi wygranie referendum i zapewnić Polsce i polskim mieszkańcom Wysp wielkie uznanie ze strony społeczeństwa brytyjskiego Wiktor Moszczyński Dziennik Polski 12 czerwiec 2015.

No comments:

Post a Comment