Wednesday 1 June 2011

Polish Honeymoon is Over



Od razu poznaję na ulicach Londynu polskie dzieci. Ubrane w ciepłe, kolorowe, zimowe płaszczyki, wełniane szaliczki i czapeczki, wyglądają czerstwe i zdrowe w londyńskiej plusze. Niezrażone mokrą, czy zimną pogodą nasze krasnoludki kroczą rezolutnie przy swoich matkach w drodze do angielskiej szkoły, czy polskiej szkółki sobotniej lub w wyprawie do sklepów. W porównaniu z dziećmi angielskimi, czy hinduskimi wydają się być zdrowsze i weselsze. Ich obecność na Wyspach napawa mnie dumą a nawet, mógłbym powiedzieć, rozkoszą. Już przeszło 13 tysięcy jest ich w szkołach samego Londynu. Udały się nam te dzieci, myślę!
To jest ta pozytywna strona medalu. Dzięki masowemu napływowi Polaków do Wielkiej Brytanii w ostatnich 6 latach, Anglia i Szkocja tryskały nową energię. Nasi ożywili gospodarstwa wiejskie; uratowali rolnictwo w Norfolk i Lincolnshire od zagłady. Farmerzy i hotelarze zacierają ręce nowym pracowitym narybkiem, Polacy dominowali na placach budowy i słynęli, jako tani hydraulicy, murarze i dekoratorzy. Nawet były takie okazje, że inne narodowości podszywały się pod Polaków, aby uzyskać pracę, jako „Polish plumbers”. A poważna prasa brytyjska i politycy ze wszystkich partii szalały na temat tych pracowitych Polaków, którzy wykonują tą pracę, którą młodzi Brytyjczycy nie chcą brać. Pisano o tym, jakie miliony zbijamy dla brytyjskiej gospodarki, że zakładamy firmy i zatrudniamy mieszkańców Wysp Brytyjskich. Poza tym odmładzamy Wielką Brytanię demograficznie, bo za wielki procent tubylców żyje już na emeryturach pochłaniając dorobek, który wypracowuje kurcząca się liczba młodych.
Nawet były żarty na nasz temat. Było kiedyś słynne ogłoszenie pokazujące siedmiu osobników stojących wokoło jednego pracownika z hełmem kopiącego dołek. Każdy ze stojących ważniaków posiadał etykietę związana z biurokracją pracy czy zatrudnienia, zaś jedynego autentycznego pracownika określano, jako „Polish worker”. Inny żart w satyrycznym programie telewizyjnym „Mock the Week” mówił o obawach nadchodzącego najazdu Rumunów i Bułgarów do Wielkiej Brytanii, ale „nie szkodzi,” tłumaczył jeden komik, „bo w Dover zatrzyma ich polska straż graniczna.” Żarty te wskazywały na percepcje liberalnych elit brytyjskich na nasza wszechobecność i pracowitość.
Ale nie cała prasa podzielała tak różowy obraz o naszych przybyszach. Brukowce o bardziej konserwatywnym nastawieniu już od początku widziały naszych w innym świetle. Dla nich symbolizowaliśmy wszystko, co najgorsze – a więc byliśmy imigrantami, przyjechaliśmy tu, jako obywatele znienawidzonej przez nich rozszerzonej Unii Europejskiej, a nasz przyjazd i prawo pracy umożliwił zwalczany przez nich rząd New Labour. Szukali więc i wytykali nam, co można było najpodlejszego, najbrudniejszego – a więc, że zabieraliśmy zasiłki brytyjskie na nasze dzieci w Polsce, że wielu z nas było bezdomnych, że inni zabierali prace młodzieży brytyjskiej, że kradliśmy ryby ze stawów, zabijali łabędzie, tarmosili kobiety, nosili noże, zasilaliśmy brytyjskie więzienia, gdzie tworzyliśmy największa brać kryminalistów obcego pochodzenia. Grzechy te, czasem prawdziwe, a czasem urojone, popełniały tylko nieliczne grupy Polaków, ale przy sensacyjnych nagłówkach i zdjęciach obciążały wszystkich.
Z początku poprawność polityczna i popularność Polaków wśród decydentów politycznych i pracodawców chroniła nas przed najgorszymi skutkami tych napaści medialnych. Uczniowie z ostatnich ławek nie lubią prymusów chwalonych przez nauczycieli. Toteż pewna część społeczeństwa brytyjskiego, czyli bezrobotni, rodziny na zasiłkach, czy inne mniejszości narodowe widziały w naszych pracowitych i dobrze zarabiających przyjezdnych konkurencje o pracę i zasiłki. Im więcej chwaliła nas prasa liberalna, tym bardziej zaczęła rosnąć niechęć do nas wśród nieudaczników tego kraju. Pamiętam jak kandydowałem w wyborach i chodziłem od domu do domu szukając wsparcia. Wówczas najczęściej na imigrantów, a szczególnie Polaków, narzekali właśnie murzyni, hindusi czy arabowie. Nie było tu cienia ironii.
Przypomniał mi to inny kawal z programu „Mock the Week” wypowiedziany przez komediantkę jamajskiego pochodzenia. Wysłuchuje jak jej własna matka psioczy na Polaków: po co tu przyjeżdżają? Dość już tych imigrantów, którzy nam prace zabierają, itd. „Ale mamo,” protestuje córka, „przecież ty zapominasz, że 40 lat temu też tu przyjechałaś do pracy, jako imigrant; Anglicy wołali ‘precz’, a mimo to zostałaś. Czy nie czujesz jakiejś sympatii dla tych nowych przyjezdnych?” „Nie,” odpowiada czarna matka tryumfalnie, „bo teraz to ja mam brytyjski paszport!”

Wówczas jeszcze większość społeczeństwa nas tolerowała, miała uznanie dla polskich osiągnięć, przymrużała oczy na nasze wady. Ale jeszcze wtedy gospodarka brytyjska rozwijała się dynamicznie.
Teraz jest inaczej. Mamy kryzys gospodarczy. Niechęć wobec Polaków rozszerza się, szczególnie wśród młodych Brytyjczyków dotychczas bardziej tolerancyjnych. Poprawność polityczna chroni nas jeszcze w szkołach, w liberalnych mediach, w samorządach, ale jesteśmy coraz bardziej pod pręgierzem niechęci środowiska. Nasze potknięcia są już mniej tolerowane. Obserwowałem ostatnio jak Polski „builder” zachowywał się ordynarnie w sklepie ze sprzętem budowalnym; jak zdenerwowana polska matka wyzywała na cały głos nauczycielkę w szkole londyńskiej, że nie znała języka polskiego, a kierowniczkę szkoły nazwała publicznie rasistką. Komentarze, które słyszałem po odejściu tych osobników były negatywne nie tylko wobec tych poszczególnych osób, ale przeciw „aroganckim Polakom” ogólnie.
A nagonka w brukowcach nasila się. Czytamy w ostatnim tygodniu, że 100,000 Polaków ma przybyć do Anglii, aby ciągnąć zasiłki dla bezrobotnych, że rośnie ilość przestępców w więzieniu, że polskie gangi terroryzują niewinnych Polaków ściągając ich do nieistniejącej pracy, po czym zmuszają ich do otwierania kont bankowych, które gangi później wykorzystują na pranie brudnych pieniędzy. Ciekawe, że w tej ostatniej sprawie media brytyjskie ani razu nie wspomniały, że te gangi prowadzą Romowie z polskimi paszportami. Już tu poprawność broni Romów, ale nie Polaków!
Skutki bywają gorzkie. Polacy i Polki atakowani są coraz częściej na ulicach, czy w pubach. Ostatnio nożownik naumyślnie sprowokował i zamordował Polaka w północnym Londynie, a parę dni temu kierowca wozu naumyślnie wjechał na chodnik całym pędem, aby przejechać Polaka na chodniku w Greenford. Pewni rodzice boją się o bezpieczeństwo swoich pociech w szkołach (mimo, że tam są rzeczywiście najczęściej bezpieczne), a inni boją się przyznania do polskości.
Nie jest to zjawisko powszechne, ale coraz częściej pojawia się. Recesja i strach wyspiarzy o własną pracę robi swoje. Możemy już tylko liczyć na własne zachowanie i oczekiwać szacunku i przyjaźni w środowisku brytyjskim przez nasz własny dorobek, a nie dlatego, że jesteśmy Polakami. Nasz „Polish honeymoon” na Wyspach bezpowrotnie skończył się. I dla naszych dzieci też.

„Dziennik Polski” (Londyn) 11 marzec 2011r.

No comments:

Post a Comment